Listy ze Szwecyi/całość

>>> Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Listy ze Szwecyi
Wydawca Salomon Lewental
Data wyd. 1874
Druk Drukarnia S. Lewentala
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Listy z wycieczki do Szwecyi.

I.

Wyjeżdżając z Berlina, dowiedzieliśmy się już, że kongres siódmy archeologiczny i antropologiczny zapowiedziany w Sztokholmie, liczyć ma przeszło tysiąc dwóchset członków. Można się było przestraszyć takim napływem gości i trudnościami, jakie z niego dla przybywających do stolicy szwedzkiéj wyniknąć musiały, — nie zachwiało to jednak mocném postanowieniem odbycia choć kilkodniowéj podróży dla widzenia kraju, który oddzielony nieco od Europy, odrębném się życiem rozwija.
Wiedzieliśmy z góry, iż kilkodniowy pobyt ten nauczyć nas wiele nie może, ale wejrzenie jedno często klucz daje do opisów i wtajemnicza w życie, dla którego odmalowania słowo nie starczy.
Z Berlina razem z nami wyjeżdżali, oprócz wielu nieznanych, słynny Dr. Virchow, który żadnego zjazdu nie opuszcza, zajmując się gorliwie studyami archeologiczno-antropologicznemi, Dr. Ewald profesor uniwersytetu i wielu innych miłośników téj nieco fantastycznéj nauki, która się archeologią nazywa. Ma ona to szczęście, że pociąga ku sobie mnóstwo dyletantów i ochotników. Korzystając z pobytu w Berlinie, potrzeba było obejrzéć tu rozpoczęte dopiéro muzeum starożytnicze i etnograficzne, mieszczące w sobie wiele zabytków na ziemiach słowiańskich odkopanych. Na nieszczęście w dniu tym muzeum było zamknięte i uprzejmości tylko Dra Bastiana winniśmy byli ułatwienie rozpatrzenia się w zbiorach, jeszcze nie zupełnie uporządkowanych, oczekujących na stosowniejsze pomieszczenie.
Muzeum wcale nie jest liczne, i jak na stolicę cesarstwa niemieckiego dosyć ubogie, ale ma już niektóre okazy z epok kamiennéj, bronzowéj i żelaznéj wcale ciekawe. Dla nas szczególniéj zajmującém było odkrycie niedawno nadesłanych form do odlewania bronzów (Celtów), które pod Opolem na Szlązku znalezione zostały. Są to pierwsze, jeśli się nie mylimy, w tych krajach odkryte. Świéżo także przybył tu zbiór Dra Kruze z Inflant, ten sam, który mu służył za podstawę do jego Necrolivonica. Ujrzeliśmy go tu z podziwieniem, że Inflanty, w których był powinien najwłaściwiéj pozostać, wypuściły go do Berlina. Niedostatek nadzwyczajnych egzemplarzy zastępują tu bardzo piękne naśladowania z gipsu bronzowanego. Zresztą liczba pamiątek szczupła, dobór, jaki nastręczył przypadek, wrażenie zaniedbania i ubóstwa. Na muzeum prowincyonalne byłoby to dostateczném ledwie, ale gdzież się czegoś nauczyć nie można? I tu więc było na co patrzéć. Wśród niezbyt licznéj ceramiki, kilka urn kształtami zastanawia. Widzieliśmy tu, znane nam z opisów, urny z pod Gdańska i Pomeranii, z nieforemnie wyrobionemi niby twarzami ludzkiemi. Na oglądaniu muzeów i przygotowaniach do podróży, dzień upłynął szybko, i nazajutrz rannym pociągiem jechaliśmy już do Stralsundu, w miłém towarzystwie dwóch ziomków, Dr. Adama hr. Sierakowskiego (świéżo przybyłego z Indyj)i D-ra Donimirskiego z Torunia. Oprócz tego jechał z nami znany pisarz i poeta niemiecki, autor „Testamentu milionowéj pani“, p. Waldmüller-Duboc.
Koléj przebiega Pomorze (Pomeranię), kraj pod względem malowniczym mało zajmujący, ojczyznę ks. Bismarck’a, nie zbyt żyzną, dosyć pustą, wśród drzew nizkich któréj sterczy gdzie niegdzie wieżyczka czerwona starego kościołka, architektury właściwéj tym krajom. Przypomina ona czasem budowy niektóre na Litwie. Około godziny drugiéj z południa, minąwszy Gryfię, stanęliśmy w Stralsundzie, który dla nas był nieznany. Raz tylko w życiu zwiedzając Rugię, najrzeliśmy go zdaleka. Miasteczko stare jest i dosyć charakterystyczne, a wcale porządne i zamożne.
Tu także mieliśmy do obejrzenia Muzeum starożytności, po większéj części w Rugii zebranych, o którém, jako o godném widzenia, mówił nam Dr. Virchow w Berlinie. Mieści się ono w Ratuszu, w budowie dosyć oryginalnéj, ze szczytami wystającemi nad dach jego, w kilku salach, z wielką znać miłością urządzonych i utrzymywanych. Po Berlińskiém zdziwić się można zbiorowi małego prowincyonalnego miasteczka, tak stosunkowo bogatemu i systematycznie ułożonemu. Nie pogardzono tu najmniejszym szczątkiem dawnym. Znaczny bardzo jest zbiór wyrobów epoki kamienia, mniejszy bronzów, ale z tych niektóre najpiękniejsze ich typy przedstawiają i ślicznie zachowane egzemplarze. Na cyplu Rugii, w Hütensee, który ostatni wylew morza oderwał od wyspy i utworzył z niego oddzielną, odkopane złote ozdoby, z czasów dosyć późnych, są prześlicznie zachowane i przepyszne. Podobne do nich zupełnie znajdują się w Muzeum w Kopenhadze. Muzeum Stralsundskie można polecić każdemu podróżującemu, jako godne widzenia. Oglądaliśmy przypiérający doń stary gotycki kościół S. Mikołaja, z pięknie dochowanym ołtarzem rzeźbionym, jak się zdaje z XV wieku i grobowcem z XIV na płycie mosiężnéj rytym. Przeszedłszy się jeszcze po spokojnéj mieścinie, wśród któréj gdzie niegdzie zastanawia szczątek staréj bramy i murów okolnych, udaliśmy się zająć miejsce na statku parowym „Oskar“, odpływającym do dnia do Malmö. Późnym wieczorem znalazło się tu więcéj osób przybyłych z Berlina, udających się do Kopenhagi i Sztokholmu, — między nimi kilku kongresowych gości. Przejazd ztąd do Malmö trwa godzin osiem, w czasie których prawie się lądu z oczów nie traci. Wybrzeża te smutnie, płasko i pusto wyglądają. Morze samo nie ma tych barw świetnych, jakie przybiéra na południu. Ranek zrazu chmurny nadawał mu koloryt szary i czarny, a oddalenie tylko sinawo się malowało. Przed południem pokazała się zdala w lewo Kopenhaga, któréj domy nawet przez perspektywę teatralną dobrze rozeznać było można, a wkrótce potém i Malmö z kopułą katedralnego swego kościoła.
Coraz dobitniéj widać było miasteczko, port i wprędce wylądowywaliśmy na szwedzką gościnną ziemię. Godzina pozostawała do odejścia pociągu i pożywienia się na szesnastogodzinną podróż koleją do Sztokholmu, ale... rozmówić się było bardzo trudno. W hotelu szwedzkim jednak zrozumiano, że jeść chcemy i dano nam obfity posiłek. Tuśmy się poznali ze szwedzkiém śniadaniem, które poprzedza obiad i wieczerzę, a dla nawykłych do skromnego jedzenia stanie za oboje.
Gdyśmy potém na dworzec, przed chwilą pusty, wrócili, zastaliśmy go natłoczonym, nabitym, pełnym podróżnych przybyłych z Kopenhagi, cisnących się po bilety. Trzeba było walkę staczać o nie. Wśród tego tłumu najrzeliśmy już kilka twarzy znanych nam z kongresu bolońskiego, Francuzów, Belgów, Duńczyków, Włochów i naszych ziomków, a współbraci w archeologii. Między nimi znalazł się Quatrefages i Virchow, starzy przyjaciele, a od Bolonii wrogi, Worsaae, Dupont, Dissor i niewiem już wielu innych znakomitych. Język francuzki brzmiał do koła. Ścisk był niewypowiedziany, zamęt okrutny, pośpiech i wrzawa niepospolite. Spotkaliśmy tu hr. Wąsierskiego z Zakrzewa, p. Jana Zawiszę z Warszawy, i połączeni w jedną gromadkę, dobiliśmy się do wagonu.
Szesnaście godzin podróży mieliśmy przed sobą!
