Na marne/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na marne |
Wydawca | Stefan Demby |
Data wyd. | 1901 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mówiliśmy, że Augustynowicz bał się wyznać Szwarcowi, co zaszło u pani Wizbergowej. Lula zawiodła jego oczekiwania: mimo arystokracyi, mimo Pełskiego, kochała jednak młodego doktora, skoro wieść o jego chorobie mogła nią do tego stopnia wstrząsnąć.
Augustynowicz stracił humor i zwykłą sobie swobodę myśli. Mimowoli czuł teraz dla Luli szacunek, a szacunek dla kobiety, e! to było czemś dlań tak obcem, taką dysharmonią w jego moralnym organizmie, że sam z sobą nie mógł trafić do ładu. Miał minę człowieka złapanego na kłamstwie, a kłamstwem tu były jego pojęcia o kobietach. Sposępniał wielce. Raz nawet — rzecz dziwna, a obca dlań lub zapomniana — wyrwały mu się z ust słowa pełne bolesnej goryczy: „Ot, gdyby taka jedna w życiu — mówił — a człowiek nie byłby tem, czem jest.” Szwarca unikał, bał się go, wahał się, to chciał mu wyznać wszystko, to znów odkładał do jutra. Sam wreszcie Szwarc zwrócił uwagę na dziwaczność jego postępowania.
— Co tobie jest, Adamie? — spytał.
— A o Lulę to on się już nie może spytać! — zawołał z komiczną rozpaczą Augustynowicz.
Szwarc zerwał się na równe nogi.
— O Lulę? Co to znaczy? Mów!
— Nic nie znaczy, coby miało znaczyć? Czy to wszystko ma zaraz coś znaczyć?
— Augustynowicz, ty coś ukrywasz?
— A on to tylko o Luli myśli! — wołał z coraz większą rozpaczą zapytany.
Szwarc z niesłychanem wysileniem zapanował nad sobą, ale był to ów groźny spokój przed burzą. Zapadłe policzki zbladły mu jeszcze więcej, oczy pałały.
— O, powiem wszystko — wołał, uprzedzając wybuch, Augustynowicz — powiem, powiem! E, kto mi zabroni ci powiedzieć, żeś wygrał sprawę! Niech mnie szatan, jeżeliś nie wygrał! Ona cię kocha.
Szwarc przeciągnął drżącą ręką po spotniałej twarzy.
— Pełski? — spytał krótko.
— Jeszcze się nie oświadczył.
— Ona wie o mnie wszystko?
— Szwarc!
— Mów!
— Ona nic nie wie, ja jej nic nie mówiłem!
Głos Szwarca był głuchy i ochrypły, gdy spytał:
— Dlaczegoś mi taką krzywdę wyrządził?
— Szwarc! ja myślałem, że ty się wrócisz do niej.
Szwarc załamał ręce, aż palce trzeszczały w stawach; ostatnie słowa Augustynowicza padły nań jak żarzewie. Wrócić się do niej, to opuścić Helenę; a czyż to samo sumienie nie broniło sprawy Heleny? Wrócić się do Luli, to kupić szczęście całego życia; ale wrócić się do niej, to zbezcześcić Helenę, to zabić ją, stać się nikczemnym, to kupić wzgardę u siebie dla siebie. Niestety, w duszy Szwarca odbywał się ten dyabelski taniec człowieka samego z sobą. Tańcował Szwarc ze Szwarcem przy kapeli namiętności. Różne myśli, zamiary, sposoby wichrzyły mu w piersiach, bój toczył się na całej linii.
Augustynowicz patrzał na towarzysza z twarzą rozpaczliwie głupowatą i miałby, jak to mówią, ochotę porwać się za kołnierz i wyprowadzić za drzwi.
Nagle Szwarc wstał.
Jakieś postanowienie rysowało się na twarzy. Sprawa była rozegrana.
— Augustynowicz!
— Ehe?
— Pójdziesz natychmiast do Wizbergowej i powiesz Luli, że się żenię, że za miesiąc mój ślub i że nigdy do niej nie wrócę. Nigdy, rozumiesz?
