Lord Jim (tłum. Węsławska)/Przedmowa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lord Jim |
Redaktor | Franciszek Juliusz Granowski |
Wydawca | Franciszek Juliusz Granowski |
Data wyd. | 1904 |
Druk | Józef Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Syn Apollona Korzeniowskiego, wnuk Teodora, kapitana wojsk polskich, Konrad Korzeniowski urodził się w 1859 r. na Ukrainie, w majątku pani Melanii Sobańskiej, którego ojciec jego był dzierżawcą.
W 1867 r. ojciec Konrada przesiedlił się do Krakowa i tam w dwa lata umarł, zostawiając sierotę pod opieką drugiego szwagra, Tadeusza Bobrowskiego, autora pamiętników.
W Krakowie Konrad uczęszczał parę lat do szkół, ale już w 1874 r. dziwną do morza gnany tęsknotą — opuścił ziemię polską.
Marynarzem został i Anglikiem, ale ani w ciągu dwudziestoletniej po oceanach wędrówki, ani później, nigdy nie rozstał się z wierną pamięcią o kraju rodzinnym i z gorącem do niego przywiązaniem.
W 1890 i 1895 r., już jako poddany angielski, odwiedzał Ukrainę.
Zawód swój marynarski ukończył w 1895 r. i osiadł w wiejskiej siedzibie w Folkstone, zkąd przygląda się kominom, zastępującym w cieśninie Kaletańskiej dawny las masztowy i uważa się podobno za ostatniego przedstawiciela innej marynarki, prawdziwej, owej żaglowej, której zawdzięczał najsilniejsze wzmożenie sił, najpotężniejsze uczucia zadowolonej dumy, a której obrazowaniu poświęcił w znacznej części swój talent powieściopisarski.
Conrad późno rozpoczął swój zawód literacki, bo w 38 roku życia, a gdy się pomyśli, że do lat 17-tu nie znał zupełnie mowy angielskiej, podziwiać trzeba zdolności lingwistyczne naszego rodaka, który zdołał do tego stopnia opanować i zgłębić obcy język, że pisze nim tak artystycznie, iż nie ustępuje żadnemu z najlepszych autorów angielskich.
Krytyka angielska oddaje mu tę sprawiedliwość.
W opisowych ustępach plastyka tego autora jest nadzwyczajna i zadziwia siłą efektu, skupioną w stosunkowo niewielkiej ilości słów.
Żadnego opisu Korzeniowskiego rozwlekłym nazwać nie można, gdyż jak zdolny malarz kolorysta rzuca kilka plam jaskrawych, odtwarzających całą piękność krajobrazu, tak Conrad kilku frazesami oddaje piękność otoczenia, określa potęgę rozbudzonych żywiołów, lub czar pozostającej w spokoju natury.
Dokoła każdej postaci i każdej sceny autor roztacza odpowiednią atmosferę, wprowadza nas w nią, żyć nam każe z istotami, które do życia powołuje.
W powieściach i nowelach Conrada jest kilka opisów burzy, o których co najmniej powiedzieć można, że wytrzymują zaszczytnie porównanie z najlepszemi opisami tego rodzaju we wszystkich literaturach.
Jednak strona opisowa nie jest umiłowaniem autora, gdyż właściwie analizowaniu charakterów ludzkich całą swą duszę poświęca.
Przekształcenia, którym pojęcia i instynkty ludzi cywilizowanych ulegają w barbarzyńskiem otoczeniu, oraz odwrotne reakcye są ulubionym tematem Conrada. Przyczem nie zaniedbuje on jednak uwydatniać jednostajności i trwałości ludzkiego wspólnego podkładu na wszystkich stopniach rozwoju i wskroś wszelakich doświadczeń.
Innym tematem, przez autora wyzyskiwanym jest fatalna potęga miłości, zwłaszcza u mężczyzn miłości czysto zmysłowej.
