Listy (Kraszewski, Ognisko Domowe)/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy |
Pochodzenie | Ognisko Domowe rok 1876, nry 1, 7, 8, 12, 20, 21 |
Wydawca | Jan Noskowski |
Data wyd. | 1876 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Domowe ognisko!! jakże wiele mówią te dwa wyrazy, jak one sięgają daleko w przeszłość i głęboko w życie!
U domowego to ogniska rośnie i kształci się ta jednostka, która społeczność składa i od której wartości i charakteru zależy charakter społeczeństwa. W dawnych, dawnych wiekach, ognisko domowe było niemal świętem, nigdy ono nie wygasało i ognia zeń nie udzielano obcym, lękając się aby ubytek jego nie dał się uczuć domowi. U tego prostego, kamieniami otoczonego ogniska zbierała się rodzina, przy niem pędziła godziny pracy i spoczynku; ono stanowiło najgłówniejszą domu część, środkową — zajmując w głównej izbie, świetlicy, miejsce gdzie gospodyni przygotowywała strawę dzienną, około którego siadały prządki z pieśnią, staruszki z powieścią o dawnych czasach, dzieci z nienasyconą ciekawością. W tej samej jedynej izbie pierwotnej stawały i żarna co mąkę przygotowywały, i krosna na których tkano płótno, i dzieża‑matka, dająca chleb powszedni, i stół pokryty ręcznikiem szytym, na którym leżał zawsze chleb, na przyjecie gościa i ubogiego. Tak było w owych czasach pierwotnych, gdy człowiek ograniczał się w życiu zaspokojeniem pierwszych swych potrzeb, i z tamtych to czasów patryarchalnego żywota pozostało nazwanie domowego ogniska, które się stało symbolem rodzinnego życia, związku miłości i poszanowania, pierwszej więzi całego społeczeństwa. Późniejszemu wychowaniu i światu, obcowaniu z ludźmi, wiele zapewne winien jest człowiek, ale to co wynosi z pod strzechy domowej i ogniska domowego, stanowi nawet w stosunku do ludzi i świata, tę «siłę rzutu», która pierwsza w ruch go wprawia i nadaje kierunek.
Jak rozżarzony węgiel z tego Znicza, wynosi ów najdroższy dar, któremu ludzkość winna całe swe rozwinięcie — tradycyę, podanie, ideę będącą wyrobem narodu i plemienia, rodu do którego należy. Spotykamy się teraz nieustannie z lekkomyślnem szacowaniem tradycyi, z wypieraniem się przeszłości we wszystkich sferach pojęć, z zarozumiałem pragnieniem wyrobienia zupełnie nowego życia, na całkiem nowych podstawach... Ktokolwiek zastanowi się nad tem, z politowaniem uśmiechnąć się musi nad dziecinnem zuchwalstwem ludzi, którzy język jakim mówią, myśli jakie mają, wszystko czem są, co umieją, środki domowe jakiemi się posługują, — winni są tym tradycyom, które by burzyć radzi i wywracać.
Ile razy w dziejach zrywa się wątek podań i przechodzenie do następnych pokoleń skarbu pracy poprzedników — tylekroć ludzkość musi rozpoczynać od początku trud, zwracać się do stanu barbarzyństwa i długiemi pokoleniami dorabiać na nowo utraconego dziedzictwa.
Dla tego w ludzkości, w narodzie, w rodzinie, w domu, nic droższego nad tradycye przeszłości... Bez nich niema postępu, bo one są jego narzędziem. Wprawdzie z nich przechodzi się do nowych prawd, na drogi nowe i dalsze, ale bez nich — musielibyśmy, zamiast iść dalej — do kolebki powrócić.
Witajmy więc z pociechą Ognisko Domowe nasze, rozpalone pracowitemi i czystemi rękami, abyśmy się przy niem gromadzić mogli. Zobaczym, że ono samo nauczy nas najważniejszych prawd, z jakiemi bezpiecznie, gdy przyjdzie je opuścić, w świat będziemy mogli wędrować. Około niego skupia się cała gromadka dla pracy...
