Margrabina Castella/Część czwarta/XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.
Prokurator królewski.

Dla każdego, kto nie posiada zupełnie czystego sumienia, pałac sprawiedliwości, jest miejscem okropnem — miejscem wzbudzającem obawy bardzo dotkliwe.
Joanna drżała w chwili, gdy weszła do obszernej nawy, noszącej także okrutną nazwę „Sali straconych kroków.”
Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi, szamotało się niby ptak, pragnąc z zamkniętej klatki, wydobyć się ab wolność, głosem też zmienionym i drżącym, zapytywała o drogę młodych adwokatów, udrapowanych w swoje czarne togi.
Demostenesowie przyszłości, na widok młodej i pięknej damy, nie mogli wyjść z podziwiania.
Nakoniec margrabina dotarła do przedpokoju gabinetu prokuratora.
Służbowy woźny zapytał jej o nazwisko i poprosił, aby poczekała.
Pani Castella usiadła, albo raczej, upadła w wielki fotel dębowy, obity zieloną skórą.
Siedziała już kilka minut, gdy w tem drzwi przedpokoju znowu się otworzyły i ukazał się w nich notaryusz pan Chauvelin.
Joanna znajdowała się w tem położeniu umysłu, w którem widok twarzy znajomej sprawia ulgę niewymowną.
Zdawało się jej, że jest już ocaloną, że obecność notaryusza, jest wyborną dla niej wróżbą, że znajdzie w nim sprzymierzeńca i obrońcę.
Wstała też i podeszła naprzeciw wchodzącego.
Pan Chauvelin nie zdawał się wcale ździwiony, że zastaje tu panią Castella — i skłonił się jej nadzwyczaj grzecznie.
— A to co?... — łaskawy panie, czy i pan tutaj?... — szepnęła margrabina.
— Tak pani i zapewne w tej samej sprawie co i pani...
— W tej samej sprawie?... — powtórzyła Joanna — więc pan znasz powód dla którego wezwał mnie tutaj pan prokurator królewski?...
— Nie znam go dokładnie, domyślam się jednak o co idzie.
— W takim razie, jesteś pan szczęśliwszym odemnie — ja bowiem nie mogę się domyślić niczego... Gubię się owszem w przypuszczeniach i zapytuję się nawet, czym nie popełniła jakiej zbrodni czasami... Przyjdź mi pan z pomocą, panie Chauvelin... i objaśnij na miłość Boską, czego żądają odemnie?...
Notaryusz poruszył się ździwiony.
— Jakto pani margrabino — zapytał z powątpiewaniem — czy pani się istotnie nie domyślasz niczego?...
— Nie potrzebuję chyba zapewniać pana nawet.
— W takim razie, powiem to tylko, że chodzi o testament nieboszczyka margrabiego Castella...
— O testament mojego męża?... — wykrzyknęła Joanna.
— Tak pani margrabino.
— Wszakże pan sam mi powiedział, że jest w najzupełniejszym porządku,...
— Wydawało mi się, że tak jest przyznaję, ale...
Notaryusz nie miał czasu dokończyć, bo w tej chwili woźny wezwał panią, Castella i pana Chauvelin przed prokuratora.
Młoda kobieta zbladła, poczuła, że jej krew uderza do głowy, że serce bić przestaje, a w oczach robi się ciemno.
Zaledwie mogła się utrzymać na nogach.
Czuła jednak, że nie może tracić na minie i pomimo osłabienia, krokiem pewnym weszła do gabinetu.
Notaryusz wszedł zaraz za nią.
Prokurator królewski, człowiek czterdziesto ośmio letni, był wysokim, szczupłym i bardzo dystyngowanym w obejściu i mowie mężczyzną.
Twarz miał matowo-białą, wygoloną starannie, a włosy przyprószone siwizną wskutek raczej pracy po nocach a niżeli z wieku, nadawały mu wygląd tych prawników dawnych, których portrety dzisiaj jeszcze obudzają sympatyę i nakazują uszanowanie.
Ciemne niebieskie oczy spoglądały łagodnie ale stanowczo — i zdawały się czytać w głębi sumienia i serca.
Skłonił się Joannie i panu Chauvelin, a wskazując fotel pani Castella, odezwał się uprzejmie:
— Proszę — niech pani margrabina raczy spocząć. Joanna usiadła.
Prokurator usiadł także i przejrzawszy pospiesznie leżące przed nim papiery, odezwał się poważnie:
— Przykro mi bardzo, że muszę pani margrabinie zakomunikować smutną bardzo wiadomość...
Młoda kobieta instynktownie zadrżała, ale z wielkiem wysileniem odpowiedziała na pozór spokojnie:
— Jakakolwiek to wiadomość, czekam na nię z odwagą i rezygnacyą.
— Zawiadomiłem panią margrabinę, że mam ją prosić o pewne objaśnienia... — pozwoli więc pani, że jej zadam niektóre pytania...
Joanna skłoniła się z dystynkcyą.
— Jestem na pańskie rozkazy... — szepnęła.
— Muszę dotknąć sprawy bardzo a bardzo drażliwej — zaczął, znowu prokurator — ale nie mogę niestety postąpić inaczej... — Czy związek pani z margrabią Cestella był szczęśliwym?
— Najszczęśliwszym łaskawy panie — odpowiedziała Joanna, spuszczając oczy i gorącym oblewając się rumieńcem. — Pan Castella kochał mnie bardzo, a ja miałam dla niego szacunek i miłość, jakie każda uczciwa kobieta winna mężczyżnie, którego nosi nazwisko... Nigdy też żadna chmurka nie zasępiła nam pożycia...
— Nigdy?... aż do ostatniej chwili pana Gastona Castella?...
— Tak jest, nigdy i aż do ostatniej chwili...
— Doniesiono mi, że pan Castella zginął nieszczęśliwie w pojedynku w samym kwiecie wieku i to w chwili, kiedy się doń uśmiechała przyszłość jak najświetniejsza.
— Tak!.... niestety!... — szepnęła Joanna, przykładając chusteczkę do oczu, z których łzy nie, płynęły wcale.
— Czy pani zna przyczynę tego nieszczęsnego pojedynku?... —
— Przyczyną była różnica poglądów w pewnej kwestyi politycznej w kursalu Aix la Chapelle... — Margrabia Castella był z rodu wenecyaninem, synem zapalonego patryoty, skazanego na śmierć przez rządy austryackie... — Kilka nierozważnych słów, wypowiedzianych przez francuza z przyczyny ostatnich wypadków włoskich, obraziły go dotkliwie i stały się powodem nieszczęścia...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.