Krzyżacy (Sienkiewicz, 1900)/Część dziewiąta/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Krzyżacy
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca B. Milski
Data wyd. 1900
Druk B. Milski
Miejsce wyd. Gdańsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część dziewiąta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.

Nazajutrz nadeszła chwila odjazdu Zbyszka. On sam siedział wysoko na rosłym koniu bojowym, a swoi otaczali go dokoła. Jagienka, stojąc wedle strzemienia, wznosiła ku młodziankowi w milczeniu swe smutne niebieskie oczy, jakby chcąc przed rozstaniem napatrzyć się na niego do woli. Maćko razem z księdzem Kalebem przy drugiem strzemieniu, a tuż obok giermek z Sieciechówną. On zwracał głowę to w jedną, to w drugą stronę, zamieniając z nimi takie krótkie słowa, jakie zwykle wypowiada się przed podróżą: „Ostańcie zdrowi!“ — „Niech cię Bóg prowadzi!“ — „Czas już!" — „Hej, czas! czas!“
Poprzednio już był pożegnał się ze wszystkimi i z Jagienką, którą pod nogi podjął, dziękując jej za życzliwość. A teraz, gdy spoglądał na nią z wysokiego rycerskiego siodła, miał ochotę powiedzieć jej jeszcze jakie dobre słowo, gdyż jej wzniesione oczy i twarz mówiły mu tak wyraźnie: „Wróć!" — że serce wzbierało mu rzetelną wdzięcznością.
I jakby odpowiadając na tę jej niemą wymowę, rzekł:
— Jaguś, ku tobie, jako ku siostrze rodzonej... Wiesz!... Nic więcej nie rzekę!
— Wiem. Bóg ci zapłać!
— I o stryjcu pamiętaj.
— I ty pamiętaj!
— Jużci wrócę, jeśli nie zginę.
— Nie giń!
Raz już, w Płocku, gdy wspomniał o wyprawie, powiedziała mu tak samo: „Nie giń!" — ale teraz słowa te wyszły z jeszcze większej głębi jej duszy, i może dla ukrycia łez pochyliła się przytem tak, że czoło jej dotknęło na chwilę kolana Zbyszka.
A tymczasem pachołkowie konni przy bramie trzymający juczne konie, gotowi już do drogi, poczęli śpiewać:

„Nie zginie pierścień, złocisty pierścień
Nie zginie.
Kruk go odniesie, z pola odniesie
Dziewczynie...“

— W drogę! — zawołał Zbyszko.
— W drogę!
— Boże cię prowadź! Matko Najświętsza!
Zatętniły kopyta na drewnianym zwodzonym moście, jeden z koni zarżał przeciągle, inne poczęły parskać rozgłośnie i orszak ruszył.
Ale Jagienka, Maćko, ksiądz, Tolima, oraz i Czech ze swą niewiastą i ci słudzy, którzy zostawali w Spychowie, wyszli na most i patrzali na odjeżdżających. Ksiądz Kaleb żegnał ich krzyżem czas długi, aż wreszcie, gdy znikli za wysokimi krzami olszyny, rzekł:
— Pod tym znakiem nie dosięgnie ich zła przygoda.
A Maćko dodał:
— Pewnie, ale i to też dobrze, że konie czyniły parskanie okrutne.




Lecz i oni nie zostali długo w Spychowie. Po dwóch tygodniach załatwił stary rycerz sprawy z Czechem, który osiadł dzierżawą na majętności, sam zaś na czele długiego szeregu wozów, otoczonych zbrojną czeladzią, ruszył z Jagienką w stronę Bogdańca. Niezupełnie radzi patrzali na owe wozy ksiądz Kaleb i stary Tolima, bo prawdę rzekłszy, Maćko złupił trochę Spychów — ale ponieważ Zbyszko całkiem zdał na niego rządy — nikt nie śmiał mu się sprzeciwiać. Zresztą byłby zabrał jeszcze więcej, gdyby go nie hamowała Jagienka, z którą sprzeczał się wprawdzie, wydziwiając na „babskie rozumy“ — ale której słuchał jednak prawie we wszystkiem.

Trumny Danusinej nie wzięli jednak, gdyż skoro Spychów nie został sprzedany, Zbyszko wolał, aby została z ojcami. Wieźli natomiast moc pieniędzy i różnych bogactw, w znacznej części złupionych swego czasu na Niemcach w rozlicznych bitwach, które stoczył z nimi Jurand. To też Maćko, spoglądając teraz na ładowne, pokryte rogażami wozy, radował się w duszy na myśl, jak wspomoże i urządzi Bogdaniec.
Zatruwała mu jednak tę radość obawa, że Zbyszko może poledz, ale znając sprawność rycerską młodzianka, nie tracił jednak nadziei, że wróci szczęśliwie, i z rozkoszą o tej chwili rozmyślał.
— Może to Bóg tak chciał, — mówił sobie — żeby wpierw dostał Zbyszko Spychów, a potem Moczydoły i wszystko, co po opacie zostało? Niech jeno wróci szczęśliwie, to mu kasztel godny w Bogdańcu wystawię; a wtedy obaczym!
Tu przypomniało mu się, że Cztan z Rogowa i Wilk z Brzozowej pewnie niezbyt mile go przyjmą, i że może trzeba się będzie, z nimi potykać, ale o to nie dbał, równie jak stary koń bojowy nie dba, gdy mu do bitwy iść przyjdzie. Zdrowie mu wróciło, czuł się w kościach i wiedział, że tym zabijakom, groźnym wprawdzie, ale nie mającym nijakiego ćwiczenia rycerskiego, łatwo da rady. Wprawdzie co innego mówił przed niedawnym czasem Zbyszkowi, — mówił to jednak tylko dla tego, by go do powrotu skłonić.
— Hej! szczuka ja, a oni kiełbie — myślał — niech mi lepiej od głowy nie zachodzą!
Natomiast zaniepokoiło go co innego: Zbyszko Bóg wie kiedy oto wróci, a przytem Jagienkę uważa całkiem za siostrę. Nuż dziewka patrzy na niego też jak na brata, i nuż nie zechce czekać na jego niepewny powrót?
Więc zwrócił się do niej i rzekł:
— Słuchaj, Jagna: nie mówię ja o Cztanie i Wilku, bo rude chłopiska i nie dla ciebie. Tyś teraz dwórką!... Ale wedle tego, że to roki ci są!... Już nieboszczyk Zych powiadał, że czujesz Bożą wolę, a to temu kilka lat... Bo ja tam wiem! Mówią, że jak dziewce zaciasno we wianuszku, to ci sama gotowa szukać takiego, coby jej go z głowy zdjął... Ma się rozumieć, że ni Cztan, ni Wilk... Ale jakoże miarkujesz?
— O co wy się pytacie?
— Nie wydasz-li ty się za kogobądź?
— Ja?... Ja mniszką ostanę.
— Nie powiadaj byle czego! A jak Zbyszko wróci?
Ale ona potrząsnęła głową:
— Mniszką ostanę.
— No, a jakby cię pokochał? Jakby cię prosił okrutnie?
Na to dziewczyna odwróciła zarumienioną twarz do pola, ale wiatr, kiedy właśnie od pola wiał, przyniósł Maćkowi cichą odpowiedź:
— To nie ostanę.

KONIEC CZĘŚCI DZIEWIĄTEJ.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.