Margrabina Castella/Część druga/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.
Podstęp.

Z gorączkową niecierpliwością wyczekiwała margrabina na sposobność, która by jej pozwoliła dociec prawdy, któraby uspokoiła straszne jej cierpienia.
Przypadek przyszedł jej z pomocą niebawem.
Otrzymała oto zaproszenie od dobrej znajomej swojej,hrabiny d’Audival.
„Mój mąż wyjechał — pisała przyjaciółka — przybywaj więc ale nie przyprowadzaj ze sobą swojego...
„Sam na sam nagadamy się o modach, gałgankach i o wszystkiem co się nam żywnie podoba.
„Nieprawda, że śliczny projekt?...
„Czekam cię niecierpliwie a liczę napewno, że nie będę czekać napróżno!...”
Blanka pokazała ten list Gastonowi.
— Więc to na jutro? — zapytał z obojętnością udaną.
— Tak jest, na jutro.
— Pojedziesz?
— Dla czegożby nie? Bardzo już dawno nie widziałam się z hrabiną i jeżeli nic nie masz przeciwko temu, z przyjemnością przyjmę wezwanie.
— Dla czegoż miałbym cię pozbawiać tej przyjemności? — odpowiedział Gaston żywo. — Czy masz mnie za takiego tyrana? Jedź kochana Blanko, jedź z Bogiem i zabaw się jak najlepiej.
— Odpowiem zatem pani d’Audival że może na mnie liczyć na pewno?
— Tak, tak, dopisz że ścielę się do jej nóżek.
Blanka wyszła do swojego pokoju, aby napisać odpowiedź hrabinie.
Margrabia czuł że serce biło mu gwałtownie z radości i nadziei.
Jutro więc będzie jeść obiad sam na sam z Joasią, jutro przez cały wieczór nie będzie go mogła unikać, nie będzie mogła uciekać przed nim jak to od pewnego czasu robiła.
Margrabina matka cierpiąca i osłabiona, nie opuszcza prawie swojego pokoju i bardzo rzadko schodzi na obiad.
Nazajutrz Gaston zapytał Blanki:
— O której obiad u hrabiny?
— O szóstej.
— O której wyjedziesz?
— Myślę że o wpół do piątej.
— Jakim powozem pojedziesz?
— Małym chyba, jeżeli ci nie będzie potrzebnym.
— Nie, nie, ja wcale nie wyjadę z domu i zaraz wydam rozkazy abyś nie czekała niepotrzebnie.
Gaston wyszedł z pokoju a rozdzierający uśmiech ukazał się na ustach Blanki.
— Nie mogę już teraz wątpić, — szepnęła, pragnie pozbyć się mnie co najprędzej... i cieszy się że sam pozostanie... Smutek, bladość, zakłopotanie, wszystko to naraz ustąpiło. Dziś widzę w jego oczach tę samą wesołość jaka w mich dawniej jaśniała.. Ale wtedy mnie tylko kochał, wtedy oddalenie się moje czyniło go nieszczęśliwym.
Westchnęła głęboko i siłą woli powstrzymała łzy cisnące się do oczu.
Udała się następnie do przedpokoju i z szuflady szafeczki hebanowej wyjęła klucz od furtki ogrodowej.
O wpół do piątej zajechał powóz przed peron — a Blanka skromnie ciemno ubrana, owinęła się w szeroki burnus algierski, ucałowała męża i wyszła z pokoju.
— Może trochę późno przyjadę... — rzekła w chwili odjazdu.
— Powracaj kiedy ci się podoba, kochana Blanko, — odpowiedział Gaston, — będę na cię z przyjemnością oczekiwał.
Powóz ruszył szybko i zatrzymał się dopiero na ulicy Świętego Łazarza, przed pałacykiem hrabiny d’Andival.
— Ty Franciszku, — odezwała się margrabina do stangreta, — możesz sobie powrócić do Auteuil.
— O której godzinie rozkaże przyjechać pani margrabina.
— Nie będziesz mi wcale potrzebnym... Pani hrabina odeśle mnie swoim powozem.
Hrabina d’Audival była kobietą młodą i nadzwyczaj wesołą.
Była przytem bardzo ładną i bardzo szczęśliwą, chociaż miała męża o lat przynajmniej trzydzieści starszego od siebie, w peruce i z farbowanemi wąsami, w dodatku hulakę, który sypał pełnemi garściami złoto w buduarach teatralnych Palais-Royale i Rozmaitości.
Mój mąż jest największym galantem na świecie! — mówiła nieraz pani d’Audival, śmiejąc się do rozpuku. Dla mnie nadzwyczaj uprzedzający, spełnia wszystko co tylko zażądam i pozwala mi na wszystko, nawet na to ażebym go nie kochała, za co mu jestem wdzięczną nieskończenie.
Pomimo wesołości i prawdziwego dowcipu, pani d*Audival nie mogła jednak rozweselić Blanki i nie mogła wyrwać jej z zamyślenia, obiad więc dwóch przyjaciółek nie przeszedł tak jak sobie obiecywano.
Pani Castella składała swoje nieusposobienie na ból głowy, czem się zasłoniła przed badaniem zdziwionej i zaciekawionej hrabiny.
Zaraz po obiedzie, Blanka zaczęła się uskarżać na cierpienie coraz dotkliwsze.
— Droga, kochana Henryko, — odezwała się nareszcie do przyjaciołki, bardzo nie wesołego masz dziś ze mnie gościa... Pozwól więc, że cię opuszczę i powrócę do domu.
— Nie będę cię wobec choroby zatrzymywać... a jutro stawią się w Auteuil, aby się — jak się masz dowiedzieć.
— Nie obawiaj się... to zwyczajna tylko migrena, a noc dobrze przespana, stanie mi się skutecznem na pewno lekarstwem.
Blanka siliła się na uśmiech, była jednak rzeczywiście bardzo bladą i wyglądała na bardzo cierpiącą.
Każę zawiadomić twego stangreta aby był zaraz gotowym...
— Odesłałam powóz do domu.
— No, to każę mój zaprządz natychmiast.
— Proszę cię nie rób tego.
— Jakto — na seryo?
— Na seryo, proszę cię o to.
— Jakże więc myślisz dostać się do domu
— Fiakrem, który każ mi z łaski swej sprowadzić...
— A to dla czego znowu fiakrem, gdy moje konie są do rozporządzenia?...
— Bo od bardzo dawna mam ochotę przejechać się fiakrem; a że dzisiaj trafia mi się sposobność...
— Niechże i tak będzie, ale przynajmniej kamerdyner mój usiądzie na kozioł.
— Nie! nie! Obecność kamerdynera odjęłaby wyprawie mojej całą cechę oryginalności, która mnie właśnie pociąga.
Hrabina śmiać się zaczęła.
— Doprawdy kochana margrabino, nie posądzałabym cię nigdy o takie awanturnicze zachcenia!... Niechaj jednak stanie się wola twoja. Każę ci sprowadzić fiakra i pojedziesz sama jedna.
W pięć minut później, Blanka sama jedna jechała wolno drogą do Auteuil.
Pani d’Audival, nie bardzo wierzyła w to co jej mówiła przyjaciołka.
Była najpewniejszą, że młoda kobieta taka cnotliwa dotąd, zeszła z prostej drogi i, że pomieszanie jej i bladość, były skutkiem wewnętrznej walki uczciwej kobiety, która uległa pokusie i spieszy na pierwszą schadzkę.
Świat często sądzi tak niesprawiedliwie.
W pobliżu Folie Normand, Blanką Castella kazała stanąć — wysiadła z fiakra i udała się dalej pieszo tuż pod murem ogrodowym, aż doszła do małej furtki, od której klucz miała w kieszeni.
Noc była ciemna ale pogodna, miliardy gwiazd świecących na firmamencie, rozjaśniały nieco ciemności.

