Margrabina Castella/Część trzecia/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Interes jaki mnie tu sprowadza, powtórzył pan de Credencé, — jest bardzo ważny, jak się pan sam na pewno tego domyślasz.
— Naturalnie że się domyślam, gdyby bowiem nie chodziło o coś wyjątkowo ważnego, nie szukałbyś mnie pan po nocy aż w tej tutaj knajpie.
Nie widzieliśmy się od bardzo dawna, boś pan o mnie zapomniał panie hrabio i miałbym powód uskarżać się nawet na to...
— Przebywałem za granicą.
— A czyż to powód ażeby nie dać o sobie wiadomości, swojemu wiernemu Raymondowi?
Pan de Credencé poruszył się niecierpliwie.
— Powróćmy proszę do naszego interesu, — powiedział.
— Bardzo chętnie... O cóż więc idzie panie hrabio?...
— O testament...
— Trzeba go chwycić przemocą?
— Wcale nie.
— Czekam zatem na objaśnienia.
— Zaraz opowiem wszystko.
Fizyognomia Raymonda, która od samego początku rozmowy wyrażała uprzejmość nadzwyczajną, teraz zmieniła się nagle.
Naraz stała się zimną jak kamień, miała wygląd jak u sędziego, który jest o winie podsądnego przekonany ostatecznie.
Pan de Credencé zaczął:
— Muszę zaznajomić pana przedewszystkiem z biegiem różnych okoliczności odnoszących się do tego, czego chcę żądać od pana.
Raymund kiwnął głową protekcyjnie.
— Osoba, względem której dopuszczono się wielkiej niesprawiedliwości, jest kobietą zasługującą na wielkie względy i współczucie...
— Takie uczucia, — przerwał a Raymond, — żywi dla niej zapewne pan hrabia...
— Z tobą kochany Raymondzie, będę zupełnie szczerym i wszystko nazywać będę po imieniu...
— Zobowiąże mnie pan tem bardzo...
— Jestem kochankiem osoby, o której mówić pragnę...
— Domyśliłem się tego gdym się dowiedział, że to kobieta młoda i ładna... Do jakiej klasy towarzyskiej należy wybranka pana hrabiego?....
— Do najwyższej...
— Nazwisko jej?... Pytanie moje nie jest zapewne niedyskretne, skoro prędzej czy później...
— Nazywa się margrabina Castella...
Przez kilka sekund Raymond zdawał się szukać czegoś w pamięci.
— Nic sobie nie przypominam.. — i bodaj, że po raz pierwszy słyszę to nazwisko....
— To bardzo prawdopodobne... — odpowiedział pan de Credencé — nie mogłeś pan mieć nigdy żadnego stosunku z Castellami...
Pan Raymond potrząsnął głową.
— O! panie hrabio... — ilu jest w Paryżu ludzi wysoko położonych, honorowych, zasłużonych ludzi, którzy według wszelkiego prawdopodobieństwa, nie powinni nie mieć ze mną do czynienia... — a których jednakże znam doskonale... — zacząwszy od pana hrabiego de Credencé, z którym mam honor rozmawiać w tej chwili.
— Zgadzam się na to — odpowiedział kochanek Joanny — utrzymuję jednakowoż, że margrabia de Castella nie należał do ludzi tego rodzaju...
— I tą razą masz pan słuszność, ponieważ nawet nazwisko jego jest mi nieznane. Ale proszę mów pan dalej panie hrabio...
— Margrabina była piękną jak anioł i trochę kokietką — margrabia był nadzwyczaj zazdrosny...
— To konieczne... — szepnął Rayemond.
— Znalazł, że pobyt w Paryżu jest za bardzo niebezpiecznym dla jego żony i zaczął z nią podróżować...
Gruby człowieczek wzruszył pogardliwie ramionami.
— Najgłupszy sposób!... — mruknął — ale... wszyscy mężowie są do siebie jak dwie krople wody podobni... — wyobrażają sobie, że zmieniając powietrze, unikną katastrofy koniecznej a jak świat starej... zapominają, że to co napisane musi się spełnić bezwzględnie!... — Komukolwiek przeznaczono na świecie rolę nieszczęśliwego męża, ten będzie nim choćby nie wiem jakie przedsiębrał przeciwko temu środki...
