<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Lubicz
Tytuł Mały bohater
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
ZAJMUJĄCE CZYTANKI —   NR. 16

MAŁY BOHATER
OPOWIADANIE DLA MŁODZIEŻY
NAPISAŁ
ARTUR LUBICZ
WYDAWNICTWO M. ARCTA W WARSZAWIE


DRUKARNIA ZAKŁADÓW WYDAWNICZYCH
M. ARCT, SP AKC. W WARSZAWIE,
CZERNIAKOWSKA 225
1931






I.
WIĘŹNIOWIE.

Wąską ścieżką w prastarym lesie szli dwaj Indjanie z pokolenia Komanczu.
Promienie południowego słońca z trudnością przeświecały poprzez gęstwinę liści i gałęzi, to też wokoło panował półmrok zielonkawy. Z głębi lasu odzywał się od czasu do czasu ryk przytłumiony bawołu, wycie głuche wilka lub pisk ptaka drapieżnego, i znów następowała cisza, jakgdyby sam las przysłuchiwał się ginącym wdali tonom. Mimo upału i gorąca grunt pod krzewami był wilgotny i skutkiem tego wprawne oko Indjan łatwo rozróżniało ślady jelenia, dzika, lekkie kroki wilka i szerokie łapy króla lasów północno-amerykańskich — niedźwiedzia.
Starszy Indjanin, idący przodem, miał narzucony na plecy płaszcz, podbity futrem niedźwiedziem; za szerokim pasem tkwił tomahawk, czyli siekiera bojowa indyjska, i długi nóż myśliwski; obok widniała prochownica i kołysał się kapciuch z tytuniem; przez ramię miał przerzuconą dubeltówkę, a na nogach lekkie obuwie indyjskie, zwane mokasynami.
Twarz Indjanina, nacechowana pewną dumą i powagą w spojrzeniu, nie była zeszpecona tatuowaniem, jak to się często zdarza u czerwonoskórych, którzy chętnie wykłuwają i napuszczają farbą rozmaite rysunki na swej skórze. Czarne włosy, w górę zaczesane, ozdobione były trzema długiemi piórami ze skrzydeł orła skalnego, znak godności wodza plemienia.
Młodszy Indjanin, lat może piętnastu, uzbrojony podobnie, jak starszy, tylko mniej bogato, smukły i zgrabny, miał w rysach twarzy takie podobieństwo do starszego, iż z pierwszego rzutu oka można było poznać, że jest synem wodza.
Szersza ścieżka pozwoliła im od jakiegoś czasu iść obok siebie.
Wtem młody nachylił się nagle ku ziemi i począł pilnie przypatrywać się śladom. Starszy przystanął, i spytał przyciszonym głosem:
— Co widzi Chyży Jeleń? Czy ślad niedźwiedzia, czy tropy innego zwierzęcia?
Młody, nie odrywając oczu od ziemi, odpowiedział:
— Niech Czerwony Blask sam spojrzy!
Wódz się pochylił i rzekł po chwili:
— Stopa Indjanina, ale nie z naszego plemienia... Czy Chyży Jeleń odgadnie, kto dziś tędy przechodził?
Młody przyklęknął i badał pilnie lekki ślad, pozostawiony na wilgotnawej ziemi, wreszcie spojrzał roziskrzonym wzrokiem na ojca i szepnął:
— Tędy przechodził Siuks! Czego szukają te tchórzliwe wilki w naszym lesie?
— Mój syn poznał ślad wroga — pochwalił Czerwony Blask. — Siuksowie wdarli się do naszych borów, aby wypatrzeć nasz obóz, a potem nocą napaść, gdyż w otwartej bitwie ci tchórze zawsze ulegną Komanczom. Wielki Duch Indjan odwrócił jednak od nich swe oblicze, gdy zdradził ich obecność wodzowi Komanczów. Czerwony Blask i Chyży Jeleń muszą pośpieszać do domu, aby przyjąć godnie tych nienawistnych gości.
Mówiąc to, zdjął z ramienia dubeltówkę, opatrzył tomahawk i kordelas, a skinąwszy na syna, ruszył w dalszą drogę. Idąc, wsłuchiwali się w każdy szelest, szmer, gotowi zawsze do obrony; ale wokoło nie spostrzegli nic podejrzanego.
Ścieżka leśna przechodziła obecnie przez małą haliznę[1]. Pośrodku tej polanki z pod wysokiej skały, samotnie sterczącej, biło źródło.
Zanim dwaj Indjanie weszli na tę leśną łączkę, przystanęli i rozglądali się bacznie na wszystkie strony.
Już byli niedaleko źródła, gdy uszu ich dobiegł szmer liści i trzask gałęzi. Stanęli. Nagle wszystkie krzewy, otaczające łączkę, zakołysały się i z gąszczu wychyliły się dzikie postaci Siuksów. Rozległ się groźny okrzyk:
— Śmierć Komanczom!
Siuksowie wywijali tomahawkami, napinali łuki i podnosili dzidy. Dwaj napadnięci wycelowali swe strzelby, rozległy się cztery strzały i czterech Siuksów zbroczyło krwią leśną polankę; pozostali jednak szybko rzucili się na dwóch Komanczów, aby nie dopuścić do nowego nabicia wystrzelonych dubeltówek.
Wtem odezwał się grzmiący głos wodza:
— Wojownicy, nie strzelajcie! To wódz Komanczów i jego syn. Musimy ich dostać żywcem, aby zginęli na palu męczeńskim!
Rozkaz wodza przyjęli Siuksowie radosnym okrzykiem: „hugh!“ i zaczęli otaczać Komanczów. Czerwony Blask skoczył wraz z synem ku wystającej skale i, oparłszy się o nią plecami, obydwaj bronili się zajadle. Każdy z Siuksów, który się zbliżył, otrzymywał cios tomahawkiem lub kordelasem. Patrząc na tę walkę, wódz Siuksów krzyknął:
— Niech wódz Komanczów podda się odważnym Siuksom!
— Chytry Wąż niegodzien, by mu Czerwony Blask odpowiadał, jednak wódz Komanczów powie kilka słów: gdyby Czerwony Blask należał do Siuksów, musiałby słuchać Chytrego Węża, ale on jest wodzem Komanczów i kto chce się zapoznać z naszemi tomahawkami, niech po nie przyjdzie!
Siuksowie nacierali coraz goręcej, ale bezskutecznie. Już chcieli zabić strzałami broniących się, gdy ich wódz krzyknął:
— Podli Komanczowie muszą zginąć w mękach na palu! Biada temu, kto ich zastrzeli!
Wydawszy ten rozkaz, wódz wmieszał się między swych wojowników i pomówił z kilkoma na uboczu. Po chwili kilku Siuksów zniknęło w gęstwinie lasu. Gdy pozostali, zachęcani przez wodza, nacierali na Komanczów, a ci, zajęci obroną, nie zważali na boki, nagle poczuli na sobie sznury, któremi ich silnie przykrępowano do skały. Był to podstęp wojenny Chytrego Węża. W ten sposób dostał w swoją moc wodza Komanczów i jego syna.
— Siuksy są tchórze! — zawołał Czerwony Blask. — Pięćdziesięciu wojowników nie mogło dać rady dwom Komanczom; zwyciężyli podłą zdradą!
Za karę zakneblowano mu usta, a gdy i Chyży Jeleń urągał Siuksom w podobny sposób, zrobiono z nim to samo.
Następnie Siuksowie, zabrawszy swych zabitych i rannych, wzięli więźniów na nosze i szybko zniknęli w gęstwinie leśnej.