Droga do Sztokholmu prowadzi na Lund, Junczeping, Laxo, krajem dosyć smutnym, jednostajnym, a od Lundu coraz mniéj żyznym, zasianym mnóstwem kamieni i głazów potężnych, zarosłym lasami jodłowemi, poprzerzynanym jeziorami i na pozór mało zamieszkanym. Jest to w istocie część Szwecyi, jak nam mówiono, najuboższa i najpuściejsza. Gdzie niegdzie spotyka się domek malowany na czerwono, siedzący na skale, drewnianą dzwonnicę oryginalnéj budowy, wiejski kościołek, chatkę na pagórku i pole niezbyt urodzajne, owsem zasiane. Kraj płaski zaledwie dobywający się z okrywających go lasów, mozolnie oczyszczający się z kamieni, wśród których tu i ówdzie na wydartym zagonie zielenieją kartofle i owsy. Wrażenie monotonnego krajobrazu jest przeważnie smutne, ludzi i ruchu widać mało. Walka z naturą jeszcze się tu na korzyść człowieka nie rozstrzygnęła, ale znać pracę ogromną, ciężką i wytrwałą. Lud na stacyach, pomimo tych warunków bytu na pozór niekorzystnych, wygląda zdrowo, silnie i ma charakter sympatyczny. Czuć w nim cóś spokojnego, dobrego, poczciwego. Na mleku i nabiale wykarmione niektóre indywidua, dosięgają olbrzymich rozmiarów. Zbliżając się ku Sztokholmowi, krajobraz staje się nieco szerszy, pola żyzniejsze, fizyognomia weselsza.
Gdzieniegdzie zdala widać zameczki i domy mieszkalne wśród ogrodów, mało fabryk, przepiękne, ogromne, spokojne w swym majestacie jeziora, zwierciadlanemi szyby nadają wszędzie charakterystyczną widokom cechę. W połączeniu z granitem i roślinnością złożoną z brzóz, świerków i jałowców, jeziora stanowią krajobraz szwedzki, wybornie pochwycony w malowaniach króla Karola XV, które widzieliśmy na wystawie w Paryżu.
Prawdziwie czarującém jest przybycie do Sztokholmu i widok stolicy. Miasto postrzega się zrazu w oddaleniu, potém nagle po przebyciu kilku tunelów, odsłania się cudowny krajobraz wspaniałego grodu, rozrzuconego na wyspach i pagórkach, wśród jezior i morskich zatok. Niedarmo dano Sztokholmowi imię Wenecyi północnéj, tu tylko wszystko ogromniejszych jest rozmiarów — morza i lądy, wyspy i odnogi. Gmachy nie odznaczają się może architekturą zbyt piękną i oryginalną, z wyjątkiem kilku, ale są wspaniałe, wielkie i całość majestatyczna, a poważna. W pośrodku królewski zamek rozsiada się tak, że go odgadnąć łacno, nie wiedząc nawet, czém on jest. W ulicach i na morzu ruch żywy. Po przebyciu pustyń, któremi prowadzi koléj żelazna, sam kontrast tego życia działa na podróżnego i powiększa wrażenie. Wśród domów i murów, maszty mnogich statków podnoszą się, mięszając z niemi. Gdzieniegdzie jak kosz zieloności, wyspa z ogrodem i willą na skale.
Dzięki ziomkom, których znaleźliśmy w Sztokholmie, a szczególniéj zamieszkałemu i osiadłemu w Szwecyi hr. Engeströmowi i p. H. Bukowskiemu, zostaliśmy umieszczeni, nad wszelkie spodziewanie, w aż nadto wspaniałym, nowo ukończonym Grand-Hotelu, z którego okien na najpiękniejszą część miasta i zamek królewski patrzymy, ożywiony port z mnóstwem statków i ulicę pełną ruchu. Wielka ilość cudzoziemców przybyłych nie dozwalała się nam takiego szczęścia spodziéwać.
Jesteśmy więc w Sztokholmie, a że dziś wilia otwarcia kongresu, należy śpieszyć z wstępnemi formalnościami i wizytami.
Jeśli który z czytelników przypomni sobie list nasz z 1872 r. po Bolońskim zjeździe starożytników, pojmie łatwo, że złudzeń co do ważności kongresu miéć nie mogliśmy. Urzędowa część tego co się kongresem zowie, nieskończenie mniejszego jest znaczenia, niż by się ze sprawozdań zdawać mogło. Kilku zręczniejszych kieruje wszystkiém, kilku spekulantów poluje na nagrody w formie wstążek i dekoracyj, kilku się popisuje z wymową, a cisi pracownicy w pocie czoła, popychani, dobijają się wiadomości, robią notaty i jak pszczoły zbiérają miód z tego, co nie samą słodycz mieści w sobie. Korzyść zjazdów największa jest w tém, że się ogląda muzea, zbiory, rysunki, dowiaduje o wydanych dziełach, schwyta myśl jakąś i postrzeżenie, i pozna człowieka, który rzuci w kilku słowach nasionko obiecujące rozwinąć się. Porównanie zabytków, poglądów, opinij — uczy wiele. Nie popisywać się téż, ale korzystać jedzie człowiek na te wiece naukowe, uprzyjemnione serdeczném przyjęciem, gościnnością i bratersko wyciągniętemi dłoniami.
Nazajutrz, dnia 7 sierpnia, miał się kongres otworzyć, o którego przebiegu, dam w następnych listach wiadomość.


II.

Dnia siódmego sierpnia, o godzinie drugiéj z południa, zebrali się członkowie kongresu na otwarcie jego uroczyste w sali, w któréj szlachta przedtém sejmowała, gdy każdy stan osobno odbywał narady. Sala ta dosyć obszerna, za całą ozdobę, ma ściany okryte od góry do dołu niezliczonemi herbami szwedzkiéj szlachty, malowanemi na blasze. Z tych niektóre są i nam znane, bo wiele z tych rodzin miało indygenaty. Między innemi i herb Engeströmów do liczby ich należy. Prezes komitetu hrabia Hamilton zajął krzesło, a dawni prezesowie przeszłych kongresów i członkowie rady, umieścili się przy biórze, posiedzenie otwarte zostało mową hr. Hamiltona, Prof. Capellini (ten który pierwszy podał myśl tych zjazdów w Spezyi) wniósł obiór jednogłośny tymczasowego prezesa, jako prezydującego sesyi całéj — co téż natychmiast spełniono. Następnie pozdrowił zgromadzenie w imieniu ks. Humberta, protektora Kongresu Bolońskiego, sekretarz odczytał listy delegowanych różnych krajów i stowarzyszeń naukowych, i rzut oka na rozwój archeologii w Skandynawii i przystąpiono do wyboru prezesów, wice-prezesów, Rady i sekretarzów. Wybór ten, jak się domyślać łatwo, jest formalnością tylko, gdyż z góry ułożona lista, przez tych, którzy zwykle przewodniczą kongresom i rozporządzają niemi, — zostaje zawsze przyjętą nawet bez obliczania głosów. Nie będziemy wymieniali tych osób znanych już z przeszłych posiedzeń, jako pp. Capellini, Worsaae, Virchow, Quatrefages, Desor, Dupont, Bertrand i t. p. Pewna liczba Szwedów tylko weszła do składu Rady, mogącéj się nazwać honorową, gdyż nie ma ona żadnéj czynnéj roli, ten tylko przywiléj zyskuje, że zasiada bliżéj stołu, biura i mównicy, — lepiéj widzi i słyszy. Na tém skończyła się ceremonia otwarcia, a kongres poszedł obiadować do Grand Hôtel, o ile się tam pomieścił. Na godzinę szósta wieczorem, wszyscy członkowie zaproszeni byli przez miasto Stockholm na podwieczorek i kolacyę do Hasselbacken, sławnego ogródka i restauracyi ulubionéj Szwedom, zkąd jest prześliczny widok na miasto i oblewające go wody. Przyjęcie w Hasselbacken było gościnne, wspaniałe i ożywione; ogródek przystroił się w kwiaty, w chorągwie, w lampy, muzyka brzmiała i mównica nie próżnowała. Przemówił z niéj najprzód bardzo piękném powitaniem baron af Ugglas prezydent miasta, a po nim liczni mówcy dziękujący za gościnność. Jeden z niemieckich gości wyrwał się z niemieckim toastem na cześć Gustawa Adolfa, ale go niedość sympatycznie przyjęto. Naostatek w pięknéj mowie pozdrowiono oddaloną a pobratymczą Islandyę. Wieczerza, toasty, mowy, fajerwerki, poncz szwedzki i wesołe pogadanki trwały do późna w noc.
Nazajutrz w sobotę, o dziesiątéj, rozpoczęły się naostatek, rzeczywiste prace kongresu. Na programie stało pytanie: — Jakie są najstarsze ślady istnienia ludzkiego w Szwecyi? — P. Torell stosownie do tego założenia czytał rzecz o formacyach geologicznych kraju, w których się znajdują najdawniejsze ślady bytu i pracy człowieka. Według niego trudno przypuścić, ażeby tu ludzie mieszkali w epoce lodowników; wiek kamienia łupanego nie istnieje właściwie w Szwecyi, najstarsze ślady sięgają epoki kamienia gładzonego.
Poparł go rozprawą swoją baron Kurek, który wiele kopał i poszukiwał sam, przez ciąg lat dosyć długi. Według niego także kamień łupany nie znajduje się w Szwecyi, nawet w Skanyi i prowincyach południowych, samoistnie. Kurek nie dzieli wieku kamienia na dwa wieki odrębne; znajdował on łupany i gładzony kamień razem ciągle pomięszane. Z obu tych rozpraw wynika, że zabudowanie Szwecyi przyszło dosyć późno i że nastąpiło w końcu wieku kamienia.
