Mściwy karzeł i Masław książę mazowiecki/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mściwy karzeł i Masław książę mazowiecki |
Podtytuł | Powieść narodowa |
Rozdział | II |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wyd. | 1912 |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Słońce już zaszło, a czerwone chmury zapowiadały straszliwą burzę, ciemność zalegała obszary i żadnej gwiazdy nie mógłby dostrzedz wzrok nawet sokoli; ale natomiast okna zamkowe rzęsistym jaśniały ogniem, bo Joanna z Gozdawy miłego przyjmowała gościa. Tymczasem pod sosną, na małem wzgórzu, oczekiwał karzeł rycerza; jakoż przybył niedługo Jordan w lekką kolczugę i ciemną czapkę przybrany, z mieczem i sztyletem u boku.
— Zazwyczaj — rzekł karzeł, — oczy wierniejszemi są od uszu, bo to, co widzimy, więcej nas
uderza nad odgłosy i podszepty ludzkie. Chodź więc, a ukażę ci najokropniejsze widowisko; ale powiedz mi pierwej, czy zdołasz niebezpieczeństwom śmiało czoło postawić?
— Moje serce stalową, jak piersi, otoczone jest powłoką, kiedy godzina trwogi dla innych uderzy; a kiedy idzie o śmiałość, poszedłbym za szatanem i do ciemnic piekła.
— Jeżeli może być obraz piekła na ziemi, to go dziś ujrzysz, chodź a milcz, patrz a milcz, uderzaj a milcz, a kiedy ci powiem, otwórz usta, to mów i mów z całą odwagą, którą się teraz tak chlubisz.
I szli razem przez wały, przez podziemne przejścia i ciemne kurytarze, przez ważkie schody i długie komnaty: a wszędy panowała cichość, tylko odgłos ich stąpań od sklepień i murów się odbijał. Karzeł szedł przodem w milczeniu i otwierał drzwi wielkim kluczem u pasa zawieszonym, poglądając często na towarzysza z bezprzykładną stałością za nim postępującego. Nareszcie, kiedy przybyli do drzwi żelaznych, mocno na rygle zapartych, obrócił się Gonda i przybliżył pochodnię ku licom Jordana, jak gdyby z nich chciał uczucia duszy jego wyczytać.
— Jeszcze raz ci powtarzam — rzekł po niejakiej chwili, — jeśli ci zbywa na odwadze i męstwie, jeśliś niepewny ręki i oręża, lękaj się próg ten przestąpić, i raczej powróćmy oba.
— Otwieraj te drzwi! — zawołał rycerz nieco przytłumionym głosem — otwieraj! nie słabiej trzyma się męstwo mojej duszy, jak ta klinga rękojeści. To mówiąc, dobył miecza i potężnie uderzył w żelazny rygiel, który natychmiast upadł z łoskotem na ziemię.
Karzeł zakręcił klucz w zamku, skrzypnęły zawiasy, rozwarły się podwoje i weszli do komnaty napełnionej trupami; jedne z nich leżały na ziemi, inne stały przy murach, niektóre już przegniłe, niektóre wyschłe i skościałe, a inne jeszcze świeże były. Wszystkie zaś młodych dziewic; każdej z nich głęboka rana rozdzierała piersi. Ten straszliwy widok zatrwożył zrazu Jordana, lecz wnet odzyskał przytomność i, nagle odwracając się do karła: czego chcesz ode mnie? — zawołał — czyś tu mnie na śmierć przyprowadził?
— Ciszej, ciszej! — odparł karzeł — niepotrzebnie gniewem się unosisz, budzisz te trupy; są to nieszczęśliwe ofiary Joanny z Gozdawy; ale czas już położyć koniec okrucieństwom; dziś Joanna z rąk twoich śmierć zasłużoną odebrać powinna. Dowiedz się!.. że za kilka chwil, za godzinę może Zbisława grób tu znajdzie dla siebie.
— Coś wyrzekł — krzyknął Jordan — przebóg! byćże to może?.. lećmy... spieszmy na pomoc i pociągnął silnie za sobą karła.
— Wstrzymaj się, niebaczny! jeszcze dość czasu, wstrzymaj się! powtarzam, pod utratą życia przysięgam, że ocalisz Zbisławę, tylko się wstrzymaj! jeśli pragniesz jej życia, nie czas jeszcze spieszyć z pomocą; zostań tu raczej i słuchaj mojej powieści, niedługo trwać będzie.
Wahał się jeszcze Jordan, dręczony niepewnością, co miał przedsięwziąć, ale nareszcie zaufał przysięgom karła i postanowił czekać sposobnej chwili ocalenia Zbisławy.
I usiadł karzeł wśród trupów, a rycerz stał przed nim, zmuszony słuchać przewodnika, ale twarz jego i spojrzenie płonęły całym ogniem wewnętrznej niecierpliwości.