Ludzkie, arcyludzkie/Rzut oka na państwo

438.

O głos prosić. – Charakter demagogiczny i zamiar działania na tłumy jest obecnie wspólny wszystkim partiom politycznym: ze względu na ten zamiar wszystkie są zmuszone zmieniać swe zasady na wielkie głupstwa al fresco i w tej postaci malować je na ścianach. Nie da się już na to nic poradzić, a nawet zbyteczne byłoby podnieść choćby palec przeciw temu; albowiem do tej dziedziny stosuje się to, co Voltaire powiedział: quand la populace se mêle de raisonner, tout est perdu. Odkąd się to stało, trzeba się zastosować do nowych warunków, jak się zastosowujemy, kiedy trzęsienie ziemi przesunie dawne granice i linie profilu gruntu i zmieni wartość posiadłości. Nadto: jeśli w każdej polityce chodzi o to, żeby jak największej liczbie uczynić życie znośnym, niechże też ta jak największa liczba określa sobie, co rozumie przez życie znośne; jeśli sądzi, że posiada dosyć inteligencji, żeby znaleźć trafne do tego środki, cóż pomoże wątpić o tym? Chcą być twórcami własnego szczęścia i nieszczęścia; i jeśli to uczucie stanowienia o sobie, duma z pięciu, sześciu pojęć, które przechowują i na światło dzienne wydają ich głowy, rzeczywiście czyni im życie tak przyjemnym, że znoszą chętnie fatalne skutki swej ciasnoty umysłu: niewiele można przeciw temu wysunąć zarzutów, byleby tylko ta ciasnota nie zachodziła tak daleko, żeby żądać, iżby wszystko w tym znaczeniu stało się polityką, i żeby każdy miał żyć i działać według tego miernika. Przede wszystkim więcej niż kiedykolwiek trzeba pozwolić niektórym ludziom, by powstrzymali się od polityki i zeszli nieco na stronę: do tego popycha i ich także przyjemność ze stanowienia o sobie, a przy tym może być w tym też niejaka duma, żeby milczeć, kiedy za wielu lub w ogóle tylko wielu mówi. Następnie, trzeba też być pobłażliwym dla tych kilku, jeśli szczęścia jak największej liczby ludzi, czy się przez to rozumie narody, czy pewne warstwy narodu, nie biorą tak poważnie i pozwolą sobie tu i ówdzie na uśmiech ironiczny; ich powaga bowiem znajduje się gdzie indziej, ich szczęście jest innym pojęciem, ich cel nie każdej niemrawej ręce, byle tylko miała pięć palców, da się uchwycić. Wreszcie czasami następuje chwila – i to z pewnością najtrudniej będzie im przyznane, ale również przyznane być musi – kiedy porzucają swe milczące osamotnienie i próbują znowu siły swych płuc: wtedy nawołują się niby zbłąkani w lesie, żeby się poznać i dodać sobie wzajemnie otuchy; przy czym, to prawda, rozlega się sporo rzeczy, które uszom, dla jakich nie są przeznaczone, brzmią fałszywie. – Lecz oto wkrótce znowu cisza w lesie, taka cisza, że znowu słychać wyraźnie brzęczenie, bzykanie i trzepotanie niezliczonych owadów, które żyją w nim, nad nim i pod nim.


439.

Kultura i kasta. – Wyższa kultura może powstać tylko tam, gdzie istnieją dwie odrębne kasty społeczne: kasta ludzi pracujących i kasta ludzi bezczynnych, do prawdziwego odpoczynku zdolnych; lub żeby się dobitniej wyrazić: kasta pracy przymusowej i kasta pracy wolnej. Punkt widzenia podziału szczęścia nie jest zasadniczy, jeśli chodzi o wytworzenie wyższej kultury; ale w każdym razie kasta ludzi bezczynnych jest wrażliwsza na cierpienie, bardziej cierpiąca, jej zadowolenie z istnienia jest mniejsze, jej zadanie większe. Niechże teraz zajdzie wymiana między tymi dwiema kastami, tak że bardziej tępe, mniej duchowe rodziny i jednostki z kasty wyższej zostaną przeniesione do niższej, i na odwrót, ludzie wolniejsi z kasty niższej otrzymają dostęp do wyższej: wtedy zostaje osiągnięty stan, ponad którym widać tylko otwarte morze nieokreślonych pragnień. – Tak mówi do nas zamierający głos dawnych czasów; ale gdzie są jeszcze uszy, żeby go słyszeć?


440.

Z urodzenia. – Wyższość, którą mężczyźni i kobiety mają z urodzenia nad innymi, i która daje im niewątpliwie prawo do wyższego szacunku, stanowią dwie sztuki, coraz bardziej potęgujące się przez dziedziczenie: sztuka rozkazywania i sztuka dumnego posłuszeństwa. – I oto wszędzie, gdzie rozkazywanie należy do zajęć codziennych (jak w wielkim świecie handlowym i przemysłowym) powstaje coś podobnego do owych rodów "krwi", brak jednak temu dostojnej postawy w posłuszeństwie, która w tamtych jest dziedzictwem stosunków feudalnych i w klimacie naszej kultury już nie rośnie.


441.

Subordynacja. – Subordynacja, tak wysoko ceniona w państwie militarnym i biurokratycznym, wkrótce stanie się dla nas równie nie do wiary, jak już się stała nie do wiary szczególna taktyka jezuitów; kiedy ta subordynacja przestanie być możliwą, nie da się już osiągać mnóstwa najbardziej zadziwiających skutków i świat będzie o nie uboższy. Musi ona zniknąć, ponieważ znika jej podstawa: wiara w bezwarunkowy autorytet, w prawdę absolutną; nawet w państwach militarnych nie wystarcza przymus fizyczny do jej wytworzenia, lecz potrzeba adoracji książęcości, jako czegoś nadludzkiego. – W okolicznościach pozostawiających więcej wolności człowiek poddaje się na pewnych warunkach, wskutek umowy wzajemnej, więc wymawiając sobie całkowicie korzyść własną.


442.

Armie narodowe. – Najgorsza strona tak wysławianych obecnie armii narodowych polega na trwonieniu ludzi o najwyższej kulturze; tylko dzięki sprzyjaniu wszystkich warunków oni w ogóle istnieją, jak oszczędnie i trwożnie należałoby się z nimi obchodzić, ponieważ potrzeba bardzo długiego czasu, żeby powstały przypadkowe warunki do wytworzenia tak delikatnie zorganizowanych mózgów! Ale jak Grecy szaleli we krwi greckiej, tak dziś Europejczycy szaleją we krwi europejskiej: i właśnie najwyżej wykształceni zawsze stosunkowo najczęściej bywają składani w ofierze, ci, co obiecują liczne i dobre potomstwo: w rzeczy samej ci stają w walce na przedzie jako dowódcy, a nadto wystawiają się najbardziej na niebezpieczeństwa wskutek większej ambicji. – Dziś, kiedy zostały postawione inne, wyższe zadania niż patria i honor, prostacki patriotyzm Rzymian jest albo czymś nieuczciwym, albo oznaką zacofania.


443.

Nadzieja jako wysokie o sobie mniemanie. – Nasz ustrój społeczny stopnieje powoli, jak stało się z wszystkimi dawniejszymi ustrojami, kiedy słońca nowych idei nowym żarem zaświecą nad ludźmi. Życzyć sobie tego stopnienia można tylko wtedy, jeśli się ma nadzieję: a nadzieję mieć można rozsądnie tylko wtedy, jeśli się sobie i sobie podobnym przypisuje więcej siły w sercu i głowie niż przedstawicielom stanu istniejącego. Zwykle więc nadzieja ta bywa wysokim o sobie mniemaniem, przecenianiem się.