P. Worsaae uczony duński, jeden z głównych pracowników około archeologii skandynawskiéj (świéżo mianowany ministrem oświecenia) bronił swéj teoryi podziału epoki kamiennéj — i znajdował, że go należało do Szwecyi zastosować, któréj część przynajmniéj zaludnioną była w czasach kamienia łupanego. Według niego, w grobach z tego czasu, znajduje się tylko nieobrobiony kamień i kości zwierząt, nigdy gładzony. Na to odpowiedział Evans, uczony archeolog angielski, stojąc przy pierwszych i dowodząc, że krzemień choćby niegładzony, może do późniejszéj należéć epoki, jeżeli typy narzędzi mają jéj charakter. Nie szlifowano ich często, nie dla nieumiejętności i niemożności, ale dla oszczędzenia sobie pracy. Oznaczenie epoki, do jakiéj należą wyroby, powinno się opiérać téż, na szczątkach fauny, która im towarzyszy. We Francyi i Anglii obok narzędzi epoki paleolitycznéj znajdowano kości zwierząt okresu czwartorzędnego. W Szwecyi, gdzie lodowniki dłużéj z powodu klimatu trwać musiały, prawdopodobnie człowiek osiedlił się téż późniéj, niż w innych krajach Europy. P. Worsaae świadczył się pomnikami paleolitycznemi w muzeach i nastaje téż na znamiona typów charakteryzujących epoki, na co i p. Evans się zgadza.
Wśród tych rozpraw dosyć ożywionych, p. Hamy przypomina, że niegdyś głoszono o odkryciu śladów człowieka w Szwecyi w epoce czwartorzędnéj, że p. Karol Martina znalazł tu, w okolicy Södertelie, szczątki zasypanéj chatki rybaka, w warstwach żwiru i zapytuje o wyjaśnienie tego faktu, którego ważność dla nauki popiéra prof. Desor, wątpiąc, czy tak dawne ślady mogą się znaléźć w Szwecyi, gdy daleko bardziéj na południe posunięte kraje, miały naówczas klimat północny? Sekretarz p. Hildebrand wyjaśnia ten fakt odkopania chaty rybaczéj, jako nadzwyczaj niepewny i niemogący nauce służyć za podstawę wniosków. Chata, jak się okazuje, zasypana oberwanym żwirem, była stosunkowo daleko późniejszą.
Co do klimatu ostrego w téj epoce we Francyi i Szwajcaryi, p. Bertrand innego jest zdania, niż p. Desor, nie sądzi, ażeby mógł być zbyt surowym, gdyż w nim też same zwierzęta znalazł pastor Frossard, (pieczary Pyreneów) jakie tam i teraz istnieją, z wyjątkiem dwóch tylko (renifera między innemi).
P. Howorth (Anglik), dodaje uwagi o formach narzędzi kamiennych i pierwszych bronzowych i o następstwie epok po sobie, popiérając je analogią z Zelandyą. Przypuszcza on, że w téj epoce (kamienia) Skandynawia, Jutlandya, wyspy duńskie, stanowiły jeszcze jeden ląd stały i były z sobą połączone.
Po nim p. de Quatrefages mówi o klimacie różnym krajów płaskich i górzystych, który mógł się różnić wielce na wyżynach. Co do form narzędzi pierwotnych, utrzymuje, że bez naśladownictwa i bez wzoru, instynkt człowieka przy jednostajności materyału, wpadać musiał na formy jedne, które o stosunkach ludności różnych krajów nie koniecznie świadczą. (Była to i dawniéj myśl p. Klemma). P. Howorth stwierdza ją zupełném podobieństwem narzędzi kamiennych Maorisów i europejskich.
Po tym wstępie wrócił p. Desor do obrony swojego twierdzenia o klimacie Europy zachodniéj, w epoce paleolitycznéj, przeciwko p. Bertrandowi, wskazując tu faunę północną bardzo wybitną. P. Engelhardt mówił jeszcze o nowych odkryciach w Danii, wskazujących nowy okres przejścia między Kjökken-möddingsami a Dolmenami, i o stacyach wyrobów na wyspie Oland, na ostatku p. Zawisza z Warszawy odczytał sprawozdanie swe o poszukiwaniach w grocie Mammuta. Na tém zakończyło się ranne posiedzenie, na popołudniowe przypadało pytanie: Jakiemi drogami bursztyn z północy dostawał się starożytnym narodom? — Rozpoczęto jednak od rozprawy o pokładach czwartorzędnéj epoki, w okolicach Paryża, około Grenelle, które p. Hamy, opiérając się na poszukiwaniach Martina, uważa za typ najlepszy następstwa warstw po sobie we Francyi. — Dzieli on je na trzy okresy i wskazuje w nich trzy typy osobne plemion ludzkich, im właściwych. — Po téj rozprawie dopiéro zaczęto mówić o bursztynie. Czytał o nim p. Stolpe, wymieniając najprzód źródło zkąd się bursztyn dobywał, wybrzeża Bałtyku, morza północnego, pokłady trzeciorzędne w Polsce, Galicyi i Prusach; — bursztyn Sycylijski około Katany i t. p. — Wystąpił natychmiast prof. Capellini z dowodem w ręku, że bursztyn znajdował się także w okolicach Bolonii i że Rzymianie, bodaj nie bardzo potrzebowali z północy go ściągać, bo go mieli u siebie. Przynajmniéj co do bursztynu w Villanowa i Marzabotto, Capellini utrzymuje, że jest boloński. — Ten nowy fakt na chwilę zdumiawszy słuchaczów, nie wywołał zrazu oppozycyi, bo Dr. Wiberg wstąpił na mównicę dla odczytania uczonéj rozprawy o drogach handlowych, jakiemi bursztyn się dostawał do Rzymu. Wskazał on tu gościńce po nad Elbą, nad Renem, Rodanem i t. p. Praca ta, na źródłach oparta, zresztą w głównych swych zarysach była już znaną.
Zaledwie dokończył czytania, Dr. Virchow powstał, aby się oprzéć Capelliniemu, co do pochodzenia bursztynu, którego pewne rodzaje cenniejsze, musiały być z północy przywożone, bo o tém historya świadczy zgodnie. Obaj ci uczeni, Capellini i Virchow mówili o rodzajach i odmianach bursztynu, zapomniawszy co o nim i o najcenniejszych jego w starożytności barwach pisze Pliniusz. Virchow opalowy, białawy bursztyn stawił jako najdroższy, przeciwko brunatnemu (polychrom) przejrzystemu Bolońskiemu. (Pliniusz mówi wyraźnie — Summa laus Falernis, a vini colore dictis.)
Miał zaś zupełną słuszność Virchow, wykazując wyrobami przemysłu etruskiego na północy, handel jaki Rzymianie prowadzili z temi krajami, które im nic innego dać niemogły za ich bronzy i kość słoniową, jak futra i bursztyny. Capellini jednak obstawał przy bursztynie włoskim, przywodząc nazwanie wysp elektrycznych za dowód, które wedle Virchowa mogły być nie źródłem, ale targowiskiem bursztynu.
Virchowa poparł p. Howorth, zaczęto bursztynu śladów szukać i przywodzić jego wykopane szczątki w różnych krajach, w Anglii i t. p. Posiedzenie skończyło się, zaledwie dotknąwszy téj kwestyi, któréj Capellini nadał zwrot nowy.
Następnego dnia, 9 sierpnia, oglądaliśmy Muzea. Należałoby im poświęcić chyba osobną kartę, aby dać o nich wyobrażenie. Gmach znacznych rozmiarów, mieści w sobie wszystkie zbiory, począwszy od galeryi obrazów i odlewów, broni, majoliki, aż do starożytności przedhistorycznych, dla nas najciekawszych. — Epoka kamienia jest tu najliczniejszemi i przepysznemi okazami reprezentowaną. Takiego doboru, takich szeregów narzędzi kamiennych, nie spotyka się nigdzie prawie, oprócz Kopenhagi i Stockholmu. Natomiast epoka bronzu czystego, pierwotnego, jest stosunkowo mniéj obfitą. Są tu osobliwości, jak resztka wózka bronzowego do wożenia (zataczania) naczyń ofiarnych, podobna do znalezionéj w Meklemburgu, i ozdoba naczynia, znaleziona w Balkakra około Ystad, ale ta ostatnia czy istotnie należy do właściwéj epoki bronzu, jest dla nas rzeczą bardzo wątpliwą. — Ażeby o téj epoce w różnych krajach, z całą rozmaitością jéj typów wyrobić sobie jakieś pojęcie, należy koniecznie porównać zabytki mnogie w muzeach: Kopenhagi, Stockholmu, Lundu, Kiel, Stralsundu, Szwerin’a, Poznania, Krakowa, Pesztu (szczególniéj) Pragi, i t. p. — Okres żelazny jest w Stockholmie, równie jak kamienny, bardzo licznemi szczątkami uprzytomniony. Tu są typy nadzwyczaj piękne i ciekawe, z bronzu, srebra, złota i t. p. Pominąwszy te epoki przedhistoryczne i przejście od nich do bliższych nas, Muzeum ma aż do odrodzenia rozmaite zabytki przemysłu i kunsztu, także godne bliższego rozpatrzenia. Wiele z tych wyrobów złotniczych, dawnych, dostało się tu z Polski, w XVII wieku. Lecz opisać to, wymienić nawet główniejsze przedmioty, jest prawie niepodobieństwem...
