Margrabina Castella/Część czwarta/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dla każdego, kto nie posiada zupełnie czystego sumienia, pałac sprawiedliwości, jest miejscem okropnem — miejscem wzbudzającem obawy bardzo dotkliwe.
Joanna drżała w chwili, gdy weszła do obszernej nawy, noszącej także okrutną nazwę „Sali straconych kroków.”
Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi, szamotało się niby ptak, pragnąc z zamkniętej klatki, wydobyć się ab wolność, głosem też zmienionym i drżącym, zapytywała o drogę młodych adwokatów, udrapowanych w swoje czarne togi.
Demostenesowie przyszłości, na widok młodej i pięknej damy, nie mogli wyjść z podziwiania.
Nakoniec margrabina dotarła do przedpokoju gabinetu prokuratora.
Służbowy woźny zapytał jej o nazwisko i poprosił, aby poczekała.
Pani Castella usiadła, albo raczej, upadła w wielki fotel dębowy, obity zieloną skórą.
Siedziała już kilka minut, gdy w tem drzwi przedpokoju znowu się otworzyły i ukazał się w nich notaryusz pan Chauvelin.
Joanna znajdowała się w tem położeniu umysłu, w którem widok twarzy znajomej sprawia ulgę niewymowną.
Zdawało się jej, że jest już ocaloną, że obecność notaryusza, jest wyborną dla niej wróżbą, że znajdzie w nim sprzymierzeńca i obrońcę.
Wstała też i podeszła naprzeciw wchodzącego.
Pan Chauvelin nie zdawał się wcale ździwiony, że zastaje tu panią Castella — i skłonił się jej nadzwyczaj grzecznie.
— A to co?... — łaskawy panie, czy i pan tutaj?... — szepnęła margrabina.
— Tak pani i zapewne w tej samej sprawie co i pani...
— W tej samej sprawie?... — powtórzyła Joanna — więc pan znasz powód dla którego wezwał mnie tutaj pan prokurator królewski?...
— Nie znam go dokładnie, domyślam się jednak o co idzie.
— W takim razie, jesteś pan szczęśliwszym odemnie — ja bowiem nie mogę się domyślić niczego... Gubię się owszem w przypuszczeniach i zapytuję się nawet, czym nie popełniła jakiej zbrodni czasami... Przyjdź mi pan z pomocą, panie Chauvelin... i objaśnij na miłość Boską, czego żądają odemnie?...
Notaryusz poruszył się ździwiony.
— Jakto pani margrabino — zapytał z powątpiewaniem — czy pani się istotnie nie domyślasz niczego?...
— Nie potrzebuję chyba zapewniać pana nawet.
— W takim razie, powiem to tylko, że chodzi o testament nieboszczyka margrabiego Castella...
— O testament mojego męża?... — wykrzyknęła Joanna.
— Tak pani margrabino.
— Wszakże pan sam mi powiedział, że jest w najzupełniejszym porządku,...
— Wydawało mi się, że tak jest przyznaję, ale...
Notaryusz nie miał czasu dokończyć, bo w tej chwili woźny wezwał panią, Castella i pana Chauvelin przed prokuratora.
Młoda kobieta zbladła, poczuła, że jej krew uderza do głowy, że serce bić przestaje, a w oczach robi się ciemno.
Zaledwie mogła się utrzymać na nogach.
Czuła jednak, że nie może tracić na minie i pomimo osłabienia, krokiem pewnym weszła do gabinetu.
Notaryusz wszedł zaraz za nią.
Prokurator królewski, człowiek czterdziesto ośmio letni, był wysokim, szczupłym i bardzo dystyngowanym w obejściu i mowie mężczyzną.
Twarz miał matowo-białą, wygoloną starannie, a włosy przyprószone siwizną wskutek raczej pracy po nocach a niżeli z wieku, nadawały mu wygląd tych prawników dawnych, których portrety dzisiaj jeszcze obudzają sympatyę i nakazują uszanowanie.
Ciemne niebieskie oczy spoglądały łagodnie ale stanowczo — i zdawały się czytać w głębi sumienia i serca.
Skłonił się Joannie i panu Chauvelin, a wskazując fotel pani Castella, odezwał się uprzejmie:
— Proszę — niech pani margrabina raczy spocząć.
Joanna usiadła.
Prokurator usiadł także i przejrzawszy pospiesznie leżące przed nim papiery, odezwał się poważnie:
— Przykro mi bardzo, że muszę pani margrabinie zakomunikować smutną bardzo wiadomość...
Młoda kobieta instynktownie zadrżała, ale z wielkiem wysileniem odpowiedziała na pozór spokojnie:
— Jakakolwiek to wiadomość, czekam na nię z odwagą i rezygnacyą.
— Zawiadomiłem panią margrabinę, że mam ją prosić o pewne objaśnienia... — pozwoli więc pani, że jej zadam niektóre pytania...
Joanna skłoniła się z dystynkcyą.
— Jestem na pańskie rozkazy... — szepnęła.
— Muszę dotknąć sprawy bardzo a bardzo drażliwej — zaczął, znowu prokurator — ale nie mogę niestety postąpić inaczej... — Czy związek pani z margrabią Cestella był szczęśliwym?
— Najszczęśliwszym łaskawy panie — odpowiedziała Joanna, spuszczając oczy i gorącym oblewając się rumieńcem. — Pan Castella kochał mnie bardzo, a ja miałam dla niego szacunek i miłość, jakie każda uczciwa kobieta winna mężczyżnie, którego nosi nazwisko... Nigdy też żadna chmurka nie zasępiła nam pożycia...
— Nigdy?... aż do ostatniej chwili pana Gastona Castella?...
— Tak jest, nigdy i aż do ostatniej chwili...
— Doniesiono mi, że pan Castella zginął nieszczęśliwie w pojedynku w samym kwiecie wieku i to w chwili, kiedy się doń uśmiechała przyszłość jak najświetniejsza.
— Tak!.... niestety!... — szepnęła Joanna, przykładając chusteczkę do oczu, z których łzy nie, płynęły wcale.
— Czy pani zna przyczynę tego nieszczęsnego pojedynku?... —
— Przyczyną była różnica poglądów w pewnej kwestyi politycznej w kursalu Aix la Chapelle... — Margrabia Castella był z rodu wenecyaninem, synem zapalonego patryoty, skazanego na śmierć przez rządy austryackie... — Kilka nierozważnych słów, wypowiedzianych przez francuza z przyczyny ostatnich wypadków włoskich, obraziły go dotkliwie i stały się powodem nieszczęścia...