444.

Wojna. – Na niekorzyść wojny powiedzieć można: czyni zwycięzcę głupim, zwyciężonego złośliwym. Na korzyść wojny: w obydwu skutkach prowadzi za sobą barbarzyństwo i przez to powrót do stanu natury; dla kultury jest czasem snu lub porą zimową; człowiek wychodzi zeń silniejszy do dobrego i złego.


445.

W służbie książęcej. – Mąż stanu, żeby móc postępować całkiem bezwzględnie, uczyni najlepiej, jeśli dokona swego dzieła nie dla siebie, lecz dla księcia. Blask tej zupełnej bezinteresowności tak oślepi oko widza, iż ten nie spostrzeże owych podstępów i okrucieństw, które działalność męża stanu pociąga za sobą.


446.

Kwestia siły, nie prawa. – Dla ludzi, którzy w każdej sprawie mają na oku pożytek wyższy, w socjalizmie, jeżeli jest rzeczywiście powstaniem uciskanych, przybitych przez tysiące lat przeciw swym ciemiężycielom, nie ma problemu prawnego (zawierającego śmieszne, tchórzliwe pytanie: "dokąd należy ustępować jego żądaniom?"), lecz jest problem siły ("w jakim stopniu można jego żądania spożytkować?"); tak więc, jakby chodziło o siłę przyrody, na przykład parę, która albo przez ludzi do służby, niby bóstwo zaklęte w maszynie, zostaje zmuszona, albo, kiedy są błędy w maszynie, to znaczy błędy w ludzkim obliczeniu, w jej budowie, maszynę i wraz z nią człowieka burzy. Żeby rozwiązać tę kwestię siły, trzeba wiedzieć, jak socjalizm jest silny, w jakiej odmianie może być spożytkowany jeszcze w teraźniejszej kombinacji sił politycznych jako potężna dźwignia; w pewnych warunkach trzeba by nawet uczynić wszystko, żeby go wzmocnić. Ludzkość powinna nad każdą wielką siłą – choćby to była siła najniebezpieczniejsza – myśleć o uczynieniu z niej narzędzia swych zamiarów. – Żeby socjalizm zdobył sobie prawo, musi się zdawać, że przyszło do wojny między dwiema potęgami, przedstawicielami starego i nowego, a wtedy mądre wyrachowanie możliwych szans zachowania i pożytku stron obu zrodzić może pragnienie umowy. Bez umowy nie ma prawa. Dotychczas jednak na wspomnianym polu nie ma ani wojny, ani umów, żadnych więc praw, żadnego "powinieneś".


447.

Zużytkowanie najmniejszej nieuczciwości. – Potęga prasy polega na tym, że każda jednostka, będąca na jej usługach, czuje się tylko w bardzo małym stopniu zobowiązana i związana. Zwykle wypowiada swoje zdanie, ale czasem go także nie wypowiada, żeby się przysłużyć swej partii lub polityce swego kraju, lub w końcu samej sobie. Takie drobne przestępstwa względem uczciwości, lub może tylko nieuczciwe przemilczenia, nietrudno znieść jednostce, lecz skutki ich są nadzwyczajne, ponieważ te drobne przestępstwa popełnia wielu ludzi jednocześnie. Każdy z nich mówi sobie: "kosztem tak nieznacznej usługi będę mógł żyć lepiej, mogę znaleźć środki do życia; przez brak takich drobnych względów uczynię się niemożliwym". Ponieważ z punktu widzenia moralności wydaje się rzeczą nimal obojętną, czy się napisze, czy się nie napisze o jeden wiersz więcej, przy tym może jeszcze bez podpisu, może ktoś, kto posiada pieniądze i wpływy, każdą opinię uczynić opinią ogółu. Kto wie o tym, iż większość ludzi jest słaba w drobnostkach i przez nie chce dopiąć swych własnych celów, jest zawsze człowiekiem niebezpiecznym.


448.

Zbyt głośny ton oskarżenia. – Przez to, że braki (na przykład wady administracji, przekupstwo i faworyzacja ciał politycznych lub naukowych) przedstawiane bywają w sposób silnie przesadzony, przedstawienie wprawdzie przestaje działać na ludzi znających się na rzeczy, ale tym silniej działa na nieświadomych (którzy by pozostali obojętni wobec sumiennego, umiarkowanego wyłożenia przedmiotu). Ponieważ jednak ci są znaczną większością i przechowują w sobie większe źródła energii, bardziej niepohamowaną chęć do działania, przesada ta staje się powodem śledztw, kar, obietnic, reorganizacji. W tym znaczeniu jest pożytecznie, gdy się braki przedstawia przesadnie.


449.

Pozorni sprawcy pogody w polityce. – Jak lud milcząco przypuszcza o tym, kto się zna na pogodzie i przepowiada ją o dzień naprzód, że on tę pogodę sprowadza, tak nawet ludzie wykształceni i uczeni, z wielkim nakładem przesądnej wiary, przypisują wielkim mężom stanu, jako ich własne dzieło, wszystkie ważne zmiany i koniunktury, które nastąpiły za ich rządów, jeżeli tylko było widoczne, że coś o nich wiedzieli wcześniej od innych i na nich opierali swe rachuby: biorą więc ich również za sprawców pogody – i wiara ta nie jest najpośledniejszym środkiem ich władzy.


450.

Nowe i stare pojęcie rządu. – Między rządem a ludem przeprowadzać taki podział, jak gdyby tutaj traktowały i umawiały się dwie oddzielne strefy sił, silniejsza i wyższa ze słabszą i niższą, jest pozostałością odziedziczonego poczucia politycznego, które w większości państw jeszcze teraz odpowiada dokładnie historycznemu układowi sił. Kiedy Bismarck na przykład określa formę konstytucyjną jako kompromis między rządem i ludem, mówi zgodnie z zasadą, która znajduje uzasadnienie w historii (i dlatego również, co prawda, zawiera domieszkę nonsensu, bez którego nic ludzkiego istnieć nie może). Przeciwnie, dziś trzeba więc tego nauczyć – zgodnie z zasadą, która wyprowadzona została jedynie z głowy i dopiero historię ma tworzyć – że rząd jest tylko organem ludu, nie zaś zapobiegliwym, czcigodnym "u góry" w stosunku do przyzwyczajonego do skromności "u dołu". Zanim się przyjmie to, dotychczas niehistoryczne i samowolne, choć bardziej logiczne określenie rządu, należałoby przynajmniej rozważyć jego skutki: albowiem stosunek ludu do rządu jest najbardziej wpływowym wzorem, na którego modłę mimo woli układają się stosunki między nauczycielem i uczniem, panem domu i służbą, ojcem i rodziną, wodzem i żołnierzem, majstrem i terminatorem. Wszystkie te stosunki przekształcają się nieco pod wpływem panującej formy konstytucyjnej rządu: stają się komrpomisami. Lecz jakiż przewrót, jakie przekształcenia muszą w nich nastąpić, jakie zmiany w nazwach i w istocie rzeczy, kiedy to całkiem nowe pojęcie zapanuje powszechnie nad umysłami! – Na co wprawdzie trzeba by było jeszcze lat stu. W tej kwestii niczego więcej nie można sobie życzyć, tylko ostrożności i powolnego rozwoju.


451.

