Krzyżacy (Sienkiewicz, 1900)/Część dziewiąta/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Krzyżacy
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca B. Milski
Data wyd. 1900
Druk B. Milski
Miejsce wyd. Gdańsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część dziewiąta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

W Płocku Zbyszko i Maćko nie zastali nikogo z dworu, albowiem oboje księstwo razem z ośmiorgiem dzieci pojechali w odwiedziny do Czerska, dokąd ich zaprosiła księżna Anna Danuta. O Jagience dowiedzieli się od biskupa, że miała zostać w Spychowie przy Jurandzie, aż do jego śmierci. Wiadomości te były im na rękę, bo i sami chcieli jechać do Spychowa. Maćko wysławiał przytem bardzo poczciwość Jagienki, że wolała udać się do umierającego człowieka, który nie był nawet jej krewny, niż na zabawy czerskie, na których pląsów i wszelakiej ochoty nie mogło zbraknąć.
— Może uczyniła to i dla tego, aby się z nami nie zminąć — mówił stary rycerz. — Nie widziałem jej już dawno i rad ją obaczę, gdyż wiem, że i ona dla mnie życzliwa. Musiała mi wyrosnąć — i pewno jeszcze gładsza niż była.
A Zbyszko rzekł:
— Odmieniła się okrutnie. Gładka była zawsze, ale pamiętałem ją prostą dziewką, a teraz to jej... choćby na pokoje królewskie.
— Tak-że ci się odmieniła? Ba! ale to i stary ród tych Jastrzębców ze Zgorzelic, którzy się „Na gody“ czasu wojen wołają.
Nastała chwila milczenia, poczem znów ozwał się stary rycerz.
— Pewnie tak będzie, jakom ci mówił, że się zechce do Zgorzelic.
— Mnie i to dziwno było, że z nich wyjeżdżała.
— A opatowa majętność? Bała się przytem Cztana i Wilka, a ja sam jej rzekłem, że przezpieczniej będzie braciom bez niej, niżeli przy niej.
— Wiera, że nijak im było sieroty najeżdżać.
A Maćko zamyślił się.
— Ale czy się tam na mnie nie pomścili za to, żem ją wywiózł, i czy z Bogdańca choć jedno drewno zostało, Bóg raczy wiedzieć! Nie wiem też, czy wróciwszy podołam im się obronić. Chłopy młode i krzepkie, a ja stary.
— Ej, to, to już chyba mówcie temu, kto was nie zna — odpowiedział Zbyszko.
Jakoż Maćko nie mówił tego zupełnie szczerze, chodziło mu bowiem o co innego, ale na razie machnął tylko ręką.
— Żebym był nie chorzał w Malborgu, no, to jeszcze! — rzekł. — Ale o tem w Spychowie pogadamy.
I nazajutrz po noclegu w Płocku ruszyli do Spychowa.
Dni były jasne, droga sucha, łatwa, a przytem bezpieczna, gdyż z powodu ostatnich układów wstrzymali Krzyżacy rozboje na granicy. Zresztą dwaj rycerze należeli do takich podróżnych, którym i dla zbója lepiej się zdala pokłonić, niż zblizka ich zaczepić, więc podróż szła wartko, i piątego dnia po wyjeździe z Płocka stanęli rankiem bez trudu w Spychowie. Jagienka, która była przywiązana do Maćka, jak do najlepszego w świecie przyjaciela, witała go niemal tak, jakby witała ojca, a on choć nie byle co mogło go poruszyć, rozrzewnił się jednak tą życzliwością kochanej dziewczyny — i gdy w chwili później, Zbyszko wypytawszy się o Juranda, poszedł do niego i do swojej „truchełki“ — odetchnął stary rycerz głęboko i rzekł:
— A no! kogo Bóg chciał wziąć, to wziął, a kogo chciał ostawić, to ostawił, ale tak myślę, że przecie skończone te nasze mitręgi i te nasze wędrowania po różnych mierzejach i wertepach.
Po chwili zaś dodał:
— Hej! gdzie to nas Pan Jezus przez te ostatnie lata nie nosił!
— Ale ręka Boska piastowała — odrzekła Jagienka.
— Prawda, że piastowała, wszelako, szczerze rzekłszy, czas już do dom.
— Trzeba nam tu zostać, dopóki Jurand żywie — rzekła dziewczyna.
— A jako-że z nim?
— Patrzy do góry i śmieje się: widać już raj ogląda, a w nim Danuśkę.
— Pilnujesz go?
— Pilnuję, ale ksiądz Kaleb powiada, że i anieli go pilnują. Wczoraj gospodyni tutejsza dwóch widziała.
— Powiadają — rzekł na to Maćko — że szlachcicowi najprzystojniej w polu umierać, ale tak, jak Jurand kona, to i na łożu dobrze.
— Nie je nic, nie pije, jeno się cięgiem śmieje — rzekła Jagienka.
— Pójdźmy do niego. Zbyszko też tam musi być.
Ale Zbyszko krótko zabawił przy Jurandzie, który nikogo nie poznawał — i poszedł następnie do Danusinej trumny, do podziemia. Tam zabawił dopóty, dopóki stary Tolima nie przyszedł szukać go na posiłek. Wchodząc, zauważył przy blasku pochodni, że na trumnie pełno było wianuszków z chabru i z nagietków, a na okół wymieciona czysto polepa przytrząśnięta była tatarakiem, kaczeńcem i kwiatem lipowym, który roznosił woń miodową. Więc wezbrało w młodzianku na ten widok serce i zapytał:
— Któż to tak zdobi tę truchełkę?
— Panna ze Zgorzelic — odpowiedział Tolima.
Młody rycerz nie rzekł na to nic, ale w chwilę później, ujrzawszy Jagienkę, pochylił się nagle do jej kolan i, objąwszy je, zawołał:
— Bóg-że ci zapłać za twoją poczciwość i za one kwiecie dla Danuśki.
I to rzekłszy, rozpłakał się rzewnie, a ona objęła mu rękoma głowę jak siostra, która pragnie kwilącego brata utulić i rzekła:
— Oj, mój Zbyszku, rada by ja cię bardziej pocieszyć!
Poczem łzy obfite puściły się i jej z oczu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.