Pierwszą ideą jaką ono nam przynosi, jest obowiązek, świętość, potrzeba i rozkosz pracy. Ta stałaby się niemożliwą przy ogniu domowym, gdybyśmy przy nim nie zasiedli w miłości i zgodzie, tak, byśmy sobie byli pomocą, nie przeszkodą.
Promienieją więc już z ogniska tego dwie wielkie życia prawdy: obowiązek pracy, potrzeba zgody i ładu...
Zgodę rodzi tylko miłość, a ta zawiera w sobie razem poszanowanie, karność i — chętną ofiarę z siebie dla drugich...
Płynie więc ztąd i obowiązek ofiary, ta wielka życia tajemnica, — bez której niema społeczeństwa.. Wszyscy dla jednego, każda jednostka musi się poświęcić dla wszystkich...
Patrząc na kółko otaczające ów domowy Znicz, musimy mimowolnie wyczerpać z niego te pierwsze zasadnicze pojęcia przyszłej nauki życia.. U ogniska tego dawniej, w pewnych godzinach gromadziła się nietylko rodzina sama, ale, część jej niemal stanowiący, domownicy, których u Rzymian za „familią” rachowano. I z tego płynęła nauka równości ludzi wobec pracy, obowiązku i słowa nauki chrześciańskiej. Ubogie sierotki miały tu także miejsce swoje, mieli je słudzy, miał obcy przychodzień, ten zesłaniec Boży, z którym się chętnie dzielono chlebem, ciepłem słowem i sercem.
Gdziekolwiek zgasło domowe ognisko, skutkiem zmienionego obyczaju, wpływu wojen, nieładu i zewnętrznych okoliczności; gdzie pękł ten węzeł co łączył rodzinę a rodziny mnogie wiązał w jedno ciało i ciała odrębne jednoczył w całość społeczną — najsmutniejsze zawsze rosły ztąd skutki. Było to początkiem rozkładu, zgnilizny moralnej i upadku.
Nie chcielibyśmy źle mówić o nikim, ale tej nadzwyczajnej ilości występków, tego rozprzężenia społecznego jakie dziś widzimy w Niemczech, nie możemy przypisać czemu innemu jak wygaśnięciu domowego ogniska. — Zastąpiło je niezdrowe owe światło i ciepło płynące z miejsc publicznych, gospód, w których Niemcy tak sobie upodobali. Tu najprzód uczucie miłości i poszanowania ginie i zaciera się, spotykają się obcy ludzie, którym głównie chodzi o zachowanie swej godności i obronę swojego stanowiska. Rodzi się zaraz pewna szorstkość w obejściu, podejrzliwość i skłonność do okazywania się czemś innem a większem niż się jest w istocie. Gospoda, w której przeróżne stykają się z sobą żywioły — działa na młodych szczególniej zgubnie. Powoli wraca się do tego stanu przedhistorycznego — walki o byt, który właśnie społeczność chrześciańska znieść usiłowała.
W istocie była, a dla zwierząt istnieje ciągle ta epoka — walki o byt — którą nowi filozofowie chcieli uczynić stanem normalnym człowieka; — ale biada społeczności, która pojedyńczych członków swoich zmusza do wojowania samopas o utrzymanie egzystencyi. Właśnie z idei społeczeństwa chrześciańskiego płynęło to, że człowiek — istota wyższa — miał stanąć ponad tą nędzną koniecznością walczenia dla bytu.. Braterstwo i solidarność, na miłości oparta, społeczności Chrystusowej, czyniła walkę o byt zbyteczną, nie znosząc ani obowiązku pracy, ani potrzeby samoistnego władania sobą. W tak zwanej walce o byt która się odbywa w naturze — stosunek jednostek jest nieprzyjazny: jastrząb ma prawo zabijać wróbla, gdy chce jeść — człowiek zaś będąc nawet głodnym, znał tylko prawo dzielenia się z bliźnim ostatnim chleba kawałkiem...