II.
NIEDŹWIEDŹ.

Wieczorem tegoż samego dnia, niedaleko halizny starego boru, na której bronili się bezskutecznie Czerwony Blask, i Chyży Jeleń, młody Indjanin gonił zapamiętale uchodzącego w tę stronę niedźwiedzia.
Młodzieniec ten z plemienia Komanczów znany był pod nazwiskiem Postrach Niedźwiedzi, gdyż w jego wigwamie wisiało trzydzieści pięć skór niedźwiedzi, upolowanych własnoręcznie.
Dziś od wczesnego ranka śledził wielkiego niedźwiedzia w puszczy leśnej, ale mimo wszelkich starań i podstępów, nie mógł się przybliżyć na odległość strzału. Wprawdzie w ciągu dnia słyszał gdzieś w głębi boru strzały, ale opanowany gorączką myśliwską, nie zważał na te odgłosy, śledząc gorliwie upatrzone zwierzę. Zwierz biegł wprost na polankę, znęcony prawdopodobnie zapachem krwi ludzkiej, rozlanej w walce Siuksów z Komanczami.
Gdy Postrach Niedźwiedzi wszedł na haliznę, spostrzegł natychmiast ślady wrogów, jak również i dwóch Komanczów. Na chwilę przystanął, ale owładnięty zapałem myśliwskim, postanowił wpierw zabić niedźwiedzia, a dopiero wrócić i zbadać znaczenie tych śladów.
Spojrzał wokoło i nagle o kilkanaście kroków zobaczył ogromnego niedźwiedzia, który, wspiąwszy się na tylne łapy, z groźnym pomrukiem zbliżał się do niego. Postrach Niedźwiedzi szybko zmierzył się strzelbą, wycelował w serce i pocisnął za cyngiel. Padł strzał i donośne echo zagrało w głębiach boru. Zwierzę pochyliło się i runęło na ziemię, ale wkrótce powstało z rykiem i, chwiejąc się, szło na myśliwca. Po chwili stanęło na dwóch tylnych łapach, ryknęło jeszcze głośniej, wyszczerzyło swe białe zęby i zbliżało się do Indjanina.
Ten stał w miejscu, trzymając w prawej ręce długi ostry nóż. Bywał już nieraz w podobnych opałach, z których zawsze wychodził cało, ale dziś czuł się zmęczony całodzienną gonitwą i przeraziła go wielkość niedźwiedzia. Już tylko kilka kroków dzieliło Indjanina od rozjuszonego zwierzęcia, które, usłyszawszy jakiś niezwyczajny szelest, zwróciło głowę w tym kierunku, ale mimo to wciąż zbliżało się do Indjanina. Właśnie miało go objąć w swój śmiertelny uścisk, gdy Indjanin szybko uskoczył wbok, lecz trafił na oślizłą ziemię i upadł. Niedźwiedź na jedną sekundę zawahał się. Wtem rozległ się strzał. Trafiony zwierz skoczył wgórę i z łoskotem runął na ziemię opodal Indjanina, który już się zerwał i, spoglądając na martwą zdobycz, zawołał:
— Znakomity strzał! W samo oko!
Równocześnie z pobliskich krzaków wychyliła się postać białego myśliwca z dubeltówką w ręku. Ubrany dostatnio, miał na głowie kołpak, ozdobiony złotem wyszyciem sokoła z rozpostartemi skrzydłami.
— Postrach Niedźwiedzi wita Złotego Sokoła i dziękuje mu za jego pomoc! — odezwał się Indjanin, podając rękę myśliwcowi.
— Złoty Sokół pozdrawia czerwonego brata i raduje się, iż mógł mu oddać przysługę.
Postrach Niedźwiedzi wyjął z mieszka kalumet, czyli fajeczkę z czerwonej gliny na krótkim cybuszku, nałożył tytuniem, skrzesał ognia, wypuścił kilka kłębów dymu i podał ją myśliwcowi, który ją kurzył przez kilka chwil. Gdy w ten sposób stwierdzona została obustronna przyjaźń, Indjanin zachęcał myśliwca, by zabrał sobie skórę ubitego niedźwiedzia.
— Przenigdy! — odparł Złoty Sokół — mój czerwony brat ma sam tylko prawo do tej skóry, gonił zwierzę dzień cały i byłby je zabił gdyby się nie poślizgnął. Niechże tedy Postrach Niedźwiedzi zabierze tę skórę.
Słysząc te słowa, Indjanin uśmiechnął się radośnie i szybko zaczął zdejmować skórę z niedźwiedzia. Po chwili Złoty Sokół zawołał:
— Co widzę!? Toż tutaj bili się Komanczowie z Siuksami!
— Mój blady brat dobrze widzi — odpowiedział Postrach Niedźwiedzi. — Jeżeli Złoty Sokół ma ochotę dowiedzieć się, kogo napadli ci zbóje, niech pójdzie ze mną do wigwamu.
— Będę z chęcią towarzyszył memu czerwonemu bratu, gdyż pragnę odwiedzić wodza Komanczów, a mego przyjaciela. Dawno już go nie widziałem!
W odpowiedzi na to Postrach Niedźwiedzi począł opowiadać z dumą o ostatnich wyprawach swego wodza.
Indjanin skończył wreszcie swą pracę, odciął łapy, ulubiony przysmak indyjski, i krwawe, odarte cielsko zostawił na ucztę dla wilków. Skórę zwinął, przewiesił przez ramię i, skinąwszy na myśliwca, ruszył przodem do osady Komanczów.

