<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Lalki
Wydawca Jan Kanty Gregorowicz
Data wyd. 1874
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


LALKI.

Sceny przedślubne
PRZEZ
J. I. KRASZEWSKIEGO.
Inter calicem et os multa cadunt[1].
Przysłowie.
>


Dworek szlachecki w Uściu nad Bugiem, własność pana Chorążego Zacharjasza Zebrzydowskiego, śmiało się mógł liczyć do najpiękniejszych wzorów siedzib starych, przy prostocie dawnej pełnych wdzięków niewyszukanego, naturalnego, chociaż się tu żadne nowsze pojęcie warunków piękności i dobrego smaku ani przyozdabiania siedlisk wiejskich nie wcisnęło. Sam dom stał pewnie od półtora wieku nie tknięty, ale go pierwszy właściciel z takiem staraniem o trwałość budował, z takim materjałów doborem i obrachunkiem, że na nim przeżytych lat wcale znać nie było oprócz że miał wybitniejszy charakter stary, którego żadne naśladowanie nie nadaje.
Wzniesiony na podmurowaniu, ze swym dachem ogromnym, gankiem poważnym i rzeźbami drewianemi u słupów, lepiej się wydawał od nie jednego pałacu.
Za tło służył mu sad i drzewa rozrosłe, a jak kokosz pod skrzydły tulić się zdawały porządnie rozłożone do koła budowle gospodarskie. Wioseczka należąca do Uścia była niewielka, ale i na niej też gospodarza dobrego i troskliwego o byt włościan poznać było łatwo.
Śmiało się tu jakoś wszystko uśmiechem powagi, uroczystości jakiejś pełnym, rzekłbyś pobożnym i uświęconym. Nie inaczej by pewnie wyglądał dwór szlachcica w panu Podstolim Krasickiego. I patrząc na Uście zdala, każdy doznawał tego wrażenia, jakie wywiera widok miły spokojnego cichego szczęścia.
Domyślać się go miał każdy prawo — a jednak w chwili, gdy na próg domu tego wchodzimy, daleko było w nim od tego co się na ziemi szczęściem zowie.
W pierwszym pokoju ze staroświecka i bardzo po prostu przybranym, mężczyzna już niemłody, średniego wzrostu, siwy, w długiej szaraczkowej kapocie, siedział u okna z rękami złożonemi i niby oryginał staruszka Wańkowicza, tego pięknego obrazu ukradzionego z przeszłości. Ale na czole jego nie było tego spokoju i rezygnacyi, jakie opromieniają twarz malowanego starca. Wojna powlokła je zmarszczkami, w ustach czuć było ból niemy.
Wieczór późnej jesieni zwolna zmrokiem okrywał okolicę — przez okna wpadały jeszcze reszty pomarańczowego światła z zachodu. Ogród otaczający dwór cały stał w złocistych i purpurowych barwach jesieni, a część jego już z liści była ogołocona. Przez na wpół otwarte okno, przewiewało ciepłe jeszcze pięknego wieczora po dniu wyjątkowo gorącym powietrze. Starzec patrzał zadumany na niebo i drzewa, jakby nie chciał widzieć i nie rad był słyszeć kobiety stojącej opodal przy kaflowym piecu, z założonemi rękami widocznie toczącej z nim o coś walkę.
Postać kobieca równie była niepospolitą jak ów starzec, któremu towarzyszyła. Znacznie młodsza od niego, równie słusznego wzrostu i silnej, pięknych jeszcze kształtów budowy, kobieta nosiła na twarzy ślady niepospolitej, zachowanej starannie piękności. Ubiór jej nie był wykwintny, ale niezmiernie czysty i smakowny. Ciemnych włosów, czarnych oczu wypukłych biała i rumiana, z małemi ściągniętemi ustami, pani Chorążyna była jedną z tych piękności bez wyrazu, które zdziwić mogą, ale nie pociągają ku sobie. — Na chłodnej tej marmurowej fiziognomii nie malowało się nic prócz żelaznej woli, nie nawykłej do uginania się w najcięższej walce. Oczy błyszczały czasem przerażająco despotycznie.
Staruszek nawykły znać nie od dziś do wojowania z żoną, siedział jakby na teraz odmawiając jej walki, co widocznie panią gniewało. Milczał posępniej, albo nie odpowiadając jej, lub słowem szczerem starał się zamknąć nieprzyjemną rozmowę.
— Powiadam ci, — szybko i głośno wołała pani Chorążyna, — że nic mnie więcej oburzać nie może nad twoje postępowanie. Zgodziłeś się na wszystko, powinieneś być szczęśliwym losem dziecięcia, a przecież się trapisz jakby go największa spotkała niedola. A to tylko rano i wieczór Panu Bogu dziękować.
— Jam nawykł, moja jejmość, moja Anno, — rzekł po cichu Chorąży ciągle patrząc w ogród — za wszystko co mnie spotyka dziękować Bogu, dziękuję i za to co się stało, ale nie każ mi być szczęśliwym z tego co jeszcze różnie wypaść może...
— Jakto różnie! jakto! podchwyciła stojąca pod piecem kobieta, zżymając ramionami. A więc wolałbyś aby twój kochany, jedyny syn, skończywszy jakieś tam szkoły z ekonomskiemi synami razem, wrócił do Uścia hreczkę siać całe życie i jak my, zakopany w kącie siedzieć?
— Moja kochana Anno odparł spokojnie Chorąży, wierzaj mi, wierzaj, że nie koniecznie tam szczęście mieszka, gdzie go ludzie szukają. A byłoż by to tak bardzo złem dla naszego dziecięcia, gdybyśmy je przy sobie mieli, gdybyśmy z niem razem żyć mogli, gdyby się nauczyło pracować na małem, na małem przestawać i w ciszy Boga chwalić...
— Nie masz najmniejszej ambicyi! zawołała kobieta.
— Nigdy jej nie miałem — rzekł stary...
— Wolno jegomości dla siebie jej nie mieć, ale dla dziecka.. odpowiedziała kobieta, dla dziedzica tak wielkiego imienia.
Staruszek się dziwnie uśmiechnął.
— Moja kochana Anno, rzekł, wiele to ja razy powtarzałem ci, że ja w to nasze wielkie imię nie wierzę. Szlachta jesteśmy jak i drudzy, i po wszystkiem...
— Co? Zebrzydowscy!! przerwała ręce łamiąc kobieta.
— Ale dalipan wielce wątpię — śmiejąc się dodał stary, wielce wątpię a raczej pewny jestem, że my od owych wichrzycieli sławnych wcale nie pochodzimy, to imaginacja pana brata Filipa, któremu się galicyjskiego hrabstwa chciało i który papiery te nie wiem zkąd powydobywał...
— A jużciż ich nie pofałszował! krzyknęła oburzona Chorążyna.
Stary uśmiechał się ciągle.
— Moja jejmość, odezwał się, gdy mu się tej prozapij tak bardzo zachciało, a skinął tylko na gryzipiórków, nie potrzebował ich fałszować, wywiedli by go od króla Dawida. gdyby był tego sobie życzył! Ale dosyć już tego, dalipan dosyć..
— A no, nie i nie — oparła się jejmość, raz trzeba się o tem rozmówić jak należy, żeby to już nie powracało. Ja jestem z domu Babska, i tylko prosta szlachcianka a więcej mam ambicyi od jegomości coś się Zebrzydowskim urodził. Widziałeś jegomość sam papiery, a hrabstwa nie chciałeś i z kąta wyleść swego nie potrafiłeś.
— Daj mi asińdźka pokój — rzekł stanowczo stary acz zawsze łagodnie — odmienić mnie nie potrafisz, przekonań nie zmienię. Kontentuj że się tem, iż na twe prośby niemal się syna wyrzekłem, żem go oddał aby z niego robił pan Filip co mu się zamarzy..... że z niego lalkę i panicza wystroi i że ja na starość pociechy z dziecka mieć nie będę — At — dosyć!
— Ale mój Zacharjaszu, trochę łagodniejąc poczęła nieustępująca kobieta, ja ciebie nie rozumiem. Dziecku się krzywda nie stała... syn nasz ma przed sobą otwarte wszystko... dziedziny po stryju miljony.
— Już nie mówmy jak zrobione, choć to brat rodzony rzekł stary, ale nie doszedł by do nich przecie, gdyby on jak ja na grzędzie gospodarzył.
— Miał więcej sprytu i odwagi niż ty mój Zacharjaszu, odezwała się jejmość, ot i po wszystkiem. Nikt mu przecie nic zadać nie może... Ludzie zabiegliwością majątki robią, jegomość, nie wymawiając mawiałeś Maciek zrobił, Maciek zjadł, to też jakieśmy w Ujściu siedli tak siedzimy.
— Nie możesz się Asińdźka skarżyć aby ci na czem zbywało — odparł stary — posag nie uszczerbiony, ojcowizna twoja cała — coś się i uciułanego znajdzie.
Krótkie milczenie żony dowiodło, że się przed dalszemi wymówkami roztropnie cofnęła. Zmieniła rozmowę, ale jej przerwać nie chciała, mimo znaczącego westchnienia pana Chorążego.
— Mnie o to nie idzie, odezwała się, co ja mam lub my mamy, chciałabym widzieć cię szczęśliwym tak jak sama się czuję, i to mnie gnębi... iż w jegomości tego przekonania wlać nie mogę.
Stary odwrócił się nareszcie od okna, spojrzał na żonę, ręce na kolanach położył i wolnym głosem poważnie mówić zaczął.
— Nigdym o sercu twem nie wątpił, moja Anno, inaczej przecież rzeczy widzę i czuję niż ty. Kobieta, dałaś się uwieść błyskotkom, ja mężczyzna stokroć winniejszy jestem, iż uległem napaści brata i twojej. Rekapitulujmy moja jejmość jak to było i niech mnie kto chce sądzi, czy słuszności nie mam. Przypomnij sobie przeszłość. Po ojcu zostało nam dwa folwarki niewielkie, jam na moim pozostał po staremu gospodarząc, pan brat swój sprzedawszy poszedł szczęścia szukać za kordonem. Długośmy o nim ani wieści ani słychu nie mieli. W ciężkich czasach nie zgłaszał się do nas, nic nie pomyślał o bracie. Ledwie przez obcych i wypadkiem dowiadywałem się o niesłychanych powodzeniach pana Filipa, co mnie wcale ku niemu nie ciągnęło. Urósł tak z dzierżawcy na dziedzica, a z jednej wsi dorobił się klucza i dóbr i majętności znacznych. Naraz słyszymy o hrabi Zebrzydowskim. Śmiać mi się chciało. Żenił się, wdowiał, robił majątek a o nas nie pytał. Było tak przed ożenieniem z jejmością, było i potem, gdy nam Bóg syna dał. Aż jednego poranka przed nasz szlachecki dworek w Uściu zachodzi landara a z niej wysiada, łysy i stary ten któregom znał młodym i rumianym, sfrancuziały pół-panek.
— Całą gębą pan, wtrąciła Jejmość.
— Niech i tak będzie — mówił dalej stary. Pan, bo się tu wkradł kryjąc niemal z braterstwem, kryjąc z sobą, wstydząc szlachetki, którego się rodzonym musiał nazywać...
I po cóż przybył, po co? aby nie mając dziecka, syna przybrać naszego. Można by w istocie panu Bogu za to dziękować, gdyby nie warunki.
— Cóż za straszne warunki? ja matka co przecież kochać muszę dziecko moje, nie skarżę się na nie.
— Bo ci głowę państwo i hrabstwo to, z pozwoleniem głupie, zawróciło... mówił Chorąży — lecz warunki to były i są niemal bezbożne, nie ludzkie prawie. Wydarł mi dziecko, kazał mu się niemal zaprzeć ojca. Pamiętasz asindźka iż żądał od nas słowa, że się u niego nigdy w Pruchowie nie pokażemy. Boże odpuść, podobno tam w Galicyi puścił bąka, że ojciec hrabiego Romana nie żyje, wielkie dobra strwoniwszy.
Dziwnie śmiać się począł stary...
— No i cóż? zmarnował że ci syna? poczęła gorączkowo Chorążyna, albo mu zabronił się tu pokazywać? Alboś nie widział i nie ocenił co z niego za śliczne, miłe, delikatne paniątko zrobił!
— A śliczne! śliczne! przerwał Chorąży — lalka, istotnie lalka... Na woskowanej posadzce ją postawić i uperfumowaną admirować, ale czy to mąż, czy to mężczyzna, czy to człek zbrojny na losu wypadki!!
Ręką machnął w powietrzu.
— Boże odpuść! lalka! lalka...
— Tego nie możesz powiedzieć aby mu serce popsuli i wysuszyli, żywo poczęła matka — ile razy był u nas widziałeś z jakiem poszanowaniem, z jaką miłością przybywał...
Westchnął pan Chorąży i wstał.. łzę kręcącą się w oku otarł i nie odpowiedział nic.
— Moja Anno, odezwał się łagodniej, chcesz szczęścia i spokoju mojego, proszę cię, błagam nie poruszaj nigdy tej kwestyi. Męczysz mnie i siebie nadaremnie. Co się stało, odstać się nie może, oddałem dziecię dla jego szczęścia, niby — nie mam syna... nie zakrwawiaj mi serca, tobie starczy jego los świetny, mnie on napełnia strachem i zgryzotą. Dość tego.
Domawiając tych wyrazów i już nie czekając na odpowiedź żadną — Chorąży ruszył się ku drzwiom i chcąc dalsze przeciągnięcie rozmowy uczynić niemożliwem, wyszedł na ganek...
Jejmość, popatrzyła za nim długo, chwyciła kluczyki i jakby chcąc odzyskać czas stracony, wybiegła także w drzwi drugie.
Stary stanął w ganku... oczy z początku bezmyślnie toczyły się dokoła... lecz wkrótce jakby sobie gwałt zadając, zobaczywszy starego gumiennego, przywołał go ku sobie gospodarz i wypytywać począł o dzień upłyniony.
Stadnina powracała z paszy mimo wrót dworu, siewacze którzy ostatki oziminy dokończyli, szli pozdrawiając starego — pługi i radła ciągnęły z pola do wsi.
Było więc o czem mówić i radzić na dzień następny... najmniejszy szczegół nie uszedł baczności Chorążego, który długo na podwórzu z gumiennym się zatrzymał. Szary mrok zastąpił wieczór malowany jaskrawo. Na niebiosach płowe światło poprzerzynane ołowianemi obłokami co chwila przygasało, z przeciwnej strony mżyły już na firmamencie gwiazdeczki. Zajęty rozmową i rozporządzeniami roboty na dzień następny, Chorąży czemś jednak niepokojony był widocznie. Odwracał się za każdym odgłosem zdala usłyszanym, poglądał na drogę wiodącą ku lasowi, niepokój ten rósł z każdą chwilą.
Na dworze też jakieś niezwykłe widać było przygotowania i krzątanie się służby nie codzienne. Chorążyna kilka razy wybiegała na ganek, przywołując niecierpliwie kobiety z blizkiej oficyny, nagląc o pośpiech i coraz nowych gnając posłańców ze dworu, którzy powracali przynosząc rozmaite z kuchni przybory do wieczerzy.
Mrok padał już coraz gęstszy i przez szyby dworka widać było rzęsisto oświetlony pokój bawialny, gdy Chorążyna, którą zbyt długie zatrzymanie się męża z gumiennym zdwajało jej niecierpliwość, wyszła przywołując go ku sobie.
— Co jegomość myślisz? spytała — wszakże wyraźnie dał znać, że dzisiaj będzie. Może jaki w drodze wypadek. Na Uściług jechać musi, tam poczty ani koni nigdy w porę dostać nie można, może, drogi są szkaradne, posłać by konnego aby przeprowadził?
— Po co? zapytał Chorąży — swojemi końmi nie jedzie — pocztowe weźmie a pocztyljonowie tak dobrze znają okolice jak nasi ludzie.
— Ale się na dziś zapowiedział, dodała matka, cóż to może być?
— Nie wiem i sam niespokojny jestem, rzekł stary nie kryjąc wzruszenia, a cóż pomoże posłaniec. Mogło go co powstrzymać.
Chorążyna ramionami ruszyła.
Otóż widzisz jakby się był przydał kaganiec, gdyby był w domu, odparła — ale ty zawsześ się sprzeciwiał zaprowadzeniu go pod pozorem, że to pańska rzecz...
— Gdzież ci to asińdźka widziała szlachcica na jednej małej wiosczynie paradującego z jezdnymi i kagańcami.
Niedomówił jeszcze gdy na gościńcu od lasu, w wielkiem oddaleniu usłyszano dzwonki pocztowe.... Oboje Chorąztwo zamilkli... Stary pobladł i wszedł powoli w ganek.
— Choć kapotę byś nową włożył — odezwała się żona.
— Po co? do syna? odparł dziwnym głosem stary, a niech się nauczy widzieć mnie jakim jestem w życiu powszedniem!...
— Ale ludzie co z nim przyjadą.
Asińdźka przecie wiesz że ludzi nigdy hr. Filip nie daje, aby z sekretu nie wydali, że ma takiego niepozornego ojca.
Uśmiech pełen goryczy towarzyszył tym wyrazom. Dzwonki coraz się głośniej odzywały na gościńcu, nie było już wątpliwości, że ktoś się zbliżał ku dworowi, a dla obojga Chorążych nie mógł to już być kto inny tylko syn oczekiwany. Coraz niecierpliwsza pani nim się ukazał powóz, posłała chłopca ażeby wrota otworzył...
W mroku nie wiele dostrzedz było można. Coś ciemnego zbliżało się groblą ku dworowi i dzwonek poświadczał, że to był powóz pocztowemi końmi zaprzężony, gościniec nie prowadził nigdzie dalej — nieulegało też wątpliwości iż ktoś się zbliżał do dworu. Chłopcy szeroko już zawczasu otworzyli wrota.... klaskanie z bata dało się słyszeć, i kocz czterema pocztowemi chabetami ziejącemi parą, która z nich buchała, zaprzężony — w galop zatoczył się przed ganek zajmując znaczną część szczupłego podwórza.
Wszystko co żyło we dworze, w oficynie, na folwarku albo wybiegło na dziedziniec lub przez okna się przypatrywało... Na płotach widać było poprzewieszanych chłopców i czeladź stajenną...
W chwili gdy kocz zajeżdżał, służąca wybiegła ze dworu ze światłem, osłaniając je ręką od wieczornego wiatru... Z powozu nie czekając na otwarcie go, wyskakiwał już młody dwudziestoletni chłopiec, bardzo wytwornie ubrany w lakierowanych bucikach, obcisłych rękawiczkach, tużurku czarnym, który z pod zrzuconego na pół płaszcza wyglądał; w kapelusiku okrągłym z nieposzlakowanemi kołnierzykami białemi obciskającemi mu szyję...
Widząc go w uścisku milczących rodziców, którzy obok eleganta wyglądali oboje tak skromnie i nie wytwornie, trudno się było domyślić w nim syna, chociaż piękną twarzyczką rysy matki przypominał. Jak przepowiedział Chorąży, młody hrabia Roman nie miał z sobą nikogo ze służby... Staremu więc siwemu pół słudze, pół gumiennemu zlecono wypakowanie powozu, a matka nie puszczając syna, w którym oczy rozognione utopiła, prowadziła go do pokoju, za idącym wprzód Chorążym.
Tu przez czas niebytności jego zmieniło się wielce, bo stół był z wyraźnem wyszukaniem nakryty i światło na kominku, przy herbacie, na drugim stoliku u okna nad potrzebę zostało wyszafowane. Co tylko dom miał najparadniejszego występowało aby przed dzieckiem nawykłem do zbytków i wytworności, pokryć ubóstwo istotne Chorąztwa. Zmarszczył się nieco widząc to pan Zacharjasz, ale widok syna go zajmował tak bardzo, że o wszystkiem na chwilę zapomniał. Hrabia Roman wyglądał rzeczywiście na prawdziwe hrabiątko: z wypieszczoną twarzyczką, ruchami pełnemi wyszukanego jakiegoś wdzięku, obejściem się ceremonjalnem i zapożyczonem. Znać było po nim że się tu czuł nie w swoim żywiole... Matka zobaczywszy go przy świetle, zaczęła ściskać na nowo, ojciec stał z wlepionemi w niego oczyma, milczący. Na kilka zapytań pierwszych tyczących podróży, nie śmiało odpowiedział Roman i zdawał potrzebować odejść z wzruszenia. Matka chciała go zaraz posadzić przy herbacie, spojrzał trwożnie na ojca.
— Siadaj acan! rzekł Chorąży.
Nie kleiła się rozmowa jakoś.
Z przerywanego francuzczyzną łatanego nieco opowiadania dowiedzieli się Chorąztwo, że w istocie Uściługski pocztmajster w zmowie z miejscowemi furmanami nie dał koni póty, póki sowitego nie ściągnął haraczu, za pocztę w bok od gościńca.
Chorąży z niedostrzeżonym prawie ironicznym półuśmiechem, słuchał syna plątającego się ciągle dla braku wyrazów zastępowanych francuzczyzną z nałogu, chociaż wiedział dobrze iż tego języka oboje rodzice nie rozumieli. Chorążyna to na syna z admiracyą spoglądała, to z oburzeniem na męża. W istocie chłopak był godzien pewnie tej miłości jaką mu matka okazywała, twarzy wdzięcznej i dobrocią trwożliwą nacechowanej, łagodnego wyrazu, niezmiernie troskliwy aby się niczem nie narazić rodzicom dla niego obcym prawie. Na ojca spoglądał z obawą i niepokojem. Chorąży milczał ciągle, lecz wkrótce surowy wyraz oblicza zastąpiło politowanie jakieś i rozczulenie. Pomyślał może iż to dziecię tak zniewieściałe nie było winne temu, iż je tak wychowano i taką go napiętnowano cechą.
Chłopak rumienił się ciągle, długo trzymał kapelusz w ręku i nie śmiał zdjąć rękawiczek, które wreszcie na skinienie matki pościągał, i wyszukawszy miejsca złożył z kapeluszem na boku. Chorążyna miała na ówczas przyjemność ujrzeć ręce syna białe, utrzymane z kobiecem staraniem i przyozdobione kilku pierścieniami wśród których jeden z olbrzymim turkusem, szczególnie oko pociągał. Ojciec rzucił tylko wejrzenie na te ręce niemęzkie i żywo je zaraz odwrócił.
Cały strój młodego hrabiego nie zbyt był do odwiedzin domu rodzicielskiego stosowny, ale taki jakiego prawidła wymagały od przybywającego wieczorem z podróży salonowego młodzieńca. Tużurek czarny leżał na nim rysując piękną ciała budowę prześlicznie, buciki mogły by były służyć elegantce do przechadzki, bielizna śnieżnej białości ze złotemi guzami od najpierwszego wiedeńskiego jubilera, skrojona była wedle miary i czyniła zaszczyt paryzkiemu krawcowi, który jej dostarczył.
Obok niego Chorąży w starej wyszarzanej szaraczkowej kapocie i kozłowych butach, odbijał dziwną jakąś powagą i męzką siłą, gdy w tej postaci znać tylko było pieszczone o zewnętrzną formę starania.
Ile razy oczy starego przebiegły a raczej ośliznęły się szybko po synu, spuszczał je jakby zawstydzony i zbolały. Matka natomiast spoglądała na to dziecię tak śliczne z pociechą, tryumfem, coraz rosnącym i unikać się zdawała spojrzenia na męża, ażeby widok ten nie zatarł jej doznawanej rozkoszy.
— Stryj kazał oświadczyć swe uszanowanie, rzekł hr. Roman po niejakim czasie: byłby zapewne sama ze mną przyjechał, bo bardzo pragnął widzieć ojca i mamę — ale zostawiłem go chorym. Leżał nawet przez dni kilka — byłbym przy nim został gdyby nie wyraźny rozkaz udania się do Uścia.
— Cóż mu to tam jest? spytał Chorąży.
— Nie wiem prawdziwie, odparł przybyły, ale puchlina którą miewał w nogach zdawała się nieco postępować do góry...
— To bardzo zły znak — rzekł stary... a doktorowie...
— Nadworny nasz... dosyć był strwożony, odezwał się Roman — przywołano nawet Dr. Szwarca ze Lwowa..
— Powinieneś był się zatrzymać... wtrąciła matka cicho.
— Stryj mi kazał jechać — odparł zapytany — i polecił ojcu oddać list, do którego zdawał się przywiązywać wagę, bo mi kazał przywieść nań odpowiedź jak najrychlej.
To mówiąc hr. Roman dobył bardzo pięknego pugilaresu z bocznej kieszeni, otworzył go i wyjąwszy zeń list wstał by ojcu doręczyć.
Chorąży siedział właśnie przy stoliku, na którym były dwie świece; w milczeniu więc otworzył zaraz kopertę i na list rzucił okiem. Nie śmiejąc przystąpić, żona starała się po twarzy męża odgadnąć co mógł by list zawierać. Rysy jednak czytającego nie dozwoliły się nic domyślać, po chwili przebiegłszy pismo złożył je nie mówiąc słowa i schował do kieszeni.
Pani Chorążyna zawahała się z zapytaniem, przemogła ciekawość.
— Cóż pisze? wyrwało się jéj w końcu.
— Pomówimy o tem późniéj — i zerwał się Chorąży.
— Ale to prawdziwe nieszczęście ta choroba hrabiego, wtrąciła żywo matka nie chcąc okazać po sobie ile ją lakoniczna odpowiedź męża obeszła — pewnie ci kazał powracać prędko..... bywasz u nas tak rzadko, nawet się tobą nacieszyć nie można...
— Ani go poznać, co gorzej! dorzucił Chorąży.
— Powrót mój, jąkając się wtrącił syn, ma zależeć od rozkazu ojca....
Spojrzenie badawcze matki nic nie potrafiło dobyć z zachmurzonego Chorążego, który westchnąwszy podparł się na ręku i zadumał głęboko. Skorzystała tylko z tego matka, po cichu poufalszą z synem rozpoczynając rozmowę.
— Przygotowałam ci najlepszy pokój, mój Romanku, szepnęła całując go w głowę i przyciskając ją do serca. Kazałam ogień napalić na kominie.
Ty nawykłeś do tylu wygódek, o których my wyobrażenia nie mamy, sama niewiem jakby ci dogodzić.
— A! tu mi zawsze dobrze będzie! cicho całując w ręce matkę odezwał się syn.
— A tam? wszak i tam jest... musi ci być dobrze, kochany Romanie...
— Ale mnie dotąd wszędzie było i jest dobrze, kochana mamo — rzekł chłopak rumieniąc się...
Rozmowa przeszła w szept cichy, a Chorąży jakby przebudzony nagle wstał i pod jakimś pozorem, zwolna się wysunął z pokoju...
Naówczas namiętnie schwyciwszy dziecię w objęcia, Chorążyna zawołała.
— O! musisz mi wszystko, wszystko opowiedzieć o sobie!
Pomimo dziwnej nieśmiałości, której hrabia Roman nie miał wcale w salonach a nabawiał go ją mimowolnie dom rodzicielski ilekroć w nim gościł — byłby się szczerze z matką rozmówił, bo do niej daleko był śmielszym, ale ojciec wkrótce powrócił, a jego surowa postać zamknęła usta obojgu. Na twarzy starego znać było, że mu jakaś nowa troska przybyła a pewnie ów list stryjowski przeczytać musiał. Poszedł na swe dawne miejsce przy stoliku i siadł, wedle zwyczaju ręce złożywszy.
Rozpytywano o zdrowie hr. Filipa, o ostatnie podróże Romana odbyte po Europie, bo dla dokończenia, wychowania wysyłał go przybrany ojciec do Włoch, Francyi i Anglji a Niemcy znał już dawniej. Młodzieniec pod wrażeniem świeżem tego co widział, unosił się nad pięknościami natury, dziełami sztuki i wysoką cywilizacją zachodnich krajów. Matka słuchała go z zachwyceniem, ojciec z ciekawością ponurą i smutną. Parę razy nawet przerwał mu owe zachwyty zwracając uwagę, że własny kraj miał też wiele rzeczy widzenia i poznania godnych. Tych hr. Roman nie miał zręczności zwiedzenia, bo to zapewne w program wychowania jego nie wchodziło.
Po herbacie i razem prawie podanej wieczerzy, bo téj czas był nadszedł a Chorąży swych obyczajów dla nikogo zmieniać nie lubił hr. Roman udał się oddawszy dobranoc na spoczynek. — Odprowadziła go matka do wcześnie przygotowanego pokoju wychodzącego na ogródek, który na krótki pobyt swego dziecka, pokryjomu przed mężem starała się przybrać wedle własnych pojęć o wygodach i nawyknieniach tego świata, w którym żyło jej dziecię. Pokój to był w zwykłe czasy przeznaczony dla krewnych i gości. Paliło się w nim najsuchszemi olszowemi drzewkami na kominku, przybranym bukietami jesiennych kwiatów, jakie mógł dostarczyć ogródek. Całe łóżko i podłoga przed nim usłana była ogromnym dywanem, macierzyńskim jeszcze wyprawnym, ale od dawna w kufrze spoczywającym... Świeżo zachowane jego barwy i jaskrawe róż bukiety, dziwnie się wydawały na niepokostowanéj z prostych tarcic podłodze. Ale téj niepodobna było zmienić i matka tylko ją wstydliwie poprzykrywać usiłowała małemi kilimkami dodatkowemi, tak że ledwie się jéj kawałeczki pozostawały. Z własnej sypialni odkradła matka też stary zegar bez którego komin obejść się nie mógł. Wykadzono lawendową wódką i sionkę i pokój, a co tylko wymyśleć było można dla wygody panicza, zniesiono na jego stolik i komodę..
Świeże firanki biała nadawały niepozornej izdebce, której belki do rozpaczy Chorążynę doprowadzały, fiziognomją wesołą i miłą. Nie było tu jednak tego wytworu i elegancji jakich życzyła matka, bo tych dom cały nie miał nigdy.
Wytworne tłomoki i torebki podróżnego z czerwonej skóry z bronzowemi okuciami, stały dotąd nie rozpakowane, bo służącego nie było. Spostrzegłszy to matka zaczęła się naprzód domagać, aby pomódz mogła do rozłożenia synowskiej toalety. Hr. Roman nie zaprzeczył, że wypakowanie jéj było niezbędną potrzebą lecz chciał się tem sam zająć.
— Ja jestem nawykły w istocie do wielkiego porządku — rzekł, bo i stryjaszek to lubi, żeby zawsze było przyzwoicie wszystko i w swem miejscu... ale ja to natychmiast podobywam i rozłożę..
Do rozłożenia wszakże okazał się brak stołu nakrytego, któryby przybory eleganta mógł pomieścić.
Na komodzie bowiem i na małym stoliczku tyle naprowadzono różnych rzeczy, iż toaleta już by się na nich jak należało rozłożyć nie mogła. Chłopak zawołany wniósł żądany stół; serwety jednak nie dozwolił zasłać hr. Roman upewniając, że ją ma z sobą i wozi zawsze na wszelki wypadek.
Z pedantyczną dokładnością otworzył zamczystą torbę, która rozwarłszy się ukazała zdziwionym oczom matki we wnętrzu swym niezliczone mnóstwo tajemniczych narzędzi, flaszek, szczotek, woreczków, pudełeczek i skrzyneczek..
— I do czegoż się to wszystko przydać może! zawołała pani Chorążyna. Roman uśmiechnął się z pewną dumą.
— Ale tu nie ma jednej śpilki, któraby nie była koniecznie nieodbicie potrzebną, widzi kochana mama, rzekł dobywając lusterko, flakony, puszki i cały szereg najdziwaczniejszych narzędzi...
Bez tego jabym doprawdy nie wiedział, jak się przyzwoicie umyć rano i ubrać...
Dwanaście flaszek perfum różnych, wód do zębów, do twarzy, kilka gąbek różnego kalibru, ręczniki twarde i mięsiste, cienkie i delikatne, na ostatek pudełko różnych guzików i kollekcja szpilek zaświeciły symetrycznie ułożone na stole... Za temi poszło wydobywanie ubrań wieczornych i rannych, czapeczek, fezów, szlafroków, pantofli ciepłych i zimowych... tak że Chorążyna, której to bogactwo zrazu pochlebiało — w końcu sama też uśmiechać się z niego zaczęła zamyślona.
— Przyznam ci się, odezwała się cicho — że jesteście niewolnikami wielu zdaje mi się nie zupełnie potrzebnych nawyknień. Mój Boże! myśmy życie całe przebyli niedomyślając się wcale ich niezbędnéj konieczności — ale....
— Ale proszę mamy, całując ją w rękę dodał hr. Roman — u nas byłby wyśmianym ktoby do powszechnego zwyczaju się nie stosował... a popełnić jakąś nieforemność, okazać się nieświadomym pewnych obyczajów — to zabija.
— To być może, spuszczając głowę i siadając u kominka, zamknęła matka... ja też dziwię się tylko a nie krytykuję nic... Mówmy raczej o tobie. Jakże stryj? zadowolniony z ciebie?
— Tak mi się zdaje — odparł Roman, okazuje ciągle największą czułość dla mnie i nieraz mi powtarzał, iż ziściłem jego nadzieję i godnym się okazuję potomkiem wielkiego Zebrzydowskich domu. Staram się do jego skazówek i rad stosować... Moje stosunki nawet, znajomości, przyjaźnie poddałem jego rozkazom...
— Boś ty także dobre, poczciwe dziecię! przerwała matka aby mieć powód pocałować go w głowę.
Chłopak zarumienił się z radości i dumy.
— Ale wie mama, dodał po cichu rumieniąc się bardziej jeszcze i spuszczając oczy na śliczne swe białe, długie szlifowane pazurki: wie mama po co mnie tu podobno wysłano i co — jeźli się nie mylę, list stryjaszka zawiera?
Chorążyna ciekawe otworzyła oczy... a Roman zbliżając się szepnął.
— Zdaje mi się, że stryj mnie chce ożenić!
Matka drgnęła i mimowolnie klasnęła w dłonie.
— Czyż to może być!
— Już mi coś nawet wspomniał o tem. Czuje się gorzej i radby to małżeństwo, co rychlej przyprowadzić do skutku. Pewnie o tem pisał do ojca.
— Ale z kimże! z kim? Znasz ją? podchwyciła Chorążyna.
— Ja? widziałem ją raz tylko zdaleka w salonie, rzekł chłopak.
— Któż to jest?
— Niech no mama posłucha... to pomysł stryjaszka a może dawno osnuty projekt, o którym tylko wprzódy wspominać nie chciał..
Chorążyna starym zwyczajem po cichu na intencją tę żeby złej nie usłyszeć nowiny, prędko zmówiła zdrowaśkę. Roman poprawił włosy, potem turkusowy pierścień na palcu, potem krawatkę i śpilkę i tak mówić zaczął.
— W czasie kiedy jeszcze stryj miał interesa, jak powiada, i nim z nich przyszedł do tej wielkiej fortuny...
— Którą tobie zapisuje, wtrąciła matka...
— Poznał się we Lwowie z bardzo znacznym urzędnikiem austryjackim, Baronem von Wilmshofen. Mówią, że to stara bardzo familia i w wielkiem znaczeniu i łaskach u dworu. Ten Baron ożenił się we Lwowie z polką, i jakoś mu się tak szczęśliwie wiodło, że do dóbr w Galicyi przyszedł. Później więc ze stryjem sąsiadowali i kochali się jak bracia. Umarła Wilmshofenowi żona, a potem i on sam jakoś prędko życie skończył zostawiając córkę jedynaczkę, dziedziczką sąsiadującego z naszym majątku. A że z familią swą żył Baron nie dobrze, bo go podobno znać nie chciała, gdy ubogi wszedł w służbę, nie naznaczył opiekunem nikogo tylko stryja..
Stryj się z tem nie wydawał, że pannę wychowywał, oddawał, na pensją, i całym majątkiem zarządzał.
Panna dorosła... ma przy sobie tylko teraz jedną starą ciotkę, niejaką panią Nieczujskę... Stryj widocznie chce mnie z nią swatać.
— I nie poznał was z sobą? przerwała matka — i to jakaś niemka!!
— Tylko nazwisko niemieckie, a wychowana we Lwowie na najpierwszej pensyi w klasztorze. Stryj radby co rychłej nas widzę pożenić, bo się obawia aby jej kto nie pochwycił.
Panna jest Baronówna i ma parę miljonów posagu.
Chorążyna chwyciła się za głowę...
— Poczciwy stryj magnatem cię zrobi! a co to za wielki człowiek! ileśmy mu winni... Panna wychowana w klasztorze.. więc to skromne i poczciwe być musi. A ładnaż?
Roman się na nowo zarumienił.
— O! bardzo piękna! zawołał — chociaż niewiele o tem mówić mogę, bo ją w salonie tylko widziałem zdaleka, ale mi się wydała bardzo wdzięczną. Znać po niéj wielką panią! Jak się ubiera... jaki chód, ruchy, dystynkcja. Wszyscy się nad nią unosili.
— Ale jakże stryj mógł już pisać o małżeństwie niby o rzeczy pewnéj i osnutéj, gdy ty zaledwie wiesz o niem a z panną nie miałeś czasu zrobić znajomości, ani się starać jéj podobać.
— Proszę mamy, odparł z niejaką zarozumiałością młodzieniec — na wielkim świecie wszystkie małżeństwa tak rozumnie i z planem się wykonywują. Dla czegoż by przyzwoity młody człowiek nie miał się pannie podobać, albo taka panna jemu?..
— Ależ charaktery? przywiązanie?
— A! kochana mamo — cicho odezwał się Roman, ja tylko to powtarzam, co widzę i słyszę... U nas wszystko tak jest ściśle uregulowane, okryte prawnemi formami przewidziane, obmyślane, że się zawsze charaktery zgodzić muszą, a jak stryj powiada — przywiązanie albo się późniéj urodzi, albo przyzwoici ludzie potrafią się nie okazując tego po sobie, obejść bez niego.
Chorążyna słuchając téj teoryi synowskiéj dziwnie poczęła trząść głową...
— Inny to świat, rzekła — ja go tam ani rozumiem, ani mogę pojąć — ale musi to z tem być dobrze, kiedy ludzie co na świecznikach stoją, do tego doszli.. i tak sobie życie ułożyli... Żenią się i u nas dla dogodności, przez rozwagę.. a małżeństwa bywają ni gorsze ni lepsze niż te które miłość wiąże... A jednakże...
Westchnęła matka.
— Cóż mnie do tego — dodała, jeśli ty to znajdujesz naturalnem i dobrem — a jednak ja bym dla ciebie była pragnęła żony, coby cię jak wart jesteś kochała..
Spojrzała nań i pocieszyła się myślą:
— Którażby tego ślicznego chłopca mogła nie kochać!
Zdaje się że br. Roman nie wydając się z tem, podzielał jej przekonanie.
— Myślisz że o tem pisał doojca? zapytała Chorążyna.
— Tak sądzę, kazał mi na list przywieść odpowiedź.
Głownie olszowe dopalały się na kominku, stary zegar wskazywał jedenastą godzinę, Chorążynie przyszło też na myśl, że dziecko mogło być zmęczone, wstała więc ściskając je w milczeniu, zadumana, a hr. Roman odprowadziwszy ją do sieni, rozebrał się przy niezręcznej pomocy chłopaka, którego mu przysłano do skomplikowanej, toalety wieczornej nie mniej jak dzienna wyszukanej i prawidłowej.
Tym czasem Chorążyna szła do sypialni, gdzie męża zastała klęczącego i zatopionego w jakiemś rozmyślaniu głębokiem. Zdaje się że przyjście jej usłyszawszy stary pośpiesznie dokończył modlitwy i wstał jakby ze snu przebudzony.
W twarzy jego zamiast radości jaką powinno było obudzić przybycie dziecięcia, malowała się boleść utajona.
Chorążyna przewidywała już z niej burzę.
— Czy to jegomości niedobrze z tego wzruszenia, rzekła, może byś się co napił.
— Ja? napił? podchwycił stary, chyba Lettejskie wody?
— Jakaż to woda? ja jej w domu nie mam! w prostocie ducha odezwała się Chorążyna, może Roman co z sobą różne rzeczy wozić musi, ma ją przypadkiem, poszłabym wziąść.
Stary się uśmiechnął.
— Nie trzeba nic już, rzekł, przejdzie to jak przeszło wiele, jak wszystko przechodzi. Asińdźka już pewno wiesz o nowym pana Filipa projekcie. Lalkę tę ledwie wystrychnął, już smarkacza żenić myśli i to jeszcze z baronówną niemiecką.
— Roman mi mówił że się czegoś domyśla, ale panna milionowa.
— Niechżeby sobie zaniosła i siebie i miliony do Niemiec, zawołał Chorąży, tego jeszcze brakło żeby Roman przy niej się na cudzoziemca wystrychnął, choć i tak nie wiedzieć co to jest.. ni polak, ni francuz, ni austryjak.. ni szlachcic... ni..
Ruszył ramionami.
— Proszą mnie o zezwolenie, dodał, śmiejąc się ironicznie, prawdziwy luxus i ceremonjalność pana Filipa, boć wiedzą żem syna się zrzekł i ręce mam związane. Zdałem jego losy i szczęście o przyszłość na stryja, niech sam radzi...
— Ależ dziecku choć błogosławieństwo twe należy, wtrąciła Chorążyna...
— Co mu po niem — smutnie rzekł ojciec, obcyśmy sobie — niepodobny on do mnie, ja go nierozumiem... rozeszły się drogi nasze.
Głosu mu na chwilę zabrakło, lecz wnet z podniesionym i gwałtownym wybuchem mówić znowu zaczął.
— O! nieszczęsna to była i grzeszna życia, mojego godzina, gdym się uległszy wam, dziecka mojego się wyrzekł. Karze mnie Bóg, bom zasłużył, bom nie powinien był dla marnej próżności, dla bogactwa, dla jakichś wielkości głupich, które w oczach Bożych i ludzi statecznych nic nie znaczą, — oddawać dziecko na pastwę komedjantom, by z niego lalkę zrobili.
Chorążyna przerażona załamała ręce.
— Na miłość Bożą — ucisz się! co ci jest? Jeszcze Roman posłyszy! co pomyśli. Jużeś i tak zimno go przyjął i karzesz za swą winę, jeżeli to być ma twoja wina... Za cóż każesz mu pokutować.
Stary się umiarkował.
— Masz słuszność, rzekł tłumiąc wzruszenie — dosyć téj rozmowy boleśnéj, skończmy dzień, grzechy i karę ofiarując Panu na sąd Jego...
To mówiąc ukląkł znowu i modlić się zaczął. Jejmość która zrazu czekać chciała dopóki niedokończy pacierzy i na spoczynek nie szła, przekonała się wkrótce iż napróżno by się męczyła. Chorąży z głową w dłonie zanurzoną nie przestawał się modlić ciągle, niekiedy tylko westchnienie i bicie się w piersi świadczyło iż czuwał jeszcze... Zasnęła więc Jejmość znużona i nie wiedziała nawet kiedy biedny starzec pokutne swe modły dokończył.
Nazajutrz rano gdy się zerwała z pościeli, Chorążego już w pokoju nie było, — wyszedł do dnia na palcach aby się zająć gospodarstwem. Jejmość znalazła go odpoczywającego na ławce w ganku... smutnego jeszcze, ale z twarzą pogodną i zrezygnowaną.
Przewalczył znać na modlitwie wczorajsze usposobienie swoje i był już panem siebie.
Roman który był nawykł do snu długiego i dłuższego czuwania, nie przebudził się tak wcześnie. Godzina była dziewiąta i śliczny czas chłodny, ranek jesieni ze słońcem jasnem na niebie, rozbudził wszystkich do życia, gdy matka usłyszawszy ruch w pokoju syna, posłała doń chłopca czy każe odemknąć okiennice. Zerwał się Roman z pościeli i zapowiedział, że natychmiast wstanie i gotów będzie. Pomimo największego wszakże pośpiechu, przygotowaną kawę trzy razy odnosić musiano, nim się w rannem ubraniu wielce gustownem okazał w pokoju. Chłopak który mu posługiwał i z ciekawością przypatrywał się całéj manipulacji rannego ubioru, donosił co chwila o postępie tej ważnej czynności. Opowiadał dziewczętom w kawiarni, że pan czesać się i szczotkować zaczął, że zasiadł do piłowania i szlifowania pazurków, że trzeci raz coraz inaczej się umywał, że w ostatku chustkę wiązał, co trwało kwandrans i rękawiczki niezbędne z wielką usilnością uniknięcia marszczków naciągał..
Cały ten ceremoniał na wsi, do dwojga starych rodziców, był niezmiernie śmieszny, lecz hr. Roman wychowanym był i nawykłym, nigdy z surowych obowiązków swych nie ustępować nic. Kapelusz ranny włożony wieczorem, rękawiczki niewłaściwego koloru wzięte po południu, byłyby go w oczach własnych sromem okryły.
Nawet pobłażająca matka zlekka ruszyła ramionami spojrzawszy na rękawiczki, kapelusz, misterny węzeł krawatki i zaczesanie włosów, dowodzące niemałego trudu poświęconego przerznięciu ich pod linję aż do karku.
Ojciec może dla tego witając się nie przyglądał mu bardzo, ażeby znowu niepotrzebnie nie oburzyć się. Zapach który z sobą wniósł do pokoju Roman, woń najczystsza Jockey Cluba, neutralizowała resztki dawnego jałowcu i skórek jabłkowych z cukrem... ale nienawykłym zdała się zbyt silną i u mężczyzny też śmieszną. Kawa z najdoskonalszym kożuszkiem i sucharkami, którą przygotowała matka, zdziwiła bardzo hrabiego Romana nawykłego śniadać po angielsku herbatą, szynką i jajami na miękko: zawahał się przed filiżanką.... gdyż innej kawy nad czarną nie pijał. Odgadła matka że w czemś uchybić musiała i szepnęła na ucho, coby sobie mieć życzył. Roman musiał się przyznać do jaj i herbaty, co uszło szczęściem oka Chorążego, a samowar podano nieznacznie... W ciągu śniadania stary ojciec starał się syna słówkiem zaczepić badając o nauki... Odpowiedzi nie bardzo widać były zrozumiałe bo wkrótce pytać zaprzestał.
— Nie może być — rzekł w końcu, ażebyś asan nie wiedział co mi w liście przywiozłeś. Stryj pisze, że chce cię ożenić zaręczając, że osoba przeznaczona mu jest majętną, dobrze wychowaną i znakomitego rodu. Wziął na siebie wszystko niech i w tem rozporządza. Ja méj synowéj, niestety oglądać nie będę abym jéj przykrości oszczędził... a byle byś waszeć był szczęśliwym, cóż mi do tego?
Odpiszę więc że się zgadzam, bo inaczéj nie mogę, choćbym inaczej życzył może... Zawczesny to orzeszek, choć stare przysłowie młodo żeniącym się dobrze wróży. Bodaj się to sprawdziło... Błogosławieństwo daję z serca.. bo tu pono Bóg więcéj będzie miał do czynienia niż z innemi... i cudu jego potrzeba aby klejony związek był szczęśliwym... A w dodatku z niemką! westchnął stary...
— Ojciec dobrodziéj pozwoli mi objaśnić, wtrącił nieśmiało Roman, że panna chyba tylko nazwisko ma obce.
— Byle nie serce... dorzucił stary.. Pan Filip powinien wiedzieć co czyni — musi ją znać, opiekunem jéj był, wychowaniem się trudnił — to mnie pociesza... sobiećby szkody nie chciał czynić ani przybranemu dziecku... Zatem wola jego i Boska.
Skłonił głowę...
— Ale się przecież z bohdanką znacie? spytał Chorąży po przestanku.
— To jest... ja ją raz widziałem zdaleka — rzekł Roman.
— Tylko raz i to zdaleka, pochwycił pan Zachariasz i przeżegnał się w milczeniu. Na tem dokończył rozmowy w tym przedmiocie.
— Stryj mi pisze, rzekł znowu przeszedłszy się po pokoju, ażebyś tym razem długo nie bawił w Uściu i wziąwszy odpowiedź moją wracał, a przyrzekł że jeszcze raz cię przyśle. I w tem jego woli sprzeciwiać się nie chcę, zwłaszcza że chory i niespokojny. Jakkolwiek żal czuję w sercu do Filipa, iż mi dziecko odebrał, trudno bym mu wdzięczen nie był za to, że choć po swojemu pilne miał staranie o waszmości... Inaczej on to rozumiał, a na sumienie zrobił co przyrzekł... teraz gdy chory, żal mi go że sam został... Dziś więc list przygotuję a na jutro rano do Uściługa konie, cicho dokończył stary i wyszedł.
Matka ocierała oczy... Roman siedział żałośliwie skrzywiwszy twarzyczkę, smutny ale nie czujący tak wielkiego żalu po rodzicielskim domu, do którego wcale nie był nawykły.
Był tu jakoś teraz tak nie w swoim żywiole, tak nieoswojony z życiem i obyczajem domowym, iż co chwila w czemś ojcu uchybić się lękając, cierpiał więcej niż się cieszył. Z lat dziecięcych mało mu wspomnień zostało o miejscach i ludziach, zatarty się one poźniejszem wychowaniem i życiem. Ubogi dworek, prosty stół, usługa kobieca, dziwne tryby tego powszedniego żywota pracy, upokarzały go niemal. Nie będąc do tylu zepsutym aby nie czuć poszanowania i miłości dla rodziców, był dla nich zobojętniałym i z obowiązku tylko oddawał im cześć należną. Przypatrując się ojcu, a nie mogąc pojąć, ażeby z konieczności i upodobania trwał tak zagrzebany w wiejskim kącie, przypisywał to dziwactwu jego...
Nie mogło mu pomieścić się w głowie, ażeby Zebrzydowski przyszedł do takiego upadku i nie potrafił się z niego podźwignąć.
Wiedział wprawdzie p. Roman, że są i biedniejsi jeszcze ludzie na świecie przeznaczeni do twardej pracy bez nadziei polepszenia bytu, ale tłomaczyło mu to urodzenie, kastowość, bez której nie pojmował świata. Pewnym rodom w jego przekonaniu, jako przedstawicielom tradycji przeszłości, winno było społeczeństwo opiekę, poszanowanie i tę cześć jaką gdzieindziej oddają białym krowom i słoniom, dla których stawiają się marmurowe żłoby kosztem wszystkich i perłowy obrok im sypie.
Młodzieniec odebrał był to dobre wychowanie i zdrowe zasady, które nie dozwalają przypuszczać, ażeby pan Bóg wszystkich do jednego stworzył losu i obowiązków. Miał zresztą uczucie miłosierdzia i litości w sercu dla biednych, którym w pewnej mierze czuł się obowiązanym dopomagać, tak jednak aby ich od pracy nie odciągać i nie rozbudzać w nich nieprawych chęci do niepotrzebnego światła i wyrzekania się stanu, do jakiego byli stworzeni... Dworek ojcowski w Uściu prawie tak samo go zawstydzał jak hrabiego Filipa, a stan rodziców upokarzał... Jakkolwiek więc czuł się do obowiązków względem nich, wolał je dopełniać zdaleka i gdy po przebytym długim dniu, raz tylko się przebrawszy, bo mu matka odradziła na wieczór wystąpić we fraku — nazajutrz rano żegnał w ganku oboje Chorąztwa, zasmuconych odjazdem jedynaka. Gdy powóz oddalił się od Uścia... w sercu młodego dziecka Pruhowa lżej się jakoś zrobiło. Odetchnął swobodniej. Wracał do życia, do którego był nawykłym, do kamerdynera bez którego obejść się nie mógł, do kuchni, którą przyzwoici ludzie jedynie karmić się mogą — do godzin snu i czuwaniu normalnych, słowem do tego porządku, bez którego zdziczeć się lękał.
W ganku małego dworu siedzieli państwo Chorąztwo oboje zamyśleni na przeciw siebie, smutni oboje, i tym razem matka w duszy uznawała może, iż p. Zachariasz miał słuszność, bolało ją wyrzeczenie się dziecka, myśl że je nie rychło zobaczy i że szczęścia jego i świetności nie będzie mogła być świadkiem. Nie przeklinała jak on dnia i godziny, gdy oddała Romana, lecz pojęła teraz wielkość uczynionej ofiary.
W drodze już hrabia Roman odebrał dwie telegraficzne wiadomości, iż słabość hrabiego Filipa zagrażający przybrała charakter, że powinien był powrót przyspieszyć, nie tracąc ani chwili, gdyż tego po nim stryj wymagał. Doktór nadworny uspokajając wszakże dokładał, że choroba acz śmiertelna, kilka tygodni jeszcze przeciągnąć się może. Hrabia Filip znał stan swój niebezpieczny i z zupełną umysłu przytomnością przygotowywał się do ostatniej podróży.
Z kilku już rysów poprzedzających można się domyślać charakteru tego niepospolitego człowieka, który powodowany ambicją, niepospolitemi obdarowany zdolnościami potrafił stworzyć sobie fortunę, imię, stanowisko i przyszłą wielkość dla rodziny. W istocie pan Filip Zebrzydowski był człowiekiem jacy się nie codzień rodzą. Siła woli i rozumu zastępowały w nim wiele innych niedostających przymiotów. Wykształcenie nie zupełne winien był sam sobie, energję dała mu natura niezłomną. Z pojęciem jasnem świata i ludzi, słabości i dróg któremi idąc korzystać z nich można, począwszy od małego znalazł się u schyłku życia jednym z najmożniejszych galicyjskich magnatów. Wyrobienie hrabstwa w tej ojczyźnie wszelkich tytułów, przyszło mu z łatwością, a uznanie społeczne tego przyrostu nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Majątek otwierał mu wrota do najwyższych sfer, wśród których, mimo wychowania zaniedbanego doskonale obracać się umiał.
Razem się w szkołach uczyli z panem Zacharjaszem i w żadnych innych pan Filip potem nie bywał, wyuczył się jednak wprawnie mówić dwoma niezbędnemi mu językami, francuzkim i niemieckim, przejął formy towarzystwa, do którego pragnął się wcielić, a z książek nabył tej ogłady i encyklopedycznych okruszyn, o których wybornie wyżyć można nic nie umiejąc w tak nazwanym wielkim świecie. Nikt nie wątpił w kółku tem, które znało bliżej hrabiego Filipa ani o jego prawach do hrabstwa, ani o świetności rodziny, o której dobrach w królestwie i pozycyi rozpowiadał bardzo zręcznie. W innych rzeczach mniej się panu nowemu powodziło, ożeniwszy się świetnie był i w pożyciu nieszczęśliwym i zmuszonym potomka zapożyczyć od brata. Nie mając już innego celu w życiu na to dziecię zlał wszystkie nadzieje swe i plany, w niem widział głowę odnowionego rodu, gdyż w końcu sam nabył tego przekonania, iż do prawdziwych Zebrzydowskich należy z krwi i ducha.
Wychowanie Romana do tego zmierzało głównie, aby w niem ani śladu szaraczkowęgo nie pozostało szlachcica, chciał go mieć paniczem, choćby ze wszystkiemi wadami do tego stanu i powołania przywiązanemi, byle w nim hreczkosieja nie było. Stało się jak pragnął, Roman wyrósł na śliczną lalkę i codziennie uszczęśliwiał swą nicością przyzwoitą rozkochanego w nim stryja. Przebaczał mu hr. Filip jego młodzieńcze wybryki, byle one z gustem i z szykiem były wykonywane. Cieszyły go nawet, bo panicz zbyt oględny, obrachowany i zimny nie byłby tak prawdziwym. Oszczędny i spekulujący nawet na najdrobniejszych przedsiębiorstwach, dla synowca nie żałował nic hrabia Filip, równie jak dla okazałości i pańskości domu.
W Pruhowie na starej sadybie jakiejś, stanął był przed laty piętnastu pałac galicyjskim smakiem...
Coś w rodzaju tego pudełka z hrabiowską koroną, które się we Lwowie domem czy pałacem Gołuchowskich zowie. Charakterami podobnych gmachów świeżo spanoszonych rodzin, są pretensje do olbrzymich rozmiarów i do prozopopei architektonicznej. Są to murowane ody na cześć magnackich rodzin nowej kreacji. Jak w odach klasycznych macie tam przedsionki o kolumnach majestatycznych, szerokie skrzydła, niby strofy, inwokacje herbowne na szczytach i heroiczno-monumentalne kominy na dachach jak wykrzykniki stojące. Czegóż tam nie ma, prócz smaku?
Hrabia Filip nie mając go, jak inni jego rodzaju dorobkowicze, zapożyczyć trochę umiał, — posiadał instynkt i przeczucie, zachował więc miarę w pathosie i pałac jego wyglądał pańsko ale nie śmiesznie.
Założony park i zużytkowane drzewa stare nadawały mu poważną, niby dawniejszą nieco niż data wzniesienia postać. W takim gmachu życie musiało przybrać stosowne do niego formy pańskie. Przy największej oszczędności hrabia żył jak na Zebrzydowskiego przystało... miał kuchnię, stajnię, dwór, liberję, nawet nadwornego doktora, nawet na tandetach zakupioną bibliotekę, nawet domową kaplicę, bo to wszystko do hrabiowstwa należało. Dwa ordery jeden krajowy a drugi cudzoziemski, wisiały wyrobione prawidłowo z gipsu u herbu na pięć tarcz podzielonego przy faciacie pałacu. Hrabiowskie korony o perłach dziewięciu, gęsto oprócz tego rozsypane były gdziekolwiek je przyzwoicie umieścić było można.
Na codzień skromność przy życiu okazałem była wielka, bo hrabia lubił oszczędność drobnostkową, ale kilka razy do roku świetne bale i festyny, przypominały go okolicy i utrzymywały tradycję wystawnego życia Pruhowa.
Zbytecznym byłby szczegółowy opis pałacu, w którym starano się nadewszystko o wybitne gniazdo arystokratycznego piętna. Hrabia Filip słusznie za najdoskonalszy wzór wybrał był sobie angielskie zamki możnych rodzin, ale mu brakło tego co je najbardziej zajmującemi czyni, szczęśliwie zachowanych pamiątek odwiecznych. Były one nieodbicie potrzebne i targi europejskie, Paryż, Bruksella, Wiedeń, Wenecija, Londyn dostarczyły brykabraku, mogącego uchodzić za domowej przeszłości zabytki. Kochał się w tem hrabia Filip. Do niektórych sprzętów bardzo zręcznie podorabiano mu herby, do innych przywiązywał imaginacyjne historje przodków. Lwów i Kraków zaopatrzył go w karabele, koncerze, koszule i hełmy, dały się zdobyć stare pieczątki i zamek pod tym względem miał wyrobioną sławę — a nikt się ani nie domyślał ani chciał dochodzić zkąd się to te zabytki dostały. Sala portretowa równie zręcznie dokompletowaną została staremi płótnami różnego pochodzenia, którym podorabiano herby i nazwiska: kilka wizerunków w stylu dawnym domalował lwowski artysta z taką niezręcznością, że mogły w istocie za prastare oryginały uchodzić. Pamięć ludzka nie sięga daleko, kilkanaście lat trwania w jednem miejscu tych familijnych pamiątek, już im zupełnie prawo obywatelstwa nadało. Nikt nie śmiał wątpić o autentyczności.
Gdy hrabia Roman z ostatniej stacyi wziąwszy konie, dobił się po najgorszych galicyjskich drogach już późną nocą, w oknach przedpokoju od dziedzińca zastał światło jeszcze, a choć z powozem zatrzymał się u bramy, dosłyszał znać i domyślił się przybycia jego doktór nadworny pan Pęklewski i wybiegł na przeciw niemu na ganek. Był to lekarz jakich wielu, a człowiek jeszcze dobijający się sławy, wziętości i pozycji w okolicy, więc duszą i sercem oddany domowi, przez który inne spodziewał się zadzierzgnąć stosunki. Nie kosztowała go więc służbistość największa przy starym hrabi i najczulsza a pełna poszanowania przyjaźń dla młodego... Obu był powolnym do ostatnich możliwych granic.
— A! to szczęście żeśmy się nareście pana hrabiego doczekali! zawołał Pęklewski zbiegając ze wschodów z których o mało nie upadł spiesząc naprzeciw nowo wschodzącej gwiazdy. Hrabia się nieustannie dopytywał o pana.
— Lecz jakże się ma? jak się ma! przerwał Roman, wchodząc już na ganek...
— Nie mogę powiedzieć ażeby się polepszyło, cicho odezwał się Pęklewski. Nie mam co taić, godziny życia są policzone niestety, ale słabość da się przeciągnąć i przeciągnie. W tej chwili nagłego niebezpieczeństwa nie ma. Nadzwyczajna energia charakteru trzyma naszego hrabiego przy życiu. Osobliwsza, niesłychana organizacja, inny by tego nie wytrzymał. Lecz hrabia gdy co postanowi, gdy czego zapragnie, zdaje się że samo życie i śmierć zmusi do posłuszeństwa.
— Czy śpi? zapytał Roman.
— Choćby nawet drzemał, możemy wejść po cichu. Żądał tak bardzo przybycia hrabiego iż się nim ucieszy, a to tylko dobrze na zdrowie wpłynąć może.
— Chodźmy więc..
To rzekłszy machinalnie obejrzał się po swym stroju Roman, egzaminując czy jest przyzwoicie ubranym do wystąpienia przed stryjem. W tej chwili nawet nie mógł o pewnych prawidłach zapomnieć. Strój był podróżny, choroba i nagłość małe nieforemności dostatecznie tłomaczy.
Na palcach przeszli parę pokojów pustych i przyciemnionych w których kilku służących czuwało. Doktór Pęklewski ostrożnie podniósł ciężką portierę sypialnego pokoju i oglądając się bacznie, z palcem na ustach poprzedził Romana.
Sypialnia w której hrabia leżał, była przepyszna: łóżko do koła osłonione, było rzeźbionem arcydziełem XVI wieku. Do niego stosownie cały sprzęt został dobrany. W stanie zdrowia hrabia miał inny powszedni pokój sypialny o wiele skromniejszy — czując się jednak źle i coraz gorzej, zapragnął zająć ową paradną izbę i łoże, aby umrzeć z pewną prozopopeją odpowiednią rodowi swemu. Było mu tu może nawet mniej dogodnie, lecz wyglądało bardzo po pańsku. Komin z rzeźbionego drzewa, zwierciadła w ramach odpowiednich, stare bióro i stoły, nadawały pokojowi ponurą jakąś powagę. Posadzka pokryta grubym kobiercem, ciężkie portjery u wszystkich drzwi, czyniły z niego jakby dawną komnatę zamkową.
W chwili gdy weszli, ciężkie westchnienie dało się słyszeć z za firanek i głos osłabły, ale dosyć wyraźny i stanowczy, odezwał się.
— Pęklewski?
— Jestem panie hrabio, odparł cicho doktór uchylając firankę, jestem, i nie sam, mam szczęście zwiastować przybycie hr. Romana.
— Odsuń firankę! zawołał chory. W chwili rozkaz został wykonany, w świetle przyćmionej lampy stojącej na stoliku, ukazała się blada twarz rysów szlachetnych i pięknych, z oczyma głęboko wpadłemi, z usty wązkiemi zaciętemi, z czołem wypukłem pięknego kształtu.. We wzroku błyszczała w pełni intelligencja, było to wejrzenie człowieka, który jeszcze w zupełności sobą władał.
Wychudła, biała ręką wysunęła się z pod okrycia i głos powtórzył.
— Roman, chodź tu.
Młody hrabia zbliżył się, uchylając głowę przed stryjem, przypatrującym mu się z niepokojem jakimś i ciekawością.
— Dziękuję ci żeś powrócił prędko, zawołał chory, opadając na poduszki, ale ręką wskazując krzesło przybyłemu... Siadaj! Masz list ojca?
— Mam go...
— To dobrze. Jesteśmy w porządku. Czekałem na ciebie, dodał hrabia. Nie łudzę się wcale, puchlina podchodzi, odciągają ją i wstrzymują w nogach jak mogą, ale nie są wszechmocni ci panowie doktorzy. Niech sobie mówią co chcą, mnie nie oszukają.... wiem że się puchlinę przeciąga nie leczy. Jestem do tego przygotowany... mówił z tak gorączkowym pośpiechem chory, iż mu tchu zabrakło i musiał chwileczkę odpocząć... Zwrócił twarz ku Romanowi, wpatrzył się w niego i rzekł uciszonym głosem, chociaż bystre wejrzenie jego dostrzegło, że doktór przez dyskrecję się oddalił.
— Pani Nieczujskiej poleciłem, aby przygotowała Lolę... Proszę cię, jedź, staraj się podobać — o czem nie wątpię nous pricipiterons le denouement — tu nie ma co zważać na formy... ja mogę umrzeć, a chcę, wymagam abyście się wprzódy pobrali. Nous sauverons les convenances, a gdy idzie o rzecz tak wielkiej wagi.. bierz je licho!
Stanowcze to orzeczenie hrabiego w oczach Romana było niezmiernie znaczące, nigdy bowiem chory w zwykłych życia warunkach, ani w tej myśli ani w taki sposób byłby się nie śmiał wyrazić o rzeczy tak poważnej, jak konwenanse i formy światowe.
Tu znowu potrzebował odpocząć chory... Roman pochylony słuchał przerwać nie śmiejąc.
— Idź, jeśli jesteś zmęczony, każ sobie dać kąpiel, połóż się spać na godzin parę, kazałem by konie, powóz i ludzie były gotowe.. Jak tylko będziesz mógł ruszaj zaraz do Gromów, prezentuj się, daj poznać, oświadcz i powracaj..
Roman nie śmiał się sprzeciwić, ale zawahał się, hr. Filip odgadł go.
— Panna do mnie przywiązana, wierzy we mnie, wie że tego chcę... nie będzie żadnych kaprysów. Po mojej śmierci — ha! mogłoby to wypaść inaczej... ale...
— Niech że się kochany stryj nie męczy, przerwał Roman.
— Bądź spokojny, mam miarę sił moich — dodał chory. Pojedziesz, uczynisz jak mówię. Jest to, nie przeczę, małżeństwo excentryczne... Powie nie jeden że mogłem was wcześnie poznajomić z sobą i przygotować je. Właśnie tego nie chciałem, byłby czas do zniechęcenia się i rozmysłów, a ja wiem żeście dla siebie dobrani.
— Kochany stryj pozwoli jednak — rzekł Roman.
— Nic nie pozwolę — odparł chory sucho, nakazuję ślepe posłuszeństwo.
Odetchnął znowu.
— Tak jest, ślepe posłuszeństwo — powtórzył — obrachowałem wszystko. Jesteście oboje dosyć dobrze wychowani by się znaleźć przyzwoicie. Nie możecie się sobie niepodobać... Ha! jeśli by później życie coś niespodzianego przyniosło — gdzież tego nie ma!
Wyciągnął białą rękę jakby do pożegnania.
— Idź, kąpiel powinna być gotowa, i do łóżka... dodał rozkazująco szukając oczyma doktora. Pęklewski — odezwał się głos podnosząc. Weźże Romana każ mu się wykąpać, potem zjeść jeśli głodny, przespać i niech jedzie — niech jedzie. Ja spokojniejszy zasnę także może trochę i sił nabiorę.
Z westchnieniem oparł głowę na poduszkach.
Jeszcze Roman nie miał czasu pochylić się ku ręce stryja, gdy cudem zjawiający się Pęklewski pochwycił go, posłuszny rozkazom i uniósł wziąwszy pod rękę z sypialni.
W jednem ze skrzydeł pałacowych był apartament hrabiego Romana, urządzony z wytwornością i komfortem tak, aby w nim złotą młodzież, fashionablów lwowskich mógł nie czyniąc wstydu imieniowi Zebrzydowskich przyjmować. Hrabia Filip czuwał nad tem, aby tam na niczem nie zbywało... Skrzydło stanowiło można powiedzieć oddzielne domostwo, ze służbą osobną i wszelkiemi atynenciami.[2]
Przywiązana doń była osobna stajnia aby hr. Roman mógł i na wyścigi stawić konie i sportem się zabawiać, i wozownia obficie zaopatrzona w amerykanki, powoziki, kocze itp. Pęklewski poprowadził podróżnego, którego rzeczy już wypakowano, do łazienki. Tu w istocie kąpiel już nań czekała. Była de rigueur po podróży, Pęklewski sam termometrem wyprobował wodę, aby za gorącą nie była, z zasady wolał chłonawą...
W pół godziny potem nakryte było do wieczerzy, do której doktór się przysiadł, aby wina czerwonego sprobować. Roman nie wiele mógł jeść, nadto był znużony, a nim dokończył owej przymusowej przekąski, wtoczył się ogromny drab, niegdyś kawalerzysta austryjacki pełniący funkcje koniuszego, oznajmiając że konie do wiedeńskiego kocza zadysponowane są na godzinę szóstą.
Do Gromów posiadłości baronównej von Wilmshofen było mil sześć opętanych... Na pół drogi wszakże stała przeprząż, tak że Koniuszy spodziewał się, iż Jaśnie Wielmożny hrabia stanie u celu około południa.
Obiad w Gromach jadano o trzeciej — był więc czas zaprezentować się, przebrać i zabawić do wieczora spełniając rozkazy stryja, który się spodziewał iż najdalej drugiego dnia Roman oświadczyć się potrafi.
Doktór Pęklewski obowiązał się zbudzić hrabiego o piątej, tak aby wypiwszy herbatę, na szóstą był gotów.
Cały ten program tak starannie obmyślany, o którego spełnienie punktualne miał się nieochybnie chory za przebudzeniem dopytywać — wykonano z nawyknieniem do posłuszeństwa wzorowem. Punkt o szóstej konie stały u małego ganku i hrabia Roman zawinięty w płaszcz i szal przez doktora własnoręcznie, siadł do kocza w którym mimo cisnących się myśli i niepokoju, po półgodzinnych marzeniach zadrzemał.
Kto inny byłby może więcej wziął do serca tak niezwyczajne położenie, tak dziwne zadanie, samą osobliwszą myśl podróży do nieznajomej całkiem panny, dla tak natarczywego oświadczenia się jej. Hr. Roman miał naturę ukołysaną mimo młodości, wiele żył, wiele probował, znał więcej świata powierzchownie niż się po nim spodziewać było można: powiedział sobie wreszcie, iż rzeczy były nieuniknione a małżeństwo, wedle pojęć tego świata do którego należał nie krępowało swobody człowieka, aby go aż nieszczęśliwym uczynić mogło. Wielki wielbiciel piękności plastycznej, hr. Roman we wdzięku kobiety nie dostrzegł jeszcze duszy, nie wzbudziło się w nim nigdy serce i — wszystkie panie dotąd dlań były równiuteńko uwielbienia godne.
To tłomaczy że mógł zadrzemać i spać do przeprzęgu, przebudzić się dla zapalenia cygara i zasnąć tak mocno powtórnie iż go dopiero pod samemi Gromami stuknięcie o próg mostku zbudziło szczęściem, bo inaczej byłby przed ganek Baronównej zajechał najnieprzyzwoiciej uśpiony — coby mu mogło było popsuć reputacją.
O Gromach które Baron von Wilmshofen nabył po zrujnowanej rodzinie jakiejś wraz z przyległościami znacznemi, które się przerywanym sznurem aż niemal ku Pruhowu ciągnęły, niewiele powiedzieć można. Baron choć baron ale biurokrata austryjacki, nie miał najmniejszego smaku, a raczej smakował tylko w tem co procentowało. Jednakże czuł nabywszy majętności, iż gdzieś jakąś rezydencję założyć był sobie powinien, a że w Gromach były stare muru kawałki, zbudował z nich sobie gotycki dom, z pomocą architekta który gotycyzmu uczył się podobno na padole galicyjskim. Fantastyczny to był produkt człowieka, który ani budownictwa nie znał, ani miał wyobrażenia tego co mu tworzyć kazano. Wieżyczki do których wnijść nie było można, okna w faciacie poprzecinane na pół piętrami, strzałkowate ozdoby i bizantyjskie słupy, mięszały się na stworzenie tej karykatury.
Rzeczywisty tajny radzca zupełnie był zadowolniony ze swojego pałącyku i urządził go sobie wewnątrz z niewielką czystością i staraniem... Nie mniej zaklęty ten gmach na mieszkanie był najniedogodniejszym w świecie. Otaczały go słupy, krata żelazna, ogród, w którym była fontanna in spe i Lauby drewniane i murowane...
Gdy Loli von Wilmshofen wychowanie się rozpoczęło, a ojciec jej umarł, hr. Filip któremu opieka nad jedynaczką powierzona była, przy pomocy pani Nieczujskiej, prosił jej ażeby w Gromach zamieszkała. Jej one winny były, że się w stanie dobrym doczekały dziedziczki.
Ciocia Nieczujska w szeregu postaci wchodzących do naszej powieści, niepospolite jako oryginalne zjawisko winna by zająć miejsce.
Nie była ona nigdy piękną, może nawet nigdy nie wydawała się młodą, ale za to starzejąc śladu przeżytych lat nie okazywała po sobie. Ciemnej płci, zawiędła, krzepka, zdrowa, rumiana, miała w ruchach, mowie i minie coś żołnierskiego. W istocie była też wdową po kapitanie artyleryi, z którym żyła tylko rok jeden.
Przywiązana do niego, nie pomyślała nawet nigdy o powtórnych ślubach, a Lolę ukochała jak własne dziecię, chciała też wychowywać ją w domu, lecz hrabia właśnie dla tego przywiązania pani Nieczujskiej i wpływu jaki na dziecię wywrzeć mogła, powierzyć go jej nie chciał. Oddano panienkę na najdroższą i doskonałą pensję klasztorną i powierzono osobliwej pieczy pół tuzina guwernantek, nauczycielek i nadzorczyń.
Nieczujska wiedziała co z tego wyniknie, stękała, płakała, ale się oprzeć nie mogła opiekunowi, a oprócz tego czuła się biedną na jego i Loli łasce, nie miała kąta była więc powolną, choć się oburzała i gniewała.
Położenie jej w ciągłej ją stawiło z charakterem sprzeczności. Stworzona do rozkazywania musiała być posłuszną. Całą pociechą jej było to, że się spodziewała po powrocie Loli do domu, zwolna ją po swojemu na żywe przerobić stworzenie.
Tak jak Chorąży syna, ona Lolkę nazywała Lalką i laleczką, a miała słuszność, gdyż śliczną ową panienkę inaczej było trudno nazywać.
Od dzieciństwa aż do tej chwili, Lola nigdy z prawdziwym światem i z rzeczywistem nie zetknęła się życiem, żyła w atmosferze sztucznej w zaczarowanem kole fikcyj i obrazów kosztownych. — Jak roślina w szklarni wyhodowana którą lada zimniejszy oddech powietrza mrozić może, Lola wychodziła w świat pieszczonym dziecięciem bezbronnem, któremu wszystko prawdziwe było obcem.
Bogata baronówna kochana przez wszystkich, wychwalana, nawykła by jej dogadzało co ją otaczało, niepojmująca w świecie niepodobieństw i niemożliwości, stawała w obec wielkiej życia zagadki jak zaczarowana księżniczka, która po stuletnim śnie budzi się nie wiedząc gdzie się znajduje..
Krótki pobyt w Gromach z panią Nieczujską, która nie mogła zbyt obcesowo napadać na biedną istotę serdecznie ukochaną — nie starczył na zmienienie tego stanu ducha i serca... Przyłożyła się też uboczna okoliczność do utrzymania Loli w śnie młodości. Jadąc na wieś uprosiła u opiekuna pozwolenie, przywiezienia z sobą na pierwsze dni samotności, dawnej przyjaciołki i koleżanki z pensyi, od roku już zamężnej, niejakiej Hermancji z Fiflów Grzegorskiej. Miał to być mentor dobrany najwłaściwiej na pierwsze w świat występy, ale nigdy nieszczęśliwiej trafić na nauczycielkę nie mogła baronówna. Pani Hermancia córka bogatego bankiera żona młodego spekulatora miljonowego, już pierwsze luta przebyła na pensyi w tych pewnych złudzeniach co Lola, a od roku nie widziała innego świata znowu oprócz salonów wiedeńskich i lwowskich i kunsztownej kultury.
Nie myślała dotąd o niczem oprócz strojów, występów, zabaw, podróży i trwonienia życia jak najprzyjemniejszego. Było to dla niej głównem zadaniem. Wydana za mąż wprost prawie z pensyi za młodego jegomości którego nie znała prawie, położeniem nawet podobnem do teraźniejszego Baronównej, zbliżała się do niej.
Od dwóch dni oznajmiono już w Gromach o blizkim pretendenta przybyciu, oczekiwano go tu można sobie wyobrazić z jakim niepokojem i ciekawością[3] Nieczujska ręce łamała po cichu — wołając ciągle:
— Do czego to podobne, do czego to podobne! — lecz oprzeć się przeznaczeniu nie mogła.


