[125]Mgły nocne.
W wąwóz, między dwie skały rozdarte, miesiąca
Wbiegł krąg i zawisł w ciemnych niebiosach promienny,
I rzucił w dół swe światło: na załom kamienny
Padło, gdzie się przewala kaskada hucząca.
Światło srebrzystą łuskę rzuca po strumieniu,
Na cały wąwóz pruszy z księżyca pył szklany,
Srebrzą się sine, w niebo strzelające ściany,
I czarne, głuche morza lasów w oddaleniu.
Na zboczach, wśród omglonych limbowych gałęzi
Świecą gwiazdy złociste — zda się, że z niebiosów
Spadły na twarde czoła kamiennych kolosów
I odbite zawisły w iglastej uwięzi.
Cisza — — tylko dźwięk szumu słychać w skalnej dziczy,
Jakby skały i wody i limby i jodły,
[126]
Rozkołysaną, senną mowę z sobą wiodły
O rzeczy pełnej grozy, wielkiej, tajemniczej.
Mgły snują się w powietrzu, drżące i niepewne,
Zda się, jakby dzwonienie szumu kołysały
I niosły je od jodeł i limb między skały — —
Płyną — — znikły w rozłomach, lotne i rozwiewne.
Znów wylatują z za gór i na kosodrzewie
Oparły lekkie stopy, rozsnuły warkocze,
Rozwiały skrzydeł błony szerokie, przeźrocze,
I ważą się przy wiatru rytmicznym powiewie.
Już płyną w dół na lasy — na wierzchołków fali
Rozesłały się czarnej — na ich ciała mgliste
Księżyc rzucił blask świetlny, i całe srebrzyste
Leżą, jak welon z płynnych dziergany opali.
Wtem podniosły się w górę — lecą — wkoło szczytów
Wiją wieńce, pląsają — złączyły się społem —
Wiatr podbił je — zawisły nad kamiennem czołem
I uleciały w przestrzeń gwiaździstych błękitów.