[67]
MIASTO
— Syntezja —
1.
Noc zimna.
Zła.
Przejmująca. Czarniawa. Chłodnista.
Nie widać ani źdźbła.
Deszcz leje, jak z cebra.
Na rogu policjant-statysta
Pod połę karabin podebrał,
Otulił się ceratowym płaszczem
Chodzi wolno, błyszczący, jak widmo,
Deszcz mu spływa z kaptura na oczy.
Po twarzy go chlaszcze.
Moczy.
[68]
Bębni po ceracie woda.
Raz... raz... pach-pach-pach... raz...
Woda...
Eh, czas!!
Psa wygonić szkoda!
Bieda nadała-ż!
Bębni, bębni po ceracie woda.
Brzęczy cicho podwiązany pałasz.
Deszcz... deszcz... deszcz... po butach chlupie...
Chodzi wolny, zziębnięty, miarowy,
Zatrzymując się przy każdym słupie
Posterunkowy.
Z dalekiego czarnego zaułka
Zawarczało — zadudniło — zajękło.
Zabłysnęły dwa czerwone kółka.
Wynurzyło się spóźnione auto.
Pędzi, pędzi środkiem, jak burza.
Przeleciało z hukiem po kałużach,
Obryzgało od butów do głowy,
Zostawiło w nosie swąd niezdrowy
I na wargach smak kwaśny, jak ocet.
[69]
Jeszcze zdala się trąbką rozlega...
— Też djabeł dał to!
— Będzie się włóczył po nocy!
— Elegant!
A tam znów dwuch.
Wzięli się pod ręce.
Zachlapani po brzuch.
Dobrze cięci.
Idą prosto środkiem —
Nie skręcą.
Brzuchy naprzód wypięli, jak tanki.
Tylko patrzeć zrobią burdę.
Na rogu dom.
Jasno oświetlony.
Różowe firanki.
Ciepło. Przytulnie. —
Burdel.
2.
Na dole w dużej, oświetlonej sali
Z pluszowych bordo mebli pokrowce zdjęte.
[70]
Dwaj młodzieńcy, jeden starszy
Czekali.
Wszystkie panienki zajęte.
Siedzą mroczni. Milczą.
Noc ciemna. Dżdżysta.
Pali się elektryczny żyrandol.
Na pianinie student jurysta
Gra powolnie, rozmarzająco
Farandolle...
I pada deszcz...
Eh, życie!..
3.
Jak grywałem ja ci, Stasiu,
Griega, Mussorgskiego,
Powiedziałaś ty mi, Stasiu,
— Nie klej naiwnego. —
Oj, Stasiu, Stasiu,
Nie klej naiwnego.
Jak czytałem ja ci, Stasiu,
Błoka z Tetmajerem,
[71]
Powiedziałaś: — Kup mi lepiej
Kapelusz z rajerem. —
Oj, Stasiu, Stasiu,
Kapelusz z rajerem.
Jak uczyłem ja cię, Stasiu,
Składni, Geografji,
Powiedziałaś: — Chciałbyś darmo.
Każdy tak potrafi. —
Oj, Stasiu, Stasiu,
Każdy tak potrafi...
4.
Za portjerą,
Po schodkach,
Na górze
Zabiegały przyśpieszone kroki...
Głosy... Głosy... Gwar... Rumot... Stąpania...
Co?.. Policja?.. Obława?.. Rewident?..
Niee. Nic, nic.
Maleńki incydent...
Z pokojów wychylają się goście przygodni.
Przysłuchują się...
[72]
Skandal poczuli.
Na korytarzu stoi łysy staruszek
Bez spodni
I krzyczy.
Dziewczyna rozczochrana, w koszuli,
Wtuliła się w kąt za schody —
Jęczy:
— Nie mogę już...
— On mnie zamęczył... —
Staruszek zaspany
Mruga w świetle oczkami szklistymi od sadła
I krzyczy wkółko:
— Trzymajcie ją! Trzymacie!..
— Ona mnie okradła!... —
— Co-o?.. Kto pana okradł? Gdzie pana okradli?!
— Pijany! Warjat!...
— U nas jeszcze nie było wypadku... —
Ucichło. Ucichło.
W czarnej nocy gdzieś dzwonił telefon:
— Halloo! Dziewiąty komisarjat... —
[73]
5.
Deszcz mży. Zacina.
Chłodny. Miarowy.
Moknie na rogu
Posterunkowy.
Naciągnął kaptur.
Okrył się płaszczem.
Deszcz go natrętny
Po twarzy chlaszcze...
I gwiżdże wiatr.
Z czarnego gardła ulicy,
Z samego spectrum
Z sykiem rozdarł ciemności
Żółty reflektor.
Szeleści woda.
Wicher powiał.
Pędzi karetka pogotowia.
Wymościła światłem drogę.
Widno...
Pędzi cicho, bez szelestu.
Węszy po ulicach,
[74]
Jak widmo.
Gdzie?.. Gdzie?.. Może tu?..
Tuu — tuu — tuu...
6.
Znowu ucichło.
Deszcz lunął gęstszy.
Zegar na wieży wybił trzy.
W imię Ojca i Syna!!
A to co?!..
Na skręcie ulic
Lampy migocą.
Lampy. Lampy. Lampy.
Wysypały z za węgła łańcuchem.
Białe. Oszalałe.
Biegną gdzieś, uciekają gdzieś, lecą parami
Ulicami. Bulwarami.
Nie zakręcą ani razu.
