Mojżesz (Kubisz, 1902)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kubisz
Tytuł Mojżesz
Pochodzenie Z niwy śląskiej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1902
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


MOJŻESZ.

Exodus 2.

I nie może już dłużej zataić dzieciny,
Dzieciny tylu westchnień łez i modlitw tylu;
Robi sobie plecionkę małą z rzecznej trzciny
I w niej ją położyła między rogóż Nilu.

Łonem swojem zdradliwa objęła ją rzeka,
Ale nad nią niebieska czuwała opieka,
I modlitwy matczyne, co szły do Jehowy,
Nie dopuściły, aby spadł włosek mu z głowy.
Sprawiedliwa, najmędrsza Odwiecznego rada
Tej maleńkiej dziecinie los świetny układa,
Tóż swojego anioła zsyła z nieba do niej,
Ażeby ją ratował z zgubnej wody toni.

Idzie córa królewska, z nią jej służebnice,
By w chłodnej fali rzeki używać kąpieli
Po skwarnym dnia upale. Zbliża się ku rzéce
Taka jasna, świecąca, taka cała w bieli
Jak gdyby na tę ziemię zstąpił anioł Boży;
Kroczy w bród i — dziecinę znajduje w rogoży.


Dziecię do niej malutkie wyciąga rączęta
Żebrząc płaczem litości; więc litością zdjęta,
Biedne dziecię hebrajskie przyciska do łona
Biedne dziecię hebrajskie córa Faraona
Bierze na drżące ręce, pieści i całuje,
Biedne dziecię hebrajskie za syna przyjmuje.
Nie płacz mała dziecino, z zdradnej rzeki fali
Litość ciebie anielska wyjmie i ocali:
Nie płacz mała dziecino; z zimnej twej kąpieli
Miłość ciebie położy na ciepłej pościeli,
A Bóg, co cię od zguby strzegł na wód głębinie,
Kiedyś dziwne swe sprawy nad tobą rozwinie.

                    

A tak na łonie matki dziecię znów spoczywa,
A ona je do serca znów tuli szczęśliwa.
Ach! nie zmierzysz ty szczęścia żadną miarą w świecie,
Gdy znowu matka ściska utracone dziecię,
Ani w sercu uczucia nie zgłębisz radości,
jaka w nie po przebytej nadpłynie żałości.
Albowiem żal i boleść serdeczna jest wielka,
Lecz stokroć większa każda radości kropelka!

A matka trzyma dziecię znów na łonie swojem
I karmi je swą piersią, karmi tym napojem,
Co całej jej istoty był myślą i treścią:
Więc je karmi okropną przebytą boleścią,
Karmi je temi łzami, któremi zrosiła
Plecionkę, w której je do wody włożyła;

Więc mu z mlekiem dawała pić skargi i żale,
Które za swem dziecięciem rzuconem na fale
Nilu, ku niebu słała: karmiła westchnieniem
Nad swojego narodu srogiem uciśnieniem!
I dla swoich oprawców karmiła je wzgardą,
Nienawiścią i zemstą groźną, dumą hardą.
Ale też je karmiła tą wielką radością,
I tem szczęściem nad cudnem jego ocaleniem,
I swoją całą świętą matczyną miłością!
Karmiła je marzeniem o ojczystej włości,
O tych błogosławionych Chananejskich błoniach,
O tych wodach szczęśliwych i rozkosznem niebie,
O tych kwiatach czarownych, ich rozkosznych woniach,
Które przechodnia nęcą i wabią do siebie;
Karmiła je serdeczną tęsknotą za niemi,
Karmiła upragnieniem narodu wolności
I rychłego powrotu do ojczystej ziemi,
Karmiła je dźwiękami, pieśniami swej mowy,
Karmiła uwielbieniem i chwałą Jehowy!
Tak — ona je karmiła całem życiem swojem,
Które miało przepłynąć wiecznie czystym zdrojem
Przez całe kiedyś długie niemowlęcia życie!
A potem, kiedy dobrze podrosło już dziecię,
Prowadzi je spokojna w królewskie przedsienie;
Prowadzi je spokojna o przyszłość i pewna,
Jak gdyby lwica-matka potężne lwie szczenię...

