Kronika tygodniowa, Kurier Warszawski 1881, Nr 67
←Kurier Warszawski 1881, Nr 62 | Kroniki tygodniowe Kurier Warszawski 1881, Nr 67 Bolesław Prus |
Kurier Warszawski 1881, Nr 73→ |
Kronika tygodniowa - Kurier Warszawski, rok 1881, nr 67, dnia 26 marca
Wystawa sztuki zastosowanej do przemysłu; jej cel i możliwe skutki. - „Etyka lekarska” i jej racje bytu. - Dzisiejsza etyka szpitalna. - Uwagi nad p. Katkowem i „Norddeutscherką”.
Nasze Muzeum Przemysłowo-Rolnicze, o którego czynach niewiele można powiedzieć, urządza - na czerwiec i lipiec roku bieżącego: „wystawę dzieł sztuki zastosowanej do przemysłu”.
Publiczność, która z jednej strony dostarczy wystawców, a z drugiej - zwiedzających i płacących, ma prawo zapytać: co to będzie za zwierzę owa „wystawa dzieł sztuki zastosowanej do przemysłu”?...
Czy to ma być coś podobnego do nie donoszonej wystawy „lubelskich starożytności”, gdzie obok wyszłej z użycia broni miały figurować: puchary, trzewiczek królowej Bony i różne „fajansowe naczynia”? Czy to ma być jakaś uniwersalna wystawa, na której - począwszy od sikawek p. Troetzera, a skończywszy na konfiturach p. Ćwierciakiewiczowej - byłoby można wszystko widzieć, wszystko podziwiać i niczego się nie nauczyć? Czy to ma być wystawa, podczas której członkowie Muzeum złożą na ołtarzu ojczyzny mnóstwo nie do jedzonych obiadów, nie przespanych nocy i zhasanych sił po to tylko, ażeby zareklamowało się kilkunastu fabrykantów, a ogół pozostał taki mądry jak poprzednio?...
Czy nareszcie ma to być wystawa na wskroś użyteczna, z celami jasno określonymi i zrozumiałymi dla ogółu?
Otóż zdaje się, że: „wystawa dzieł sztuki zastosowanej do przemysłu” posiada niezbędny środek ciężkości, wie, czego chce, i może wywołać pewne skutki, jeżeli:
zostanie mocno poparta przez ogół -
wyzyskana przez zwiedzających, a nareszcie -
logicznie i energicznie rozwinięta przez komitet.
Bo ta wystawa posiada swój własny komitet, który podjął się dużych obowiązków, jeżeli zechce pokazać nam to, co „Muzeum zrobić może”, nie zaś to, czego „Muzeum zrobić nie może”, a cośmy niejednokrotnie widywali.
Przemysł i sztuka, czyli: pożytek i piękno, są - jak kawaler i panna. Kawaler i panna żyją i rozwijają się oddzielnie - owszem - są nawet epoki, kiedy mamy, ciocie i przyjaciółki troskliwie czuwają nad panną, ażeby utrzymać kawalera w przyzwoitym oddaleniu. Wnet jednak wybija godzina dojrzałości. Kawaler-przemysł nie może ograniczać się na samym „pożytku”; panna-sztuka nie może znaleźć miejsca ze swoją „czystą pięknością”, stąpa niepewnymi krokami, lęka się utraty wdzięków, a powszechne uwielbienie dla niej poczyna stygnąć.
Wówczas sztuka łączy się z przemysłem, a jeżeli obie strony są jednakowo zdrowe i silne, tworzy się z nich - najpiękniejsze stadło.
Weźcie chłopską ławkę - jest to rzecz użyteczna, osobliwie dla zmęczonego człowieka. Weźcie z drugiej strony rysunki liści i kwiatów - jest to rzecz ładna. Ale połączcie rysunek z ławką, czyli: zróbcie rzeźbioną kanapę, a będzie to rzecz użyteczniejsza od ławy i piękniejsza od bezcelowego rysunku.
Zwykły talerz jest rzeczą użyteczną, ale talerz ozdobiony artystycznymi obrazkami jest i użyteczny, i ładny.
Brukowy kamień może być doskonałym przyciskiem do papierów. Ale kawał marmuru wyciosany w geometryczną bryłę nabywa już handlowej wartości, jest poszukiwany.
Takie żenienie przemysłu ze sztuką, dzięki postępowi techniki i artyzmu, trafia się w naszych czasach bardzo często. Ludzie coraz chętniej poszukują przedmiotów, w których użytek łączy Słychać, że pewne kółko warszawskich lekarzy opracowuje książkę pt. Etyka lekarska. Etyka znaczy: zbiór przepisów odnoszących się do moralności. Czyżby zatem istniała moralność lekarska, różna od moralności zwykłej, niezbędna dla lekarzy, ale na nic nie przydatna dla techników, kupców, rzemieślników, śpiewaków i - z przeproszeniem - dla właścicieli domów?...
