W pięknym Dzikowskim ogrodzie,
Pływał wspaniały łabędź po przejrzystej wodzie,
A wyciągając szyję w najzręczniejszym ruchu,
Rozświecał blask wokoło śnieżystego puchu.
Kruk siedzący na drzewie niedaleko wody,
Zdumiewał się nad wdziękiem przecudnej urody.
Chciał mu zrównać w białości, doświadcza kąpieli,
Ale czarność wrodzona już się nie wybieli;
Napróżno wszelkich starań w umyciu używa,
Po czarnych jego piórach czysta woda spływa.
W bezskutecznych zamiarach czas mu zniknął marny,
Jak czarny wstąpił w wodę, tak i wyszedł czarny. Zazdrość go gniewem zapala, Inny więc pomysł uchwala; A nie mogąc dosiądz chwały, By był taki jak on biały, Chociaż tego chce dokazać, By tamtego białość zmazać. Do tak podłego zamiaru,
Kruk, znany z swoich sprawek, ma aż nadto daru, Więc od nocy do poranku Czycha na to bez przestanku.
Ale łabędź ostrożny, pływając po wodzie, Długo nie uległ przygodzie.
Kruk się nareszcie do podstępu bierze, Udaje przyjaźń nieszczerze: Przez pochlebstwa, ulegania, Zwolna łabędzia nakłania,
By wzgardził czem go hojna obdarza natura, I poczernił swoje pióra, Wkrótce przyjaciel mniemany, Ziściwszy cel pożądany,
Śmiech mu ze wzgardą zostawia w nagrodzie. Poznał łabędź błąd po szkodzie, Co tchu do wody przybywa. Szczęściem czarność się odmywa; Ale jednak cząstka mała, Przy dziobie mu pozostała. I od tej to właśnie doby. Czarne plamki mają dzioby,
Co stało się z łabędziem, to dzieje się z nami,
Zbyt się trudno oczyścić, gdy kto się raz splami; Mimo usilne staranie, Zawsze plamka pozostanie.