Na ludzkim targu/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na ludzkim targu |
Rozdział | XIX. Rozstajne drogi |
Wydawca | Księgarnia St. Sadowskiego |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Ksawery Trębiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Noc padła mrokiem na ziemię, błogosławiona cisza objęła okolicę wzywając do spoczynku, a Romiński błąkał się jeszcze po cudzych polach. Strudzone, duch i ciało, domagały się wytchnienia i oboje — jakby ostatku wysiłkiem — szybko biegli naprzód. To chęć kresu moralnych i fizycznych cierpień, dodawała mocy...
Zresztą, mimo otaczającego go mroku i przeświadczenia, że na cudzych gruntach się znajduje, czuł w sobie jakąś niebywałą przedtem odwagę. — Zamilknął żal, pierzchły złudzenia, a występowała świadomość smutna wprawdzie, jak kryjący się w tej chwili księżyc za chmury, ale też podobnie jak on z ciemnych obłoków, wydobywała się prędko z chmur wątpienia.
Podwajając siłę kroków, zbierał rozproszone myśli, dążąc polną drożyną, aż zatrzymał się — na krzyżówce. O ile mrok dozwalał rozpoznać, droga, którą szedł, wchodziła dalej w krzaczasty lasek, poprzeczna zaś, z jednej strony ciągnęła się równo, z drugiej się urywała przy niewielkiem jeziorze.
Zatrzymał na chwilę znużone nogi, więcej dla odpoczynku, aniżeli dla wyboru drogi; — w tej czy tamtej stronie spodziewał się niebawem ujrzeć farmerskie domostwa, więc chciał przywołać do wnętrza spokój.
Usiadł na przydrożu, wsłuchał się i wpatrzył w otuloną mrokiem — niby w szatę tajemnicy — ciszę, i jakby w niej było łatwiej uchwycić stare znajome głosy, tak mu się te i owe zdania mówione niegdyś przez znajomych — przypominały. Szły do biednego rozbitka wyrzuconego na krzyżową drogę przez lśniącą się opodal wodę, przez widok pól, przez szum liści i zda się niosły z sobą wyrzeczone niegdyś słowami myśli.
Choćby ta droga, co nią przyszedł... akurat taka sama prowadziła do kościoła św. Anny, gdzie modlitwą i pieniędzmi odkupywał swój i nieszczęsnej narzeczonej spokój.
Z myślą tą, równocześnie wyłonił się ks. Przygodzki a z nim pierwsze po bolesnej stracie pociechy słowa; — Chrześcijaninowi nie wolno rozpaczać. W każdym wypadku musi widzieć wolę Boga, i kto wie, czy nieszczęście jakie pana spotkało, nie zaprowadzi go do jakiegoś celu, do którego inaczej trudno by ci było znaleźć drogę“.
Do celu?
Nie widział on go jeszcze, ale wierzył teraz silnie, że przeznaczenie, albo raczej duch czasu temi to właśnie drogi zbliża go do siebie...
Szybując myślą, pomknął w dalszym ciągu na południe do kraju pomarańcz i palm, gdzie przecież mógł był zostać i może — dorobić się fortunki!.. Czemuż się tak nie stało?...
Uciekł stamtąd przed obrazami tworzonemi cierpieniem kobiety.
A jednak nie uciekł przed nimi, były one teraz i jego wiarą — jego żywotem. Cierpienie dało mu klucz ich tajemnicy.
Gdy tak rozmyślał, nagle z postacią nieszczęśliwej kobiety, pojawiło się w pamięci tym razem jakby ognistemi litery wyryte: — „Gdy wszystkie światła zgasną na twej drodze — zapal sam w sobie światło!”
Z wspomnieniem tem, przyszła znów świadomość opuszczenia i znów, jak ostatniej nocy w bydlęcem mieszkaniu — pochwyciła go rozpacz.
... Wszakże zgasły wszystkie ideały, i nie było wokół niego — jeno ciemność...
Utkwił smutne źrenice w sklepienie niebios i żałosnym głosem znowu wyszeptał: — Boże, mój Boże — czemuś mnie opuścił?
Ale niebo nie było takie czarne, jak wczoraj, ani też słowom jego nie towarzyszył huk gromów, — wiatr wprawdzie chłodny wdzierał się pod ubranie, jakby zimną przestrogę chciał dać, ale gwiazdki błyszczały na niebie, dodając tem samem biednemu samotnikowi — nadziei — wpatrzył się też z całą ufnością w górne światełka i z nich czerpał natchnienie na nową drogę. Ku nim zwrócił starganą myśl i ich blaskiem odpowiadał na rosnącą żądzę światła w samym sobie. Patrzył się w niebios iskierki i szeptał: — Choćby takim płomyczkiem świecić na ziemi — dozwól mi Panie!
Powoli, ukojenie zaczęło napływać do duszy, a z niem poczucie człowieczej godności.