Raz — dwa — trzy! Raz — dwa — trzy!
Idzie mazur.
Para za parą! Para za parą!
En avant!
[75]
Eh, zimno!
Przeleciały armją szybką, stulicą
Nad zziębniętą ogłupiałą ulicą.
Zarzuciły łyse głowy
Na bakier.
Żegna się w trwodze posterunkowy
I spóźniony fiakier.
Popędziły dalej w tańcu
Wywijany, długi łańcuch,
Ulicami.
Zaułkami.
Bulwarami.
Zapędziły się na most nad rzekę.
W wodzie szarej i sinej
Przeglądają łysiny.
Lampy. Lampy. Lampy...
Na moście stał jeden,
Trzymał się rampy,
Wymiotował w czarną wodę żółte bluzgi.
Blask mu oświetla żółty profil starczy...
Pod mostem woda bulgoce.
Przewala się. Jęczy.
[76]
Wzdycha i warczy.
Woda.
7.
Na piaszczystym nadbrzeżu stłoczyły się lampy.
Każda 300 świec.
Zaroiły się lampy.
Wiec.
Na brzegu mokną sieci zatknięte na wiosła.
Tam, dalej nieco,
Kilku ludzi. Z latarniami.
Policjant.
Pochyleni nad czemś czarnem, bezkształtnem.
Świecą.
Co?...
Woda przyniosła.
Męty...
Kobieta. Twarzy nie rozpoznać.
Zzieleniała. Cuchnąca. Tragiczna.
Brzuch wydęty.
Ciężarna. W dziewiątym miesiącu.
Z ubrania fabryczna.
[77]
Odwrócili głowy chłopi,
Rybacy.
— Nowina!...
— Mało to się kurw topi...
8.
Zimny deszcz.
Sina rzeka.
Woda.
Jęczy. Bulgoce. Narzeka.
Zerwała śluzy.
Wzdyma się. Przybrała groźna.
Toczy z pluskiem czarne bańki.
Po brzegach, bokiem,
Migają domy. Czarne. Pokrzywione.
Gruzy.
Szczerzą zęby ślepych okien.
U Czarnej Mańki
Widno.
Zalatuje harmonja. Wesoło.
Deszcz ścieka...
Eh, dola!...
[78]
Płacze, beczy harmonja zdaleka.
Przyśpiewuje.
— Poszła dzieucha do miasta.
— Um-ta-ta. Um-ta-tá-ta-ta.
— Powróciła brzuchata.
— Um-ta. Um-ta. Um-ta-ta-tá.
— Oj ty wodo, wodo czarna,
— Śmiertelne kochanie.
— Oj przytulisz ty mnie, wodo,
— Na ostatnie spanie!
— Um-ta. Um-ta. Um-ta-ta-tá.
— Na ostatnie spanie...
9.
Deszcz tnie miarowy.
W szyby wodą pluje.
Chodzi, chodzi na rogu posterunkowy,
Co się zatrzyma — nasłuchuje...
Nic.
Okna zapuściły sztory.
Tam, w hotelu,
Światło całą noc się pali.
[79]
Ktoś chory.
Po doktora posyłali.
Przez okno widać czasem wysmuką szatynkę.
Ciemny, głuchy cały parter...
Na trzecim piętrze światełko. —
Starszy pan zwabił do siebie 7-ioletnią dziewczynkę
I gwałci ją na fotelu.
Dziecko ma oczy szeroko rozwarte...
Na rogu posterunkowy chodzi
Tam i napowrót. Tam i napowrót.
I patrzy w czarne okna.
Z za węgła podpatruje go złodziej.
Deszcz pada.
Mokną...
Ciemno. Cicho. Czarno.
Nikt się nie ozwie, nie zbudzi.
Pracuje, pracuje w nocy
MIASTO — FABRYKA LUDZI.
Przewracają się w łóżkach podlotki.
Straszno. Zaparło dech.
[80]
Śni im się pierwszy, taki słodki,
Taki bolesny grzech.
Czernieją okna. Wszystko śpi.
Szaaa!... Czyjeś kroki za bramą...
Po burdelach, hotelach, po chambre garnie
Tysiącem tłoków w rytmie krwi
Pracuje gigantyczne Dynamo.
Na kilometry sienników rozparło się Miasto —
Wielki, parzący się kurnik.
Będzie miał jutro robotę
Ze swoją armją krościastą
Dyżurny lekarz skórnik.
Po poczekalniach, po lecznicach
Przepastnych, jak lejki,
Po ambulatorjach szpitali —
Długie, pstre, nieskończone kolejki,
Jak wielka taśma słucka.
Czarny robociarz i biały bankier
Z bijącym sercem
Czekali.
— N-tak... Twardy szankier...
— Sprawa ludzka..
[81]
10.
A deszcz pada.
Deszcz pada
Drobniutki.
Aksamitny.
Błękitny.
Powietrzny.
Nad rynsztokiem siadły w szereg smutki.
Płaczą płacz swój odwieczny...
Ulicami chodzi cisza, chodzi.
W czarne okna przez szyby zagląda.
W czarne okna, zamknięte, jak groby.
Wspina się na palców koniuszkach.
Twarz do szyb zapotniałych przyciska
I patrzy... —
Białe rozczochrane łóżko.
Rozrzucone części garderoby.
Pod łóżkiem nieodzownie zwykły sprzęt złowonny...
Na spoconem czole prostytutki
Spoczęły w ciszy tingl-tanglu
Palące usta Madonny.