∗             ∗

Powróćmy do Gastona i Joanny i zobaczmy jak niewierny mąż i powabną syrena, korzystali z nieobecności zdradzanej żony.
Obiad był krótki i przeszedł w milczeniu.
Obecność służby w sali jadalnej powstrzymywała na ustach margrabiego słowa miłości, przepełniającej mu serce.
Joanna zachowywała się obojętnie.
Odpowiadała krótko na banalne zapytania, do jakich przez grzeczność w obec ludzi zmuszonym był ojciec jej przybrany.
Oczy trzymała ciągle na dół spuszczone i uparcie unikała zetknięcia z jego wzrokiem.
Nigdy zresztą nie wyglądała tak pięknie, nigdy jej uroda nie rozlewała takiego czarującego blasku — siliła się na spokój, ale przyspieszony oddech zdradzał walkę wewnętrzną.
Czy to było prawdziwe czy udane, upajało do reszty Gastona.
— To moja obecność myślał — tak ją zaniepokaja, to dla mnie bije jej serce tak gwałtownie... Nareszcie nadszedł dzień mojego tryumfu i szczęścia...
I spoglądał na wychowankę pałającemi oczyma!...
Obiad skończył się nareszcie.
Służący podali desser i zaraz się oddalili...
Gaston skorzystał ze swobodnej chwili.
— Joasiu, — wyszeptał drżącym głosem, — zlituj się nademną! Jeżeli nie czujesz dla mnie ani nienawiści, ani wzgardy, jeżeli nie chcesz żebym umarł z rozpaczy albo się zabił u nóg twoich, zaprzestań mi dokuczać, nie skazuj na te męki, bo to przechodzi moje siły!... Sama mi raj otworzyłaś, a teraz rzucasz w otchłanie. Czy to sprawiedliwie?... Mamy dzisiejszy wieczór swobodny... muszę się z tobą zobaczyć... muszą się dowiedzieć o twoim wyroku... Nie odmawiajże mi tego!... Daruj mi godzinkę jednę, bo daję słowo honoru, że w łeb sobie wypalę.
Joasia zadrżała i śmiertelnie blada odpowiedziała:
— Gastonie, mówisz o śmierci! Gastonie grozisz mi, że się zastrzelisz!... O! to źle, to bardzo źle!... Jaki ty jesteś okrutny...
— Nie jestem wcale okrutnym, ale jestem zrozpaczonym!... Moje życie jest w twoim ręku. Jeżeli odmówisz mi rozmowy dzisiejszego wieczoru, wydasz na mnie wyrok śmierci!
Joanna krzyknęła.
Żądasz tego, więc dobrze... prawda że trzeba raz to już skończyć. Za godziną będę w grocie czekać na ciebie!... Niech Bóg obojgu nam przebaczy tę naszę winę. tę właściwie naszę zbrodnię i niech na mnie samę spadną wszystkie jakie przewidują nieszczęścia!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.