<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Bełza
Tytuł Na Szląsku polskim
Podtytuł Wrażenia i Spostrzeżenia
Wydawca G. Gebethner i Spółka
Data wyd. 1890
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

Opuściwszy redakcyę »Gwiazdy Piekarskiej«, skierowaliśmy nasze kroki w stronę mieszkania »fararza«. Była godzina 12 w południe, mnóstwo dzieci szczebiocząc wesoło po polsku, z tabliczkami i książkami w rękach, gromadkami biegło w stronę gęsto zabudowanej wsi, był to więc znak, że nauka religii w szkole skończona. Można zatem było bez skrupułu zająć parę godzin czasu księdzu Nerlichowi, zwłaszcza też, że on sam upoważnił nas do tego. Z prawdziwem więc zadowoleniem wchodziłem w progi plebanii, ile, że pragnąłem poznać bliżej tego księdza, o którym słyszałem, że jest typem kapłana ostrożnego wprawdzie bardzo w stosunku do rządu, ale uchylającego się skrupulatnie od roli kata, jaką ten rząd radby mu, podobnie jak i wszystkim wogóle księżom na Szląsku polskim, względem języka jego parafian powierzyć.
Ksiądz Nerlich jest mężczyzna niezmiernie sympatycznym. Lat 60, wzrostu wysokiego, o twarzy, na której prawość wyryła swoje niestarte piętno, i oczach, na których twarde życiowe koleje pozostawiły swój ślad, robi on wrażenie dobrotliwego ojca, który przeżywszy wiele i ukochawszy wiele, nauczył się wiele przebaczać. Powolny i zastanawiający się w mowie, ożywia się gdy zaczepi o swoją Kalwaryę Piekarską, którą przyozdabia wspaniale, w kaplice przypominające stacye męki Pańskiej. Rzeczywiście też, Kalwarya ta jego, jest godną pod każdym względem widzenia.
Tuż za kościołem, nad samą granicą Królestwa Polskiego, wznosi się rozległy zielony pagórek, przeglądający się w wodach rzeczółki, podmywającej jego stopy. Otóż na tym to pagórku, poprzednik dzisiejszego proboszcza piekarskiego, ks. Purkop, umyślił wystawić kaplicę na pamiątkę męczeńskiego żywota Ukrzyżowanego, ale że był on człowiekiem mało estetycznie wykształconym, albo też może nie rozporządzał dostatecznemi środkami, przeto to co pozostawił po sobie, robi wrażenie naszych wiejskich kapliczek, stawianych po wsiach Królestwa, przez domorosłych budowniczych. Następcą księdza Purkopa na probostwie, został właśnie ks. Nerlich i jemu przypadł w udziale obowiązek dokończenia pracy swojego poprzednika. Wziął się też odrazu raźnie do dzieła, ale postanowił doprowadzić je do skutku, z uwzględnieniem wymagań wierności historycznej i sztuki. Jakoż kierując się radami ks. Władysława Schnejdera, który czas dłuższy przepędził w Jerozolimie, te kaplice, które się starannie przerobić dały, poprzerabiał celem upodobnienia ich do kaplic rzeczywistej Kalwaryi w Ziemi Świętej, na innych zaś miejscach pagórka, powznosił z czerwonej cegły kaplice nowe, przyozdobiwszy ich ołtarze w dzieła snycerstwa, graniczącego bardzo blisko ze sztuką. Kaplice te, mogłyby być ozdobą każdego wielkiego nawet miasta. Wzniesione z uwzględnieniem wszelkich wymagań prawdy historycznej i estetyki, ugrupowane we wdzięcznych liniach, przyozdobione wewnątrz artystycznie, dają one obraz prawdziwie wspaniały i zczasem, gdy zostaną wykończone, stanowić będą niepospolity magnes dla Piekar.
— Niedawno, — opowiadał nam ks. Nerlich, — zwiedzał Kalwaryę minister oświaty Gossler, i dziwił się, skąd biorą się pieniądze na takie wspaniałe jak tu i w ogóle na całym Górnym Szłąsku kaplice i kościoły. Odpowiedziałem mu, że poczciwy nasz lud, dostarcza nam potrzebnych środków. Jedni znoszą nam pieniądze, inni dają darmo pracę i tak powoli dźwigamy tu z niczego domy Boże, na podziw wszystkich, którzy zmateryalizowani do szpiku kości, na żadną ofiarę na cel duchowy, zdobyć się nie są w stanie.
Poczciwy nasz lud, wyraz ten wymówił czcigodny pasterz z prawdziwem rozrzewnieniem, wiedząc o tem, jak wielką lud ten jest na Szląsku Górnym siłą, dla nie tak dawno jeszcze w Prusach srodze prześladowanej wiary, i jaką opiekę nad jego duchowemi skarbami roztaczać winni poświęceni słudzy Kościoła, wzamian chociażby za serce, jakie on im okazał w dniach panowania bezwzględnych Praw Majowych. Poczciwy lud, czemuż przecież inni kapłani Szląska, spotykający się również jak ks. Nerlich na każdym kroku z jego ofiarnością, radzi przykładają rękę do wydarcia mu tego, co na równi z wiarą od wieków, czcić on przywykł, jego praojców języka...
Zwiedzenie Kalwaryi i kościoła, zajęło nam ze dwie godziny czasu. Należało już wracać do Bytomia, ale uprzejmość proboszcza piekarskiego, stanowczo sprzeciwiła się temu.
— Zapraszam panów na obiad, — odezwał się z staropolską gościnnością, — nie liczyłem wprawdzie na was, ale podzielę się z wami tem co mam.
Niepodobna było odmówić. Jakoż przyjąwszy propozycyę, spędziliśmy jeszcze z godzinę w towarzystwie zacnego i sympatycznego kapłana, a kiedy wreszcie nastała chwila rozstania, wsiadając na bryczkę pomyślałem sobie:
— Jakżeby to zbawiennie było dla Górnego Szląska, gdyby na wszystkich jego probostwach siedzieli tacy kapłani, jak ksiądz Nerlich, i ileżby na tem powaga samej religii zyskała, gdyby tam duszpasterstwo spoczywało w rękach tak jak jego czystych, w rękach równie daleko trzymających się od wszelkiej agitacyi u dołu, jak i od brudnych konszachtów u góry, na szkodę języka, który jest kością w gardle dla dzisiejszych panów Szląska, a który strzedz od zagłady, w pierwszej linii winni katoliccy duchowni tej nieszczęsnej prowincyi, choćby dlatego tylko, że z zamarciem jego, zamrze i starodawna dzieci tej prowincyi wiara.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Bełza.