List z tamtego świata
Czas stanął w miejscu, w którym światło,
pod pozorem cienia, spiętrzyło się iglicą
wymierzoną w niebo, wprost w nielegalne
zgromadzenie chmur obserwujących popisy
niejakiego Ryszarda Będkowskiego,
na drewnianych saneczkach zręcznie omijającego
kominy na dachu kamienicy przy Kowalskiej dwa,
ulicy miasta kompletnie rozpuszczonego we krwi.
I gdyby jeszcze bardziej można było się skupić,
żeby zobaczyć przedwcześnie rozwinięte:
w amorficznej postaci zalążek rymu, embrion,
rytm, rozdęte fałszywą wiosną, kaftanem śniegu
spięte, śniące i nieprzytomne, ciało karkołomne.
Jak każdy poeta, Cygan, śpiewak, Żyd, nie mogłem
powstrzymać się od śnieżenia świata; minus cztery
i pół dioptrii: baraku po dawnej szkole żydowskiej,
powidoków wyburzonej cerkwi, ludzi wplątanych
w zawiłe koalicje ulic; znane mi tylko z fotografii
kruche kobiety ze szkła oceanarium fotoplastykonu
wymieniające spojrzenia z manekinami
z wystaw przy ulicy Modrzejowskiej,
anemiczne, rozdmuchane złudzeniami
i poczuciem klęski, obarczone dziećmi, przez sen
liżącymi północ na skrzypiących biegunach
sanek, którymi zjeżdżaliśmy w głąb podwórek:
przez bramy, pomiędzy żeliwne pachołki, bijąc
łbami o kocie łby, wobec podejrzeń,
że nam się to jednak nie śni, że umarliśmy
a przyszłość zawsze jest zmyślona.
Dodatkowe informacje o autorach i źródle znajdują się na stronie dyskusji.