III.
W OSADZIE SIUKSÓW.

Na środkowym placu osady, przy wielkiem ognisku, skończyła się właśnie narada wojowników.
Wódz plemienia Chytry Wąż i wszyscy starsi jednogłośnie uchwalili, że więźniowie zostaną wbici na pal.
Po skończonej naradzie uderzono w wielki bęben i zwołano wojowników, a równocześnie kazano wyprowadzić związanych więźniów.
Poprzednio już zostały wkopane w ziemię dwa grube pale, do których przywiązano jeńców i wkrótce miała się zacząć uroczystość.
Około przywiązanych rozpoczął się najpierw taniec wojenny. Siuksowie z tomahawkami w rękach kręcili się wkółko przy odgłosie bębna, uderzając ostrzami tomahawków przy spotkaniu się.
Czerwony Blask drżał na myśl, iż może jego syn zlęknie się mąk i strach wypłynie na jego oblicze. Byłaby to straszna hańba dla Komanczów, a triumf dla Siuksów.
Korzystając też z chwili, rzekł do syna:
— Niech Chyży Jeleń przecierpi mękę jak dzielny mąż.
— Nie bój się o Chyżego Jelenia, ojcze, pokaże on Siuksom, że jest prawym Komanczem.
Słowa te usłyszeli Siuksowie i, plując na niego, śmiali się głośno. Inni chcieli wyrwać mu język, ale Chytry Wąż nie pozwolił, bo chciał posłyszeć jęk boleści Chyżego Jelenia, gdy się zaczną prawdziwe męki.
Tymczasem tańczono coraz szybciej, dzikie skoki objawiały zapał, ogłuszające wrzaski oznaczały pieśń triumfu, wreszcie celniejsi wojownicy ustawili się w porządku i zaczęli rzucać do słupów tomahawkami. Ostre topory gwizdały tuż nad głową przywiązanych i z głuchym odgłosem wrzynały się w drzewo. Za każdym rzutem udatnym rozlegał się krzyk triumfalny: „Hugh!“ Chytry Wąż gwizdnął i wnet uszeregowali się młodzi Siuksowie z łukami. Wypuszczali na uwiązanych ostre strzały, które, świszcząc, grzęzły w słupie.
— Czy widzisz ty, wodzu niedołęgów i rabusiów, jak strzela nasza młodzież? — zapytał Chytry Wąż.
— Siuksowie są tchórze! — odpowiedział z pogardą Czerwony Blask.
Ale zgromadzeni wojownicy byli uradowani zręcznością swej młodzieży i na ich cześć krzyknęli kilkakrotnie „hugh!“
Przywiązani do słupów, mimo że śmierć czyhała już na nich, nie zmrużyli oczu, nie drgnęli nawet, a w duszy obaj pragnęli, by którakolwiek strzała, zmyliwszy drogę, trafiła ich, a tem samem uwolniła od przeczuwanych, okrutnych mąk. Ale śmierć nigdy nie przychodzi na zawołanie, strzały padały gęsto obok, żadna jednak nie drasnęła nawet ciała jeńców.
Uradowani Siuksowie, zakrzyknąwszy triumfalne „hugh!“, rozpoczęli na nowo swój dziki taniec.
Wtem zdala od strony lasu rozległ się okrzyk bojowy. Więźniowie poznali swoich i zawołali radośnie.
— To nasi wojownicy!
Pomiędzy Siuksami zapanowało chwilowe zamieszanie, gdyż nikt nie spodziewał się napadu. Z trudem udało się wreszcie Chytremu Wężowi uszeregować swych licznych wojowników i rozpocząć bitwę z nadbiegającymi Komanczami.
Było ich około pięćdziesięciu, a na czele szedł Postrach Niedźwiedzi i Złoty Sokół.
Dwaj myśliwi, jeden czerwony, drugi biały, wieczorem poprzedniego dnia przyszli do osady Komanczów. Złoty Sokół wypalił fajkę pokoju z zastępcą wodza i zaraz zapytał o Chyżego Jelenia, którego bardzo lubił. Odpowiedziano mu, że Czerwony Blask i Chyży Jeleń udali się do boru przed świtem w sprawie bardzo ważnej.
— A może to ich ślady były na polance? — zwrócił się myśliwy z zapytaniem do Postracha Niedźwiedzi.
Jego domysł okazał się słuszny, gdyż w osadzie byli wszyscy, prócz dwustu wojowników, którzy pod dowództwem Srogiej Burzy, brata wodza, wyszli na pomoc plemieniu sąsiedniemu, napadniętemu przez dzikich Pawnisów; brakowało jedynie Czerwonego Blasku i Chyżego Jelenia. Postrach Niedźwiedzi opowiedział o spotkanych śladach walki, a jego słowa potwierdził Złoty Sokół.
Natychmiast zwołano starszych na naradę przy ognisku i uchwalono wysłać wojowników, znajdujących się w osadzie, przeciw Siuksom. Gdy się obliczono, pokazało się, iż jest w osadzie sześćdziesięciu wojowników, z tych dziesięciu musiano zostawić przy wigwamach na wypadek jakiego niebezpieczeństwa, a pięćdziesięciu oddano pod dowództwo dwóch myśliwych: czerwonego i białego. Ruszono skoro świt ku osadzie Siuksów, a Postrach Niedźwiedzi czuł się wielce dumnym, że jest wodzem, i chociaż słuchał rozumnych rad Złotego Sokoła, nie stosował się do nich, zaufany w swą powagę i władzę.
Napróżno też radził Złoty Sokół Komanczom skryć się w lesie blisko osady Siuksów i tam oczekiwać nocy, pory najstosowniejszej do napadu wobec małych sił Komanczów; ci jednak, pełni zarozumiałości w swą odwagę i dzielność, rzucili się na osadę, skoro się do niej zbliżyli.
Wszczęła się bitwa, w której pięćdziesięciu Komanczów walczyło przeciw dwustu Siuksom.
Złoty Sokół nie brał udziału w bitwie, bokiem, ukrywając się za drzewami i rowami, skradał się do środka osady, pragnąc odnaleźć więzienie swych przyjaciół i przedewszystkiem wrócić im wolność.
Żył on oddawna z Indjanami i znał ich obyczaje, wiedział zatem, że w wigwamach ani w chacie nie znajdują się więźniowie, ale gdzieś na uboczu. Pośpieszył na plac zebrań i ujrzał swych przyjaciół uwiązanych do słupów. Skoczył — i w jednej chwili rozciął sznury, krępujące wodza Komanczów i jego syna.
Ci, pochwyciwszy porzucone wokoło tomahawki, biegli ku swoim; Siuksowie spostrzegli ich jednak dość wcześnie i rzucili się na nich gromadą. Wszczęła się zacięta walka, wkrótce jednak powalono na ziemię wodza Komanczów i Złotego Sokoła, tylko Chyży Jeleń, mimo szalonej pogoni, mknął jak strzała w kierunku lasu i zniknął w gęstwinie.
Tymczasem bitwa trwała dalej; Komanczowie widzieli, że muszą ulec przeważającej liczbie Siuksów, odwaga ich słabła, niektórzy uciekali, inni poranieni przestali się bronić, a klęska stała się zupełną, gdy został pochwycony Postrach Niedźwiedzi. Wówczas Siuksowie z okrzykiem: „hugh!“ zaczęli gonić uciekających Komanczów, urządzając sobie rodzaj polowania na każdego wojownika.