W salach malowidłom poświęconych, szczególniéj nowa szkoła szwedzka ściąga uwagę, pięknemi obrazami rodzajowemi, które nieustępują nowym niemieckim, ale — ślady Monachijskiéj i Düsseldorfskiéj szkoły na sobie noszą. Nie ma wątpliwości, że sztuka ma tu przyszłość i talenta, na które rachować może. Pomniki, jakiemi przyozdobiony jest Stockholm, poświadczają téż o rzeźbiarzach jak najkorzystniéj.


III.

Nie chcielibyśmy zbytkiem szczegółów obciążać czytelników naszych i dawszy próbkę pierwszych posiedzeń, nieco obszerniejszą, o następnych starać się będziemy mówić jak najtreściwiéj, tak jednak, abyśmy o ogólnym toku rozpraw dali wyobrażenie.
W poniedziałek, dnia 10 sierpnia, na porządku dziennym stało pytanie: Czém się odcechowywa wiek kamienia gładzonego w Szwecyi? Zabytki téj epoki czy należy przypisywać jednemu i temu samemu ludowi, lub téż przypuścić rozmaite plemiona, zamieszkujące różne strony i części kraju?
Pierwszy odezwał się w tym przedmiocie sędziwy patryarcha archeologii szwedzkiéj, uczony Nilsson, ale co mówił? ani my, ani sekretarze, ani buletyn ogłoszony — nie wié. Nastawialiśmy uszy, przykładali do nich ręce, prosili o cichość, nic to nie pomogło, czcigodny Nilsson mówił zwrócony do ławek zajętych przez panie — i wszystko co powiedział, przy płci pięknéj zostało. Oprócz panny Mezdorf, wątpiemy, aby ta piękna połowa kongresu, wiele z tego korzystała. Po nim młody konserwator muzeum, p. Oskar Montelius, przedstawił mappę archeologiczną Szwecyi, rozmiarów znacznych, wskazując na niéj okolice najżyzniejsze i położone ku południowi, jako najwięcéj obfitujące w zabytki.
Cztery rodzaje grobowisk wymienił, stanowiące osobne działy i okresy: 1-mo dolmeny, 2-do grobowce z galeryami, 3-o trumny kamienne i 4-to groby z nasypami, mogiły. — Po nim p. Rygh mówił o Norwegii, dzieląc ją co do zabytków na dwie części. Aż do 65 stopnia idzie krzemień podobny do Szwedzkiego i prąd jeden, tu zmienia się charakter zabytków, materyał z jakiego są wyrabiane i zwiastuje z północy idący drugi prąd Lapoński.
Po nich p. Bertrand wtrąca bardzo zajmującą kwestyę o epoce, w któréj ren i inne zwierzęta zostały przyswojone przez człowieka. Zapytuje on, czy troglodyci polowali na reny, czy je już hodowali? Montelius dowodzi, że szczątków rena nie ma w Szwecyi, w epoce pierwszéj kamienia. Kwestya domestykacyi rena i innych zwierząt, jeszcze wcale nie została rozstrzygniętą, gdy p. Hildebrand zaczyna czytać o Dolmenach i zastanawia się, czy te grobowce są dziełem jednego ludu, jednego plemienia, lub téż różnych. Wiadomo, że w Europie, w Afryce nawet, mnóstwo dolmenów się znajduje w różnych i oddalonych od siebie miejscowościach. — Cóż są dolmeny? P. Hildebrand widzi w nich ideę — domu dla umarłych — mieszkania na wzór mieszkań żywych ludzi wznoszonego.
(Można by tu przypomniéć cmentarze stare litewskie, z chatkami nad grobami, zupełnie na wzór chat zwykłych stawianemi, i urny niektóre słowiańskie, w kształcie domków — Muzeum Berlińskie).
P. Worsaae zabiéra głos znowu w innym przedmiocie, winszując archeologii, iż już wydała owoce stanowcze, dowiodła bowiem pomnikami, że dwa prądy immigracyjne zaludniły Szwecyę, jeden idący z północy, od Rossyi i Finlandyi, drugi z południa i zachodu, że się z sobą spotkały na téj granicy, którą wskazał p. Rygh i że już dziś nikt Finnów nie ma za aborygenów w Szwecyi.
Inni panowie powracają do zadań poprzednich. P. Daly mówi o pomnikach egipskich (z powodu Szwecyi?) P. v. Quast chce w dolmenach widziéć nie domy, ale świątynie, p. Howorth zaczyna o migracyi ludów Kaukazu, gdy — szmer się robi, wszyscy wstają, król wchodzi. W kilku słowach uprzejmych wita kongres, przybywszy od godziny dopiéro do stolicy i zasiada obok prezydenta. Król szwedzki Oskar II, ma postać piękną, wzrost dosyć słuszny, twarz, w któréj typ południowy widoczny, oczy i włosy ciemne, fizyognomię przyjemną. Na pierwsze posiedzenie przybył w surducie mundurowym, z jednym adjutantem.
P. Howorth wraca do pierwotnéj wędrówki ludów z Kaukazu i wskazuje tę kolebkę, jako źródło, u którego poszukiwać należy rozwiązania wielu zadań archeologicznych. Po nim zabiéra głos p. de Quatrefages i ze stanowiska antropologii, rozbiéra kwestyę przyswojenia zwierząt i migracyi ludów. Powiada, iż ludy zajmowały ziemię w miarę, jak lodowniki nikły i w czaszkach różnych widzi typy odmienne plemion, które w różnych epokach zamieszkiwały kraje Europy. Wymienia on dwa typy.
Odezwanie się p. Quatrefages wywołało zaraz przemówienie Dr. Virchowa, antagonisty po plemieniu i po zasadzie. Ten rozpoczął od dolmenów, którym naznaczył granice, nie znajdując ich już na wybrzeżach południowych Bałtyku, — a przechodząc do studyum czaszek, zaprzeczył, aby z nich już można wnioski pewne wyciągnąć. Kraniologię uważa Dr. Virchow za mało jeszcze studyowaną. Jednakże postrzega w czaszkach cały szereg przemian ich stopniowych od Finnów i Laponów ciągnący się, aż do Amuru i Eskimosów. Typ jednak pierwotny — prototyp — oznaczonym według niego nie jest. P. Quatrefages uznaje, że nauka mylić się może, że się często myli, ale nie powinno ją to zrażać od poszukiwania prawdy. Szeregu owego czaszek, o którym mówił p. Virchow (Quatrefages wymawia ciągle Virszof) — nie widzi on wcale i przeczy jego nieprzerwanéj ciągłości. Cieśnina Beringska stanowi już tu przerwę i trudność. Zresztą często, dodaje, obok siebie stoją geograficznie, plemiona zupełnie różne, naprzykład Eskimosy i Peaux-Rouges. Szanowny profesor wierzy w typ pierwotny, odradzający się przez atawizm.
Tu p. Worsaae wtrąca uwagę, pro domo sua, że mówiąc o prądach, nie rozumiał przez nie plemion różnych, ale drogi cywilizacyjne (?) — Dr. Virchow wraca do zadania trwania typu pierwotnego i nie przypuszcza go wcale. Według niego prototyp zmienia się, kształci, przeistacza w różnych bytu warunkach, a czaszka ulega zmianie pod wpływem cywilizacyi. Wtrąca téż coś o metodzie wnioskowania, o potrzebie pewnéj liczby nagromadzonych faktów, aby na ich podstawie można śmiało budować naukowe twierdzenie.
Ożywione te i nauczające rozprawy, w których Quatrefages i Virchow główną grali rolę, — zajmowały słuchaczów mocno. Słuchał ich król z uwagą, cisza panowała w sali. Dr. Virchow przychodziło z trudnością mówić po francuzku, nie jest téż i we własnym języku wymownym, ale słowo dla niego ma znaczenie realistyczne, piękna w niém nie szuka, Quatrefages zaś mówi wytwornie, łatwo i znać w nim oratora. Na stronę więc odłożywszy argumenta i ich siłę, pewno większość słuchaczów przyznała Francuzowi zwycięztwo.
Po południu rozprawy były swobodne, mówiono o dolmenach, o studyach nad czaszkami, o pomnikach w Norwegii i ich geograficznym rozkładzie, Capellini wrócił do bolońskiego bursztynu, Cazalie de Forduce do bursztynu we Francyi i we Włoszech, Chantre wspomniał o nim w wykopalisku des Hautes-Alpes (Trésor de Realon) Engelhardt o bursztynie w Danii, Oppert o etymologii nazwy bursztynu, o Fenicyanach i ich handlu, Dirks o bursztynie w Hollandyi i t. p. Wszystkie te bursztynowe studya dowiodły tylko, że o bursztynie w ogóle nic pewnego nie wiemy, chociaż o nim tomy napisano. To co u nas Rzączyński, Tylkowski i Hartknoch o nim zebrali, tego zdaje się, nikt tu ani czytał, ani spożytkował. Rzecz jednak nie do pogardzenia dla monografii bursztynu. Wzmiankowano o dolmenach jeszcze i p. Gratama ofiarował fotografie dolmenów nad Drenthą (Niderlandy). Zabawnym epizodem był rysunek, który prof. Schaffhausen przedstawił kongresowi, zrobiony przez artystę na podstawie staréj czaszki, któréj fizyognomię malarz wyrestaurował. Wystawiał on coś poczwarnego, Dr. Virchow oświadczył, że czaszka wyjątkowa mogła być tylko głową idyotki — Kretynki — a nie typem plemienia.