Augustynowicz zabrał się i poszedł.
Przyjęła go, jak wiemy, Malinka. Lula miała słuchać ich rozmowy za drzwiami.
Malinka, rozmarzona poprzednią pogadanką z Lulą, wesoła i uśmiechnięta, szczerze ścisnęła rękę Augustynowicza.
Augustynowicz jednak nie odpowiedział jej szczerze.
— Dobrze, żeś pan przyszedł — mówiła — mam panu dużo, dużo powiedzieć.
— A i ja mam dużo powiedzieć — odparł Augustynowicz. — Przychodzę jako poseł.
— Od Szwarca?
— Od Szwarca.
— Zdrowszy?
— Chory. Pełski tu był?
— Był. Właśnie o nim chciałam mówić.
— Słucham, panno Malinko.
— Oświadczył się o Lulę.
— I cóż?
— Odmówiła. Panie Adamie, ona tylko Szwarca kocha, ona do niego tylko chce należeć. Moja droga, poczciwa Lula!
Chwilę trwało milczenie.
Augustynowicza głos drżał, gdy zwolna wymawiał następne słowa:
— Ona do niego nie będzie należała.
— Panie Adamie!
— Szwarc już po słowie, żeni się.
Wiadomość ta, niby piorun, uderzyła w obie panienki. Przez chwilę było głuche milczenie.
Nagle otworzyły się drzwi od przyległego pokoju, Lula weszła do salonu.
Na twarzy jej grał rumieniec obrażonej godności niewieściej, w oczach świeciła duma.
Zdawało jej się, że podeptano wszystko, co miała świętego w piersiach.
— Malinko! — zawołała — nie pytaj więcej, zaklinam cię, dość, dość! Ten pan już spełnił poselstwo, dlaczegóż się poniżać odpowiedzią?
I wziąwszy Malinkę za rękę, prawie przemocą wyprowadziła ją z pokoju.
Augustynowicz popatrzał chwilę za niemi, wreszcie kiwnął parę razy głową i rzekł:
— Na Proroka! rozumiem ją. Ona ma racyę, ale i Szwarc także. Hej, trzeba łatać, póki się wszystko nie pozrywa.
Za chwilę biegł do Pełskiego. Opowiedział mu rzecz całą.
— Jakiś fatalizm — kończył Augustynowicz — ciążył na nich. Szwarc nie mógł inaczej postąpić. Prawda, hrabio?
— Postąpił, jak mu się podobało, ale co pana skłoniło do zawiadamiania mnie o tem?
— Bagatelka! Jeszcze jedno pytanie: czy Lula, odrzucając pańską rękę, nie postąpiła szlachetnie?
— Odpowiedź sobie zostawiam.
— Zostaw ją, kochany panie! Mnie wszystko jedno, mnie Lula nie obchodzi; wiem tylko, że, gdy Szwarc się usunie, przyszłość jej nie będzie do zazdrości; a pan jesteś jej kuzynem... Szkoda...
Pełski zamyślił się.
— Szkoda? ha, co za szkoda?
— Że pańskie oświadczyny nie przypadły nieco później.
Pełski szerokiemi krokami chodził po pokoju.
— Teraz, nigdy! — szepnął do siebie.
Augustynowicz usłyszał ów monolog.
— Za późno, za późno! kochany panie... Ale, ale, jeszcze maleńka prośba: Nie mów nikomu, żem tu był; szczególniej nie mów u pani Wizbergowej lub Szwarcowi, jeżeli ich będziesz widział kiedy.
— Co mu na tem zależy?
— Wszystko, alebyś tego nie zrozumiał, drogi hrabio. Do widzenia!
Pełski, zostawszy sam, długo rozmyślał, coby istotnie Augustynowiczowi mogło na tem zależeć? Nie wymyślił nic, ale doszedł do przekonania, że jemu samemu mogło coś na tem zależeć.
— Mógłbym wrócić do niej, udając, że nie wiem o niczem — mówił. — Biedna Lula!