W saloniku ciemnym trochę, którego okna niby gotyckie, niezgrabnie kolorowemi szyby upstrzone na ogród wychodziły, tego samego poranku siedziały przy stoliku zastawionem śniadaniem dawno ostygłem i porzuconem, dwie nieszczęśliwe istoty, najśliczniejsze w świecie.
Baronówna Lola w białym szlafroczku tyftykowym ze szlakami kolorowemi, słusznego wzrostu, majestatycznej postaci, ciemnych oczów i włosów, była w całym rozkwicie niewieściej piękności. Wielkie, czarne zdziwione jakby źrenice patrzały na świat rozkazująco i despotycznie. Dziewczę wyraźnie czuło się stworzonem do panowania. Twarzyczka trochę długa ale pięknych rysów, miała w sobie coś cudzoziemskiego typu; nie pociągała ona wdziękiem tym wrodzonym który często mniej urocze twarze ponętnemi czyni; rozbudzała wszakże ciekawość jak zagadka, jak zamknięta księga w cudnej oprawie. W ruchach, mowie, postawie znać było, że baronówna wiedziała o swej wartości i cenić się umiała. Biło tam może i serce lecz zasznurowane i ukołysane.
Śliczne ręce dosyć krzepkich rozmiarów jak cała postać, oznajmywały wypielęgnowaniem iż pani ich dbała o to by cała była piękną. Nóżce też starała się nadać pewien kształt arystokratyczny na którym nieco jej zbywało. Do charakterystyki kobiecej należą te często zaniedbane piękne lub niepiękne łapki, które tyle co twarz mówią. Z rąk można odgadnąć kobietę, nawet jej losy i przeszłość a na to niepotrzeba chiromancyi tylko życia i doświadczenia. Ileż to rąk świadczy o doznanych nieszczęściach, o wyrzeczeniu się świata, o przedłużonej młodości, o stanie umysłu nawet, który nie przywiązywał do nich wartości! Są ręce naturalne, są sztuczne, są piękne a popsute, są brzydkie a upięknione... a! są poczciwe nawet i czasem głupawe rączki. Ale nie mówmy już o tem. Lola miała duże a piękne, ręce niemieckie, umiejętnie podniesione do ideału. W tej chwili sparta na jednej z nich, z głową spuszczoną, zadumana, mogła służyć za wzór do obrazu niewinnej melancholii Greuza.
Naprzeciw niej w fotelu z wielką gracją rozłożona Hermancia, zdawała się wtórować jej smutkom.
Dwie panie miały z sobą pewne podobieństwo układu i wielkie typów dwóch różnice.
Pani Grzegorska była może powabniejszą niż surowa Lola, nieco dzika, nieco zagadkowa. Twarzyczka jej zaokrąglona, kształty utoczone pulchniutkie, pełne, usta drobne a wydatne, nosek prawie zadarty, oczy wypełniające całą niemal powiekę źrenicami niebieskiemi, postać przedziwnych form czyniła ją czemś w żywych obrazach kwalifikującem się na Hebe klassyczną... Tryskała z niej zalotność niewinna jeszcze, naiwna może, ale będąca w naturze całej istoty stworzonej by się podobała, by pociągała ku sobie i wiodła za sobą orszaki wielbicieli. Mniej było w niej dystynkcyi, ideału, niebieskich promieni, więcej ziemskich żywiołów i ziemskich popędów, co nie przeszkadzało jej być niebezpieczną, zachwycającą i gdyby chciała, niepokonaną. Rok życia znać już był piękną panią nieco rozbudził i rozpragnił, jeśli się tak wyrazić można... Promieniała weselem, szczęściem, pewnością swych jasnych przeznaczeń.
Siedziały tak dwie przyjaciołki naprzeciw siebie długo, wyczerpawszy znać rozmowę, gdy Lola odezwała się z ciężkiem westchnieniem.
— Powiadam ci, Hermo ty moja droga, nie ma dziwniejszego losu na świecie nad mój!.. Powtarzam za ciocią Nieczujską, do czego te podobne... to nie ma sensu...
— Oryginalne, nie przeczę, odparła bawiąc się sznurem czarnym swej rannej sukni Herma, ale jużem ci mówiła że i ja nie inaczej prawie poszłam za mąż... I muszę dodać, kiedyż my inaczej wychodzimy, my nieszczęśliwe niewolnice, kupowane na tym targu który się nazywa salonem? Czyż my kiedy znamy narzeczonego, widując go po godzinie na dzień w białych rękawiczkach, teatralnie występującego ze wszystkiemi swemi talentami i przymioty?
— To prawda! ale ja! ja spodziewałam się, ja marzyłam... jam sobie zawsze mówiła że nie oddam ręki póki serca nie oddam... a tu...
— O! serce! rozśmiała się Herma... Między nami dwiema, wiem że nas nikt nie słucha, myślisz że ja mego Seweryna kocham? Miły mi jest, przywykłam do niego, nie mam wstrętu, ale kochać!! Żebyś go zobaczyła, wcale nawet przyzwoicie wygląda, pół godziny mówi rzeczy zajmujące ale kochajże się w człowieku, który cały dzień gorączkuje się nie dla ciebie tylko dla pieniędzy, wraca do domu z pełną głową kursów i bilansów i przez sen mówi o podwyżce i spadku papierów...
— Ale bo ciebie wydano za spekulanta? przerwała Lola...
— Tak, a ty możesz pójść za sportmena, za myśliwca, za gospodarza, za niewiem kogo i będziesz miała ze starszą jego namiętnością tak samo do walczenia jak ja... Takie to już teraz nasze życie...
Westchnęła i rozśmiała się zaraz...
— Ale! co tam... na miłości idealne już wcale rachować nie można. Od czasu jak kucharki poprzebierały się za Heloizy, nie ma już Abelardów... Nasze zadanie nie dać się zgnieść, opanować, zostać paniami, no i dobrze się bawić.. Życie może być takie zabawne.
— A! pleciesz doprawdy nie do rzeczy.., nie masz litości nademną, poczęła Lola... a tu losy moje rozstrzygać się mają.
Załamała ręce.
— Ja muszę iść za tego hrabiego! muszę, co za wyraz okropny! Kobieta która musi.. nie może chcieć... i ja nie chcę... Nie chcę a muszę! powiedz to sobie.
— Mówimy to sobie drugi dzień... przerwała Herma, ale czegoż musisz?
— Hrabia, mój opiekun zaręcza, przysięga że to była wyraźna wola ojca mojego. On tak był dobrym dla mnie, a dziś umierając zaklina mnie abym spełniła wolę ojca i jego, że to jest jedyny środek do szczęścia — a dla niego to co mu śmierć osłodzić może...Słowem... wszystko to razem... stawia mnie w konieczności, w okropnej konieczności.
— Śmiej że się z tej konieczności okropnej! Ty bo masz jakieś usposobienie do pojmowania tragicznie życia... Mówią że postawą przypominasz Rachelę... to też i na karę masz miłujące role tragiczne. Co za okropna rzecz pójść za młodego, przystojnego, dobrze wychowanego hrabiego, który jest w dodatku bogaty...
— Ale ja go nie znam! wykrzyknęła Lola z rozpaczą.
— To go poznasz!
— A jeźli mi się nie podoba?
— No — to go będziesz znosić jak ja mojego.
— A jeśli podoba mi się inny...
— Nie! ty bo koniecznie tragedję sobie komponować musisz... zawołała Herma.. Nie będziesz miała czasu myśleć o tem... świat cię porwie! Będziemy się bawiły.. bawiły! szalały...
Lola potrząsła główką...
— Tylko co go nie widać — dodała po namyśle. Wystaw sobie moje położenie?.. Jak mam wystąpić? jak się pokazać — co mówić!
Pochwyciła się za głowę.
— Wiesz co, to prawda, przerwała nagle Herma — najważniejszej rzeczyśmy nie obmyśliły... twojej toalety!.. Sama nawet nie wiem co ci radzić...
— Chcę wziąść suknię czarną, — odparła z wielką serją Lola — wystąpię przed nim z całą powagą, na jaką się zdobyć potrafię... Żadnych błyskotek, pstrocizny żadnej, strój prawie żałobny... suknia czarna wiesz, widziałaś ją, ta która tak ślicznie leży. Samaś mi mówiła że mi w niej bardzo do twarzy...
— Ale coś przecie dla ożywienia jej dodać trzeba...
— Nie, nie — białe mankietki i prosty śnieżnej białości kołnierzyk.
— Masz może broszę jaką? zapytała Herma.
— Wszystkie szkaradne! odpowiedziała Lola z oburzeniem... Jedna mozajkowa wenecka... druga malachitowa spospolitowana... trzecia złota stara i bez smaku.
— A brylantowa?
— Za nie brylantów nie włożę. Jedno cobym mogła użyć to coś złotego w rodzaju starożytnym, prostego a massyw... widziałam takie przywiezione z Rzymu ale sama nic podobnego nie mam.
— Przecie brosza jest konieczną...
— Mówię ci żadnej ludzkiej nie mam...
Westchnęła nieszczęśliwa.
— We włosy czarne choć różę! dodała Herma.
— A! niech Bóg broni. Jak ty możesz nawet o takiej herezyi pomyśleć. — Róża to godło radości, szczęścia... ja nie chcę mu się wyświeżyć, — ja go chcę przerazić...
Herma w pulchne rączki klasnęła.
— A! masz słuszność: tyś sto razy rozumniejsza odemnie, niech drży przed tym majestatem zawczasu, niech się uczy posłuszeństwa i grozy.. Oj jaka ty jesteś przedziwna — dodała po chwilce, nieoceniona.. jakaś ty nieskończenie dobra żeś mi dozwoliła być świadkiem tej sceny. Wiesz co, włosy puść w puklach na ramiona, zawołała jakby uderzona myślą wielką; masz je przecudne i z tem ci niezmiernie do twarzy...
— Proszę cię, toby wyraźnie znaczyło że myślę mu się podobać! A nie to być nie może... Włosy gładko przyczesane i zwinięte w warkocz bez pretensji... Ja chcę być prawie brzydką...
— Nie rozumiem — odparła Herma, to nie jest naturalne, zawsze pragniesz być piękną.
— Mówiłam ci, chcę być straszną...
— To nie przeszkadza być piękną... Herma rzuciła się nie domawiając tych słów na szyję Loli i zaczęła ją ściskać śmiejąc się znowu.
— Gdybym ja była w twojem położeniu, odezwała się, ja mam naturę inną, jabym wystąpiła przed niego w całym blasku piękności, starałabym się go oczarować, rozkochać... przywieść do szału... Wierz mi to daleko zabawniejsze.... A, żebyś ty, chcąc nawet być straszną przestraszyć kogo potrafiła, temu nie wierzę, nadto jesteś piękną... wiesz, tak piękną, że ja z moją twarzyczką subretki, czasem ci piekielnie tego oblicza Junony zazdroszczę. We mnie, ja to wiem, ludzie się kochają do szału przez dni kilka... a w tobie można się zakochać na wieki...
Jeszcze tak paplały, gdy wpadła ciocia Nieczujska.
Przy dwóch tych rozkwitłych bujnie różach, kapitanowa wydawała się nakształt dojrzałego kasztana, ze swą cerą brunatną, maleńkiemi oczkami czarnemi, i żołnierską postawą. Miała nawet zwyczaj brać się pod boki, a nosiła przytem strój tak zaniedbany i niezręcznie włożony, jak gdyby chciała umyślnie wydawać się dziwacznie...
— Moje panie! na miłość Bożą, poczęła od progu... godzina jedenasta! wy do tej pory w szlafroczkach, śniadanie niesprzątnięte... czas się przecie poubierać. Hrabiego tylko co niewidać... Jeśli go nie było wczoraj to dziś jak najpewniej będzie, nie ma najmniejszej wątpliwości... I to na obiad... ręczę... Obiad nawet zadysponowałam stosownie.
— Otóż masz! przerwała Lola, ręczę że Ciocia występuje, a ja proszę i błagam żeby tego nie było...
— Co to jest, występuję? spytała Nieczujska wcale nie zmięszana... kazałam krem zrobić, czyż to dla nich występ? Przecież trzeba pokazać że my tu żyjemy też po ludzku... a mam gościa oprócz tego jegomościa. Indyk na pieczyste... Nie ma żadnych osobliwości. Ale na Boga ubierać się idźcie!
— Dla czego? dla czego ja się mam śpieszyć? przerwała Lola, żebym zaraz wybiegła naprzeciw niego. Po co? przecie poczekać może. Właśnie pokazać tego nie chcę, iż był oczekiwany i że się tem niepokoiłam..
— A ja go będę bawić w salonie? ja? spytała Nieczujska.
— Ale nikt — odparła Lola, niech się sobie sam bawi lub nudzi to mi wszystko jedno.
— Zlituj się a toć przyszły mąż! zawołała Nieczujska, bo to rzecz nieuchronna, po cóż go dręczyć, po co go zrażać?...
Lola ramionami ruszyła.
— Już to, moja Lolciu, poczęła Ciocia biorąc się w boki, wy tu dwie z Hermą musiałyście dobrze się naradzić i ślicznych rzeczy nakomponować!
Herma, która lubiła śmiać się ze wszystkiego z czego płakać nie mogła, rozśmiała się głośno...
— Słowo daję cioci że dawałam rady jak najrozumniejsze, jak najstateczniejsze, ale Lola... Lola się uwzięła grać z nim w strachy.
— Jak to? zapytała Nieczujska.
— Chce koniecznie tak wystąpić, ażeby go nastraszyła.
I ciocia zaczęła się śmiać.
— A już to próżno Loli chcieć co narzucić, zrobi co jej do głowy przyjdzie... lecz żeby miał się zlęknąć choćby marsa nastawiła to wątpię... Uważajcie jak lepiej, ja się do niczego mięszać nie chcę ażeby potem za nic nie odpowiadać, radziłabym tylko zawczasu o ubrania pomyśleć, bo to będzie niemała sprawa.
Lola milcząc wzięła chustkę ze stołu i pełna majestatu, wyszła. Hermę zatrzymała Nieczujska... szepcąc po cichu.
— Cóż ona myśli? co mówi?
— Mnie się zdaje, w ucho Cioci sypiąc wyrazami przerywanemi śmieszkiem Herma — mnie się zdaje, że ona mówi o straszeniu ale sama jest w niemałym strachu... W istocie takie za mąż pójście! Moja kochana pani Nieczujska, ja sama wyswataną zostałam jakby parową machiną, ale zawsze jeszcze nie tak..
— Bóg wie co to jest, odparła Nieczujska, naprzód że to oboje młode... powtóre, prawie się nie znają i tak łap, cap, — do ołtarza a wszystko to dla tego, że opiekun z puchliny umiera i lęka się, aby mu dziedziczka Gromów się nie wymknęła. A co potem będzie z obojgiem tych dzieci, to już na pana Boga spuszczają. Śliczne mi ożenienie..
Ruszyła ramionami Nieczujska, spojrzała na Hermę i niezmiernie zdziwioną została widząc ją, jak zawsze, śmiejącą się tym śmieszkiem na pół dziecinnym — który zwiastował prawie radość iż tak osobliwej przygody miała być świadkiem...
— Cóż na to już radzić! zawołała — i ja pobiegnę się ubierać, bo bym ani jednej sceny z tej komedyi czy dramatu stracić nie chciała, a muszę się też jak do loży wystroić.
Gdy się to działo na gotyckim zameczku w Gromach, hrabia Roman przebudzony uderzeniem powozu na mostku, wyjrzał i z przerażeniem zobaczył przed sobą w pewnem oddaleniu cel swej podróży — wieżyczki niezdarne sławnej rezydencyi Hofratha i Barona Wilmshofena.
Zbliżała się chwila stanowcza... a Roman nie miał czasu a raczej zapomniał był zupełnie namyślić się i obrachować, jak się miał przedstawić z listem, stryja. Szło o to, a rzecz zdawała mu się niezmiernej wagi, czy jak stał po podróżnemu naprzód zaprezentować się w tużurku, rękawiczkach ciemnych i kapeluszu rannym, a potem na obiad się pójść przebrać, czy też, prosić od razu o naznaczenie mieszkania i formalną na pierwszy występ uczynić toaletę.
Oba systemy te miały coś za sobą oba zdawały się dosyć usprawiedliwione, wybór był niezmiernie trudny! Jakże się biedził z sobą pan Roman nie wiedząc co postanowić i chcąc już ciągnąć węzełki, gdy przed powozem rozległo się. — Stój! stój! i wydobywszy głowę przez okno, zdziwiony niezmiernie hrabia ujrzał przed sobą pana Cherubina Bończę Bończewskiego, którego niemcy zwali Ritter von Bontcshefski — młodego przyjaciela i nieco dalszego sąsiada... konno w pąsowym fraku jadącego ze smyczą chartów.
Ritter był wieku tego co Roman, usposobieniami i pozycyą socjalną zbliżony do niego, panicz jak on i członek korpusu złotej młodzieży.
— Romciu! co ty tu u licha robisz?
— Cherubin! a ty?
— Ja poluję... jak widzisz.
— A ja z listem stryja jadę do Gromów...
— Stryj podobno dogorywa...
— Ma się w istocie, bardzo źle...
— Z listem? ha! rozumiem, dodał Cherubin, to pewnie o ożenienie idzie, o którem powszechnie mówią.
Roman się zarumienił i kazał powozowi stanąć, gdyż dotąd Cherubin jechał przy drzwiczkach. Zsiadł teraz z konia i odeszli nieco na stronę... Bończa popatrzał na strój podróżny elegancki okiem znawcy.
— Przyznaj się, dodał ze śmiechem, jedziesz się pannie oświadczyć...
— Jadę z listem stryja, ostrożnie odrzekł Roman, korzystając ze spotkania ażeby dręczącej niepewności koniec położyć zasięgając rady przyjaciela... Wziął go za guz od rajtroka.
— Mój Cherubku, z czem i po co jadę o to nie idzie, ale bądź tak dobry, powiedz mi, bo ty w tej mierze jesteś sędzią kompetentnym, co ja mam zrobić. Panny i domu tak dobrze jak nie znam... czy wypada mi tak się naprzód zaprezentować jak stoję, z drogi, a na obiad zrobić toaletę, czy też...
Cherubin pokiwał głową.
— W istocie — odezwał się, to pytanie skomplikowane. Gdyby w domu byli mężczyźni... gdybyś był poufale znajomy, oczywiście że powinienbyś stanąć, jak jesteś? Ale to — kobieta! panna! Z drugiej zaś strony, prosić o pokój, przebrać się — jak? toilette du matin albo raczej rannej wizyty... a potem druga toaleta do obiadu, bo żaden człowiek przyzwoity, gdyby nawet sam na sam był, bez fraku do obiadu nie siada, to fundamentalne prawidło.
— Na wsi!
— Co to na wsi! W Anglii tak jest, czy na wsi czy w mieście, trzeba zwyczaje szanować, ou on est un malapris.
— Więc jakże sądzisz? spytał niespokojny Roman.
— Trudno rozwiązać! bardzo trudno! odparł Cherubin...
Spojrzał na strój Romana..
— Masz na sobie ranny surducik, rzekł, który nie ujdzie na żaden sposób, trop sans façon...
— Więc się przebiorę, szybko dokończył Roman... ale kiedy już o tem mówimy, jak ci się zdaje krawat biały...? Cherubin zaciął usta..
— Hm! nie sądzę! nie sądzę! zawyrokował, prędzej kamizelka... i to jest kwestja trudna. Panna! kobiety... Chociaż c’est reçu, że tylko do ambassadorów i na uroczyste obiady kładzie się krawat biały... Czarny ujdzie... Rękawiczki też paliowe lub perłowe, bo to wieś..
Cała ta rozmowa z wielką z obu stron była prowadzona powagą.
— A z włosami co zrobisz!! spytał Cherubin, bo to na wsi.
— Ale mnie mój François fryzuje i czesze jak nie można lepiej! odparł serio Roman... o to się nie troszczę...
Podali sobie ręce.
— A więc mam ci życzyć szczęścia? dodał Bończa: pannę widziałem, bardzo piękna... że bardzo majętna o tem wy najlepiej wiecie... Co się tyczy reszty, jest to tajemnica... Ciocia Nieczujska bywając w sąsiedztwie wychwalała Baronównę jako niezrównaną istotę. Szczęśliwym zaprawdę jesteś człowiekiem, wszystko ci samo, bez szukania i troski przychodzi... Jabym się też chętnie ożenił, szukam a znaleść nie mogę.
Roman westchnął, nie miał znać ochoty przedłużać rozmowy.
Bończa przeciwnie radby ją był przeciągnąć, szło mu o wybadanie sentymentów przyjaciela, gdyż oddawna żywił nadzieję poznania baronównej i miał pewne projekta. Śpieszne swaty chorego hrabiego pupilli z synowcem wcale mu nie były na rękę, rachował jednak na to co mu doktór powiedział iż stary ten Filip żyć długo nie może, że ślub tak prędko się nie odbędzie, a on korzystając z tego iż pannie narzeczony mąż pewno się nie podoba — odsadzić go potrafi.
— Proszę cię — mój Romciu — ot tak, szczerze — odezwał się — serjo więc myślicie dobijać targu? hę? Jakże? wpatrzył mu się w oczy.
— Szanuję wielce i pojmuję twego stryja — ale wyznam że mi ciebie żal. — Młody jesteś masz wszystko czem się podobać możesz, trochę by ci się dłuższej swobody należało, panny nie znasz... i tak w ciuciu babkę żenić się musisz...
Roman spuścił oczy.
— Ale to zdaje się dawno ułożone są rzeczy, rzekł cicho — ja się stryjowi sprzeciwiać nie mogę...
— Ja go szanuję też, mais je vous avoue, rzekł śpiesznie Cherubin biorąc go za rękę, jakby się lękał żeby mu nie uciekł — je vous avoue, c’est un procédé — au moins, excentrique między nami — panna będzie już od roku źle przeciw tobie uprzedzoną jako przeciw narzuconemu..... C’est grave c’est trés grave...
Roman milcząc końce krawatu poprawiał...
— Na twem miejscu, mówił Bończa, jabym starał się przynajmniej przeciągnąć, gagner du temps..
Roman spojrzał na zegarek.
— Jeszcze sam nie wiem jak postąpię — odparł sucho... Rzeczywiście to położenie osobliwe mnie przeraża. — Jest to małżeństwo de raison et de concenance...
— I — in articulo mortis! śmiejąc się dodał Bończa. Zapewne to jedna z najmniejszych rzeczy, mais cela frise le ridicule.. a śmieszność jest rzeczą niezmiernie bolesną.
Roman zarumienił się, pierwszy bowiem raz przychodziło mu na myśl, że w istocie mógł się stać do pewnego stopnia śmiesznym. Zaniepokoiło go to mocno, aż tak już dosyć był niespokojnym. Westchnął...
— Mnie cię szczerze żal, dokończył Cherubin! ale cóż robić! Stryj ma swe prawa i mariaż zresztą świetny. Sapristi! Pruhów i Gromy takie dwa klucze, bez długów... to coś znaczy, dla połączenia dwóch takich komplexów coś ważyć można... Śmiejąc się dosadnie ścisnął dłoń Romana który wrócił do powozu zmięszany, a Bończa cmuknąwszy na charty puścił się kłusem przez pola, ręką jeszcze zasyłając mu najczulsze pożegnanie, choć wiedział, że mu groźbą tej śmieszności przeszył serce...
Zbity z odwagi i z tropu Roman siadł do kocza, tak potrzebując rozmyślić się jeszcze nad znalezieniem się swem w Gromach, iż kazał jechać powoli, aby zyskać na czasie.
Wcale się nie domyślał, iż z wieżyczki gotyckiego dworu Herma i Lola z perspektywą stojąc, oddawna każdy jego krok śledziły. Jak tylko powóz się pokazał zdala, pusta Herma wykierowała nań teleskop i zawołała Loli. We dwie na przemiany stojąc miały czas napatrzyć się spotkaniu dwóch przyjaciół, ich obrotom, prawie mogły domyśleć się rozmowy...
Teleskop był tak doskonały, iż Herma mogła przezeń wyexaminować postawę i strój pretendenta i poznać pana Bończę, którego widywała we Lwowie...
Gdy powóz zatrzymany, poruszył się znowu, Lola i Herma pobiegły się ubierać. Dano znać na dół ażeby przybyłemu powiedzieć, iż pani domu nie była ubraną i przyjąć go nie mogła jeszcze.
Roman na zegarku widząc już pół do pierwszej, był pewien iż na wsi o tej godzinie wszystkie toalety są skończone. Zdziwił się nieco gdy mu kamerdyner w ganku ceremonjalnie wyrok wydany obwieścił, i poprzedzając go zaprowadził do przeznaczonych mu pokojów.
Pani Nieczujska starała się zawcześnie o to, ażeby młodemu hrabiemu dać apartament, któryby o domu wyobrażenie zrobił korzystne... wydał się on jednak rozpieszczonemu Romanowi i panu François, tois mesquin. A złego smaku.
Norymberszczyzna nieboszczyka Hofratha nadto go pstrzyła, a przez nią czuć było tandetę.
Bądź co bądź Roman wolał że go zrazu nie przyjęto, miał czas się jeszcze namyślić. Trudno uwierzyć temu, lecz głównym przedmiotem tych rozmysłów było, czy od razu wystąpić we fraku, czy w surducie.
Do godziny pierwszej musiał się co najmniej ubierać, obiad miał być o trzeciej!!..
W ostatniej instancyi roztrzygnął François który frak przygotował... Było to nieco śmiesznem, lecz tyle już tu gromadziło się śmieszności, że na jedną więcej nie było co nawet uważać...
Z niemałym trudem dokonawszy toalety rozumowanej, z cylindrem pod ręką, w rękawiczkach perłowych, zlekka uperfumowany extraktem siana, z głową przedzieloną cudownie, z włosami ułożonemi anielsko... ze szpilką w chustce ozdobną prawdziwym skarabejem egipskim, hrabia Koman spuszczał się zwolna po wschodkach do sieni...
Tu oczekiwał nań kamerdyner który mu drzwi salonu otworzył...
Przygotowanym był gość na ujrzenie już oczekującej go gospodyni. W salonie nie było nikogo. Nawet Ciocia Nieczujska nie wyszła jeszcze.
Ponieważ dzień był jesienny i chłodny, paliło się na kominku.. na stołach porozrzucane były albumy i książki... Salon świeżo umeblowany okrutnie przypominał hotel pierwszego rzędu. Zwierciadła w ramach złoconych, portjery tuzinkowe, meble form zużytych nie miały żadnego charakteru.
Hrabia Roman, zawsze z kapeluszem pod ręką, nie śmiejąc siąść przechadzał się po cichu, zaglądając w książki aby z nich choćby powziąć jakiekolwiek wyobrażenie o charakterze swej przyszłej narzeczonej.
Jeden z albumów zawierał same portrety koleżanek z pensyi, drugi nauczycielek. Illustrowane tomy przy nich leżące były tak pospolite, że z nich o smaku i upodobaniach nic wnosić nie było można.
Coś więcej mówiły, choćby o lingwistycznych studjach Baronównej, na drugim stole jeden tom Goethego, jeden tom Longfelowa, jeden Manzoniego i jeden Mickiewicza. Widocznie lubiła poetów.... Ale, wszystkie te tomy, jak się okazało wziąwszy je w rękę, były nieporozcinane.
Żadnej kobiecej robótki nie było w salonie. Na trzecim stole cały stos dzienników mód porozrzucanych przez Hermę, leżał w chaotycznym nieporządku. To już miało pewne znaczenie. Roman się ucieszył, lubił w kobiecie elegancję, obawiał się w żonie gospodyni kucharki.
Dostrzegł też na niesmacznej, poduszce szytej, herb Wilmshofenów arcy skomplikowany, nad którym studjum dosyć przyjemnie czas mu zajęło. Składał się on z sześciu tarczy i trzech hełmów nad niemi, na których były bawole rogi, ogon pawi i głowa murzyna. W środku haft nie dozwalał nic rozpoznać wśród pstrej mozaiki nad głową z wielkiemi uszami, wątpliwa była czy osła czy cielęca, pięć jakichś plam i mnóstwo pasów. Herb miał fiziognomję zupełnie obcą, kosmopolityczną ale niczego. Panna więc do rodu musiała pewną przywiązywać wagę co też hrabiego Romana uradowało...
Z tego co młodość lubi, były tylko dosyć wyschłe i zaniedbane kwiatki przy oknach. Niektóre z nich powiędłe schylały główki mdlejąc z pragnienia. Dwa wielkie portrety Amerlinga, wystawiały nieboszczkę baronowę hożą i piękną kobieta w sukni atłasowej z koronkami, bransoletami, koljami, łańcuchem, wachlarzem itp. i Hofratha w mundurze, orderach, z kapeluszem pod pachą, ręką jedną spartego kunsztownie i z gracją na stole, na którym leżały rozrzucone papiery z pieczęciami i kilka ksiąg wyglądających na kodeksa praw. W głębi widać było bibliotekę.
Twarz Hofratha ogolona na czysto, miała wyraz zadumy oficjalnej i powagi wysokiego urzędnika. Spoglądał z portretu na świat bez-rangowy i bez tytułowy z dumą wielce wyrazistą. Ręka zlekka sparta na stole, choć od niechcenia, zdawała się rozkazywać posłuszeństwo papierom.
Na jednym z palców widny był pierścień ogromny brylantowy, otrzymany w nagrodę...
Wpatrzywszy się w portrety hrabia Roman zadumał się mocno — niezmiernie mu to wszystko parafiańszczyzną i biurokracją czuć było... Na kominie zegar stał tak brzydki iż hrabia wstrząsnął się nań spojrzawszy. Na wahadle niby na chuśtawce siedział pastuszek i pasterka. Pastuszek w pluderkach z różowemi podwiązkami, pasterka w kapelusiku szwajcarskim... Podnoszenie się i opadanie tej pary było niecierpliwiące. Ale zegar jak inne sprzęty był zabytkiem po Hofracie, który kupił go za dzieło kunsztu.
Upokorzony widokiem tak niesmacznego towaru w salonie, hrabia Roman stał jak wkuty, nie mogąc od niego oczów oderwać, gdy — drzwi się boczne otwarły i w milczeniu, processyonalnie, wyszły, naprzód czarno ubrana, poważna, chmurna Baronówna Wilmshofen, za nią usiłująca śmiech w sobie pusty stłumić Herma: końcu Kapitanowa Nieczujska.
Ta ostatnia bardzo się rzadko ubierać czuła potrzebę, nie lubiła stroju, nie cierpiała myśli o nim, zmuszona więc tym razem niby się ubrać wystąpiła dosyć dziwacznie. Herma którą wezwała na radę, do szkockiej sukni ponapinała jej kokard pąsowych i coś na głowie umieściła co niewiedzieć czy było strojem, czy przypadkowo narzuconym gałgankiem... Procesja tych trzech niewiast wychodziła ze drzwi powoli, nic nie mówiąc i widocznie zmięszana.
Piękność Loli naprzód uderzyła stojącego w środku salonu hrabiego, była w istocie imponującą, majestatyczną, ale przy wielkiej młodości ta wymuszona nieco powaga, była niemal przesadzoną i śmieszną.
Jakby dla uwydatnienia jej jeszcze śmiejąca się twarzyczka Hermy, stała tuż dla kontrastu — po za niemi ciemno brunatna maska pani Nieczujskiej skrzywionej okrutnie, wypełniała trójkę najdziwaczniej dobraną.
Lola szła sztywnie, milcząco i zaledwie skłoniła głową, gdy hrabia Roman dobywszy list stryja z prawidłowym ukłonem, głosem nieco drżącym odezwał się...
— Przebaczy pani że się jej sam przedstawić muszę, wprowadzony do jej domu tylko listem polecającym mojego stryja. — Oddawna pragnąłem mieć szczęście...
Lola trochę za spiesznie przerwała mu nie dając dokończyć.
— Przez nikogo lepiej pan hrabia zaleconym mi być nie mogłeś, jak przez mojego kochanego opiekuna...
Tu wypadło hrabiemu Romanowi prosić gospodyni aby go nieznanej mu przedstawiła przyjaciołce, gdyż panią Nieczujską znał dawniej.
— Moja przyjaciołka Herma Grzegorska... pan hrabia Roman Zebrzydowski.
Figlarne oczki Hermy strzeliły na prost w źrenice nieszczęśliwego Romana z taką ironią, iż się nieco zmięszał.
Śmieszność przepowiedziana przez Bończę, już mu się w tem wejrzeniu czuć dawała. Pot występował na czoło. Pobieżne spojrzenie na Lolę przekonywało go, że więcej była zmięszaną i zakłopotaną niż radą z jego przybycia...
Młoda gospodyni wskazała fotel.. Pani Nieczujska spytała nagle o zdrowie hr. Filipa.
— Jest dosyć nie dobrze, wybąknął Roman.
— Nie ma innej rady, pomyślała w duchu kapitanowa, jeśli ja tu niemi nie zarządzę i nie wezmę ich pod swoją opiekę, jakąś niedorzeczność zrobią i nie wiem już jak z tego wyjdą.
Prawie słowo w słowo toż samo powiedziała sobie Herma, a co pomyślała Lola, odgadnąć było trudno.
Zasiedli tedy, Lola zawsze z powagą niezmierną, Herma jako osoba zamężna z pewną swobodą pozy rozsiadła się pochwyciwszy książkę, żeby nią zakryć śmiejące się usta a oczkami świdrowała biednego młodzieńca na wylot bez litości. Ile razy hrabia w tę stronę spojrzał, znajdował ten jej wzrok nieustannie wlepiony w siebie, a nieopodal zegar fatalny z kołyszącą się pasterką i pastuszkiem do niecierpliwości go doprowadzał.
Na Lolę natarczywie zbyt patrzeć i badać ją przyzwoitość nie pozwalała. Nieczujska stała na straży pilnej, ażeby w razie niebezpiecznego przechylenia się jakiego rozmowy, ratować.
Ale rozmowa wcale nie szła, po kilku wymówionych słowach, wątek pękł i niesposób go było nawiązać. Milczenie to tak śmieszyło Hermę, że książkę przyłożyła aż do ust, Nieczujska była oburzona jej swawolą, Lola czując się wystawioną na wzrok narzeczonego rumieniła się i bladła. Położenie z każdą chwilą stawało się nieznośniejszem. Hrabia Roman czuł że od jego przytomności umysłu zależał ratunek. Niebezpieczeństwo natchnęło go komunałem.
— Mało znam tę okolicę, rzekł, chociaż od Pruhowa nie bardzo jest odległą... Gromy bardzo są pięknie położone... ogród.
Herma całą twarz już zakryła. Lola jako gospodyni zabrała się na odpowiedź.
— Gromy nie mogą iść w porównanie z rezydencją pańskiego stryja. Pamiętam pałac z lat dawnych, bywałam tam gdy pan hrabia odbywałeś podróże... Park mi się bardzo podobał.
— Jest to dzieło mego stryja.
— O! stryj pański ma wiele gustu! dodała Nieczujska podsycając tę sztuczną rozmowę.
— Listu nie przeczytałam — wtrąciła Lola ciągle z wielką powagą, lecz samo to że mógł go pisać mój opiekun, już mnie uspokaja.
Roman nie śmiał wspomnieć, że list był dyktowany i drżącą ledwie podpisany ręką.
— Chwilowo jest... nie bardzo źle, odezwał się — lecz lekarze przestraszają nas.
— Bo to ci doktorowie — wtrąciła ciocia, zawsze gotowi straszyć tylko, aby mieć potem większą z uratowania zasługę.
Rozmowa tak przeraźliwie była pospolitą i nudną, że Herma, która się wcale innego spodziewała, zniecierpliwiona porwała się i poszła do okna. Dało jej to zręczność wystąpienia przed zdumionemi oczyma młodzieńca, z całym zalotnym wdziękiem postaci.
Zegar wskazywał dopiero drugą godzinę — do obiadu było niezmiernie daleko, minuty pełzły żółwim krokiem. Herma gdy wychodziła do salonu posprzeczała się była i nastraszyła Lolę, dowodząc że powinna sam na sam pozostać z hrabią Romanem... Z tego powodu przerażona Lola wymogła na przyjaciołce, że ją na chwilę nie opuści. Lecz zrobienie figla nadto było powabnem dla Hermy, aby na nią zbyt wiele liczyć było można. Lola truchlała.
W tej chwili dla jakiejś dyspozycji kamerdyner wywołał ciocię Nieczujską: okiem litości błagającem spojrzała Lola na towarzyszkę, która niby nic nie widząc i nierozumiejąc z kwiatkami u okna miała do czynienia.
Roman rozglądał się po salonie, ale w oczach mu się ćmiło, widział tylko przed sobą malowanego Hofratha, perpendykuł zegara i ogromne falbany sukni pani Hermy. Na Lolę nie miał nawet spojrzeć odwagi.
Pierwsze wejrzenie nauczyło go że była bardzo piękną, że ruchy jej pełne powagi, wrodzonym, instynktowym nacechowane były wdziękiem... Głos miała miły choć na pozór surowy. Nie zakochał się od tego spojrzenia bo w ogóle do zakochania był trudny, ale powiedział sobie że jako hrabina Zebrzydowska, Baronówna pięknie będzie wyglądać.
Jakkolwiek uprzedzona przeciw narzuconemu jej pretendentowi, Lola też nie znalazła go tak źle jak się lękała; wydał się jej krochmalny, sztywny, zimny ale znośny.
Herma zdaleka go egzaminując wyznała w głębi ducha, że daleko był pokaźniejszym od jej męża.
— Pan wiele podróżowałeś? zapytała nagle przysiadając się do niego Herma. Gdzież pan był?
— Po trosze wszędzie... rzekł Roman... podróż jednak odbywałem tak pośpiesznie iż za niezbędne uważam ją kiedyś, jeśli okoliczności dozwolą, powtórzyć.
— A Paryż pan zna? spytała Herma której narzucało się inne pytanie zaledwie litością dla Loli powstrzymane chciała go zapytać: czy był w Kołomyi?
— W Paryżu mieszkałem kilka miesięcy... ale na Paryż i to za mało.
— Lub za wiele, dodała Herma, bo się już po kilku miesiącach pobytu tęskni za nim. Ja tylko kilka tygodni przesiedziałam tam... i zapomnieć go nie mogę! A! uroczy... Namawiam Lolę byśmy jechały razem...
Roman odpowiedzieć nie umiał; Lola strzępiła bardzo piękną batystową chusteczkę... Wchodząca na powrót Nieczujska zdyszana, popatrzyła na Lolę bladą, na zbyt rumianą Hermę, na wyprostowanego kawalera i w duchu rzekła sobie:
— To dopiero historia! Co ja tu z niemi pocznę...
Hrabia Roman z ciężko dobywających się z ust Loli wyrazów, z całej postawy jej, z twarzy, mógł poznać że nie był dla niej pożądanym gościem. Mógł się on tego spodziewać wcześnie, ale inaczej sobie wyobrażał tę wychowankę klasztoru, jako istotę trwożliwą, nieśmiałą, powolną, dziecinną. Znajdował w jej miejscu wprawdzie wiekiem młodziuchną, ale niezwykle surową, nasrożoną i zimną istotę, która mu się mówić zdawała, że go nie chce i że może sobie iść precz.
Takie na nim czyniła wrażenie. Zadanie stawało się nieskończenie trudniejszem niż sądził.
Nieczujska widząc zakłopotanie dwojga przyszłych małżonków, puściła się sama na gadaninę dosyć niezręczną, byle nie dać utrapionemu zapanować milczeniu. Plotła trzy po trzy, lecz to ratowało resztę towarzystwa od gorszego jeszcze łatania rozmowy przerywanej.
Mówiła co jej do ust przyszło... Roman kiedy niekiedy rzucił słowo, Herma miała pretekst do śmiechu, który ją dusił, Lola patrzała w okno, prawie się nie mięszając do rozmowy. Wszyscy coraz to spoglądali na zegar, który ze swemi pastuszkami huśtającemi się, jakby wcale nie szedł tak wskazywał powoli upływające minuty.
— Wszystko to nie jeszcze, mówił sobie w duchu Roman, ale po obiedzie! Co ja tu nieszczęsny poradzę i jak się z nią rozmówię.
Tej właśnie rozmowy Herma była najciekawszą, obiecywała sobie bądź co bądź ją podsłuchać.
Biła trzecia gdy kamerdyner otworzył drzwi i pani domu wejrzeniem zapraszając gościa za sobą, umyślnie podała rękę Hermie. Hrabia został z Nieczujską i musiał ją prowadzić. Zastanowił się w tej chwili mocno czy nie było w tem uchybienia formom, czy to nie oznaczało dlań odepchnięcia i pogardy, ale kodeks przyzwoitości wytłomaczył mu iż z dwojga gości, gość kobieta zawsze miała pierwszeństwo... Zostawała wątpliwość czy nie powinna była gospodyni jemu kazać prowadzić ją do stołu...
Nad tem obiecywał sobie później się zastanowić.
Stół zastawiony był bardzo skromnie: unikano widocznie występowania. Gospodyni posadziła przyjaciołkę na pierwszem miejscu w końcu stołu, sama usiadła z jednej strony, z drugiej przez cześć dla płci należną, Roman pani Nieczujskiej krzesło ustąpił, a sam siadł prawie na samym końcu... I to się jakoś nie dobrze złożyło. Widocznie nie przywiązywano tu wielkiej wagi do jego przybycia i osoby. Obiad też zadziwił go spartańską prostotą mimo indyka i kremu. W pałacu w Pruhowie dawano często jeść wcale niesmacznie ale z pewnym szykiem — tu go nie było...
Przy stole Herma sama bawiła wszystkich, a Roman powiedziawszy sobie, że nie ma nic do stracenia nie bardzo się na podobanie wysilał. Jadł, milczał i czasem słówko rzucił... zaczynał się czuć obrażony, gospodyni jadła choć nie miała apetytu, aby nie po kazać wzruszenia jakiego doznawała...
Wstali od stołu wszyscy niekontenci z siebie, nawet Herma, której brakło oczekiwanego dramatu.
Kawę czarną bez likworów, co niezmiernie zastanowiło Romana, podano w salonie.
— Nie mam co robić, rzekł sobie w duchu, rozkazy stryja są stanowcze, przyśpieszę rozmowę, wezmę arbuza i jeszcze dziś odjadę.
Lecz właśnie owo przyśpieszenie rozmowy było niezmiernie trudne, bo wszyscy się uwzięli aby ją uczynić niepodobną. Wstrzymywana wzrokiem przyjaciołki, Herma w końcu i litością tknięta nie wychodziła z salonu, kręciła się po nim ciocia Nieczujska.
Zaczynało się na zmierzch zabierać, gdy Roman sięgnął po kapelusz: ruch ten nadzwyczaj wszystkich zastanowił... i zdumiał.
Pewni byli że zanocuje.
Przykre położenie dodało odwagi młodzieńcowi.... Wstał z krzesła. Nie miał już nic do stracenia. Zwrócił się ku Loli niemniej od innych zdziwionej a nawet trochę niespokojnej co to znaczyć miało.
— Gdyby pani była łaskawą kilku słowy odpowiedzieć na list mojego stryja... lub przynajmniej pozwolić mi z sobą pomówić słów kilka.....
Niezmiernie zmięszana Lola ruszyła się na kanapce — Ciocia Nieczujska przed chwilą była wyszła, Hermie dosyć było tych słów, aby się co najprędzej wysunąć i stanąć przyczajonej za drzwiami.
Zostali sami.
Roman z kapeluszem w ręku, w pozycyi jak do kontredansa, czekał na odpowiedź. Lola zwolna wzrok nań pytający podniosła...
— Treść listu — odezwał się młodzieniec — musi być pani wiadomą. Proszę wierzyć iż czuję całą excentryczność położenia w jakie mnie wola stryja a pani opiekuna wprawiła.... lecz nie będę nadużywał go i radził pani... Jest to dziwactwo chorego człowieka, któremu jednem słowem możesz pani koniec położyć... Wiem jak muszę być śmiesznym i przykrym gościem....
Lola się zerwała szybko z kanapy jakby po namyśle, z heroiczną odwagą.
— Pan się mylisz — rzekła, jakkolwiek wola mojego opiekuna zdawać się może dziwaczną, jest ona dla mnie wyrazem woli ojca... Gotowam jej być posłuszną...
Roman osłupiał.
— Tak jest, dodała, lecz spodziewam się że z tego pośpiechu, który spowodowała choroba, pan hrabia nie zechcesz korzystać. Podamy sobie ręce przy ołtarzu, rozpoczynając od tego lepszą wspólną znajomość...
Przymuszony uśmiech przebiegł jej usta.
— Nie wiem czy pan się mnie podobasz, nie śmiem sobie pochlebiać że ja mu się podobać mogę...
— A jeżeli nie....
— No, to żyć z sobą nie będziemy! sucho odparła Lola. Ja pana nie znam... a zapowiadam że jestem wymagającą...
Roman milczał...
— Odmowa z mej strony, mówiła Lola, miałaby i ten skutek nieszczęsny, że mogłaby wpłynąć na stan zdrowia opiekuna, co wiecznie miałabym sobie do wyrzucenia. Jesteśmy więc przeznaczeni. Bardzo mi pana żal...
— A! pani, zawołał Roman, mnie nie ma co żałować, choć w istocie nieszczęśliwy jestem, będąc zmuszony dla pani być nienawistnym natrętem.
— Nie mówmy o tem, przerwała Lola, mamy wiele innych rzeczy do ułożenia wprzódy nim... nim się ta formalność odbędzie... Pan jesteś człowiekiem honorowym, spodziewam się..... Roman się skłonił zdumiony tą śmiałością pensjonarki... która mówiła dalej z rodzajem dziecinnej egzaltacyi.
— Ja pańskiej woli w niczem tamować nie będę, ale moją chcę zachować całą.
Znowu się skłonił Roman, słuchając coraz baczniej.
— Żyłam dotąd tak zamknięta w ciasnych murach, mówiła Lola głosem drżącym, iż pragnę świat szerszy poznać i zobaczyć... Nie będę od pana potrzebowała nic, bo mi na to starczą, jak mówią, dochody z majątku. Być może iż będę podróżowała......
— Sama jedna? zapytał Roman.
— Któż panu broni jechać też, byle nie razem ze mną? dodała Lola, ja chcę być swobodną ale pańskiej swobody nie krępuję.
— Pozwoli mi pani powiedzieć słówko? przerwał hrabia.
— Słucham pana.
— Cóż ludzie powiedzą na takie małżeństwo? — odezwał się strwożony widocznie. Przyznaję się pani że opinja świata obchodzi mnie wielce, że narażać się na nieprzyzwoitość lub śmieszność nie chciałbym za nic, ani na nie panią narażać.
— Wszak się to da uniknąć.. ja także śmieszną być nie chcę... ale przyznam się panu, że gdybyś pan udawał zakochanego a ja wzajemną, to dopiero byłoby prawdziwie śmiesznem.
— Nie wiem, odparł grzecznie Roman, boć zakochać się bardzo mogę i czuję.....
— A! proszę bez tych komplementów! przerwała Lola... ja w to nie wierzę.
Roman zamilkł.
Lola darła ciągle mówiąc chusteczkę, znać było po niej że naprzód sobie tę rozmowę osnuła, że ją obawiając się sama siebie, recytowała jak lekcyą. Nie śmieli spojrzeć jedno na drugie.
— I to jeszcze, dodać muszę, odezwała się Lola, że jestem charakteru energicznego, że nie łatwo daję rozkazywać sobie, że przemoc mnie oburza i że w małżeństwie niepodległą chcę pozostać. Wolę żebyś to pan wiedział wcześnie.
Roman słuchał coraz bardziej odurzony tą odwagą dziewiczą, naprzeciw niej on ze swej strony nie miał prawie nic do odpowiedzenia. Zdało mu się jednak, że w obec wyznań tak otwartych, powinien był także coś o sobie powiedzieć.
— Co do mnie, odezwał się, nie wiem prawdziwie, jakim jestem a raczej jakim będę — lecz mogę panią zaręczyć że nie popełnię umyślnie nic czembym się pani mógł narazić i że się starać będę raczej osłodzić jej życie, niż je zatruć.
Pani sama wiesz o tem najlepiej, iż w całem dosyć dziwnem staraniu mojem o jej rękę, jeżeli to tak nazwać można — nie było ani mej wali, ani winy. Stryj i okoliczności przemagające zmusiły mnie do tego. Pani także postanowiłaś uledz konieczności, nie będziesz więc chciała mścić się na mnie za winę nie moją.
Lola słuchała z uwagą, ale bynajmniej nie zmiękczona tem wyznaniem.
— Czy pani pozwoli mi choć do jutra pozostać? zapytał Roman.
— Nie bronię, proszę, i owszem, odparła Lola — ale zastanów się pan do czego się to przydało? Stryj pański jest chory i niespokojny, kilka godzin rozmowy nie zapozna nas lepiej z sobą. Możesz pan zabawić, ale nie wiem czy się to godzi i czy to panu być może przyjemnem?
Zmięszał się Roman: Lola miała słuszność, nie pozostawało mu nic, tylko zimną otrzymawszy posłuszeństwa obietnicę, wziąść kapelusz i jechać. Panna go w istocie przytomnością umysłu i chłodem, wyższością pewną którą uznawał, przestraszyła...
Nie mówiąc słowa, podniósł się z krzesełka i skłonił ceremonjalnie, a Baronówna wstała i z powagą przesadną ukłon mu w milczeniu oddała. Rozstawali się po tych kilku godzinach nie tylko nie zbliżeni ale poróżnieni prawie.
Już szedł do drzwi, gdy jakby na dany znak ukazała się z jednej strony Ciocia Nieczujska wielce niespokojna, z drugiej Herma z poważniejszą niż zwykle twarzyczką. — Obie zdala pożegnawszy, Roman znalazł się w sieniach cały pomięszany odprawą.
— O wiesz — odezwała się Herma postępując ku przyjaciółce, przyznaję że nie mogąc się oprzeć ciekawości słuchałam podedrzwiami i powiem ci, że nie tylko jego ale i mnie przestraszyłaś swojem znalezieniem się. Ja bym tego nie potrafiła. Żal mi chłopca, bo wcale przyzwoicie i potulnie wygląda, a odpędziłaś go w sposób taki że we mnie litość wzbudza. Lolu! co się tobie stało?
Z zarumienioną twarzą Lola wstała.
— Cóżem miała zrobić? miałam mu się zalecać i ze strachu go sobie jednać? Nigdy w świecie co ma być będzie, ale się nie ugnę.
— Lepiej mu było odmówić! zawołała Cocia Nieczujska — cóż on winien?
— A cóżem ja winna! odparła Lola.
— Skaranie Boże z tem stryjaszkiem na śmiertelnej pościeli. — Jemu dobrze bo umrze i nie będzie świadkiem jak to piwo pić będą którego nawarzył, ale my! my! zawołała Ciocia Nieczujska za boki się biorąc.
Lola z dumą spojrzała na towarzyszki i szybko wyszła z pokoju. Nikt nie dostrzegł że łzy miała na powiekach...
— Słowo Cioci daję! zamknęła Herma, ja się sama Loli zlękłam!
Gdy Roman wyszedł z pokoju, zaczynało już zmierzchać; ponieważ nie spodziewał się wcale tak prędko być zmuszonym wyjeżdżać, koni zaprzężonych nie znalazł, a usłużny François rozpakowawszy toaletę całą i tłumoki, urządziwszy pana pokój, sam poszedł wypalić cygaro u pisarza prowentowego. Trzeba więc było posyłać do stajni po konie, na folwark po służącego, a samemu czekać w sieni lub zajść do naznaczonego mieszkania.
Położenie stawało się nadzwyczaj kłopotliwe, nadchodziła pora herbaty, nie być na nią nawet dla ceremonji zaproszonym..... Roman pojąć tego nie mógł. Z dobrą jednak fantazją, poszedł na górę a w kwadrans zjawił się zaanimowany improwizowanym ponczykiem François.
— Wiesz że hrabia chory, muszę pospieszać z powrotem, mam ważne polecenia: konie zaprzęgać, jedziemy natychmiast.
François zrazu pojąć nie mógł tak nagłej zmiany rozporządzeń, tem niedogodniejszej dla niego, iż pisarz miał bardzo przyjemną siostrę, z którą zamierzał wieczór przepędzić.
Natychmiast wszakże oswajając się z położeniem, pomyślał o przebraniu pana na drogę, gdyż we fraku i cylindrze sama przyzwoitość jechać nie pozwalała, nie licząc tego, iż to było zbyt niewygodnem...
— Kagańca nie mamy! noc ciemna choć oczy wykol, rzekł François, a nie mogę zaręczyć czy i furman nie jest trochę pod datą.
— A już bądź co bądź, jechać trzeba! westchnął Roman.
W tej chwili przyszło mu na myśl, że po drodze miał Bończę niedaleko i że do niego mógł zajechać, tłomacząc bardzo naturalnie swój wyjazd pod noc z domu panny, niewłaściwością przenocowania.
— Być może iż do dnia przestojemy w Odryszowie, rzekł do sługi, mam jeszcze do pomówienia z panem Cherubinem.
François, który pakował już, nic nie śmiał odpowiedzieć, ale pojął że wyjazd był przymuszony i że to nie było najlepszą wróżbą dla projektu pana, o którym w Pruhowie wszyscy wiedzieli. Tknęło go to, że tak hrabiego jakaś baronówna śmiała lekko traktować i zabrał się gorąco do przyśpieszenia wyjazdu.
Nieczujska tymczasem, która zrozumiała kłopotliwe położenie Romana i rada była coś na to zaradzić, poszła jeszcze za Lolą, aby jej przedstawić, że tak pod noc wypędzić kogoś z domu było nielitościwem. Pomagała jej Herma, ale we dwie nie potrafiły przemódz panny Loli.
— Ja szczęśliwa jestem, żem się go pozbyła, odpowiedziała, a wy chcecie abym siebie sama potępiła prosząc go, żeby odprawiony, zatrzymał się. To by dopiero było pięknie. Jak gdybym nie wiedziała co robię. Dowiodłabym słabości charakteru i byłabym w jego oczach zabitą na wieki: niech sobie jedzie. Za nic w świecie tego com zrobiła nie odwołam.
Herma patrzała na nią z podziwieniem, Ciocia poruszała głowę znacząco, tymczasem konie zaszły przed ganek, tłumoki znoszono co prędzej, i hrabia Roman w podróżnym stroju zbiegł ze wschodów.
W sieniach niby przypadkowo spotkała się z nim Ciocia, której o to szło wielce, aby gdy już małżeństwo zdawało się nieuchronnem, zawczesnych zadatków do kwasu i niechęci nie było.
Roman znał ją dawniej, a jako starsza i rubaszna kobiecina pozwalała sobie z nim być poufałą.
— Czekaj no, odezwała się odprowadzając go na stronę. Jedziesz pewnie gniewny, a tu się nie ma ani czego ani za co komosić. Baronówna była w przykrem położeniu, toć rozumiesz, tam stryj czeka chory... dalipan że i sobie i wam oszczędziła nudnego wieczora... i tak lepiej.
— Ale ja też to samo znajduję, rzekł zawsze nadzwyczaj grzeczny Roman. Bynajmniej tego za zła nie mam i owszem...
— Słuchaj że, dodała Nieczujska, Lola ci się mogła wydać źle, ja ci słowo daję, kochany hrabio, złote serce, najlepsze dziecko w świecie. Ale co chcesz.. człowiek czasem ze strachu głowę traci.
Uśmiechnął się hrabia, nie znajdując, żeby się go panna ulękła, lub straciła głowę.
— Zobaczysz, przekonasz się, mówiła Nieczujska, będzie najlepszą żoną... Poznacie się bliżej ręczę.
Uderzyła się w piersi Ciocia.
— Już za drugim razem będzie lepiej, ona się ośmieli, hrabia także... i pokochacie się, dalipan, bo to i koniecznie potrzebne i musi być.
Ze spuszczoną głową słuchał tych pocieszeń młodzieniec, chcąc się wyrwać czem prędzej.
— Nie zrażaj się pan tylko... dokończyła Ciocia.
Roman pożegnał się, konie stały już, powóz był upakowany, François założył cache-nez od wilgoci jesiennej... siedli... i ruszyli.
— Do Odryszowa! rzekł hrabia, tam konie spoczną trochę.
Podróż wcale nie była przyjemną.
W niedostatku kagańca, zapalono latarnie w koczu, ale te, doskonałe w mieście, na grobelkach i mostkach oświetlały tylko już przebyte niebezpieczeństwa. Trzeba było jechać powoli stawać nawet, aby nieznaną drogę badać gruntownie i do Odryszowa późno już dostał się Roman. Przez kilka tych godzin myślał ciągle o swem położeniu, myślał to co powie przed Bończą, którego wtajemniczać nie wypadało... Stanęło na tem, aby w jak najpomyślniejszem świetle odbytą kompanję przedstawić.
Pan Cherubin Bończa tylko co powróciwszy z polowania, na którem jednego tylko lisa uszczuł i z chartami swemi wcale miał nieprzyjemne rozprawy, siedział u komina z cygarem w humorze nienajlepszym, gdy mu o gościu oznajmiono.
Cale się go niespodziewał, ale — rad mu był wielce, bo coś z niego dobyć miał nadzieję i rozerwać się. Dom był kawalerski, ale na wielkiej stopie choć w wielkich długach. Bończa musiał utrzymywać się na tym tonie fałszywym i wysokim dla ożenienia. Nie wypadało mu mając różne projekta spuścić z niego. Długi więc nie zawadzały elegancyi, dobrej kuchni, polowaniom wystawnym i sportowi... Sam dwór, w nadziei że doń wkrótce gospodyni zawita, był przystrojony na jej przyjęcie.
Żydzi nie wątpiąc o tem że się pan Cherubin dobrze ożeni, pożyczali chętnie, nie zbywało więc na niczem. Naprzeciwko przybywającego Romana wypadł w eleganckim dezabilku wieczornym gospodarz...
Na pierwsze wejrzenie domyślił się z twarzy umyślnie rozpromienionej Romana, że tam coś nie bardzo szczęśliwie mu pójść musiało. Znawca instynktowy charakterów, wiedział że hrabia gdyby mu się powiodło byłby skromny i pokorny, — rozpromienienie okrywało tylko niepowodzenie. Udał jednak że nic nie rozumie. Wziąwszy się pod ręce poszli razem do gabinetu, zadysponowano herbatę i wieczerzę razem.
— Nie spodziewałem się, żebyś dziś nazad powracał, zawołał Bończa.
— Ja także — rzekł Roman, ale złożyło się lepiej, niż się spodziewałem. Rozmówiliśmy się szczerze i otwarcie z Baronówną; rzecz skończona, spieszę do stryja chorego, aby go można uwiadomić... Zajechałem tylko na chwilkę troszkę spocząć u ciebie.
— Doskonale zrobiłeś, mam parę kuropatw, które nam dadzą z rożna, szpikowane, z cytrynką, bo po obiedzie u panny musisz być głodny. Que diable w podobnem położeniu, dodał śmiejąc się, pieczonego anioła człowiek by w usta nie wziął.
Spojrzał na niego, Roman wyciągał się na kanapce widocznie złamany i znużony.
— No — a panna, jak ci się podoba?
— Prześliczna! a jaki takt! jaka przyzwoitość! Gdybyś widział toaletę!
Bończa się uśmiechnął.
— Samąś ją tam zastał?
— Z przyjaciołką, panią, panią... zdaje mi się Grzegorską.
— A no! znam, wiem! ale się dziwnie dobrały, przyznam ci się, szepnął oglądając się gospodarz, Grzegorska śliczna jak anioł, sprytna jak szatan, zalotna jak nie wiem co... niekoniecznie dla panienki mającej wyjść za mąż, dobrym jest mentorem...
— Towarzyszka z pensyi.
— A no, rzekł Bończa, dla twojej tylko wiadomości dodam... że ta piękna Herma od roku jak poszła za mąż, i głowy zawraca wszystkim.
— Może temu niewinna.
— Zdaje się, że wie co czyni, ale ją to bawi.. Niebezpieczna gra...
Roman ruszył ramionami.
— Baronówna, rzekł, tak odmienne ma usposobienie i charakter, że na nią żadna przyjaciołka wpływu mieć nie może.
Bończa zamilkł.
— Cieszy mnie to, odezwał się z udaną czułością, że ci się podobała. No, ale jakże to poszło? bo, przyznam ci się, zadanie była nielada.
— Wielce ułatwione poprzedniemi układami i listem stryja.
On vous a donc reçu à bras ouverts, rozśmiał się pan Cherubin.
— Nie mogłem się spodziewać lepszego i milszego przyjęcia... — I dla tegoż się tak zawinął z powrotem, nie mogąc się już powstrzymać od sarkazmu, prysnął Bończa... Obraziło to Romana, że został odgadniętym, lecz się powstrzymał i przerywając rozmowę, rzekł tylko.
— Zawsze to oboje nas żenowało i wolałem na pierwszy raz nie być bardzo natrętnym..
— A zatem wesele? kiedyż?
Roman nie wiedział co odpowiedzieć.
— To zależy od stryja...
— A! a! rzekł Bończa.
Podano wieczerzę i herbatę. Gospodarz był tak grzecznym, że już nie nastawał na Romana, aby się więcej, od niego dowiedzieć, zaczęto mówić o polowaniu, i o koniach, i o innych ulubionych młodzieży przedmiotach...
Bończa jednak powiedział sobie, że należałoby korzystać z tego iż narzucony kawaler nie bardzo się podobać musiał. W takim razie pierwszy lepszy ma nadzwyczajną szansę, panna może się zakochać na przekór. Wprawdzie położenie jasne nie było, lecz na gwałt postanowił się dostać do Gromów. Nie wydał się z tem jednak wcale. Głowę łamał jak upozorować na prędce wciśnięcie się do domu panny. Zajmowało go to tak cały wieczór, iż zamyślony dał nieco wytchnąć i spocząć biednemu Romanowi.
Na rozmowie już nie wiele zajmującej przesiedzieli do północy, konie hrabiego były dysponowane na rano.
Położywszy spać gościa, pan Cherubin Bończa poszedł do swojego pokoju, sam kłaść się nie myśląc — potrzebował koniecznie znaleźć środek przyzwoitego wciśnięcia się do domu Baronównej.
Wiele okoliczności utrudniało to przedsięwzięcie zuchwałe. Chciał to uczynić tak, aby nie był pomówiony o zdradę, tak żeby panna nie domyślała się jego zamiarów, żeby to miało pozór jakiego przypadku.
Przejrzawszy się w zwierciadle i porównawszy swe siły z siłami nieprzyjaciela, hrabiego Romana, znajdował się nieskończenie nad niego wyższym. Był nim w istocie w pewnych względach, bo do samoistniejszego używania woli nawykły, choć lalką był jak współzawodnik, ruchawszy jednak daleko od niego. Szło mu głównie o nic więcej tylko o posag panny, nadzwyczaj dlań potrzebny, i jak mu się zdawało, daleko łatwiejszy do pochwycenia, niż inne tych rozmiarów. Dodawała mu męztwa ta uboczna okoliczność, że znał dobrze Hermę, że był jednym z jej admiratorów wybranych i że pewien się zdawał iż mu ona dopomoże na przekor drugim, dla pokazania swej siły i dla przyjemności zawiązania intrygi.
Szło tylko o to jak trafić do niej? Nałamawszy sobie głowę do rana, Bończa w chwili wyjazdu Romana udał że śpi, a nie zasnął, dopóki tajemniczego liściku nie napisał do pani Grzegorskiej i nie wysłał go do Gromów.
Jakkolwiek nie wiele wykształcony i więcej ogładzony niż utalentowany, pan Bończa zarówno z wielu innemi swego rodzaju, miał żyłkę i spryt do intrygi bardzo wielki. Na to niewiele gienjuszu potrzeba, najprostsze środki, obrachowania najpospolitsze najlepiej częstokroć służą.
Co stało w liście do Hermy, nie wiemy, ale nazajutrz około południa przyszła odpowiedź, którą z żywem zajęciem odczytał Bończa i natychmiast począł skwapliwie wybierać się do Gromów.
Nie potrzebujemy mówić o tem nawet, iż od koni począwszy do krawatki wszystko przy wyjeździe na efekt było obrachowane.. Bończa umiał wystąpić i pokazać się, zastosować do okoliczności i odegrać jaką chciał rolę...
Niezmiernie zdziwioną została o niczem nie wiedząca ciocia Nieczujska, gdy ujrzała przez okno powozik i w nim kawalera, który przez kamerdynera domagał się w pilnym interesie widzenia z panią Grzegorską.
Poczęło się parlamentowanie, chodzenie, narady i pani Herma otrzymała bardzo łatwo pozwolenie przyjęcia gościa, który jej jakoby wiadomość o mężu i od męża przywoził. Zgodziła się nawet Baronówna, zaprosić go na herbatę.
Cioci Nieczujskiej, która tę przyjaciołkę jakoś niebardzo lubiła, nie podobało się to, ale do zbytku i do śmieszności surową być nie chciała. Zamilkła.
W salonie przyjęła gościa Herma, i miała czas naśmiać się z nim, nakłócić, nażartować a może i naradzić nim wyszła gospodyni.
Niezmiernie była ożywioną i jakby wyegzaltowaną figlem, który jej charakterowi tak dogadzał.
Niedomyślając się nic w świecie, Lola ukazała się wreście po długiem oczekiwaniu. Charakter dziewczęcia jeszcze rozpoczynającego dopiero życie, nie był tak stanowczo wyrobiony aby o nim coś wyrzec było można; w Hermie równie młodej temperament i zmiana stanu już wskazywały czem być miała w przyszłości, Baronówna szukała drogi, wyrabiała, sobie fiziognomję przyszłą.
Tak jak była, wyglądała na świeżo z klasztoru wyzwoloną pensionarką wiedzącą o tem dobrze, iż jest bardzo bogatą, baronówną i piękną,
Zdawało jej się, że to wszystko razem użyte, nadawało jej prawo być nieco trudną w wyborze i godną hołdów powszechnych... Duma w tem rozwijającem się dziecięcia była może najwyraźliwiej odznaczającym się rysem.
Marzyła o przyszłości i świecie wcale tem nie przybita i nie zmięszana, że miała wyjść za jakiegoś hrabiego, narzuconego jej. Małżeństwo było wrotami do wypuszczenia w świat i na swobodę. Serce i dusza spały.
Lola jak jej towarzyszki czytała wiele ukradkiem podostawanych książek złych i dobrych, nie rozmarzyły ją wcale. Miłość malowana w nich tak czarownie, ale ze wszystkiemi swemi następstwami tragicznemi nie pociągała ją zbytecznie, nawet ciekawości nie nęcąc. Miała o niej to pojęcie, że powinna przyjść jak piorun i że z nią będzie musiała walczyć. Obiecywała sobie jednak zachować całą swą godność i nie poddać się tyrance...
A! śniło się tam w tej główce wiele rzeczy dziwnych o tem nieznanem życiu przyszłem, w którem przedewszystkiem obiecywała sobie grać wspaniałą, wielką, idealną rolę.
Dla tego może na początek i to męczeństwo na które ją opiekun skazywał, nie było dla niej tak straszne, przynosiło jej odrazu rolę... stawiało ją na piedestale, istoty poświęcającej się dla pamięci ojca i woli opiekuna.
Pozowała już jako umęczona i nie zrozumiana.
Pan Ritter Cherubin von Bończa z całą swą dosyć pospolitą męzką pięknością, elegancyą, dobrym tonem tuzinkowym sprycikiem lwowskiego lwa... ze swemi stosunkami i pozycyą socyalną nie był dla panny Baronównej zagrażającym. W oczach jej był to prosty śmiertelnik... jej śniły się daleko wspanialsze ideały...
Na panu Cherubinie wystąpienie Baronównej, pierwsze wejrzenie na nią uczyniło daleko większe wrażenie niżeli on na niej. Kawaler przygotowany był do umiejętnego skorzystania ze zręczności i uczynienia efektu. Piękna ta postać poważna, sztywna, pamiętająca o każdym swym ruchu, zmięszała go.
Herma spoglądająca na nich z ukosa postrzegła to i rozśmiała się w duchu. Dla niej zrobienie figla komukolwiekbądź było pożądane... więc gdyby Bończa padł ofiarą, równieby ją to zabawiło[4] kawaler z wyszukaną grzecznością i respektem przysiadł się do gospodyni, pragnął dać poznać, iż na nim piorunowe uczyniła wrażenie, niby zapomniał w ustach języka, niby mu słów zabrakło, niby był uderzony... śmiertelną strzałą..?
Byłoby to może na kimś doświadczeńszym zrobiło wrażenie: Lola nie dostrzegła części tej gry, a zresztą to poszanowanie bałwochwalskie zdało jej się bardzo naturalnem...
Wkrótce Ritter odzyskał przytomność, więc chciał się popisać z dowcipem, rozumem, wielkim tonem, dystynkcyą i dosyć niezręcznie dosypywać zaczął coraz do rozmowy, książąt, hrabiów, ministrów, z któremi był albo w pokrewieństwie, albo na najlepszej stopie...
Zużyty ten środek podwyższenia się, coś nakształt obcasów u butów, najmniejszego nie miał skutku. Baronówna zamyśloną była i milczącą, Herma śmiała się w duchu.
Rozmowa poprowadzona na wiadomości z wielkiego świata, ożywiła się z pomocą paplącej chętnie Hermy... Lola więcej słuchała, niż udział w niej brała...
Do obrachunków pana Bończy, który dotąd wcale ani o hrabi Romanie, ani o widzeniu się z nim nie wspominał, należało delikatne z boku zadraśnięcie Zebrzydowskich i uczynienie ich trochę śmiesznemi w oczach panny. Wziął się do tego grzecznie, bo po przyjacielsku.
— Sąsiedztwo nasze, bliższe i dalsze, odezwał się mówiąc o okolicy, mogłoby doprawdy, gdyby nieco było spójniejsze, być bardzo przyjemnem. Starczylibyśmy sobie, nie potrzebując szukać gdzieindziej rozrywek...
Tu zaczął wyliczać sąsiadów, chwaląc niby wszystkich, a zręcznie przypinając łatki. Wpadł na Zebrzydowskich...
Z tym domem, rzekł, jestem z dawna poprzyjaźniony... Tego poczciwego, dobrego Romanka mogę powiedzieć, żem w świat wprowadzał, choć mało co od niego jestem starszy. Hrabia Filip mi go powierzał. Roman jest bardzo dobry chłopak, ale zanadto nie śmiały, zbyteczny formalista... jeszcze się nie uformował i wątpię, żeby kiedy na energią wielką się zdobył... Hrabia Filip ze zbytniej o niego troskliwości całą w nim zabił samoistność, której mężczyzna tyle potrzebuje, a wiadomo jak zacny, szlachetny stary hrabia jest despotyczny...
Lola z większą coraz słuchała uwagą, zarumieniła się mocno, Bończa zaczynał sobie winszować, że tak zręcznie temat ten rozwinął, gdy nagle Baronówna mu przerwała.
— Przepraszam pana, odezwała się śmiało, hrabia Filip jest moim opiekunem, mam dla niego obowiązki, kocham go jak ojca... przykroby mi było surowy o nim sąd posłyszeć... Bończa się zmięszał.
— Ale pani dobr. zawołał poprawiając się, nikt bardziej nade mnie szanować go i kochać nie może, ce qui n’empèche pas, sądzić o jego charakterze... a co się tyczy hr. Romana...
Lola z pewną dumą podniósłszy główkę przerwała:
— Dawno pan był we Lwowie?
Pytanie to rzucone tak wyraźnie, aby nie dopuścić dalszego rozwinięcia tematu, do reszty zmięszało nieszczęśliwego, który, zamilkł równie, chcąc coś odpowiedzieć.
Herma byłaby parsknęła śmiechem, gdyby nie odwróciła się na boki nie zasłoniła chustką, Litość miała nad nieszczęśliwym i przyszłą mu w pomoc.
— Właśnie pan Bończa niedawno męża mojego tam spotkał i przyniósł mi kilka słów od niego.
Pobity kawaler potrzebował czasu do namysłu nim się znowu odezwał... Szło mu widocznie źle, lecz był uparty i nie dawał się łatwo zbyć odprawą. Zręcznie więc zaofiarowywać się począł pani Hermie przybyć jutro po list jej do męża. Herma nie chciała mu odmówić, oczyma jednak wskazała milcząc gospodynię, która zdawała się nie słyszeć i nie spieszyła z zaproszeniem. Rzecz pozostała w zawieszeniu.
Podano herbatę, do której wyszła i Ciocia Nieczujska, zdaleka znająca Bończę, ale jako przebywająca w Gromach i oswojona z tem, co się w okolicy działo, z niezbyt dobrej strony. Lola zwróciła się ku niej tak, że awanturnik, pozostał na łasce i rozmowie ze swą protektorką... Sprawa zdawała się przegraną.
— Zmiłuj się pani, powiedz mi, szepnął do śmiejącej się Hermy pan Bończa, co na niej czyni wrażenie, co jest jej słabą stroną? ratuj mnie...
Herma śmiała się z za wachlarza.
— Któż panu winien, że nie wiesz co każdej z nas bez wyjątku jest najmilsze... pochlebstwo... Wielbij pan bóstwo! więcej nie powiem! Jaki pan dziś nieznośnie ograniczony...
Bończa zaczął litanię uniesień nad rezydencyą.
— Zachwycające te Gromy! nie znam nic piękniejszego, nic bardziej oryginalnego, nic wdzięczniejszego nad nie — odezwał się. Dziś gdy zostały ożywione przybyciem swej pani, nowa w nie wstąpi dusza... staną się perłą naszej okolicy...
Lola spojrzała na niego.
— Przyznam się panu, że w mych oczach wiele tu braknie...
— Dla nas dziś nie braknie już nic, gdy pani w nich jesteś...
— Pozwól pan przestrzedz się, że na pierwsze poznanie komplement zdaje się być przyspieszonym.. Pan mnie nie znasz...
— A pani! bez pochlebstwa i bez komplementu, zawołał z uniesieniem Bończa. — Dosyć jest raz widzieć panią.
Lola się zarumieniła.
— To mi wcale nie pochlebia, odezwała się szydersko nieco, więc pan nie przypuszcza, ażeby we mnie coś więcej bliższego poznania godnem było, nadto co się przy pierwszej odkrywa wizycie?
Zmięszał się Bończa, a Herma na ten raz, nie potrzebowała chustki, parsknęła nie wstrzymywanym śmiechem...
— Byłbym najnieszczęśliwszym, gdybym źle się dał zrozumieć i uchybił pani — zawołał... prawdziwie... rzeczywiście.
— Pan mi nie uchybiłeś, odparła Lola — chyba tem, żeś mnie za bardzo młodą wziął dziecinę, którą lada cukierkiem nakarmić można... Ja słodyczy nie lubię...
Tym razem nie wiedział już co mówić gość, i siadł do herbaty. Loli żal się go zrobiło nieco, starała się więc być grzeczną ale chłodną, i wprawiła w zdumienie starego salonów ulubieńca, swą pensionarską, naiwną śmiałością.
— Oczywiście — rzekł w duchu — ton był chybiony, — omyliłem się, trzeba się poprawić...
Skierował więc rozmowę na literaturę, na nowe książki, których nigdy nie czytał, ale zręcznie o nich cudze sądy chwytać umiał. Dawało mu to zręczność na sentymentalną wejść drogę, powiedzieć coś praktycznego i głęboko uczutego... Herma trochę mu dopomagała...
Wyszła tedy na scenę razem z panią Sand, Dumasem młodszym i Feuilletem — miłość, przygody i losy kobiet, mężczyzn... bohaterów i bohaterek...
Bończa przy tej zręczności począł popierać niezmiernie stary temat, iż w małżeństwie nic nigdy nie zastępuje i nie uniewinnia braku wzajemnego, wyprobowanego przywiązania.
— Miłość jest treścią, jest niezbędnym warunkiem dozgonnych węzłów, zawołał, nie pojmuję mężczyzny, a tem bardziej kobiety, która się waży stanąć u ołtarza z sercem zimnem i bez tego świętego uczucia... które..
Byłby mówił długo, ale Herma, której małżeństwo na prędce i bez wielkich sentymentów było powszechnie znanem, wzięła to do siebie i przerwała mu.
— Co też pan pleciesz! zawołała oburzona. Gdzież to kto widział na świecie, aby prawdziwa miłość z małżeństwem w parze chodziła i długo się w niem utrzymać mogła! Ale nie ma na kuli ziemskiej dwóch z sobą sprzeczniejszych rzeczy! Byłam przekonaną, że pan zdrowiej pojmujesz życie... Przecież jedyny-to sposób zabić miłość, gdy się ludzi pożeni.
Lola rozśmiała się zarumieniona, Bończa osłupiał, postrzegł się dopiero, że wpadł i ugrzązł w komunałach...
Herma zajadle nań napadła, widząc go pobitym i bezsilnym.
— Panowie wszyscy wyobrażenia nawet o tem uczuciu nie macie. Gdzież-to się dziś kto kocha, umiera, topi, zabija z miłości, lub żyje z nią w sercu... Słyszałam o hrabi P... który dostał tyfusu i skończył życie ze zmartwienia, gdy mu klacz na wyścigach chybiła, ale żeby kto choć pół roku kochał... oddawna przykładu nie było.
— To wina pań nie nasza, ofuknął przybity Bończa, który już z rozpaczą się bronił: panie nie umiecie w nas natchnąć tego uczucia, i same jesteście lodem i chłodem. Cóż dziwnego, że miłość znikła... Nie myśmy jej źródła wysuszyli... Kobiety są dziś ironią i szyderstwem...
— Rozmowa zaczyna być zajmującą, przerwała Herma...
Lola zachowała milczenie.
Herma chciała ją wciągnąć koniecznie, ale się jej to nie udało.
— Jakież jest zdanie twoje? zapytała...
— Moje zdanie? powoli rzekła gospodyni. Ja sądzę, że są uczucia i rzeczy, które z poszanowaniem osłaniać należy, a nigdy ich nie czynić przedmiotem rozpraw i sporów.. W życiu ludzkiem miłość ma prawie religijne znaczenie... Arkę przymierza i księgi praw chowano za zasłonami w przybytku!
Długie milczenie nastąpiło po tym wyszukanym frazesie, będącym przypomnieniem wcale szczęśliwem z jakiegoś romansu.
Bończa nie znajdował nic właściwszem nad ogromne westchnienie. Zdawało mu się, że ono najlepiej odpowie i potwierdzi aforyzm pięknej gospodyni. Herma ruszyła ramionami i wstała od herbaty. Było — to znakiem dla wszystkich do ruszenia się z miejsc, a Bończa, widząc, że wieczór już był późny, rad nie rad pożegnał towarzystwo... wcale niezadowolniony wyprawą.
Był może w ganku, gdy piękna Herma stanęła przed Lolą zamyśloną.
— Słuchaj-no ty, odezwała się tonem dziwnym, zaprosiłaś mnie tu na mentorkę, udawałaś nieśmiałą pensjonarkę, miałam być na bezdrożach życia twoim doradzcą i przewodnikiem, ale ja widzę, że nie mam tu co robić, chyba brać u ciebie lekcye... Od wczora wprawiasz mnie w podziwienie! Ty jesteś doprawdy genjalną. Jak wczoraj odprawiłaś Romana, dziś Bończę... słupieję. No Romana mi nie tyle było żal, mam do niego wstręt, jako do przyszłego oficjalnego męża, a my mężatki w ogóle wszystkich mężów nie cierpimy, ale ten Bończa...
Lola ruszyła ramionami.
— Jakto? podobał ci się? masz go za coś lepszego od hr. Romana?
— Choćby za to, że się w tobie zakochał?
— On! we mnie! za pierwszem wejrzeniem! rozśmiała się Lola.
Herma uznała właściwem dopomódz sobie fikcyą.
— Przyznał mi się, że cię już zdaleka widział parę razy i że szaleje.
Zarumieniona Lola, wydęła usta dumnie.
— Nie mogę nikomu zabronić szaleć, rzekła, lecz Bończa czyni na mnie wrażenie lalki od fryzyera. Il est mauvais genre!
— A! a! odparła Herma... może masz słuszność.
— Ciekawam, dokończyła w duchu, kto się jej podobać będzie miał szczęście.
— Więc Roman, rzekła głośno, milszym ci jest?
— Wcale nie, oba są dla mnie równej ceny... obu nie znam, i żaden z nich nie czyni na mnie najmniejszego ale najmniejszego wrażenia.
— Roman przynajmniej perfum znośniejszych używa.
Na tem skończyła się rozmowa, Herma uznała się zwyciężoną sądem o perfumach.