Dnia 11 sierpnia nastąpiła dla wytchnienia, wycieczka do staréj Upsali i do Nowéj. Stara, jest dziś małą osadą, z kościołkiem przedwiecznym, około którego wznoszą się olbrzymie trzy mogiły, nakształt Krakusa i Wandy. Jeden z tych kopców rozkopano i mieliśmy oglądać tu szczątki bajecznych zgliszcz prastarych królów Szwecyi. W istocie znaleziono tu kości spalone, ślady bronzu i żelaza, skorupy naczyń i t. p. Stosunkowo nie było to tak nadzwyczaj starożytném. Kościołek z r. 1156, na gruzach świątyni Azów wzniesiony, mało ma śladów dawnéj budowy, gdyż był kilkakroć restaurowany.
W nowéj Upsali, sławnéj uniwersytetem, czekało przyjęcie kongresu w imieniu miasta i Carolina rediviva. Gdy pociąg przywiózł tu gości, wystąpił z powitaniem naczelnik miasta, a chór akademików zanucił pieśń narodową. Cały zastęp młodzieży odznaczał się czapkami białemi, z czarna obwódką. Z chorągwiami, ze śpiewem, z muzyką prowadzono nas tak od dworca do dosyć oddalonego ogrodu botanicznego, gdzie wspaniałe zastawiono przyjęcie. Tu w pięknéj budowie osłaniającéj go, stoi pomnik Linneusza, któremu wszyscy najprzód się poszli pokłonić. Naprzeciw niego wystawiona trybuna oczekiwała na mówców — nieuchronnych — po śniadaniu i pośród wesołych humorów, serce się porusza, usta otwiérają chętnie. Toasty więc i oracye były przewidziane.
Naprędce nasyciwszy głód, nieoczekiwaliśmy na nie, gdyż śpieszno nam było obejrzéć swobodniéj, bez tłumu, to co w Upsali było do widzenia. Opowiadano nam jednak o ogromnym zapale wzbudzonym mową p. de Quatrefages, p. Capellini i innych i ogromném fiasco p. von Quast, który Francuzów, dla przejednania począł wywodzić od Germanów. Pierwszych mówców młodzież wynagrodziła czapkami białemi.
Myśmy tymczasem dobijali się do muzeum starożytności, bardzo ubogiego, nie było tam co widziéć tak dalece. Ztąd poszliśmy do biblioteki uniwersytetu, tylko dla zobaczenia Ulfilasa, znanego z fac-similów, ale zasługującego na to by mu się pokłoniono jak relikwii. Bibliotekę zawiérającą do 200,000 tomów zostawiliśmy do oglądania tym naiwnym istotom, którym się zdaje, że widzenie 200,000 grzbietów w przeciągu kwadransa, coś nauczyć może.
Katedra Upsalska, poważny gmach, którego budowa, na wzór Notre-Dame Paryzkiéj, rozpoczęta w XIII wieku, skończyła się około połowy XV wieku, pociągała nas pomnikiem Katarzyny Jagiellonki. Kościół wewnątrz okazały i piękny, wyniosły, w stylu czystym gotyckim, jest nieco nagi i ma ozdób mało. Wielki ołtarz niesmaczny, ambona sławiona z piękności, jest tylko wytworną. W bocznéj kaplicy na lewo, stoi piękny pomnik żony Jana III, dobrze zachowany, zwłoki jéj spoczywają naprzeciw w grobowcu męża. Ten, jako dzieło sztuki, nierównie jest wyższéj wartości. Przyznają go Donatellemu. Uśpiony król ma twarz śliczną, spokojną i przez marmur czujesz w nim jasnowłosy typ północy. Oprócz tych dwóch grobowców i kilku innych mniéj zajmujących, są piękne kielichy i monstrancye stare. Pokazujący je — wymienia jeden — przywieziony z Polski, roboty misternéj, ale kształtu nieoryginalnego.
Mieliśmy czas powrócić z téj wycieczki, zastać jeszcze mowy i toasty, i szczątki bankietu w ogrodzie botanicznym, a potém z całym tłumem przepielgrzymować Upsalę i dostać się naostatek do wagonów, naprzeciw których stali studenci z chorągwiami, żegnając nas pieśniami szwedzkiemi. Całe towarzystwo było w doskonałych humorach, ściskano się po bratersku. Jeden nieszczęśliwy p. von Quast rozważał w milczeniu, jak niebezpiecznie jest wdawać się w rodowody. Przysłowie francuzkie powiada: — la rechèrche de la paternité est interdite — a bodaj więcéj niż przysłowie, bo zasada prawna. Francuzi do prapradziadów niemieckich wcale się przyznawać nie życzyli w roku 1874, szczególniéj ci co w sobie krew Gallów czuli.


IV.

We środę d. 12 sierpnia, miano roztrząsać pytania: — jaka jest charakterystyka epoki bronzu w Szwecyi? — jakie się dają wykazać analogie stanu obyczajów i przemysłu tego wieku, ze stanem innych krajów Europy w téj saméj epoce bronzu? — jaki jest stosunek z epoką poprzedzającą?
Zadanie to, jak widzimy, przechodziło rozmiarami i doniosłością swą, trzygodzinnego posiedzenia zakres. Tyle jest jeszcze rzeczy ciemnych w historyi bronzu, iż ledwie postulaty dawały się określić i niektóre wnioski z faktów już lepiéj zbadanych. A najprzód, stawało jeszcze pytanie główne, czy sam ów wiek czystego bronzu istniał w Szwecyi? W ogólności przedmiot ten niedostatecznie jest rozjaśniony.
Przy otwarciu posiedzenia, prezydent hr. Hamilton, oznajmił zgromadzeniu, iż J. Kr. Mość, na następną wycieczkę do Björkö, zapraszał członków komitetu, prezydentów i wice prezydentów na swój statek, a cały kongres w sobotę wieczór do Drottningholmu. Krzesło prezydenta zajął następnie Dr. Virchow. Pierwszy głos zabrał młody rzeźbiarz, nazwiskiem Włoch, ale pochodzenia z Francyi, (nagrodzony pierwszym złotym medalem, a raczéj stypendyum rzymskiém), P. Soldi — o siekierach i młotach kamiennych, które znalazł w muzeum w Stockholmie, najpiękniejszego wyrobu, a jakich typ zdawał mu się naśladowaniem bronzu. Na tych siekierach linie wypukłe zdają się wskazywać, jakby po formie odlewu pozostałe ślady, całość zaś jest przypomnieniem typu bronzowego. Myśl to nowa i uderzająca, a nie bez podstawy. W grobach z epoki bronzu, wyroby kamienne znajdują się często, były one zachowywane długo, jako pamiątki naówczas, gdy już do użytku praktycznego nie służyły, łączyły się z jakąś czcią i obrzędami religijnemi. Na znalezionych tych najpiękniejszych kamiennych siekierach, których linie odznaczają się czystością i artystycznym wdziękiem, nigdzie nie widać śladów używania. Można więc przypuszczać, że były wyrabiane dla jakichś obrzędów, jako rodzaj relikwij przeszłości. P. Soldi wykazuje ich pokrewieństwo z typem bronzowym uderzające. Pomysł godnym jest zastanowienia. Soldi poparł go, przedstawiając kilka podobnych przedmiotów z muzeum. P. Hildebrand oparł się temu śmiałemu wnioskowi, zasadzając się na tém, że nigdy podobne siekiery nie znajdowały się razem z bronzami. Ale przyznał zarazem, że ich nie znajdywano w grobach szwedzkich epoki kamienia i że się powoduje tém co studyowano w Danii. W tym samym przedmiocie mówi p. Franks, utrzymując, że w Anglii niemogły być kopiami z bronzu, gdyż oryginały nie istnieją. Zbijał także pomysł Klemma o wierceniu otworów za pomocą cylindrów bronzowych.
Myśl rzuconą przez p. Soldi, podniósł prof. Desor, nie znajdując jéj wcale godną odrzucenia, owszem, nie ledwie by ją przyjąć gotów, gdyby mu typ odpowiedni wskazano. Soldi odpowiada rysunkiem na tablicy tego typu, do którego siekiery kamienne odnosi.
Baron Kurek, w myśl Hildebranda powtarza, iż te siekiery tak wytwornie wykonane, w Szwecyi z bronzami się nie znajdują, i klassyfikowane są w epoce kamienia szlifowanego. Wszystko to jednak nie zbija hypotezy p. Soldi, bo znaczenie typu i charakter wyrobu, mówią za nim.
