[289]
NA GUBAŁÓWCE.
Jak tu błogo — jak wszędy
Mile gwarzą ptaszęta!
Zda się tobie, u grzędy
Gdzieś rodzinnej dzień święta.
Szumi niwa kłosista,
Po czaharach wiatr śwista,
Z jasnych niebios do czysta
Chmur tęsknica precz wzięta.
Rankiem, w brzaskach świtania
Zda się rajska skrzy róża,
Więc też tuman się słania
Jak wilk chyłkiem przez wzgórza;
A gdy wreszcie dzień strzeli,
To się coraz weselej,
[290]
Ze srebrzystej kąpieli,
Szczyt po szczycie wynurza.
O południu, na łące
Wiatr od zdroju łaskawie
Dmucha w liście szemrzące,
Świerszczyk brzęczy gdzieś w trawie;
Od Giewontu opoki,
W świat błękitów szeroki,
Płyną senne obłoki,
Jak spóźnione żórawie.
O zachodzie, gwar w dali.
Ciągną ludzie z pól, z błoni,
Górom szczyt się krwią pali,
Anioł Pański skądś dzwoni.
Z łąk, po szybie wód gładkiej,
Brzmiąc w rozgłośne kołatki,
Wraca bydło do chatki,
Wśród skoszonych ziół woni.
W zmrok, od ognisk brzask w lesie,
Skrzy się rosa rzeźwiąca.
Dźwięk piszczałek wiatr niesie,
Śpiew krawędzie skał trąca.
A w błękitach już mruga
Gwiazdka jedna i druga,
Aż i wyjrzy z nad smuga
Twarz mosiężna miesiąca.
Niech gdzieś jawa sny płoszy!
Tu, jak jasno, widzicie,
Żyćby w ciągłej rozkoszy
A umierać w zachwycie.
[291]
Dość, niech duch twój tułaczy
Równo z mgłami majaczy,
Abyś coraz inaczej
Zaświatowe śnił życie.
Jednak niech ten raj znagła
Wiatr tumanem obwieje,
To, nim jodła ci smagła
Wskaże wyjście przez knieje,
Już ci, niby ptaszyna,
Gdy ją trwoga matczyna,
W gnieździe drętwić poczyna,
Dusza smutkiem zemgleje.