Listy z podróży do Ameryki/XVI. Z drugiej półkuli (list Litwosa)
←XV. List Litwosa z 18 grudnia 1877 | Listy z podróży do Ameryki XVI. Z drugiej półkuli (list Litwosa) Henryk Sienkiewicz |
List Litwosa z 9 września 1877→ |
List Litwosa
Litwos, którego świetne listy z Ameryki tak powszechnie się podobały, do jednego z naszych współpracowników wystosował list, w którym malowniczo opisuje swój obecny pobyt w Kalifornii.
Ponieważ korespondencja ta, pomimo swego prywatnego charakteru, zawiera mnóstwo szczegółów mogących zainteresować szersze koło czytelników, a pomimo niedbałej na pozór formy uderza malowniczością i talentem pisarskim, przeto wyjmujemy kilka z niej ustępów, które dopraszają się druku.
Rozpalam je (ognisko)[1] co noc w tutejszych lasach samotnych i bezludnych. Obecnie bawię w San Fr(ancisco), dokąd przyjechałem z Alameda C. (stan Alameda w Kalifornii), a w Alameda C. siedziałem w górach nie widując czasem po tygodniu twarzy ludzkiej, polując, zwiedzając jeziora i żyjąc w szałasie, który sam sobie zbudowałem.
Takie życie ma dla mnie niewyczerpany urok, ale możliwe jest tylko w kraju tak ślicznym, ciepłym i tak obfitującym w zwierzynę jak Cal(ifornia). Odwykłem po trochu od dachu, cywilizacji, Łózek, rosołów itp. przesądów. Moje ucywilizowane ubrania spoczywają u Horaina w mieście, a włóczęgi odbywam w stroju, który z wyjątkiem tylko butów przywiezionych jeszcze z Europy, kosztuje 1 dolar. Kołdra sukienna, strzelba z jedną rurą karabinową, drugą gładką, dwie torby, jedna z żywnością, druga z amunicją, na koniec pies Boy i koń, stanowią mój strój, towarzystwo itd.
Ogromne przestrzenie przecudnego kraju są tu jeszcze puste, gdzieniegdzie siedzą tylko skwatery, gdzieniegdzie trapery lub Indianie, spokojni i bojaźliwi. Pustynia zaczyna się tu nieraz zaraz za miastem. Na płaszczyznach, czyli preriach, lasów nie ma, ze zwierząt żyją w nich miliony zajęcy, miliardy kuropatw, królików, kujotów, czyli małych wilczków nieszkodliwych, i wreszcie trochę antylop.
Góry szumią jednym wielkim borem, przerywanym tylko skałami i strumieniami. Drzewa platanowe, dęby czarne, laur, wierzby - oto przedstawiciele świata roślinnego. Wszystko to pokryte zbitą masą bluszczów, dzikiego wina i innych pnących się roślin. Wysokie laski cyotte dostarczają pokarmu. Przepisów wzbraniających polowania nawet na fermach i ogródkach nie ma, owszem, wszyscy są wdzięczni, bo zające robią ogromne szkody. Mięso ich obrzydliwe.
Kuję się ciągle o kaktusy, w tych zakłuciach muchy składają jaja, skutkiem czego wzdymają się pęcherze pełne wody i białych czerwi[2].
Bezpieczeństwo wszędzie wielkie. Nikt nic nie kradnie. W miastach panują prawa U.S. (United States - Stanów Zjednoczonych) - poza dystryktem miast lynch, nigdy zresztą prawie nie stosowany. Awantury trafiają się tylko między górnikami w złotodajnych okolicach, ale i tam ludno już - znoszą się wsie, miasta, a dzielna policja, której na pozór nie znać, czuwa nad każdym.
Wyuczyłem się tu wiele rzeczy dawniej mi nie znanych… wybornie strzelać, gotować, rozniecać ogień i przede wszystkim dawać sobie rady bez ceremonii zawsze i wszędzie. Pozbyłem się wielu pretensji i przesądów, zyskałem trochę inny i szerszy pogląd na świat i wreszcie zakochałem się w takim życiu; wiele, wiele jest tu stron pysznych.
W miastach kwitnie business (interes) - oparty najczęściej na szalonym kredycie i szachrajstwie. Ludność (zwątlona rozpustą) dość zepsuta, arcymieszana. Ludzi wykształconych w naszym sensie, literatury, sztuk pięknych, jednym słowem życia ateńskiego nie ma wcale albo bardzo mało. Nikt tu nie rozumie np. różnicy między malarzem artystą a pokojowym; gazety są tylko biurami informacyjnymi na wielką skalę. Zamiast religii kwitnie sekciarstwo oparte zresztą na arcyziemskich interesach.