W chwili, gdy się te rozprawy toczą, NN. Państwo, król, królowa, kilka pań z dworu, wchodzą na salę, powitani oklaskami i zajmują miejsca przygotowane obok prezesa. Rozprawy ciągną się daléj. P. Hildebrand mówi o historyi bronzu w ogóle, starając się zbić hypotezę tych, którzy uderzeni wielką ilością wyrobów bronzowych, znajdowanych w Węgrzech, chcą tu widziéć kolébkę przemysłu tego i pierwotne jego gniazdo. P. Hildebrand, który zwiedzał Muzeum w Peszcie, nastaje na różnice charakteru wyrobów węgierskich i szwedzkich, szczególniéj mieczów bronzowych, które zdaniem jego rozwinęły się z pierwotnego sztyletu i są jego powiększeniem. W istocie miecz téj epoki, kształtami przypomina sztylet i jak on zwęża się ku rękojeści, rozszerza w środku, śpiczasto kończy. Różnicy jednak zasadniczéj typu, świéżo rozpatrując muzeum w Buda-Peszt i porównywając go ze szwedzkim w Stockholmie, ze skandynawskim w ogóle w Kopenhadze, my nietylko nie widzimy, ale uderzeni byliśmy analogią kształtów i charakterystyczną ową małością rękojeści, któréj p. Hildebrand nie widzi. Spinki ma on za archaiczniejsze w Węgrzech, a w ogóle twierdzi, w czém słuszność miéć może, iż bronz ze wschodu przyszedł zarówno do Węgier, jak do Skandynawii, a tu się rozwijał samoistnie, bez wpływu jednego kraju na drugi.
Wiele by się uwag tu przytoczyć dało, gdybyśmy rozpisywać się o tém mogli obszerniéj. Odkładamy to jednak do innéj zręczności.
P. Lovange dla Norwegii upomina się także o wiek bronzu, oddzielny. Tu chciano widziéć żelazo następujące bezpośrednio po kamieniu (żelazo obok bronzu) — czemu zaprzecza uczony badacz. Oprócz tego z epoki bronzu przywodzi około dwieście rysunków na skałach, ciągnących się aż do okolic Trondhejmu.
P. Evans odzywa się jeszcze o mieczach, przyjmując pomysł Hildebranda o rodowodzie ich od sztyletu. W Anglii sztylety znajdowano, mieczów nigdy. Nawiasowo dodamy, że bardzo szczupła ilość mieczów bronzowych, znalezionych w Polsce, cała niemal pochodzi od granic węgierskich i zdradza w ten sposób źródło, z którego się w nie zaopatrywano.
Mówi jeszcze o epoce bronzu w Szwecyi baron Kurek, wskazując, że bronz najobficiéj się tam znajduje, gdzie go kamień poprzedził, co znaczy, że ludność tych wieków, przeważnie się skupiała jeszcze tam, gdzie już uprawa była rozpoczętą.
Z towarzyszących bronzom innych resztek życia, p. Kurek wnosi także, iż nic nie dowodzi, żeby się zajmowano rolnictwem; zwierząt, oprócz konia, śladu innych nie ma. Na skałach rysunki przedstawiające okręta, dozwalają przypuszczać, że osadnicy od morza wylądowali. Z powodu wzmianki o rysunkach na skałach rozpoczęto o nich obszerniéj mówić: Montelius o skałach w Bohuslän, Bruzelius w ogóle o znajdowanych w Skanii. Zdaniem p. Hildebranda (starszego) odnoszą się one do epoki bronzu, co dowodzi często na nich spotykany rysunek miecza, kształtu właściwego temu wiekowi. Starożytność ich poświadcza i to, że nigdzie im napisy runiczne nie towarzyszą. Z powodu kamieni, p. Desor wspomina o szwajcarskich „pierres à ecuélle“ żłobionych kamieniach, do których lud jeszcze dziś przywiązuje cześć religijną. (Takie kamienie żłobione znajdują się w wielu miejscach w Litwie, gdzieśmy je pod krzyżami i u źródeł widzieli, i w W. Polsce). Soldi zwraca uwagę, że bronz twardych skał nie może jąć i że jest za miękki, przeto chyba krzemieniem musiano je rzezać. Hildebrand wspomina skały z rysunkami w Norrlandyi, Elfenstene w Szwecyi i wzmianki o nich w sagach Islandzkich. Ciągną się jeszcze rozprawy o rzeźbach i przedmiotach na nich wystawianych, dosyć długo.
Dr. Virchow na dowód handlowych stosunków prowincyj nadbałtyckich z Etruskami, przynosi rysunek cistu bronzowego etruskiego z okolic Poznania. Jest-to wyrób z ostatniego okresu bronzu, z blachy walcowanéj. Cist ten, czyli pudło, służyło do zachowywania ozdób stroju. P. Worsaae świadczy, że nic podobnego nie znajdowano w Danii, i wnosi, że Skandynawia miała swój własny przemysł bronzowy. Prof. Schaffhausen zdaje się temu zaprzeczać; utrzymuje, że narody północne ze zdobyczy wojennych bronz miały (?). Następują pobieżne wzmianki o pochodzeniu cyny, któréj używano do robienia bronzów, o świeżo znalezioném wędzidle ozdobném w Ronzano we Włoszech, a Desor żąda, aby epokę etruską, dla rozróżnienia w niéj dwóch charakterów i dwóch od siebie odległych okresów, podzielić na umbryjską i etruską. Wszystko to niewyczerpuje zadania, ale wskazuje trudności jego i nieopracowane jeszcze kwestye.
Po południu ciągną się jeszcze w tym samym przedmiocie rozprawy o bronzie w Anglii, o formach odlewów, o sposobach wykonania technicznych, o zaniedbanych poszukiwaniach składu chemicznego rozmaitych przedmiotów bronzowych. P. Franks z Muzeum Brytańskiego, napomyka o kilku analizach chemicznych, p. Landberg o używaniu długiém bronzu w epoce żelaza. Zabiérają głos w tym przedmiocie, p. Oppert jako filolog, Worsaae i inni. Najciekawszą może była czytana rozprawa p. Aspelin’a, o starożytnościach Finlandzkich z epoki kamienia, która żywe dosyć obudziła zajęcie, odkrywająca zupełnie nowe fakta i zabytki noszące na sobie charakter od europejskich odrębny. Odczyt hr. Saporta o florze i klimacie epoki czwartorzędnéj, z powodu znalezionych szczątków Ficus exrica, w tufach nad Sekwaną, i przedstawienie fotografij ze stacyj nawodnych szwajcarskich przez Desor’a, zamykają posiedzenie. Niezmierny nawał przedmiotów, które zaledwie dotknięte pobieżnie, muszą miejsca nowym ustępować. O epoce bronzu w dniu dla niéj przeznaczonym, zaledwie dowiedzieliśmy się, iż mało co o niéj wiemy i to niedokładnie.
Następny dzień, d. 13 sierpnia, przeznaczony był na wycieczkę do wyspy Björkö i Gripsholmu. Trzy statki parowe zabrały gości na wybrzeżu Riddartolm, czwarty przeznaczony dla króla, popłynął po niego z komitetem. Dzień był dosyć piękny, a krajobraz okolicy prześliczny. Ogromne przestrzenie jeziora, skały malownicze, żywa zieloność drzew i rozsiane wśród nich wille, bawiły oko. Ileż tu jeszcze wysepek, na których by sobie oddzielny światek cichy stworzyć można.
Wyspa Björkö, na którą wylądowaliśmy, witani ciągle wystrzałami z moździerzy, bo tu każdy ma po staremu to narzędzie do tryumfalnego pukania, gdy mu uroczystość jaka poda ku temu zręczność, — Björkö dawniéj osada znaczna, na któréj niewielkiéj przestrzeni do dwóch tysięcy ludności mieszka, jest pamiętną w dziejach Szwecyi, bo tu Św. Ansgary, pierwszy apostoł chrześciański zatknął krzyż i przyniósł „dobrą nowinę“. W miejscu tém do dziś dnia pamiątkowy krzyż stoi. Z polecenia rządu, p. Stolpe uczynił tu poszukiwania w dolince, gdzie niegdyś stało miasto, zniszczone napadem rabusiów w X wieku. Wykopaliska tutejsze odnoszą się do téj epoki. W obec króla i mnogich gości, p. Stolpe miał tu długi i szczegółowy odczyt o przedmiotach znalezionych na gruzach Birki, dających wyobrażenie o stanie cywilizacyi ludu tu zamieszkującego.
Oprócz ozdób srebrnych, monet kuficznych i byzantyjskich z X wieku, znaleziono szczątki industryi, różnych narzędzi rzemieślniczych, drobne rzeźby, warcaby, szachy i t. p. Budowle były z kamienia, gliny i drzewa. Zwierząt téż szczątki, kilku już dziś tu się nie znajdujących, odkryto. Ale wszystko to stosunkowo nie zbyt starożytne, odnosi się do historycznéj Vikingów epoki.
