Metamorfozy (Kraszewski, 1874)/Część pierwsza/XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Metamorfozy
Podtytuł Obrazki
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1874
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów; Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


— Na Cyrylla kolej!
— Jakto? na mnie? ja? ale cóż wy chcecie żebym wam powiedział?
— Nie ma wyjątków dla nikogo, reguła ogólna, mów co ci ślina do gęby przyniesie jak Albin, a powiedzieć nam coś musisz.
— Wy wiecie, że ja wiele nie roję, rzekł powoli, cóż w tem ciekawego?
— No to mów nie ciekawe... ciekawiśmy nieciekawego.
Błagającym wzrokiem potoczył po towarzyszach Cyryll, ale w nich nie było litości, i po chwili milczenia skazany, tak z kolei począć musiał:
— Prawdziwie nie wiem cobym wam mógł powiedzieć o sobie? wysoko nie patrzę, nie marzę górnie, żądania moje skromne, a cel jasny przedemną. Ani świata, ani ludzkości przerabiać nie myślę, mam jedno pragnienie nauki, to cel mój i meta laborum.
Albin wam wyśpiewał za Horacjuszem, moim ulubionym poetą tę cudną piosenkę:

Hoc erat in votis: modus agri non ita magnus

Hortus ubi, et tecto vicinus jugis, aquae fons,
Et paulum silvae super his foret..........................

..........................Nihil amplius oro
.
(Liber II. Satira VI.)

Cóż ja po nim wymyśleć potrafię?
Dla siebie tylko powtórzyłbym znowu z Horacjuszem:

Beatus ille qui procul negotiis.