IV.
DWAJ INDJANIE.

Nazajutrz po bitwie pogoda była wspaniała. Na czystem niebie nie było żadnej chmurki, a słońce zdawało się promienniejsze, niż zazwyczaj i tak jasne, że rozświetlało nawet głębokie cienie prastarego boru.
W głębi lasu, na miękkim mchu, w cieniu rozłożystego buku, otoczonego gęstemi krzakami, leżał młody Indjanin śpiący. Był prawie nagi, a na jego bronzowawem ciele widać było krwawe pasy i znaki. Obudziwszy się, zgrzytnął zębami i syknął:
— Podli Siuksowie! Łatwo im teraz chlubić się zwycięstwem, gdy ich było czterech na jednego! O, gdyby Sroga Burza nie wziął był aż dwustu wojowników z sobą, bylibyśmy zwyciężyli Siuksów, Czerwony Blask byłby wolny, a Złoty Sokół nie dostałby się do niewoli.
Umilkł i zamyślił się głęboko.
— Gdyby Chyży Jeleń był pewny — wyszeptał po chwili — że więźniowie nie będą zamęczeni dziś lub jutro, poszedłby do srogiej Burzy i z nim razem zniszczyłby to gniazdo ropuch. Ale zanim Chyży Jeleń powróci, dusze dzielnych wojowników mogą być już na wiecznych łowach u Wielkiego Ducha. Chyży Jeleń musi sam pokusić się o wyswobodzenie więźniów.
I zaczął układać plan uwolnienia ojca i Złotego Sokoła. Myślał długo, wzdychał, ale nie mógł znaleźć sposobu, więc wstał i szedł dalej w gęstwinę leśną. Wreszcie poczuł głód i zaczął szukać jakichkolwiek owoców leśnych. Narazie jednak nic nie spostrzegł i poszedł dalej.
Na skraju małej dolinki w głębokim parowie dostrzegł krzaki brusznicy[2], okryte dojrzałemi owocami. Zbiegł wdół i zaczął smacznie zajadać, lecz skromną tę ucztę przerwał mu dziwny jęk. Zaczął nasłuchiwać. Jęk znów się powtórzył, słabszy wprawdzie, ale dość wyraźny. Napróżno Chyży Jeleń, przylgnąwszy do ziemi, rozglądał się wkoło, nie dojrzał nic nigdzie. Uspokojony wzniósł w górę oczy i ujrzał na samym szczycie wystającej skały Indjanina, wiszącego głową nadół. Poczekawszy chwilę, Chyży Jeleń pobiegł w górę, aby zbadać bliżej ten niepokojący go widok.
Wdrapawszy się z trudem na skałę prawie prostopadłą, ujrzał dziwny obraz przed sobą. Oto nogi jakiegoś Indjanina zaplątały się w korzenie drzewa, a on, uczepiony nogami, wisiał głową w dół. Z chwilą rozluźnienia korzeni spadłby w przepaść i zginąłby niechybnie, uderzywszy głową o ostre kanty głazów.
Chyży Jeleń, spojrzawszy uważnie na Indjanina, zobaczył, że jest to Siuks. W pierwszej chwili zawziętości chciał usunąć korzenie z pod nóg wroga, ale przyszły mu na myśl nauki Złotego Sokoła.
Od niego to dowiedział się, że prócz Wielkiego Ducha Indjan istnieje miłosierny, szlachetny, przebaczający Bóg, który jest tak dobry, że nawet swych wrogów miłuje i nie pamięta krzywd i obelg. Złoty Sokół opowiadał tak pięknie i obrazowo o tym Bogu miłości, że Chyży Jeleń ślubował sobie w duszy słuchać tych rad i zastosować je w życiu. Teraz, gdy zobaczył nieszczęśliwego Siuksa, zalanego krwią, poczuł litość. Pochylił się nad przepaścią, pociągnął zwisłe ciało w górę, następnie uwolnił nogi z korzeni, a widząc go silnie omdlałym, zsunął ostrożnie na dół, gdzie było małe źródełko. Zaczerpnąwszy wody, natarł mu skronie, nozdrza, szyję i piersi, aż wreszcie po długich usiłowaniach omdlały otworzył oczy i począł uważnie przyglądać się Chyżemu Jeleniowi. Ten, uśmiechnąwszy się przyjaźnie, rzekł:
— Siuks pewno zabiłby swego wybawiciela, gdyby był uzbrojony?
Indjanin odwrócił głowę i nic nie odpowiedział.