Sprawiedliwość jako hasło partyjne. – Mogą, owszem, szlachetni (chociaż nieszczególnie przenikliwi) przedstawiciele klasy panującej ślubować sobie: my chcemy wszystkich ludzi traktować jako równych, przyznać im równe prawa. W tym znaczeniu pogląd socjalistyczny, oparty na sprawiedliwości jest możliwy; lecz, jak się rzekło, tylko wewnątrz klasy panującej, która w tym wypadku czyni sprawiedliwość kosztem ofiar i zaparcia się siebie. Natomiast żądanie równości praw, jakie wychodzi z kręgu socjalistów z kasty poddanych, nie jest nigdy objawem sprawiedliwości, lecz pożądliwości. – Gdy się bestii pokazuje z bliska krwawiące kęsy mięsa i potem je cofa, aż ta w końcu ryczeć zaczyna: myślicie, że ryk ten sprawiedliwość wyraża?


452.

Własność i sprawiedliwość. – Kiedy socjaliści dowodzą, że podział dóbr w teraźniejszej ludzkości jest konsekwencją niezliczonych niesprawiedliwości i gwałtów, i in summa nie uznają żadnych obowiązków względem czegoś tak niesprawiedliwie ugruntowanego, widzą tylko jedną stronę rzeczy. Cała przeszłość kultury starożytnej wznosiła się na gwałcie, niewolnictwie, oszustwie, błędzie; ale my, dziedzice wszystkich tych stosunków, wcielenie całej owej przeszłości, nie możemy sobie skasować za pomocą dekretu i nie mamy prawa usuwać z tej budowy jednego tylko kamienia. Skłonność do niesprawiedliwości tkwi także w duszach nieposiadających, nie są oni lepsi od posiadających i nie mają żadnego przywileju moralnego, ponieważ przodkowie ich byli może niegdyś także posiadającymi. Nie gwałtownych nowych podziałów potrzeba, lecz stopniowego przekształcenia umysłu; trzeba, żeby sprawiedliwość urosła we wszystkich ludziach – zaś instynkt gwałtu osłabł.


453.

Sternik namiętności. – Mąż stanu wywołuje namiętności ogółu, żeby skorzystać z rozbudzonej przez nie namiętności przeciwnej. Aby dać przykład: każdy polityk niemiecki wie o tym dobrze, że nigdy Kościół katolicki nie będzie miał planów jednakowych z Rosją, a nawet, że raczej połączyłby się z Turkami niż z nią; wie również o tym, że wiele niebezpieczeństw grozi Niemcom od związku Francji z Rosją. Jeżeliby więc dopiął tego, żeby uczynić z Francji ognisko i twierdzę Kościoła katolickiego, zażegnałby to niebezpieczeństwo na długi czas. W jego interesie leży więc okazywać katolikom nienawiść i przez wszelkiego rodzaju wrogie zachowanie się przekształcać tych, co uznają władzę papieża, w namiętną siłę polityczną, wrogą polityce niemieckiej, która naturalną drogą musiałaby się stopić z Francją jako przeciwniczką Niemiec: celem jego musi być również koniecznie skatolicyzowanie Francji, jak Mirabeau upatrywał zbawienia swej ojczyzny w odkatolicyzowaniu. – Więc jedno państwo życzy sobie omroczenia milionów głów w innym państwie, żeby z tego omroczenia wyciągnąć korzyść dla siebie. Jest to ten sam sposób myślenia, który popiera w sąsiednim państwie republikańską formę rządu, le désordre organisé, jak mówi Marimée – z tego tylko powodu, że przypuszcza, iż czyni ona naród słabszym, więcej podzielonym i mniej zdatnym do wojny.


454.

Duchy niebezpieczne spośród duchów przewrotu. – Między tymi, którzy myślą o przewrocie społecznym, należy rozróżniać takich, którzy chcą dopiąć czegoś dla swych dzieci i wnuków. Ci ostatni są niebezpieczniejsi; ponieważ mają wiarę i czyste sumienie, które daje bezinteresowność. Innym można gębę zatkać: na to społeczeństwo panujące jest zawsze dość jeszcze bogate i mądre. Niebezpieczeństwo zaczyna się z chwilą, kiedy cele stają się nieosobiste; rewolucjoniści z pobudek nieosobistych muszą patrzeć na wszystkich obrońców istniejącego porządku jako na osobiście zainteresowanych, i dlatego czuć się od nich wyższymi.


455.

Polityczna wartość ojcostwa. – Jeśli ktoś nie ma synów, nie ma zupełnego prawa zabierać głosu o potrzebach pewnego państwa. W tych sprawach trzeba samemu na równi z innymi stawiać na kartę to, co się ma najdroższego: to tylko wiąże silnie z państwem; trzeba mieć na oku szczęście swego potomstwa, więc przede wszystkim mieć potomstwo, żeby sprawiedliwie i naturalnie uczestniczyć we wszystkich instytucjach i ich zmianie. Rozwój wyższej moralności zależy od tego, żeby człowiek miał synów; to usposabia go nieegoistycznie, lub ściślej: rozszerza jego egoizm w przeciągu czasu i pozwala mu poważnie dążyć do celów, wykraczających poza istnienie indywidualne.


456.

Duma z przodków. – Z nieprzerwanego szeregu dobrych przodków, aż do ojca, słusznie można być dumnym – lecz nie z samego szeregu; ten bowiem posiada każdy. Pochodzenie od dobrych przodków tworzy prawdziwą szlachtę rodową; jedna tylko przerwa w tym łańcuchu, więc jeden zły przodek, kasuje szlachectwo rodowe. Każdego, kto mówi o swoim szlachectwie, należy pytać: "czy między swymi przodkami nie masz żadnego gwałtownika, chciwca, rozpustnika, złośliwca, okrutnika?". Jeśli z całą świadomością i sumiennością może odpowiedzieć, że nie, to należy się ubiegać o jego przyjaźń.


457.

Niewolnicy i robotnicy. – Że przywiązujemy większą wartość do zadowolenia próżności niż do wszelkich innych korzyści materialnych (bezpieczeństwa, dachu nad głową, przyjemności wszelkiego rodzaju), widać to w śmiesznym stopniu z tego, iż każdy (niezależnie od przyczyn politycznych) życzy sobie zniesienia niewolnictwa i ze zgrozą odtrąca myśl doprowadzenia ludzi do tego stanu: jednakowoż każdy musi sobie powiedzieć, że żywot niewolników pod każdym względem jest pewniejszy i szczęśliwszy niż żywot nowoczesnego robotnika, że praca niewolnicza ledwie zasługuje na nazwę pracy w porównaniu z pracą "robotnika". Protestuje się zatem w imię "godności ludzkiej": ale jest to, mówiąc prościej, ta kochana próżność, która odczuwa jako najtwardszy los nierówność, publiczne poniżenie człowieka. – Inaczej o tym myśli cynik, ponieważ gardzi honorem – i Diogenes był przez pewien czas niewolnikiem oraz nauczycielem domowym.


458.

Duchy kierujące i ich narzędzia. – Widzimy, że wielcy politycy i w ogóle wszyscy, którzy muszą się posługiwać wieloma ludźmi do przeprowadzenia swych planów, postępują albo w ten, albo w ów sposób: albo bardzo skrupulatnie i starannie wybierają ludzi odpowiednich do swych planów i wtedy zostawiają im stosunkowo wielką swobodę, ponieważ wiedzą, że własna natura tych wybrańców popycha ich właśnie tam, gdzie oni sami chcieliby ich mieć albo wybierają źle, a nawet biorą, co im pod rękę wpadnie, lecz formują z owej gliny coś, co odpowiada ich celom. Ten drugi rodzaj duchów jest brutalniejszy, wymaga też bardziej poddańczych narzędzi; ich znajomość ludzi jest zwykle o wiele mniejsza, pogarda ludzi większa niż u duchów wymienionych na początku, ale maszyna, którą budują, pracuje zazwyczaj lepiej niż maszyna z warsztatu tamtych.


