Melodja (Napierski, 1937)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Melodja |
Pochodzenie | Elegje |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesicka |
Data wyd. | 1937 |
Druk | B-cia Drapczyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Gdy podpatruję gębę, roześmianą z krzaków,
ciemniejących w powiewie, jak smugi na łanie
(a podmuch je pochyla wukos), między liśćmi
wyłania się zagięta dłoń, wypukła w blasku,
policzki ocienione daszkiem czapki, szyja
luźno krawatem spięta, trwa pod plamą mroku:
oczu prawie nie dojrzeć, fałdy twojej bluzy
ułożone są prosto, jak pokorne peplum,
tak skromnie i nieznacznie pod groźbą uśmiechu!
Ach, liście dotykalne! one jedne! gęstwa
konarów wznosi ramy, jak szpalery parku,
gdzie w ukłonie, w chodakach z klamrą, zakochany.
błądził Szekspir, rojący o płonkach kapusty.
Wzdychał; nie drwiły drzewa; to była melodja,
niefałszowana dźwiękiem. zanim wychynąłeś
z krzewów, rozchwianych cieniem, piszczałkę zgubiwszy,
i huśtając się, ciemny, siadłeś na gałęzi,
która skrzypiała drwiąco. Ironjo zmierzchania!
Przetrwały te zarośla, jak ramy portretu,
gdzie hypogryf przyklękał przed głupiem chłopięciem
o zmierzwionej czuprynie i z mosiężną blasku
kroplą na nosie wgórę zadartym. Jest mruczno,
a szum rzeki widmowej gada; tam błądziłem
nad strumieniem, sam w kniei, o, młodzieńcza luno,
która żeglujesz martwo nad skrętami wiązu!
Wtedy ptaki zrywały się spod nóg, kwiliły,
zbudzone ze snu nagle, jak cios w piersi. Oto
zatoczyłeś się wreszcie, poeto: nie klękaj,
na tej murawie ślisko nie od krwi, od blasku:
nikt nie ujrzy, jak konać rozpoczniesz scenicznie,
prócz gałęzi, i kłamstwa świateł, i obłudy
cieni, i śmiechu w smugach. Aż melodja minie.