Ztąd jeszcze statki powiozły nas, wśród wysp i przepysznych zawsze widoków, do Gripsholmu, niegdyś zamku więziennego, w którym Jan III zamknięty był z Katarzyną Jagiellonką i Eryk XV. Dziś jest-to piękna rezydencya, pełna portretów mnogich, (jest ich tu ze dwa tysiące) między któremi znajdują się i polskie. O Gripsholmie pisali obszerniéj Tyszkiewicz, Przezdziecki, hr. Engelström w swoich wspomnieniach ze Szwecyi. Więzienie Jana III, które pozostało, jak było w XVI wieku, jest szczupłe, ale znośne, Eryka XV straszne. Pokazują tu jeszcze ciągłém niespokojném chodzeniem nieszczęśliwego więźnia wyżłobioną drogę i ślady w murze łokci, któremi opiérać się musiał, aby przez szczupły otwór wyjrzéć na niebo i wody.
Powrót z Gripsholmu, późnym wieczorem, wśród uilluminowanych po brzegach willi, wystrzałów, fajerwerków i w najlepszych humorach, był równie uroczysty, wesoły i ożywiony jak podróż sama. Kongres w ogóle daleko z większém powodzeniem zabawiał się niż pracował, ale to jest wszystkich w świecie zjazdów podobnych właściwością.


V.

Unia 14 sierpnia posiedzenie zająć się miało ostatnim wiekiem najbliższym nas, żelaznym. Program zapowiadał: jak się charakteryzuje wiek żelaza w Szwecyi? jaki jest stosunek jego do poprzedzających? czy się dają określić związki Skandynawii w téj epoce z ludami Europy ku południowi położonemi. Rozpoczął p. Hagemann od wiadomości tyczącéj się przedmiotu dotkniętego przez hr. Saportę, — klimatu epoki czwartorzędnéj. Szczątek „Vitis lambrusca“, znaleziony około Mozie, razem z obłamkami glinianego naczynia, posłużył do wnioskowania.
W okolicach tych dzisiaj winnic już nie uprawiają. Hagemann mówił w ogóle o Belgii, o rozmaitych rodzajach grobowisk tu napotykanych, wreszcie o śladach staréj czci Baala Baldera, z którą są w związku Święto-Jańskie sobótki. Nie ulega wątpliwości, że Baala czczono téż u Słowian, może pod nazwą Baaloboga, Biało-boha i te obchody Kupały do téj się czci odnoszą. Czy sami Fenicyanie, czy inny naród, który tę cześć od nich przejął, wszczepił ją Słowianom? nie jest jeszcze dostatecznie zbadaném.
Z epoki bronzu, na któréj obszerne rozpatrzenie czas nie starczył, czytał jeszcze p. Ernest Chantre rozprawę o dwóch okresach przemysłu tego we Francyi i o skarbie bronzowym, znalezionym w Rèalon, wśród Alp. Skarb ten rzuca wielkie światło na wykonanie techniczne przedmiotów i rozmaitość typów, najprzód we wzorach przyniesionych z południa, późniéj wedle nich naśladowanych we Francyi. Ten sam p. Chantre opiérając się na wniosku ś. p. hr. Aleks. Przeździeckiego, który piérwszy ułożył projekt znaków do kart archeologicznych, przedstawił kongresowi w oddzielnéj broszurce, pomysł swój stworzenia takiéj „Legende internationale“ — który przekazano do rozpatrzenia osobnemu komitetowi. Mieliśmy polecenie upomniéć się o przyśpieszenie téj sprawy, w imieniu Akademii Krakowskiéj, i spełniliśmy je odnosząc się listownie do sekretaryatu. Broszura p. Chantre wyręczyła nas i poparła.
Co się tyczy podziału okresu bronzowego we Francyi, przez wnioskodawcę, oparł mu się p. Bertrand, dowodząc, że okres drugi bronzu schodzi się już z wiekiem żelaza. Żelazo na osiem wieków przed Chrystusem znajduje się w grobowcach włoskich. Dotknięto téż nawiasem nadzwyczaj ważnéj kwestyi chronologii epok, która dla każdego kraju jest inną. Tak naprzykład wiek żelaza, przychodzi dla jednych wcześniéj, dla drugich późniéj i choć może miéć jeden charakter, do innego czasu należéć będzie. Tak samo kamień gładzony i bronz nie na całéj przestrzeni kuli ziemskiéj nastają jednocześnie. P. Bertrand jako kolébkę przemysłu bronzowego wskazuje Kaukaz, i tam pierwiastków jego szukać i badać każe. P. Hildebrand wszakże powracając do bronzu w Szwecyi, zaznacza tu dwie jego epoki oddzielne, chociaż inni starożytnicy nawet jedną, czystego bronzu, podają w wątpliwość. PP. Evans i Desor mówią w tym samym przedmiocie i pojęcie wieku oddziela się coraz dobitniéj od chronologii, która jest bardzo do określenia trudną. P. Desor te wieki kamienia, bronzu, żelaza zowie etapami, zwrotami w pochodzie ludzkości do cywilizacyi.
P. Quast (Niemiec), wymawia uczonym skandynawskim, że oni pierwsi potworzyli tak dobitnie od siebie pooddzielane epoki. Broni się p. Worsaae i broni zarazem epoki bronzu oddzielnéj, samoistnéj — przynajmniéj w Szwecyi. P. Perrin także w palafitach sabaudzkich upatruje osobny, oznaczony wyraźnie wiek bronzu, gdy p. Leemans, Hollender, wyznaje, że w Hollandyi, te podziały na wieki nie dają się dotąd ściśle zastosować. Wszystko się tu zléwa w jedną epokę, którą nazwać można — przedrzymską.
Z epoki żelaza, o któréj zaledwie napomknięto, rozprawy zwracają się znowu do bronzu, o którym w istocie tyle pozostało do mówienia, iż czas przez kongres zamierzony nie starczy na roztrząśnięcie zadań i różnostronnych twierdzeń. Mówią o nim pp. Hermelin i Montelius, który wylicza przedmioty znalezione w Szwecyi i podaje zarys ich geograficznego rozkładu po prowincyach. P. Dupont wtrąca kwestyę wielkiéj doniosłości o epoce, w jakiéj człowiek podbił zwierzęta i uczynił je podległemi sobie, zaczynając jako swojskie hodować. W epoce kamienia, zwierzęta czy były już towarzyszami człowieka? — pytanie. P. Desor odpowiada, że w epoce neolitycznéj, ślady zwierząt domowych już są widoczne. Mowa jest jeszcze o pieczarach i o epoce, w któréj rzeźby na skałach mogły być wykonane. Hypotezy tylko odpowiadają i domysły. Faktów, na których by się oprzéć można, za mało.
Jako rzecz nową przytoczyć należy udzieloną przez p. de Baye wiadomość o pieczarach sztucznie żłobionych we Francyi, nad Marną, w których znaleziono na ścianach rysunki. Mają one pochodzić z epoki kamienia gładzonego. Resztę posiedzenia tego zajął mniejszéj wagi spór barona Kurek z p. Hildebrandem.
Po południu, pod prezydencyą p. Bohdanowa, zajmowano się rozmaitemi przedmiotami, odnoszącemi się do kwestyj już roztrząsanych. P. Wedel czytał rozprawę o epoce żelaza w Skandynawii, po któréj nastąpiła ciekawa i w nowe a nieznane szczegóły obfita p. Aspelina, o starożytnościach ałtajsko-uralskich, fińskich. Słuchano jéj z zajęciem, gdyż przynosiła z sobą materyał prawie dotąd nietknięty i nie badany. Dr. Virchow z powodu wykopalisk oglądanych na wyspie Björkö, mówił o nadzwyczajném ich podobieństwie do szczątków miasta Julina w Pomeranii. Podobieństwo to nietylko na tém opiérał, iż osady te do jednéj należały epoki, ale na prawdopodobnych stosunkach ze Skandynawią. Ślady téj cywilizacyi, widzi p. Virchow rozciągające się aż do Morawy i Wisły.
Rozprawy w ogóle muskały tylko i zaczepiały najrozmaitsze przedmioty, czasu na wyczerpanie przedmiotów brakło. P. Dirks mówił o Dolmenach we Fryzyi, Cazalis de Fordouce o epoce przejścia z wieku renów do kamienia gładzonego, Pigorini o bronzach włoskich, Schaffhausen o Niemczech, Zawisza o poszukiwaniach swych w pieczarze Wierzchowskiéj, de Baye o strzałkach krzemiennych i t. p. Wszystko to zaledwie dotkniętém być mogło.
Dnia 16 sierpnia program naznaczał: — wskazanie znamion anatomicznych i ethnicznych człowieka w epoce przedhistorycznéj w Szwecyi. Jednakże zaczęto od człowieka przedhistorycznego w kraju Basków i poszukiwań p. Dupare w pieczarze Duruty, w któréj epoka rena i kamienia gładzonego, niczém od siebie nie oddzielone stykają się. Między innemi szczątkami znaleziono tu zęby lwa i niedźwiedzia, przekłóte do noszenia. Zwyczaj ten przetrwawszy lat tysiące, zachował się jeszcze dotąd u myśliwców w Tyrolu, w Belgii i we Francyi.
P. Dupont mówił o Troglodytach i mieszkańcach dolin, jako o dwóch plemionach odrębnych i nieprzyjaznych, z których, wedle jego hypotezy, ostatnie przemogło w walce. Mieszkańcy równin wyparli z jaskiń troglodytów i zajęli je, obracając na swój użytek. P. Dupont przemysł mieszkańców dolin całkiem różnym być sądzi i charakteru odmiennego, od industryi troglodytów. Godzi się to z podaniami dawnemi.