459.

Prawo arbitralne jest konieczne. – Juryści toczą spory o to, czy w pewnym narodzie powinno odnieść zwycięstwo prawo najdoskonalej obmyślane, czy najłatwiejsze do zrozumienia. Pierwsze, którego najwspanialszym wzorem jest prawo rzymskie, profanowi wydaje się niezrozumiałe i wskutek tego zdaje mu się nie być wyrazem jego poczucia prawa. Prawa ludowe, na przykład germańskie, były ciężkie, przesądne, nielogiczne, w części głupie, ale całkowicie odpowiadały określonym odziedziczonym obyczajom i uczuciom narodowym. – Gdzie jednak, jak u nas, prawo nie jest już tradycją, tam może być tylko nakazane, może być tylko przymusem; nikt z nas nie ma już poczucia prawa tradycyjnego, dlatego musimy się zgodzić na prawa arbitralne, które są wyrazem konieczności, że prawo musi istnieć. Wtedy więc najlogiczniejsze prawo jest zawsze najodpowiedniejsze, ponieważ jest najbardziej bezstronne: nawet gdyby przyznać, że w stosunku przestępstwa i kary najmniejsza jednostka miary w każdym przypadku oznaczona jest arbitralnie.


460.

Wielki człowiek dla tłumu. – Receptę na to, co tłum nazywa wielkim człowiekiem, dać bardzo łatwo. Przede wszystkim trzeba dostarczyć tłumowi czegoś, co mu sprawia przyjemność, lub trzeba mu najpierw wbić w głowę, że to a to byłoby dla niego rzeczą bardzo przyjemną, a następnie trzeba mu tę rzecz dać. Tylko za żadną cenę nie robić tego natychmiast: lecz trzeba ją zdobywać z największym wysiłkiem lub udawać, że się ją zdobywa. Trzeba, żeby tłum doznawał wrażenia, iż jest w tym potężna, niepokonana siła woli; przynajmniej musi się wydawać, że w tym się ona kryje. Silną wolę podziwia każdy, ponieważ nikt jej nie ma, i ponieważ każdy mówi sobie, że gdyby ją miał, dla niego i jego egoizmu nie byłoby żadnych granic. Jeśli zaś się okaże, że taka silna wola, zamiast słuchać podszeptów swej pożądliwości, urzeczywistnia coś bardzo przyjemnego dla tłumu, podziwiają ją w dwójnasób i winszują sobie. Co do reszty, należy, żeby posiadał wszystkie własności tłumu: im mniej ten ostatni się go wstydzi, tym jest on popularniejszy. Więc: niech będzie brutalny, zawistny, wyzyskujący, intrygancki, pochlebczy, skradający się, nadęty, wszystkim razem, zależnie od okoliczności.


461.

Książę i Bóg. – W niejednym względzie ludzie zachowują się wobec książąt podobnie jak wobec Boga, bo też nieraz książę bywał przedstawicielem Boga, albo przynajmniej jego najwyższym kapłanem. Ten niemal dręczący nastrój i czci, i trwogi, i wstydu stawał się i staje się coraz słabszy, lecz od czasu do czasu wybucha i przylega w ogóle do jednostek potężnych. Kult geniuszu jest oddźwiękiem tej czci księcia-Boga. Wszędzie, gdzie usiłuje się wznieść jednostki do wysokości nadludzkiej, rodzi się też skłonność do przedstawiania całych warstw ludu jako grubszych i niższych niż są rzeczywiście.


462.

Moja utopia. – W lepszym porządku społecznym ciężka praca i trudy życiowe będą udziałem tego, kto najmniej wskutek nich cierpi, a więc najbardziej tępego, i tak stopniowo aż do najwrażliwszego osobnika, który odczuwa najwyższe, najbardziej wyrafinowane rodzaje cierpienia i dlatego cierpiącego nawet przy największym ułatwieniu życia.


463.

Ułuda w nauce o przewrocie. – Są polityczni i społeczni fantaści, którzy z zapałem i wymownością wzywają do obalenia wszystkich porządków, i wierzą, iż skoro to nastąpi, natychmiast wzniesie się, jakby sam przez się, najwspanialszy przybytek pięknej ludzkości. W tych niebezpiecznych marzeniach odzywa się jeszcze przesąd Rousseau, który wierzy w iście cudowną, ale jakby pogrzebaną pierwotną doskonałość natury ludzkiej, i całą winę tego pogrzebania przypisuje społecznym instytucjom kulturalnym, państwu, wychowaniu. Niestety, wiemy z doświadczeń historycznych, że każdy taki przewrót wskrzesza na nowo najdziksze energie w postaci od dawna pogrzebanych okropności i niepohamowania czasów najdawniejszych: że zatem przewrót może być wprawdzie źródłem siły w ludzkości znużonej, lecz przenigdy organizatorem, budowniczym, artystą, doskonalicielem natury ludzkiej. – Nie pełna miary, skłonna do porządkowania, oczyszczania i przebudowywania natura Voltaire'a, lecz namiętne głupstwa i połowiczne kłamstwa Rousseau rozbudziły optymistycznego ducha Rewolucji, przeciw któremu wołam: Ecrasez l'infâme!. Przez niego na długo został wypłoszony duch oświecenia i postępowego rozwoju: przypatrzmy się – każdy wokół siebie – czy jest możliwe przywołać go z powrotem!


464.

Miara. – Zupełna stanowczość w myśleniu i badaniu, więc wolność ducha, skoro się stanie własnością charakteru, czyni umiarkowanym w postępowaniu: ponieważ osłabia pożądliwość, przyciąga do siebie dużą część posiadanej energii na rzecz celów duchowych i wskazuje na pożyteczność połowiczną lub niepożyteczność i niebezpieczeństwo wszelkich zmian nagłych.


465.

Zmartwychwstanie ducha. – Na politycznym łożu boleści naród odmładza zwykle sam siebie i odnajduje ducha, którego stopniowo tracił w poszukiwaniu i zdobywaniu władzy. Kultura zawdzięcza największe dzieła okresom politycznej słabości.


466.

Nowe pojęcia w starym domu. – Za przewrotem w pojęciach nie następuje natychmiast przewrót w instytucjach, nowe pojęcia przemieszkują raczej czas długi w opustoszałym i niewygodnym domu swoich poprzedników, konserwują go nawet z powodu braku mieszkań.


467.

Szkolnictwo. – W wielkich państwach szkolnictwo zawsze będzie co najwyżej średnie, dla tej samej przyczyny, dla której w wielkich kuchniach w najlepszym razie gotują średnio.


468.

Niewinna korupcja. – We wszystkich instytutach, przez które nie przeciąga ostry powiew krytyki publicznej, wyrasta niby grzyb niewinna korupcja (na przykład w ciałach uczonych i senatach).


469.

Uczony jako polityk. – Uczonym, którzy stają się politykami, zwykle przypada rola komiczna: muszą być czystym sumieniem polityki.


470.

Wilk ukryty za baranem. – Prawie każdy polityk tak potrzebuje czasami, w pewnych okolicznościach, człowieka honorowego, że niby wściekle głodny wilk wpada do owczarni: tylko nie po to, żeby pożreć porwanego barana, lecz żeby się ukryć za jego wełnistym grzbietem.


471.