Więc lekarzy nie obowiązują ani przykazania boskie, ani kościelne, ani grzechy główne, ani wołające o pomstę do nieba, ani to ogólne prawidło, że człowiek powinien sam być szczęśliwym i nie przeszkadzać do szczęścia innym, ale raczej - pomagać? Więc oni muszą mieć swoje specjalne przykazania, swoje grzechy i cnoty?...
Niestety! tak jest na świecie, że każda klasa, a nawet każdy człowiek tworzy sobie specjalną moralność, która najlepiej odpowiada jego potrzebom, wyobrażeniom i słabostkom. Pani żąda uprzejmości od sługi, którą sama traktuje po brutalsku. Lowelas, który z lekkim sercem bałamucił cudze żony, swojej żonie grozi śmiercią na wypadek, gdyby go zdradziła. Gospodarz domu złorzeczy lokatorom, którzy zanieczyszczają mu jego kamienicę, lecz bez wyrzutu sumienia rujnuje cudzą, w której sam mieszka. Majster z taką uwagą patrzy na lenistwo czeladnika, że nie ma czasu zobaczyć własnego próżniactwa. Intrygant na prawo i na lewo szkodzi ludziom, ale nie ma dość słów na potępienie tych, którzy mu choćby niechcący wyrządzili przykrość. Dziad kościelny, usłyszawszy rozmawiających w kruchcie, tak gorszy się ich bezbożnością, że jak przystało na bogobojnego, wrzeszczy na nich ze środka kościoła:
- Cicho tam, łajdaki!... Nie znieważajcie przybytku Pańskiego, bo to nie szynkownia!...
Jeżeli więc każda klasa „ma swoją własną moralność”, dlaczegóżby jej nie mieli lekarze?
I rzeczywiście, w iluż wypadkach zwykłe przepisy nie obowiązują lekarzy?
Im wolno o każdej porze dnia i nocy wpadać do cudzych mieszkań. Im wolno rozpinać pannom staniki i kłaść głowy na piersiach. Oni mają prawo zaglądać do cudzej sypialni, cudzego garnka i - bezkarnie przelewać krew ludzką.
Proszę mi powiedzieć: który dentysta albo chirurg wypełnia przykazanie: „Nie czyń innym tego, co tobie niemiło!” Czy dla lekarza byłoby dostatecznym: „nie wzywać imienia Boskiego nadaremnie” - ale za ,to „pisać recepty i składać wizyty nadaremnie”, czyli wtedy, gdy nie są potrzebne? Co mówią o lekarzach, którzy chcąc „dzień święty święcić” albo - noc przespać -• nie spieszą na wezwanie pacjenta? A co by powiedziano o lekarzu, który: „nie pożąda żony bliźniego swego ani wołu, ani osła, ani żadnej rzeczy”, ale natomiast - odbiera koledze pacjentów?...
Odkładając jednak żart na stronę, jest to godny uwagi fakt, że lekarze, którzy w każdym kraju stanowią jedną z najmoralniejszych klas, że właśnie oni przypominają sobie i opracowują „zasady moralności”, a inne fachy - o tym nie myślą. Czyby np. kupcom, przemysłowcom, ajentom handlowym, właścicielom domów nie przydała się także jaka „etyka”? Czy pp. kupcy, przemysłowcy, ajenci handlowi itd. są już tak utwierdzeni w cnotach, że „etyka” jest dla nich niepotrzebną, czyli też - uprawiają taką etykę, którą nie ma się co chwalić, a tym bardziej - ogłaszać drukiem?...
Życie lubi niekiedy żartować sobie z najpiękniejszych ludzkich zamiarów. Toteż w czasie, kiedy pisma nasze poczęły głosić o układaniu „etyki lekarskiej”, do Warszawy przyleciała wieść, że w Sosnowcu pod szpitalem umarł z ran człowiek, którego nie przyjęto do szpitala, bo nie miał świadectwa ani od lekarza szpitalnego, ani od lekarza powiatowego, ani od naczelnika straży ziemskiej i że w końcu - była noc!
Mój Boże! więc naszym szpitalom nie wystarczają cztery złamane żebra, tylko świadectwo. Więc, ażeby zostać przyjętym do szpitala, trzeba być zranionym i przez konie zgniecionym w dzień, nie w nocy. Więc biedny karbowy ma obowiązek bez pozwolenia straży ziemskiej powstrzymywać rozhukane konie, ale szpital nie ma prawa przyjmować go - bez świadectwa naczelnika?
Warto, ażeby „etyka lekarska” rozstrzygnęła nareszcie kwestię: czy szpital istnieje po to, ażeby koił ludzkie cierpienia, czy po to, ażeby prowadził buchalterię chorych i zmarłych za wiedzą i upoważnieniem powiatowych lekarzy i naczelników straży ziemskiej? Jest to bardzo pilna sprawa, szczególniej w epoce, kiedy chorzy z powodu „braku świadectw” mrą pod szpitalami, a wariaci, znowu dzięki „brakowi świadectw”, zamiast siedzieć w szpitalu, wbiegają ze scyzorykami do Zamku i chcą mordować ludzi, nie pytając ani o upoważnienie, ani o świadectwo!