Wcześniej, niż się go spodziewano, powrócił hrabia Roman do Pruhowa. Doktór stał na straży znowu i przyszedł go przebierającego się przywitać, usiłując odgadnąć, co z sobą przywoził, a nie śmiejąc badać.
— Jakże się ma stryj? zapytał Roman.
— Wcale nie gorzej, dzięki Bogu, pośpiesznie odparł Pęklewski, jestem szczęśliwy, iż w sporze z Dr. Schwarzem utrzymałem się przy swojem i że moje lekarstwo widocznie jak najpomyślniej skutkuje.
— Mogę więc pójść do niego?
— Służę hrabiemu... pośpiesznie zrywając się dodał doktór, idziemy.
W pokoju chorego firanka była nieco podniesioną, ostawiony poduszkami siedział blady w łóżku i pił podany mu rosół, gdy wszedł Roman, o którego przybyciu już był zawiadomiony.
Kazawszy mu usiąść przy sobie, hrabia dokończył filiżanki spokojnie, parę razy spojrzawszy na synowca, spytał o drogę i dopiero odprawiwszy sługi, gdy zobaczył, że i Pęklewski wyniósł się dyskretnie... odezwał się.
— Mów że szczegółowo, jak ci poszło, co mi przywozisz? Jak ją znalazłeś... proszę, szczerze... otwarcie...
Zadanie było niepospolicie trudne.
— Zastosowałem się do rozkazów stryja — odezwał się spuszczając oczy młodzieniec.
— Jakżeś pannę znalazł?
— Bardzo piękną.
— A przyjęła cię?
Tu Roman zająknął się.
— Grzecznie, rzekł wyszukawszy słowo... Stryj popatrzał nań.
— Oświadczyłeś się naturalnie?...
— Oświadczyłem życzenie stryja... bo będąc tak krótko... i...
— A Baronówna?..
— Odpowiedziała, że będzie posłuszną, woli opiekuna...
— Zmięszana była?
— Nie — nie bardzo, znalazłem ją bardzo śmiałą i pewną siebie.
— Tegom się spodziewał — rzekł hrabia, w tem nie ma nic złego...
Roman zamilkł.
— Nie ma więc nic przeciwko małżeństwu?
— Właściwie — odezwał się po namyśle młody hrabia, dała mi uczuć, że czyni to tylko przez posłuszeństwo woli ojca i opiekuna.
— Ale bez płaczu?
Zdziwił się mocno Roman.
— Nic podobnego nie było... Baronówna zdaje się mieć wiele energji w charakterze.
— To dziecko! odparł chory...
— Starałżeś się jej — przypodobać?
— Na to nie miałem czasu — i — rzekł Roman nieśmiało — Baronówna nie dozwoliła mi nawet zbliżyć się poufalej.
— Główna rzecz — przerwał obracając się niespokojnie na poduszkach chory, ażebyście się pobrali. Wszystko zresztą przyjdzie z czasem.
Proszę cię abyś mi tylko prawdę powiedział — nie masz wstrętu?
— Ja?? pochwycił zdziwiony Roman, ale panna jest bardzo piękna, a wola stryja..
— Tak... możesz się na to spuścić, że mój wybór będzie dobrym — począł stary zamyślony. Wierz mi, każde małżeństwo jest loterją, wygrywa się, lub przegrywa... bywa różnie. Z zimną krwią, zdala patrząc lepiej się szansy rachują. Idealnych żywotów nie ma na świecie, znajdują się chyba w książkach ludzie dobrze wychowani i przyzwoici zawsze sobie egzystencję układają znośną. Na to trzeba taktu et de la tenue nie wyłączając rozumu... et jamais casser les vitres...
Roman słuchał zadumany, myślał w tej chwili czy granatowy, czy ciemno zielony, czy czarny frak włoży do ślubu. Stryj nie zdawał się tych głębokich dumań odgadywać.
— Wszystko tedy dobrze, rzekł, idziemy pewno, a ja postaram się formalności wstępne przyśpieszyć, aby ślub mógł się odbyć jak najprędzej.
Roman, któremu rozmowa ciężyła, posłuszny, wstał, skłonił się i wyszedł do swego mieszkania.
Pierwszy raz w życiu miał tyle i tak ważnych rzeczy do obmyślenia, iż kilka godzin spędził na przechadzce milczącej po saloniku i gabinecie. Trącał o meble tak był w myślach pogrążony. Obraz pięknej ale nadzwyczaj surowej Loli, niekiedy błyskał mu w oddaleniu. Daleko jednak ważniejsze miejsce w rozmysłach, zajmowały wszystkie małżeńskie przybory i stanowisko, jakie miał zająć względem narzeczonej.
— Malowanym będę mężem, rzekł w dachu, ale o to mniejsza... il faut sauver les apparences... Na wielkim świecie szczęściem miłość jest nieprzyzwoitą et pas de mise.
To mnie ratuje. Oboje będziemy poważni i ludzie mogą myśleć, że sentymenta ukrywamy, par une pudeur savante. Kareta angielska ładna, ale gdzie ją teraz pokazać...? Zaprząg nie inny jak à la Daumont. Przodem kuryer w spodniach łosiowych, buty ze sztylpami... koń tej samej maści co czwórka. Dwóch lokai z tyłu... Liberya pąsowa, galony złote.
Mamy mieszkać w Pruhowie.... stryj wynosi się do skrzydła... dwa osobne appartamenta, zupełnie oddzielne... salon wpośrodku wspólny... c’estça. Pokoje dla Baronównej, sam muszę urządzić, w domu u nich niema gustu. Nie winię ją o to, ona tam nic jeszcze nie miała czasu zrobić mais c’est abominable! Kobieta ze zmysłem estetycznym, poczuje piękność.
Pierwsze dni będą rzeczywiście trudne. Najwłaściwiejby było zaraz wyjechać do Włoch, prosto od ołtarza, c’est três comme il faut, ale jakże stryja tak porzucić? Niepodobna! niepodobna! A potem, nie pytałem czy by się na to zgodziła?...
W Gromach może zostać Nieczujska, jabym tam nie potrafił mieszkać mesquin! A jakiego mają kucharza! I wino... przez grzeczność tylko wypiłem... ocet...
Jeśli zechce jechać później za granicę... pojadę za nią. Dziwne położenie. Będę musiał poznawać żonę po ślubie: w żadnym nic podobnego nie czytałem romansie. Boję się żeby Bończa, który jest au fond złośliwy, nie plótł co, żeby nas na zęby nie wzięto.
Powiada, że sama chce rządzić swemi dochodami? O tem nie wspomniałem stryjowi.. powiem mu to później. Cóż mi do tego... mam dosyć... Małe dłużki kawalerskie porobione bez wiedzy hrabiego, spłacą się powoli.
Wedle wszelkiego podobieństwa ślub będzie w kaplicy lub salonie... ale to rzecz stryja... Włożę frak czarny... tak, stanowczo: krawat biały... to się rozumie... włosy należy ufryzować! Byłbym za trzewikami i pończochami... ale o to spytać muszę jeszcze. To kwestya.
Widzimy z tych próbek głębokich rozmyślań narzeczonego Baronównej, iż nie brał zbytnio do serca nieszczęśliwego położenia swojego. Niekiedy jednak bodło go to, że będąc ani brzydkim, ani niezgrabnym tak jakoś mało zrobił wrażenia.
— Przy dłuższem pożyciu, rzekł, przekona się, że nikogo z większym taktem, elegancją i szykiem nademnie nie znajdzie. Coute que coute chyba by smaku nie miała, poznać się na mnie musi... Pochlebiam sobie!
Podwoję starania, aby mnie nikt nie przeszedł ani ubiorem, ani manierą, ani delikatnością.
Uśmiechnął się sam do siebie w zwierciadle. W istocie trzeba mu było oddać sprawiedliwość, że w swoim rodzaju był egzemplarzem przewybornym, i że zrównać mu na polu jego popisów było trudno.
Tegoż dnia jeszcze ożywiony dobrą nowiną, posłał stary hrabia list do Gromów z podziękowaniem i życzeniem, aby Baronówna jak najbliższy termin ślubu oznaczyła. Jak zwykle podyktował go doktorowi, podpisał i odprawił. Ku wieczorowi, skutkiem zapewne żywego zajęcia i lepszego humoru, stan chorego polepszył się też znacznie. Dr. Pęklewski był uszczęśliwiony, puchlina widocznie schodzić zaczynała, był to wypadek tak niespodziewany, tak szczęśliwy, że hrabia sam poruszony nim przyznał nadwornemu swemu lekarzowi, genjalność i naukę nadzwyczajną. Tego wieczora mógł trochę posiedzieć i jadł trochę więcej niż zwykle z apetytem, jakiego dawno nie miał.
Tryumf Pęklewskiego był ogromny, ale on sam nie bardzo go sobie jakoś wytłomaczyć umiał. Jego podobno dziwiło to nie mniej jak wszystkich.
Następnego dnia nadeszła odpowiedź z Gromów. Baronówna oświadczała, że się zastosuje do woli opiekuna i terminu oznaczać sama nie chce. Trochę to zniecierpliwiło chorego, kazał przywołać Romana, po kazał mu list i rzekł do niego.
— Jedźże sam, umów się z nią, poproś aby nie odkładała. Jest mi wprawdzie cokolwiek lepiej, ale na to wiele rachować nie można. Pod tym pozorem zobaczysz ją dłużej, boć trzeba się zacząć poznawać...
Roman posłuszny jak zawsze, odebrawszy rozkaz, skłonił się, zawołał François, rozrachował godziny, aby przed wieczorem stanąć i natychmiast się wybrał. Na wyjezdnem hr. Filip powtórzył mu jeszcze raz:
— Przywieźże mi termin stanowczy.
— Ale jakże stryj by sobie życzył?
— Jutro nie podobna, za tydzień może się zbierzemy, za dwa kto wie czy nie byłoby zapóźno... Zobaczysz co ci powie. Nie chcę jej w tem zadawać gwałtu.
Z tem Roman wyruszył do Gromów i tym razem na drodze nie spotkawszy nikogo, przybył przed samą wieczerzą. Zameldowano go pani, poszedł się ubrać i znowu we fraku z cylindrem pod pachą, ze szkiełkiem na sznurku zjawił się w salonie, w którym zastał oprócz Hermy i gospodyni, wcale niespodziewanego gościa, na którego widok niezmiernie się zmięszał. Były to odwiedziny drugie pana Bończy, który już tym razem został na wieczerzy. Po przywitaniach, Bończa nadzwyczaj serdecznie, czule, prawie protekcjonalnie począł przyjmować hr. Romana, który do reszty zesztywniał.
— Nie wiedziałem że i tu znajomy... rzekł sucho.
— Przyjechałem od męża pani Grzegorskiej po list...
— A! a! odparł Roman i siadł nieco na uboczu.
Bończa trochę także fantazyi stracił. Lola mogła ich teraz obu porównać wygodnie, bec a bec siedzieli przy sobie: porównywała ich też okiem znawcy Herma, znajdując że Roman był dystyngowańszy a Bończa zabawniejszy. Zadawała sobie pytanie, któregoby na męża wybrała i musiała przyznać, że wszystko mówiło za Romanem. Ten kwalifikował się pod pantofel najdoskonalej, gdy przygniecenie Bończy, nader zdawało się wątpliwem.
Jakie uwagi czyniła Lola, nikt z niej odgadnąć nie potrafił, tak doskonale odgrywała obojętność.
Na pierwszym wstępie zapytała o zdrowie opiekuna, hr. Roman odpowiedział iż miał się nadspodziewanie dobrze i że przysłał go o tem ją zawiadomić.
Na tem chwilowo przerwała się rozmowa.
— Znam hr. Filipa, odezwał się Bończa, to człowiek żelazny, jestem pewny że i teraz zupełnie wyzdrowieje. Zapadał już nieraz ciężko, zawsze chorobę zwyciężył energją i wolą życia.
Jakkolwiek pierwszy raz nie powiodło się Bończy w Gromach i powracać już pono nie miał zamiaru, rozmyślił się potem, przyjechał i potrafił najrozmaitszych używając do tego środków wciągnąć Baronównę w dosyć żywą rozmowę. Był to już teraz całkiem swój i obracał się swobodnie. Zdziwiło to nieco Romana, nie bardzo mu się nawet podobało, ale przełknąć musiał, nic niepokazując po sobie.
Bończa wyczerpawszy z tą wizytą powody bywania, myślał tylko jakby sobie wstęp zapewnić. Gdy ciocia Nieczujska przyszła do salonu, manewrował tak, aby na konferencyę tyczącą się listu wyprowadzić panią Hermę do drugiego pokoju.
Uśmiechając się wyszła figlarna kobiecina.
— Cóż mi pan powiesz? spytała, mów prędko, nie chcę aby mnie posądzano, że mam z panem jakieś tajemnicze stosunki. Gdzieindziej nicbym sobie z tego nie robiła, ale tu nie chcę...
— Więc krótko a węzłowato, rzekł Bończa, proszę panią o pomoc, o ratunek, jestem Śmiertelnie zakochany?
— W kim? w cioci Nieczujskiej czy we mnie? spytała Herma. Ciocia za pana nie pójdzie, a ja się dla niego nie rozwiodę.
— Pani mnie nie chcesz rozumieć!
Herma parsknęła śmiechem głośnym.
— Dajże mi pan pokój z miłością!! Pan, pan zakochany! pan który jesteś największym w świecie i w Galicyi bałamutem... Za kogo mnie pan bierzesz...
Bończa zmilczał.
— Mów mi, że się chcesz ożenić, bo panna posażna, a przytem piękna, co zawsze dobrze... to rozumiem.
— No, gdyby tak było? przypuśćmy, zawołał Bończa.
— To by było przynajmniej szczerem wyznaniem. Ale cóż ja na to poradzić mogę, w pokoju siedzi narzeczony.
— Narzucony nie narzeczony, panna go musi nienawidzieć... Usiłuj pani tylko namówić ją, by ślub zwlekała. Doskonały pretekst bo stary hrabia ma się lepiej, a ratuje się zwłoką od śmieszności.
Pani na to wpłynąć możesz.
— Cóż panu po zwłoce?
— Ja nie tracę nadziei.
— A ja dla pana nie mam najmniejszej. Powiem otwarcie, gdybym była w miejscu Loli a miała do wyboru pomiędzy hrabią a panem, wybrałabym pierwszego.
Bończa zagryzł usta i wyprostował się dumnie.
— Wiesz pan dla czego? dodała śmiała Herma, pan masz minę tyrana i despoty, a tamten potulnego chłopięcia. Juściż z dwojga, kobieta zawsze, jeśli ma rozum, wybiera złe mniejsze.
— Tak się pani zdaje? spytał urażony nieco Bończa...
— Tak się mnie zdaje i jej zdawać musi.
— Lecz cóżby to pani szkodziło wpłynąć na zwłokę? ja o nic więcej nie proszę. Roman niechybnie przybył naglić o pośpiech. Baronówna może lada czem się wymówić.
— Zobaczymy, rzucając wzrok dziwny na suplikanta odezwała się Herma wchodząc do salonu.
Podano wkrótce wieczerzę, przy której ogólna rozmowa dosyć była ożywioną, tylko Roman widocznie przybity, mało się mięszał do niej. Lola mówiła wiele, nie chcąc widzieć że hrabia coraz bardziej wyglądał ponuro.
Po wieczerzy musiał Bończa pożegnać się i odjechać.
Romanowi nie wypadało też tego dnia zagajać rozmowy, i po jego odjeździe wziął kapelusz, ażeby wyjść także. Lola zajęta jakąś żywą rozprawą, o haftach z przyjaciółką, mało nań zwracała uwagi, powiedział dobranoc i odszedł.
— Przyjechał niezawodnie nudzić mnie o ten termin znowu — odezwała się Lola gdy odszedł.
— Cóż myślisz? spytały razem Ciocia i Herma.
— Sama nie wiem... ale trochę mnie to niecierpliwi.
— Dałaś słowo, zawołała Nieczujska, nie ma już więc co zwlekać...
Lola spuściła oczy.
— Lecz jeżeli opiekun ma się lepiej i wyzdrowieje, po cóż tak spieszyć.
— O! ja głosuję z Lolą, podchwyciła Herma — po co spieszyć, zawsze się zawcześnie idzie za mąż. — Radziłabym nie gniewając chorego i nie odwołując danego słowa, coś takiego wymyślić aby to się sobie zwlekło...
Nieczujska ruszyła ramionami i załamała ręce, poczęła huzarskim krokiem chodzić po pokoju...
— Co się to dziś na świecie dzieje! co się dzieje! zawołała — nigdzie najmniejszego sensu... Żenią się bez rozmysłu, bez przywiązania, nie znając, nie starając, — jednego dnia chcą, drugiego nie chcą... nie mają odwagi ani wypowiedzieć posłuszeństwa, ani dotrzymać słowa. Niechby była Lola wbrew i otwarcie oświadczyła — nie chcę, możebym nie pochwaliła tego, bo chłopiec jakiś dobry, ale bym zrozumiała — a ta — przyrzekła i teraz bałamuci. Cóż to znaczy...
— Moja Ciociu — odparła Lola, to znaczy, że choremu nie chciałam czynić przykrości, a dziś — dziś radabym choć się lepiej rozpatrzeć w tem co czynię.
— At! dzieci jesteście i po wszystkiem — zawołała Nieczujska... ten był narzucony więc niemiły, pokazał się drugi, furfant zadłużony, spekulant co się o każdą posażną pannę stara... i gotowa moja Lola dać mu się na przekór bałamucić. Ja tego nie ścierpię, nie powiedziawszy co myślę i czuję. To mówię ci — furfant jest...
Lola się uśmiechnęła.
— Jeśli mnie Ciocia posądza, że podobny jegomość mógł na mnie zrobić wrażenie, doprawdy gniewaćbym się miała prawo. Nie chcę ani tego ani tego...
Są czasem dziwne trafy i przygody, które w powieściach uchodzą za nieprawdopodobne wymysły, gdy w rzeczywistości powszedniej tłomaczą się fatalizmami. Jednym właśnie z takich wypadków było, że w chwili gdy się ta rozmowa toczyła, gdy zegar dobijał jedenastą, otworzyły się drzwi i kamerdyner wszedłszy, bez rękawiczek, widocznie pomięszany, począł coś szeptać cioci Nieczujskiej na ucho, która zdawała się go wcale nie módz zrozumieć.
Z ust jej wyrywały się tylko słowa nie mające związku.
— Co? — Gdzie — ale to nie może być! Jak się nazywa? — o tej godzinie! Cóż to znowu takiego!
— Cóż się stało! zawołały razem zrywając się z siedzenia Lola i Herma.. Kamerdyner odstąpił krok.
— Mów, panie Zambrzyski — odezwała się gospodyni — cóż to, tajemnica?
— Ale żadna tajemnica! tylko kat wie co, czego ja zrozumieć nie mogę — przerwała Ciocia, ruszając ramionami. Mów panie Zambrzyski.
Kamerdyner wyprostował się, chrząknął i począł:
— Nie ma tak dalece nic — rzekł, tylko do pani Kapitanowej gość przybył...
Podobno zbłądził w drodze czy coś i oto tak późno.....
— Gość? kto? zapytała Lola.
— Ale ja go nie znam!! to jakieś bałamuctwo.. przerwała Nieczujska.
— Ja tam nie wiem co jest, ale najętym żydkiem z...... na furce przyjechał młody człowiek. Prosi aby się mógł widzieć z panią Kapitanową i opowiada się jako synowiec jej.
— Żadnego synowca nie mam i nie znam! ofuknęła Kapitanowa, co znowu! przybłęda jakiś! Brat mój nieboszczyk nie był żonaty.
Herma po swojemu śmiać się mocno zaczęła.
— A! to doskonała awantura!! Gdzież ten nieznany synowiec?
— Czeka przed oficyną z żydem i furą, rzekł nieco pogardliwie uśmiechając się kamerdyner.
— Otóż proszę! krzyknęła Nieczujska, jeszcze tego brakło... ale zmyjęż mu głowę dobrze... bo to nie może być nie może być.
I ruszyła się ku drzwiom.
— Ciociu! biegnąca za nią wołała Herma, my tu poczekamy, przyjdź nam powiedz co się stało.. A! gdybym też mogła podsłuchać jak go Kapitanowa przyjmie.
Lola nie mówiła nic; siadły dwie przyjaciołki na cichą rozmowę. Ciocia wybiegła... Kamerdyner za nią drzwi zamknął i poważnie się wytoczył.
W oczekiwaniu końca tej osobliwszej przygody przyjaciołki siedziały w salonie, upłynął kwandrans, upłynęło pół godziny, Cioci z powrotem nie było. Herma zadzwoniła... Kamerdyner się stawił.
— Cóż się stało z Kapitanową? zapytały obie.
— Nic nie wiem, rzekł Zambrzyski.. nie mogłem iść za nią! Słyszałem tylko głos jej zrazu bardzo żywy, potem coraz umiarkowańszy, weszła z podróżnym do gościnnego pokoju w oficynie, kazawszy dać światło... i o ile mogłem dostrzedz przez okna Kapitanowa płacze i ściska przybyłego. Musi to być w istocie jakiś synowiec.
— Jakże wygląda? biednie? zapytała Herma.
— Dosyć przystojny i raźny mężczyzna... odparł Zambrzyski, ale koło niego ubogo.
Lolę to zaniepokoiło.
— Idź, panie Zambrzyski, odezwała się, i powiedz pocichu Kapitanowej, że ją proszę jeśli to jej krewny, aby go za mojego gościa uważała; a panu polecam aby miał wszelkie wygody...
Kamerdyner wyszedł a w kilka minut dał się słyszeć łatwy do rozpoznania chód pani Nieczujskiej, która otworzyła drzwi i weszła cała spłakana.
Obie przyjaciołki pośpieszyły naprzeciw niej, Kapitanowa padła na krzesło i milczała długo.
— Któż to jest? co to jest? poczęła Lola.
— A! moja dobrodziejko, najmocniej cię przepraszam, odezwała się Nieczujska, daruj mi ten kłopot w domu, któż się tego mógł spodziewać! Jest to w istocie synowiec mój, ma na to dowody. Wychowany przez krewnych swej matki w Prusach, biedny chłopak o którego istnieniu nawet nie wiedziałam. Gdzieś dopytał, że żyję i przyszło mu do głowy mnie odwiedzić. Ja tu sama na łasce i będę wizyty przyjmować!
— Ale co też ciocia mówi, oburzyła się Lola, podbiegając ku niej: jej gość jest moim gościem. Proszę mi krzywdy nie czynić ceremoniami, za które gniewać się będę.
I uściskała ją serdecznie.
— Ciocia mi da słowo, że go nie puści ztąd, póki sam nie zechce jechać. Niech sobie spocznie... niech się nim Ciocia nacieszy.
Kapitanowa porwała się z krzesła i poczęła Lolę ściskać z rozrzewnieniem i gwałtownością sobie właściwą.
— Poczciwe z ciebie dziecko! Bóg ci zapłać! zawołała. Ja ani on nie będziemy ci zawadzali. Pojedzie prędko.. to chłopak pracowity i ma zajęcie, ale to nie do waszego towarzystwa człowiek... ja sobie z nim jutrzejszy dzień w oficynie przebędę i niech rusza. Dzięki Bogu, choć wygląda bardzo sobie po prostu, ma słyszę zakład swój własny garbarski, w którymś miasteczku w Wielkiejpolsce i dobrze mu się wiedzie. Uniwersytet skończył, widać nie głupi, ale wygląda jak hoży parobek! Mój Boże! mój Boże na co to my zeszli! dokończyła ciocia Nieczujska.
— Ja na to nie pozwolę, aby się Ciocia z nim chowała, przecież krewni jesteśmy, przyjąć go potrzeba jak należy... To moja rzecz, odezwała się Lola.
Jeszcze raz uściskawszy Baronównę Ciocia wybiegła do oficyny, niespokojna Lolą powtórzyła rozkazy Kamerdynerowi i koniec końcem wszystko we dworze w krótce ucichło, a ciocia Nieczujska nie rychło wróciła do swego pokoju.