— Życie Siuksa było w mych rękach — zaczął Chyży Jeleń — dość mi było zostawić Siuksa wiszącego, albo potrącić korzeń, w którym były uwikłane jego nogi, a Siuks zginąłby niechybnie. Jednak nie uczynił tego Chyży Jeleń i myśli, że Siuks będzie mu wdzięczny.
Gdy Indjanin posłyszał nazwisko Chyżego Jelenia, wstrząsnął się, a na jego twarzy odbił się wyraz nienawiści; wkrótce jednak zapanował nad sobą, obrócił się ku Chyżemu Jeleniowi i, wyciągnąwszy rękę, przemówił:
— Siuksowie i Komanczowie nie żyją z sobą w zgodzie, ale to nie przeszkadza, by Gorący Wicher zaprzyjaźnił się z Chyżym Jeleniem. Gorący Wicher dziękuje szlachetnemu Jeleniowi, że uratował go od śmierci. Gdyby czerwony brat miał przy sobie kalumet, wykurzylibyśmy go wspólnie.
Lecz ani jeden, ani drugi nie miał przy sobie fajki, nie mogli tedy stwierdzić swej przyjaźni obyczajem indyjskim.
Chyży Jeleń podał rękę Indjaninowi, którego słowa wydały mu się szczere.
— Jakim sposobem Gorący Wicher wpadł pomiędzy korzenie? — rzekł po chwili Chyży Jeleń.
— Gorący Wicher pragnął zostać lekarzem i wróżbitą Siuksów — tłumaczył się uratowany — szuka tedy ziół, posiadających wielką moc i siłę. Właśnie u szczytu tej skały Gorący Wicher spostrzegł bardzo cenną roślinę, wszedł tam, wyciągnął rękę po nią, wtem usunęły się korzenie i Gorący Wicher padł głową na dół. Chyży Jeleń postąpił szlachetnie, uratowawszy Siuksa.
— Gorący Wicher pewno dziś wróci do swego wigwamu?
— Wrócę, podobnie jak Chyży Jeleń do osady Komanczów.
Syn wodza skinął głową.
— Zapewne Chyży Jeleń wezwie wojowników na pomoc i napadnie na Siuksów, aby uwolnić więźniów? — dopytywał się Gorący Wicher.
— Chyży Jeleń nigdy nie kłamie i teraz mówi, że postara się wyswobodzić swoich przyjaciół. Jeśli Siuks chce, może to oznajmić swemu wodzowi lub o tem zamilczeć.
Gorący Wicher obrócił swą twarz, by Chyży Jeleń nie wyczytał z niej ukrytych myśli.
— Gorący Wicher nie zdradza swych przyjaciół — mówił — a Chyży Jeleń i Gorący Wicher zawarli przyjaźń, więc swemu wodzowi nie powie ani słowa. Co więcej nawet, chcąc dać dowód przyjaźni, Gorący Wicher pomoże Chyżemu Jeleniowi uwolnić więźniów.
Młodzieniec spojrzał podejrzliwie na Siuksa, ale twarz jego była teraz tak dobra i uśmiechnięta przyjaźnie, a w głosie tyle szczerości, że młody Indjanin uwierzył.
— Gorący Wicher walczy z Komanczami — mówił dalej Siuks — bo tak każe wódz plemienia, ale Gorący Wicher wie, co winien Chyżemu Jeleniowi: on uratował mu życie, Gorący Wicher zaś pomoże mu uratować więźniów. Lecz i to dodaje Gorący Wicher, że gdy przyjdzie kiedykolwiek do bitwy, Chyży Jeleń może być spokojny, bo nigdy Gorący Wicher nie uderzy na swego przyjaciela.
Słowa te usunęły zupełnie podejrzliwość Chyżego Jelenia, który, ściskając rękę Siuksa, rzekł:
— Chyży Jeleń z radością przyjmuje przyjaźń i pomoc szlachetnego brata z plemienia Siuksów i nigdy nie zapomni, co winien przyjacielowi.
Obaj zaczęli radzić nad sposobami uwolnienia, wreszcie stanęło na tem, że Chyży Jeleń skryje się wpobliżu osady Siuksów, a Gorący Wicher wkradnie się nocą do wigwamu więźniów, uwolni ich z krępujących sznurów i da znak Chyżemu Jeleniowi, że jeńcy są wolni, wtedy niech uciekają co prędzej.
Chyży Jeleń przystał na cały plan, jeszcze raz podziękował Siuksowi, i obaj ruszyli ku osadzie. Syn wodza Komanczów był uśmiechnięty i uradowany myślą oswobodzenia ojca i przyjaciela.