Za swego syna dziecię przyjęła królewna
I oddała kapłanom. I wzięli pacholę
I we swojej z czcią wielką posadzili szkole,

I we wszystkich mądrościach egipskich ćwiczyli,
I mowy je starannie Egipcyan uczyli,
I uczyli je pisma tajemniczych znaków,
I uczyli czcić bogów egipskich w świątnicy,
I uczyli obrządków swoich tajemnicy,
I uczyli je dziejów egipskiego kraju,
I wszelkiego tej ziemi porządku, zwyczaju;
I uczyli je bluźnić wielkiemu Jehowie,
Uczyli je złorzeczyć rodzicielskiej mowie,
Uczyli nienawidzić swych braci rodaków —
Uczyli i ćwiczyli.

A gdy się już zdało,
Że duszę wychowanka pozyskali całą,
Że z czoła jego cechę narodową starli
I że miłość ojczystą z piersi mu wydarli,
Że tą swoją nauką, by złotymi pręty
Młody lew został w klatce na zawsze zamknięty;
To on siłą olbrzyma pręt złocisty zgina
I wybiega i wstrząsa dumnie groźną grzywą
I w gorącym porywie podnosi dłoń mściwą
Ujmując się za bratem — w bój Egipcyanina
Wyzywa i zabija!

Mojżeszu szalony!
Za cóż do niepotrzebnej zrywasz się obrony
Za twą bracią jęczącą pod jarzmem niewoli;
A cóż tobie do tego, czy to ciebie boli?
A cóż tobie do tego, że oni są biedni,
Gdy jeno ty jesz z złotej miski chleb powszedni!

A cóż tobie do tego, że to niewolnicy,
Kiedy ty jeno mieszkasz w królewskiej świetnicy!
Wszakże nic człowiekowi innego nie trzeba
Prócz ciepłego kącika i prócz kęsa chleba!
Wszak każdego człowieka winno być marzeniem:
Bogactwa, dostojeństwa i świetna karyera,
Praca nad szczęściem własnem, nad swem wyniesieniem,
Choćby nawet i z krzywdą własnej swojej braci,
Choćby nawet za cenę własnego spodlenia!
Wyzucie się z praw świętych i z wiary wyzucie,
To pieniądz, który w świecie najwięcej dziś płaci,
To sposób, którym się dziś wraz wrota otwiera
Do zaszczytów wysokich, wielkiego znaczenia!
A zaś «miłość, ojczyzna, stawa, przyjaciele»,
Ofiarność, cnota, święte ojczyste poczucie,
To głupstwa, śnią dziś o nich tylko — marzyciele!
A działać dla swej braci, to śmieszne rzemiosło,
Które jeszcze nikomu zysku nie przyniosło!

A ty, głupi Mojżeszu, zawsze jesteś gotów
Uciec z komnat królewskich do braci namiotów,
Gdzie i nędza i rozpacz i uciemiężenie...
Ach! ciebie do nich właśnie to ich utrapienie
Nęci i wabią ciebie te rzewne piosenki,
Przy których cichną braci niewolnicze jęki,
Nęcą cię o Chanaan czarowne powieści,
One bowiem łagodzą niewoli boleści!
Mojżeszu! a na ciebie Faraon się gniewa,
On się czegoś innego po tobie spodziewa.
Tyś jest wnukiem królewskim, bądź Egiptu synem,

I okaż to dowodem jasnym, okaż czynem!
Ja wynajdę ci sposób, jakbyś go ubawił:
Gdybyś tak pierś swej braci rozdarł i pokrwawił...
Za czyn taki królewskiej dostąpiłbyś łaski,
A kapłani Egiptu dalićby oklaski!

A ty, Mojżeszu głupi, tyś swą krwawą sprzeczką
Wzbudził gniew Faraona! Ratuj się ucieczką!

                    

Na piaszczystej pustyni słońce żarem pali,
Po niej śpieszy zbieg młody, ale się nie żali,
Że szczęście ziemskie zmarnił, że z tego powodu
W żmudnej pracy i trudzie pójdzie życia droga:
Bo dwa niósł z sobą skarby największe na ziemi,
Które ukrył w swem sercu śród pokus, jakiemi
Był otoczon w Egipcie: Miłość dla narodu
I cześć dla jedynego, prawdziwego Boga!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kubisz.