Czasy szczęśliwości. – Wiek szczęśliwości jest dlatego zupełnie niemożliwy, ponieważ ludzie pragną tylko życzyć go sobie, ale nie chcą go mieć, i każdy człowiek, skoro przychodzą nań dobre dni, uczy się wręcz modlić o niepokój i nędzę. Los ludzki jest urządzony na szczęśliwe chwile – w każdym życiu są takie chwile – lecz nie na epoki szczęśliwe. Mimo to, niejako "za górami", będą one istniały w wyobraźni człowieka jako część spuścizny przedhistorycznej; ponieważ bez wątpienia pojęcie wieku szczęśliwości od niepamiętnych czasów zapożyczano od owego stanu, w którym człowiek po trudach myśliwskich i wojennych oddaje się wypoczynkowi, wyciąga członki i słyszy wokół siebie szum skrzydeł sennych. Jest to błędny wniosek, jeśli człowiek zgodnie z owym dawnym przyzwyczajeniem wyobraża sobie, że i także teraz po całych okresach niedostatku i trudów może stać się jego udziałem ów stan szczęśliwości w odpowiednim stopniu i trwaniu.


472.

Religia i rząd. – Dopóki państwo lub, mówiąc jaśniej, rząd uważa się za opiekuna ustanowionego nad niedojrzałym tłumem, i ze względu na niego rozważa pytanie, czy religię należy zachować, czy usunąć: dopóty jest rzeczą wielce prawdopodobną, że zdecyduje się zawsze na zachowanie religii. Albowiem religia sprowadza pokój ducha na jednostkę w czasach strat, niedostatku, grozy, nieufności, więc wtedy, kiedy rząd nie czuje się w stanie uczynić czegoś dla złagodzenia cierpień moralnych osoby prywatnej. Co więcej, nawet podczas powszechnych, nieuniknionych i przede wszystkim niedających się odwrócić klęsk (głodów, kryzysów pieniężnych, wojen) religia użycza tłumowi spokojnej, wyczekującej, ufnej postawy. Wszędzie, gdzie dla człowieka światłego stają się widoczne konieczne lub przypadkowe wady rządu, lub niebezpieczne konsekwencje interesów dynastycznych i usposabiają go buntowniczo, ludzie ciemni będą sądzili, iż widzą palec Boży i cierpliwie będą się poddawać rozporządzeniom z góry (w którym to pojęciu stapiają się zwykle boskie i ludzkie rodzaje rządzenia). – W ten sposób zostaje zabezpieczony wewnętrzny spokój społeczny i ciągłość rozwoju. Władza opierająca się na jedności poczucia ludowego, na jednakowych dla wszystkich zasadach i celach, bywa ochraniana i uświęcana przez religię, oprócz tych rzadkich wypadków, kiedy duchowieństwo nie może się z władzą państwową porozumieć co do ceny i wszczyna walkę. Zazwyczaj państwo umie pozyskać sobie kapłanów, ponieważ odczuwa potrzebę ich najbardziej poufnego i ukrytego kierownictwa duchowego, i umie cenić sługi, które pozornie i zewnętrznie reprezentują zupełnie inne interesy. Bez pomocy kapłanów i dziś jeszcze żadna władza nie może się stać "legitymistyczną": jak to zrozumiał Napoleon. – Tak z konieczności idą ręka w rękę absolutny rząd opiekuńczy i czujna ochrona religii. Tutaj należy przypuścić, iż rządzące osoby i klasy są świadome pożytku, jaki zapewnia im religia, a przez to do pewnego stopnia czują swą wyższość nad nią, o ile używają jej jako środka: dzięki czemu kryje się tu źródło wolnomyślności. – Cóż jednak, jeśli zaczyna przenikać zupełnie inne pojęcie rządu, o jakim poucza się w państwach demokratycznych? Jeśli nie widzi się w nim nic innego, oprócz narzędzia woli ludu, żadnego "u góry" w stosunku do "u dołu", lecz jedynie funkcję jedynego samowładcy, ludu? W tym wypadku rząd może zajmować tylko takie stanowisko, jakie względem religii zajmuje lud; rozpowszechnienie oświecenia musi przeniknąć aż do jego przedstawicieli, nie tak łatwo będzie można zużytkowywać i wyzyskiwać popędy i pociechy religijne w celach państwowych (chyba że potężni wodzowie partyjni wspierają przez pewien czas wpływ, wyglądający podobnie do wpływu despotyzmu oświeconego). Lecz kiedy państwo samo już nie może wyciągnąć żadnej korzyści z religii, lub lud ma o rzeczach religijnych pojęcia zbyt rozmaite, żeby rząd mógł zachować jednakowe i jednolite postępowanie w zarządzie spraw religijnych – wtedy z konieczności ukaże się takie wyjście, żeby religię traktować jako sprawę prywatną i zdać ją na odpowiedzialność sumienia i przyzwyczajeń jednostki. Z początku skutek jest taki, że uczucie religijne pozornie się wzmacnia, w tym znaczeniu, że ukryte i przytłumione poruszenia tego uczucia, którym państwo mimowolnie lub umyślnie nie użyczało powietrza do życia, teraz wybuchają i wpadają w ostateczność; później okazuje się, iż religia roi się od sekt i że zasiano mnóstwo zębów smoczych w chwili, kiedy religię uczyniono sprawą prywatną. Widok walki, wrogie obnażanie wszystkich słabych stron artykułów wiary pozostawia wreszcie jedno tylko wyjście, mianowicie ludzie lepsi i zdolniejsi czynią areligijność swą sprawą prywatną: tym więcej, że podobny sposób myślenia zaczyna teraz panować w umyśle osób rządzących i, niemal wbrew ich woli, nadaje ich zarządzeniom charakter antyreligijny. Skoro to następuje, usposobienie ludzi, dotychczas jeszcze ożywionych duchem religijnym, którzy dawniej czcili państwo jako coś na pół lub całkiem świętego, zmienia się na usposobienie stanowczo wrogie państwu; czatują oni na zarządzenia rządowe, starają się je hamować, krzyżować, wywoływać niepokoje, jakie tylko mogą, i wskutek tego pociągają partię przeciwną, areligijną, żarem swego przeczenia do zapału niemal fanatycznego dla państwa; do czego też przyczynia się tajemny motyw, że w tych kołach serca ludzkie od czasu zerwania z religią odczuwają próżnię i starają się tymczasem w pewien sposób zapełnić ją oddaniem się państwu. Po tych walkach przejściowych, które mogą trwać długo, rozstrzygnie się w końcu, czy partie religijne są jeszcze dosyć silne, żeby przywrócić dawny stan rzeczy i cofnąć koło postępu: w tym wypadku państwo ujmuje niechybnie w ręce oświecony despotyzm (być może mniej oświecony i tchórzliwszy niż dawniej) – lub też zwyciężają partie bezwyznaniowe i podkopują, a w końcu po upływie kilku pokoleń, na przykład dzięki szkole i wychowaniu, czynią niemożliwym rozmnażanie się swoich przeciwników. Lecz wtedy i w nich słabnie ów zapał dla państwa: okazuje się coraz wyraźniej, że wraz z religijną czcią, dla której było ono misterium, instytucją nadziemską, zachwiany też został pełen czci i pietyzmu stosunek do niego. Odtąd jednostki upatrują w nim zawsze tylko tej strony, która może im przynieść pożytek lub wyrządzić szkodę, i wszelkimi środkami starać się będą o uzyskanie nań wpływu. Ta konkurencja jednak wkrótce staje się za wielka, ludzie i partie zmieniają się za szybko, w sposób zbyt dziki strącają z góry jedni drugich, zaledwie jej dosięgną. Wszystkim zarządzeniom przeprowadzanym przez rząd brak rękojmi trwałości; cofają się przed przedsięwzięciami, które musiałyby wzrastać w spokoju przez dziesiątki, setki lat, żeby donosić dojrzałe owoce. Nikt już nie czuje żadnego obowiązku względem prawa, prócz tego, żeby w danej chwili uginać się przed władzą, która prawo ustanowiła: lecz natychmiast zabierają się do podminowania jej przez nową władzę, nową, mającą się utworzyć większość. W końcu – można stwierdzić z pewnością – nieufność względem wszelkiego rządu, wniknięcie w to, jak bezużyteczne i wycieńczające są te walki na krótką metę, musi popchnąć ludzi do zupełnie nowego postanowienia: do usunięcia pojęcia państwa, do zniesienia przeciwieństwa między pojęciami "prywatny i publiczny". Towarzystwa prywatne krok za krokiem przeciągają do siebie sprawy państwowe: nawet najtrwalszą część tego, co zostało z dawnej pracy rządu (na przykład działalność, mającą na celu zabezpieczenie osób prywatnych przed innymi osobami prywatnymi) będzie w końcu spełniać przedsiębiorca prywatny. Pogarda, upadek i śmierć państwa, wyzwolenie osoby prywatnej (wystrzegam się, żeby nie powiedzieć: indywiduum) jest konsekwencją idei państwa demokratycznego; na tym polega jej misja. Jeśli spełni to zadanie – które, jak wszystko ludzkie, nosi w swym łonie wiele rzeczy rozumnych i nierozumnych – jeśli zwycięży wszelkie powroty dawnej choroby, wtedy w baśni ludzkości otworzy się nowa karta, na której ludzie będą czytali wiele dziwnych historii, a może też nieco dobrego. – Żeby to, co zostało powiedziane powtórzyć raz jeszcze w skrócie: interes rządu opiekuńczego idzie ręka w rękę z interesem religii, tak iż jeśli ta poczyna zamierać, chwieją się też podstawy państwa. Wiara w boski porządek rzeczy politycznych, w tajemnicę kryjącą się w istnieniu państwa, jest pochodzenia religijnego: jeśli religia zniknie, państwo niechybnie postrada swą dawną zasłonę Izydy i przestanie wzbudzać cześć. Samowładztwo ludu, jeśli przyjrzeć się z bliska, posłuży ku temu, żeby wypłoszyć z tej dziedziny uczuć ostatni urok i przesąd; demokracja nowoczesna jest historyczną formą upadku państwa. – Lecz widok, jaki otwiera się wskutek tego niezawodnego upadku, nie w każdym względzie jest złowrogi: przemyślność i interesowność ludzka ze wszystkich cech ludzkich najlepiej są rozwinięte; kiedy państwo przestanie odpowiadać wymaganiom tych sił, bynajmniej nie nastanie chaos, lecz nad państwem odniesie zwycięstwo wynalazek skuteczniejszy niż państwo. Ileż już ludzkość widziała umierających potęg organizacyjnych: na przykład władzę związków rodowych, która przez tysiące lat była o wiele potężniejsza od władzy rodziny, a nawet na długo przedtem, nim ta istniała, rządziła już i porządkowała. Widzimy wszak, jak doniosłe idee prawa i władzy rodziny, niegdyś panujące wszędzie, gdzie sięgał wpływ ducha rzymskiego, stają się coraz bledsze i słabsze. Tak też przyszłe pokolenie będzie oglądać państwo, tracące swe znaczenie w niektórych punktach ziemi – idea, o której wielu współczesnych ludzi zaledwie może myśleć bez trwogi i zgrozy. Pracować jednak nad rozpowszechnieniem i urzeczywistnieniem tej idei, jest to wprawdzie inna rzecz: trzeba mieć bardzo wysokie pojęcie o swym rozumie i historię ledwie w połowie pojmować, żeby już teraz za pług chwytać – kiedy jeszcze nikt nie umie wskazać ziarna, które później w zoraną ziemię należy rzucić. Zaufajmy więc "przemyślności i interesowności ludzkiej", że teraz jeszcze państwo przez długie lata istnieć nie przestanie i burzące usiłowania zbyt gorliwych i nadto pośpiesznych półmędrków zostaną odparte!