Przed kilkoma dniami nasze pisma irytowały się na p. Katkowa, niewypłacalnego dzierżawcę „Moskiewskich Wiadomości”, i na berlińską „Norddeutscherkę”, która, jak słychać, żyje na wiarę z kasą, przeznaczoną w Niemczech na opłacanie dzienników.
Obie te poważne indywidualności: p. Katkow, szynkujacy 75-procentowym patriotyzmem, i żyjąca na wiarę „Norddeutscherka”, ogłosiły światu, że kierownikami zamachu 13 marca i autorami niepokojów petersburskich są - Polacy.
Że głupstwo, nawet tego gatunku, może irytować - nic dziwnego; ale że irytować się nie warto, to fakt.
W nas p. Katkow nie powinien budzić gniewu, ponieważ, odnośnie do nas, odegrywa on rolę bardzo użyteczną. Jest on termometrem nienawiści, którą kiedyś pałali do nas wszyscy koledzy p. Katkowa, a z którą dziś ten godny uwagi mąż został prawie sam jeden. Przed kilkunastu laty klątwy p. Katkowa rzucane na nas brzmiały jak trąba z góry Synaj, której tysiączne odpowiadały echa. Później basowy głos p. Katkowa stał się barytonowym, następnie - tenorowym, a dziś p. Katkow śpiewa ulubioną arię - cieniutkim sopranikiem. Znaczy, że p. Katkowowi w jego śpiewackiej karierze czegoś zabrakło, a to jest ważniejsze od wszystkich denuncjacyj tego niezwykłego publicysty.
Kiedyś w tym samym miejscu, gdzie p. Katkow fuszeruje swoją polsko-nihilistyczną sielankę, kipiał wulkan, którego głównym kraterem były „Moskiewskie Wiadomości”. Dziś wulkan uspokoił się. Któż jednak ma prawo bronić, ażeby p. Katkow i nadal nie pełnił funkcji krateru, przez który wypływają resztki niepotrzebnych rzeczy?
Po wtóre, p. Katkow, jako publicysta, ma obowiązek określać przyczyny trapiących społeczeństwo chorób. Według naszej opinii określa je fałszywie czy kłamliwie, bałamuci swoich czytelników mimo woli czy umyślnie. Ale czy do nas należy sądzić go i potępiać? Alboż my znamy miejscowe stosunki? Alboż to nasza wina, że p. Katkow, tworząc przez kilkanaście lat „katkowowsko-polskich rewolucjonistów”, stworzył w końcu tak do siebie podobnych, że aż ich słuchają Rysakowy, Sołowiewy, Hartmany itd.?
Myśmy o tego rodzaju urzęda wcale nie prosili p. Katkowa. On ogłaszał na nie konkurs, on pisał ustawy i on dziś chwali się owocami swojej działalności. A jeżeli fakta pokażą, że Rysakow, Sołowiew itd. nie słuchali katkowskich Polaków, tym gorzej dla twórczości p. Katkowa, który podjął się zadania nad siły.
My więc p. Katkowa nie potępiajmy. Ma on jedną wielką cnotę, którą należy uszanować, oto - jest loiczny w głupstwie. Im zaś będzie loiczniejszy, tym rychlej okaże się nicość jego teorii, o co nam właśnie chodzi najwięcej.
Z „Norddeutscherką” sprawa jest prostsza. Jak wszystkie indywidua złego prowadzenia, pismo to musi: 1. kłamać, 2. kompromitować swoich kundmanów. Tak też zrobiła „Norddeutscherką”, głosząc, że Polacy są „majstrami od rewolucji” i że oni najmocniej podkopują europejską legalność.
Szkoda jednak, że nie poszła jeszcze krok dalej i - nie ogłosiła nazwisk tych najsławniejszych „polskich majstrów od rewolucji” w bieżącym wieku. Dla ulżenia jej w pracy postawimy dwie łamigłówki:
„Jak się nazywał ten polski dyplomata, który w r. 1866, w czasie wojny z Austrią, formował przeciw niej węgierskie legiony i zachęcał do powstania Czechów?”
„Jak się nazywał ten polski feldmarszałek, który w r. 1881 ogłosił publicznie, że: z rządem nieprzyjacielskim trzeba walczyć wszelkimi środkami? A dalej: co mogą znaczyć owe - wszelkie środki, między którymi było wyraźnie wymienione: psucie kolei żelaznych, podkopywanie powagi rządów i tym podobne?”
Niech więc „Norddeutscherką”, oddając się nadal brzydkiemu rzemiosłu, praktykuje go w taki sposób, ażeby nie szkodziła swoim najhojniejszym klientom. Bo to jest już nieładnie.