Listy O. Jana Beyzyma T. J./List XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze
Wydawca Wydawnictwo Księży Jezuitów
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Przeglądu Powszechnego”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST XXXVI.

Tananariwa, 28 lipca 1902.


Zbierałem się już nieraz, żeby napisać do Ojca, ale nie mogłem się nigdy zebrać, zawsze coś przeszkodziło, jakby naumyślnie; jak nie jedno, to drugie, nie drugie, to dziesiąte, a koniec końcem, napisać nie mogłem. Na początku lipca miałem raz wieczorem zacząć pisać do Ojca, żeby móc list wysłać okrętem odchodzącym w połowie miesiąca, ale poczułem, że jakoś nie idzie w żaden sposób; dlaczego, sam nie wiedziałem, ale czułem się bardzo zmęczonym i myśli zebrać ani rusz. Nie wypada wprawdzie iść spać z kurami, ale siedzieć przy stoliku, żeby niby pisać i nic nie napisać, to lepiej dać pokój temu, tak też i zrobiłem, o 10–ej położyłem się. Niedługo potem, ni stąd, ni zowąd poczułem silną gorączkę i zaczęła się febra trzepać nie na żart. Choć kilka dni z rzędu jadłem chininę jak ryż, ale niewiele to pomogło, więc żeby czasu darmo nie tracić, poszedłem do infirmerji w Tananariwie. Dzięki Bogu, skończył się prędko ten kłopot i po czterech dniach wróciłem do swojej stacji. Ledwom przyszedł, pytam zaraz, czy niema co nowego, mówią mi chorzy: »nowego tak nic niby niema, ale zobacz Ojciec Edwarda, bo mocno chory«. Poszedłem zaraz do tego nieboraka i zobaczywszy, że źle, mówię mu: z tobą bracie nie najlepiej, zaczniemy od duszy, podgotuj się trochę do spowiedzi, ja cię za chwilę odwiedzę, wyspowiadam, zaopatrzę, a potem zaczniemy się kurować, jak będziemy mogli. »Dobrze, Ojcze, odpowiedział chory, rób jak powiedziałeś«. Po spowiedzi i Ostatniem Namaszczeniu, dałem mu trochę chininy, niby dla przecięcia gorączki, a właściwie, żeby go trochę uspokoić, bo o ratunku i mowy nie było; trąd zajął już był wnętrze całe, a nazewnątrz też rany nie na żarty. Szło z nim dość prędko, ale i ostro zarazem. Konał bidny więcej niż dobę i cierpiał porządnie; umarł, dzięki Bogu, po katolicku — na samem odchodnem dostał jeszcze raz rozgrzeszenie, po którem wkrótce skonał. Pocieszyło mnie trochę przy śmierci tego człowieka to, że spostrzegłem wiarę między moimi chorymi; a to jest tak: pytało mnie kilku innych chorych, co byli przy tym chorym, czy on już kona, czy nie. Kilka razy odpowiedziałem, że o ile mi się zdaje, jeszcze nie dogorywa, póki tak mówiłem, było jeszcze spokojnie, ale jak zaczął się oddech zmieniać i słabnąć, powiedziałem, że prawdopodobnie już się z nim rozstaniemy. Żona chorego usłyszawszy to, zaczęła nie lamentować i zawodzić, ale gorąco płakać choć pocichu; ja daję konającemu absolucję, a jedna z obecnych chorych mówi głośno do jego żony: »no, czyś nie głupia, powiedz, zamiast się modlić, płaczesz teraz«. Pocieszyło mnie to trochę, bo dość innych dowodów spostrzegłem, z których mogę wnosić, że ta czarna szlachta już coś, coś trochę zaczyna patrzeć w górę, ale nieprędko jeszcze dojdzie do tego, do czego wszelkimi siłami dążę.