473.

Socjalizm i jego środki. – Socjalizm jest fantastycznym bratem młodszym prawie już wymarłego despotyzmu, po którym objąć chce dziedzictwo: jego więc dążenia, w najgłębszym rozumieniu, są reakcyjne. Albowiem pożąda on pełni władzy państwowej, jaką tylko despotyzm kiedykolwiek posiadał, co więcej, przewyższa wszystko, co istniało, przez to, że dąży wręcz do unicestwienia indywiduum: jako że to wydaje mu się nieusprawiedliwionym zbytkiem natury i powinno być przezeń poprawione na pożyteczny organ społeczny. Wskutek swego pokrewieństwa ukazuje się zawsze w sąsiedztwie nadmiernego rozwoju władzy, niby stary typowy socjalista Platon na dworze tyrana sycylijskiego. Życzy on sobie cezaryzmu tego stulecia (a w pewnych warunkach nawet go popiera), ponieważ, jak powiedziałem, chciałby być jego spadkobiercą. Lecz nawet to dziedzictwo nie wystarczyłoby do jego celów, jemu potrzeba najbardziej niewolniczego ukorzenia wszystkich obywateli przed państwem tak absolutnym, jakiego nigdy jeszcze nie było; i ponieważ nie może już zupełnie liczyć na dawny religijny pietyzm względem państwa, raczej mimo woli musi ustawicznie pracować nad usunięciem go – pracuje bowiem nad usunięciem wszystkich państw istniejących – i tak wtenczas może mieć nadzieję istnienia tylko przez krótki czas, tu i ówdzie, za pomocą krańcowego terroryzmu. Dlatego też przygotowuje się w milczeniu do panowania za pomocą terroryzmu i wbija na pół wykształconym tłumom wyraz "sprawiedliwość", niby gwóźdź w głowę, żeby je do reszty (potem, kiedy te niemało już ucierpiały od wykształcenia połowicznego) obrać z rozumu i zaopatrzyć w czyste sumienie do nieczystej gry, jaką mają odegrać. – Socjalizm może służyć do tego, żeby w sposób prawdziwie brutalny i uderzający pouczyć o niebezpieczeństwie nagromadzenia władzy państwowej, a przez to natchnąć nieufnością do samego państwa. Kiedy jego ochrypły głos zmiesza się z okrzykiem wojennym: "jak najwięcej państwa!", krzyk ten z początku stanie się przez to bardziej hałaśliwy niż kiedykolwiek: lecz wkrótce też rozlegnie się okrzyk przeciwny z tym większą siłą: "jak najmniej państwa!".


474.

Państwo obawia się rozwoju ducha. – Grecka polis, jak każda organizacyjna potęga polityczna, była wyłączna i nieufna względem wzrostu kultury; jej zasadniczy instynkt przemocy wywierał tylko wpływ paraliżujący i hamujący na kulturę. W kulturze nie chciała uznawać ani historii, ani stawania się; przepisane przez ustawy państwowe wykształcenie miało obowiązywać i utrzymywać na tym samym poziomie wszystkie pokolenia. Nie inaczej też chciał mieć jeszcze później Platon w swym państwie idealnym. Kultura rozwinęła się więc wbrew polis: wprawdzie pośrednio i mimo woli pomagała ona jej w tym, ponieważ w polis ambicja jednostki doznawała podniecenia do najwyższego stopnia, tak że kiedy jednostka raz wstąpiła na drogę postępu duchowego, wtedy i na tej drodze szła do granic ostatecznych. Natomiast nie należy się powoływać na pochwalną mowę Peryklesa: ponieważ ta jest tylko wielkim mirażem optymistycznym, która ma dowodzić rzekomo koniecznego związku między polis i kulturą ateńską. Blask jego wywołuje jeszcze raz Tukidydes, na chwilę, nim nad Atenami noc zapada (zaraza i przerwa tradycji), niby jasną zorzę wieczorną, która miała kazać zapomnieć o złym dniu, co ją poprzedzał.


