Krzyżacy (Sienkiewicz, 1900)/Część szósta/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Krzyżacy |
Podtytuł | Powieść historyczna |
Wydawca | B. Milski |
Data wyd. | 1900 |
Druk | B. Milski |
Miejsce wyd. | Gdańsk |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część szósta Cała powieść |
Indeks stron |
Ale ona otarła łzy i zabrawszy giermka, poszła z nim do Juranda, aby mu nowiny oznajmić. Zastała go w wielkiej świetlicy z oswojoną wilczycą u nóg, siedzącego z księdzem Kalebem, z Sieciechówną i ze starym Tolimą. Miejscowy klecha, który był zarazem rybałtem, śpiewał im przy lutni pieśń o jakimś dawnym boju Jurandowym, ze „sprośnymi Krzyżaki“, a oni, podparłszy rękoma głowy, słuchali w zadumieniu i smutku. W świetlicy widno było od księżyca. Po dniu prawie już znojnym nastał wieczór cichy, ogromnie ciepły. Okna były otwarte i w blasku miesięcznym widać było krążące po izbie chrabąszcze, które roiły się w rosnących na dziedzińcu lipach. Na kominie tliło się jednakże kilka głowni, przy których pacholik przygrzywał miód, pomieszany z winem krzepiącem i pachniącemi ziołami.
Rybałt, a raczej klecha i sługa księdza Kaleba, zaczynał właśnie nową pieśń: „O szczęśliwem potkaniu“: „Jadzie Jurand, jadzie, koń pod nim cisawy“... gdy weszła Jagienka i rzekła:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
— Na wieki wieków! — odpowiedział ksiądz Kaleb.
Jurand siedział na poręczastej ławie z łokciami opartemi na poręczach, usłyszawszy jednak jej głos, zwrócił się zaraz ku niej i jął ją witać swą białą jak śnieg głową.
— Przyjechał Zbyszkowy giermek ze Szczytna — ozwała się dziewczyna i nowiny przywiózł od księdza. Maćko już tu nie wróci, bo do kniazia Witolda pociągnął.
— Jakto nie wróci? — zapytał ojciec Kaleb.
Więc ona poczęła opowiadać wszystko, co od Czecha wiedziała, o Zygfrydzie, jak mścił się za śmierć Rotgera, o Danuśce, jak ją stary komtur chciał Rotgerowi zanieść, aby jej niewinną krew wypił i o tem, jak ją niespodzianie kat obronił. Nie zataiła i tego, że Maćko miał teraz nadzieję, iż we dwóch ze Zbyszkiem Danusię znajdą, odbiją ją i przywiozą do Spychowa, z której to właśnie przyczyny sam prosto do Zbyszka pojechał, a im tu zostać rozkazał.
I głos zadrżał jej w końcu, jakby smutkiem albo żalem, a gdy skończyła, w świetlicy nastała chwila ciszy. Tylko w lipach rosnących na dziedzińcu rozległy się kląskania słowików, które zdawały się zalewać przez otwarte okna całą izbę na podobieństwo dużych i gęstych kropel dżdżu. Oczy wszystkich zwróciły się na Juranda, który z zamkniętymi oczyma i przechyloną w tył głową nie dawał najmniejszego znaku życia.
— Słyszycie? — spytał go wreszcie ksiądz Kaleb.
A on przechylił jeszcze bardziej głowę, podniósł lewe ramię i palcem wskazał niebo.
Blask, księżyca padał mu wprost na twarz, na białe włosy, na wykapane oczy, i było w tej twarzy takie męczeństwo, a zarazem takie jakieś niezmierne zdanie się na wolę Bożą, że wszystkim zdało się, iż widzą tylko duszę z cielesnych pęt wyzwoloną, która rozbratana raz na zawsze z ziemskiem życiem, niczego już w niem nie czeka i nie wygląda.
Więc znów nastało milczenie, i znów słychać było tylko fale głosów słowiczych, zalewających dziedziniec i izbę.
Ale Jagienkę ogarnęła nagle litość ogromna i jakby dziecięca miłość do tego nieszczęsnego starca, zaczem idąc za pierwszym popędem, skoczyła ku niemu i chwyciwszy jego dłoń, poczęła ją całować, a zarazem polewać łzami.
— I ja sierota! — zawołała z głębi wezbranego serca. — Ja nie pachołek żaden, jeno Jagienka ze Zgorzelic. Maćko mnie wziął, by mnie od złych ludzi uchronić, ale teraz ostanę z wami, póki wam Bóg Danusi nie wróci.
— Jurand nie okazał nawet zdziwienia, jakby już wiedział poprzednio, że była dziewczyną, tylko przygarnął i przychylił ją do piersi, ona, całując wciąż jego dłoń, mówiła dalej głosem przerywanym i łkającym:
— Ostanę z wami, a Danuśka wróci... To potem do Zgorzelic pojadę. Bóg nad sierotami... Niemcy i mnie tatusia zabiły, ale wasze kochanie żywie i wróci. Dajże to, Boże Miłościwy, dajże, Matko Najświętsza, litościwa...
A ksiądz Kaleb ukląkł nagle i ozwal się uroczystym głosem:
— Kyrie elejson!
— Chryste elejson! — odpowiedzieli zaraz Czech i Tolima.
Wszyscy poklękali, bo zrozumieli, że to jest litania, jaką odmawiano nie tylko w chwili śmierci, lecz i dla wybawienia ze śmiertelnego niebezpieczeństwa osób blizkich i drogich. Klękła Jagienka, Jurand osunął się z ławy na kolana, i chorem poczęto mówić:
— Kyrie elejson! Chryste elejson!... Ojcze z nieba Boże, zmiłuj się nad nami!... Synu Odkupicielu świata Boże, zmiłuj się nad nami!...
Głosy ludzkie i wołania błagalne: „Zmiłuj się nad nami... mieszały się z kląskaniem słowików.
Lecz nagle chowana wilczyca podniosła się z niedźwiedziej skóry, leżącej przy ławie Juranda, zbliżyła się do otwartego okna, wspięła się na ramę i zadarłszy ku księżycowi swą trójkątną paszczę, poczęła wyć zcicha i żałośnie.