Nazajutrz nie taiła się z tem ani Lola ani Herma, że tego garbarza wczorajszego bardzo widzieć pragnęły, choćby dla ciekawości, jak szlachcie na rzemieślnika przerobiony wygląda.

Ale cały ranek Nieczujska z nim siedziała w oficynie. Gdy nadeszła godzina salonu i panie do niego zeszły, w kilka minut zjawił się nader smakownie ubrany hrabia Roman. On i François od rana układali jak się miał przyodziać, co włożyć i których użyć perfum, aby dwa razy jednych nie powtórzyć. Wybrano: Cuir de russie.
Roman mimo trosk jakie go dotykały wyglądał świeżo, ładnie, elegancko. W chusteczce wpięta śpilka wyobrażała żokejskie trofea bardzo misternie wyrobione, guziki koszuli składały złote podkowy nabijane brylancikami. Na lakierowanych trzewiczkach cudownej roboty, miał jak ulane kamaszki, dobrane barwą do rannego stroju w ciemno stalowym kolorze. O włosów rozdział postarał się François, czynił mu honor, żaden fryzier by się go nie powstydził. Z tyłu szczególniej pręga ta miała efekt wielce kunsztowny... Rozumie się że strój, krój, szyk sukni Romana nic nie pozostawiał do życzenia...
Jakby na przekorę, spodziewającemu się stanowczej rozmowy i blizkiego poznania Romanowi, gospodyni posłała natychmiast do oficyny, zapraszając koniecznie gościa wczorajszego na pokoje...
Wprowadziła go z sobą zmięszana nieco ciocia Nieczujska, a to pomięszanie łatwo sobie wytłomaczyć tem, jak się ten nieszczęśliwy nocny przybyły wydał przy nieposzlakowanej elegancyi hrabiego Romana.
Ratowało go to nieco, że chłopak był zbudowany jak Antinous, zdrów, silny, barczysty i wcale pięknych rysów twarzy, w której widać było intelligencyę i rozwinięcie umysłowe. Lecz zresztą wyglądał na tak dziwne stworzenie, iż hrabia zobaczywszy go wchodzącego na pokoje niemal osłupiał. Wziął go za pisarza prowentowego.
Pan Adolf Nieczujski, wcale niezmięszany wszedł za Ciocią, zaprezentował się nadzwyczaj śmiało i raźnie odezwał do gospodyni.
— Niech mi Baronówna raczy przebaczyć ten najazd... Zabłądził mój nieszczęsny woźnica i przywiózł mnie w niewłaściwej godzinie... tak żem tu niemałego narobił stryjence... i pani kłopotu...
Nie mogłem się, podróżując po kraju dla mojego interesu, oprzeć chęci poznania jedynej najbliższej krewnej.
Mówiąc to śmiał się dobrodusznie, Lola zlitowawszy się widocznie nad jego położeniem, znalazła się bardzo przytomnie, odpowiedziała mu grzecznie, zaprosiła go aby się w domu jej jak u krewnej uważał, słowem zrobiła co mogłoby mu natchnąć otuchę. Poskutkowało to widać, gdyż położył zaraz swój okropny z wielkiemi skrzydłami kapelusz i niemniej pierwotne rękawiczki na krzesełku, a sam, mimo że go zapoznano z hrabią, że się znalazł nagle w tak dystyngowanem towarzystwie, zdawał się wedle wyrażenia Hermy, nic sobie z tego wcale nie robić.
Spojrzał tylko na hrabiego, który mu się zdala ukłonił nie podając naturalnie ręki, i jakby go to nic a nic nie obchodziło, że miał surdut czarny zmięty i nieosobliwie zrobiony, krawatkę bez śpilki, a kamizelkę nieforemną i breloki jakieś wcale nie piękne, siadł między paniami nie tracąc ani humoru ani miny.
Hrabia przypatrywał mu się jakby wykopalisku przedpotopowemu: nie był to człowiek jego świata, widzieć go w salonie ocierającego się tak poufale o siebie mocno go bolało...
Ale musiał to znieść nie dając znać po sobie jak go to obeszło.
Herma wpatrywała się w przybysza z ciekawością psotnicy, której się trafił motyl do wsadzenia na śpilkę, Lola z pewnem zajęciem nieukrywanem wcale. O hrabi Romanie zapomniano na chwilę...
Zwykle w salonie, jak to u nas wszędzie po domach zamożnych się trafia, rozmowa toczyła się albo po francuzku lub kaleczoną francuzczyzną. Poczuli jednak wszyscy litując się nad nieszczęśliwym garbarzem, że dla niego wypada mówić po polsku.
Jakże się panu podobała nasza okolica? zapytała Lola.
Piękniejszej w kraju nie widziałem, odparł Nieczujski, co za dwory i pałace! Dziwi mnie tylko że stan przemysłu i byt ogólny nie zupełnie odpowiada tej pozornej wspaniałości... Kraj to bezwątpienia mający wielką przyszłość.
Przemysłowiec widocznie ze swego stanowiska zapatrywał się na prowincyą, mało go kto zrozumiał. Hrabia chcąc być grzecznym, upewnił go, że kraj i obywatelstwo bardzo bogate. Uśmiechnął się pan Nieczujski.
— Nie przeczę, rzekł, i mam nadzieję, że się tu zamożność podniesie, gdy wszelkie siły uśpione i bezczynne spotrzebowane zostaną.
— Nasze poznańskie — dodał — mniej malownicze, dla pejzażysty i turysty nie tyle dostarcza ciekawych widoków, ale niemcy nauczyli nas zagospodarować je lepiej.
Ponieważ w tym przedmiocie gospodarstwa nikt nie był mocny, zmilczano. Trudno jakoś przychodziło dobrać innego przedmiotu do ogólniejszej rozmowy. Hrabia Roman czując się zaniedbanym, i znajdując iż aż nadto już bawiono tego przemysłowca, wszczął umiejętnie rzecz o ogrodach i kwiatach. Tu niespodziewał się stykać z niemiłym owym prostakiem... Mając wiele erudycyi rozwinął swe poglądy na piękne ogrodnictwo i zacytował mnóstwo rzadkich roślin, któremi cieplarnie Pruhowa słynęły.
Nieczujski słuchał z uwagą. W chwili gdy się tego najmniej spodziewano, aby się do rozmowy wtrącił, rzekł po prostu:
— U nas też ogrodnictwo na wysokim stopniu i ja mam tę słabość, że piękne kwiaty lubię bardzo. Niemal wszystkie te osobliwości o których hrabia wspomina, mam w trejbhauzach i oranżeryi... sprowadzam coś co roku... Nic wdzięczniejszego nad pielęgnowanie roślin.
Zuchwalstwo z jakiem garbarz wspomniał o swoich trejbhauzach i cieplarni, niesłychanie wszystkich zdziwiło. Musiało się to odmalować na twarzach, gdyż Nieczujski dodał śmiejąc się.
— I nam pracowitym ludziom należy czasem chwila rozrywki niewinnej. Biedak chciał się tłomaczyć, Hrabia ulitowawszy się, nic nie odpowiedział, pomyślał że kłamie. Lola spojrzała na otwartą uśmiechnioną twarz jego i na myśl jej to nie przyszło...
Hermę to tak dalece zaintrygowało, że się przysunęła do Nieczujskiego. Można było sądzić, że to go zadziwi i zmięsza, ale bynajmniej nie zdawał się być poruszony.
— Pan mieszkasz na wsi czy w mieście? poczęła badać ciekawa.
— W miasteczku, rzekł garbarz, ale mam dla mojej fabryki znacznej rozległości posiadłość, spory ogród, dom ładny, a przy nim rodzaj cieplarni, który stanowi razem mój salon zimowy.
Na to sprofanowanie imienia salonu hrabia aż drgnął.
— Doskonały garbarz! rzekła w duchu Herma.
Lola wpatrywała się w niego ciągle, egzaminując znać osobliwsze zjawisko. Gdy po cichu dalej ciągnęła się indagacya obwinionego o garbarstwo przybysza, hrabia Roman, usiłując wydobyć się na pole na któremby się już nie spotkał z nim, począł o literaturze i teatrze.
Garbarz dał mu się popisać z całym zapasem wiadomostek i połapanych zdań: milczał pokornie, gdy Herma wszczęła spór o jakąś sztukę Dumasa. Szło o rozstrzygnięcie jej autorstwa, Hrabia przyznawał ją staremu Dumasowi ojcu, Herma synowi.
— Nie ma najmniejszej wątpliwości, wtrącił garbarz, że autorem jej jest młodszy... miałem ją w ręku niedawno.
Piorun uderzający w dom nie byłby takiego uczynił wrażenia. Któżby się był spodziewał, żeby ten prosty człek w grubych butach z podeszwami angielskiemi, w takim surducie, z chustką od nosa nie batystową, mógł znać i czytać Dumasa.
Hrabia odwrócił się zarumieniony, Herma zamilkła chwilę, Lola spojrzała żywo i milczenie zapanowało w salonie.
— Sztukę tę w roku przeszłym, widziałem w teatrze w Paryżu, dodał Nieczujski.
— Byłeś pan w Paryżu? spytała nierozważnie Herma, zarumieniwszy się sama, za to mimowolnie wyrywające się jej pytanie.
Nieczujski wcale nie obraziwszy się niem, z prostotą rubaszną rozśmiał się także.
— Chociaż garbarz i fabrykant, rzekł, podróżowałem wiele, znam z pieszych wędrówek moich studenckich i z późniejszych, Paryż, Londyn i Włochy.
— A nie umie się przyzwoicie ubrać! pomyślał w duchu Hrabia, osobliwsza jakaś figura! Co to się dziś po świecie spotka...
— Ja też bardzom ciekawa obcych krajów, przerwała gospodyni, wiele się z nich nauczyć można, a jak nam kobietom osławionym z ciekawości, i prosta chętka widzenia może być darowaną.
— Ale dla czegoż nie! podchwycił Nieczujski, nie godzi się tylko zniechęcać przez to do własnego kraju. Jam się wiele nauczył i cieszę się z mych wędrówek... Anglicy którzy najwięcej może podróżują po całym świecie, słyną też z przywiązania do old merry England...
Tych kilka słów angielskich dobiły już towarzystwo, że przez chwilę nikt ust nie otworzył, Nieczujski jakby u siebie w domu wstał z krzesła i począł przez okna przypatrywać się okolicy i ogrodowi... Ciocia poszła za nim i wywiodła go do drugiego pokoju rozmawiając... Oczy wszystkich ścigały osobliwszego przybysza. Nie widać było po nim najmniejszego zafrasowania towarzystwem, swobodnie ale jakoś dziwnie rubasznie się poruszał. A był widocznie wykształcony lecz prosty, jak go Bóg stworzył. Kunsztowne wychowanie nie zabiło w nim człowieka.
— Wiesz Lolu, szepnęła Herma, to wcale osobliwszy egzemplarz, któryśmy winni Cioci Nieczujskiej... Jak go znajdujesz?
— Zajmującym! odpowiedziała Lola.
— Ekscentryczny! dodał Hrabia — ale osobliwy...
Korzystając z oddalenia się Cioci i z chwilowego usunięcia się Hermy, która odeszła po chustkę zapomnianą, hrabia naostatek odważył się zagaić najważniejszą dla siebie rozmowę urzędową.
— Chciałbym pomówić o przedmiocie przez stryja mi poleconym, odezwał się nieśmiało.
— Słucham — sucho odparła Lola.
— Stryj przysyła mnie z prośbą, abyś pani raczyła naznaczyć termin dla mnie tak upragniony.
— Upragniony! podchwyciła Lola, ale po cóż ten dodatek? Ja zdałam się na hrabiego...
— Hrabia odsyła mnie po wyrok do pani — przerwał hrabia uroczyście, prosi jednak równie jak ja o przyśpieszenie...
Lola nieznacznie ruszyła ramionami.
— Czybyś pan nie znajdował, rzekła, iż wspólnemi siłami należy nam termin ten o ile można odroczyć.
— Ja tego nie znajduję, odparł grzecznie się uśmiechając kawaler, lecz wola pani będzie dla mnie rozkazem.
— Ale ja nie mam woli, jak hrabia widzisz, odezwała się Lola, gdybym ją miała ręczę hrabiemu, termin musiałby być usunięty bardzo daleko... Na te słowa nie znalazł odpowiedzi Roman: dobył chusteczka batystową woniejącą zapachem cuir de russie i otarł nią spocone czoło... a potem westchnął.
Westchnienie wydobyło z ust Loli smutny uśmiech.
— Jakąż odpowiedź mam zawieźć stryjowi?
Lola namyślała się smutna.
— Wiesz hrabia co, powiedz mu raz jeszcze, jestem posłuszną, będę posłuszną, i zastosuję się do jego woli...
— Zdaje mi się, że hrabia życzyłby sobie najdalej za dni...
Chciał dopowiedzieć, gdy Baronówna usłyszawszy dni krzyknęła. Herma wbiegła na ten głos i rozmowa w stanowczej chwili najfatalniej została przerwaną.
— Cóż to za doskonałe masz pan perfumy! wtrąciła Herma.
— Nie używam innych nad prawdziwe angielskie, rzekł czując się w swoim żywiole Roman. Inne wszystkie są nieudolnem ich naśladowaniem. Siano naprzykład, cuir de russie, inne wonie trudne do pochwycenia a obrzydle imitowane i fałszowane, nie są do użycia jeśli nie pochodzą z za cieśniny.
Lola z politowaniem spojrzała na tryumfującego Romana, który z widoczną miłością ten przedmiot traktował, potem wzrok jej jakby dla porównania pobiegł się zatrzymać na garbarzu, który właśnie z Ciocią do pokoju powracał. Herma w tej chwili przypomniawszy sobie profesyą gościa i nazwę perfum, którym ten dzień był poświęcony, o mało nie parsknęła śmiechem, bo jej na myśl przyszło, że ze skórami mieli do czynienia i że w tem była jakaś fatalność. Musiała aż wybiedz aby się powstrzymywanym śmiechem nie udusić.
Nieczujska znać bliżej rozpytywała synowca i cicha jej z nim rozmowa, pełna była wykrzyków podziwienia, które się jej z pełnego wyrywały serca. Nie umiała się nigdy powstrzymać od manifestacyi tego co czuła. Z twarzy znać było jednak, że to o czem się dowiadywała, dziś musiało ją bawić, pocieszać i zdumiewać. Tak czas upłynął aż do obiadu, kamerdyner otworzył drzwi — skinęła gospodyni na Hrabiego, aby rękę podał Hermie, a sama obróciwszy się — o zgrozo! poszła do stołu z garbarzem.
Dobiło to Hrabiego, który długi czas nie mógł potem przyjść do siebie.
— To już za daleko posunięta gościnność, rzekł w duchu — tego rodzaju człowiek...
Spojrzał na gościa, który zasiadł do stołu wcale nie zdając się przejęty łaską jakiej doznał i rozpoczął bardzo swobodną rozmowę, jakby się czuł w kole osób sobie równych.
— Demagog jakiś! myślał Hrabia, ta pogarda wszelkich form przyjętych tego dowodzi, szczęściem że to ptak przelotny i że nam się tu długo naprzykrzać nie będzie.
Rozmowa Nieczujskiego tak jakoś różniła się od pospolitej, że wszyscy tem zostali uderzeni. Zwykle mówiono o dzieciństwach, lub dziecinnie o rzeczach ważniejszych, ten ile razy usta otworzył dotykał przedmiotów i objawiał jakieś poglądy, o których się nikomu nie śniło. Odpowiadano więc pół słowy, panowało zdumienie i jedna tylko gospodyni z wielkiem, jak się zdawało, zajęciem, słuchała tego osobliwszego kuzynka.
Hrabia Roman zgorszony wielce, postanowił temu koniec położyć i dopatrzywszy chwili dogodnej, rozpoczął opowiadania wielce interesujące o modach, o nowych balach jakie się urządzały w stolicy Galicji na zimę i formach jakie na nich miały być przyjęte.
Nieczujski jadł jak zgłodzony i słuchał tych powieści o wielkim świecie z ironicznym uśmiechem.
— A! zawołał, gdy w końcu Hrabia dokończył i milczenie nastało — co to za szczęście dla mnie prostego człowieka, że ja w tem kole, wśród tych ludzi o których elegancyi tak piękne pan hrabia opowiadasz rzeczy, — żyć nie jestem zmuszony! Cóż to za niewola! co to za nudy by były dla mnie, który nie mam tak wykształconego smaku, ażebym umiał ocenić wszystkie przyjemności takiej egzystencyi. Starczyłaby mi za najostrzejszą pokutę..
— Jak to pan rozumie? zapytał.
— Nie obrażaj się pan hrabia, rzekł po prostu z otwartością wesołą Nieczujski. Panowie żyjący w tym| świecie jesteście tem co się zowie grzecznie hommes de loisir, my jesteśmy ludźmi nawykłemi do pracy. Gdyby nam kto kazał myśleć całe życie o zawiązaniu krawatki, o ubiorze, o balach, o wieczorze po którym następuje poranek u kogoś, obiad u innego, wieczerza, potem tańce, wyścigi... a! miły Boże, w tydzień by człowieka nie stało...
Dodawszy do tego wielką troskę o to co włożyć, jakie wybrać rękawiczki, jakiego kroju suknie... jaką, sprawić liberję... co modne a co nie modne...
Śmiał się mówiący, Roman płonął jak człowiek osobiście obrażony.
— Naturalnie, rzekł, że nie wszyscy są stworzeni do tego życia.
— Ja myślę, że nikt, odparł Nieczujski, ale wychowanie wzwyczaja do niego, a do innego nie zdatnym czyni.
— Przecież w tym świecie także są zajęcia? rzekł hrabia.
— Jakie? spytał Nieczujski.
— Literatura, sztuki, gospodarstwo, interessa.
— Ale gdzież czas na to wszystko? podchwycił garbarz.
Zamilkli trochę.
Już nietylko Roman sam, ale Lola nawet i Herma tą napaścią tak śmiałą na żywot wielkiego świata zdawały się dotknięte. Śmielsza więc Herma interpelowała.
— Za pozwoleniem, będzie to może niedelikatnie, ale jakże pan co mówisz iż do wielkiego świata niej należysz, pędzisz życie?
Nieczujski zdawał się namyślać.
— Wszystko co piękne, co uszlachetnia człowieka, co obyczajom nadaje ogładę i stosunki przyjemnemi czyni, my także ludzie pracy cenić umiemy, brzydzimy się tylko próżnowaniem systematycznem, które zabija powoli człowieka i usypia, a z form przyjmujemy tylko te, które nie czynią kunsztownej lalki z istoty żywej.
— Ależ świat cywilizowany! przerwała Herma.
— Pani to nazywa cywilizowanym światem? przerwał Nieczujski i jakby się nagle opamiętał, dodał: A!jakże bo niewłaściwy przedmiot wybrałem do rozmowy...
— Owszem, mów pan, mnie to wielce zajmuje, przerwała żywo Lola. Ja nie należę jeszcze, mogę powiedzieć, do żadnego świata. Przeznaczenie zdaje się mnie popychać ku temu, który panu tak się dziwacznym wydaje... chciałabym jak najwięcej słyszeć i myśleć... dla uczynienia wyboru!!
— A, jeśli mnie pani upoważniasz, to choćbym się miał narazić moją otwartością będę mówił jak myślę, zawołał gość.
— W tym świecie co się nazywa wielkim, ludziom się zdaje, że do ideału dążą, ale... jeśli mam szczerze powiedzieć, podobni są do niego jak lalki, wystawione u fryzyerów do obrazów wielkich mistrzów. Całe życie ich składa się z kunsztownego udawania jakiegoś i ciągłej obawy, aby się w czemkolwiek formom nie uchybiło... Życie przechodzi na zabawach, które nie bawią, na pracach, które nie zajmują i do niczego się nie zdały, na kłamstwie, które nikogo nie oszukuje, a którym wszyscy się częstują.
— Więc pan, przerwał oburzony Roman, wolisz zapewne towarzystwo hałaśliwe, prostackie, w którym żadnej formy nie ma... aleć to barbarzyństwo.
— Za pozwoleniem, rzekł Nieczujski, nie rozumiemy się, panie hrabio, ja wcale tego towarzystwa karczemnego nie lubię, bo to pół zwierzęcy byt i życie w nim nieznośne, ale pomiędzy wyżynami wielkiego świata, który jest stworzony dla żywienia fryzyerów i modystek, a nizinami w grubych koszulach i łapciach, jest środek. W tym środku, jak zawsze w świecie, na zetknięciu się dwóch antagonizmów, jest życie normalne i prawda.
Jeszcze może więcej niż treść wyrazów p. Nieczujskiego, zdumiały Romana i słuchaczów użyte wyrażenia, wyniesione ze studyów uniwersyteckich, a w salonowej rozmowie niezwyczajne. Herma poczuła w tem jeszcze nie zupełnie zwietrzałego niemieckiego bursza, a Lola zaciekawioną nim była.
Roman czuł dlań politowanie i rodzaj pogardy.
— To są teorye, rzekł, na których cenie się my nie znamy. Cóż począć gdy kogo przeznaczenie postawiło w tym świecie? Musi w nim żyć i niech mi pan wierzy, że tym co w nim żyją nie wydaje się to tak strasznem i ciężkiem.
— A jak skoro komu z tem dobrze! rozśmiał się Nieczujski. Ja bo jestem prosty człowiek... nawykły do prawienia niestworzonych rzeczy. Co w myśli to na języku.
— To jak ja! rozśmiała się ciocia Nieczujska... moją naturę masz... Herma i Lola popatrzały na siebie, dziwnie się im jakoś zrobiło. Hrabia się zupełnie odwrócił od sąsiada i milczał. Nieczujski tym czasem rzucał naiwne pytania o to i owo, na które rzadko mu umiano odpowiedzieć. Przekonywał się, że i pan ten i panie warunków rzeczywistych kraju i życia jego nie znały zupełnie. Lola rumieniąc się tłomaczyła, że niedawno wyszła z pensyi: Herma nie myślała oszczędzać człowieka, który zaczynał jej być wstrętliwym.
— Ale cóż bo pan od nas chcesz? zawołała, żebyśmy się takiemi rzeczami zajmowały? Ja myślę o sukni, o ubraniu, o koronce, o balu, o podróży do wód i o tem żebym się jak najlepiej bawiła, reszta mnie nie obchodzi tylko mojego męża. Gdy mam czas czytam książkę francuzką lub niemiecką, trochę gram... trochę się nudzę, ale mi nigdy na myśl nie przyszło zaprzęgać się do jakiegoś tam gospodarstwa i pańszczyzny.
— Szkoda, bo to by się dało pogodzić z muzyką, literaturą a nawet elegancyą kobiecie potrzebną i miłą, a przyjemnie by czas zajęło.
— Prawisz pan kazania! zawołała Herma.
Nieczujski się rozśmiał.
— Zawsze mi to wyrzucano! masz pani słuszność jestem nudny jak kaznodzieja.
— Ale nie, wcale nie, zaprzeczyła Lola, to przynajmniej coś dla nas nowego. Mów pan i nie uważaj...
Ciocia wmięszała się do rozmowy po swojemu, zaczęto się śmiać i epizod ten skończył się powszechnem porozumieniem, bo nawet Herma dała się przejednać, Hrabia tylko powziął gwałtowny wstręt do przybysza.
Wstano od stołu... a po czarnej kawie, nie chcąc swą osobą natrętnym być salonowi, Nieczujski poszedł z cygarem do Ciotki.
Roman pozostał uparcie na swem krześle dosiadując, w nadziei, że uchwyci chwilę do rozmowy z narzeczoną. Herma czy za danym znakiem przez Lolę, która rada się była uwolnić od Romana i skończyć, czy dobrowolnie wyszła: Hrabia natychmiast skorzystał z tego i zbliżył się do gospodyni.
— Właśnie miałem pani oświadczyć prośbę mojego stryja.
— Rozkaz raczej, wtrąciła Lola.
— Nie, prośbę przyśpieszenia.. potwierdził Roman. Stryj prosi aby najdalej za dni...
Lola zmarszczyła się. Zmiłuj się pan, dni?
— Dni dziesięć, po cichu dodał Hrabia.
— Ale panie to być nie może! zrywając się odparła Baronówna. Sam pan do pewnych form i zwyczajów przywiązujesz wagę, a moja wyprawa nie skończona... tyle rzeczy brakuje.
— Lecz szczególne okoliczności... wyjątkowe.
— A! prawda! że jesteśmy, niestety, w położeniu zupełnie wyjątkowem, dorzuciła Lola, więc proszę pana powiedz pan z łaski swej stryjowi, że chcę mu być posłuszną, ale życzę i błagam go, aby mi dał trochę czasu.
Spojrzała na Romana, który siedział wyprostowany, najpocieszniejszą w świecie czułą robiąc minę i mrużąc oczy. Zdało się Loli, że widziała gdzieś zupełnie do niego podobnego glinianego kotka, grającego amoroso na gitarze. Mimowolnie porównała w tej chwili rubasznego, wesołego, niezgrabnego trochę, ale pełnego naturalności i życia garbarza i choć prawdą a Bogiem, wydawał się jej do zbytku oryginalnym, wolała jego rubaszność od tej sztywności narzeczonego.
Całe życie przesiedzieć naprzeciw takiej istoty krochmalnej, zimnej a udającej sentymentalizm, wyszukanie grzecznej i nieumiejącej się poruszyć, zdało się jej czemś przerażającem! Wzdrygnęła się.
— Przeznaczenie! okropne przeznaczenie! myślała, dla czegoż mnie ono spotyka.
Lola była po trosze także salonową laleczką, lecz w niej, niezabite instynkta ludzkie uśpione rozbudzały się powoli. Nigdy sobie innej nie wystawiała przyszłości nad taką, jaką ją Herma dla siebie mieć chciała, a jednak rodziły się wątpliwości czy to się szczęściem będzie mogło nazywać, choć dla drugich może na nie wyglądać.
Roman nie mając już nic do powiedzenia zabierał się do kapelusza, a dla przeciągnięcia pobytu mozolnie nakładał zwolna ciasne rękawiczki z całą sztuką, jaką tylko posiadają ci, którzy do tej sznurówki nawykli.
— Chociaż pobyt tego jegomości, odezwał się z uśmieszkiem, zapewne się nie przedłuży, przyznam się że wcale pani tego towarzystwa nie zazdroszczę. U nas w Galicyi nawet między młodzieżą klassy średniej, coś tak surowego i prostaczego znaleść trudno.
— Wiesz hrabio — odparła Lola, nie powiem ażeby mnie ten człowiek, prosty prawda ale szczery, otwarty, żywy, albo raził lub nudził.
— Pani jesteś dobrocią samą — dodał hrabia.
— A! nie! sameś się pan mógł przekonać, że samowolna bywam i uparta — ale ten Nieczujski jest, mimo pozoru nieco dzikiego bardzo wykształcony.
Pardon! przerwał Roman — jest to ten rodzaj parafiańskiego wykształcenia, właściwy niemcom, co wszystko umieją oprócz znalezienia się w salonie, ja wolę francuzów...
— Milsi są — ale przyznaj hrabio, ci — są plus sérieux...
Roman już był jedną rękawiczkę nałożył.
— Nieskończenie mnie dziwi, że pani może choć chwilowe znajdować upodobanie w takiem towarzystwie. Takich hommes sérieux, specjalistów my zwykle najmujemy za pieniądze, żeby za nas coś robili — ale żyć z niemi!!
Lola nie znalazła już właściwem dłużej się spierać...
— Wystaw sobie! wbiegając zawołała Herma, pełna pustego śmiechu — Nieczujski z Ciocią poszli na folwark gospodarstwo oglądać.
Il y sera dans son élement, przecedził przez zęby hrabia — dans la boue jusqu’aux chevilles.
Dowcip ten nie rozśmieszył Loli, popatrzyła na strojącego się pretendenta i nic nie odpowiedziała. Herma tylko przyklasnęła...
Roman w końcu zapiąwszy drugą rękawiczkę na oba guziczki, gdyż nie nosił innych nad zapinane podwójnie, ceremonialnie rozpoczął pożegnanie — i odjechał...
Widząc powóz odchodzący z przed ganku, Lola jakby wielki ciężar spadł jej z ramion, padła na kanapkę i odetchnęła.
— Wierz mi!! wierz mi!! szepnęła przyjaciołka — to najlepszy z mężów... będzie głuchy, będzie ślepy i zrobisz co zechcesz, byleś umiała konwenanse zachować. O serce się ciebie nie spyta... chyba o suknię jaką chcesz włożyć!