475.

Człowiek europejski i zagłada narodów. – Handel i przemysł, obieg książek i listów, wspólność wyższej kultury, szybka zmiana miejsc zamieszkania i krajów, współczesne życie koczownicze tych wszystkich ludzi, którzy nie posiadają ziemi – wszystkie te warunki niechybnie pociągają za sobą osłabienie, a w końcu zagładę narodów, przynajmniej europejskich; tak iż ostatecznie wskutek ustawicznych krzyżowań musi powstać z nich rasa mieszana, rasa człowieka europejskiego. Temu celowi przeciwdziała obecnie, świadomie lub nieświadomie, zamykanie się w sobie narodów przez wytwarzanie nienawiści narodowych, ale powoli postęp tej mieszaniny posuwa się przecież naprzód, mimo chwilowych prądów przeciwnych: ten sztuczny nacjonalizm jest zresztą tak samo niebezpieczny, jak był niebezpieczny sztuczny katolicyzm, gdyż z istoty rzeczy jest stanem gwałtownego przymusu i oblężenia, który nieliczna mniejszość zawiesza nad większością i, żeby zachować powagę, potrzebuje podstępu, kłamstwa i gwałtu. Nie interes wielkiej liczby ludzi (interes ludów), jak się to chętnie mówi, lecz przede wszystkim interes pewnych dynastii książęcych, następnie pewnych klas handlowych i społecznych, popycha do tego nacjonalizmu; jeśli się to raz uznało, wtedy bez trwogi należy podawać się za dobrego Europejczyka i czynnie pracować nad stopieniem się narodów: w czym Niemcy dzięki swej dawnej, wypróbowanej własności tłumaczy i pośredników między narodami, mogliby być pomocni. Nawiasem mówiąc: cały problem żydowski istnieje tylko w obrębie państw narodowych, w tym znaczeniu, że na tym gruncie zdolność do czynu i wyższa inteligencja Żydów, ich w długiej szkole cierpienia gromadzony z pokolenia na pokolenie kapitał ducha i woli muszą wszędzie dochodzić do takiej przewagi, że ta budzi zazdrość i nienawiść, tak iż niemal we wszystkich narodach współczesnych szerzy się ta literacka zaraza – i to tym bardziej, im więcej narody te robią grymasów nacjonalistycznych – aby Żydów, jako kozłów ofiarnych, za wszelkie możliwe publiczne i wewnętrzne niedomagania, pod nóż prowadzić. Skoro już nie chodzi o zachowywanie narodów, lecz o wytworzenie jak najsilniejszej mieszanej rasy europejskiej, Żyd jest ingrediencją tak samo użyteczną i pożądaną, jak każda inna pozostałość narodowa. Nieprzyjemne, a nawet niebezpieczne cechy posiada każdy naród, każdy człowiek: jest okrucieństwem żądać, aby Żyd stanowił wyjątek. Owe cechy mogą być w nim nawet w szczególnym stopniu niebezpieczne i odstraszające; i być może, iż młody giełdowicz żydowski jest w ogóle najwstrętniejszym wynalazkiem rodzaju ludzkiego. Mimo to chciałbym wiedzieć, ile przy ogólnym obrachunku należy wybaczyć narodowi, który, nie bez winy ze strony ras wszystkich, ze wszystkich narodów posiadał najboleśniejszą historię, i któremu zawdzięczamy człowieka najgodniejszego miłości (Chrystusa), najbardziej prawego mędrca (Spinozę), najpotężniejszą księgę i najobfitsze w skutki prawo obyczajowe. Nadto: w najmroczniejszym okresie średniowiecza, kiedy cienka powłoka chmur idących z Azji zaległa nad Europą, wtedy właśnie żydowscy wolnomyśliciele, uczeni i lekarze, mimo najsurowszego ucisku osobistego, podtrzymywali sztandar oświaty i niepodległości umysłu i bronili Europy przed Azją; ich także usiłowaniom niemało należy zawdzięczać, że naturalniejsze, zgodniejsze z rozumem i w każdym razie niemityczne wyjaśnienie świata mogło w końcu znowu zwyciężyć, i że łańcuch kultury, który łączy nas obecnie z światłem starożytności grecko-rzymskiej, nie został zerwany. Jeśli chrześcijaństwo zrobiło wszystko, żeby zorientalizować Zachód, judaizm istotnie przyczynił się do tego, żeby go ustawicznie okcydentalizować: jest to poniekąd czynienie zadań i historii Europy przedłużeniem zadań i historii greckiej.


476.

Pozorna wyższość średniowiecza. – Średniowiecze ukazuje Kościół jako instytucję, zakładającą sobie uniwersalne cele, które obejmują w sobie całą ludzkość, a ponadto mającą na uwadze – rzekomo – swój najwyższy interes: w porównaniu z nim cele państwowe i narodowe, jakie przedstawia historia nowoczesna, czynią wrażenie przygniatające; wydają się drobnostkowe, niskie, materialne, ograniczone w przestrzeni. Lecz ta różnica w oddziaływaniu na wyobraźnię nie powinna kierować naszym sądem; albowiem owa instytucja powszechna odpowiadała potrzebom sztucznym, opartym na fikcji, które tam, gdzie ich nie było, musiano dopiero wytwarzać (potrzeba odkupienia); nowe instytucje zaradzają potrzebom rzeczywistym: przyjdzie zaś czas, kiedy powstaną instytucje przeznaczone do służenia wspólnym prawdziwym potrzebom wszystkich ludzi i usuną w cień i w zapomnienie fantastyczny, pierwotny obraz, Kościół katolicki.


477.

Wojna jest nieodzowna. – Jest to próżnym marzeniem i pozowaniem na piękną duszę oczekiwać jeszcze wiele od ludzkości (lub nawet: oczekiwać prawdziwie wiele dopiero wtedy), kiedy ta oduczy się prowadzić wojen. Tymczasem nie znamy innego środka, który mógłby przywrócić ludom wycieńczonym tę surową energię obozową, tę głęboką nienawiść nieosobistą, tę zimną krew w mordowaniu z zachowaniem czystego sumienia, ten wspólny organizacyjny zapał w tępieniu wroga, tę dumną obojętność na wielkie straty, na własne istnienie i istnienie osób kochanych, to głuche wstrząśnięcie dusz, podobne do trzęsienia ziemi, jak to czyni w sposób silny i niezawodny każda wielka wojna: tryskające wtedy strumienie i potoki toczą wprawdzie ze sobą kamienie i gruzy wszelkiego rodzaju i niszczą łąki kultur delikatnych, później jednak, w warunkach sprzyjających, poruszają z nową siłą koła w warsztatach ducha. Kultura zupełnie nie może się obyć bez namiętności, występków i złośliwości. – Kiedy Rzymianie cesarstwa zmęczyli się nieco wojnami, próbowali czerpać nowe siły w walkach zwierząt, w zapasach gladiatorów i w prześladowaniu chrześcijan. Współcześni Anglicy, którzy, jak się zdaje, także w ogólności wyrzekli się wojny, chwytają się innego środka, żeby odtworzyć te znikające siły: owe niebezpieczne podróże w celu dokonania odkryć, owe wyprawy morskie, owe wdzierania się na góry, przedsiębrane rzekomo w celach naukowych, w istocie mają na celu, żeby z awantur i niebezpieczeństw wszelkiego rodzaju przywieźć z powrotem nadmiar sił. Ludzie wynajdą jeszcze inne podobne surogaty wojny, lecz może dzięki nim będą nabierać coraz większego przekonania, że ludzkość, znajdująca się na tak wysokim stopniu kultury i przez to samo tak wycieńczona jak ludzkość złożona z teraźniejszych Europejczyków, potrzebuje nie tylko wojen, lecz największych i najstraszniejszych wojen – więc chwilowych powrotów barbarzyństwa – żeby środków kultury nie przypłacić swą kulturą i samym swym istnieniem.