W małych miasteczkach i wsiach, stanowiących zdrowe jądro społeczne, ludzie są prości, uczciwi, rzadko Niemcy, najczęściej rodowici Amerykanie. Sekciarstwa tu nie ma. Pomimo braku uczuć religijnych i obrzędów kościelnych - powaga i moralność wielka.
Wszyscy umieją czytać i pisać. Nauka stoi nisko, ogólna oświata wysoko. Kobiety nic nie robią (prowadzą tajemne życie rozwiązłe), grywają La prière d’une vierge Bądarzewskiej. Emancypacji mniej niż gdziekolwiek.
San Francisco otoczone naokoło olbrzymią pyszną zatoką, jest nowym, ale pięknym miastem. Ma mnóstwo ładnych domów, przed domami palmy i cyprysy, kilka pięknych wirydarzy, wspaniałe hotele, ale też to wszystko. Klimat mniej tu przyjemny, bo wiatr ciągle dmie jak w kuźni, wreszcie w całym mieście czuć odór ryb i ropy morskiej. Od strony Oceanu brzeg wysoki i pokryty skałami, na których wygrzewa się tysiące lwów morskich; z drugiej strony zatoka pyszna, z której wyjście na Ocean zwie się Złotą Bramą. Na przeciwległym brzegu zatoki leży Oakland miasto, a raczej przedmieście, liczące do 80 000 mieszkańców. W tym miejscu zatoka najwęższa, ma bowiem tylko 12 mil angielskich szerokości.
Komunikacja oryginalna, bo z Oakland jedzie się do połowy zatoki koleją na pomostach składających się z wbitych pali w dno morskie. Gdy pociąg wpadnie na taki pomost, pierwszy raz niepodobna się oprzeć przerażeniu. Poręczy nie ma, zdaje się, że pociąg rżnie się przez wodę. Gdy bardzo wietrzno, słychać pod pociągiem szum i ryk fali - piana podrzuca się aż do kół - wszystko się trzęsie. Jest tego od Oakland 6 mil, potem: stój! Co takiego? Stacja. Na środku zatoki banhof, galeria, parę budynków - wszystko na falach. Tam siada się w parowiec i resztę drogi do St. Fr(ancisco) odbywa się już na pokładzie - wśród stad morskich kaczek, mew, kormoranów i ukazujących się czarnych grzbietów delfinów.
Cóż to jeszcze chciałem donieść? A! przyjechawszy do Ameryki, doprawdy nie potrzeba umieć po angielsku. Pominąwszy, że Polaków z wyjątkiem Kalifornii wszędzie mnóstwo, nie znajdziecie ani jednej najlichszej mieściny w całych Stanach, gdzie by nie było Żydka polskiego. Miałem z nich nieraz sto pociech. Amerykanie nie cierpią ich dlatego, że Amerykanie oszukują zwykle świeżo przybyłych cudzoziemców, a tymczasem polski Żydek przyjechawszy, dajmy na to, w niedzielę, w poniedziałek, o zakład, orżnął już dwóch Jankesów. Mówił mi jeden z nich:
-Ma myster Peters oszukać pan Lewyson, niech lepiej pan Lewyson oszuka myster Peters.
I wszędzie tak. Zresztą, choć ich nie cierpią, jest to dla nich nowa Jerozolima, bo to zawiść tylko handlowa, a bynajmniej nie rasowa. Żyd, jako Żyd, taki dobry jak każdy inny. Wielu z nich doszło do majątków - a prawie wszyscy żyją w dobrobycie jeszcze i dlatego, że Amerykanie nie są wcale oszczędni; oni zaś dużo zarabiając, umieją oszczędzać. W towarzystwach, w klubach są przyjmowani, często prezesują. Polityka ich interesuje. Należą zwykle do republikanów - odznaczają się radykalnością. Po polsku mówią mieszając z angielszczyzną, której uczą się łatwo.
P. Mendelsohn np. mówi do mnie w ten sposób:
-Ja bym żył w Europie, but I am radykał; pan wiesz - tam nie można jak tu for instant… Ce! Ce!
…Pytacie, czy wrócę? Tak! wrócę, ale nie inaczej jak przez Pacyfik, tj. naokoło ziemi… Ale już tak żyłka Żyda-tułacza rozwinęła się we mnie, że wrócę może tylko po to, aby (po pewnym czasie)… ruszyć znowu w świat, np. na wyspę Borneo lub do Afryki.