Margrabina Castella/Część druga/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kareta zatrzymała się przed peronem w Folie-Normand.
Blanka-wysiadła szybko z powozu, przebiegła przedpokój trzymając Joasię za rękę i wpadła do salonu.
Gaston z matką rozmawiali pod oknem.
Blanka podeszła wprost do męża.
— Przypatrz jej się! — wołała. — czy poznałbyś ją kiedy?... A przecie to ona, ona — moja kochana Joasia!...Jakże ją znajdujesz?... Czyż to nie prawdziwy cud świata?... Czyż to nie arcydzieło żyjące?...
Gaston podniósł oczy i został olśniony jakby spojrzał na słońce.
Przez kilka sekund nie był w stania słowa przemówić.
Blanka pragnąca ażeby wszyscy podzielali jej zachwyt, zawołała: — Czegoż tak stoisz milczący?... Niepodobna, abyś nie podzielał mojego zdania.
— Ślepi tylko mogliby niepodzielać twojego zdania... — odpowiedział z uśmiechem Gaston, — panna Joanna przechodzi najpiękniejsze utwory Rafaela i Tycyana!...
— A, tak to lubię! to mi się nazywa mówić!... Z jakiego jednak powodu tytułujesz to kochane dziecko tak ceremonialnie, dla czego nazywasz ją „panną”, czyż nie jest naszą ukochaną córeczką?... Jestem pewną, że robisz jej tem przykrość, no dalej żywo, proszę wycałuj ją, tylko serdecznie...
I mówiąc to Blanka popchnęła Joasię ku Gastonowi.
Pochylił się i dotknął ustami matowo białego czoła młodej dziewicy, które zarumieniło się na chwilę.
Margrabia ze swej strony doznał uczucia, jak gdyby prąd elektryczny przebiegł po jego ciele.
Piękność sieroty ugodziła go w samo serce..
Może to wyda się nieprawdopodobnem, ale jest z tem wszystkiem prawdziwem.
Faktem to jest niezbitym, że niektóre kobiety, rozlewają dokoła siebie urok jakiś nie dający się pokonać.
Taki urok dziwny rzucała właśnie Joasia a doznał go pierwszy Gaston przy pocałunku.
— Czyż to nie Joasia, czyż to nie nasze ukochane dziecko? — ciągnęła młoda kobieta całując ją po raz dwudziesty.
— Nieprawdaż Joasiu, nieprawdaż moje dziecko, że ty nas kochasz i kochać będziesz zawsze?...
— Czy ja was będę kochać? — odpowiedziała sierota... — Kocham was nad wszystko na świecie, kocham nad życie, kocham jak Boga samego.
— Kochane dziecko! — wykrzyknęła Blanka z zapałem. — Niechaj błogosławiony będzie dzień, w którym zostałaś moją córką!...
Oszczędzimy czytelnikowi powtarzania nieskończonych zachwytów i czułości.
Upłynęło znowu kilka miesięcy i żaden ważniejszy wypadek nie zamącił spokojnego życia mieszkańców Auteuil.
Ale często spokojne i gładkie jak szyba morze, zmienia jeden grzmot w rozhukane bałwany.
Przywiązanie Blanki do Joasi wzmagało się coraz bardziej. Nie była w stanie rozłączyć się z nią ani na chwilę, ciągle musiała ją mieć przy sobie, traktowała nie już jako córkę, ale jako ukochaną siostrę swoję.
Margrabina Gastonowa Castella miała jak wiemy lat dwadzieścia ośm, ale wyglądała na dwadzieścia jeden albo dwa co najwyżej.
Joasia zaczęła rok siedmnasty. Gdyby nie czarne oczy i ciemne włosy, stanowiące kontrast z niebieskiemi oczami — i bond włosami margrabiny, bardzo łatwo można je było brać za rodzone siostry.
Bardzo często, kiedy przysługiwała pogoda, Blanka i Joasia przejeżdżały się w odkrytym powozie po lasku Bulońskim, a przechodnie zachwycali się widokiem tych dwóch rodzajów piękności.