Cierpieniem posiadł wiedzę, której, czemużby nie miał użyć dla dobra bliźnich?... Silny jest samopoznaniem i siłę tę winien wykorzystać. Siła ta odtąd będzie mu przewodnikiem; ta wskazywać będzie drogę.
Śnił rozbitek nadzieję, patrząc w migające niebios światełka.
Księżyc tymczasem zwalczył zakrywające go chmury i wyłonił się cały w blasku zwycięstwa.
Z krzewów sunął w bok zając, a spłoszone szelestem z nocnych leż ptaki, uniosły się w górę; — na to poruszenie, powstał też i Romiński, rzucił okiem na rozdroże i puścił się naprzód.
— Pójdę przedsie dalej — myślał — tą samą drogą, którą przyszedłem; — miałżebym obawiać się leśnych krzewów?...
Przekroczył rozdroże i śmiało wszedł w gęstwinę, a nie szedł sam... towarzyszyła mu zimna rozwaga i ta odtąd miała mu być nieodstępną towarzyszką. Ta też to — ukazywała mu już nie ciszę i spokój — ale walkę. — Nie wiedział, gdzie i jak, ale przeczuwał że przeznaczenie — nie! Nie chciał tego określenia! przeczuwał zatem, że „duch czasu“ pcha go w sam środek ludzkiego targowiska, gdzie ubóstwem, krzywdą, pohańbieniem, licytować będzie człowiecze prawo! A licytować będzie tak głośno, aż zmilkną niecni handlarze ludzkiego targu! Na krzyżu cierpienia, którym przez dwie doby ohydnie handlowano, zatknie sztandar zmartwychwstałej miłości. Rzuci się w wir handlu ludzkiego, jak rzucił się w krzewy nieznanej drogi.
Tak roił idąc ciemnym lasem. Snać dusza dochodziła pełni odrodzenia.
W kilkanaście minut przebył las, a gdy wydostał się z niego, ujrzał na samym skraju farmerską zagrodę.
Godzina nie była zbyt późna, przeto mieszkańcy czuwali jeszcze.
Na prośbę o nocleg, dano mu go nie jak zwykle przybłędom w stodole, ale w schludnej izdebce, w pościeli. Po tylu tygodniach poniewierki, rajem mu się zdawało łóżko z pościelą. Spał też biedny rozbitek snem twardym do dziewiątej rano.
Przy śniadaniu, ku swej radości dowiedział się, że nocował w polskim domu.
Nie wstał był jeszcze od stołu, kiedy wszedł chłopiec z paczką gazet z poczty. — Nikt się do czytania nie kwapił, więc Romiński sięgnął po Dziennik i, jak zwykle, najpierw rzucił okiem na ponętne w obecnem położeniu — ogłoszenia.
Naraz, poruszył się cały...
A to co?.. To jakby dla niego!...
„Potrzeba inteligentnego mężczyzny do pomocy w wydawnictwie X. X. Taki, który miał w życiu nieszczęście, będzie miał pierwszeństwo. Zgłosić się i t. d.
Wypadało nie tracić ani chwili czasu, gdyż Dziennik był wczorajszy, a zatem łatwo mógłby się był ktoś na miejscu po posadę tę zgłosić.
Ale jak śpieszyć? Na jazdę koleją nie było ani centa...
Z zasmuconej miny domyślili się poczciwi farmerzy, co mu brakuje i, nie czekając prośby, wsunęli mu w rękę więcej jak potrzeba było na drogę, co Romiński wziął za dobrą wróżbę. — Obawiał się tylko, czy nieszczęścia jakie przeszedł będą dostateczne do otrzymania posady, gdyż nieszczęściem nazywają jedynie kalectwo. — Po raz pierwszy odczuł, że są na świecie nieszczęśliwsi od niego. Z przeświadczeniem tem, jeszcze większa wiara w siebie i nadzieja w przyszłość nim owładnęła.
Wkrótce znalazł się w Chicago; że jednak o wydawnictwie tem poprzednio nic nie słyszał, przeto najpierw zaszedł do opiekuńczej kawiarni, aby tam dowiedzieć się jakichkolwiek szczegółów.
Dostał je wnet, a wszystkie mniej więcej brzmiały; — A to mądra baba, już i pomocy potrzebuje!
Zaś na zapytanie, kim była owa baba? — dostawał jedną odpowiedź — „biznesistka”.
Pomimo co tylko przed chwilą obawy, czy dosyć jego nieszczęścia dla uzyskania posady, na wieść, że ta zależną jest od kobiety — już... już... zaczął buntem powstawać duch. Ujmą zdawało się mężczyźnie iść pracować w wydawnictwie kobiecem... ale duch nowy zwalczył go...
Zresztą nie było wyboru, miałże li wracać na rozdroże?
Nie! — Naprzód on już pójdzie, objęty duchem nowego czasu!