478.

Pracowitość na Południu i na Północy. – Pracowitość rodzi się dwoma różnymi sposobami. Na Południu rzemieślnicy stają się pracowitymi nie z żądzy zysku, lecz z ciągłej potrzeby innych ludzi. Ponieważ zawsze się ktoś zdarzy, kto chce podkuć konia, naprawić wóz, więc kowal jest pracowity. Gdyby nikt nie przychodził, wałęsałby się po rynku. Żeby się wyżywić, do tego w kraju urodzajnym mało potrzeba, w tym celu wystarczyłaby bardzo mała ilość pracy, w każdym razie nie potrzeba by było być pracowitym; w najgorszym razie żebrałby i był zadowolony. – Pilność robotnika angielskiego, przeciwnie, każe przypuszczać zmysł zarobku: posiada on świadomość siebie i swego celu i przez własność chce zdobyć potęgę, przez potęgę, jak największą wolność i godność osobistą.


479.

Bogactwo jako źródło szlachectwa rodowego. – Bogactwo z konieczności wytwarza rasę arystokratyczną, ponieważ pozwala wybierać najpiękniejsze kobiety, opłacać najlepszych nauczycieli, pozwala człowiekowi na zabiegi czystości, pozostawia czas na ćwiczenia fizyzcne i przede wszystkim pozwala unikać ogłupiającej pracy fizycznej. W tym znaczeniu wytwarza wszystkie warunki, żeby sprawić, iż po upływie kilku pokoleń ludzie zachowują się, a nawet postępują dostojnie i pięknie: większą swobodę umysłu, zbędność nędznej małostkowości, uniżania się przed chlebodawcami, oszczędności liczącej się z każdym groszem. – Właśnie te negatywne korzyści są najcenniejszym darem losu dla młodzieńca; człowiek bardzo ubogi ginie zwykle wskutek szlachetności swego sposobu myślenia, nie posuwa się naprzód i nie zdobywa nic, rasa jego jest niezdolna do życia. – Przy tym należy jednak pamiętać, że bogactwo wywiera prawie takie same skutki, kiedy ktoś może wydawać trzysta talarów lub trzydzieści tysięcy talarów rocznie: poczynając odtąd, nie ma już istotnego postępu w okolicznościach sprzyjających. Lecz posiadać mniej, w dzieciństwie żebrać i poniżać się, jest rzeczą okropną: chociaż dla tych, co szukają szczęścia w blasku dworskim, w poddaniu się osobom możnym i wpływowym, lub dla tych, co chcą zostać książętami Kościoła, i to może być właściwym punktem wyjścia. (– Uczy to, jak się należy schylać, żeby się wślizgnąć w podziemne korytarze łaski.)


480.

Zawiść i bezwładność w różnym kierunku. – Obydwie wrogie sobie partie, socjalistyczna i narodowa – lub jakkolwiek ich nazwy brzmieć mogą w rozmaitych krajach Europy – godne są jedna drugiej: w obydwu zawiść i lenistwo są siłami poruszającymi. W jednym obozie chcą jak najmniej pracować ręcznie, w drugim jak najmniej głową; w pierwszym odnoszą się z nienawiścią i zazdrością do wybitnych i wyrastających nad poziom jednostek, które nie pozwalają dobrowolnie, żeby zaciągano je do szeregów dla działania tłumem; w drugim lepsza, korzystająca z lepszych warunków materialnych kasta społeczna, której właściwe zadanie, wytwarzanie najwyższych dóbr kultury, czyni życie wewnętrzne tym trudniejszym i boleśniejszym. Wprawdzie, jeżeli się uda ducha owego działania masowego uczynić duchem wyższych klas społecznych, to kohorty socjalistyczne będą miały zupełną słuszność, jeśli będą usiłowały przeprowadzić między sobą i tymi klasami także materialne zrównanie, ponieważ moralnie, głową i sercem, są już z sobą zrównane. – Żyjcie jako ludzie wyżsi i bez przerwy budujcie dzieła kultury wyższej – wtedy wszystko, co żyje, uzna wasze prawa, a porządek społeczny, którego szczytami wy jesteście, będzie zabezpieczony od wszelkich złych spojrzeń i zamachu!


481.

Wielka polityka i jej złe strony. – Tak samo jak naród nie ponosi największych ofiar wskutek wojny i gotowości do niej oraz kosztów wojny, wskutek stagnacji w handlu i w interesach, ani też wskutek utrzymywania stałej armii – jakkolwiek wielkie mogłyby być te ofiary obecnie, kiedy osiem państw europejskich obraca rocznie na ten cel sumę od dwóch do trzech miliardów – lecz przez to, że rokrocznie odciąga się najdzielniejszych, najsilniejszych, najpracowitszych ludzi od ich właściwych zajęć i zawodów, żeby uczynić z nich żołnierzy: tak samo największe straty, jakich doznaje naród dążący do prowadzenia wielkiej polityki i do zapewnienia sobie rozstrzygającego głosu między najpotężniejszymi państwami, nie kryją się tam, gdzie się je zwykle odnajduje. To jest prawdą, że od tej chwili poświęca się ustawicznie na "ołtarzu ojczyzny", albo ambicji narodowej, mnóstwo najwybitniejszych talentów, kiedy tymczasem dawniej dla tych talentów, które teraz pochłania polityka, stały otworem inne pola działania. Lecz ubocznie od tych hekatomb społecznych, i w rzeczywistości okropniejsze od nich, odbywa się widowisko, jednocześnie powtarzające się bez przerwy w stu tysiącach aktów: każdy dzielny, pracowity, rozumny, czynny członek takiego narodu, który łaknie politycznych wieńców sławy, poddaje się tej żądzy i nie oddaje się już tak jak dawniej całkowicie swej sprawie: co dzień ponawiające się kwestie i troski dobra powszechnego pochłaniają codziennie część kapitału głowy i serca każdego obywatela: suma wszystkich tych ofiar i strat energii i pracy indywidualnej jest tak olbrzymia, że polityczny rozkwit narodu niemal z konieczności pociąga za sobą zubożenie i znużenie duchowe, zmniejszenie wydajności w dziełach, które wymagają wielkiej koncentracji i jednostronności. W końcu można sobie zadać pytanie: czyż opłaca się cały ten rozkwit i wspaniałość całości (które przecież ujawniają się tylko w postaci obawy innych państw przed nowym kolosem i przywilejów, wydartych zagranicy dla narodowego handlu i przemysłu), jeśli tym ordynarnym i jaskrawym kwiatom narodu trzeba poświęcić wszystkie szlachetniejsze, delikatniejsze, bardziej duchowe rośliny i porosty, w które gleba jego była dotychczas tak bogata?


482.

I powiedzmy jeszcze raz. – Opinie publiczne – osobiste lenistwo.