Na pokój grecki (Mickiewicz, 1899)
←Do imionnika Apollona Skalkowskiego | Na pokój grecki Poezye Adama Mickiewicza. T. 1. (1899) Poezye miłosne i elegie Adam Mickiewicz |
Do Maryi Szymanowskiej→ |
Skroś ciemnoty wiedziony jej gwiaździstym wzrokiem,
Goniąc białą jej szatę po szybach hebanu,
Wszedłem. — Czy to kraina za Lety potokiem,
Czy miast wielka mumija, zwłoki Herkulanu?
Nie! Tu cały świat dawny na Piękności słowo
Odbudował się, chociaż nie odżył na nowo.
Z mozaiki świat cały, każdy jego szczątek
Jest odłamem dzieł sztuki, wielkości pamiątek.
Tu kamienia podróżna nie śmie trącić noga,
Z kamienia płaskorzeźbą wygląda twarz boga.
Gniewny, zda się swojego pohańbienia wstydzić,
Depcących dawną wiarę ludzi nienawidzić,
I napowrót w marmuru ukrywa się łonie,
Skąd przed wieki snycerskie wyzwały go dłonie.
Wkoło pędzlem i dłutem strojne sarkofagi,
Co miały proch królewski bronić od zniewagi,
Dziś same na proch lecąc, potrzebują trumny.
Gdzieniegdzie ścięta głowa nieznanej kolumny,
Skaleczona, odarta, podeptana w pyle,
Wala się, jako trupia czaszka na mogile.
Tam od starości ledwie na nogach się trzyma
Obelisk, ten przychodzień z kraju Mizraima[1].
Widzisz na nim te rysy dziwacznej osnowy,
Te pisma zatraconej dawnych sfinksów mowy?
To hieroglif! — Pod jego zasłoną leżąca
Myśl głęboka w letargu śpi od lat tysiąca;
Jak mumija zamknięta w balsamiczne łoże,
Cała nieskazitelna — zmartwychwstać nie może.
Nietylko sztuki twoje, znikomy człowieku!
Lecz martwą pierś żywiołów przerabia ząb wieku!
Patrz na ów kamień drogi, zaniedbany w piasku:
Niegdyś był cudnej barwy, słonecznego blasku;
Ileż wieków przeświecił, aż wylawszy z łona
Całą jasność, zamierzchnął, jak gwiazda zgaszona!
Śród gruzów jeden cały stał obraz Saturna.
Tam jedna ryta z bronzu korynckiego urna,
W łonie jej zwolna płomyk przebudza się blady:
Czy to zmartwychwstającej genijusz Hellady?
Wzniósł głowę, błysnął okiem i na skrzydłach tęczy
Podlatując raz jeszcze promieniami wieńczy
Skronie bogów, niebianek, drzemiących wokoło.
I nimfy przewodniczki najpiękniejsze czoło.
O, niech te wszystkie bóstwa nad pamiątek ziemią
Wiecznie snem marmurowym i bronzowym drzemią!
Ciebie tylko niech, piękna przewodniczko, zbudzi
Najmniejszy z bogów dotąd uczczonych od ludzi.
Swawolniku! Uciekłszy z Afrodyty[2] łona,
Drzemiesz, ssąc rubinowe piersi winogrona.
Wielki grzech bez ofiary minąć bóstwo twoje!
O piękna nimfo! bądźmy nabożni oboje!...
Niestety! Przewodniczka chłodnym rzutem oka,
Jak laską Merkurego[3], uderza z wysoka
I duszę mą, lecącą w rozkoszy kraj błogi,
Wypędza bez litości za nadziei progi!
Cóż powiem, wrócony do śmiertelnych kraju?
Ach, opowiem, że byłem w pół drogi do raju,
Z duszą napoły tęskną, napoły radośną;
Słyszałem już tę rajską rozmowę wpół-głośną.
I widziałem te rajskie pół-światła, pół-cienia,
I doznałem, niestety! tylko pół-zbawienia...