Myśl że Joasię mogą brać za jej siostrę, napełniała Blankę niewysłowioną błogością.
Ażeby lepiej podtrzymać złudzenie, postanowiła że będą odtąd ubierać się jednakowo.
Nigdy też odtąd nie sprawiła sobie toalety, żeby, zaraz takiej samej nie sprawić dla Joasi.
Przed podróżą młoda margrabina lubiła bardzo Folie-Normand, a nie lubiła pokazywać się w świecie, i składała wizyty wtedy tylko, gdy ją konieczność do tego zmuszała lub gdy nie wypadało żadną miarą odmówić jakiemu zaproszeniu.
Po powrocie z wojażu zmieniła usposobienie zupełnie.
Teraz nie odmawiała żadnemu zaproszeniu, nie opuszczała ani jednego balu, co ogromnie martwiło Gastona, uznającego to nowe życie za ciężar nieznośny prawdziwie.
Czasami usiłował namawiać żonę na pewną przerwę i trochę odpoczynku po nieustających zabawach.
Blanka pozwalała mu narzekać — słuchała go z uśmiechem, całowała kiedy skończył — a w ostatku odpowiadała:
— Wiesz kochany Gastonie, że z największą zawsze przyjemnością spełnię każde twoje życzenie.
Ale gdy nadszedł wieczór ubierała się i wyjeżdżała na bal, a mąż naturalnie musiał jej towarzyszyć, tak jak było wczoraj i jak będzie jutro.
Gaston był malkontentem, ale był posłusznym...
Czytelnicy spytają zapewne, zkąd taka nagła zmiana w pojęciach i zwyczajach młodej margrabiny?...
Czy już sprzykrzyło się jej spokojne pożycie przy domowem ognisku?...
Czy stała się może kokietką?...
Czy przestała już może kochać tak bardzo swojego męża?...
Szerokie pole do przypuszczeń i domysłów — a jednak nic z tego wszystkiego nie było.
Blanka pozostawiona sama sobie, byłaby bez wahania powróciła do dawnych zwyczajów, byłaby zupełnie zadowolona z cichego szczęścia domowego.
Tak jak dawniej, byłaby unikała świata, tak jak dawniej byłaby po nad wszystko przekładała pozostawanie z mężem.
Tych balów, tych uciech, za któremi uganiała się teraz, nie pragnęła bynajmniej dla siebie, lecz wyłącznie dla Joasi.
Przybrana jej córka wydawała się niezwykle uszczęśliwioną, w pośród młodych pięknych i eleganckich kobiet, które urodą swoją zaćmiewała.
Z prawdziwie naiwną radością oddawała się tańcom.
A admirowano ją do koła!
Blanka cieszyła się niewymownie, patrząc na tryumfy swojej wychowanki.
Do sukcesów swoich, tak małą przywiązywała wagę, że ich wcale nie spostrzegała, że im wcale wierzyć nie chciała.
Nie szło jej jednak o te tylko codzienne tryumfy.
Myślała o zabezpieczeniu szczęścia sierocie, pragnęła wydać ją za mąż odpowiednio.
— Niepodobna — powtarzała sobie — ażeby pomiędzy tym rojem młodzieży bogatej i dystyngowanej, nie znalazł się jeden przecie taki, który by odgadł i ocenił przymioty duszy Joasi, ukryte pod jej olśniewającą pięknością.
Z wielkiej troskliwości stała się sama romansową i marzyła niby młoda egzaltowana dziewczyna.
Nie życzyła sobie wcale jednego z tych małżeństw z konwenansu, co to się układa metodycznie na zimno, nie chciała związku, w którym serce nie bierze wcale udziału, ale chciała, aby miłość prawdziwa, gorąca i wierna, poprowadziła dwoje młodych do ołtarza.
Blanka zamierzała dobrze wyposażyć wychowankę, nie chciała jednak, aby o tem naprzód wiedzieli pretendenci do ręki sieroty.
Młoda dziewczyna była w jej oczach skarbem prawdziwym.