Il est parfait!

Powróciwszy do Pruhowa, hrabia Roman z wielkiem podziwieniem swem, zastał stryja siedzącego w krześle. Był blady, wycieńczony, osłabły ale chwilowo puchlina odeszła, trochę nadziei wstąpiło i jako człowiek czynny, który z każdej chwili czasu korzystać umiał, zajmował się już trochę zaniedbanem gospodarstwem i interesami. Nie łudził się on zbytnio, ale mając wiele do rozporządzenia, chciał Romanowi pozostawić wszystko w porządku, jak zegar nakręcony, bo wiedział że choć utrzymać potrafi ład zaprowadzony, stworzyć go nie będzie zdolnym.
Piękny jeszcze dzień jesienny, i trochę słońca wpadającego przez okno do sypialni, wprawiły chorego w dobry humor, który u niego był rzadkim. Przywitał Romana pytaniami, na które szybko odpowiedzieć było potrzeba i kategorycznie.
— Cożeś zrobił?
— Postąpiłem podług rozkazu.
— Jakiż termin?
— Baronówna na naznaczony się zgadza.
— Doskonale! jakto, bezwarunkowo?
— To jest z prośbą tylko, aby, jeśli to być może, nie zbyt spieszyć, gdyż wiele rzeczy niezbędnych jeszcze niedokończonych...
— Ale najniezbędniejsze to wesele póki ja żyję, bo potem... za nic nie ręczę. Znam dobrze Lolę, dodał stary, wychowywała się pod mojem okiem, będzie umiała zastosować się do konieczności, do położenia, to pewna: jest dobra, ma wielkie przymioty, lecz boję się fantazyjek w jej głowie.
Roman uśmiechnął się.
— Czego się ty śmiejesz? spytał stryj.
— Bo stryj jak zawsze ma słuszność.
Zdaje mi się że byłem już świadkiem jednej fantazyjki.
— A? Cóż takiego? co to takiego? podchwycił ciekawie stary, mów mi a jasno?
— Właśnie w czasie mojego tam pobytu przyjechał jakiś synowiec pani Nieczujskiej.
— Gdzie? zkąd? co za jeden? nigdy o nim nie słyszałem.
— A bo i ona go nie znała i nie wiedziała o nim, śmieszny młody człowiek, rodzaj demagoga, podobno właściciel garbarni w Poznańskiem. Prosty człowiek dziwnie prosty. Proszę kochanego stryja zaproszono go do salonu... podała mu rękę do stołu... i słowo daję, tak była dla niego, jakby dla człowieka naszego świata. Dała mu pleść co chciał.... to mnie oburzyło.
— Zmiłuj się, przecie krewny, to prosta grzeczność, nie bądź że zawczasu zazdrośnym, odezwał się stary po cichu: zazdrość jest rzeczą śmieszną, bardzo śmieszną. Muszę cię przestrzedz, nigdy ona na nic się nie przydała, często jeszcze przeciwne wywiera skutki a człowieka czyni pośmiewiskiem... Skandalu popełnić żonie nie powinien mąż dozwolić, ale proszę cię, małe słabostki... trochę zalotności i chęci podobania się, czasem i coś więcej dla świętego spokoju ścierpieć potrzeba i patrzeć przez palce.
W tym świecie w którym ci żyć przeznaczono, mój Romanie, galanterya jest rzeczą przyjętą... dozwoloną, niemal nieuchronną.
Roman spuścił oczy słuchając tych nauk.
— Ale ja wyrzucałbym sobie, podchwycił, gdybym się do tego stopnia poniżył, żebym o takiego tam jakiegoś jegomości miał być zazdrosnym. Tylko mnie ta zbytnia poufałość, której Lola dopuściła, raziła. Zdawała się w dziwacznej jego rozmowie znajdować przyjemność.
— Prosta grzeczność. Długo on tam zabawi? zapytał stryj.
— Nie wiem, sądzę że ledwie parę dni, Il est assommant.
— Jak wygląda?
— Czerstwy i zdrowy przystojny parobek.
— Nieokrzesany?
— Niby jakiejś pedanckiej instrukcyi trochę tam widać, rzekł Roman, ale widać głowę przewróconą... demokratyczne zasady... Prawił od rzeczy.
— Jakto? tak otwarcie.
— O! wcale się nie żenował!
Stary hrabia ruszył ramionami.
— Bończa się też tam do domu pod jakimś pozorem wkręcił!
— O! ręką machając odezwał się hrabia Filip, o tego obawy nie mam. Znają go nadto wszędzie. Zawsze jednak to napływanie przypadkowe młodzieży nie jest dobre. Należy ślub przyśpieszyć,
Westchnął.
— Gdybym żył, dodał, byłbym zatem ażebyście wedle zwyczaju, puścili się zaraz w podróż. Jest to najlepszy sposób zbliżenia się, poznajomienia, połamania pierwszych lodów.
Hrabia, który nie śmiał wprzódy powtórzyć warunków jakie mu narzuciła panna, nie chcąc stryja martwić niemi, począł się namyślać czyby dla porady teraz wszystkiego wyznać nie wypadało.
— Co ty się tam zamyślasz! przerwał hr. Filip, którego oka żaden ruch i najmniejsza zmiana fiziognomii synowca nie uchodziła. Mów... co myślisz. Ja potrzebuję wiedzieć wszystko.
— Przyznam się nieśmiało, rzekł Roman, że z pierwszej mojej bytności i rozmowy z panną, niezupełną zdałem stryjowi sprawę. Juściż nie mogę zaprzeczyć że mnie przyjęto dobrze. W podobnem położeniu trudno było wymagać więcej, ale Baronówna dosyć surowe nałożyła warunki.
— No! to coś nowego! warunki? jakie?
Zawahał się synowiec, lecz już trzeba się było spowiadać szczerze. Jął więc dobrze zapamiętaną rozmowę powtarzać wiernie, a stryj, którego czoło się parę razy zmarszczyło słuchał z uwagą natężoną.
Gdy skończył, poruszył tylko głową.
— To są dzieciństwa, odezwał się, naturalnie będziesz musiał faire sa conquête, ale... gdybyś też mając w pomoc kontrakt ślubny, nie potrafił tych ceregieli wprędce zakończyć. To by było śmiesznem... Przed ślubem się zgadza na wszystko, to zwyczaj, a potem... okoliczności, wypadki... charaktera. Nie ma się czego obawiać.
No ale za drugim razem milszą była? co? zapytał w końcu.
— Nie mogę tego powiedzieć, była tak prawie jak za pierwszym.
— Trochę uparta... ale to przejdzie... rzekł stryj, l’essentiel abyście ślub wzięli.
Tu, co do form zachodzi pewna trudność. Jest we zwyczaju, że w domu panny młodej ślub się odbywa choć ona sama nie może przyjeżdżać do narzeczonego, na to godność kobieca nie pozwala. Byłbym za ślubem w Gromach...ale jakże ja tam dojadę? A jeśli mnie nie będzie, to któż?. Ciocia Nieczujska... Byłoby w tem coś nie foremnego. Sprowadzać zaś Baronównę tu, choć to dom opiekuna, także jakoś trudno..
— Prawdziwie nie wiem jak z tego wyjdziemy, rzekł Roman.
— Ja ci powiem jak, odezwał się stary hrabia spoglądając machinalnie na nogi swe kołdrą obwinięte. Puchlina odchodzi, czas jest ciepły, Dr. Pęklewski choć się sprzecza i straszy, nie sprzeciwia się zasadniczo podróży, pojadę.
— A jeśli to zaszkodzi?
— Na wszystko byłem i jestem przygotowanym, odparł hrabia; to życie przyjmuję jak darowiznę, bom się niespodziewał przeciągnąć je tak długo. Cóż mi może być? puchlina podstąpi do góry? Ba! ale ona i w Pruhowie toż samo każdej chwili uczynić może... Pojadę.
Roman chciał protestować, hrabia mu dał znak, aby zamilkł.
Zawołano zawsze w pogotowiu będącego Pęklewskiego.
— Kochany doktorze — odezwał się stary, jest to tedy rzecz postanowiona że ja na ślub jadę do Gromów...
— Jak to może być! ofuknął Pęklewski.
— Pozwoliłeś przecie?
— Ja? ja? ale nawet w najgorszym razie konieczności, protestowałem..
— Nic mi się nie stanie — pojedziesz ze mną. Muszę na ślubie być...
Zamilkł Pęklewski.
— To twoja rzecz, ty co cudów dokazujesz, abym za dni dziesięć był w stanie podróż tę przebyć — a co będzie potem... zobaczymy...
— Panie hrabio — zawołał Pęklewski, to prawie niepodobieństwo — a zawsze niebezpieczeństwo...
— Ty wiesz, że ja co chcę to muszę spełnić — dodał hrabia... Gotuj się do tego...
Doktór w milczeniu skłonił głowę, nie chciał się sprzeciwiać a nie śmiał wyznać, że za dziesięć dni życia, pomimo polepszenia nawet, ręczyć nie mógł.
Hrabia z darowanych mu chwil, w których od cierpień gwałtownych był wolnym, jak najśpieszniej korzystał...
Nie tracąc czasu i widząc że Romana samego posyłać nie na wiele się przydało, tegoż dnia list wyprawił do pupili. Zdobył się nawet na napisanie go własnoręczne, aby mógł czulej i goręcej do serca jej przemówić. Z południa ruszył posłaniec — Romana wysłał hrabia do miasta dla różnych drobnych sprawunków, o których z największą dokładnością pamiętał...
Tym czasem w Gromach działy się rzeczy zupełnie niespodziewane. W pierwszych chwilach po przybyciu synowca, Kapitanowa nie miała ani czasu ani sposobności rozmówić się z nim o domu, o Loli, o położeniu w jakiem ją zastał. Dopiero po obiedzie z cygarem wyszedłszy do Stryjenki, i puściwszy się z nią do gospodarstwa, obszerniej o wszystkiem rozgadał się i rozpytał.
Opowiadanie o losach Loli, opiekunie, wychowaniu i zamierzonym ślubie, nadzwyczaj pana Adolfa zajęło. Ruszał ramionami i wykrzykiwał zdumiony. Godzili się na to doskonale z Kapitanową, że to do niczego nie było podobne.
— Ale to lalka! zawołał Nieczujski... to nie jest człowiek! Jakże można poświęcić mu tę kobietę...
— Jakiż na to ratunek — podchwyciła Kapitanowa. Ona się przecie na to sama zgadza...
— Bo musi, rzekł Adolf — ale to niesłychana tyrania! Sama Stryjenka powiada że go wcale nie zna.. że dla niego nie ma najmniejszego przywiązania.
— Zkądże się ono miało wziąść, kiedy ją dwa czy trzy razy widział w życiu.
— Śmiałbym się prawdziwie — mówił pan Adolf, gdyby to nie było rzeczą w świecie najsmutniejszą. Co za przyszłość z takim elegancikiem pedancko do nicości swej przywiązanym. Nie znam Baronównej, ale mi się zdaje lepszego losu warta.
— Ja ją znam i jeszcze więcej nad tem boleję, bo wiem że ona z nim nieszczęśliwą być musi. Żyjąc tu miałam wiele zręczności słyszeć o Romanie, widywać go, jest to stworzenie zimne, zwichnięte w powiciu, i ani sobie, ani nikomu szczęścia zapewnić nie mogące...
— Więc tem bardziej przeszkodzić temu, zapobiedz jest obowiązkiem...
— Ale któż to może uczynić?
— Baronówna, oprzeć się, przeciągnąć może...
— Zdaje mi się że tego uczynić nie zechce, wiele w istocie winna opiekunowi, widzi w tem wolę ojca.
Nieczujski ramionami ruszył.
— Żal mi kobiety, któraby szczęśliwą być mogła i rozwinąć się była w stanie na istotę pożyteczną. W tym świecie, w który on ją wprowadzi, umrze zaduszona lub zepsuć się musi...
Kapitanowej łzy się zakręciły w oczach, które prędko otarła.
— Co nam tam do tego, rzekła — jam tu na łasce, mnie się nikt o nic nie spyta — milczeć muszę...
Zamyślił się pan Adolf.
— Wie stryjenka co — rzekł, — proszę niby bez mojej wiedzy, zaintrygować trochę, abym ja tu mógł dłużej pozostać... W życiu nie widzieliśmy się, nie będzie nic dziwnego gdy kilka dni zabawię...
— A cóż to pomoże!
— Kto to wie! zawołał pan Adolf, do dobrego uczynku czasem się Opatrzność przykłada... Nie podobna by na Baronównie rzucone rozsądne słowo nie uczyniło wrażenia... ufam w to...
Kapitanowa najmniejszego prawdę rzekłszy nie miała zaufania we wpływ synowca, który się jej dziwnie zarozumiałym wydawał, ale chłopiec przypadał jej do serca, rada go była dłużej zatrzymać.
— Co się tyczy pozwolenia zabawienia dłużej w Gromach — odezwała się — to mi będzie bardzo wyrobić łatwo... Zostaniesz tydzień i dwa jeśli zechcesz..
— No — więc zobaczymy... rozśmiał się Nieczujski całując ją w rękę. Nigdym się nie spodziewał w tej mojej podróży znaleźć stryjenkę i ratować od napaści jakąś daleką kuzynkę, o której wyobrażenia nie miałem. — Będzie to dla mnie miłem wspomnieniem błędnego rycerza, stojącego w obronie niewinności. Wesoły chłopak śmiać się zaczął.
Tegoż wieczora kapitanowa umiała tak jakoś naprowadzić na wyjazd rozmowę, że Lola zmuszoną niemal była prosić p. Adolfa aby dłużej tu wypoczął, coby mu dało zręczność lepiej poznać kraj i okolicę.
— Chętniebym był posłusznym rozkazom pani, odezwał się Nieczujski, ale się niezmiernie boję być natrętnym zawalidrogą. Stryjenka mi coś nadmieniła o blizkiem weselu... tyle przygotowań... gość wcale naówczas nie w porę.
Lola zarumieniła się mocno.
— My nie mamy nic tak bardzo do przygotowania, rzekła wzdychając... Mój opiekun jest mocno chory... nie wiadomo jeszcze kiedy i jak ten projekt przyjdzie do skutku...
Herma siedząca z boku, wtrąciła.
— Ponieważ pan jesteś krewnym i jak domowym, mogę dopowiedzieć to czego by Lolka nie śmiała, że to projekt wcale nie do rzeczy, i że najlepiejby było, żeby się rozchwiał...
Nieczujski popatrzał na Lolę, która spuściła oczy i nie zaprzeczyła...
— Możemy mówić otwarcie — paplała Herma, przecież pan Nieczujski nas nie wyda z sekretu. Gdyby Lola nie miała wstrętu i obawy, jabym nie powiedziała ażeby to złe było małżeństwo i nic bym nie miała przeciw Romanowi. Jak na męża w sam raz... Pozycya socyalna, majątek, tytuł i wychowanie. Nie wygląda poczwarnie. Czegóż można żądać więcej? Jabym za niego poszła! Ale Lola go nie zna i nie chce... Takie małżeństwo z musu... pfe!
— Ja o tem najmniejszego prawa nie mam sądzić, odezwał się Nieczujski. Pierwszy raz w życiu widziałem hrabiego... a jeśli mam być zupełnie szczerym, prędzej pojmuję obawę Baronównej, niż uznanie jakiem go pani obdarza... Po cóż za niego iść...
Lola milczała długo...
— Przykra to rozmowa — rzekła po namyśle — lecz gdyśmy ją rozpoczęli, trzeba ją dokończyć, nie zostawiając nic w tajemnicy. Mój ojciec odumarł mnie sierotą, doświadczyłam najczulszej opieki hrabiego nad sobą, winnam mu wdzięczność, muszę się do jego woli zastosować. Wolą ojca było, ażebym mu była posłuszną... Hrabia Filip jest umierający...
— Przepraszam panią, odezwał się Nieczujski, są to pobudki do poświęcenia się bardzo szlachetne, lecz tak zupełne oddanie się na ofiarę całego życia, przyszłości, szczęścia... jest może za wielkiem poświęceniem. Ojciec nie byłby tego po pani wymagał, a ów opiekun, gdybyś pani chciała tylko oprzeć się, jeśli ma dla niej przywiązanie istotne, nie mógłby zmuszać...
— Dałam słowo! prawie obojętnie rzekła Lola... ofiara jest tak jak spełnioną.
Ten wstęp poprzedził żywszą dalszą rozmowę. Herma, która jednego dnia umiała nienawidzieć, brzydzić się i zapalać dla ludzi nieznajomych, której Nieczujski wydawał się ohydnym parafianinem, teraz znajdowała go bardzo znośnym, bo się jej zdało, że on tu do czegoś przydać się może i nawiązać jakąś intrygę. Pasjami lubiła intryżki i mataniny. Na myśl jej zaraz przyszedł Bończa, spłatanie figla Romankowi i krętanina jaką to wywołać mogło.
Jako jedyny środek podawała zwłokę. Gdy list nadszedł z Pruhowa, nie czyniono z niego tajemnicy. Ciocia odkradłszy go przybiegła z nim do oficyny do synowca.
— Na, masz, zawołała, czytaj i radź co ma odpisać...
Pan Adolf długo dosyć list studyował.
— Wiesz stryjenka co, rzekł, kto zyskuje na czasie może się spodziewać zawsze, że się uratuje. Dziesięć dni to nic, trzeba koniecznie wymódz zwłokę najmniej dwudziesto dniową... trzy tygodnie!.. Któż wie! potem się da może uzyskać jeszcze parę tygodni. Ażeby staremu osłodzić to wymaganie, Baronówna może dozwolić, by synowiec bywał często i lepiej się dat poznać. Będzie ją nudził, to prawda, ale... albo się z nim oswoi, lub mu to z głowy wybije.
Niech ma odwagę prosić o trzy tygodnie... a kto wie... jakaś rada znaleść się może.
Pokiwawszy głową Kapitanowa pobiegła do Loli, powtarzając jej słowa Adolfa. Baronówna się wahała, płakała, Herma zaczęła fukać, błagać, Ciocia prosić. Koniec końcem odpisała żądając nieodmiennie trzech tygodni... i prosząc by w ciągu tego czasu hr. Roman częściej bywał.
O wyraźne to żądanie spór był długi, Lola się opierała — przystała wreszcie, chcąc odmowę opiekunowi osłodzić... Z wielką radością wszystkich list został odprawiony.
— No — a teraz — zawołała Ciocia, niech pokój przygotują dla hrabiego, bo najdalej jutro tylko co go niewidać. Chciała pani Grzegorska znudzona tem życiem odjechać, lecz Lola padła przed nią na kolana. Herma rozpłakawszy się, została.
Nieczujski siedział w oficynie, czytał, cygaro palił, odbywał długie przechadzki, a w godzinach przyjęcia na obiady i wieczory przychodził do pałacu... Z jego gburowatością pozorną nawet Herma potrafiła się obyć i oswoić. Lola z mocy pokrewieństwa codzień była poufalszą. Pan Adolf widocznie zbliżenia się zbytniego unikał, następnych dni stał się daleko ostrożniejszym i baczniejszym w rozmowach i pokazywał się jak najmniej.
Znajdowano to dziwactwem.
W poselstwie wyprawiona Kapitanowa, zaniosła mu grzeczne wymówki.
— Bardzo Baronównie jestem wdzięczen, rzekł Adolf, ale — przyznam się stryjence — że nie chciałbym się zbytnio narzucać... Jakkolwiek nie jestem młokos i umiem panować nad sobą — po co się mam narażać, żeby mi Lola lub ten trzpiot Herma zawróciła głowę, której do czego innego potrzebuję.
Nieczujska aż się przeżegnała ze strachu.
— Gdzież? co ci się śni! ty masz nadto rozumu, a od niej do nas zbyt daleko.
— Ale djabeł nie śpi! zawołał, śmiejąc się Adolf. Prawda że ona Baronówna, a ja ledwie szlachcic i do tego fabrykant, ale po co za nią potem mam wzdychać.
— Cóż znowu? przecież się nie zakochasz?
— No a gdyby? przerwał Adolf, po cóż się narażać na to?
Spoważniała Nieczujska.
— Niech że Bóg uchowa, rzekła, abyś ją z ognia wyciągając miał się poparzyć, ale mnie to do głowy nie przyszło.
— Więc niech stryjenka im powie, że ja ich prostak zabawić nie mogę... że mam trochę zajęcia... że nie chcę się naprzykrzać a kto wie, tak jak dziś rzeczy stoją, już bym sobie mógł i jechać.
— O! co to to nie, zaprzeczyła stryjenka. Wiem że cię nie puszczą.
Przy wieczerzy tegoż dnia, Lola zapowiedziała, aby kuzynek ani się myślał wybierać.
— Bardzobym był szczęśliwy, żebym się tu na co mógł pani przydać, i jeśli moja służba potrzebna, pozostanę, odezwał się Nieczujski, ale przyznam się pani, że zaczynam tęsknić do domu.
— Kogożeś tam pan zostawił? zapytała Lola.
— Fabrykę, rzekł Adolf, jest to istota zazdrośna która wymaga by na nią patrzeć ciągle.
— Ale poczeka cierpliwie na powrót jego i nic się jej nie stanie. Ja czuję się jakąś bezpieczniejszą przy panu i proszę go abyś się nie oddalał.
Skłonił się Nieczujski. Pomimo, że Baronówna codzień widocznie dlań była milsza i poufalsza, zachował się z pewnem uszanowaniem i bacznością na boku, niedopuszczając zbytniego zbliżenia.
Wyglądał nieco dziko, chwilami tylko gdy się zapomniał, rozgadał, ożywił, obie panie godziły się na to, że jego towarzystwo milsze było daleko od wszystkich Bończów i Romanów wyperfumowanych i strojnych, którzy jeśli pobudzali to chyba do ziewania.
Herma się nawet zupełnie pogodziła z prostakiem, znajdując, że wcale był przyjemnym, gdy sobie pracę tę chciał zadać.


Bończa, któremu się dość nieszczęśliwie powiodło w Gromach, w kilka dni potem na kawalerskim wieczorku po polowaniu u siebie, po dobrej wieczerzy, gdy mu się język rozwiązał, wyspowiadał się ze swego niepowodzenia i obszernie rozgadał o Baronównie, o jej domu, o Romanie, o jego ożenieniu, wyrażając to życzenie, że młodzież jednak nie powinnaby dopuścić, aby jej najposażniejszą pannę w okolicy, tak bez walki nawet z przed nosa sprzątnięto.
Było to ze wszech miar nie politycznem, gdyż zamiast sam korzystać z pozostałego czasu, drugich współzawodnictwo wyzywał, ale w dobrym humorze nie zawsze się liczy i mierzy co się mówi. Zły był też na Romana tak, że wolałby wszelkiego innego widzieć na jego miejscu. Młodzież zgromadzona słuchała go z natężoną ciekawością.
— To wstyd i hańba! zawołał w końcu, ażeby nam Baronównę wziął taki pan Hrabia, nie starając się nawet o nią, wprost z łaski Bożej, żebyśmy nawet nie poprobowali szczęścia, żeby młodzież w obronie swych praw nie stanęła!! panowie.
Przyklaśnięto mówcy...
— Ja nie mam sobie do wyrzucenia, żebym mimo przeciwnych okoliczności chociaż nie probował szczęścia. Prawda, że mi się nie bardzo powiodło ale się poświęciłem na pierwszy ogień. Czemu by i inni nie mieli tam sił probować w szlachetnym zawodzie ubiegania się o serce i rękę dziedziczki Gromów? Stary hrabia zapanował nad nią prawem kaduka... Ja, czy mi się powiedzie czy nie — nie ustępuję a w dowód, że szanuję swobodę niewiasty i prawa młodzieży wzywam panów tu przytomnych, by szli także w zapasy. Mijam że panna bardzo ładna i pięknie wychowana, ale i klucz cóś wart i niedorzeczny pałacyk gotycki dałby się przerobić na znośny cotage angielski.
Młodzież ochoczo i hucznie przyklaskiwała.
— A tak, wołali podweseleni, powinniśmy wszyscy na przekorę temu monopolowi który sobie nadali Zebrzydowscy, starać się o pannę.
— Dobrze to mówić, odparł jeden, nikomu na ochocie nie zbywa, ale jakimże sposobem dostać się do tego zaczarowanego w Gromach zamczyska. Juściż niepodobna zajechać tak nieznajomemu i przedstawić się pannie.
— Moi panowi! zawołał gospodarz, kto zechce temu na środkach pewnie zbywać nie będzie. Trzeba tylko silnej woli i mocnego postanowienia.
Mamże ja wam dyktować postępowanie? Cóż to czy braknie stryjaszków, ojców a choćby i dziaduniów co znali pana Barona Wilmshofena i z tytułu tego mogą do jego córki przybyć, prezentując jej swych synowców, synów i wnuków?
Niech hrabia Roman i pan Filip nie wyobraża sobie, że jemu tylko przysługuje prawo otwierania drzwi dziedziczki.
Do głowy po rozum! panowie, ale niechże Zebrzydowscy nam jej bez walki nie zabiorą.
— Słowo honoru ma słuszność, ma słuszność! odezwano się ze wszystkich stron.
Nazajutrz po wieczerzy Bończa, gdy sobie przypomniał wczorajszą mowę swoją, która niezmierne na młodych sąsiadach uczyniła wrażenie, sam sobie wyrzucał poniekąd tę niezręczność, ale już było po czasie. Młodzież się rozjechała do domów, przemyślając jak się dostać do Gromów. Uda się nie uda, myślano sobie, sprobować się godzi, a choćby krwi tym panom napsuć.
Nastąpiły więc w łonie licznych rodzin, mających młodych panów na wydaniu, narady bardzo poważne nad sposobami dostania się do Baronównej.
Postanowiono śpieszyć się nie wiedząc, że panna wyprosiła sobie przedłużenie ostatnich dni swobody do trzech tygodni. Okolica była dosyć obfita w kawalerów, począwszy od hrabiów, których było dwóch i baronów, których liczono trzech. Reszta dobra, stara szlachta pisała się von i utrzymywała, że tyle co i pierwsi była warta.
Pierwszy z hrabiów był Nepomucen hrabia Dambski, ojciec jego niegdyś wysoki urzędnik był w istocie w ścisłych stosunkach z nieboszczykiem Baronem ojcem Loli, większą część roku mieszkał on w Wiedniu, majątek zdawszy na syna. Był to Galicyanin wiedeńczyk, osobny rodzaj pana galicyjskiego, który nie mógł żyć bez dworu, bez plotek wiedeńskiego bruku, bez Dauma, Volksgartenu, teatru i wszystkiego co się składa na roskosze naddunajskiej stolicy. Stary już hr. Dambski, grał jeszcze rolę młodą i o życiu jego wdowiem na ucho rozpowiadano sobie historye różne, niezbyt budujące. Potrzebował od syna pieniędzy wiele, ale trwonił je w sposób najprzyjemniejszy. Życie wiedeńskie w ogóle kosztuje wiele, a wieczorne partyjki u Sachera są drogie.
Hr. Dambski nosił tytuł Szambelana, a choć w czynnej służbie nie był, i to go do wielu kosztownych często wystąpień urzędowych obowiązywało.
Syn hrabiego, który zrazu probował karyery wojskowej, a w tej mu się nie powiodło, potem niby dyplomatycznej w której nie był szczęśliwszym, naostatek zamieszkał na wsi, gdzie się nudził, ale tu tylko spodziewał się ożenić bogato i tem interesa swe poprawić. Ojciec i syn byli ludźmi pięknego wychowania, i najmilszej powierzchowności. Szambelan wydawał się prawie młodszym od syna, którego owe próby życia niezmiernie na ciele i zdrowiu zrujnowały.
Hr. Nepomucen słuszny, twarzy przystojnej, chudy, suchy, blady, nieco kaszlący, miał rysy arystokratyczne, dziwnej regularności linii, lecz nic nie mówiące. Patrząc nań zdala można go było wziąć za genjalnego człowieka, tak twarz zdawała się mówić wiele w istocie wyżyty, zimny, zadziwiał przy bliższem poznaniu nicością swą i komunałami jakie prawił. Ale był najlepszego w świecie tonu. Wadą i nałogiem którego się pozbyć nie mógł, bo ten pewnie ze stanu zdrowia pochodzić musiał, było nieustanne ziewanie.
Spazmatyczne to rozdrażnienie napadało go często w sposób tak utrapiony, że wychodzić musiał z pokoju.
Zresztą był to bardzo miły i nikomu nie szkodzący człowiek, oprócz że się uważał za jednego z najpiękniej urodzonych panów w całej prowincyi i mało kogo uznawał sobie równym. Zwykł był mawiać o Dambskich jako o stojących na równi z Lubomirskiemi i Potockiemi... Śmiano się z tego, ale on nie widział tego i znać nie chciał...
Hrabia Nepomucen był jednym z pierwszych, którzy korzystając z podanej przez Bończę myśli wybrali się do Gromów. Stosunki ojca, który się właśnie na wsi przypadkowo znajdował, ułatwiały mu wnijście do tego domu.
Drugim hrabią gotowym również do próbowania szczęścia był Ildefons Bramiński. Tytuł jego już po r. 1772 otrzymany na drodze legalnej od rządu austryjackiego, za służbę dziada, który w pierwszych latach po zakordowaniu Galicyi bardzo czynnie występował, był świeży ale niezaprzeczony. Matka pana Ildefonsa, żyjąca jeszcze hrabina z Mauldorfów Bramińska była w wielkiej przyjaźni z Baronową Wilmshofen, mógł więc pan Ildefons towarzyszyć jej w wycieczce do Gromów, dla poznania córki nieodżałowanej przyjaciołki. Bramińscy wcale bogaci nie byli, szło im w interesach bardzo źle nawet, jak mówiono; żyło się w wiecznej walce z tym tytułem, który zobowiązywał do trzymania się na pewnej stopie, a tej wydołać nie było podobna.
Hrabia Ildefons krótko posłużywszy w wojsku, gospodarował teraz przy matce żywiąc nadzieję że, go ożenienie na nogi postawi. Był to młodzieniec zawcześnie wyłysiały ale rumiany i otyły, dosyć milczący, o którym nic charakterystycznego powiedzieć nie było można. Miał tyle talentu w postępowaniu, że nigdy fałszywego kroku nie zrobił, ale też i stanowczego a szczęśliwego dotąd nie udało mu si postawić. Przypisywano to zbytniej ostrożności i obrachowaniu, które często było przesadzenie baczne, bojaźliwe i odejmowało potrzebną energję do znalezienia sobie drogi na świecie.
Matka przywiązana czule do syna, dobra kobiecina, niezmierną wagę przypisująca swemu tytułowi, żyła w nim i dla niego tylko, całe dnie szyła coś na kanwie i zamyślona wzdychała. Gdy z powrotem od Bończy podszepnął jej syn o Gromach, zerwała się przejęta całą tą myślą szczęśliwą i byłaby może syna tegoż dnia zawiozła, gdyby ostrożny hr. Ildefons nie objawił jej, że przódy należy wszystko jak najpilniej obrachować i obmyśleć. — Wierząc w syna, zdała na niego naznaczenie czasu, a sama wybierała się tylko troszcząc o to jak ma wystąpić.
Do tych dwóch hrabiów, dodać należy trzech Baronów, mniej więcej uprawnionych do noszenia tego tytułu. Dawano go im po miasteczkach i nie wiedzieli przyczyny, dla której by jako szlachcice mieli go odrzucać, gdyż, jak wiadomo każdy u nas nobilis, był sobie w najpełniejszym wyrazu tego znaczenia: Lieber Baron.
Pierwszy Baron Modest Podzamski, do imienia familijnego dodający dla powagi nazwę herbu Leliwa, pisał się Leliwa-Podzamski... Nazwisko nawet często się absentowało, a pięknie brzmiące herbowne zawołanie, zostawało samo. — Baron Modest był niesłychanie czynnym i zabiegliwym człowiekiem, charakteru gorącego, temperamentu zapalczywego. Przerzucał się w życiu na niższe drogi, szukał szczęścia po wszystkich kątach, i może dla tego, że za niem tak zapalczywie gonił, nigdzie go znaleść nie mógł. Leliwa miał stryja, którego użyć do wprowadzenia do domu Baronówny zamierzał. Stryj był świadkiem podpisanym na testamencie Barona Wilmshofena. Stryj ten był sobie człowiek dobry szlachcic, siedzący w kącie swym, grający chętnie wista gdy się partyjka trafiła. Bogu ducha zresztą winien i mocno niecierpliwiący się na synowca, który go swą ruchawością do rozpaczy przyprowadzał. Nie było w okolicy czynniejszego próżniaka nad p. Modesta Leliwę. Rzadki dzień przesiedział w domu, musiał być wszędzie, nie mógł najmniejszej zręczności wścibienia się gdzieś pominąć. Musiał być na każdym jarmarku, odpuście, imieninach, balu, wyścigach. Patrząc nań zdawać się mogło, iż od tego życie jego i przyszłość zawisły: wyjeżdżał często przededniem z domu, zamęczał konie, aby stanąć w miejscu na czas i z cygarem w ustach wyjść na rynek i nic nie robić. Żaden pojedynek, zjazd, obyć się bez niego nie mogły, ofiarował swe posługi każdemu, rwał się do robót najrozmaitszych i mimo najlepszych chęci, na pojednaniach wychodził z guzem, a na spekulacyach ze stratą. Dodajmy do tego, iż grać lubił namiętnie i może to go tak gnało, gdziekolwiek się ludzie zbierali i gdzie karty mogły być w robocie. Przegrywał prawie zawsze, chociaż grał doskonale i z wielkiemi obrachowaniami. Baron Modest był przystojnym mężczyzną, ale do kobiet równie miał mało szczęścia jak w kartach.
Drugim baronem był Rębaczewski, mimo nazwiska swego najspokojniejszy człowiek w świecie, wielki miłośnik ogrodu i natury. Lubił on w ogóle wszystko co było pięknem, choć smak często mu dziwne figle wyrządzał. Przyozdabiając swą wiejską siedzibę, trafiał na pomysły, które ją najdziwaczniejszym płodem fantazyi uczyniły. Wieś zowiąca się Grochówka, wyglądała na coś cudownego, tyle tam było przyozdobień kosztownie i niezręcznie wzniesionych na to, ażeby się ludzie z nich śmieli. Nie zważając na to Rębaczewski owe cuda natury i sztuki, gotyckie ruiny, kunsztowne pieczary, wodospady bez wody itp. pokazywał chlubiąc się niemi...
Rębaczewskiemu dawno należało się ożenić, miał lat trzydzieści kilka, tył i co go najbardziej bolało, szczytnych pomysłów swoich nie mógł przy ograniczonych środkach doprowadzić do skutku, wzdychał zawsze i powtarzał. To com zrobił w Grochówce, którą wszyscy podziwiają i oglądać przyjeżdżają, jest niczem obok tego cobym mógł uczynić, gdyby środki były po temu... Dopiero byście zobaczyli... Rębaczewskiego mogła wprowadzić chyba Ciotka wiekująca przy nim, która niegdyś bywała w Gromach, ale ją skłonić do tego nie małą miał trudność. Nie wierzyła ona w to, ażeby siostrzeniec kiedykolwiek się ożenił. Jemu co innego w głowie, mówiła — żadnej kobiecie przypodobać się nie będzie starał — pójdzie zaraz do ogrodu i zacznie rady dawać jak go przerabiać. Rębaczewski postanowił się starać o pannę, szczególniej dla tego iż znajdował się park w Gromach, mógł nadzwyczaj być wspaniałym i zakasować wszystkie inne, gdyby on tylko doń rękę przyłożył... W Grochówce już nie ma co robić... ale tam...
Ostatnim wreszcie z Baronów stojących na liście pretendentów był Herman z Pniewa Pniewski, który dwa razy posłował, trzy razy publicznie przemawiał w sprawie propinacyjnej i miał się za męża stanu. Miał on także lat trzydzieści kilka, wyglądał poważnie, chodził zadumany, czytywał niemieckie dzienniki dla zoryentowania się i liczył się do głów pewnego obozu, o którego odcieniu i kolorze, ani on, ani ci co go składali nigdy dokładnego pojęcia dać nie umieli. Jemu majątek był potrzebnym dla odegrania tej roli do jakiej się czuł przeznaczonym. Z goryczą krytykował on postępowanie swych współtowarzyszów na Sejmie i nie oszczędzał też sfer wyższych. W towarzystwie był to dobry człek, gdy się tylko zapomniał, że dźwigał na sobie missję społeczną. Ze szczególną troskliwością studyował ową kwestyę propinacyjną, której znał wszystkie słabe i mocne strony i umiał prawa szlachty do wyszynku bronić nader zręcznie i wymownie... Lubiono go powszechnie i nazywano panem posłem.
Z pomniejszej szlachty nie wymieniamy tu śmiałków, którzy przedsiębrali wyprawę po złote runo. Baron Pniewski nie miał nikogo do wprowadzenia go na dwór Baronównej, ale sądził, że kwestya propinacyjna dostatecznie usprawiedliwiać mogła pierwszą jego w Gromach wizytę. W chwili więc, gdy się tego najmniej spodziewano, oczekując tylko na hrabiego Romana i wyglądając go lada chwila, prawdziwy najazd gotował się w całem sąsiedztwie.
Bończa, który go sam wywołał a potem się uląkł, znalazł właściwem uprzedzić nieco mieszkańców Gromów i zapobiedz temu, by ktoś nań winy nie złożył...
Ufny więc w to, iż się już był zaintrodukował do tego domu i że w nim miał znajomą Hermę, wybrał się jednego dnia po południu. Złożyło się to tak właśnie iż na kwadrans, przed jego przybyciem wysłany przez starego Zabrzezińskiego, przybył hr. Roman, poprosił o mieszkanie dla siebie i poszedł się przebierać, gdy nic nie wiedzący o nim Bończa zajechał przed ganek.
Baronówna była właśnie z przyjaciołką swą w pokoiku na górze, swobodną rozmową zajęta żywo, gdy naprzód ukazał się znany ekwipaż narzeczonego.
— Otóż tedy jest! zawołała wyglądając przez okno i załamując ręce: oto jest nieunikniony mój przyszły. Mój Boże, Hermo zadzwoń, co prędzej zadzwoń, będziemy musiały wyjść do niego, gdy dokończy toaletę. Za nic w świecie nie chcę zostać z nim sama, a tyś mnie na przekorę w najniebezpieczniejszych opuszczasz chwilach. Trzeba prosić cioci Nieczujskiej, aby nam natychmiast na odsiecz przysłała kuzynka... Prawdziwie, ja go zrozumieć nie mogę, jestem dla niego grzeczną, uprzedzającą, lubię go a on jakby na złość mnie, stroni, unika, kryje się i za każdym razem zapraszać go potrzeba.
— Ja się mu nie dziwuję, szepnęła Herma, przyjaźń i poufałość takiej ślicznej istoty jak ty, jest niebezpieczna.
Uśmiechnęła się Herma.
— A! dajże pokój! niebezpieczna! dla niego... ale to człowiek tak chłodny...
Zaledwie miała czas Lola wysłać rozkazy na dół, aby Nieczujskiego szukano i sprowadzono do salonu, aby go zaklęto na wszystko żeby się natychmiast stawił, gdy powozik Bończy ukazał się przed gankiem...
— Jest i ktoś drugi! To Bończa! zawołała Herma wyglądając oknem, ten stanie choćby za Nieczujskiego.
— Ale go nie zastąpi, bo mnie gorzej jeszcze od Romana nudzić będzie, dodała Lola... Widzę w nim myśliwca goniącego za posagiem... nic więcej...
— A Roman.
— Hrabię Romana posyłają, to go nieco w mych oczach uniewinnia... Stryj nim kieruje, kocha się z dyspozycji....
Nie spieszyły się panie wcale z wyjściem do salonu, tak że wprzódy nim Nieczujskiego w pomoc przywołano, i nim one zstąpiły z wyżyn na ten padoł woskowany, Bończa ujrzał chodząc po salonie w otwierających się drzwiach, przyjemną postać hrabiego Romana w rękawiczkach paliowych, z kapeluszem pod pachą, na ten dzień uperfumowanego angielskim Ess-bouquet. Woń była dystyngowana, przedziwna: użyta tak, aby tylko jej konające westchnienie czuć się dawało... Hrabia Roman był wyznawcą tej zasady, iż przyzwoity człowiek winien z sobą przynosić tylko domysł: jakby przeczucie zapachu... nigdy nie obrażając nim olfaktycznego nerwu tych co go wąchać mieli szczęście. Perfuma powinna, mawiał, nie narzucać się, ale dać tęsknić za sobą, dać się czuć i ulatniać... w tej chwili...
Hrabia Roman, który wiedział już o Bończy, wszedł do salonu z powagą człowieka, ceniącego swe stanowisko w tym domu, w którym Bończa był prostym intrusem i natrętem...
— Cóż to za miła dla mnie niespodzianka, zawołał Bończa, spotkać się tu z wami! Jak się masz, kochany hrabio.
Hrabia kochany tak czule, podał końce palców Bończy, ale z twarzy jego wyczytać było można podziwienie, którego słowy wyrazić sobie nie życzył.
— Jeszcze to większa niespodzianka dla mnie, rzekł, bom nie wiedział, że tu tak częstym jesteś gościem.
Bończa schylił mu się do ucha.
— Proszę cię, rzekł, jakiż jesteś niedomyślny, ja się oddawna w Hermie kocham.
— A! a! a! odparł hrabia, przyglądając się w zwierciadle i korzystając z czasu, by węzeł chustki poprawić.
Tego dnia miał wetkniętą w krawat jedną ze swych najpiękniejszych śpilek, prawdziwe arcydzieło jubilerskiego kunsztu. Proszę sobie wystawić z Benwenutowską sztuką, wydłubanego ze szczerego złota Jockeja na koniu, wypuszczonym jak, na wyścigach i zdającym się na przestrzeniach chustki ścigać ideały. Koń był en or bruni, a Jockey emaliowany au naturel, w kurtce niebieskiej. Ktokolwiek miał szczęście z blizka oglądać to misterne dzieło, unosił się nad wykonaniem jego mistrzowskiem. Hrabia Roman brał rzadko ten klejnot i to tylko dla okazania go osobom, co ocenić potrafiły ten okaz sztuki... zastosowanej do ludzkiej potrzeby tak skromnie...
Z twarzy hr. Romana trudno było odgadnąć, czy uwierzył szepnięciu Bończy lub domyślił się wybiegu. Dalsza rozmowa miała o tem rozstrzygnąć i postępowaniem przybyłego pokierować, gdy tuż drzwi się dosyć gwałtownie roztwarły i powołany Nieczujski wpadł w tym samym ohydnym surducie i grubych butach, w których go widziano pierwszym razem, a co dziwniej, z dobrą ową fantazją, z której nic a nic nie utracił. Dwaj goście, którzy już się z sobą jeść mogli zacząć, oba teraz zwrócili się przeciw wspólnemu nieprzyjacielowi, za jakiego uważali rozgoszczonego tu tak poufalutko Nieczujskiego.
P. Adolf skłonił się grzecznie, ale nie zbyt nadskakująco i zbliżył do hr. Romana, zdając się z pewnem zdziwieniem przypatrywać jego nader smakownemu ubraniu.
— Baronówna bardzo przeprasza, rzekł, kazano mi oznajmić że zaraz wyjdzie. Te panie były na przechadzce i potrzebują się przebrać podobno.
Nieczujski występujący w roli tłomacza i posła, więcej jeszcze zdziwił hr. Romana niż Bończa składający swe odwiedziny na miłość dla pani Hermy.
Nie odpowiadając mu hr. Roman z godnością cofnął się krok w tył.
— Pan tu długo bawi w naszych stronach? zapytał dość nietrafnie Bończa.
— Ja, rzekł Nieczujski zimno, nie wiem. Ciekawy jestem poznać ten kraj, a gospodyni tak łaskawa iż mi gościnności nie odmawia, korzystam więc z niej.
— I jakże się panu u nas podoba? spytał z pewnym uśmieszkiem Bończa.
— Kraj bardzo, co się tyczy tego co z niego i z nim tu ludzie robią, trudno mi się wytłomaczyć... rzekł obojętnie Nieczujski.
— Czy pan znajduje, że my tu zacofani jesteśmy? spytał Bończa.
— Dosyć, krótko odpowiedział Nieczujski, ale to nie całkiem wina panów.
— Szczęście, że choć nie nasza wina, dodał Bończa po cichu spoglądając na hrabiego, który nie okazywał jakoś chęci wmięszania się w rozmowę i stał zmuszając swe rękawiczki, aby się kapryśnych fałdzików w niepotrzebnych miejscach wyrzekły.
— Szkoda że pan zapewne mieć nie będzie czasu rozpatrzeć się w okolicy, a przekonałby się pan, iż my nie bardzo tak znowu jesteśmy zacofani. Jakie konie panie u nas, jakie konie, jakie charty!
— A! w tem być bardzo może, iż postęp jest wielki... nie przeczę, rzekł Nieczujski nie okazując chęci spierania się.
— Śliczną mamy jesień! przerwał aforystycznie hr. Roman, patrząc w okno.
— W istocie piękna bardzo! wtórował Nieczujski...
— Ale my ją możemy przeklinać, rozśmiał się Bończa, gdyby nie piękność jesieni panie na spacer by nie poszły i nie czekalibyśmy na zjawienie się ich tak długo.
Nieczujski się uśmiechnął.
— Niech panowie darują, rzekł, zesłany tu jestem aby im skrócić tę chwilę oczekiwania, a nikt do tego nie mógł być nade mnie nieudolniejszym. Proszę siadać.
Hrabiego Romana oburzało to do najwyższego stopnia, że się tu ten jakiś prostak śmiał jak szara gęś rządzić. Odwrócił się z niecierpliwością i biorąc krzesło, dał uczuć to gwałtownem jego posunięciem, jak był dotknięty.
Bończa spojrzał na rywala i uśmiechając się zrezygnowany usiadł, Nieczujski też zabrał sobie trzecie krzesło i co było najokropniejszem, nogę na nogę złożył.
Widok tych grubych podeszew, unoszących się tak nieprzyzwoicie nad posadzką salonu, obudził w hrabi Romanie smutne myśli o znikomości rzeczy ludzkich...
— Otóż, rzekł w duchu, do czego doszły salony nasze... po których w lakierkach tylko dawniej ważono się stąpać... Rewolucyjne zasady... demagogia!
Bończa obu ich miał na oku... gdyby był mógł podszczułby był nieco jednego na drugiego, lecz nie wypadało.
— Żeby też go nie odprawić z domu! myślał Roman, i jeszcze mu dawać takie prawa! Baronówna nie ma poczucia godności swej.
Westchnął.
W tej chwili wśród panującej ciszy w dziedzińcu dały się słyszeć klaskania z bata i zwróciły uwagę obu panów. Roman się zarumienił, Bończa pobladł, ktoś nowy zajeżdżał przed ganek.
Kto to mógł być??