Opowiadaniom Conrada zarzucić można pewną monotonność. Niewątpliwie, oceniać je trzeba ze specyalnego punktu widzenia, właściwego krajowi, w którym, jak mówi sam autor, morze i życie ludzkie przenikają się wzajemnie i w którym każdy w pewnym sensie jest lub był marynarzem. Rozbitek z powieści p. t. „An outcast of the Islands”, jest powtórzonym typem Lorda Jima, mniej jednak głębokim.
Na lądzie i morzu widoki, które autor odsłania przed nami, są jednostajnie posępne.
Trafiają się w nich przebłyski humoru i to w najlepszym gatunku, ale zostawiające wrażenie błyskawicy na zachmurzonem niebie, a przechodzące często w cierpką, gorzką ironię.
Twórczość naszego rodaka, to potok bardzo rwący a kapryśny, z tysiącznemi zakrętami, częstemi zamuleniami, po których następują przepaściste wodospady. Conrad prawie nigdy nie idzie prosto do celu, choć zmierza do niego zawsze bardzo umiejętnie. Najzupełniej nie dba o to, czy znuży czytelnika, lub zbije go z tropu.
Trzeba mieć skupioną myśl, by nie stracić wątku, gdyż jak w „Lordzie Jimie” opowiadanie dziejów jego rwie się, przerzuca w lat parę naprzód, lub cofa się wstecz, lub też staje na miejscu, bo pisarz, obracając na wszystkie strony daną myśl, lub sytuacyę, usiłuje nam dać poznać rozmaite punkty jej widzenia.
W niektórych utworach autor przecenił zainteresowanie, jakie budzić w czytelnikach może egzotyczne życie z przygodami, intrygami i kłótniami malajskich i arabskich bohaterów.
W całej swej dotychczasowej twórczości Conrad zdradza przekonanie, że jeżeli czytelnik czegoś nie rozumie, to tem gorzej dla niego.
Treścią „Lorda Jima” jest walka duchowa i dzieje bohatera Jima, który raz niewytłómaczoną siłą z drogi obowiązku sprowadzony, przechodzi męki piekielne, gdyż widmo przestępstwa stoi mu wciąż przed oczyma.
Będąc pomocnikiem na parowcu, wiozącym setki pielgrzymów, w chwili niebezpieczeństwa opuszcza placówkę i dla ratowania własnego życia, oddaje na pastwę losu tych, co mu zaufali. Około tego jądra autor snuje pajęcze nici swych subtelnych analiz.
Ktoby szukał w Jimie zwykłych sensacyj romansowych, ten zawiedzie się niewątpliwie. Tu niema „miłości”. Stosunek Jima z jedną z dziewczyn malajskich jest zlekka naszkicowany i nie przedstawia żadnych drastycznych epizodów, a za to z każdej niemal stronicy wyziera głębia duszy autora, badającego, analizującego, grzebiącego się w najskrytszych zakątkach ducha ludzkiego, by odczuć i zrozumieć motywy jego czynów, wrażeń i myśli.
Czy rodowity Anglik stworzyłby typ takiego Jima, przesiąkniętego romantyzmem i sentymentalizmem?
Na to trzeba mieć w sobie marzycielską krew Słowianina.
Tu, jak i w innych utworach, autor opisując naturę, wykazuje plastykę nieporównaną, czytelnik czuje żar promieni słonecznych, płynących z niepokalanie czystego nieba na sunącą po niezmąconej powierzchni morza — łupinę parowca.
Słyszy ryk fal, lub cichy odgłos spadających w morze kropli deszczu, lub też odczuwa ten chłód nocy, jak błogosławieństwo zapadające nad głowami wyczerpanych upałem pielgrzymów.
Starałam się o możliwie najściślejszy przekład, zachowując wszystkie właściwości stylu, by polskim czytelnikom przedstawić Conrada takim, jakim jest, bo chociaż pisze w obcym dla nas języku, zbyt wiele zdradza pokrewnych nam drgnień duszy, byśmy go za obcego uważać mogli.