Na takiem idealnem stanowisku stała społeczność aż do dni dzisiejszych, gdy jej powiedziano — że prawo bytu i siły góruje nad wszystkiem i że — „help your self ” sam sobie pomagaj, zawiera całą życia naukę. Pomagaj samemu sobie, to jest nie rachuj na nic, na nikogo, ani na Opatrzność, ani na braci, — a nawzajem nie posiłkuj ty też nikomu, niech każdy sam troszczy się o siebie. Nie można zaprzeczyć, że dobrze zrozumiane prawidło „samopomocy” jest wielce szacownem; lecz podniesione do absolutnego znaczenia prawa powszechnego, burzy ono całą moralność chrześciańską. Społeczność Chrystusowa w pierwszych wiekach była tak spójna, tak serdecznie braterska, iż tam wszyscy sobie wspólnie dopomagali... choć nie byli do tego zmuszani niczem innem, tylko — miłością bliźniego.
Ta miłość płynęła nie z zimnych prawideł dających jej miarę i wagę — szła z serca i nie znała granic... Mógł jej ktoś nadużyć, nie zrażało to kochającego, czyniło występnym tego co się dopuszczał nadużycia.
Przypatrując się dzisiejszej Europie zachodniej i środkowej, zostającej pod mniej więcej wielkim wpływem tych nowych zasad egoizmu, zrodzonego w XVIII w. a wypielęgnowanego umiejętnie i wyrozumowanego naukowo w XIX, widzimy jeden uderzający fakt. Rozprzężenie. Niema prawie rodziny, niema ogniska, a wcześnie bardzo emancypujące się jednostki idą każda swoją drogą, i w pierwszej chwili zwątpienia rzucają się albo na zakazane ścieżki i manowce, lub, jak do ostatniej deski wybawienia, do — samobójstwa.
Nigdy większej stosunkowo liczby samobójstw i występków nie było w klassach ucywilizowanych jak teraz, bo nigdy jednostka tak absolutnie nie wyzwalała się ze wszystkich krępujących ją (opiekuńczo) węzłów obowiązku, religii i miłości. Każdy pragnie używać co rychlej, co najwięcej, a gdy celu odrazu nie dopnie, woli kończyć nędznie, niż uczciwie na nowo drogę rozpoczynać w trudzie a wytrwaniu...
Skreślić obraz dzisiejszych stosunków moralnych europejskich społeczeństw byłoby trudno, nie będąc posądzonym o pessymizm i tendencyjność niezdrową. Jednakże, czemu należy przyznać katastrofę Francyi, która osłabiła naród, zachwiała moralnością i sprowadziła upadek, jeśli nie tym samym przyczynom rozprzęgającym, które rodzinę i domowe ognisko obaliły?... W Niemczech po r. 1871, po największych tryumfach i najświetniejszych nadziejach, co dzisiaj sprowadza przesilenie, osłabienie, niepokój i ruiny? — oto wyrzeczenie się wszelkiej wiary w zasady i zerwanie ze zdrowemi tradycyami przeszłości...
Tak pięknie brzmią idee nowe, tak jasno wyglądają nowe drogi — tak nadewszystko dogodnem się zdaje iść sobie samemu o swej sile, za fantazyą własną — iż wszyscy się rzucili ochoczo, na oślep, za prądem który unosił. Widzimy skutki.
Nie należy wyciągać z tego cośmy mówili fałszywego wniosku, że ludzkość może lub powinna zwrócić się w tył i stać w miejscu. W dziejach świata widzimy, że nic nie powraca i nic nie może trwać niezmiennem. Wszystko idzie, udoskonala się, poprawia, przerabia, niekiedy nawet drogą upadku dążąc do postępu. To prawda, ale pochód ludzkości normalnym być musi a nie bezładnym, gorączkowym i gwałtownym. Gdy się nim staje, jest chorobliwym tylko. Jakkolwiek smutny może jest ogólnie wzięty stan dzisiejszy, znowu zaprotestować musimy przeciw tym, coby nie rozumiejąc nas, chcieli wnosić że rozpaczamy o przyszłości. Bynajmniej — pracować musi społeczność w pocie krwawym na zdobycie prawd — to co dziś przechodzimy, prowadzi do poznania dróg fałszywych, zatem do trafienia na lepsze.
W boleściach rodzi się prawda i światło.