Milczenie głębokie panowało w salonie, Roman i Bończa patrzyli na siebie, a Nieczujski na przemiany na ich obu. Wtem szeroko otwarły się drzwi, i wtoczyła się naprzód straszliwie wyfiokowana osoba niemłoda, dosyć otyła, z uśmiechem na ustach, z oczyma przymrużonemi, postępująca z wielką powagą, krokiem mierzonym... Szukała ona wzrokiem niespokojnym gospodyni, której nie było... Wszyscy wstali z krzeseł na widok tego zjawiska. Za nią szedł milczący człowiek młody jeszcze z piękną łysiną, rumiany, pulchny, w rękawiczkach białych, z kapeluszem pod pachą, we fraku, w ciasnych butach, strojny elegancko, ale bez tego znakomitego szyku jaki odznaczał hrabiego Romana. Jego ubiór mimo na pozór starannie zachowanych form, nakazanych przez modę, pachniał małem miasteczkiem. Hrabia rozpoznać mógł zaraz krawca, który o prawdziwej dystynkcyi nie miał wyobrażenia, a z krawca sądził człowieka.
Był to hrabia Ildefons Bramiński z matką, która znać przygotowana do powitania tej drogiej Baronównej, której od dzieciństwa nie widziała, widocznie była zmięszana znalazłszy się w gronie samych mężczyzn jej nieznajomych lub zaledwie znanych z widzenia. Stała nie wiedząc co począć z sobą, gdy Nieczujski czując się w obowiązku zastępowania gospodyni, zbliżył się, zapowiadając rychłe jej przybycie i wskazując miejsce na kanapce. Hrabia witał się tym czasem z Bończą, który miał minę kwaśną i tajemniczą, i z Romanem nasrożonym widocznie w obronie praw swych na które napaść przeczuwał.
Szczęściem dla wszystkich drugie drzwi otwarły się natychmiast i piękna Lola, za którą szła figlarna Herma ukazała się w nich. Hrabina Bramińska powstała natychmiast, obudzając w sobie potrzebne uniesienie, i nie zważając na przytomność świadków, poczęła prędko nagotowane już powitanie.
— Kochana, droga pani! Może nie przypominasz mnie sobie! Przyjaciołka twej matki jedyna, najszczersza, Bramińska. Nie mogłam wymódz na sobie abym nie przybyła zobaczyć, uścisnąć, powitać córkę mej nieodżałowanej Zosi. O mój Boże! jakże ślicznie wyrosła... i jak mi matkę przypomina. Pozwól się uścisnąć... co za chwila! Jakżem szczęśliwa.
Tu zwróciła się do stojącego wyłysiałego syna.
— I niech mi wolno będzie przedstawić ci, mojego Ildefonska... którego choć z imienia sobie przypomnisz, boście się dziećmi nieraz bawili i bardzo lubili.
Lola stała ogłuszona tym wyrazów potokiem, dając się ściskać i dość zimno coś szepcząc. Hermie oczy świeciły się jak u kotka, który czatuje na zdobycz. Biegała niemi po stojących rzędem Romanie, Bończy i hr. Ildefonsie. Przywitanie zresztą gościa z hrabią narzeczonym, z p. Bończą musiało być krótkie, bo hrabina nie dawała chwili spoczynku Baronównie. Widocznie chciała ją czułością, zajęciem żywem spoufalić i pociągnąć. Paliła się jej twarz, bo to niemałego wymagało wysiłku, ale czemuż nie podoła miłość macierzyńska?
— Droga moja kochana pani, paplała, niewymownie mnie to cieszy, że cię widzę tak piękną, tak dystyngowaną, tak... a!.. kochałam matkę twą jak siostrę, mogę powiedzieć.
Tu nachyliła się jej do ucha i przerywany śmieszkiem szept niezrozumiały, dokończył wstępną mowę.
Panowie przytomni nieco opodal się skupiwszy jedli się oczyma. Hrabia Ildefons, obrachowany i ostrożny zabawiał się widocznie rozpoznawaniem sytuacyi i czytaniem fiziognomii, gdyż oka z panny nie spuszczał..
Bończa bawił się brelokami od zegarka, a najnieszczęśliwszy hrabia Roman smażył się dans son jus, nic nie mówiąc. W pewnem oddaleniu od nich, Nieczujski wyswobodzony zabrawszy miejsce u okna, spoglądał na Baronównę, której mu widocznie żal było widząc jak się męczyła.
Jedna Herma spektatorka nieinteresowana całej sceny, zdawała się zupełnie szczęśliwą, chociaż sznurowała usta i lękała się je otworzyć, aby się nieprzyzwoicie nie rozśmiać. Ci trzej pretendenci wzajem się rozpatrujący w sobie, śmieszyli ją nad wyraz wszelki.
Twarz Loli robiła się coraz smutniejszą i surowszą, ale się to dawało tłomaczyć wspomnieniem matki.
Hrabia Roman zrazu jak osłupiały postawszy chwilę, z rodzajem heroizmu, rezygnacyi i lekceważenia, siadł nareście na krześle, ale w postawie mającej oznaczać wymownie jak go dojmowało fałszywe położenie.
Siadł a raczej upadł na to krzesło, nieco odwrócony od panny, rękę zarzuciwszy na poręcz niedbale, drugą założywszy za kamizelkę i skrzyżowawszy nogi od niechcenia: ręka zwieszona utrzymywała kapelusz, oczy wlepił w sufit.
Przepysznie wyglądał, jak do portretu. Bończa niby się uśmiechał do Hermy, choć nie bardzo mu się śmiać chciało, a Ildefons hr. Bramiński wyprostowany obliczał jak mu się tu znajdować wypadało.
Panna nań wcale nie zwracała uwagi, chociaż matka ją zapewniła że to był ten Ildefonsik, z którym się tak bardzo lubiła bawić i dla którego taką czuła sympatyę.
Położenie wszystkich było nieznośne... towarzystwo z żywiołów nieprzyjaznych złożone w jedną jakąś grupę i całość skleić się nie mogło... Lola była widocznie na mękach.
Ale w dobrze urządzonym domu zawsze się można spodziewać dywersyi choćby przez kamerdynera... Zaczęto przygotowywać w drugim pokoju herbatę, i zjawiła się jak kometa przelatująca Ciocia Nieczujska.
Hr. Ildefons zdecydował się rozpocząć cichą i skromną rozmowę z Bończą. Na Nieczujskiego nikt naturalnie ani spojrzał, co zdawało mu się dogadzać. Swobodny, spokojny, patrzał sobie to na ogród, to na Lolę, której oczy też kilka razy szukać się go zdawały.
Opuszczony hr. Roman poczynał się burzyć w sobie, gdy litościwa Herma przyszła mu w pomoc i przysiadła do niego.
— Jakże się ma stryj hrabiego? odezwała się — sam przyjazd pański zdaje się zapewniać, że lepiej... Lola była o jego zdrowie niespokojną.
— Tak jest, stryj mój ma się lepiej znacznie — rzekł Roman smutnym głosem ofiary niewinnie poświęconej.
Zniżył głos i po namyśle dodał:
— Z jego rozporządzenia przybyłem tu... gdyż inaczej nigdybym się tak często nie śmiał naprzykrzać zwłaszcza że w Gromach jak widzę — nie zbywa na towarzystwie.
— A! to tylko dziś taki jakiś dzień szczęśliwy, złośliwie poczęła Herma — na dnie powszednie nie mieliśmy nikogo oprócz p. Adolfa Nieczujskiego...
— Widzę że nie odjechał jeszcze...
— Lola go zatrzymała, mówiła z pewnym naciskiem Herma — to bardzo dobry i miły człowiek, chociaż niepozorny.
— Tak, bardzo niepozorny... śmiejąc się dodał Roman.
— Ale mężczyzna bardzo przystojny, podchwyciła Herma, a że troszkę zaniedbuje się, tego mu za złe brać nie można. Bez pretensyj...
Roman milczał zacięcie — Herma paplała. — Wszakże z hr. Ildefonsem i p. Bończą panowie się znacie?
— A! bardzo dawno i dobrze! rzekł Roman.
Była to jakby przymówka złośliwa do tego, że nie mówili do siebie. Hrabiego Ildefonsa w istocie trudno teraz było wciągnąć do rozmowy, gdyż cała jego wielce wytężona uwaga, zwróconą była na Lolę i matkę, która go usiłowała zbliżyć do niej i wyzywała coraz słówkiem jakiem.
Ale nader ostrożny kawaler odpowiadał krótko i zapobiegając wszelkiej kompromitacyi, chciał być dla panny widocznie zagadką i tajemnicą.
Troskliwa matka naprzemiany cicho i głośno prowadziła rozmowę nieprzerwaną z gospodynią, pochlebiając sobie, że ją dowcipem i czułością swą zachwyci, chociaż w istocie do najwyższego stopnia tylko zamęczała. Chciała widocznie zawiązać stosunek poufały i serdeczny.
— Ty, kochana Baronówno, jesteś tak osamotniona, bez stosunków, bo chociaż wielce szacuję hrabiego Filipa, no, ale zawsze to mężczyzna a kobiecie kobiet potrzeba i kobieta ją tylko zrozumieć potrafi. Nie dziwże się iż z całego serca ofiaruję moją przyjaźń, pomoc sąsiedzką i posługi.
Lola dziękowała: w tem jakoś dano znać, że herbatę podano i całe towarzystwo przeniosło się do jadalnej salki, do wytwornie dosyć zastawionego stołu, u którego każdy zajął miejsce jakie chciał i mógł.
Nieczujski ostatni pozostałe zajął na swym końcu. Spoglądano na niego ciekawie, ale niepozorna jego postać nie zastraszała nikogo.
Siedział skromnie, nie odzywał się wcale i trzymał na uboczu, tylko Lola uciekała się doń czasem wzrokiem, jakby przed nim poskarżyć się chciała, użalić i od niego sił zaczerpnąć do nieznośnej tej komedyi życia. Wśród dwóch hrabiów i szanownego Bończy, sztywnych, wymuszonych, obrachowanych, nadętych, Nieczujski korzystnie odbijał męzką postawą, otwartą fiziognomią i obliczem jasnem a pełnem męztwa i spokoju.
— Kto to jest ten pan? zapytała cicho hrabina Loli.
— Daleki mój krewny, z Poznańskiego — odpowiedziała gospodyni.
— Kto to taki ten jegomość? pytał Bończy hr. Ildefons pół głosem.
— Jakiś kuzynek zdaleka, z wizytą przybyły zapewne po pieniężną pomoc... odparł Bończa.
Hrabiemu Romanowi zawadzał także ten intrus bardzo, ale nie był obowiązanym zbliżać się do niego. W ogóle był dosyć osamotniony i łapał kosę wejrzenia wymierzone na siebie.
Przy herbacie rozmowa mniej więcej była powszechną, gospodyni usiłowała w nią wciągnąć Nieczujskiego, który parę razy krótko odpowiedział...
Utrapione owo posiedzenie skończyło się przecie. W przejściu na powrót do salonu Bończa miał zręczność zbliżyć się chwilę do Hermy.
— Nieskończenie jesteście wszyscy zabawni, szepnęła mu figlarka. Widzę że pan za wygranę Romanowi dać nie chcesz, a oto i nowy rywal przybywa w hr. Ildefonsie.
— Nie straszny — odparł Bończa — lecz, co gorzej, jeśli Ildefons miał tę myśl, mogą ją powziąść i inni młodzi ludzie z sąsiedztwa. Będziecie panie miały i najazd pretendentów i szturm do serca Baronównej.
— A! to będzie nadzwyczaj zajmujące! zawołała Herma... bardzo bym rada, ażeby się przepowiednia sprawdziła!
— A jakże pani nam wróży? zapytał Bończa.
— Ja wcale wróżką nie jestem... Lola dobra.. kochana, jest jeszcze dzieckiem, do serca jej zajrzeć bardzo trudno... a kogo wybierze sobie, tego nikt dziś nie odgadnie. Wiesz pan z mężczyzn kto jej dotąd najmilszy?
Bończa z niezmierną ciekawością pochylił się, aby tajemnicę usłyszeć.
— Kuzynek Nieczujski! śmiejąc się dodała Herma.
— Nie może być!! zdumiony odparł Bończa, pani żartujesz!
— Nic a nic, z nim mówić lubi, z nim jest najlepiej...
— Ależ przecie to nam nie grozi! zawołał kawaler, boć to człowiek nie naszego świata.
Herma ruszyła ramionami.
— Cóż mówi o mnie? zapytał ciekawy.
— Najgorzej że wcale o panu nigdy nie wspominała...
— Nie było to najgorzej jeszcze — przerwał Bończa — lecz pani by ją powinna przez łaskę dla mnie wybadać.
— Nie przez łaskę dla pana, ale przez ciekawość, zapytywałam ją...
— I cóż? i cóż? natarczywie badał Bończa...
Rozśmiawszy się Herma, na wychodnem już do salonu, rzuciła mu w ucho.
— Ciesz się, stoisz na równi z hr. Romanem!
Po tej zagadkowej odpowiedzi pierzchnęła. Bończa wrócił do salonu mocno zamyślony. Tu prędko nadchodzący wieczór jesienny zmuszał gości do odjazdu, hrabina Bramińska, wylewając ostatki czułości na córkę najlepszej swej przyjaciółki zabierała się ją pożegnać, hr. Ildefons obliczał się z sumieniem czy jakiego nierozważnego nie popełnił kroku... ruszono się z miejsca. Bończa rad nie rad wziął za kapelusz także. Tryumfujący ze swojego przywileju hr. Roman pozostawał, otrzymawszy plac nad nieprzyjacielem cofającym się w porządku ale z kwaśną miną.
Nie był jednak sam, gdyż zapewne w skutek danego znaku, Nieczujski pozostawał w saloniku i wziął się zaraz przysunąwszy krzesło do przeglądania albumów, jak gdyby one dla zabawy jego na stole rozłożone były. Herma dla zajęcia niespokojnych rączek miała szydełkową robótkę, Lola wyniosła jakąś kanwę rozpoczętą ogromnym deseniem. Wszyscy więc znaleźli sobie zatrudnienie, jeden tylko hr. Roman zostawiony własnemu przemysłowi nie bardzo wiedział co począć.
Jedynym talentem, jaki posiadał młodzieniec, który zresztą był także nieco muzykalnym, ale tu do wysokiego stopnia ćwiczeń swych nie posunął było rysowanie karykatur. Znano go z tego, a drażliwe postacie niektóre lękały się tego niewinnego ołówka, przedrzeźniającego je w dosyć pospolity sposób. W istocie karykatura jest pono najłatwiejszą do stworzenia z niewielką umiejętnością i dowcipem. Charakterystyczne rysy przesadzić potrafi nawet nieuk... pochwycić ich wyraz i uwydatnić umie tylko talent prawdziwy... Karykatura może być arcydziełem, ale znośną być może nawet, gdy jest bazgraniną.
Hr. Roman słynął ze swych karykatur.
— Powinien pan nam dać próbkę swego talentu, odezwała się Herma... postaramy się o papier i ołówek, rysuj pan nasze karykatury.
Romanowi pochlebiało to uznanie, bo on sam zbytnią nawet wagę przywiązywał do swego talentu, ale przychodziły mu te produkcje z ciężkością i improwizować ich nie umiał.
Skłonił się grzecznie.
— Nie przypisuję sobie tego daru, który mi pani przyznawać raczy, rzekł powoli cedząc, a nieśmiałbym w karykaturze przedstawić to co w ideale widzę.
— Ja się panu ofiaruję, bo ideałem nie jestem! zawołała Herma, rób pan moją karykaturę...
— Ja służę mu fiziognomią moją, dodał Nieczujski.
— A przedewszystkiem ja, śmiejąc się odezwała z kącika kapitanowa, ze mnie starej najłatwiejsza karykatura gotowa.
Namyślał się hrabia, znać było, że nie zupełnie się chciał bronić od popisu. Szło tylko o to, na kim miał sił sprobować.
Szczęściem Bończę i hr. Ildefonsa tyle razy rysował wprzódy iż obu ich umiał na pamięć, milczące więc przysunął się do stołu. Herma żywo podsunęła mu farby i całą librę papieru... hrabia począł cedząc tłomaczyć się, że i karykatura wymaga natchnienia, że nie czuł inspiracyi i świętego ognia... ale począł coś kreślić.
Zdala przypatrywano się robocie. Tymczasem gdy był tą pracą zajęty, Nieczujski nieznacznie dobył małego w płótno oprawnego albumiku z kieszeni i ołówka, w książeczce swej także rysując. Z wejrzeń rzucanych ukradkowo na Romana, można było wnosić, że jeśli nie karykaturą to portretem jego się zajmuje.
Zdziwiły się panie, gdyż w nim wcale nie domyślały się artysty diletanta... Herma przypatrywała się obu z zajęciem. Roman zdawał się wytężać wszystkie swe siły na tę próbę, Nieczujski zamaszysto i swobodnie a pospiesznie dokonywał tajemniczej roboty...
Gdy hr. Roman pierwszy półarkuszek odłożył, ubolewając, że mu się nie udał rysunek, poszedł on po rękach... Poznano w nim łatwo Bończę skarykaturowanego dosyć szczęśliwie, ale sucho i niewprawnie...
Herma winszowała, skromny autor ze spuszczonemi oczyma przyjmował pochwały i z większym zapałem brał się do drugiego... Nieczujski już rysunek swój wykończał... powolniej niepostrzeżony... Złożył książeczkę i chciał ją schować do kieszeni, gdy Lola pod stołem wyciągnęła po nią rękę... Nieczujski się zawahał trochę.
— Jestem bardzo nędznym amatorem, szepnął podając swój albumik, nie ma tu co patrzeć. Obie z Hermą ciekawie przechyliły się nad szkicem.
Na całej stronicy zrobiony był dosadnie, wprawną ręką wizerunek nie skarykaturowany, ale prawie upiękniony i niezmiernie podobny hrabiego Romana, którego charakter, sztywność, krochmal, dystyngwowana maniera pochwycone były z niezmierną trafnością. Nie będąc karykaturą portret jednak zdawał się złośliwym, bo uwydatniał wszystkie słabości i wady pierwowzoru.
Ze szczególną miłością odrobioną była śpilka w chustce, i nieposzlakowany krój sukni... Herma zdziwiona o mało nie krzyknęła. Lola uśmiechnęła się i posmutniała nagle wpatrując się w wizerunek tej lalki. W tym portrecie był cały człowiek, można go było w jakim magazynie mód za szkłem na wzór wystawić. Wdzięczne rysy nic nie mówiące oddane były z dziwną prawdą i bezstronnością, ołówkiem nie kierowała namiętność, a jednak smutne to było...
Mimowolnie ciekawe rączki pań z cicha poczęły przewracać kartki już prawie szkicami zapełnionego albumiku. Były to jakby podróżne notaty z datami i oznaczeniem miejsc... Widoki chat, cerkiewek, kościołków, dworów, strojów włościan, typowe twarze, figury fantastyczne... ani na talencie ani na wprawie nie zbywało Nieczujskiemu, choć obojga dotąd nikt się nie domyślał.
Hr. Roman tymczasem szkicował pracowicie Ildefonsa... który mu się udał lepiej... Był on gotów gdy właśnie albumik przeglądać skończono i Nieczujski po niego rękę wyciągnął, ale Herma go zatrzymała, zaczęto chwalić bardzo Ildefonsa, lecz razem śmiać się z niego. W istocie był on zabity tym rysunkiem, który i podobny był i wielce śmieszny.
— Cóż pan powiesz na to, wtrąciła Herma, że ja tymczasem w czasie gdyś pan tych sąsiadów exekwował (cest le mot) zrobiłam pańską nie karykaturę ale skromny portret.
— Pani? mój? niespokojnie się rumieniąc zawołał hr. Roman, któremu nigdy na myśl nie przyszło, żeby i on mógł zostać karykaturą,
— Nie chwaląc się jednak, dodała Herma, byłam dla pana nieskończenie litościwszą niż hrabia dla tych panów.
To mówiąc ukazała mu Album. Roman który miał pewne sztuki pojęcie, zdumiał się nadzwyczajnie i zamilkł. Zdaleka patrzał na swój wizerunek i nie wiedział sam czy się gniewać czy dziękować.
Nie przyszło mu na myśl osądzać oń Nieczujskiego, bo tak był zatopiony w swych karykaturach, że go rysującym nie dostrzegł.
— Nie prawda że schwyciłam trochę podobieństwo? spytała złośliwie Herma.
— Ja o tem sądzić nie mogę, odparł nieukontentowany widocznie Roman, lecz muszę przyznać iż rysunek bardzo ładny.
Herma schowała Albumik pod stół, lecz przy oddawaniu go Nieczujskiemu nie uniknęła wejrzenia Romana, który widząc go przechodzącym do kieszeni młodego jegomości, spochmurniał jeszcze bardziej, ołówek rzucił i siadł w krześle nadęty.
— Nie wiedziałem, że pan jesteś artystą, szepnął niechętnie do Adolfa.
— Ja wcale nim nie jestem, odpowiedział Nieczujski, nie mam do tego pretensyi.
Portret ten schowany do kieszeni w niezmiernie zły humor wprawił hrabiego. Czuł że w obec niego karykatury pełzły, i że on był zapłatą za złośliwość z jaką swych rywalów odwzorował...
— Ten jegomość za wiele sobie pozwala, pomyślał — lecz, cierpliwości, wiecznie tu przecież siedzieć nie będzie.
Tak spłynął długi wieczór, nieznośny dla Loli szczególniej, oglądającej się na zegar ciągle, aby godzinę pożegnania przyspieszyć...
Hrabia Roman, który czuł się w obowiązku dosiedzieć do ostatnich krańców czasu, jaki przyzwoitość oznaczała, nie opuścił salonu aż o jedenastej, namyśliwszy się, że na wsi mogła to być godzina spoczynku. Wątpliwość miał czyliby dłużej jeszcze nie należało nudzić panny, na którą nadaremnie spoglądał, nigdzie się z jej wzrokiem spotkać nie mogąc — lecz Herma zaczęła znacząco składać robotę i on wziąść musiał za kapelusz...
Nieczujski szukał swojego także, gdy Lola dała mu znak nakazujący aby pozostał... Odchodząc Roman rzucił nań wejrzenie jak sztyletem przeszywające, i zdala mu tylko głową kiwnąć raczył...
Na wschodach słychać było krok odchodzącego Romana, gdy Baronówna załamała ręce i zawołała do Adolfa.
— Zmiłuj się pan, powiedz mi co ja mam począć... z kilku słów hrabiny domyślam się, że tu wkrótce całe sąsiedztwo w Gromach przyjąć będę musiała. Rozdrażni to mojego opiekuna, do rozpaczy doprowadzi hr. Romana... a mnie na śmierć zamęczy.
— Trochę cierpliwości — rzekł uśmiechając się zapytany. Co to pani szkodzi? Czyżby pani wolała przez kilka dni siedzieć téte-a-téte z hr. Romanem?
— A! niech Bóg uchowa!!
Herma się śmiała.
— Mnie by się zdawało, że toby było raczej do życzenia niż strasznem....
— Byłaby to zabawka, rozrywka, może nawet zajmujące dla pani stadium. Daruje mi pani, że się mięszam w nie swoje sprawy, ale zostałem wyzwany, będę więc otwartym. Nadzwyczaj niezręcznie komedyą gram i wolę szczerze mówić co myślę...
— Ale mów pan, mów proszę! żywo zaczęła Lola.
— Hrabia Roman nie jest pani tak nadzwyczaj miłym, ażeby już z nim nikt współzawodniczyć nie mógł, mówił spokojnie Nieczujski. Dla czegóżby pani nie chciała rozpatrzeć się w innych, widocznie stojących w rzędzie konkurentów? Może być, że pani uczynisz między niemi wybór szczęśliwszy.
Lola głową potrząsła i spuściła oczy...
— Za to ręczyć nie można, ciągnął dalej Nieczujski. Któż wie? Tu idzie o życie całe i przyszłość — nie godzi się ich poświęcać dla grzeczności względem opiekuna...
— Ma zupełną słuszność! wtrąciła Herma żartobliwie. — Cóż mówisz o Bańczy...
— Moja droga Hermo! zakrzyknęła Lola — proszę cię!!
— A hr. Ildefons, nie wyglądaż majestatycznie z tą młodocianą łysiną podwyższającą mu czoło i nadającą jego fiziognomii takiż wyraz myślący.
Lola wzdrygnęła się, nie odpowiadając.
— I nie rozczula cię hrabina mama, z tą tkliwością dla ciebie, ze swemi wspomnieniami dzieciństwa, gdyście z Ildefonskiem igrali razem...
— Tego nigdy w świecie nie było! zaprotestowała Lola, nigdy Ildefonsek ów nie był u nas...
Spojrzała rozpaczliwie prawie na Hermę i Nieczujskiego.
— Kogoż się jeszcze możemy spodziewać? spytała...
— Ja tak dobrze sąsiedztwa nie znam, ale Ciocia Nieczujska.
Kapitanowa kończąca drut w pończosze i siedząca w kątku, westchnęła.
— O to! to! rzekła, jeśli wszyscy jechać zechcą, zawiędłych i świeżych kawalerów nie zabraknie.
— Naprzykład, nalegała Herma, niech Ciocia tę staroświecką pończochę porzuci i da nam przedsmak przyszłych naszych rozkoszy.
— Czekajcież, muszę myślą przebiedz okolicę, mówiła z drutem w zębach Ciocia Kapitanowa. A no! Naprzód pan Modest baron Leliwa. Tego tak pełno wszędzie, iż niesposób żeby się tu nie wkręcił.
— Znam go, dodała Herma. Młodzież nazywa go Bąkiem, bo się jak bąk ciągle kręci, a może iż bąki strzela. Dalej Ciociu.
— Jest jeszcze Herman Pniewski, posłem zwany.
— Cóż chcecie, wcale przyzwoicie nudny człowiek, wtrąciła Herma.
— I Rębaczewski, który Grochówkę tak przyozdobił... że na ogród pono długi zaciągał, człek z gustem...
— Przejeżdżając admiruję zawsze chiński domek w jego ogrodzie... żywcem z pudełka od herbaty.
— Na ostatek hr. Nepomucen... hrabia Nepomucen, szambelanic.
— I tego znam, dodała Herma... Ziewa strasznie...
Lola słuchała, Nieczujski stał milczący.
— Ale bo pani dobra, odezwał się do Hermy, zbyt jesteś surową. Juściż niepodobna, aby, licząc z Bończą, jeśli się nie mylę, między sześcią jeden się nie znalazł, o którymby coś dobrego powiedzieć nie można było.
— Nie o jednym o każdym powiem panu coś dobrego, żywo odcięła się Herma, a jednak z tych sześciu jabym wybrała chyba siódmego.
— Jakto? hrabiego Romana...? zapytał Nieczujski.
— O! ten się nie liczy, to urzędowy nudziarz.
Milczenie trwało przez chwilę.
Lola machinalnie rozłożyła kalendarz i szukała w nim, jak się zdawało wiele jeszcze dni swobody pozostawało.
Biegły z taką niepoścignioną szybkością.


Po powrocie z Gromów pani hrabina Bramińska, przez całę drogę nic się od zadumanego syna niemogąc dopytać, z bólem głowy siedziała na kanapie. Wstydziła się ona tego defektu przed ludźmi obcemi, lecz gdy nie było świadków, porzuciwszy robotę, szczególniej w stanowczych życia chwilach, lubiła ciągnąć kabałę. I teraz z głową związaną chusteczką po staroświecku w szafranie ufarbowaną, pilnie rozkładała karty, gdy syn wszedł przebrawszy się zadumany wielce, trąc włosy których nie miał i usiadł na przeciwko niej.
Westchnęli oboje spoglądając na siebie.
— Cóż ty mówisz? spytała matka, która w rozumie syna najgłębszą pokładała wiarę.
Ildefons głową zlekka potrząsł.
— Nie łatwa to rzecz coś o tem powiedzieć, począł nieco ochrypłym głosem, o to! o to! nie łatwa. Skomplikowane tam rzeczy.
— Skomplikowane mówisz?
— Nawet bardzo! mówił jakby do siebie hr. Ildefons. Ja, kochana mamo, lubię wszystko rozważyć, rozważyć i dobrze obrachować.
To nie dosyć, że tam hr. Roman na przeszkodzie stoi... O niego toby tam zresztą i mniejsza było... żeby tylko z nim się jednym miało do czynienia. Ale, juściż nie darmo siedzi pani Grzegorska, ona tam też kogoś protegować musi. Może Bończę, bo to chytry, przebiegły człek a i na tem nie koniec. No a Ciocia Nieczujska... ta też wpływy mieć musi... a przy niej syn. Jakaś figura niby cicha, ale ja dobrze obserwowałem go... Baronówna często na niego spoglądała, on też. Niby prosty człek, ale temu ufać nie można.
— Mój Boże, jak to ty wszystko zaraz umiesz pojąć! westchnęła hrabina smutnie. Ja czyniłam co mogłam aby ją ująć, przemawiałam do serca, do uczucia, do wspomnień; zimne jakieś stworzenie.
— Ładna panna, wtrącił Ildefons.
— E! żeby znowu tak bardzo ładna, odezwała się matka, zobaczysz jak to prędko zwiędnie i zestarzeje. Ładniejsze Gromy.
Westchnęli oboje, Ildefons zamyślił się głęboko.
— Ja mam coś! rzekł.
— Cóż takiego?
— Ciotkę i jej syna trzebaby ująć. Przez nich by się drogi utarły.
— Ale jak?
— Nie wiem, mówił hrabia, tego nie wiem. Ludzie ubodzy, gdyby mieli na widoku korzyść jaką.
— A! to prawda! szepnęła matka, ale jak do nich przystąpić, jak?
— No, nie wiem, zakończył Ildefons zatapiając się w myślach.
Na tem pierwsza narada dnia tego się skończyła. Nazajutrz zaledwie wstali od stołu w Gromach, gdy powóz czterema końmi zaprzężony przywiózł do ganku szambelana hrabiego Dambskiego z synem hrabią Nepomucenem.
Stary był skromnie ubrany we frak czarny, a ordery zawieszone niósł w miniaturze na łańcuszku od niechcenia. Maltański krzyż prawie był klapą przykryty i mało co widoczny.
Gdy oba z wielką pompą wtaczali się na pokoje, hrabia Roman pobladł jak trup i ledwie się mógł powstrzymać od okazania gniewu. Ojciec pełen życia i syn ziewający, milczący, wyglądający na dyplomatę nudzili już przez kwadrans gospodynię a śmieszyli jej przyjaciołkę, gdy nadjechał pan Rębaczewski.
Były to już dwie postacie z odgadniętych przez Ciocię Nieczujską wczoraj. Rębaczewski uczynił takie wrażenie przybyciem swem na oficialnym pretendencie hrabi Romanie, iż ten, chcąc pannie okazać widocznie swoje najwyższe nieukontentowanie z tego najazdu gości, jak mu się zdawało, wywołanego przez nią dla dokuczenia mu tylko, wyniósł się na górę do swojego pokoju i pozbawiwszy ją miłego towarzystwa swojego, w fotelu cygaro palił.
Nie taił on przed sobą, iż to był krok nader śmiały, nadzwyczaj dzielny i niezawodnie wywołać mający otwarte tłomaczenie, rozmowę. Wahał się nawet czy o tym kroku na własną odpowiedzialność przedsięwziętym, nie należało zawiadomić Stryja listem. Zdawało mu się, że tem usunięciem się Baronównę nastraszy. Gdy godzina herbaty wybiła, a Rębaczewski właśnie zabawiał Lolę kreśląc plan zupełnego przeobrażenia parku, poczynając od wycięcia starych drzew, które perspektywę zasłaniały, Lola szepnęła Nieczujskiej, aby pana Adolfa posłała ściągnąć hr. Romana.
Posłuszny pan Adolf zawahał się, ale poszedł.
Na górze zastał malkontenta rozpartego w krześle z wonnem cygarem.
— Baronówna prosi pana na herbatę! rzekł wszedłszy.
Roman spojrzał zrazu milczący, twarz jego objawiała, iż kaprysić chciała, nie wiedział co dalej począć.
— Mam dreszcze i ból głowy, rzekł namyśliwszy się, jest to moje zwykłe nerwowe cierpienie; raczy pan podziękować za pamięć odemnie i powiedzieć, że chyba po odjeździe gości od mojej newralgii będę wolny.
Nacisk mocny położywszy na odjazd gości hrabia sądził, iż uczynił już bardzo wiele. Głową ruch znaczący wykonał, skłonił się i palił cygaro.
— Przyślemy tu panu herbatę, a bodaj i wieczerzę, jeśli newralgia dozwoli jeść, nieco żartobliwie odpowiedział Nieczujski, możeby lepiej było całkiem dziś nie wychodzić.
— O tem mój ból głowy rozstrzygać będzie, zakończył hrabia, nogę na nogę założył i palił.
Był pewny, że panna to uczuje ogromnie. W samej rzeczy obeszło się bez niego, Rębaczewski zabawiał ogrodem, a Szambelan opowiadaniem o nowem Wiednia przeistoczeniu. Lola tego dnia zrezygnowana już, była coraz bardziej milcząca, stary hrabia Dambski zabawiał ją wszakże, bo był człowiekiem mimo swej próżności, miłym i nieskończenie żywszym od syna; który minami i ruchami więcej podsycał rozmowę niż słowy: ani hrabia Modest, ani Rębaczewski nie zachwycili ją wszakże.
Gdy ją pożegnali nad wieczorem, miała dopiero czas zapytać, co się hrabiemu stało.
— Hrabia dostał newralgii, głowa go bolała, rzekł Adolf uśmiechając się, zezwolił nam jednak pocieszać się nadzieją że po odjeździe gości ozdrowieje może.
Herma śmiała się uradowana.
— A! przedziwny! wołała. Szkoda tylko, że nas dwóch karykatur pozbawił.
Jeszcze o tem szeptano, gdy hrabia Roman z wielką powagą wszedł do salonu, dając uczuć Baronównie, iż się czuł obrażonym.
Ją to tylko zniecierpliwiło.
W chwili gdy się towarzystwo rozpierzchło... szepnął zbliżając się, że prosi o chwilę rozmowy.
Lola spokojnie wyszła z nim do sali jadalnej, która stała otworem.
— Nie zdziwi się pani, odezwał się poważnie hrabia, gdy jej wyznam że jestem silnie dotknięty, mocno zasmucony.
— Czem?
— Co znaczy proszę pani ten ciągły najazd na Gromy?
— Nie rozumiem dla czego pan mnie pytasz o to?
— Juściż zdaje mi się że bez zezwolenia jej...
— Daję panu słowo, że nie prosiłam nikogo.
— Lecz to podaje w wątpliwość w oczach ludzi moje położenie.
— Pan masz moje słowo, odezwała się obrażona nieco Lola, lecz ja pana od wszelkich zobowiązań uwolnię, jeśli mu się co we mnie i u mnie nie podoba. Przed opiekunem będę się umiała wytłomaczyć.
Nastąpiło milczenie znaczące.
— Mój stryj, dodał hrabia, miał nadzieję, że przez te dni pani mi się zbliżyć dozwoli i dać poznać.
— Wszak tego panu nikt nie broni.
— Ale jesteśmy ciągle w tłumie natrętów.
— To prawda! cóż ja na to poradzę... odezwała się rozgniewana nieco Baronówna. Wie pan co trzebaby napisać i przybić na bramie, że nie jestem już wolną i że wstęp do mnie dopuszcza się tylko za dozwoleniem opiekuna.
— Pani się gniewa...
— Ja! wcale nie! śmieję się, bo to po prostu śmieszne!
Westchnął hrabia.
— Cóż ja mam począć!
— Jak się panu zdaje.
— Kilkanaście dni takich wizyt... takiego nacisku...
— Każ kartę przybić na bramie! rozśmiała się złośliwie Baronówna, a zwracając się nagle ku zdumionemu jej śmiałością Romanowi, dodała: szanowałam i szanuję życzenie ojca i wolę opiekuna, którego kocham, zawarowałam sobie jednak trochę swobody, która mojej ofiary miała być nagrodą. Widzę że pan hrabia już teraz ją chcesz krępować! Cóż będzie potem?
— Ja wcale nie krępuję swobody, wyjąknął hrabia, ja tylko pytam pani o znaczenie tych odwiedzin.
— Zapytaj pan o nie tych co przyjeżdżali, odparła uspokajając się Lola.
— Pani o tem nic nie wiedziała..
Lola się zaczęła śmiać, obrażony Roman skłonił się i rzekł dobranoc. Sądził że to będzie cios stanowczy i ostateczny. Baronówna wróciła powoli do salonu, prawie nie poruszona; okoliczności te zmusiły Romana do wystylizowania listu do stryja. Rozkazał więc panu François, aby dobył tekę podróżną i przyrząd do pisania.
Wybierając się na dni kilka hrabia był nawykły wozić z sobą wszystkie przybory jakich mógł potrzebować, gdyż pospolitym papierem, zwyczajną kopertą, ordynaryjnym atramentem i piórami, jakie się wszędzie spotykają posługiwać się było dlań niepodobieństwem. Jak ubranie jego wymagało mnóstwa przygotowań nader wyszukanych, tak też każda czynność tylko z pewnemi warunkami dopełnianą przez niego być mogła. Portfel, zawierający kancellaryjne przybory był przepyszny, ze skóry juchtowej z herbami i cyframi.
We środku liczne przedziałki mieściły papier z imieniem, cyframi, herbem i papier fantazyjny, takież koperty garniturowe różnych formatów, gdy wedle prawideł papier i koperta bardzo rozmaicie używane być mogą i muszą, a nauka przyzwoitości wskazuje do kogo na półarkuszku a do kogo na półćwiartce pisać się godzi. Hrabia Roman rozłożył wszystko na osobnym stoliku i potrzebował pół godziny do przygotowania się do pisania, nie żeby zebrać myśli, lecz żeby samą czynność odbyć jak należało... Już w chwili przystąpienia do listu, wątpliwość poczuł, czy mu się skarżyć wypadało, i rozwiązał ten węzeł gordyjski niemożnością wyjścia inaczej z nader trudnego położenia. Potrzeba było zawiadomić hrabiego Filipa jak tu rzeczy stały i jak narzeczona była usposobioną. Chociaż oburzony jej postępowaniem, Roman miał czas zwolna ochłonąć i wyrachować, że stryja powinien był jak najchłodniej o tem objaśnić, okazując jak najmniej zazdrości i gniewu. Siadł więc do listu, podłożywszy linjowany papier, dobywszy bibułę, wyprobowawszy pióro. List w formie i rodzaju dziennika zdał mu się najwłaściwszym. Opisał więc przybycie swe, osoby które zastał, odwiedziny jakie nastąpiły, później dotknął rozmowy z Baronówną, ale tę złagodził znacznie. Żądał od hrabiego Filipa aby go wsparł swą radą i przyznawał się otwarcie, iż dotąd nie tylko nie postąpił we względach panny, lecz niemal część ich stracił, jeśli się tak wyrazić godziło. Szło mu źle jednem słowem, a najazd sąsiadów zdawał mu się umyślnym środkiem obronnym, aby zbliżenie utrudnić.
Zrazu pisał hr. Roman nie mając zamiaru poprawiania listu i przerabiania go na czysto, okazało się jednak, iż kopia była nieuchronną. Mazał więc, przekreślał, uzupełniał i wielce znużony dopiero dobrze po północy odczytawszy ostateczną redakcyę poprzestał na niej. François miał już polecenie nazajutrz pewnego wynaleść posłańca i wyprawić list z żądaniem odpowiedzi.
Dokonawszy tego ważnego aktu, po którym spodziewał się bury dla narzeczonej i skruchy z jej strony, hrabia spokojny w sumieniu, przed zwierciadłem wieczorną toaletę wykonał, i położył się by usnąć snem sprawiedliwego.
Następny dzień miał być nowemi utrapieniami oznaczony... o godzinie wizytowej po obiedzie, ukazał się kocz staroświecki Leliwów z panem Modestem i jego stryjem, nadjechał z jakiemś poselstwem od matki hrabinej Bramińskiej pan Ildefons, przywożąc oprócz tego piękny bukiet. Stryj bez przekonania jakoś introdukował czynnego swego ale zawsze niefortunnego synowca pana Modesta, który natychmiast sobą cały salon napełnił... Zabawił nawet panie, bo mu się usta nie zamykały. Mówił, gestykulował, śmiał się, podskakiwał, biegał i pracował w salonie jak nikt. Herma żartowała sobie z niego, ale tak zręcznie iż się na tem nie poznał. Lola która pierwszy raz widziała egzemplarz tak znakomity wierci-pięty, zajęta nim była jak dziecię zabawką.
P. Ildefons dopełniwszy poselstwa swego, nadzwyczaj zręcznie zszedł z pierwszego planu sceny i cofnął się ku Nieczujskiemu z którym się nieznacznie zapoznał. Parę razy zwrócił się z rozmową ku Cioci Kapitanowej, mocno tem zadziwionej i odpowiadającej krótko z towarzyszeniem ruchów osobliwych, innego mogących odstręczyć. Ostatecznie przysiadł się w kątku do p. Adolfa, który przeciwko temu nic nie miał i nader grzeczne zawiązał badanie. Dowiedziawszy się o pragnieniu poznania kraju i okolicy, hr. Ildefons zaprosił nawet Nieczujskiego, aby go raczył odwiedzić, przyrzekając mu być pomocą do studiów nad tem co znał doskonale. P. Adolf dosyć obojętnie ale grzecznie przyjmował ofiary hrabiego, chłodno nieco dziękował za nie, od rozmowy się nie uchylając... tak iż rodzaj znajomości został zawarty.
Ostrożny hr. Ildefons za pierwszym razem nie śmiał być zbyt natarczywym.
— Państwo tu, jak widzę, rzekł hrabia, miewają dosyć gości codzień...
— W istocie, od czasu jak tu jestem nie zbywa na nich.
— Na wsi to bardzo przyjemnie...
— Leliwowie są po raz pierwszy? spytał cicho Nieczujski.
— Nie znam tych panów a tu ich widzę w istocie dziś pierwszy raz...
Bramiński nachylił mu się do ucha.
— Niewielkie rzeczy — szepnął — niewielkie... dobrzy ludzie... no, i po wszystkiem, więcej powiedzieć nie można. Rozmyśliwszy się doszepnął jeszcze:
— Niemajętni — nie...
Zaledwie to wymówiwszy hr. Ildefons pożałował swej zbytniej i nieoględnej szczerości i zamilkł zamyślony...
Wyrzucał już sobie — zagadał więc zaraz czem innem, a w końcu powtórzył zaproszenie do siebie p. Adolfa, który nie nieprzyrzekając, podziękował.
Leliwa tymczasem, którego stryj mało się odzywał, nadzwyczaj gorliwie popisywał się z żywością myśli i mnogiemi wiadomościami. Nie uważał, że Herma wyciągała go na różne paplaniny co najmniej niepotrzebne, nie widział że się z niego uśmiecha.
Było to zabawnem i smutnem.
Nieszczęśliwy stryj, mający więcej taktu napróżno spoglądał nań, starając się go pohamować w zapędach, pan Modest był jak koń rozbiegany, którego nic wstrzymać nie może. Sypał jarmarcznemi anegdotkami i dowcipami, a że Herma się śmiała, zapalał się coraz więcej.
Nikogo ten tak zuchwały sposób postępowania w salonie bardziej oburzać nie mógł nad hr. Romana, który bladł, czerwieniał, zacinał usta, zakładał nogę prawą na lewą i lewą na prawą i wcale się do rozmowy nie mięszał. Parę razy wciągnięty w nią, ledwie raczył rzucić słowo...
Tego dnia, chociaż w bardzo złym humorze hrabia był z nadzwyczajnym smakiem ubrany... Surducik leżał na nim jak ulany, czarny krawat spięty był ogromnym turkusem, woniał rezedą jak grzęda rozkwitła. Wszystko to było stracone nikt nań prawie nie patrzał, nikt woni tej nie ocenił. W barbarzyńskiem owem towarzystwie nikt do tych rzeczy wyszukanych przedziwnych, taką dystynkcją nacechowanych, najmniejszej nie zdawał się przywiązywać wagi. Baronówna była roztargniona i wczorajszy mały spór, który powinien jej był dać do myślenia, nie wpłynął wcale na jej postępowanie.
To też ilekroć w ciągu tego dnia hrabia przyzwoicie mógł się absentować, wychodził i spędzał smętne samotności godziny ze swem hawańskiem cygarem.
Nie umiał sobie tego wytłomaczyć, dla czego najszczególniej wstrętliwym dlań był p. Adolf Nieczujski. Pierwsze wrażenie jego grubych butów i pomiętego surduta zatrzeć się w nim nie mogło. Nie zbliżył się też wcale do niego, a sama przytomność gościa tego w salonie, niecierpliwiła go niewymownie. Zwiększali zły humor hrabia Ildefons i Leliwa.
W jednej z tych wycieczek na górę do swojego apartamentu, hr. Roman, który znał dobrze hr. Ildefonsa chociaż tytułu jego nie rad był za równoważny ze swoim uważać, nie postrzegł się iż Bramiński po cichu za nim wymknął. Dopiero na wschodach go zobaczył.
— Nie pozwolisz mi też hrabia u siebie cygara wypalić? zapytał Ildefons.
— A bardzo proszę, comment donc, bardzo proszę.
Prośba ta była zimna, lecz wystarczająca, hr. Bramiński wszedł. Dobywał już własne cygaro, gdy hr. Roman uroczyście go powstrzymał, było to uchybieniem przeciwko formom.
— Za pozwoleniem, odezwał się, mam przyjemność hrabiego przyjmować u mnie, zatem proszę na moje cygaro.
Tu nastąpiło wydobycie różnych cygarnic zawierających wszelkie cygara do wyboru, hr. Ildefons wziął pierwsze z brzegu i siedli milczący.
Rozmowę trudno było rozpocząć. Zagadł ją przybyły, pytając o zdrowie stryja, na co, nie sądząc potrzebnem ukrywać wcale, odpowiedział hr. Roman iż się znacznie polepszyło i na spodziewaną prędko konwalescencyą rachują z przyśpieszeniem wesela.
Oznajmienie tak otwarte o weselu fatalnie podziałało na gościa, który począł się przypatrywać cygaru swemu, mocno je ciągnąc i po rozmyśle dodał:
— Więc to tedy już pewne?
—. Alboż hrabia wątpiłeś?
— Nie, ale nie wiedziałem, iż to już stanowczo, to jest że to ostatecznie, albo, że się tak wyrażę finalnie postanowione.
— Termin nawet oznaczony.
Ildefons głową tylko poruszył.
— A termin ten? zapytał.
— Bardzo bliski, ogólnikiem go zbywając odezwał się hr. Roman.
Znaczyło to nic innego nad: wynoście się bo tu nie macie co robić.
Bramiński miał wiele rezygnacyi, westchnął.
— Nie pozostaje jak powinszować, dodał... Roman się skłonił nieco.
— Pan nie wie co tu Leliwów sprowadziło? zapytał. Było to pytanie niedyskretne, gdyż mogło utkwić w samym hr. Ildefonsie, który usta zaciął usłyszawszy je.
— Ja myślę, rzekł, że prosta ciekawość.
— A! odparł hrabia, tak, zapewne, boć nie można przypuszczać, aby tu kto w innych zamiarach przybywał mnie nieprzyjaznych i nieprzyjemnych. Mam słowo Baronównej, śmiesznem by było starać się jej postanowienie zachwiać. Nie przypuszczam.
— Kochany hrabio, odezwał się Ildefons nieco dotknięty, jużciż trudno wzbronić sąsiadom przyjemności poznania dziedziczki Gromów.
— Ale tak jest, przerwał Roman, chociaż dla mnie właśnie w tych chwilach przedślubnych, milsze by było sam na sam.
Ildefons niedopalone położywszy cygaro, milczący zabierał się do wyjścia.
— Cóż to? niedopalicie cygara?
— Dziękuję, muszę na dół powracać, rzekł Ildefons, kłaniając się zdaleka. Daliście mi naukę, z której muszę korzystać.
— Nie powinniście tego brać do siebie. Ależ przecie... ale zmiłuj się.
— Nie gniewam się bynajmniej, rozśmiał się Ildefons, lecz trudno to było inaczej zrozumieć.
Sztywnie dosyć skłoniwszy się wyszedł. Roman został postrzegłszy się dopiero, iż niedorzeczność popełnił. Pogniewał się na siebie, lecz nigdy na tego przyjaciela nie zwykł był gniewać się długo: przebaczył mu chwilę uniesienia.
— Ale bo też mi dokuczają! pomyślał w ducha, trudno wytrwać.
Ildefons schodząc ze wschodów gorzko się uśmiechał.
— Po djabłaż było prosić tego Nieczujskiege, jeśli już tak rzeczy stoją.
Chmurny wrócił do salonu, wyszukał kapelusz i rękawiczki i po angielsku bez pożegnania się wymknął.
Leliwowie na utrapienie hr. Romana zostali na herbatę. Baronówna nawet może trochę złośliwie mszcząc się na narzeczonym, rozmowniejszą była niż zwykle i pana Modesta zdawała się przyjmować wcale dobrze. Nie zajmował ją, ale przynajmniej zabawiał.
Już ciemnym mrokiem odjechali.
Hr. Roman siedział w salonie właśnie i z odcieniem ironii zapytał Baronównę — czy jej też pan Modest się podobał.
— Dosyć, odpowiedziała, może nie być tak dystyngowanym jak..... inni, ale ma wiele życia i dowcipu....
— Dowcipu! podchwycił hrabia.
— Wesół jest i szczery... dodała Herma, i to coś warto.
Na tem skończywszy hr. Roman, narysował karykatury Leliwów obu, a w dodatku matki hr. Ildefonsa, którą uczynił w najwyższym stopniu śmieszną.
— O talencie pańskim jużeśmy dawno wiedzieli — odezwała się, przyglądając temu dziełu Lola, nie sądziłam jednak byś pan hrabia potrafił być tak złośliwym. Biedna hrabina zasługiwała na więcej miłosierdzia...
Tak skończył się ten wieczór. Nie było już zręczności zbliżenia się do Baronównej, a przedsięwzięty opis wycieczki po Włoszech przez hrabiego zupełnie został chybiony, gdyż Nieczujski począł wrzucać pytania i czynić sprostowania, które Romana zmusiły do zamknięcia się w dostojnem milczeniu.
Rzucił tylko zatrute wejrzenia na p. Adolfa od którego się one odbiły... nie raniwszy go...