V.
ZDRADA.

Noc była ciemna i burzliwa. Całe niebo zasnuły chmury, które napływały z zachodu coraz groźniejsze, ciemniejsze i spuszczały się coraz niżej, tak że zdawało się przy świetle nieustannych błyskawic, iż dotykają one wierzchołków drzew.
Od czasu do czasu wśród szalonej ulewy zahuczał grzmot, głusząc wycie wiatru, szum lasu i plusk wody. Wicher wzmagał się ciągle, napędzał nowe chmury, wstrząsał olbrzymami lasu, które gięły się coraz niżej z trzaskiem gałęzi, a czasem nawet pni. W taką noc burzliwą stał na deszczu i wichrze młody Indjanin Chyży Jeleń.
Według umowy z Gorącym Wichrem, miał on wpobliżu osady Siuksów oczekiwać trzykrotnego odezwania się puhacza; będzie to znakiem, że Gorący Wicher rozciął powrozy więźniów i wyprowadził ich z wigwamu. Krótki gwizd będzie znakiem, że już są za obrębem osady, wówczas Chyży Jeleń niechaj się zbliży i odbierze wyswobodzonych. Teraz więc ukryty za olbrzymim dębem Chyży Jeleń nasłuchiwał umówionego znaku.
Około północy rozległo się wyraźnie:
— Uhu! uhu! uhu-u-u!
— Udało się! — zawołał radośnie Chyży Jeleń — Czerwony Blask i Złoty Sokół nie mają już więzów!
Młodzieniec szybko pobiegł ku osadzie.
Noc była tak ciemna, że musiał zwolnić kroku i co chwila nasłuchiwał gwizdu; jednak prócz wycia wiatru i plusku wody nic nie słyszał. Gdy tak szedł niecierpliwie, przypomniał sobie, iż Gorący Wicher mówił mu, że może zajść wypadek niemożności gwizdnięcia z powodu straży, a w takim razie niech zagwizdnie Chyży Jeleń, aby uwolnieni nie zmylili drogi. Włożył więc palce lewej ręki między zęby i zagwizdał donośnie. Nasłuchiwał. Po chwili zdało mu się, że ktoś idzie, gdyż woda zachlubotała pod stopami. Czekał, i mimo ciemności spostrzegł kilka postaci.
— To oni! — szepnął półgłosem i po krótkiej chwili rzekł: — Chyży Jeleń wita swego ojca — a jest tu Złoty Sokół?
— Są wszyscy! — brzmiała odpowiedź.
Chyży Jeleń zbliżył się jeszcze trochę; w tej chwili ktoś uderzył stalą o krzemień, posypały się iskry i w tym momencie zajaśniała pochodnia. Przed Chyżym Jeleniem stał Gorący Wicher z tomahawkiem w ręku, a za nim z dziesięciu Siuksów...
— Zdrajco! — krzyknął Chyży Jeleń i gwałtownym ruchem wyrwał tomahawk Gorącemu Wichrowi, który, chcąc uniknąć uderzenia, po stracie tomahawka, padł na ziemię.
W tej chwili jeden z Siuksów pochwycił wpół Chyżego Jelenia, ale uderzony tomahawkiem w głowę, puścił go, Chyży Jeleń zaś zaczął biec w stronę lasu.
— Chwytajcie! chwytajcie! — wrzeszczał Gorący Wicher — musimy go dostać żywcem!
Rzucili się w pogoń, przetrząsnęli pobliskie krzaki, szukali z pochodnią śladów, ale napróżno. Do samego rana śledzili Chyżego Jelenia i zmęczeni wrócili ze wstydem do osady, Gorący Wicher zaś wysłuchał groźnych wymówek Chytrego Węża za swe niedołęstwo.

VI.
CHYTRY WĄŻ W PUSZCZY LEŚNEJ.

Na drugi dzień z rana siedział przed swym wigwamem na rozpostartej skórze bawolej wódz Siuksów Chytry Wąż i palił fajkę.
Od czasu do czasu patrzył z radosnym uśmiechem na trzy wigwamy, przed któremi chodziła straż.
Tam byli uwięzieni Komanczowie. Po chwili spochmurniał i spojrzał groźnie przed siebie.
Miał wprawdzie wodza Komanczów, miał myśliwca Złotego Sokoła w swej mocy i tylu innych Komanczów, ale jaka to rozkosz byłaby widzieć rozpacz ojca, gdyby w jego oczach męczono ukochanego syna, Chyżego Jelenia! I miał go już raz w ręku, drugi raz głupi młokos wlazł sam w gardło wilcze — i znów uciekł! Teraz syn wodza Komanczów zbierze wojowników i będzie się mścił za swego ojca. Nie, on musi dostać Chyżego Jelenia! Zwrócił się do przechodzącego opodal starszego Siuksa i rzekł:
— Gorący Wicher i jego towarzysze są głupcy, mieli oczy zasłonięte mgłą, gdy nie widzieli śladów Chyżego Jelenia!
— Tyś rzekł prawdę, Chytry Wężu! Tyś mądry i tobie nikt nie dorówna!
— Chytry Wąż ma najlepsze oczy ze wszystkich Siuksów — mówił wódz. — I oto odnajdzie ślady Chyżego Jelenia, pójdzie za niemi, przyprowadzi Chyżego Jelenia i uwiąże go u pala męczarni. Niech nikt z wojowników nie idzie za mną, młokosowi sam dam radę!
— Tak, Chytry Wężu, tobie stu niedźwiedzi nie poradziłoby, a cóż dopiero taki młody zając, jak Chyży Jeleń.
Chytry Wąż uzbroił się, wziął z sobą tomahawk, kordelas, mocny sznur, aby związać schwytanego — i poszedł w las.
Istotnie Chytry Wąż miał wzrok bystry, odszukał ślady Komancza, które mogły być tylko śladami Chyżego Jelenia, i uważnie śledził ich kierunek. Spostrzegł, że dwie stopy Siuksa szły za niemi, ale pod drzewem ślad Chyżego Jelenia zaginął, a Siuks wrócił do osady.
— O, głupiec! — syknął Chytry Wąż. — Toż on skoczył na drzewo...
I z wielką uwagą badał okolice drzewa, wreszcie odszukał ślad dość świeży Chyżego Jelenia i ucieszony pośpieszał w głąb lasu. Ślad ginął w gęstwinie, ale i tam po zmiętej trawie odnalazł go Chytry Wąż i rzekł do siebie:
— Teraz już cię mam; byłeś tu może przed godziną...
Z chmurnego nieba lunął deszcz ulewny, więc wódz Siuksów schronił się pod rozłożysty buk, pilnując ciągle śladów. Tak, istotnie, Chyży Jeleń był tu, palce jego nóg są wyraźne, trochę podobne do niedźwiedzich, ale to chyba one. A jest i drugi ślad z przeciwnej strony. Nachylił się bardziej nad ziemię, odłożył tomahawk i patrzył. Wtem zaszumiało lekko u góry, i zanim Chytry Wąż zdołał podnieść oczy, coś ciężkiego padło mu na kark; uderzenie było tak silne, że omdlał. Po krótkiej chwili ocknął się; chciał ruszyć ręką, nie mógł; posunął nogę — związana; a tuż nad Sobą usłyszał głos:
— Czy Chytry Wąż mnie poznaje? Teraz Chyży Jeleń weźmie skalp jego.
Wódz Siuksów zazgrzytał zębami, gdyż poznał głos młodego Komancza; wytężył wszystkie siły, by zerwać pęta, ale mocny sznur nie puścił, zaciskany coraz więcej przez drugiego Indjanina, wojownika z plemienia Komanczów, którego Chyży Jeleń spotkał w lesie.
— Życie Chytrego Węża jest w moich rękach — odezwał się znów młody. — Zależy od woli Chyżego Jelenia, czy Chytry Wąż zginie, czy też żyć będzie, nawet może być zamęczony na palu.
Nagle zabłysły mu oczy i zawołał:
— Niechaj wódz Siuksów posłucha uważnie, co powie Chyży Jeleń. Chytremu Wężowi nic złego się nie stanie, będzie wolny, ale wprzód musi wypuścić wszystkich Komanczów.
Uwięziony wódz popatrzył na mówiącego, namyślił się i rzekł:
— Chytry Wąż nie boi się Chyżego Jelenia, ale wysłucha prośby syna wodza Komanczów i wypuści jednego więźnia, lecz dopiero wówczas...
Chyży Jeleń nie pozwolił mu skończyć i mówił szybko:
— Żądam wolności wszystkich więźniów, albo Chytry Wąż umrze!
Skrępowany Siuks zgodził się, ale w tonie i w oczach widać było, że wymyśla nową zdradę, nową chytrość, więc Chyży Jeleń siadł opodal swego więźnia i namyślał się; nagle wykrzyknął radośnie, bo znalazł sposób oswobodzenia Komanczów.