Kto zachorował jak my na zbytnią cześć ideałów, musi się leczyć potem zbytnią czcią materyalizmu, aby z niej wyszedłszy, pośrednią sobie mógł wykreślić drogę. Rodzaj płodozmianu praktykuje się też w gospodarstwie społecznego życia: gdy przekwitną kwiatki, na ich miejscu rosną kartofle smutne. Miara i stosunek we wszystkiem poznaje się tylko przebraniem miary i skrzywieniem stosunku... Te najważniejsze prawa życia: stosunek i miara, niezrozumiałe są nawet w pewnych epokach; nadmiar wydaje się doskonałością, hyperbola ideałem — tymczasem jest to jedyny środek posunięcia najlepszych rzeczy do absurdum...
Niezmiernie to nudne i smutne co mówimy — Szanowni Czytelnicy — lecz tych kilku ważnych prawd które chcieliśmy wam przypomnieć, nie umieliśmy przybrać inaczej. Później może przyniesiemy wam do domowego ogniska coś bardziej zajmującego; dziś nie umieliśmy, stanąwszy przy niem, rozpocząć inaczej naszego współpracownictwa, jak temi wyrazy płynącemi z serca — które się nam wydały najpotrzebniejszemi. Później znajdzie się chwila na zabawy i na rozrywki, na zaspokojenie ciekawości. Jest w istocie obficie przedmiotów o których mówić możemy, ludzie pracują gorliwie i wiekowi naszemu opieszałości zarzucić nie można. Z wyjątkiem trochy trutniów, coby chcieli prędko dorobić się kawałka chleba z masłem i dla których ów chleb i masło cel życia cały stanowią — nasi współcześni, bracia w domu i po za domem, gorliwie pracują dla nauki, światła i korzyści ogółu. Nigdy nauka może tylu poczciwych, bezinteresownych ofiarników nie miała. Dosyć tu tylko przypomnieć tych nieustraszonych podróżników, rozsianych po całym świecie, którzy giną w pustyniach Afryki i w mrozach podbiegunowych, — a iluż, ilu ubogich, cichych uczonych, professorów, badaczy, zamkniętych w ciasnych izdebkach, pozbawionych wszystkich życia przyjemności, długie lata święci zdobyciu jakiejś prawdy malutkiej, która ma służyć tylko za podstawę, za stopień do dalszego pochodu! I nasz wiek poszczycić się może kapłanami światła bezinteresownemi... Z niebezpieczeństwem życia lecą po nad chmury przypatrywać się tworzeniu śniegu, probują trucizn na sobie, szczepienia chorób, od których padają ofiarą i t. p. Widok tych dobrowolnych męczenników pociesza, rozrzewnia, podnosi gdy na nich spojrzymy, wprzódy się napatrzywszy brudnych istot, co gonią tylko — w walce o byt — za łupieżą dla rozpusty...
Życia prądy płyną żywo w XIX w., — wszystko się posuwa, rozwija, rozkłada i buduje z tą szybkością, jaką od pół wieku nowe wynalazki — koleje i telegrafy, nadały sprawom człowieka. Tętna w nas wszystkich biją prędzej, — zło też i dobro dosięga rozmiarów straszniejszych, i przesilenie moralne jakiego świadkami jesteśmy, nie będzie trwać tak długo, jakby w innych mogło warunkach.
W dali wschodzą już nam zorze nowej ery, która przejedna sprzeczności, zbliży pozorne przeciwieństwa, zajaśnieje nam światłem i zagrzeje ciepłem nowem. Wszyscyśmy obowiązani przyczyniać się do sprowadzenia rychłego tego okresu nowego, którego mamy prawo się spodziewać... Nie materyalne siły teraźniejszej doby, aż nadto już spotęgowane, ale siły ducha sprowadzą tę erę oczekiwaną.
Któż wie, ażali i trzeciemu wielkiemu plemieniu zamieszkującemu Europę, dotąd mniej czynnemu od swych współzawodników — nie dostanie się rola ważniejsza w cywilizacyjnem posłannictwie. Narody latyńskie spełniły missyę swoją, germańskie nie zdają się przeznaczonemi do przejęcia po nich spuścizny, której są chciwe.. Życie niezaprzeczenie ogromne rozbudza się we wszystkich słowiańskich narodach, których postępy stosunkowo są nadzwyczaj znaczące — przyszłość więc nie powinna przerażać i straszyć... Owszem, jasną, wielką, świetną się ona przedstawia, a ogniska domowe hartować powinny tę stal, która będzie orężem przyszłych naszych zdobyczy...