List wysłany z Gromów rano doszedł zawczasu do Pruhowa. Hrabia siedział w fotelu i przezierał rachunki, gdy Doktór Pęklewski wszedł z tem pismem, spodziewając się, iż niem uczyni przyjemność staremu. Wnosił bardzo słusznie, iż synowiec znając stan zdrowia hrabiego, nie pospieszał by tak z udzieleniem mu złych wiadomości.
Odsłoniono nieco firankę i hrabia z niecierpliwością rozpieczętowawszy list — czytać go począł. Doktór stojący zdaleka dostrzegł zaraz, że w miarę jak czytanie postępowało, chmurzyło się czoło starego, usta zacinały, twarz nabierała wyrazu, na którego znaczeniu omylić się nie było można. Energiczny starzec, dokończył czytania powoli, wymógł na sobie spokój i rzucił list na stół. Oczy jego podnosząc się zatrzymały na doktorze, który stał śledząc każdy ruch jego.
Westchnął. Nie bywał zwykle wywnętrzającym się, tym razem strapienie mu usta otworzyło. Wskazał ręką na leżący papier.
— Ten biedny Roman — zawołał — nigdy w życiu sobie rady dać nie potrafi... Uchowaj Boże na mnie tego co nieuchronne — jak on się na świecie obróci, odgadnąć nie umiem.
Tyle starań około jego wychowania — tyle troskliwości o wykształcenie, i wszystko daremne... wszystko daremne! powtórzył starzec smutnie...
Doktór nie śmiał pytać o nic.
— Widzę — odezwał się, że list był nie zupełnie zadawalniający pana hrabiego — nie byłbym z nim tak spieszył...
— A cóż by to pomogło? odparł z rezygnacyą hrabia. I owszem lepiej, że wiem jak rzeczy stoją — może się coś da zaradzić... Jesteś przyjacielem naszego domu — dodał ciszej.
— Sługą wiernym, poprawił Pęklewski, niech hrabia wierzy, iż szczerszego nie ma...
— Ufam, że tak jest — kończył stary, i dla tego tak jestem otwarty — Roman popsuł sobie, jak widzę, w Gromach... Mój doktorze kochany, nie wiem już co począć... prosiłbym cię.
— Niech hrabia rozkazuje... podchwycił doktór..
— Jedź, czy co — pisać już próżno. Jedź ode mnie w poselstwie do Baronównej, mówił zwolna hrabia — proś ją — sam nie wiem co już radzić! niech przyjedzie jednego z tych dni na parę godzin do Pruhowa... Sam się z nią widzieć pragnę — to będzie najlepiej.
Doktór się żywo zakręcił.
— A jeśli pan hrabia by mnie potrzebował? zapytał.
— Nie zabawisz długo, nie spodziewam się nic tak złego, nagłego. Więcej mi pomoże trochę lepszej nadziei niżeli wszelkie leki...
W ten sposób złożyła się nagła podróż Pęklewskiego do Gromów, która niezmierne tam wywołać miała zdziwienie. Zamiast powrotu posłańca, którego doktór zabrał z sobą za powozem, hrabia Roman doczekał się przyjazdu i nastraszył tak, że zbiegł ze wschodów, aby Pęklewskiego rozpytać co się stało.
— Nic nie ma nowego, odparł Doktór, mam polecenie do Baronównej.
Romanowi tryumfem zabłysły oczy.
— Hrabia prosi ją, aby go odwiedziła na parę godzin...
Nie pytał już więcej — Pęklewskiego wprowadzono zaraz. Znajomym był Baronównie, która go sam na sam przyjęła. Miała ona przywiązanie do opiekuna i niespokojna o jego zdrowie, naprzód zagadnęła o nie.
— O tyle o ile w stanie tym dobrze być można, hrabia jest dobrze, rzekł Pęklewski. Chociaż ja zawsze obawę o niego mam wielką. Wysłał mnie do pani.
Lola spojrzała zarumieniona.
— Hrabia prosi panią usilnie, abyś go odwiedzić raczyła.
Nastąpiło dosyć długie milczenie.
— Prośba jego rozkazem jest dla mnie, odpowiedziała zwolna Baronówna — jutro jadę.
Pęklewski się skłonił.
— To go uzdrowi — dodał... oglądając się po pokoju. Muszę wyznać pani, iż go ostatni list hr. Romana mocno poruszył.
— Musiał się skarżyć na mnie — spokojnie poczęła Baronówna, wstrząsła trochę głową i jakby zmieniając rozmowę powtórzyła. Jutro jadę — wszystko się wyjaśni.
Smutna jej twarz, rezygnacya, małomówność — uderzyły doktora, ale spełniwszy swe posłannictwo, nie mógł przeciągać rozmowy nadzwyczaj drażliwej. Zagadał więc o rzeczach obojętnych i miał nawet myśl uwolnienia Baronównej od obecności swojej, a usunięcia się do Romana, aby nie być natrętnym, gdy do pokoju wszedł Nieczujski. Baronówna już go miała prezentować Pęklewskiemu, gdy ujrzała, że ci panowie ze zdumieniem i wahaniem się, wzajem sobie nadzwyczaj pilnie przypatrywać zaczęli... Naostatku Pęklewski nagle wstał i zawołał.
— P. Adolf Nieczujski! Cóż pan tu robisz...
— Doktór Pęklewski! odparł, ściskając dłoń jego Adolf.
— Panowie się znacie? spytała zdziwiona Baronówną.
— Od Berlina! rzekł Nieczujski śmiejąc się, Dr. Pęklewski część swoich studiów tam odbywał a ja wszystkie...
Po krótkiej rozmowie, Pęklewski zamiast udać się do Romana, zaciekawiony mocno wyszedł z Nieczujskim do jego pokoju w oficynie.
Tu się uściskali na nowo.
— Co ty robisz? spytał Nieczujski.
— Jak widzisz staram się czegoś dobić z moją nieszczęśliwą medycyną. Jestem tymczasem nadwornym doktorem pana hrabiego Zebrzydowskiego i jego totumfackim, a troszkę, pochlebiam sobie faworytem. Do wielkich rzeczy to nie prowadzi, ale zawsze jest to czegoś początek — ale ty?
— Moja historya daleko jest od twojej osobliwsza — odparł śmiejąc się Nieczujski. Wpadłem tu zupełnie nieznajomy, potroszę jak Piłat w Credo. Mam tu stryjenkę Kapitanową: chciałem ją poznać i odwiedzić, (tu westchnął) zamiarem moim było krótko bardzo zabawić i powracać, bom zajęty i wybrałem się w podróż dla pewnych studyów przemysłowych. Tym czasem znalazłem tu taki skład okoliczności, iż mnie w rekwizycyą wzięto... Będziesz mnie mógł może objaśnić.
Pęklewski minę zrobił zafrasowaną.
— Cóż u licha — przerwał Adolf, jesteśmy starzy towarzysze i przyjaciele, zaufania nie zdradzę ani go nadużyję, możesz być ze mną otwartym. Dzieją się tu rzeczy, które w zwykłych życia stosunkach nie trafiają się, wytłomaczysz mi je i objaśnisz. Moja kuzynka ma opiekuna, który ją gwałtem chce wydać za synowca.
— Jakto gwałtem? czyż baronówna nie chce wyjść za niego? Słowo dała.
— Ale serca nie dała, odparł Adolf, to nie ulega najmniejszej wątpliwości, małżeństwo jakie się składa najwidoczniej źle każe wróżyć o przyszłości, któż jest ten umierający despotyczny opiekun, co je klei?
Pęklewski spoważniał bardzo.
— Hr. Filip jest moim pryncypałem, protektorem i człowiekiem, któremum wielce obowiązany. Surowo go sądzisz. Nie jest to despota, ale człowiek silnej woli i rozumu wielkiego. Synowca chce ożenić aby go majątkowo podnieść, to być może, ale przekonany jestem że energiczny dosyć charakter baronównej i nie szkodliwa nicość (ale to w sekrecie zatrzymaj) hr. Romana wchodzą u niego w rachunek. Panna będzie panią w domu i powoli go na pasku poprowadzi.
Nieczujski ramionami ruszył.
— Ale ją poświęca? wrzucił — to się nie godzi.
— Według swojego przekonania, nie. Roman jest chłopak uczciwy, tylko sparaliżowany wychowaniem. Zdaje mi się że stryj widząc to, małżeństwa pragnie dla niego, aby ona za oboje rozumem starczyła — lecz i jej z nim źle być nie może, chłopiec przystojny, dobrze wychowany.
— A! to się u was nazywa dobre wychowanie, przerwał niecierpliwie Nieczujski, że po woskowanych posadzkach ślizgać się będzie umiał z szykiem, mój doktorze!
Z kolei doktór ramionami ruszył.
— To się nazywało dotąd dobrem wychowaniem, rzekł, gdy młodzieniec wielkiego domu, elegancko dom reprezentował. Nie wymagano odeń nic więcej. Chciano panicza z niego zrobić i tak go wystrychnęli.
— Przypuść że nieszczęście, które może wszystkich spotkać, nawet takiego Zebrzydowskiego: przypuść że zubożeje, że jutro nic mieć nie będzie, co pocznie?
Pęklewski zmilczał.
— Może będzie lekcye tańca dawał i uczy Menueta, a w dodatku, począł żywo Adolf, co za idea ślub przyśpieszać nie dać się im rozpatrzeć, poznać, samym o sobie wyrokować.
Doktór począł chodzić zamyślony.
— Dajmy temu pokój; co jest i co być musi, dodał, my na to nie poradzimy.
— Być może, ale na to z zimną krwią patrzeć nie podobna, odparł Nieczujski. Owszem, jestem tego przekonania, iż powinniśmy wszyscy zapobiedz nieszczęściu, które się w oczach naszych gotuje.
— Lecz czyżby Baronówna tak była przeciwną?
— Ona go znieść nie może i znosi tylko przez jakąś wdzięczność dla opiekuna. Zdaje mi się jednak, że żądać by ją tak daleko posuwała....
— Dajmy temu pokój, powtórzył Pęklewski, mnie nawet mówić o tem nie wypada. Niech się sobie dzieje co chce. Co mi tam do tego!! Nie mięszam się do niczego.
Nieczujski spojrzał; Dr. Pęklewski zabierał się do drzwi. Jak-że ty jesteś z hrabią Romanem?
— Nijak, rzekł śmiejąc się Adolf, on mnie ignoruje, a ja mam litość nad nim. Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć: ja mu zawadzam, a on mnie niecierpliwi.
— Bądź co bądź — aby się i na mnie nie pogniewał za to żem tu przyszedł, nie idąc wprzód do niego, pozwól bym tam poszedł — powrócę...
Niespokojny wybiegł Pęklewski szukać hr. Romana, słusznie się domyślając, iż go odwiedziny w oficynach zniecierpliwią. Zastał go chodzącego po pokoju, ręce w kieszeniach, z miną pańską i chmurną.
Doktorowi szło o to bardzo, aby się w łaskach u hrabiego utrzymał, dostrzegł zaraz chmury i usiłował je rozpędzić.
— Hrabia daruje, żem tu nie pospieszył, znalazłem niespodzianie dawnego uniwersyteckiego towarzysza i chciałem się z nim rozmówić, przyznaję się, ażeby z niego coś wyciągnąć.
Roman popatrzał.
— Cóż to jest ten Nieczujski? spytał.
— Był to bardzo dobry uczeń w uniwersytecie i — jak sądzę zamożny obywatel.
— Garbarz.
— Może być że ma garbarnię.
— Wlazł tu i siedzi nie wiedzieć czego... prosty człek, nieznośny i daje sobie tony... Pan byś mu choćby ode mnie, dać powinien do zrozumienia, że najlepiej by zrobił gdyby sobie ztąd pojechał.
— Ja sądzę że on to uczyni i bez mej rady, bo mu jak mówi, do domu pilno.
— Bardzo się cieszę.
— Baronówna jutro jedzie do Pruhowa... cóż on tu będzie robił.
— Więc jedzie! uśmiechając się rzekł Roman — a zatem i ja towarzyszę.. to dobrze.. Tu chwili nie było swobodnej, tak ta szlachta okoliczna się cisnęła.. ohydnie...
Pęklewski milczał.
Hrabia był, jak na siebie, dosyć ożywiony, dobył chusteczkę i wachlując się nią mówił i chodził.
— Widocznie tu buntowano Baronównę...
— Nie mogłem inaczej postąpić tylko dać znać stryjowi... Jakież to na nim uczyniło wrażenie.
— Do mojego wyjazdu nic nie uważałem oprócz niepokoju i niecierpliwości, odezwał się Doktór, lecz jeśli mam prawdę powiedzieć, lękam się aby choroba, której postęp z trudnością mi przyszło zahamować, nie pogorszyła się; Roman westchnął.
— Jedźmy dzisiaj, rzekł po namyśle, uprzedzimy Baronównę.
Pęklewski skłonił się posłusznie, oba razem powrócili do salonu. Tu Lolę zastali spokojnie siedzącą z Hermą nad książką. Spojrzała na wchodzącego Romana i położyła swoją na stole. Z kapeluszem w ręku postępował ku niej krokiem mierzonym.
— Ponieważ pani była łaskawa przyrzec nam swą obecność w Pruhowie, chcę ją poprzedzić jeszcze dzisiaj... D. Pęklewski jest stryjowi potrzebny.
Lola skłoniła się tylko.
— Ja, rzekła zwracając się do Doktora, kazałam już konie rozstawić, tak abym jutro choć późno powrócić mogła, wyjdą przededniem, będę więc w Pruhowie wcześnie.
Prawie natychmiast nastąpiło chłodne pożegnanie, gdyż Roman odmówił zaproszenia na herbatę i pośpiesznie wyszedł, ciągnąc za sobą Pęklewskiego, który ledwie otrzymał pozwolenie pożegnania dawnego towarzysza.
— Jakto? jedziecie zaraz? zapytał Adolf.
— Każą mi — muszę.
— No! i znowu lat dziesięć widzieć się nie będziemy.
— Być może.
Ścisnęli się za ręce.
— Doktorze, odezwał się Nieczujski, powiem ci szczerze, żal mi cię, grasz rolę dworaka, z którą ci ciężko i która cię do niczego nie doprowadzi. Wolałbym żebyś, w małem miasteczku biedę klepał, dorabiając się uznania i klienteli.
— Być może iż na tem skończę, szepnął Pęklewski.
— Aleś od tego zacząć był powinien, zakończył Nieczujski i uściskał go. Życzę szczęścia.
Już u progu schwycił go jeszcze.
— Jeśli ci się zręczność trafi, dorzucił, spełnij obowiązek i odradzaj staremu aby ich nie żenił. Niewymownie mi tej kobiety żal, którą ten człowiek pociągnie w swój świat i moralnie zabije.
Uwolnił się Pęklewski nie dawszy odpowiedzi.
W pół godziny potem ekwipaż hrabiego wyruszał z przed ganku. Herma patrząc oknem, odezwała się.
— A! gdyby raczył nie wracać!!
Lola z głową spuszczoną nad książką westchnęła tylko.
Do dnia wyruszyła Baronówna, uprosiwszy z sobą kapitanowę, która jej towarzyszyła. Nieczujski przyszedł się pożegnać do powozu. Na widok jego Lola wydobyła rękę, by mu ją podać.
— Panie Adolfie, zawołała cicho, nie opuszczaj mnie pan... siedź! Proszę nie myśl o wyjeździe póki się moje losy nie rozstrzygną. W panu czuję jakąś męzką nad sobą opiekę.
Konie ruszyły, Adolf długo zamyślony pozostał, zawrócił się potem i poszedł do swych książek do oficyny.
Herma, która się nudziła gdy jej kilka tylko godzin sam na sam z sobą zostać przyszło, nie wiedziała co począć. Czytała, grała, patrzała w okna, ziewała, gniewała się, drzemała, a gdy pora obiadowa zbliżać się zaczęła, posłała bez ceremonii po pana Adolfa który nadszedł.
— Pan jesteś niegrzeczny, przywitała go od progu. Wiesz ja jestem samiuteńka jedna skazana na nudy i niedomyśliłeś się przyjść mnie bawić.
— Ale bo widzi pani, ja i zabawny nie jestem i bawić nie umiem..
— To trochę prawda, ale byś się nauczył, jakbym panu dała kilka lekcyi. Pan jesteś dziwny człowiek, dodała Herma, pan jesteś bardzo dziwny.
— W czem?
— We wszystkiem... Grasz, choć młody, rolę sensata, dobrowolnie się czynisz nieznośnym.
— Nie jestem tu w swoim żywiole, odparł Nieczujski, niech mi pani wierzy, iż właśnie żadnej roli grać nie umiem i nie gram. Jestem całe życie tym nudnym człowiekiem, jakim mnie pan Bóg stworzył.
Spojrzała nań Herma dziwnie.
— No, nie powiem żebyś pan był nudnym, ale excentrycznym. Trochę więcej salonowej politury by nie zawadziło...
— Tej już nie nabędę, rozśmiał się Nieczujski, a w towarzystwie w jakiem żyję zwykle i do którego wrócę prędko, ona mi niepotrzebna.
Herma podparła się na ręku i zadumała.
— Wiesz pan, rzekła cicho, kto inny na jego miejscu, umiałby korzystać z tak dziwnego składu okoliczności.
— Dla nabycia politury? spytał Adolf.
— A! nie! niecierpliwie nóżką tupiąc dodała Herma. Jak to? więc pan jesteś ślepym?
— O czemże mowa, nie wiem? podchwycił Nieczujski.
Popatrzywszy mu w oczy piękna pani mówiła dalej, ciszej coraz.
— Kto inny na pańskiem miejscu powziąłby niechybnie myśl choćby zuchwałą, korzystania z tak nadzwyczaj mu przyjaznego usposobienia Loli.
Widząc Adolfa który w nią wlepił oczy zdziwione, jakby zrozumieć nie mógł co chciała powiedzieć, Herma poruszyła się żywo i dodała.
— Nudny pan jesteś? czyż jeszcze nie rozumiesz?
— Słowo pani daję że nie mogę zgadnąć o co chodzi, odpowiedział spokojnie Nieczujski, nie mam sobie do wyrzucenia, abym nie korzystał z dobrego usposobienia Baronównej. A ilekroć się zdarzy daję jej jak najsumienniejsze rady...
Herma się śmiała, popatrzyła długo, długo na Adolfa, skrzywiła piękne usta, pokręciła główką i cicho szepnęła jakby do siebie.
— Jakiż pan jesteś naiwny!
— Mógłbym się pogniewać za ten przydomek, przerwał Nieczujski, bo to synonim niemal... głupiego...
Ruszyła ramionami Herma.
— Widzę, odezwała się, z panem inaczej mówić potrzeba. Ja jestem ciągle z Lolą, zwierza mi się co myśli i czuje prawie mimowoli, mogę więc o tem sądzić i nie mylę się, że ze wszystkich mężczyzn jacy tu bywają i co się jej poznać dali, pan u niej miałeś najwięcej szczęścia — ale najmniej na to zasłużyć się starałeś. Jak ono się panu dostało, nie wiem, lecz widzę, że Lola ma dla pana skłonność.
— Przyjaźń, przerwał rumieniąc się Adolf...
— Ale co tam przyjaźń! uderzając o stół ręką dodała Herma... gdybyś pan umiał korzystać, powtarzam, łatwo by się zrobiło gorętsze uczucie...
Nieczujski dziwnie wstrząsnął głową.
— W żaden sposób być to nie może — rzekł, ja i ona wychowaliśmy się i przeznaczeni jesteśmy do dwóch różnych wcale światów, mogą się znaleźć pewne sympatye i zgodności, lecz tylko dla tego że się za mało znamy. Baronówna ma błyszczeć na wielkim świecie, do którego ja nie jestem stworzony, jam człowiek pracy, a ona..
Nie dokończył.
— Właśnie może te sprzeczności ją do pana zbliżają, poczęła Herma. Zresztą ja w rozbiór przyczyn i odgadywanie pobudek zapuszczać się nie umiem, ale dosyć niedyskretnie zdradzam przyjaciołkę... Ona cały dzień nie myśli, nie mówi, nie troszczy się tylko o pana...
Nieczujski mocno się zmięszał...
— A! to się pani zdawało, zawołał, jest tem grzeczniejszą i troskliwszą żem tu gościem i że chce mi życzliwą i gościnną się okazać.
Herma porwała książkę ze stołu, otworzyła ją i nagle zdesperowawszy zaczęła ją czytać. Adolf zobaczywszy to wziął się do przeglądania albumów. I była długa milczenia chwila, lecz z ukradkiem badając twarz Adolfa, Herma łatwo się przekonać mogła, że skra którą rzuciła nie wpadła w wodę i nie zgasła. Pan siebie i umiejący rządzić nawet wyrazem twarzy, Nieczujski był widocznie pod wrażeniem tego co świeżo usłyszał. Siedział zadumany z oczyma wlepionemi w książkę, w której nic nie widział. Machinalnie przewracał karty, czoło jego marszczyło się i wygładzało, wewnętrzna walka wstrząsała przez chwilę spokojną duszą... Znać że się musiał głęboko zatopić w sobie, bo gdy oznajmiono do stołu i Herma wstała, przyszła do niego, wyciągnęła doń rękę aby ją prowadził, to stała niepostrzeżona długo i śmiechem dopiero potrafiła go rozbudzić. Zerwał się przelękły oglądając, jakby nie wiedział czego może chcieć Od niego.
— Jeszczem tak zamyślonego człowieka, czy tak roztargnionego nie widziała w życiu. Kwandrans stoję przed panem i nie widzisz mnie... Solski oznajmił głośno, że dano do stołu — drzwi się odmykały...
— Najmocniej przepraszam — rzekł zmięszany Nieczujski, to skutek tego, gdy człowiek pracy jak ja, za długo się od niej oderwie. Masz pani słuszność naówczas naiwnym się staje — głupieje. To się mnie trafiło, dodał prowadząc ją do stołu, a zapobiegając aby choroba nie wzięła góry, trzeba uciekać! trzeba uciekać!
Nie odpowiadając nic Herma popatrzała na niego, siedli do stołu i obiad przeszedł na obojętnej rozmowie. Dopiero przy deserze, gdy służba się oddaliła, założywszy piękne rączki jedna na drugą, pani Grzegorska westchnęła.
— Nie uwierzysz pan, rzekła, jak mi tej Loli żal. Zawsze myślałam że ona jak ja będzie się kontentować tym światem i temi ludźmi, wśród których żyć jesteśmy zmuszone. Dopiero od nie wielu dni poznałam ją lepiej, ona będzie nieszczęśliwą.
— Tak, odparł Adolf, jeżeli pójdzie za hr. Romana to pewna, lecz mnie się zdaje, że powinna się uwolnić z tych więzów i czekać aż się jej trafi ktoś coby ją ocenić, zrozumieć i zastosować się do niej potrafił. Wielki świat, mówił dalej, obfituje wprawdzie w świecące lalki i ludzi tak upoliturowanych, że z pod politury nie widać z jakiego są drzewa, ale znajdują się i wśród niego ludzie wykształceni, poważni i tworzący sobie w życiu zadania, które spełniają. Wszakże Baronówna na jednego z takich trafić może.
— Dosyć to trudne — odezwała się Herma. Ja, przyznam się panu, wolę żyć w tym pustym świecie z ludźmi pustemi, z których się śmieję i rzucam niemi, jej to nie starczy... Zawiele wymaga. Mnie ci panowie bawią, ją nudzą. Trochę jest excentryczna.
— Ja tego nie znajduję, rzekł Adolf..
— Dodaj pan, kończyła Herma, że Lola nadto jest do pewnych form i ogłady nawykła ażeby ją, choćby w najidealniejszym człowieku, nieraził brak pewnych warunków. Dla niej więc potrzeba człowieka... potrzeba człowieka... powiedziałabym niemal takiego jak pan, gdybyś miał trochę lepszego krawca.
Nieczujski począł się śmiać...
— Daruj pani, przerwał, krawiec mnie nie uczyni czem nie jestem, manjery hr. Romana nie nabiorę nigdy, a może i dobrego smaku, którego uprawę zaniedbałem.
Nagle Herma odwróciła głowę ku oknu i zmieniła temat.
— Pomyśl pan co to się tam w tej chwili dzieje w Pruhowie! Mnie to przez cały dzień nie wychodzi z głowy... To widzenie się ze starym hrabią, ta przewaga jaką on ma nad nią... mogą ją zmusić do stanowczego poświęcenia się... Biedna Lola! taką mieć kulę u nogi jak ten Roman.
— Ale dla czegoź ma znowu tak ulegać opiekunowi!
— W tem wszystkiem jest dla mnie jakaś tajemnica. Matka umierając podobno i znając swego męża, który był tak wyłącznie biurokratą, iż się do niczego więcej nie zdał, zdała opiekę na przyjaciela domu hrabiego Filipa, ojciec, umierając naznaczył go opiekunem córki.
Spuściła oczy Herma i cichuteńko szepnęła.
— Wie pan, nie chce posądzać, ale to tak jakoś wygląda, i ludzie tam coś mówią, jak gdyby między hrabią a matką Baronównej, była jakaś bardzo serdeczna przyjaźń, która tę opiekę jeszcze troskliwszą czyni.
— Lecz to właśnie powinno by opiekuna skłonić aby wszystko szczęściu pupili poświęcił, rzekł nie chcąc badać Adolf.
— Tak, lecz hrabia chciałby dziedzica swego imienia i majątku połączyć z tą, którą też kocha jak własne dziecię dokończyła Herma.
A! rzekła po chwili, nie położę się spać dopóki Lola nie powróci i póki się nie dowiem co się tam stało... Baronówna powie mi wszystko... Dzień taki mi się wydaje nieznośnie długi!!
To mówiąc wstała od stołu, Adolf odprowadził ją do salonu i jak mógł najprędzej uciekł do oficyny.


Po wyjeździe Dr. Pęklewskiego z Pruhowa, nad wieczorem hrabia Filip uczuł się gorzej nieco i kazał odprowadzić do łóżka. Wziął lekarstwo, odmówił wieczerzy, skarżył się na ból głowy, służący który w ciągu tej choroby zawsze był przy nim, znalazł że nogi znowu więcej namiękły i zdało mu się, że puchlina postąpiła wyżej nieco. W nocy była lekka gorączka. Sługa chciał posłać nic nie mówiąc po doktora, lecz nie wiele by to powrót przyśpieszyło, którego się w każdym razie spodziewano dnia tego.
Jakoż nad rankiem Pęklewski przybył z hr. Romanem i nie spocząwszy pobiegł się zaraz dowiedzieć do pokoju chorego. Tu mu opowiedziano jakie zaszły zmiany, ale hrabia nadedniem zasnął, sprawdzić więc ich i rozpytywać się nie mógł. Pęklewski położył się w drugim pokoju na kanapce, aby być gotowym, gdy chory się przebudzi. Niedługo spoczywał, bo głos hrabiego dał się słyszeć i pobiegł zaraz do niego. Chory postrzegłszy go, podniósł się żywo i pierwsza rzecz o którą spytał, była:
— A cóż? Baronówna? kiedy?
— Będzie tu za godzin kilka, myśmy ją z hr. Romanem poprzedzili.
Głowa starego opadła na poduszki, lecz natychmiast prawie podniósł się i chwycił Doktora za rękę, ciągnąc go ku sobie. Oczy mu błyszczały chorobliwie, usta miał spalone, oddech przyspieszony.
— Mój Pęklewski, mówił prędko i gorączkowo, ty z całą twoją nauką i poczciwością, nic nie poradzisz na to, zwlec można koniec choroby ale go nie podobna odmienić, ja to wiem. O życie mi nie idzie, chodzi mi o to ażebym dokonał co mi każe serce i sumienie: potrzebuję na to czasu i siły.
Jest mi gorzej, zdaje się że puchlina postępuje. Zrób co tam wiesz i umiesz, aby ją uprosić o folgę, choćby to w rezultacie skrócić mi miało konanie... Jutro przyjeżdża baronówna.
— Dziś, poprawił Pęklewski, bo oto już dnieje, a za kilka godzin tu stanie.
— Tak, prawda, prawda! noc przeszła, rzekł hrabia, przebyłem ją w gorączce.
Daj że mi co, abym przytomnym był i silnym i swobodnym... potem niech już będzie co chce...
— Ja myślę, pospieszył Doktór, że pan hrabia nic nie potrzebujesz... tylko trochę wypoczynku.
— Tak, a spokoju, któryby dał wypoczynek wyrobić na sobie nie mogę, odparł śmiejąc się smutnie hrabia. Doktór wziął za puls...
— Poradzimy na to, rzekł, lecz niech pan hrabia dopomoże lekarstwu, tą silną wolą, która działa cuda, trzeba chcieć... myśli niepokojące odegnać i zasnąć...
Pęklewski z jednej z flaszek stojących przy łóżku wziął ciemną mixturę i podał jej łyżkę hrabiemu, który posłusznie połknął i śpiesznie przyłożył głowę do poduszki.
— Zbudźcie mnie, gdy myślicie że będzie miała nadjechać, potrzebuję się ubrać.
Zasłonięto firanki, Pęklewski rzucił się w fotel lecz znać było, że go to wszystko dosyć niepokoiło. Roman wypoczywał i zajmował się rozporządzeniami na przyjęcie narzeczonej.
Około godziny jedenastej dano znać, że powóz od strony Gromów się zbliża. Staraniem hrabiego przygotowane były pokoje dla baronównej, w których przebrać się, spocząć i śniadanie znaleźć miała. W chwili gdy powóz zachodził przed ganek, stary hrabia się przebudził.
— Przyjechała? zapytał.
— W tej chwili, odezwał się Pęklewski. Sen trochę w istocie uspokoił chorego, który kazał sobie podać zwierciadło, spojrzał w nie i nic nie mówiąc zażądał, aby go ubrano.
Ubiór ten mógł tylko do połowy jego osoby być zastosowany, nóg bowiem tknąć nie było można, obwinięto je tylko świeższą kołdrą i hrabiego przeniesiono na krzesło o kółkach, które z nim razem zatoczono do saloniku...
Kazał zawołać hr. Romana.
— Widziałeś Lolę? spytał gdy wszedł.
— Przyjąłem ją, gdy z powozu wysiadała, odpowiedział hrabia, kazała mi powiedzieć, że gdy Stryj zechcesz w każdej chwili widzieć się z nim może. Nie rozumiem nawet tego, bo sądzę, że się ubierać musi... Stary spojrzał na zegarek.
— O której przybyła? spytał.
— Było około jedenastej.
Pomyślał nieco hr. Filip, była dwunasta godzina.
— Będę musiał nieco dłużej pomówić z Baronówną, rzekł do Romana, bądź gotów, gdybym w skutek rozmowy zawołał, będziesz mi potrzebnym...
Roman się skłonił, był zaś w zupełnej gotowości, gdyż powróciwszy wziął kąpiel, zjadł, przespał się nieco i nowe włożył ubranie tak wytworne i tak skromne razem, iż mógł się w niem ukazać choćby na śniadanie u dworu. W krawacie fantazyjnym (który we własnym domu i przed obiadem uchodził) wpięta była śpilka rzadko się ukazująca. Wyobrażała ona główkę osłonioną tajemniczo z palcem na ustach... Jubiler myśl i rysunek tego cacka zapożyczył ze sławnej rzeźby Préault’a.
Roman był tego dnia nadzwyczaj z siebie zadowolniony. Nie więcej nad kwadrans pracował nad politurą paznokci, które błyszczały jak opale i kształtem owalnym mogły zazdrość obudzić w kobiecie. Ręka nie była zbyt małą, ani bardzo wdzięcznych kształtów, lecz sztuka poprawiła naturę.
Zebrawszy myśli, hrabia Filip dał znak, aby go wytoczono do salonu. Doktór miał oznajmić Baronównie, iż opiekun tam czekał na nią. Wkrótce otwarły się też drzwi i Lola w skromnym stroju podróżnym, czarno ubrana weszła.
Oczy hrabiego wlepione we drzwi na chwilę z niej nie zwróciły się, twarz przybrała wyraz smutny.
Lola pomięszana, ale z uczuciem wielkiem zbliżyła się doń usiłując uśmiechnąć.
Przywitanie było milczące lecz serdeczne; hrabia wskazał obok przygotowany fotel. Ledwie mógł mówić tak był wzruszony, wziął ją za rękę i całując począł.
— Widzisz, nie jestem bardzo dobrze, a tak mi życie potrzebne, właśnie, gdy ode mnie ucieka.
— Ale gorzej przecie nie jest.
— Ani lepiej, rzekł hrabia, dni moje policzone; a jak we wszystkich ludzkich rachunkach coś na omyłkę też potrzeba mieć w zapasie. Moja Lolu kochana chciałem cię widzieć koniecznie, aby prosić byś mi choć zgon lekkim uczyniła i spokojnym. Chcę umrzeć, widząc twój los ustalony i przyszłość Romana. Co masz przeciwko niemu?
Spojrzał na nią, oczy miała spuszczone i milczała.
— Kochany opiekunie, odezwała się z ciężkością dobywając wyrazów z siebie, nic nie mam przeciw niemu, ale nic za nim, oprócz twej woli.
— Tak, lecz spuść-że się na to, iż wola moja nie jest dziwactwem, nie jest chorobliwem marzeniem, jest rachubą na szczęście wasze. Znam Romana bardzo dobrze... Znam go lepiej niż ty; nie jest człowiekiem złym, lecz niestety, pragnąc z niego uczynić dziedzica wielkiego domu, zatrzeć ślady pierwotnego wychowania, trafiłem na naturę miękką, która się inaczej obrobić nie dała. Jest dobrym, jest szlachetnym; ale jeśli ty go nie uratujesz, on zginie... Z nim imie nasze i moje ostatnie nadzieje..
Nie żądam ofiary, bo wiem, że potrafisz go poprowadzić i będziesz szczęśliwą, to jest panią swej woli losów. Romana znam, innego jakiego byś wybrać mogła ocenić bym tak nie umiał... lękałbym się o ciebie, wierz mi, umiej go prowadzić, prowadź, stanie ci się posłusznym...
— Kochany hrabio, odezwała się po namyśle baronówna, dałam ci słowo, będę posłuszną, lecz pozwól mi westchnąć nad tą smutną koniecznością prowadzenia tego, któryby właściwie moim być powinien przewodnikiem.
— Twoim? podchwycił hrabia, uśmiechając się. Ja cię tak jak jego znam od dziecka, widziałem cię rozwijającą się i rosnącą, nie sądzę, żebyś była stworzoną do podległości.
— Lecz czyż w małżeństwie nie ma nic nad tę konieczność, ażeby jedno z dwojga panowało? zapytała Lola.
— Mogłoby się trafić — odezwał się hrabia, że dwa charaktery dobrałyby się zupełnie równej siły, ale jakże to rzadko się zdarza... Naówczas, gdy ostygnie miłość rozpoczyna się walka, siły się równoważą i małżeństwo staje się jak książę S. umierając mówił trzydziestoletnią wojną.
— Ja nie znam wcale świata, poczęła Lola, gdy zamilkł, inaczej sobie jednak wyobrażałam przyszłość. Chciałam by w pomoc jej przyszło serce, żeby się zrodziło uczucie. My się nic a nic nie znamy!
— Byłoby to wymówką dla mnie, odezwał się stary hrabia, żem was zawczasu nie zapoznał i nie zbliżył, ale przyznam ci się, żem się tego obawiał więcej niż po tem spodziewał. Ta myśl że możecie być dla siebie przeznaczeni wstręt by obudzić mogła.
— Pozwól mi być otwartą, zaczęła Lola coraz odważniej, widocznie usiłując się zdobyć na siłę, chcesz mojego szczęścia, byłeś przyjacielem mej matki, byłeś doradzcą ojca, byłeś mi ojcem przybranym...
Hrabia uchwycił ją za rękę i spojrzał na nią z czułością, łzy mu się potoczyły z oczów.
— Czyż pewien jesteś, iż dla hr. Romana i dla mnie związek ten będzie szczęściem nie niedolą i niewolą?
Stary milczał długo.
— Któż czegokolwiek na świecie mógł kiedy być pewnym, rzekł spokojnie, ale wy młodzi macie złudzenia, z których mnie życie wyleczyło: wy wierzycie w siły, w zjawiska, w szczęście, w marzenia, których nicości nauczyło mnie ono. Dla tego zdaje mi się, że za was i dla was obojga widzę jaśniej, rachuję ściślej i że się nie mylę. W każdym razie moja rachuba ma więcej szans prawdy, niż inne.
Czyż Roman biedny tak ci jest wstrętnym?
Lola na ustach już biegnące słowo wstrzymała, ręce jej ścisnęły się mocno i szybko poprawiła się.
— Nie.
— Ośmiel go, pozwól mu się zbliżyć... błagał stary. Powtarzam ci raz jeszcze, on jest mojego rodu nadzieją, moją przyszłością którą chcę w twe ręce oddać i powierzyć. Nazwisko nasze piękne, stare, zasłużone chcę uratować od zapomnienia i zguby... to, to jedyne moje pragnienie, to był cel mojego życia od czasu jak innego się wyrzekłem. Nie mam nikogo oprócz Romana, a Roman sam, bez ciebie zginąć może lub się zmarnować.
Z drugiej strony o twój los mi idzie. Kocham cię więcej niż jego, przyszłość twoja obchodzi mnie jak własnego dziecięcia.
Głos starego był tak błagalny, tak przejęty, iż Lola wzruszyć się nim dała.
— Kochany hrabio, rzekła, spełni się wola twoja, licz te dni które mi dałeś, to ostatnie dni swobody... nie odbieraj mi ich. Ja ich potrzebuję aby zwyciężyć samą siebie, aby się oswoić z tą przyszłością i z tym człowiekiem... Daruj mi je.
— Ja ich nie odbieram! przerwał hrabia chwytając ją za ręce, lecz rachuję na ciebie...
Odetchnął nieco.
— Roman się skarżył, rzekł, iż byłaś dla niego zbyt surową, natłok gości, których nacisku zrozumieć nie mogę, przeszkadzał mu się dać poznać. Zkąd że tak nagła sąsiadów czułość?
— Ja tego nie rozumiem, odpowiedziała baronówna, i zamilkła...
Nic nie mówiąc hrabia wziął za dzwonek, który stał przy nim na stoliku i zadzwonił. Kamerdyner ukazał się we drzwiach.
— Prosić hrabiego Romana, rzekł sucho. Lola usłyszawszy to pobladła, ale spojrzenie na schorzałego starca odjęło jej odwagę odezwania się choć słowem. Czekała z rezygnacyą na przybycie zapowiedzianego, który ukazał się w całym blasku, z wyrobionym widocznie na ustach uśmiechem. Hrabia przybrał twarz niemal surową.
— Przywołałem. cię, odezwał się, abyś jeszcze raz podziękował kochanej mojej pupilli za dane słowo. Winieneś jej największą wdzięczność za to że cię przyjąć raczyła i spodziewam się, że ją całem życiem będziesz się starał okazać...
Hr. Roman zmięszał się mocno, zarumienił, skłonił i wyciągnął rękę sięgając po dłoń panny, którą chciał ucałować.
— Padnij jej do nóg, zawołał stryj, nie będzie to za wiele. Mnie winieneś wychowanie i przysposobienie za syna, ale jej winien będziesz przyszłość całą.
Nawykły do posłuszeństwa, choć z pewnem wahaniem Roman zbierał się przyklęknąć na jedno kolano z należnemi dla ubrania swojego ostrożnościami, gdy Lola, której oczy łez były pełne, zerwała się z krzesła, by tej sceny uniknąć i odbiegła kilka kroków.
Stary popatrzał na oboje i westchnął.
— Oboje jesteście młodzi i nieśmieli, szepnął po cichu, lecz mam nadzieję, iż bliższe poznanie te pierwsze lody połamie.
Roman widocznie chciał coś powiedzieć i nie wiedział jak się odezwać.
— Pani zechce wierzyć, mówił jąkając się, pani będzie przekonaną, pani zaufa mi.
Lola spojrzała nań szybko... Nie dokończył już, i w rękę drżącą pocałował...
— Więcej na ten raz Stryj wymagać nie mógł. Ażeby rozmowę z tego draźliwego sprowadzić tematu, spytał czy Lola chce powracać tegoż dnia do Gromów.
— Muszę, kochany hrabio, odpowiedziała żywo, mam gości.
— Jakto! jeszcze gości? zdumiony odezwał się Hrabia.
— Tak jest, moją dawną koleżankę z pensyi, przyjaciołkę najlepszą...
— A! tak! panią Grzegorską, przerwał Hrabia, lecz któż drugi?
— Daleki krewny nasz, synowiec Kapitanowej.
— Ale ten przynajmniej nie powinien się liczyć do gości, odparł z uśmieszkiem Hrabia, ma to być wcale pospolity człowiek, ubogi, bez wychowania.
Lola się zapłoniła, oczy jej podniosły się i padły mimowolnie na Romana, jakby go oskarżały o tę złą opinję o panu Adolfie. Młody hrabia uczuł to i zmięszał się nieco.
— Nie wiem, kto go tak hrabiemu odmalował, odezwała się Baronówna. Człowiek jest w istocie inaczej niż my, ale bardzo starannie wychowany, nie dostatni może, lecz też nie biedny i wcale miły.
Starzec spojrzał ździwiony.
— Wygląda jakoś oryginalnie, rzekł.
— Niezbyt się stara o powierzchowność, dodała Baronówna, to prawda.
— Cóż to! długo ma zabawić w Gromach?
— Nie wiem, ale radabym go zatrzymać, widząc jaką to czyni Kapitanowej przyjemność.
Zamilkli.
— Do tych gości musi zaraz przybyć Roman, cicho dodał Hrabia, bo go wyprawię, aby się lepiej dał poznać. Sądzę, że inni goście z sąsiedztwa nasyciwszy ciekawość, nie będą natrętni...
— W istocie to był prawdziwy najazd, ośmielił się wtrącić hr. Roman, co tylko miała okolica młodzieży, wszystko to wysypało się do Gromów...
Staremu błysnęły oczy złośliwie.
— Szkoda, począł jakby rozbudzony, że mnie nie prosili abym ich rekomendował, miałbym zręczność dobre słówko o każdym powiedzieć, bo to wszystko dobrzy znajomi...
Któż był? pewnie Ildefons hr. Bramiński z mamą, którą ja jeszcze panną pamiętam... A! ciężko jej ciężko nosić ten tytuł, jakiego się wcale nie spodziewała... P. Ildefons ma wiele przymiotów, ale skrytych, bo ich nikt nigdy odkryć nie może... Musieli być Dambscy? Z papą?
Prawda? ojciec i syn. Godni ludzie, oryginalni, bo ojciec wydaje się od syna młodszym... Nie zdziwiłbym się, gdyby się puścił w konkury?
Myślę że Baronówna poznała i Pniewskiego z Pniewa z jego propinacyjną sławą i Rębaczewskiego, postrach naszych ogrodów i pana Modesta który tak jest czynny, że nigdy nic zrobić nie miał jeszcze czasu i Bończę z jego końmi i chartami.
Stary widocznie się rozpalał, mówiąc o sąsiedztwie.
— Wszystko ludzie godni, dodał, nieszczęśliwi tylko, na ruinach, na długach, na nadziejach oczekujący z niebios posagu i panien... Hrabina Bramińska pości od lat dziesięciu na tę intencję: hr. Dambski co rok zjeżdża na wieś zobaczyć czy syn jego nie przestał poziewać i wzdychać... A! godni, mili, nieoszacowani...
Jakżeby radzi podchwycić mojemu synowcowi narzeczoną. Jaki to tam być musi apetyt na Gromy!..
Złośliwy ten wybuch wprędce wyczerpał starego Hrabiego. W ciągu mowy twarz mu się zmieniła, czułość na niej i wzruszenie znikły, nielitościwy sarkazm ją okrył. Baronówna słuchała z jakimś przestrachem i zdziwieniem. Inna strona tego człowieka nagle odsłaniała się przed nią, gniew wewnętrzny ją obrażał.
Ten co przed chwilą był samą miłością i rozumem chłodnym, stał się niemal namiętnym i zajadłym. Jak gdyby odgadł wrażenie które uczynił, nagle wstrzymał się hrabia Filip, ręką wychudłą powiódł po czole, zakaszlał się, oczy zamknął — potrzebował spoczynku po tym wysiłku wyczerpującym.
Skinął na Romana.
— Proś Pęklewskiego, rzekł, aby mi przysłał lekarstwo, i każ dawać do stołu... Ja nie jem z wami, ale mojemu drogiemu gościowi towarzyszyć będę do stołu... aby nań dłużej popatrzeć.
Wkrótce Pęklewski, we fraku już, ukazał się z flaszką, łyżką i niespokojną twarzą, hrabia połknął podany mu napój, drzwi się otworzyły i ukazała sala jadalna.
Starym obyczajem była ona razem portretową. Po rogach stali czterej rycerze we zbrojach, na straży tej galeryi przodków, okrywającej całe ściany. Przepyszny gobelin zajmował część jedną nie zajętą niemi.
Stół był zastawiony z przepychem, okryty srebrami, choć obiad przygotowanym był tylko na cztery osoby, a jedna z nich wcale go dotknąć nie miała, bo stary Hrabia jeść nie mógł, i Lola też straciła apetyt po rozmowie. Kapitanowa tylko podziwiając kuchnię francuzką Pruhowa, jadła spokojnie za wszystkich. Gospodarz i delegowany przezeń mistrz ceremonii hr. Roman, usilnie się starali aby przy tej zręczności okazać na jakiej stopie dom miał być utrzymywany. Hr. Roman zajmował się sam oznaczeniem prawidłowego porządku w podawaniu win, których nikt nie pił. W srebro oprawne kartki z programami obiadu, drukowane po francuzku, leżały przed gośćmi. Nie brakło nic choćby na przyjęcie koronowanej głowy.. Służba szła szybko, cicho, zręcznie i z pożądanym szykiem.
Dla Loli zamyślonej, roztargnionej, usiłującej na próżno twarz weselszą okazać opiekunowi, wszystko to było straconem. Ocenić tego nie umiała, choć we wszystkiem lubiła elegancyę i wytworność.
Hrabia, świeżo po lekarstwie, wyczekać musiał do końca obiadu, nim mu filiżankę bulionu wypić było wolno. Uczta przeszła jakoś smutnie, podano kawę czarną a służba Baronównej zawczasu odebrawszy rozkazy, pośpieszyła z przygotowaniami do odjazdu i powóz stanął przed gankiem.
Hrabia usłyszał tentent i odgadł co znaczył, pośpiech ten dotknął go widocznie, posmutniał, wpatrzył się w twarzyczkę pupilli jakby ostatni raz widział ją w życiu i chciał nią oczy nasycić.
— Spieszycie się bardzo, rzekł cicho.
— Musimy, kochany opiekunie, odparła Lola, która już nakładała rękawiczki i zmęczona znać pragnęła spoczynku i samotności. Po chwili wstała dla pożegnania Baronówna... Hrabia siedział blady w swem krześle.
— Któż wie czy się jeszcze zobaczymy, rzekł cicho, moje godziny policzone... mam nadzieję, ale pewny nie jestem czy dożyję chwili co mi da spokój. Pozwól bym stary pobłogosławił ci, podziękował. Spojrzał jej w oczy przez łzy, które mu zwilżyły powieki, Lola wzruszona pochyliła się ku niemu.
— Bądź co bądź, niech ci Bóg w życiu błogosławi, jak ja błogosławię, powinnaś być szczęśliwą...
Po chwili milczenia wstała Baronówna, doktór się znalazł przy Hrabi, hr. Roman śmielszy po kilku wina kieliszkach, podał rękę narzeczonej, aby ją do powozu odprowadzić, odmówić jej nie obrażając opiekuna nie mogła, poważna i ostygła już przeszła salę nie mówiąc słowa. Nieczujska za to żegnała się śmiejąc, jakby czuła się w obowiązku trochę wesela rzucić na tę scenę zbyt żałobną i smętną.
Lola rzuciła się w głąb powozu, odetchnąwszy swobodniej, konie ruszyły...
Fotel hrabiego, którego głowa na piersi opadła, przesuwali już służący do sypialni, szedł przy nim Pęklewski. Stary nie mówił słowa, zdawał się pogrążony w myślach i jakby chwilowo nieprzytomny, co przypisać było można zbytniemu wysiłkowi dnia tego, Pęklewski nalegał, aby Hrabia szedł zaraz do łóżka, co też wykonanem zostało.
Parę razy spojrzał na Romana, który powrócił i nie mówiąc nic zabierał się do spoczynku.
Roman z doktorem wyszli do pierwszego pokoju, ostatni był mocno zakłopotany, tarł włosy i stękał.
— Lękam się, rzekł po cichu do Romana, abyśmy dzień ten nie byli zmuszeni opłacić zbyt drogo. W takiej chorobie wszelkie niezwyczajne wzruszenie, wysiłek, może za sobą pociągnąć bardzo złe skutki. Hrabia ma olbrzymią siłę ducha, ale i to się wyczerpuje.
— Byłożby jakie niebezpieczeństwo? zapytał Roman trochę przestraszony. Pęklewski poruszył ramionami.
— Dotąd go nie ma, ale co się do jutra stanie, za to ja ręczyć nie mogę...
To mówiąc padł na krzesło i zamyślony wsparł się na ręku.
Hr. Roman uspokoił się i w tej chwili przypomniał sobie, iż w pośpiechu po tym uroczystym obiedzie wody ze skórką cytrynową do popłukania ust dać zapomniano.
To uchybienie wymagało surowego skarcenia, jakoż się udał niezwłocznie do kamerdynera, aby śledztwo przeprowadzić o wypadku, który mógł honorowi domu uczynić uszczerbek, gdyby został rozgłoszony.