Między pp. Virchowem i Quatrefages, któremu Niemcy przebaczyć nie mogą, wynalezionéj przezeń „rassy pruskiéj“ wszczął się spór, nader zajmujący o trwanie typów i ich modyfikacye. Uczeni ci, jak wiadomo, mają dwie teorye zupełnie różne, obie na pewnych danych oparte, obie może grzeszące tylko tém, że się do ostateczności posuwają, na skrajach szukając prawdy.
P. Quatrefages, opiérając się na fenomenach atawizmu, nie przypuszcza wielkich zmian charakteru w typach, a atawizm jako prawo konserwacyjne uważa, które zwraca do punktu wyjścia plemiona i ogranicza przeradzania się ich. P. Virchow nie uznaje typów stałych i niezmiennych, czyni przekształcanie się ich ciągłe, zależném od otaczających okoliczności i wpływów, od rozwoju cywilizacyi, warunków materyalnych bytu, klimatu i t. p. Virchow śledzi rozwój człowieka, Quatrefages szuka pierwotnego prototypu i wskazuje stały powrót ku niemu — trwanie w nim. Dr. Virchow między innemi zarzucał zbyt pośpieszne wyrokowanie, oparte na szczupłéj liczbie danych, czasem na jednéj i to nie całkowitéj czaszce; odpowiadał mu uczony francuzki, przekonywając, że pojedynczemi postrzeżeniami się nie ogranicza. Spór ten, który czasem nawet do broni dowcipu się uciekał, był wielce ożywiony i dramatyczny. Wymowa i talent uczonego członka instytutu brały górę nad prostym, nieco trudnym, z powodu języka obcego, wykładem Dr. Virchowa, ograniczającego się z musu do faktów i argumentów, ogołoconych z uroku słowa.
Po rozprawach tych, wnoszono znowu drobniejsze kwestye i wiadomostki. P. Zittel przedstawił krzemienie krzesane znalezione w Egipcie na pustyni, o dwadzieścia mil od oazy Dahel. Krzemyki te, na których zaledwie widoczny jest ślad ręki ludzkiéj, chociaż zdawały się niewątpliwie wyrobami człowieka, spowodowały jednak słuszną przestrogę profesora Desor, aby w przyznawaniu podobnych okruchów za robotę ludzką, być wielce ostrożnym.
Z powodu mniemanego napisu runicznego na pierścieniu przedstawionym przez p. Schaffhausen, wspomniano, że runy nie przechodzą granicy między Szlezwigiem a Holsztynem, a w Niemczech całkiem się już nie znajdują. Ranne posiedzenie na tém się skończyło. Popołudniowe było już ostatniém kongresu. Czytano na niém jeszcze pozostałe rozprawy, o poszukiwaniach we Francyi, we Włoszech (Umbryi) — o wieku żelaza w Norwegii (Lorange), o filologii jako o nauce pomocniczéj dla archeologii, o starożytnościach fińskich z epoki żelaza i t. p. Pozostałości mnogich zadań zajęły resztę czasu. Wieczorem cały kongres zaproszony był, jakeśmy wspominali, przez króla szwedzkiego do Drottingholmu.
Zamek ten, rezydencya letnia królewska, położony na wyspie Lafön, połączony jest z lądem dwoma mostami, dostać się więc do niego można zarówno statkiem jak powozem. Równie jak okolice Stockholmu leży wśród malowniczego krajobrazu, oblany jeziorem, otoczony pięknemi drzewami. Znaczniejsza część gości udała się doń trzema przeznaczonemi na to statkami parowemi, które czekały u wybrzeża Riddarholm; niektórzy pojechali powozami. Liczba osób przybyłych, przechodziła, jak się zdaje półtysiąca; około godziny ósméj parowce przybiły do wyspy i tłum ten cały począł wchodzić na wspaniałe schody, wśród dźwięków muzyki wojskowéj. Mnóstwo dam zaproszonych, wojskowi, dwór króla połączyli się z gośćmi, okrytemi dekoracyami wszystkich państw europejskich. Szczerość każe wyznać, żeśmy obok nich widzieli archeologa w surducie, koszuli czerwonéj, z tyrolskim kapeluszem w ręku. Dr. Virchow miał z dziesięć orderów, które pierwszy raz widzieliśmy na nim, między innemi i krzyż żelazny 1871 r., za usługi w szpitalach wojskowych. Stary Nilson, który nigdy surduta nie zrzuca, wielką wstęgę miał włożoną na wierzch jego.
Wkrótce po przybyciu gości, Królestwo J. M. ukazali się, w wielkiéj sali portretowéj z czasów Oskara I. Ściany jéj zdobią wizerunki wszystkich panujących współczesnych, w innych salach wiszą widoki bitw dawnych z czasów Karola Gustawa i Karola XII, między któremi są i bitwy na polskiéj ziemi. Posłowie rozmaitych państw, prezydent kongresu, szambelanowie przedstawili z kolei znaczniejszą część obecnych, z któremi król, królowa i królowa matka choć po słów kilka zamienili. Trwał ten ceremoniał z godzinę, gdy wieczerzę podano i całe towarzystwo przeszło do dolnych sal, gdzie stoły zastawione były, aż nadto obficie i przestronno. Tu p. Worsaae (teraźniejszy minister oświecenia duński) wzniósł toast na cześć Króla J. M. w imieniu kongresu. Odpowiedź królewska bardzo skromne oznaczając miejsce Szwecyi w rzędzie starszych narodów europejskich, wyraziła zarazem, że kraj ten dąży nieprzestannie do zrównania się z temi co go wyprzedzili. Toasta te i mowy, a po nich okrzyki na cześć KK. JJ. MM., zamknęły to świetne i gościnne przyjęcie. Wyjście rodziny królewskiéj było znakiem powrotu do Stockholmu, muzyka zabraniała tryumfalnym pochodem. Illuminowane ogrody, mosty, wille okoliczne, statki wiozące gości i muzykę, czyniły widok ten nocny prawdziwie wspaniałym. Goście, w jak najweselszych humorach zapełnili statki i odpłynęli wśród huku moździerzy i błyskania rac na pagórkach.
Kongres był skończony, pozostawało tylko posiedzenie uroczyste i zamknięcie urzędowe. Odbyło się ono, w przytomności króla i rodziny, witanych z zapałem — w téj saméj sali, w któréj posiedzenia miejsce miały. Kongres przyszły zapowiedziany na r. 1876 — do Budy-Pesztu. W imieniu rządu austro-węgierskiego, hr. Załuski podziękował za wybór ten i przyrzekł równie gościnne jak w Szwecyi przyjęcie. Wzajemne dziękczynienia, pozdrowienia, grzeczności i t. p., zajęły czas jakiś, aż wreszcie prezes Hamilton, oznajmił, iż kongres zamknięty.
Warte jest jeszcze wzmianki wieczorne w dniu tym przyjęcie zaproszonych gości kongresowych, przez p. Christiana Hammera, właściciela znakomitego muzeum, jakiemu mało prywatnych w Europie dorównać może. Mieliśmy zręczność oglądać je już wprzódy z podziwieniem nad jego bogactwy i rozmaitością. Hammer, który się sam majątku pracą dorobił, całe życie poświęcił tym zbiorom. Są one prawdziwą, żywą encyklopedyą przemysłu i sztuki, i składają się z nieskończonéj rozmaitości wyrobów wszystkich epok i krajów, począwszy od najprostszych do najkosztowniejszych. Obrazy, autografy, książki, klejnoty, wyroby złotnicze, tkaniny, szkła, broń, bronzy, kamienie — wszystkiego tu pełno. Całe szeregi okazów, wielce doborowych i pięknych. Sreber i klejnotów szafy całe. Dom w mieście i przepyszna willa za miastem, napełnione są, nabite niezliczonemi pamiątkami. Na przyjęcie archeologów, całe piramidy kamiennych narzędzi pokładziono na stołach. Katalog zbioru Hammera mieści się zaledwie w osiemnastu tomach in folio...
Znaczna część członków kongresu wieczerzała tu wesoło, a że przy stole żaden już język obowiązującym nie był, odzywały się, jak pod wieżą Babel, wszystkie europejskie, w harmonijnéj zgodzie. To był ostatni wieczór kongresu, bo nazajutrz znaczna liczba gości, wracała do domów, śpieszyła oglądać jeszcze Szwecyę i Norwegię, i wszyscy się rozbiegali i — rozpływali, wdzięczną zachowując pamięć serdecznego, gościnnego przyjęcia.
Sympatyczne w ogóle czyni wrażenie Szwecya i lud jéj, spokojny, wesoły, zamożny, skromnéj powierzchowności, zadowolony swym bytem. Szczęśliwy ten kraj, którego od wieków wojna nie dotknęła, zachował nadzwyczajną ilość zabytków przeszłości. Tu téż tylko takie zbiory jak Hammera, stworzyć się dawały. Zamki panów, muzea przepełnione są pamiątkami, a zamiłowanie w nich stanowi węzeł, który tradycyami wiąże teraźniejszość z wiekami ubiegłemi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.