— Ależ kochany Raymondzie — wykrzyknął śmiejąc się hrabia — cóż to za dzika znowu filozofia.
— Nie wierzę w cnotę kobiet, a że posiadam rozum logiczny i nic przed sobą nie ukrywam... — wiedziałem coby mnie czekało w razie ożenienia i nie chciałem nigdy zrobić tego głupstwa...
— To bardzo rozsądnie z twojej strony i margrabia Castella, byłby bardzo dobrze zrobił, gdyby był rozumował tak samo i tak samo postępował...
— Założyłbym się, żeś hrabia w drodze się zapoznał z jego żoną.
— I wygrałbyś zakład mój drogi...
— Miałem zatem najzupełniejszą racyę w tem wszystkiem, co mówiłem przed chwilą...
— Nie mogę spierać się oto... — Zobaczyłem hrabinę przypadkowo... uderzyła mnie jej piękność, zakochałem, się szalenie i po pewnym czasie stałem się najszczęśliwszym z ludzi...
— A margrabia?...
— Margrabia uważał mnie za najlepszego swego przyjaciela, bo umiałem mu się przypodobać, dzięki czemu pomimo całej podejrzliwości, nie dostrzegał co się koło niego działo...
— Tak być koniecznie musiało... — ale czy długo był ślepym?...
— Kilka miesięcy jednakże...
— Potem otworzyły mu się oczy!...
— Przypadkiem, albo raczej przez nieostrożność naszę...
— Cóż się stało?... Czy znalazł się właściwie?... z godnością?...
— Nie znalazł się rzeczywiście wcale...
— Ah! do dyabła!... więc wybuchnął!...
— Wybuchnął ale po cichu... po kryjomu... bez hałasu, bez skandalu, nie przypuszczając nikogo do tajemnicy... Znieważył mnie śmiertelnie...
— Policzek!... — wykrzyknął Raymond.
Hrabia kiwnął głową.
— To bardzo brzydki wypadek... — mruknął interlokutor Raula.
— Rozumiesz dobrze, — odpowiedział ten ostatni, — że pojedynek stał się nieuniknionym.
— Rzeczywiście, stał się nieuniknionym.
— Spotkanie zostało wyznaczone na następny dzień rano, przyczem margrabia, chcąc zapewne uniknąć domysłów uwłaczających jego honorowi, zdecydował, że będziemy się bić bez świadków...
— Bez świadków?... a to co za nierozwaga?...
— Powtarzam ci, że taką była jego wola...
— Biliście się na pałasze zapewne?
— Byłbym chętnie przyjął pałasze, ale margrabia wybrał pistolety.
— Oto szlachcic, co prawdziwie nie dbał o życie.
— Nie wiem, ale wiem, że mu chodziło bardzo o to aby mnie zabił...
Miał opinię dzielnego strzelca i o czterdzieści kroków dwanaście razy z rzędu asa wystrzelał...
— Niebezpieczny przeciwnik!...
— Nie łudziłem się też wcale i uważałem się za straconego, jeżeli Castella będzie miał prawo pierwszego strzału.
— Smutna to pewność!...
— Margrabia, któremu jako wyzwanemu, służyło prawo dyktowania warunków, zdecydował, że jeden z nas, policzy głośno do trzech i że zaraz obaj wystrzelimy jednocześnie...
— Wyborny to sposób na to, ażeby zamiast jednej, były dwie ofiary!...
— O świcie stawiliśmy się na schadzkę, zajęliśmy stanowiska i pociągnęli supełki aby wiedzieć, który z nas ma rachować... — Przypadek mnie do tego wyznaczył...
— To była dobra przepowiednia...
— Zapewne, bo we trzy sekundy później, margrabia padł nieżywy z roztrzaskaną głową...
— A pan hrabia nie byłeś wcale rannym?...
— Pan Castella, nie strzelał wcale...