Nazajutrz po tym dniu pamiętnym, rano bardzo zbudził Dr. Pęklewski śpiącego i owiniętego systematycznie w kołdrę, z pierzynką edredonową na nogach hr. Romana.
Ponieważ zwyczajem było, iż go budził excytarz o naznaczonej porze, Roman przetarłszy oczy, dorozumiał się zaraz, iż coś niezwyczajnego zajść musiało. Stojący przed nim blady Dr. Pęklewski, kazał się domyślać, iż chodziło o stryja.
— Jak że się ma hrabia? zawołał...
— Ma się źle, rzekł sucho dosyć doktór, wstawaj pan, życzy się widzieć z nim.
— Cóż to hrabiemu?
— Puchlina postępuje do góry, jest źle, jest bardzo źle, od wczoraj pogorszenie ogromne, tracę nadzieję wszelką, powinniśmy się przygotować na to co najstraszniejsze...
Zmięszany Pęklewski zaledwie mógł mówić. Nie mniej przerażony Roman ubierał się żywo, zapomniawszy ten raz o wszelkich prawidłach i stopniowanych ablucjach. François, który szczęściem nadbiegł, pomógł mu do odziania się przyzwoitego, o którem nie myślał. s
Była godzina piąta rano.. dnieć zaledwie poczynało. W pałacu panowała cisza jakby przedgrobowa, ludzie wszyscy byli na nogach, ale chodzili jak cienie... Z jednego okna sypialni przez zielone firanki blade przeglądało światełko.
Tam czuwała resztka życia...
Gdy Roman wszedł z doktorem, Hrabia chciał się podnieść z poduszek, poruszył głową, ale już dźwignąć jej nie mógł, ręka jego z niepokojem właściwym konającym, poruszała się chwytając bezmyślnie co pod nią podpadło.. Głos który się dał słyszeć był osłabły i zgasły...
— Siadaj przy ranie, tu, rzekł do Romana, com przewidywał to się stanie. Źle jest ze mną.
Popatrzał na niego niespokojnie.
— Mój Romanie, co się stanie z tobą? Trzebaż bym nawet nie dożył tego wesela? Cóż teraz będzie, co będzie, gdy mnie nie stanie.
Z politowaniem i niepokojem wlepił w niego oczy...
— Któż wie? szepnął jakby sam do siebie, może by lepiej było żebym cię był zostawił przy rodzicach i dozwolił im wychować własne dziecię?
Pęklewski zbliżył się do łóżka.
— Proszę, zaklinam niech się hrabia uspokoi, rzekł, nie ma nic groźnego słabość już była kilka razy na tym stopniu.
— Alem ja się nigdy nie czuł tak osłabłym, tak niespokojnym, tak źle, odparł cicho stary. Gorzej jest, doktorze, niż kiedykolwiek było... Oczyma powiódł i zażądał aby go podniesiono z poduszkami, oddychać coraz ciężej było... Widocznie śpieszył się mówiąc, jakby obawiał, że mu czasu zabraknąć może.
— Wszystko jest w porządku, mówił schylając się ku Romanowi na pół osłupiałemu, testament mój w sądzie złożony, papiery zregestrowane... Ślub trzeba przyśpieszyć, nie zważając na żałobę...
Pogrzeb także...
Tu obejrzał się hrabia niespokojnie, skinął na synowca i szepnął mu do ucha głosem ledwie posłyszanym:
— Ojcu dasz znać później, nie trzeba ażeby się tu pokazywał, to by ci zaszkodzić mogło, mnie też i pamięci mojej. Pojedziesz do nich jeśli zechcesz.
Ręką przeciągnął po twarzy.
— Księdza! Księdza! zawołał nagle...
— Panie hrabio, spokoju! spokoju! powtarzał Pęklewski podając lekarstwo jakieś ręką drżącą. Chory wypił je i zdawało się że podziałało nań. Zamknął oczy, odetchnął lżej... ręce opadły nieruchome, piersi poruszały się zwolna.
Do poblizkiego probostwa pobiegł ktoś dać znać wikaremu, który sam tylko był w domu. Szczęściem ksiądz już wstał był i niedługo zjawił się we dworze. Hrabia zdawał się usypiać, lecz obudził się odgadując przybycie wikarego, którego przywołać polecił.
Dr. Pęklewski trochę był przeciwnym przypuszczeniu go, obawiając się wrażenia, lecz rozkazowi wyraźnemu uledz musiał. Spowiedź trwała krótko... ostatni obrzęd odbył się z przytomnością zupełną, lecz po nim Hrabia znowu skarżyć się zaczął na duszenie, kazał podnosić poduszki i tak siedząc drzemał znowu.
Hr. Roman wyprowadził Pęklewskiego do przedpokoju.
— Mów mi pan, czy istotnie jest tak bardzo źle?
— Hrabia do jutra nie dożyje, odparł doktór, niemożna się łudzić, wszelkie środki podtrzymania życia daremne.
Milczący powrócili do łoża umierającego, który to usypiał, to budził się oglądając na Romana, a ilekroć go ujrzał, jakby zgryzota mu dokuczała, zamykał oczy wzdychając.
Stan taki trwał do wieczora, nadeszła gorączka i chory stracił przytomność. Kiedy niekiedy wyrywały mu się z ust wyrazy dziwne, dowodzące że przez głowę osłabłą, przesuwały się marzenia z całego życia przypomnień.
— Oświecić salę, wołał... wdziać wielkie liberye... żeby mi było po pańsku... Zdjąć z niego kalkulacyą szczelnie.. rachunki są fałszywe. Pięćdziesiąt tysięcy czystego zarobku... Roman niech się uczy po angielsku... Brat mi tego za złe nie weźmie, uczynię szczęśliwym... To córka moja... to jej córka... jaka do niej podobna... tak jak ona smutna... niech zaraz do ślubu stają, zaraz... Ona go poprowadzi, jestem spokojny...
Je suis le Comte Zebrzydowski!
Kto przeczy? Zabiję. Wasza Ekscellencya raczysz przyjąć hołdy moje...
Urywane, bez związku wymykały mu się z ust te wyrazy przeplatane śmiechem i westchnieniem, w ostatku usta już tylko poruszały się bez głosu... oddech to ustawał, to wybuchał gwałtownie walcząc z sił ostatkiem z ugniatającym go ciężarem, śmiertelna bladość pokryła twarz... oczy się zamknęły. Hrabia Filip Zebrzydowski nie żył.
Dr. Pęklewski który stał przy łóżku, powolnie przycisnął na pół otwarte powieki. Roman stał osłupiały długo, musiał go odprowadzić do jego mieszkania. Tu, dziedzic Pruhowa padł w fotel, aby siły odzyskać i powrócić do przytomności. W pałacu spodziewany zgon Hrabiego nie wywołał żadnego poruszenia, wszystko zawczasu przygotowane było na wypadek pogrzebu. Nie miał się więc nawet czem zajmować hr. Roman oprócz żałoby, którą natychmiast przywoławszy François rozporządził, jak być miała urządzoną.
Nie wiedząc nawet o woli stryja, postanowił własnym domysłem pogrzeb uczynić jak najwystawniejszym, chociażby miał jak najwięcej kosztować.
W tem zresztą zgadzał się z nieboszczykiem, który podobneż zawczasu wydał rozkazy. Doktór zresztą wyręczał czynnie hr. Romana przypuszczając iż mu za to wdzięcznym być musi, że go zastąpi w chwilach, gdy wzruszenie nie dozwalałoby pomyśleć o niezbędnych drobnostkach. W kilka godzin jednak młodzieniec pełen rozsądku i mocy nad sobą, już się sam począł troszczyć o spełnienie obowiązków, jakie nań wkładała śmierć stryja. Głowa jego pracowała nad tem głównie aby w ceremoniale pogrzebowym nic nie było opuszczonem czego tradycya, zwyczaje i sława wielkiego domu wymagały...
Przypomniał sobie, iż przyzwoitość kazała wystylizować letres de faire part, które służyć razem miały za zapraszające listy pogrzebowe. Sam więc siadł do redakcyi tego aktu historycznego, i ułożywszy go zadzwonił, aby mu przywołano Pęklewskiego. Szło o to, ażeby w najbliższem miasteczku w drukarnię i litografję zaopatrzonem, jak najdystyngowańszym smakiem wykonano, co najrychlej listy.
Pęklewski akomodujący się niezmiernie wziął to na siebie.
Lecz nie dosyć na tem było, to co miało służyć dla wszystkich, nie mogło być użytem dla przesłania żałobnej wieści do Gromów. Uczuł hr. Roman że szczególny stosunek w jakim się do narzeczonej znajdował, obowiązywał go do własnoręcznego listu. Ani się z nim też opóźniać godziło. Siadł natychmiast do rozwiązania zadania, które w pocie czoła udało mu się z zachowaniem form wszelkich, wygotować na czysto w przeciągu niespełna godziny.
Wiadomość o zgonie hrabiego rozeszła się zresztą z szybkością niezmierną rozmaitemi kanałami po całem sąsiedztwie, a raz dopłynąwszy do miasteczka z niego rozlała się tegoż dnia na dalsze okolice. Nie wiedziano tylko w Gromach o niczem, bo nikt by był nie śmiał do dworu śpieszyć z wieścią tak smutną... Tegoż dnia dowiedział się Bończa, hr. Ildefons, Modest i inni i nowina ta wszędzie wywołała nadzwyczajne wrażenie. Wiedziano powszechnie o tem, iż hr. Roman miał słowo panny, słyszano z różnych źródeł dosyć pewnych, że Baronówna niebardzo chętnie słowo dała narzuconemu jej Romanowi, nastręczało się więc gwałtownie to niezmiernej wagi dla całego sąsiedztwa pytanie, czy zgon starego hrabiego jej postanowienia nie zmieni. Zdania były bardzo podzielone, lecz większość pocieszała się tą nadzieją, że swobodniejsza Lola, zapewne stosowniejszy wybór uczyni. Każdy z tych panów uważał siebie za najstosowniejszego. Jednem słowem śmierć ta, zamiast żalu niemal uczucie wyswobodzenia wzbudziła.
Po powrocie z Pruhowa, Baronówna smutna zamknęła się u siebie, po cichu tylko rozmówiwszy z Hermą, która daleko mniej od niej dowiedzieć się mogła niż się spodziewała. Zwróciła się więc do Cioci Nieczujskiej, którą wyspowiadała szczegółowo, ale i od niej wielkiego światła zaczerpnąć nie potrafiła. Nazajutrz uderzyło wszystkich że Baronówna w ciągłej zadumie jakiejś, patrząc i i niewidząc, roztargniona, słowa się do nikogo prawie nie odzywała. Dopiero wieczorem Nieczujski jakoś potrafił zawiązać rozmowę która się przeciągnęła do późna.
Herma jak najtroskliwiej czuwała nad tem, ażeby jej nikt nie przerwał. Właśnie siedziała na straży, nieznacznie przysłuchując się dochodzącym ją słówkom, gdy służący ją tajemniczo wywołał. Wyszła nie mogąc domyśleć się o co chodziło..
W sieni stał zaczajony Bończa, ujrzała go z nadzwyczajnem zdziwieniem; godzina była późna, odwiedziny kazały się domyślać jakiegoś wypadku. Bończa w długich butach, obryzgany błotem, widocznie tylko co był zsiadł z konia, Herma podbiegła do niego na palcach z oczyma pałającemi ciekawością. Co to jest?
— Chciałem pierwszy oznajmić państwu smutną wiadomość, do której pani przygotujesz może Baronównę... Wiemy z pewnością, że hrabia Filip umarł.
Zrazu Herma załamała ręce, bo się zwykle mimowolnie tym ruchem objawia podziw i przerażenie, wprędce jednak uspokoiła się jakaś.
— Czy to pewno?
— Najpewniej... w miasteczku już przygotowania do pogrzebu czynią. Bończa zrozumiawszy, iż długo zabawić nie wypadało, ucałował pulchną rączkę pięknej pani, zakręcił się i zniknął.
Namyślając się, zwolna, weszła Herma znowu do salonu i za pierwszem wejrzeniem poznała, iż zajęta rozmową z p. Adolfem Lola, nie postrzegła nawet jej zniknięcia i powrotu. Mogłaby więc była siąść na swem miejscu i tajemnicę, jakiś czas zatrzymać przy sobie, ale tak piękna nowina w łonie tak żywej istoty jak Herma, długo się ostać nie mogła, kręciła się na krześle, myślała i pierzchnęła co rychlej, aby do sekretu i narady przypuścić Ciocię Kapitanową.
Ta siedziała nad swoją pończochą nic się nie domyślając, gdy Herma wpadła wystraszona, okazując, że z czemś przybiega ważnem, opatrzyła wszystkie drzwi i tak się poczęła zwijać niespokojnie przygotowując do wyznania, iż Ciocię nastraszyła.
— Co pani jest? na Boga? co pani się stało?
— Zlituj się, Kapitanowo, cicho! cicho! żeby się Lola niedomyśliła.
— Czegoż? czegoż?
— Żeby nie postrzegła...
— Lecz cóż się stało...
Dopiero nachyliwszy się do ucha Herma szepnęła:
— Nieszczęście, stary hrabia umarł!
Nieczujska głośno w ręce plasnęła.
— A nie mówiłam! zawołała, ja widząc go czułam że nie pociągnie, jeszcze się zmógł tą rozmową, poruszył... Lecz zkądże wiadomość?
— Najpewniejsza, Bończa ją przywiózł.
Cóż teraz poczniemy? co myślicie, jak sądzicie? co Lola zrobi? czy dotrzyma słowa? ale to nie może być! Moja Kapitanowo, co pani sądzisz! mów! ja głowę tracę...
Trzepała tak, sypiąc pytaniami, że Nieczujska do słowa przyjść nie mogła...
— Kto tu teraz przewidzieć potrafi co się stanie? rzekła w końcu, kto zgadnie co się w jej sercu dzieje.
— Ale juściż go nie kocha?
— Tak, opiekuna jednak kochała...
Kapitanowa potrząsnęła głową.
— Powiedzieć jej! przygotowywać? czy taić przed nią? Spytała pośpiesznie Herma. Mów, Ciociu, mów, ty ją może znasz lepiej.
— Bończa mógł zbałamucić.. mogli go ludzie zawiadomić fałszywie?
Może to pogłoska nie prawdziwa... po cóż ją nabawić niepokojem, przemówiła Kapitanowa. Danoby nam przecież znać wprzódy niż innym.
Kończyła ledwie, gdy wprowadzono posłańca z Pruhowa z listem...
Zapieczętowany był lakiem czarnym...
Herma pochwyciła go prędko, zobaczyła adres do Baronównej, poczęła obracać na wszystkie strony i nagle zapytała posłańca.
— Umarł hrabia?
— Jaśnie pan skończył! rzekł cicho stajenny....
Dwie kobiety spojrzały po sobie, odprawiono posłańca do stajni, Ciocia Nieczujska nie bardzo wiedziała co począć, Herma z trudnością mogła utrzymać w sobie tajemnicę.
W salonie tymczasem p. Adolf zostawiony sam na sam z kuzynką prowadził spokojną i bardzo ożywioną rozmowę. Nie postrzegali się oboje jak czas upływał szybko. Mówiono o wszystkiem, o świecie, ludziach, losach, a Lola w usposobieniu smętnem utrzymywała, że są fatalizmy, przeznaczenia i nieuniknione dole.
Przeciwnie Nieczujski starał się jej dowieść, iż wola człowieka, gdy odważnie stanie do walki choćby z tą tajemniczą siłą, która losem się zowie, często z niej wychodzi zwycięzko. Sprzeczali się i zgadzali, rozumieli dziwnie i Lola nie mogła się powstrzymać od naiwnego wyznania, które rumieńcem okryło twarz Adolfa, iż z nikim tak swobodnie, tak miło, tak otwarcie jak z nim wymieniać myśli nie mogła.
— Niech kuzynka wierzy, odparł Nieczujski, iż mnie to nieporównanie większą czyni przyjemność niż jej. Pani znajdujesz łatwiej w tych kręgach w których się obracasz, ludzi nawykłych do zastanawiania się nad podobnemi zadaniami, ja choć się na towarzystwo uskarżać nie mogę, najczęściej muszę być z ludźmi, którzy tylko interesa materyalne życia pojmują i cenią.
Dla nich to co po za niemi leży, zowie się próżną mrzonką. Był czas żeśmy w istocie może do zbyt ku marzyli, ale dziś, przyznaję to, pozytywizm obrał nas z ducha, zniżył poziom myśli, będących w obiegu, uczynił rozsądnemi do zbytku, ale istotami bez polotu...
— Dla czegóż się pan zamykasz w swem towarzystwie? spytała Lola.
— Inne byłoby dla mnie nieprzystępnem dla wielu różnic w przekonaniach... Są przytem powody uboczne, których wyliczać trudno.
— A! to pan, przebacz mi, że mu to powiem, odezwała się Baronówna rumieniąc nieco, jesteś do zbytku nieśmiały i nadto ostrożny...
— Jak to pani rozumie?
— Widzę to nawet z jego obejścia ze mną, rzekła Lola otwarcie, gdybym ja niemal gwałtem nie wciągnęła pana w tę miłą dla mnie rozmowę, która mnie karmi i uspakaja, mówił byś pan chyba z drugiego końca salonu o pogodzie.
Uśmiechnął się Nieczujski...
— Boję się być natrętnym.
— Dumnym pan jesteś do zbytku, mówiła Baronówna, nie chcesz się nastręczać nikomu.... zmuszasz by się mu kłaniano...
— A! nie, ale wolę pozostać na uboczu... rzekł Nieczujski zapominając się, wolę nie nawykać do zbyt wielkich przyjemności, aby za niemi i do nich nie tęsknić.
— Przynajmniej za Gromami nie zatęsknisz pan pewnie, boś tu nie wiele miłych, a dużo niesmacznych godzin przepędził.
Adolf spojrzał na nią.
— Przeciwnie, rzekł, pobyt mój tutaj policzę do najmilszych wspomnień życia. Zatruło mi go tylko to, że patrzeć muszę na położenie pani, które we mnie dziwne obudza uczucia...
— Fatalizm! odparła Lola.
— I trochę słabości, dodał Adolf, z energiczniejszą wolą, możnaby wyjść z tego położenia zwycięzko.
— A! nie znasz go pan jak ja!
Wchodząc właśnie z zarumienioną mocno wzruszeniem twarzą, do salonu Herma — zwróciła uwagę gospodyni i przerwała dalszy ciąg rozmowy.
Lola popatrzyła na nią i uderzyła ją więcej niż wszystko malująca się w jej ruchomych rysach, jakaś niecierpliwość i niepokój. Nikt mniej nad nią nie umiał ukryć się z uczuciem, jakiejkolwiek ono było natury.
— Co ci jest, Hermo? spytała Lola.
— Mnie? ale nic, nic a nic! zaręczam.
Powiedziała to takim głosem iż z niego się domyślił nawet pan Adolf, że coś zajść musiało. Wejrzenie na Hermę potwierdziło go w tem przekonaniu.
Piękna pani usiadła, wzięła jakąś robótkę, porzuciła ją, otworzyła książkę i odsunęła, w ostatku rozparła się w krześle, spuściła głowę i udawała spokojną ale jak najniezręczniej.
Nieczujska tymczasem namyśliwszy się powiedziała sobie w duchu.
— Cóż to ona dziecko, czy co? Trzeba żeby się uczyła żyć i cierpieć...
Otworzyła drzwi powoli i list trzymając w ręku, zbliżała się ku Loli.
— Podobno staremu hrabiemu bardzo się pogorszyło, odezwała się, zwlekając jednak nieco oddanie listu.
Usłyszawszy to Lola zerwała się nagle i zawołała.
— Hrabia umarł!!
Wszyscy milczeli, Lola spojrzała zadziwiona, nikt nie zaprzeczał, Baronówna stała cała drżąca, opierając się o stół w oczekiwaniu.
Najśmielsza Kapitanowa chwilę jej dawszy na oswojenie się z tą myślą, odezwała się.
— No tak, nie ma co taić. Umarł hrabia...
W milczeniu Baronówna upadła na kanapę, sparła się na ręku i zakryła oczy... Nieczujska zwolna podsunęła jej list który leżał nietknięty... Poznała na nim Lola kaligraficzne pismo hr. Romana...
Herma której ciekawość okruszynami nawet karmić się lubiła, wzięła na siebie wyręczenie w rozpieczętowaniu, rzuciła okiem na pismo i podsunęła je przyjaciołce. W niewielu wyrazach Roman dawał znać o poniesionej stracie, a że jako narzeczony nie uznał właściwem podpisać się, najniższym sługą, a nie wypadało mu w tej chwili przypominać się z tytułem do ręki Baronównej, po długim znać namyśle, położył podpis nazwiska bez żadnej kwalifikacyi.
Zdobna pieczęć na kopercie uderzała rozmiarami olbrzymiemi, zawierała bowiem wszystkie herby koligacyjne, godło i armatury przepyszne. Ręka piszącego zdradzała człowieka, któremu sroga boleść nie przeszkadzała do pisania na linjach i pamiętania o rysunku liter...
Jeszcze baczniej niż listowi samemu Herma przypatrywała się twarzy przyjaciołki, usiłowała w niej wyczytać przyszłość której była ciekawą, lecz Baronówna płakała w tej chwili, płakała ze szczerego żalu po człowieku który ją kochał... i nie myślała o przyszłości. Nie przyszło jej nawet do głowy przypuszczać, że ten wypadek mógł potargać węzły, które jej ciężyły, zdało jej się przeciwnie, że słowo dane zmarłemu śmierć czyniła świętszem i nieodwołańszem jeszcze.
Adolf nie chcąc być natrętnym, wymknął się zaraz po cichu...
Nieczujska widząc się niepotrzebną poszła za nim, dwie przyjaciołki same zostały... Milczenie trwało dość długo.
— Nie dziwię ci się że płaczesz, przerwała je w końcu Herma, ja po każdym umarłym płaczę... ale moja Lolu, pozwól sobie powiedzieć, że ja temu najzacniejszemu z opiekunów nie mam za złe, iż przyśpieszył nieco nieuchronne już zakończenie dramatu.
Teraz następuje żałoba, hr. Roman ma czas pokazać się w całym blasku tem czem jest, to jest najnieznośniejszym z ludzi bom się na nim okropnie zawiodła i nastręczy ci, nie wątpię, sposobność dania mu od kosza..
Baronówna oczy załzawione podniosła.
— Mylisz się moja Hermo, odezwała się, dałam słowo umierającemu, który na mnie włożył obowiązki, ufał mi, zdradzić go nie mogę, nie chcę, nie potrafię nigdy.
— A! to już heroizm którego nie pojmuję, zawołała Herma, skłaniam przed nim głowę i milczę.
Cała moja nadzieja, że hr. Roman widząc że nie masz doń serca...
— Teraz mu to jak najmniej będę się starała pokazać, przerwała Lola.
— Chcesz gwałtem być ofiarą?
— Chcę, bo muszę.
— Są rzeczy niepojęte... dokończyła Herma, nie rozumiem nic...
Przyjaciołka rzuciła się jej na szyję, wybuchając rzewnym płaczem, który jej mowę tamował. Łzy te najlepiej świadczyły, że wielką z siebie uczynić miała w istocie ofiarę, ale nieuniknioną...
Tak się skończył ten wieczór.
Nazajutrz rano posłaniec odjechał do Pruhowa bez żadnej odpowiedzi, gotowano się do pogrzebu.
Nowy list oznajmił iż przysposobienia do tego obrzędu mającego się odbyć uroczyście, na którym J. Ex. Biskup diecezyalny miał celebrować, a kaznodzieja z Krakowa aż przybyć z exortą, zmusiły do odłożenia go do dni kilku.
Lola przywdziała grubą żałobę, hr. Roman namyślał się długo czyby mu wypadało w ciągu tego czasu miedzy zgonem a pogrzebem odwiedzić Gromy, uznał wszakże iż się wstrzymać powinien.
Nadszedł dzień naznaczony. Cały dwór Baronównej, jej przyjaciołka, pani Kapitanowa wyruszyli na pogrzeb, p. Adolf wybierał się z powrotem do domu nic nie mówiąc.
Prawie w chwili, gdy już wyjeżdżać miano, dowiedziała się o tem Baronówna... Stała już w czarnych kwefach zebrana do podróży tej, gdy Adolf żegnać się począł.
— Ale to nie może być — zawołała nie zważając na przytomnych i chwytając go za rękę, pan nie pojedziesz, pan mnie nie możesz opuścić w tej chwili. Pan Bóg pana zesłał dla mnie, ja go potrzebuję, ja proszę.
Widząc z jaką żywością Lola rozpoczęła rozmowę, Herma pod pozorem zapomnianego czegoś uciekła. Ciocia Nieczujska stała opodal posępna.
— Panie Adolfie, dodała niepuszczając jego ręki, ten co był moim opiekunem umarł, jestem sama na świecie, niedoświadczona, sierota...
Jesteś mi krewnym, mam dla was sympatyę, przyjaźń, szacunek... pan mnie nie opuścisz..
— Ale moja droga Baronówno, wmięszała się Kapitanowa, widząc że Adolf zbladły milczy, nikt ci nie jest wdzięczniejszy nade mnie za dowód twej łaski i zaufania dla poczciwego mego Adolfa, tylko, tylko, widzisz on także ma obowiązki i interesa, on bo, musi...
Lola patrzała nie słuchając na Adolfa, trzymała jego rękę i cała była drżąca...
— Zostań pan! powtórzyła.
Nieczujski skłonił się, pocałował ją w rękę i nic nie odpowiedział... Milczenie oznaczało posłuszeństwo. Baronówna już miała uspokojona siąść do powozu, gdy nagła znać myśl uderzyła ją, iż Nieczujski pozostawszy w Gromach, rozważyć może, odmienić zdanie i uciec.
Odwróciła się od drzwiczek otwartych.
— Ale pan jedziesz z nami?
— Ja? zapytał Adolf zdziwiony.
— Tak, pan jedziesz, dodała rozkazująco Baronówna.
— Nie jestem przygotowany.
— Dogoń pan nas, jak chcesz, ale daj mi słowo.
Adolf i na to się zgodził. Powozy odchodziły a on jeszcze stał w ganku zadumany i jakby złamany niespodzianym wypadkiem. Główka Hermy odjeżdżając wychyliła się uśmiechnięta ku niemu z wyrazem szyderskiego zwycięztwa.
— Jestem szalony! mówił do siebie Adolf, jestem słaby... jestem nie zrozumiały samemu sobie.
Potarł ręką po czole.
— A tak! dodał, są fatalizmy, są przeznaczenia, które w najspokojniejsze życie mogą wrzucić ziarna co je jak mur rozsadzą...
Co dalej? na Boga? co dalej...
W tem konie, które nakazano co najprędzej zaprządz zabiegły po pana Adolfa. Poszedł się ubrać i pojechał do Pruhowa.


Pogrzeb hrabiego Filipa odbył się naturalnie z całym przepychem i ostentacyą na jaką tylko mógł się zdobyć hrabia Roman. Herby jednak, któremi kościół został przyozdobiony, malowane na prędce przez niewprawnego artystę, wyszły z pod jego ręki nie zupełnie prawidłowo i dosyć fantazyjnie.
Kiru nie żałowano, ani świec, ani ludzi do orszaku, dla których szyto żałobę i płaszcze dniem i nocą.
Jednem słowem przepych był wielki... Zdaje się, że hr. Roman musiał czyhać na przyjazd Baronównej: czekał bowiem nań u drzwi, wprowadził do kościoła i osobne zapewnił jej miejsce, obok którego sam pozostał. Baronówna nie mogła się temu oprzeć, chociaż było to publicznem uznaniem praw pretendenta do jej ręki. Zwracało to oczy, ale hrabia Roman właśnie sobie tego życzył.
Po obrzędzie Baronówna nie przyjęła jednak zaproszenia do pałacu i wprost do domu z całym dworem swym odjechała, co zresztą hr. Roman znalazł, ściśle biorąc, prawidłowem.
Kilka dni zajęły czynności urzędowe, w czasie których śmiertelny postrach panował w Gromach, bo się spodziewano co chwila przybycia narzeczonego.
Baronówna była w szczególnem usposobieniu, nie dawała sobie nawet wspomnieć o tem, ażeby słowo dane złamać mogła, uważała się niem związaną nieodwołalnie, a mimo to czuć było, że radaby zapomnieć o tem co ją czekało, myśl nawet wszelką o tej konieczności oddalić.
Jakby rozerwać się pragnąć, zapuszczała się w długie, nieskończone rozmowy z panem Adolfem. Mówiła z nim o swoich interesach, wymagała aby rozpoznał stan majątku, aby się obeznał z tyczącemi się go sprawami, a mówiąc o przyszłości zdawała się istotnie zapominać czasami, że ona była na łasce mało jej dotąd znajomego człowieka.
Herma aż do zbytku otwarta, mówiła jej śmiejąc się:
— Na mnie ty robisz takie wrażenie, jakbyś jutro istotnie wyjść za mąż miała, ale za pana Adolfa.
Przypuszczenie to, które mogło było obrazić Lolę, ani ją dziwiło, ani obruszało, ani zbijane było zbyt gorąco. Słysząc je Baronówna wzdychała, spuszczała oczy i milczała.
P. Adolf chodził chmurny jak noc i widocznie w walce z samym sobą, ożywiał się tylko, gdy z obojętnej w początku, wpadał w jedną z tych rozmów nieskończonych z Lolą, z których Herma się wyśmiewała.
— Co wy z sobą całemi godzinami mówić możecie, do tego stopnia zajęci, rozstrojeni że o bożym świecie nie wiecie? pytała.
— Zmiłuj się, mówiła Lola, to pierwszy mężczyzna którego spotykam w życiu co mnie rozumie i ja go rozumiem.
C’est beaucoup dire! kończyła Herma — i, nie było odpowiedzi.
Do zachmurzonych twarzy w Gromach należała Ciocia Nieczujska. Nie kryła się z tem bynajmniej, że ten kuzynowski stosunek p. Adolfa był jej nieprzyjemnym.
— Ale bo niewiedzieć co to jest! mówiła otwarcie Hermie. Sama o tem nie wiedząc, bo to poczciwe dziecko, bałamuci mi Adolfa. Szczęście że to człowiek stateczny, no, a przypuściwszy drugiego na jego miejscu, głowę by stracił i gotowo by mu się nie wiedzieć co przyśnić. Po co kusić człowieka.
— Ale Lola w najniewinniejszej myśli szuka roztargnienia, mówiła Herma.
— Jać o tem przecie wiem, niecierpliwie dodawała Nieczujska, a zawsze to nie do rzeczy... Ma narzeczonego...
Od pierwszego dnia po odebraniu wiadomości o zgonie Lola przywdziawszy żałobę, i choć do niej obowiązaną nie była, nie zrzucała jej.
Zdaje się że uważała ją za tarczę i ochronę od napaści hr. Romana, za słuszny powód do odroczenia tej godziny ostatniej, stanowczej która ją przerażała.
Oczekiwanie na przybycie Romana przez dni kilka zatruwało spokój w Gromach, — ale że się ani pokazał ani listem zgłaszał, przestrach ów minął jakoś zapomniano o nim trochę.
Tymczasem jednego dnia przed obiadem, grom ten wiszący nad głową Baronównej, spadł wreście. Hrabia Roman w grubej żałobie, krepach, obszywkach, ze śpilką czarną w chustce czarnej, z guzikami en jais u koszuli — zjawił się w salonie. Nie zastał w nim nikogo oprócz Adolfa, który zdaleka go przywitawszy, miał sobie za obowiązek zawiązać rozmowę.
Hr. Roman przyjął tę grzeczność rumieńcem oburzenia, odpowiedział pół słowem i odwrócił się dając poznać aż nadto wyraźnie, iż żadnych bliższych stosunków zawierać sobie nie życzył.
P. Adolf popatrzał nań długo z impertynenckim trochę wyrazem twarzy, siadł przy stole i zostawiwszy go stojącym śród salonu, wcale już zajęty książką, nie zważał na niego, ale nie wyszedł, bo takie było życzenie Baronównej.
Wewnętrzny stan ducha młodego hrabiego, dobitnie malował się na jego twarzy i w ruchach. Zdawało się co chwila że wybuchnie, że popełni jakąś niedorzeczność, ale do tego zrazu nie przyszło...
Zimna krew p. Adolfa zwiększała i co chwila potęgowała gniew i rozdrażnienie Romana. Poczynał się przechadzać po salonie, co raz żywsze dając oznaki niecierpliwości, jakby pannie chciał dać do zrozumienia, że miał tu swe prawa i nie był z tych ludzi, którzy czekają...
Wpłynął ten zły humor na piękny zrazu układ włosów hr. Romana, które niespokojnie ręką rozgarniając doprowadził do namiętnego nieładu, nadającego mu fiziognomję desperata, niezgodną z jego naturą.
Baronówna, jakby na umyślnie to smutne tête à tête przeciągnąć chciała, nie wychodziła.
Dwa razy hrabia siadał i wstawał... pociągając jedną z czarnych rękawiczek urwał u niej guziki, chustkę zwinął w sposób najnieprzyzwoitszy, dobywając nieustannie zegarka skończył na tem, że minął się z kieszenią dlań przeznaczoną i dał mu zawisnąć na guziku od kamizelki, stworzeniu, jak wiadomo, słabem i urywaniu się podlegającem.
Blizko pół godziny minęło na tej mimice, Adolf zatopiony w książce czytał. Zabrakło znać cierpliwości hrabiemu, który żywo przystąpił do niego i odezwał się z przekąsem.
— Ponieważ pan w tym domu zdajesz się grać rolę gospodarza, racz-że mnie pan objaśnić, jak długo mam oczekiwać na Baronównę?
Adolf niezmiernie powoli podniósł głowę, popatrzał w koło i rzekł zimno.
— O tem wcale nie wiem.
Hrabia stał naprzeciw niego nieporuszony.
— A! o tem pan nie wie! to zabawne! Pomilczał chwilę nie ruszając się z miejsca.
— A pan tu jeszcze długo bawi? odezwał się z przyciskiem.
— I o tem nie wiem, odparł Adolf.
Kuzynka życzyła sobie bym pozostał.
— Kuzynka! powtórzył hrabia, kuzynka.
Adolf popatrzał i za nim jak echo, potwierdził głośno.
— Kuzynka.
Dalej nad tę impertynencyę, której sobie pozwolił hrabia w chwili rozdrażnienia, nie śmiał się już posunąć. Postrzegł właśnie wiszący na guziku rewolucyjnie, nie prawidłowo, skandalicznie zegarek, pochwycił go i zapakował do kozy, to intermezzo zmięszało go i odjęło ochotę do dalszej rozprawy.
Począł chodzić po salonie.
Lola z Hermą weszły... Hrabia zbliżył się ku nim sztywnie. Wprzódy jeszcze nim go przywitała, Baronówna zmierzyła oczyma obu panów, zostawionych sam na sam i zrozumiała ich położenie.
Nie wiedziała tylko czemu je przypisać, czy dzikości Adolfa, czy nie właściwemu znalezieniu się hrabiego.
Powitanie było ceremonjalne bardzo. Lola pochyliła się zaraz do Adolfa i szepnęła pół głosem.
— Czemużeś pan nie zabawił hrabiego, aby mu czas skrócić?
— Próbowałem, ciszej odparł Adolf, ale mnie odprawiono, z dodatkiem nie zbyt przyjemnym.
Oczy Loli błysły gniewem i pobiegły na narzeczonego, który siedział z dumą konsularną na fotelu.
Położenie stawało się przykre. Na licu gospodyni wypalony rumieniec nie schodził, szarpała w ręku chusteczkę.
— Piękną mamy pogodę! odezwała się jakby tylko dla uspokojenia sumienia, do Romana.
— Jak na tę porę prześliczną...
Nie czekając nawet tej odpowiedzi, z której Herma już się śmiać poczynała, Lola zerwała się z kanapki, skinęła na p. Adolfa i odprowadziwszy go do okna w drugim końcu salki, spytała nakazująco.
— Jak to było?
Nieczujski opierał się zrazu, ale potrafiła wymódz na nim powtórzenie tego co mu hrabia powiedział i szybkim krokiem wróciła na swe miejsce.
Zbierała się burza widocznie. Sam hr. Roman poprzedzające ją chmury postrzegł na czole panny. Zdawało się jednak, że ją rozwaga zakląć potrafiła. Baronówna zwolna ostygła, opanowała się, i poczęła o czemś obojętnem... Herma się wmięszała do rozmowy, nie unikał jej Nieczujski i tak jakoś z biedą przeszedł czas do obiadu. Lola tylko z wielką odwagą i stanowczością grała poważnie rolę gospodyni... Hrabia choć się nie udobruchał bo przebaczyć nie mógł, że mu tak długo i to jeszcze w towarzystwie czyjemś czekać kazano, stał się znośnym.
Obiad przeszedł bez wypadku..
W pochodzie nazad do salonu, hr. Roman wyraził życzenie poufnej rozmowy, która mu chętnie została udzieloną. Lola, nie czekając dłużej weszła z nim do otwartego gabinetu. Hrabia, który tak rozmowy pragnął, w obec niej stracił nieco odwagę, przychodziła mu za spiesznie.
— Pragnąłem, rzekł cedząc nieco, życzyłem sobie pomówić z panią o wspólnych interesach.
— Dotąd o wspólnych jeszcze nie wiem, odezwała się Lola spokojnie.
— To jest względem ślubu, dokończył hrabia.
Baronówna nie tak prędko zabrała się na odpowiedź.
— Hrabia Filip był dla mnie czułym ojcem, rzekła, noszę po nim żałobę i nie sądzę abym ją zrzucić mogła przed zwykłym rokiem i sześcią niedzielami.
— Hrabia mój stryj, przewidując swój zgon, rzekł Roman, wyraził życzenie ażeby żałoba nie była do ślubu przeszkodą.
— W tem jednem woli jego dopełnić nie mogę, przerwała Baronówna, powtarzam, nie mogę.
Hrabia milczał obracając kapelusz.
— Więc pani każe mi czekać rok i sześć niedziel?
— Nie ja, ale żałoba.
— Ściśle biorąc, odezwał się Roman, tylko ja do żałoby jestem obowiązany. Radziłem się ludzi doświadczonych, dla pupillów terminem najdłuższym bywało sześć niedziel.
— Ja radziłam się tylko serca mojego, odpowiedziała Lola, a to mi każe nosić żałobę dziecka.
Znowu przerwała się drażliwa rozmowa, hrabia poprawiał włosy i coraz je gorzej gmatwał.
— Lecz przez rok, chyba Baronówna będzie musiała prosić o naznaczenie opieki? Prawo tego chce.
— Mówiono mi o tem i stosując się do niego, żądałam aby naznaczono p. Adolfa Nieczujskiego, mego kuzyna.
Zaczerwieniony mocno hrabia cofnął się krok, zaciskając usta mocno.
— Przy tej zręczności, kończyła panna, mam hrabiemu do uczynienia wymówkę... Słyszałam wypadkiem jego rozmowę z p. Adolfem.
— Słyszała pani?
— Tak jest, i nie kryję panu, że mi się nie podobała, że mnie obraziła.
Roman zaczerwienił się z gniewu.
— Ale mnie obraża pobyt jego tutaj?
— Dla czego? spytała Baronówna.
— Bo pobyt przedłużony nie jest przyzwoity, bo to jest jegomość nie na swem miejscu w salonie pani.
— Nie wiem, czy hrabia sobie przypominasz naszą pierwszą rozmowę, poczęła gospodyni, usiłując się okazać spokojną. Zapowiadałam panu, że sobie wymawiam zupełną swobodę postępowania. Przyjmuję w moim domu, kogo mi się podoba i nie pozwolę nikomu rządzić się tu za mnie.
Hr. Roman spuścił głowę.
— Pani raczy wejść w moje położenie, są rzeczy, których ja od narzeczonej wymagać mam prawo.
— Nie uznaję tego prawa, hrabio Romanie, zawołała Lola. P. Adolf jest mi potrzebny, jest mi miły, i dla fantazyi pańskiej wcale nie myślę go ztąd oddalać....
Hrabia zamyślił się długo, westchnął.
— A gdyby do tego przyszło że jeden z nas dwóch oddalić się musi? wyjąknął gniewnie.
Lola zamilkła jakby oddech wstrzymując w sobie, jakby wybuch hamowała...
— Uczynisz pan jak mu się będzie zdawało, ale pan Adolf nie odjedzie.
Bladość chorobliwa okryła twarz człowieka, który widocznie mniej miał odwagi niż jej okazał pod naciskiem chwilowego rozdrażnienia. Widząc że się los jego ma rozstrzygnąć, radby był powrócić do pierwszego położenia, a cofnąć się duma nie pozwalała...
Czuł że popełnił niedorzeczność. Rok i sześć niedziel żałoby dawał mu czas do trzeźwiejszego rozmysłu, pośpiech ten prawie bez powodu, wydawać się musiał dziecinnym.
— Pani więc odwołujesz swe słowo i sprzeciwiasz się woli nieboszczyka? dodał pół głosem.
— Nie, bom dając to słowo, przypomnij sobie, stawiła warunki do których się odwołuję.
— Cóż mi pozostaje? spytał Roman.
— Zostawiam panu rozstrzygnięcie, żywo dorzuciła Baronówna...
Stał jeszcze przez chwilę hrabia, jakby wahając się co począć.
Duma wzięła wreszcie górę nad innemi uczuciami.
— Przybyłem tu, przebąknął niewyraźnie, wioząc pierścionek przeznaczony niegdyś przez nieboszczyka do zaręczyn, nic mi nie pozostaje jak dając pani czas do rozmysłu, uwolnić ją od mojej przytomności.
Skłonił się, a w tem Baronówna dodała pośpiesznie.
— Czasu do rozmysłu ani potrzebuję, ani przyjmuję. To czego pan wymagasz po mnie jest niepodobieństwem. Jest to mój jedyny krewny, nie kryję panu, że dla niego mam szacunek i przyjaźń szczerą.
— To jedno iż ten pan jako Kuzyn znajdować by się musiał w naszym przyszłym salonie, czyni dla mnie tolerowanie tego stosunku niepodobnem.
Lola uśmiechnęła się, lecz w oczach jej widać było politowanie.
— Zmuszasz mnie pan abym przy rozstaniu z nim stała się nie grzeczną, rzekła zniżywszy głos do szeptu prawie. Czyż hrabia sądzisz że dla mnie, a ze mną może i dla wielu innych osób, tajemnicą jest stan pańskich rodziców i ich położenie?... A pan wyrzucasz mi pokrewieństwo to i człowieka, na którego wartości się nie poznałeś?
Piorun któryby uderzył w niego, straszniejszego by na hr. Romanie nie wywarł skutku, nad te ciche słowa, które go do ziemi przybiły.
Stał się innym człowiekiem...
Być może, iż Lola sama pożałowała słów wyrzeczonych, których powstrzymać nie umiała, tak upokorzonym go ujrzała, tak straszliwie zmienionym... Drżał cały oglądając się do koła.
— Jeśli stryj zwierzył pani tę tajemnicę, którą pragnął mieć ukrytą, rzekł, bo inaczej nie pojmuję jakby ona do niej dojść mogła... nie godziło się...
— Godzi mi się oznajmić panu, że ten zacny opiekun, którego szanuję pamięć, dla mnie nie miał tajemnie. Rzecz ta pozostanie bądź co bądź między nami, chociaż w mych oczach nieboszczyk dał dowód słabości.
Zamilkła, Roman podniósł głowę bladą.
— Mam pani słowo...
— Nie wydam pańskiej tajemnicy, bądź pan pewnym, rzekła, ruszając ramionami, bobym nieboszczykowi uchybiła i drogiej jego dla mnie pamięci...
Roman nie miał siły już dodać ani słowa, skłonił się zdaleka.
Było to pożegnanie. Szybkim krokiem wyszedł do salonu, przechodząc przezeń skłonił się raz jeszcze wszystkim i zniknął...
Konie znać stać musiały przed gankiem, gdyż wkrótce później powóz ruszył.
Lola nie rychło powróciła do salonu.
Potrzebowała zebrać myśli, oprzytomnieć, uspokoić się, siadła w gabinecie sama, sparła głowę na ręku, zadumała się. Łzy potoczyły się z oczów. W takim stanie znalazła ją Herma, która weszła niespokojna i przestraszyła się widząc rozpłakaną, przypadła do niej żywo.
— Lolu, co ci jest? co ci się stało?
Czego płaczesz? Ten nieznośny hrabia wyjechał. Zerwałaś z nim?
— Ja? nie!
— Cóż zaszło między wami?
— Nic nie wiem, nie pytaj mnie, mówiła przerywanemi słowy Baronówna, nie rozumiem co się stało... Nie wiem co z tego wyniknie.
Herma nic więcej dowiedzieć się już nie mogła. Błagała napróżno. Domyśliła się jednak łatwo, iż rozeszli się w nieporozumieniu...
Wieczorem Baronówna dla bólu głowy zamknęła się w pokoju.
Nazajutrz ukazała się znacznie spokojniejszą, patrzała tylko w okno jakby czekała na coś i pierwsza postrzegła z południa, przybywającego w wielkiej żałobie mastalerza z Gromów, który przywiózł list do niej.
Trzech posłańców jeden po drugim pobiegło po to pismo, lecz gdy je przyniesiono, Lola nie miała go siły otworzyć... Brała je po kilkakroć w ręce i rzucała z przestrachem.
Przyjaciołka patrząc na to zniecierpliwiona wzięła na siebie rozerwanie koperty... przebiegła ją oczyma i z okrzykiem radości podała Loli... Obie poczęły czytać pospiesznie.
List wystylizowany znakomicie i przypieczętowany wielką pieczęcią domu Zebrzydowskich, pokorny, uniżony, błagalny niemal, uwalniał Baronównę od danego słowa.
Hrabia przekonawszy się iż serca pozyskać nie był szczęśliwym, praw swych się zrzekał.
— Jesteś wolną! to rozumniejszy daleko człowiek niżem się spodziewała! klaskając w dłonie zawołała Herma... Potem nachyliwszy się do ucha Loli, szepnęła ledwie dosłyszanym głosem.
— Mimo wszystkich hrabiów i baronów okolicy, idź ze mną o zakład, że za rok i sześć niedziel będziesz panią Adolfową Nieczujską... tylko zmiłujcie się, kupcie sobie choć mizerne Baronowstwo!!
Lola odepchnęła ją z lekka i niby gniewnie.
— Nie wiedzieć co pleciesz! odezwała się...


Zdaje się wszakże, iż Herma trafnie bardzo odgadła, bo wprawdzie nie w rok i sześć niedziel, ale w półtora roku, za trzeciej już bytności pana Adolfa w Gromach, odbyły się zaręczyny, a wkrótce potem ślub, po którym państwo młodzi na kilka miesięcy do Włoch wyjechali.
Hrabia Roman zrzuciwszy żałobę, puścił się w wielki świat stolicy galicyjskiej, przebywszy jedną zimę we Lwowie. Tu jednak, chociaż przez część towarzystwa wysoko był cenionym, scena dlań wydała mu się za szczupłą. Na zimę następującą wybrał się do Wiednia, tu uczuł się dopiero całkowicie w swym żywiole... Dobra wypuszczone zostały dzierżawą z ekscepcią jednego folwarku z pałacem w Pruhowie.
Tej pamiętnej zimy, która o przyszłym losie jego stanowić miała, hrabia Roman poznał w najlepszem towarzystwie wiedeńskiem, wdowę jeszcze młodą, uchodzącą za bardzo bogatą, znacznego domu i mienia na Węgrzech, bezdzietną, piękną i tak wielkiego tonu i dystynkcyi, iż ideałem mu się wydała. Salon jej i dom przybytkiem był mody elegancij i tej wyszukanej wykwintności form, do których hrabia tak nadzwyczajną przywiązywał cenę. Podobała mu się czarodziejka z czarnemi oczyma i mimo dwóch pułkowników, dobił się szczęśliwie pięknej, białej i czule ściskać umiejącej dłoń jego rączki.
Czy był szczęśliwym! historya nie powiada, a czytelnicy sami się tego domyśleć powinni.

KONIEC.
Méran 1873.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Inter calicem et os multa cadunt (łac.) — w dosłownym tłumaczeniu zespołu Wikiźródeł: Wiele dzieje się między pucharem a ustami; powiedzenie greckie w przekładzie łacińskim podane przez Aulusa Gelliusa (II w. n.e.) w jego Nocach attickich (łac. Noctae Atticae, XIII, 18) jako Πολλὰ μεταξὺ πέλει καὶ χείλεος ἄκρου.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Dawniej słowo atynencja, stosowane zwykle w liczbie mnogiej, znaczyło przyległości.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; po słowie ciekawością brak znaku przestankowego.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak znaku przestankowego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.