Ale czyż mam o sobie myśleć tylko? Powiedziałbym, że chcę także maleńkiego domku pod słomianą strzechą, wiejskiego spokoju i ciszy wśród której bym pracował, uczył się, myślał.
Jam nie człowiek czynnego życia, ale spokojny mól książkowy; — nauka i żywot z umarłemi po nad chaosem namiętności waszych, w cichej i jednostajnej atmosferze pokoju, oto ideał dla mnie.
Zapach starej księgi to dla mnie woń fijołków, widok nieobciętego Elzewira, to ideał, schwycenie Hallerowskiego druku, rzadkiego Inkunabułu, to całe szczęście, którem ja uczuć zdolny. Więc gdybym sam mógł sobie urządzić życie, przyczepił bym je do jakiej wielkiej biblioteki dobrze ogrzanej, utrzymywanej w porządku, nie nazbyt uczęszczanej, w której bym mógł być panem i wszechmocnym władzcą, przestawując, porządkując, studiując wydania, porównywając teksty, nasycając się tem co jest w księgach i zewnętrznym nawet ksiąg widokiem..., ka któremu ciągnie mnie jakaś namiętność.
Miałbym pokoik mały do pracy, jasny, czyściuchny, ogrzany i na rygiel zamknięty dla profanów, ogródek zielony pod oknami, wiernego sługę, któryby za mnie myślał o jedzeniu i piciu, o wszelkich potrzebach życia, a wyrzekł się manii sprzątania i układania, — i przedsięwziął sam jakieś dzieło potężne, benedyktyńskie, cóś w rodzaju Bayla... którego by erudycja, krytyka i dowcipu trochę tło stanowiły.
Nauka wysusza, powiadają próżniacy, ale to potwarz! Jest nauka i nauka, i między narodem uczonych są głupcy jak wszędzie. Myli się kto sądzi, że pióro tylko geniusz i talent trzymają, dziwne i niepojęte okoliczności często na tę drogę zapędzają ludzi, którzyby na żadnej innej ani chleba kawałka, ani znaczenia najmniejszego dojść nie mogli. Trochę wprawy, śmiałości, wytrwania, nieczułości na pociski i zarozumienia choć na oko i dla drugich — otóż i literat gotowy, choćby krzty nie miał geniuszu, a nawet kropli talentu! Będzie to zbieracz i komentator, kompilator i skracacz, naśladowca niezgrabny, wreszcie rozprawiacz krzykliwy, ale któż mu pisać zabroni?
Prawdziwie uczonych, a zarazem życiem i zapałem obdarzonych ludzi jest bardzo niewielu, policzyć ich można w dziejach literatury... za to chmury są pracowników bez iskry natchnienia: piszą tylko, bo by nie innego robić nie potrafili.
Uczoność, jak ja ją pojmuję, ma zarazem świadomość tego co gdzie pomyślano i uczyniono, niezbędną by pójść dalej, i własny sąd o rzeczy — sąd niezawisły, głęboki, ożywczy.
Jakkolwiek uczyniono wiele i bardzo wiele, stokroć więcej pozostało do zrobienia; cały ten gmach wiedzy ludzkiej w największym rozstroju i nieładzie. Leżą w nim obok najcenniejszych zabytków, najpodlejsze rupiecie, opylone i zapomniane skarby i wysoko oszacowane lichoty. Drogi wielkie pozasypywano gruzem, manowcami porobiono ścieżki, poobalano wschody, a poprzystawiano chwiejące się drabiny... nigdzie porządku i logiki.
Nie idzie tu o formę tylko, klasyfikacje i jakiś dowolny porządek, ale o ułatwienie nauki i badania, które dziś w tym lesie jest błędnem na oślep krążeniem.
Gdybym więc tworzył utopiją dla siebie — marzyłbym sobie dziurkę przy bibliotece, celę podobną do owej szczura anachorety w holenderskim serze... Czegożby mi więcej potrzeba nad spokój i książki? życia nie pragnę, wolę na nie patrzeć zdaleka niż w cyrku pójść w zapasy. Gdybym snuł utopiją użyteczności mojej dla ludzi, chciałbym być wielkim reformatorem nauki, wskazać i przetrzebić nowe drogi, oczyścić stare, pogodzić świat z nauką, a naukę przyswoić światu, wykształcić smak ogółu... poznać wreszcie czy wielka zagadka dzisiejsza postępu jest istotnie myślą nową, czy pod wielkiem słowem czczą mrzonką... idziem-li dokąd, czy jak w zamieci kołujemy daremnie?
Na każdej stopie jest tu coś do odkrycia... chciałbym, przyznaję, odkryć coś użytecznego, wielkiego, płodnego w rezultata, ale upokorzony faktami zeznać muszę, że wszystkie odkrycia czynią się przypadkiem — niestety! a kto goni za szczęśliwym przypadkiem, ten się z nim prawie nie spotka!
Zresztą jam tylko nieznaczne kółko w tej olbrzymiej nauk machinie i jedno z najpośledniejszych... Chciałem wszystkiego, za karę nic mi przeznaczonem nie będzie, i polyhistorem, nazwiskiem pogardy pełnem, napiętnowany zostanę. Poezję czuję, ale śpiewać nie potrafię, naukę pojmę i zbiorę może pamięcią, ale jej nie posunę dalej... stróżem będę u drzwi którędy inni wchodzą i wychodzą; a jeśli po latach wielu żmudnie wypracowaną rozprawę po łacinie wydam o zatraconej jakiej księdze lub rękopiśmie, którego tylko reszty zostały, któż ją czytać zechce?

Sed nos in mensum spatiis confecimus aequor:
Et jam tempus equum fumantia solvere colla!
(Virgil. Georg. II.)

Tak! dosyć, zdejmijcie ze mnie chomąt dymiący znojem tych wyznań.... dość naśmieliście się przyjaciele, pozwólcie zamilknąć, a żem zawiódł oczekiwania wasze... darujcie. Gdybyście mi kazali wyliczyć edycje Horacjusza i ocenić pracę nad nim Bentleja, Sanadona, Kirchnera, Frankego, Webera, Milmana, Stalibauma, Bonda... lepiej bym się pewnie z zadania wywiązał...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.