Ten tylko zasłużyłby na jej otrzymanie, co szlachetny i bogaty, uważałby ją za zupełnie biedną, a mimo to padłby przed nią na kolana i głosem wzruszonym zapytał:
— Joasiu, ja ciebie kocham! Joasiu czy chcesz zostać moją żoną?
Niestety, nic zapewne piękniejszego, ale też nic nie było naiwniejszego nad te marzenia i przekonania Blanki Castella.
Dowodziły one jasno, że margrabina nie znała wcale ani ludzi ani świata.
Skoro sierota ukazała się w towarzystwie paryzkiem, pod opieką Gastona i Blanki, tłum cały młodych ludzi zaczął uwijać się dokoła niej.
Wszyscy wiedzieli dobrze przecie o ogromnym majątku Castellów.
Joasia musiała być zapewne ich kuzynką.
Musiała także być bogatą.
Ładny posag i taka oślepiająca uroda, to jest się za czem ubiegać.
Pani Castella nie posiadała się z radości.
— Mamy w czem wybierać... — mówiła sobie... ale nie ma się co spieszyć... poczekajmy jeszcze.
Joasia warta jest księcia, przyjdzie kolej i na książęta.
Czy potrzebujemy dodawać, że młoda panna upojona dymem kadzideł, podzielała w zupełności te szalone nadzieje?...
Czy potrzebujemy objaśniać jakie wielkie było zdziwienie i margrabiny i jej wychowanki, gdy spostrzegły, że szeregi aspirantów przerzedziły się nagle...
Wprawdzie na balach tancerzy nie brakowało Joasi nigdy, ale ci, co wczoraj jeszcze nadzwyczaj jej nadskakiwali, teraz trzymali się zdaleka, jakby się nie chcąc kompromitować udawanem zakochaniem w modnem bożyszczu.
Przyczyna tej nagłej zmiany była bardzo prostą i czytelnicy domyślą się jej z pewnością.
Żyjemy w wieku praktycznym...
Cielec złoty zdobył sobie panowanie wszechwładne.
Kwestya powyższa góruje na porządku dziennym i kiedy idzie o wybór żony, młodzież majprzód zajmuje się studyowaniem kwestyi... posagowej, Jeżeli miłość idzie z pieniędzmi w parze, tem lepiej, interes jest wtedy świetny, ale bez pieniędzy gaśnie miłość najgorętsza jak płomień ze słomy.
Jeden z tegoczesnych poetów powiada:
Et la beanté sans dot ne se mariera pas.
Otóż pretendenci najwięcej nadskakujący i najbardziej... zakochani, nie chcieli wcale jak to mówią kupować kota w worku i uznali za konieczne zasięgnąć wiadomości przed oświadczynami,
W ten sposób dowiedzieli się że Joasia, ta gwiazda salonów, była rzeczywiście sierotą bez rodziny i majątku, że otrzymała wychowanie z litości...
Nie ulegało zaprzeczeniu, że Castellowie kochali ją jakby należącą do rodziny, że uczynią coś zapewne dla niej, ale to coś nie przedstawiało żadnej pewności, zwłaszcza, że Gastonowie młodzi jeszcze, mogą mieć dzieci przecie — a to oziębiło by na pewno ich dobre względem sieroty zamiary.
Szczegóły te dały dużo do namysłu pretendentom. Zmiarkowali oni, że ryzyko zanadto jest wielkie i zaczęli się powoli wycofywać.
Joasia posiadała zanadto dużo sprytu i przenikliwości, ażeby się nie domyśliła wszystkiego.
Spadłszy z wysokości swoich marzeń, poczuła się zniechęconą zupełnie.
Oburzała się na swoje losy — przeklinała Boga i ludzi.
Ale wkrótce zapanowała nad sobą podniosła dumnie głowę i powiedziała sobie z gorzkim uśmiechem na ustach:
— Nie mogę zostać księżną, bo jestem biedną... Niechże i tak będzie!... Że zostanę margrabiną — to przysięgam sobie na to.