VII.
WOLNI.

W osadzie Siuksów było cicho i spokojnie. Wojownicy siedzieli przy ognisku, podjadłszy dobrze i palili fajki w milczeniu. Żony usługiwały im, uważne na każde skinienie swych mężów i panów.
Wtem od lasu doleciał ich uszu okrzyk wojenny Komanczów; porwali się z miejsc, pochwycili toporki i czekali rozkazu.
Na plac wbiegł Gorący Wicher i zawołał:
— Wojownicy Siuksów, spojrzyjcie sami na swą hańbę!
Mówiąc to, znikł za wigwamami. Pobiegli za nim inni i nie dowierzali własnym oczom, gdyż do osady wchodził ich wódz, Chytry Wąż, skrępowany, koniec sznura trzymał Chyży Jeleń i drugi dorosły Komancza, obydwaj uzbrojeni tomahawkami i kordelasami ich wodza.
— Zastrzelić go! Zastrzelić!
Chyży Jeleń stanął i rzekł:
— Ktokolwiek strzeli, zabije najpierw Chytrego Węża, swego wodza. Oto Chyży Jeleń i jego towarzysz przykłada ostrza do serca Chytrego Węża, pierwszy strzał jest śmiercią jego.
Odstąpili nabok łucznicy, a Siuksowie patrzyli w twarz Chytrego Węża, oczekując rozkazu. Ale ten milczał, spoglądając groźnie na swych wojowników.
Komanczowie prowadzili swego więźnia do wigwamu, gdzie byli ich przyjaciele. Chyży Jeleń otworzył drzwi nogą i zawołał:
— Wychodźcie!
— Mój synu! — odezwał się z głębi głos radosny.
— Chyży Jeleń — krzyknął Złoty Sokół zdziwiony.
Obaj wyszli z wigwamu z rękami skrępowanemi.
— Rozetnij sznury! — rozkazał strażnikowi Chyży Jeleń.
Ten wahał się, a nawet zamierzył się tomahawkiem na Złotego Sokoła; widząc to, zwycięzcy dotknęli boku Chytrego Węża nożem, a przerażony wódz zawołał:
— Zrób to, co każe Chyży Jeleń.
Następnie przeszli do innych wigwamów, w których leżeli skrępowani Komanczowie, i wkrótce wszyscy więźniowie pozbyli się swych pęt i otoczyli kołem wodza Siuksów.
Przeszło trzystu wojowników stało bezradnie; wszak zgnietliby w jednej chwili tę garstkę, ale strach im było pozbawić życia swego wodza Chytrego Węża. Wiedzieli, że ktokolwiek przyczyniłby się do śmierci swego wodza, ten nigdy już nie zaznałby rozkoszy wiecznych łowów na tamtym świecie, a tu każdy Indjanin, każda kobieta, dziecko nawet mogłoby zabić bezkarnie takiego odstępcę.
Więc dumnie, z podniesioną głową, z uśmiechem na twarzy szedł najpierw Czerwony Blask, tuż za nim część uwolnionych wojowników; następnie z rękami skrępowanemi postępował Chytry Wąż, mając przy sobie Chyżego Jelenia z nożem w ręku i Złotego Sokoła; wkońcu szli inni uwolnieni Komanczowie, a na ich czele Postrach Niedźwiedzi. Gdy mijali osadę, Złoty Sokół przemówił do młodego bohatera.
— Chyży Jeleń będzie sławiony w pieśniach swego plemienia.
Młodzieniec uśmiechnął się, rad z tej pochwały, i zaczął coś zcicha mówić do Chytrego Węża, po chwili wódz uwięziony stanął, zwrócił się ku swym zasmuconym wojownikom i rzekł:
— Chyży Jeleń przyrzekł, że Chytremu Wężowi nic się nie stanie złego i że wróci mu wolność, jeśli Komancze bezpiecznie dojdą do swej osady, a Siuksowie nie będą ich prześladować w czasie drogi. Chytry Wąż wzywa swych dzielnych wojowników, aby zostali w osadzie, a gdy powróci, pomyśli o zemście.
Siuksowie niechętnie usłuchali tego rozkazu, ale zastępca wodza powtórzył te same słowa i wezwał zebranych do odwrotu, a potem na naradę przy ognisku.
Cały zastęp uwolnionych jeńców dostał się szczęśliwie do lasu, ale tu rozpoczynało się niebezpieczeństwo. Ścieżka była wąska, porośnięta z obu stron gęstemi krzewami, piętnastu Komanczów musiało iść zwolna i jeden za drugim. W takim boru napad był łatwy, a gdyby Siuksowie pochwycili swego wodza, śmierć uwolnionych byłaby niechybna i okrutna. Więc z licznemi ostrożnościami posuwali się naprzód, bardzo zwolna, a gdy doszli do małej polanki, postanowili odpocząć. Postrach Niedźwiedzi z kilku Komanczami poszedł przetrząsnąć okoliczne krzaki, by wyszukać pożywienia.
Wkrótce przybiegł zpowrotem, oznajmiając, że wokoło są Siuksy i jeden z nich strzelił do niego z łuku. Zerwał się z ziemi Chyży Jeleń, przyłożył nóż do serca Chytrego Węża i oczekiwał napadu.
