Margrabina Castella/Część czwarta/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Upłynęło około ośmiu miesięcy.
Opowiemy w kilku słowach ważniejsze zdarzenia, jakie zaszły w ciągu tego czasu i powrócimy do wypadków, które były rodzajem prologu tego długiego opowiadania — a powrócimy mianowicie do spotkania się Raymonda z owym młodym nieznajomym z ulicy du Rocher, w zaroślach lasku bulońskiego.
Projekta hrabiego de Credencé udały się jak najlepiej... skutek przewyższył oczekiwania...
Wiemy już, że Raul dzięki swojemu nazwisku i stosunkom rodzinnym, posiadał znajomości bardzo liczne.
Kilku przyjaciół należących do najwyższej arystokracyi rodowej i pieniężnej, otaczało go w krzesłach opery, w chwili, w której pani Castella ukazała się w loży, jaką dlań zakupił przed paru godzinami.
Pan de Credencé skłonił się margrabinie z uszanowaniem i poszedł zaraz złożyć jej wizytę, trwającą pięć minut co najwyżej.
Po powrocie został naturalnie zarzucony pytaniami, kto jest ta gwiazda tak wspaniale a po raz pierwszy błyszcząca na firmamencie paryzkim.
Odpowiedział że jest to margrabina Castella, młoda wdówka, wysoko urodzona i bardzo bogata, że się znał dobrze z jej mężem, że nawet bardzo się z nim przyjaźnił za granicą — a wreszcie dodał, że margrabina osiedliła się obecnie w Paryżu, że urządziła się wspaniale i zamierzała prowadzić dom otwarty, dla pewnej liczby towarzystwa wyborowego.
Nic w świecie nie ma takiego jak piękna kobieta uroku, szczególniej gdy jest wdową i milionerką w dodatku.
Przyjaciele Raula poczęli błagać go w tej chwili, aby ich przedstawił pani Castella, on zaś przyrzekł im swoję protekcję, oświadczywszy od niechcenia, że się cieszy pewnemi względami i pewnem zaufaniem wdówki.
Rzeczywiście podczas następnego antraktu, Raul poszedł zapytać margrabiny, o pozwolenie przedstawienia sobie paru jego znajomych i uzyskał decyzyę bardzo łaskawą.
Nazajutrz, jak przewidział Raul, rozpoczęły się zaraz prezentacye — a w trzy miesiące po tem, margrabina była już w modzie tak, że i najdystyngowańsi i najsławniejsi ludzie w Paryżu bywać u niej mieli sobie za honor, nielada.
Musimy dodać, że Joanna była nadzwyczaj wybredną w wyborze.
Kto nie pochodził ze znakomitego rodu lub nie posiadał tytułu, albo ogromnego majątku, dla tego salony jej były stanowczo niedostępne.
Młoda kobieta, ze swoją żywą inteligencyą i błyszczącym dowcipem, wytworzyła sobie w świecie pozycyę wyjątkową i oryginalną.
Piękne nazwisko i tytuł, oraz sto tysięcy liwrów renty, jakie jej przypisywano, nie pozwalały najzłośliwszym nawet zaliczać ją do rzędu awanturnic, wyższego tylko gatunku.
Jej obyczaje na pozór przynajmniej były bez żadnego zarzutu, — jej zachowanie się, nie dawało nikomu prawa do żadnych a żadnych pogawędek.
Dla systemu, którego nie zmieniłaby za nic w świecie, nie znała ani jednej kobiety i pod żadnym pozorem żadnej nie pozwoliłaby sobie była przedstawić.
Przyjmując samych tylko mężczyzn; ze wszystkimi obchodziła się jednakowo, z wielką dystynkcyą i czarującą kokieteryą, ale nie wyróżniała żadnego.
Każdy jednakże wiał prawo do jej uśmiechów i spojrzeń.
Słuchała oświadczyn ze śmiechem, nie odpowiadała na nie inaczej jak dowcipem rozumnym, dowcipem, który nie zachęcał, ale też nie odbierał nadziei adoratorom.
Salon jej, był jednym z salonów paryskich, w których się najlepiej bawiono.
Urządzała czasami wieczory muzykalne — a artyści najsławniejsi dobijali się, aby mieli honor dać się posłyszeć jej gościom.
Kucharz, mistrz prawdziwy, podtrzymywał tradycyę Beauvilliera i Carema.
Grywano także u pani margrabiny, ale że graczami byli bogacze sami, więc ogromne sumy rozgrywały się za każdą razą.
Joanna nigdy nie dotknęła kart, nigdy nawet nie zbliżała się do zielonych stolików — a graczom nieszczęśliwym okazywała wielkie swoje współczucie.
Któż z gości mógł odgadnąć, że ten dom, w którym zbierało się najlepsze towarzystwo, że te salony nawiedzane przez ludzi najsławniejszych i najwyżej położonych, był w rzeczywistości szulernią, że okradano tu podstępnie — i że pani margrabina była damą pikową wśród tego piekła olśniewającego?...
Któż śmiałby podejrzewać tę prawdę najrzeczywistszą jednakże?...
Nikt...
Gdyby jaki złośliwiec pozwolił sobie bąknąć nieśmiało: — zdaje mi się, iż oszukują w grze u margrabiny Castella... — wzruszonoby ramionami i uznanego za waryata.
Tak więc rzeczy szły jak najlepiej, współka tryumfowała...
Hrabia de Credencé ciskał złotem jak za najlepszych owych czasów, gdy spadek rodzinny topił mu się był w palcach...
Joanna prowadziła dom prawdziwie książęcy, — zdawało jej się, że posiadła źródło niewyczerpane nigdy i nie żałowała też dwóch milionów, z których, jak utrzymywała, obdarł ją Raymond niegodziwie.