Rola dobra, ale jeszcze potrzebuje wiele i wiele uprawy, nim zacznie wydawać pożądane owoce. Mnóstwo jeszcze przesądów i zabobonów pogańskich mocno zakorzenionych. Do Boga garną się moje pisklęta, tego zaprzeczyć nie mogę, ale ciągle jeszcze tak, że Bogu świecę zapali, ale i djabłu świeczkę da; np. chowam nieboszczyka, zasypują mogiłę, a tu ktoś z krewnych zmarłego wpakowuje próżną butelkę, lub co innego, albo ukradkiem niejeden zaniesie trochę ryżu lub czego innego położy na mogile, a potem prosi nieboszczyka, żeby modlił się za to za niego, a nie szkodził mu. Z tymi ludźmi nie można tak postępować, jak z ludźmi, ale trzeba koniecznie, jak z małemi dziećmi, inaczej nic z tego. Mówić im co, tłumaczyć nie wiem jak, będą słuchać, kiedy rozumieją dokładnie o co chodzi, wtedy mówią, że tak ma być, prawda to jest i t. d., ale mimo to, potem zrobią po swojemu. Upomnieć, spytać, dlaczego to robią, to każdy odpowie: »nie wiem, taki zwyczaj u Malgaszów«. To też i prowadzę ich nieinaczej, jak małe dzieci za rękę. Po każdym katechizmie zawsze cośkolwiek z wiadomości bieżących, t. j. robicie tak, tak i tak — to i to dobrze, a to i to źle, więc tego wcale nie macie robić; odpowiadają: »taki zwyczaj Malgaszów«. Wtedy krótko ucinam: zapomnijcie zupełnie, żeście Malgasze, a pamiętajcie zawsze, żeście najpierw katolicy, a dopiero potem Malgasze. Wasi przodkowie tak robili, bo byli poganie i dzicy zupełnie, wy już nie dzicy i nie poganie, ale katolicy i musicie żyć po katolicku; o zwyczajach przodków przy obrzędach religijnych nie mówcie nawet, bo na to nie pozwalam i po sprawie. Dzięki Matce Najświętszej, która u mnie raczy wszystkiem kierować, niektóre sumienia już coś trochę zaczynają się uformowywać, ale z obyczajami jeszcze do walczenia bardzo wiele i trudności w tej mierze wielkie, bo Europejczycy nie przynoszą tu cywilizacji, jak ciągle mówią, ale taką demoralizację, takie zepsucie, że aż wspomnieć o tem straszno. Nie zły, ale najszkaradniejszy przykład mają ci biedacy Malgasze na każdym kroku. Mam wielką w Bogu nadzieję, że choć może nieprędko, ale jakoś się przecie polepszy i co do obyczajów, bo to wszystko w ręku Matki Najśw., której bez żadnego wyjątku wszystko zawsze oddaję i proszę, żeby raczyła sama urządzić.
Nie uwierzy Ojciec, jak mi pilno, żeby już móc prędzej mieć nowe schronisko, w którem moglibyśmy niby obwarować się więcej i oddalić od tego światowego zepsucia. A tu jakby naprzekór trudności jeszcze nie usunięte i nie mogę zacząć budowy. Drożyzna na wszystko tak się powiększa, że tylko na to zważając, mógłbym febry dostać ze strachu. Sekretu przed Ojcem robić nie będę i otwarcie Mu się przyznam, że często przyjdzie na mnie taka chwila, że jestem w humorze porządnie w kratki, ale dzięki Bogu, niedługo to trwa, bo zaraz przychodzi mi na myśl: »terpy kozacze, atamanom budesz«, wszak Matka Najśw. widzi wszystko, a Ona przecie wie lepiej, co zgodniejsze z wolą Pana Jezusa i co nam potrzebniejsze do zbawienia, niż ty; widocznie, że tak ma być, kiedy Mateczka nie polepsza, w obu Karmelach modlą się drogie Matki ustawicznie za ciebie, więc o cóż chodzi — wszystko w porządku. Ot i po sprawie, już znowu jego tatarsko–afrykańska mość jaśniej zapatruje się na wszystko.
Wszystkich Was razem i każdego zosobna polecam opiece Matki Najśw., a moją niegodność waszym modlitwom.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Beyzym.