Istotnie po chwili wysunęli się z krzaków liczni Siuksowie i, wywijając tomahawkami, zbliżali się do bezbronnej gromadki.
— Jeżeli ktokolwiek z Siuksów dotknie się Komańcza, wódz i naczelnik wasz zginie. To mówi wam Chyży Jeleń i dotrzyma słowa!
Napastnicy stanęli. Wtem wystąpił z ich szeregu Gorący Wicher i rzekł:
— Gorący Wicher puścił ze swych rąk tego oto podłego Chyżego Jelenia, teraz więc Gorący Wicher odpokutuje swoją winę, wyrzeknie się wiecznych łowów, wilki rozniosą jego kości, ale nasyci swą zemstę!
Napiął swój łuk i zmierzył strzałę w Chyżego jelenia, trzymającego nóż przy sercu Chytrego Węża. Zanim Gorący Wicher wypuścił strzałę, Postrach Niedźwiedzi poskoczył, uderzył silnie o łuk, a następnie porwał za gardło Siuksa i ścisnął tak mocno, że zdusił napastnika. Tuż skoczyli inni, Czerwony Blask pochwycił tomahawk, a Złoty Sokół długi nóż indyjski i obaj stanęli przy Chytrym Wężu. Zobaczyli więc Siuksowie, że chociażby i zastrzelili Chyżego Jelenia, ich wódz zginąłby z rąk innych Komanczów.
Odstąpili na naradę i wkrótce zjawił się przed Chyżym Jeleniem poseł Siuksów.
— Słuchajcie mnie, Komanczowie! Oto sławni ze swej odwagi i dzielności Siuksowie puszczą wolno tylko trzech Komanczów za swego wodza, inni do nas należą. Uwolnijcie natychmiast naszego sławnego wodza!
— Nie puścimy go! Zginiemy, ale i on zginie!
— Zostawiamy wam godzinę czasu do namysłu.
To powiedziawszy, odwrócił się i poszedł ku swoim. Wokoło słychać było gwar głosów, Siuksowie postanowili bądź co bądź uwolnić swego wodza i nie dopuścić do tej hańby, aby młokos zwyciężył sławnego Chytrego Węża.
Jednak mała gromadka Komanczów zdecydowała się drogo sprzedać swe życie i przy pierwszym strzale Siuksów zabić Chytrego Węża.
— Jeśli Chytry Wąż chce żyć, niech rozkaże swym wojownikom, aby odeszli do osady.
— Zawołajcie moich dzielnych wojowników!
Poszedł Postrach Niedźwiedzi i wkrótce stanęli dwaj Siuksowie przed wodzem.
— Kto jest waszym wodzem w tej wyprawie? — zapytał Chytry Wąż.
— Krwawy Sęp — odpowiedzieli.
— Mężny wojownik; słuchajcie go, on wie, co czyni.
Skinęli głowami obaj Siuksowie i odeszli.
Nastała chwila oczekiwania, wtem od strony halizny rozległ się okrzyk wojenny:
— Hugh! Hugh! Hugh!
— Sroga Burza! — zawołał Czerwony Blask.
— Nasi! nasi! — wołali Komanczowie.
Byli to istotnie Komanczowie pod wodzą Srogiej Burzy, który pośpieszał swym braciom z po mocą.
Zawrzała bitwa. Siuksowie wkrótce zaczęli uciekać i za chwilę Czerwony Blask, Chyży Jeleń i Złoty Sokół znaleźli się wśród swoich wojowników.
Z triumfem poprowadzono teraz Chytrego Węża do osady Komanczów. Zdaniem Czerwonego Blasku powinien on był zginąć na palu męczeńskim. Jednak Złoty Sokół, dowiedziawszy się od Chyżego Jelenia wszystkich szczegółów rozmowy, rzekł do niego:
— Chyży Jeleń zrobi, co zechce, ale jego przyjaciel Złoty Sokół radzi mu, by dotrzymał słowa i wypuścił Chytrego Węża.
— Wypuścić? — zdziwił się młody.
— Tak sądzę. Niech mi Chyży Jeleń powie, czy przyrzekł wolność Chytremu Wężowi, gdy wróci cały i zdrów do osady Komanczów?
— Chyży Jeleń przyrzekł.
— Więc Chyży Jeleń puści Chytrego Węża!
Długą chwilę namyślał się młody Indjanin, wreszcie powiedział:
— Dziwni wy jesteście, blade twarze, macie Boga, który kocha i przebacza nieprzyjaciołom, i bez mąk chcecie puszczać wroga z niewoli! Czy wy wszyscy tacy?
— W moim kraju, na dalekim Wschodzie, za słoną rzeką tak postępują i tak mnie uczono, ale ty czyń, co zechcesz.
Chyży Jeleń puści swego wroga, niech wraca do swoich.
Tegoż dnia szybko biegł puszczą leśną Chytry Wąż, przyrzekając sobie, że pomści swą hańbę, zwłaszcza na Chyżym Jeleniu, młodym bohaterze Komanczów.







  1. Halizna — polanka, miejsce w lesie bez drzew i krzewów.
  2. Brusznica — gatunek borówki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Gruszecki.