Na kolumnę wandomską w Paryżu


Na kolumnę wandomską w Paryżu • Teofil Lenartowicz
Na kolumnę wandomską w Paryżu
Teofil Lenartowicz

Więc nad Sekwaną przechadzam się smętny,
Na wpół umarły między żyjącymi,
I wokół siebie rzucam wzrok niechętny,
Jak duch bez nieba — albo człek bez ziemi,
I dziwne myśli snują się po głowie;
Gromady wojska, obozy, napady.
Przebiegam — krwawe zostawiając ślady,
Potratowaną ziemię — i pustkowie...
Wzorem Zwycięzcy, co wystąpił dumny,
Twarzą w twarz słońca, i stoi spokojny,
Jeden na szczycie brązowej kolumny,
Ulanej z armat wrogów, jak Bóg Wojny.
Gdziekolwiek wzrokiem rzucę, z każdej strony
Gwałtem się w myśli jego chwała wtłacza:
Tu orły wzięły złote wieńce w szpony,
Tam się zwycięski jego łuk zatacza,
I pytam: Czy liż ciebie wiodła chwała,
Ta marna żądza dziejowego blasku?
Czy iście wyższa wola ciebie gnała
Po lodach Moskwy, po egipskim piasku,
Na Kapitelu prowadziła wschody
I na szerokie oceanu wody?
Na ciebie, mężu z żelaza i spiżu,
Dowódcę ognia, spoglądały wieki;
Niewolnik ciężkie przecierał powieki,
Wieczny męczennik stojący przy krzyżu
Przeczuwał w tobie odpocznienie ciche —
Gdybyś ty, Wielki, nie wpadł w małą pychę
I nie zapragnął z złotych liści wieńca,
I hermelinem ramion nie okrywał,
Ty, coś się rodził na wieków młodzieńca —
Pierwszy zwycięzca, który nie zdobywał...
Gdybyś swej świetnej gwieździe niebios wierny,
Innej miłości nie pragnął przez życie,
To uwolniony z więzów świat obszerny
Byłby cię widział z gwiazdą na błękicie.
Lecz i ty w dumie wyszedłeś na boga,
Wieczność za chwałę oddałeś widzialną,
I wystawiono-ć bramę tryumfalną,
Przez którą, wodzu, nie do nieba droga.
Dziś znasz swe grzechy — uwolniony z ciała,
Patrzysz z powietrza na swych czynów ziarna,
Widzisz, jak marną jest cesarska chwała,
Jak bez twej gwiazdy każda głowa marna;
Widzisz, że purpur nie dodaje wagi,
I wiesz, dlaczego Bóg na krzyżu nagi!
O wielki wodzu! Masz grób porfirowy,
Cesarskim płaszczem twą okryli trumnę,
Cesarski wieniec świeci z twojej głowy
I wieniec bitew otacza kolumnę,
A przecie duch twój przed mymi oczyma
Oblókł się szarą umartwienia chmurą,
Jakby nad tobą cień przeciągał górą,
Niezwalczonego wielki cień olbrzyma;
Czasami tylko jakiś blask przelotny
Pada na lice smętne wielką ciszą,
Gdy w wirze globu ujrzysz grób samotny,
Nad którym złote wierzby się kołyszą...
Wtedy cię widzę z mej ziemskiej oddali,
Jak się przybliżasz do świętego grona,
Gdzie Genowefa przędzie na wrzeciona,
Joanna ogień świętych uczuć pali;
Kędy Kościuszko, na którego ciało
Duchowe wszystkie złożyły się cnoty,
W morzu jasności wznosi głowę białą,
Uśmiechów pełną jak drgnienie prostoty,
A w dłoniach dzierżąc szablę wyżej czoła,
Którego tęcza przesłoniła bliznę,
Zda się, do Boga rozmodlony woła:
Pozwól raz jeszcze bić się za ojczyznę!
A myśl ta, w wiecznych paląca się sferach,
Duchową gwiazdą nieśmiertelnie mruga
I jak łza płynie, jak dziejów noc długa,
Rozbudza życie w młodych bohaterach
I nie dozwala zapomnieć zatraty
Wolności świętej i kraju całości,
I sprawia, że te pochylone chaty
Często anielskich oglądają gości,
Których pieśń dzwoni o ojczystym prawie,
Rześka, czarowna, a pełna kolorów,
Wonna i błoga jak konwalie borów,
A pełna słońca jakby piórko pawie.
Ku nim zwrócony płyniesz tak dostojnie,
Mijasz obłędne w swej podróży szlaki,
Jak po nużącej, długoletniej wojnie
Płynął Odysej do cichej Itaki.
I serce moje snuje dumę złotą,
I wschodnim wiatrom dobrą myśl powierza,
Że się pod niebem jasności sprzymierza
Męska potęga z dziecinną prostotą.
I upragnionym bliskich czynów duchem
Wyglądam, komu śpiewać pieśń w tym czasie,
 
I mimo woli idę za pastuchem,
Co w naszych borach białe owce pasie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teofil Lenartowicz.