Nad grobem Kościuszki/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Bełza
Tytuł Nad grobem Kościuszki
Data wyd. 1917
Druk Tłocznia „Polaka-Katolika“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

STANISŁAW BEŁZA.



Nad grobem Kościuszki









WARSZAWA
Tłocznia „Polaka-Katolika“ Krak.-Przedmieście 71.


1917.







Geprüft und freigegeben
Presseverwaltung Warschau, 5.X 1917 № 7519.






I.

Wielką pamiątkową rocznicę obchodzi w tej chwili cała Polska.
Sto lat temu na wolnej ziemi Szwajcarów, umarł syt lat i chwały niezapomniany obrońca wolności na dwóch półkulach, Tadeusz Kościuszko.
Złamany niepowodzeniami, zgorzkniały do świata widokiem tego, co się dokonało właśnie na kongresie wiedeńskim, gdzie wielcy i mocni siłą materyalną, ale mali i ubodzy duchem, z lekkiem sercem krajali ziemie Europy, niby krawcy postawy sukna, przybył do Solury, uroczego górskiego zakątka u podnóża jurajskiego, i tu w dniu 15 Października 1817 roku, w domu przyjaciela swojego Zeltnera pożegnał na zawsze ten świat.
Kiedy zachodziły mgłą jego oczy, ojczyzna jego, której oddał nigdy niezapomniane i niczem niezaćmione usługi, powstała z grobu.
Powstała, ale niby widmo przeszłości.
Bo nie w majestacie pogrzebionej całości swojej, ale w części, nie niepodległa, ale przykuta do rydwana carskiej Rosji, nie połączona z siostrzaną Litwą, którą w dniach szczęścia i wolności obdarowała swoją cywilizacyą, otrzymawszy od niej w zamian w chwilach smutku i niewoli, nawiększego swojego wieszcza i pocieszyciela Mickiewicza, ale rozdzielona od niej słupami granicznymi, bez Gniezna i Poznania, gdzie stoi jej odwieczna kolebka, bez Krakowa, gdzie śpią snem nieprzespanym piastuny jej przesławnej potęgi, bez źródeł królowej rzek swoich Wisły, bez jej ujść do Baltyku, o który oparta ramieniem jednem niosła światu odgłosy swojej chwały.
Więc przybył do Solury, by w niej reszty dni swoich dokończyć, złamany niewodzeniami i do świata zgorzkniały, pełen przecież wiary w ideały wolności, którym się w służby oddał, i w to, że prędzej później odrodzić ona musi strupieszały ten świat, i przyspieszając tryumf sprewiedliwości[1], odwali kamień grobu, gdzie pochowano niepodległość i jedność jego kraju, za który na polu walki bohaterskiej przelewał swoją krew.
Ale aby w to wierzyć i żywić co więcej nadzieję, że nastąpić to niezawodnie musi, na to potrzeba było takiego jak on ducha.
Gdyż z wyjątkiem ziemi, która na przyjęcie jego gościnnie właśnie otworzyła swoje podwoje, dokoła niego było w on czas smutno i mroczno.
Powalona na ziemię Francya, w rękach Burbona, który nieczego[2] nie zapomniał i niczego się nie nauczył, likwidowała rewolucyjną swoją przeszłość, rozkawałkowane Włochy jęczały pod jarzmem cudzoziemców i małodusznych domowych tyranów, wyczerpana długoletnią walką z Napoleonem Anglia, szczęśliwa swojem wyspiarskiem położeniem, zamykała się w swoim ciasnym egoizmie, a na wschodzie i w środku Europy, trzej ukoronowani samowładcy brali się właśnie za ręce, by w sercach podległych ich władztwu ludów, tłumić szlachetne porywy, unoszące je z nędz tej ziemi ku świetlanym wyżynom.
Ale Kościuszkę ożywiał właśnie taki duch.
Bo wybrany przaz[3] Opatrzność z pomiędzy wszystkich, był on wyższym nad wszystkich.
Kiedy ujarzmiona przepotężną dłonią Anglii Ameryka porwała się do broni, by skruszyć swoje kajdany, wbrew nadziei wszelkiej poniósł jej życie swoje w ofierze i przyczynił się do jej wyswobodzenia, kiedy hordy barbarzyńskie zwycięzkiej Moskwy powaliły Polskę o ziemię, płomień powstania rozniecił w całym kraju, i pierwszy z Polaków powoławszy lud pod broń, gdy król własny i szeregi nędzników możnowładnych uchylili głowy przed obcymi, ocalił cześć Polski, kiedy po jej rozbiorze idące z Zachodu i Wschodu nawoływania o poparcie, pod chorągwie Napoleona i Aleksandra I-go, ściągały dzieląc na dwa obozy jego rodaków, nie poszedł na lep nawoływań ani jednego z nich ani drugiego, gdyż serce i głowa mówiły mu wyraźnie, że każdy z nich Polskę za narzędzie jedynie zamiarów swoich poczytywał.
Zamknął się więc w swojem wspaniałem odosobnieniu i na łonie wolnością żyjącego małego narodu, czekał odrodzenia wolności.
Wolności świata i wolności ojczystego kraju.
I z tem oczekiwaniem poszedł do grobu.
Gdyż mgieł ciemności nie przebijały nigdzie, gdy umierał, promienie światła, gdyż nigdzie wtenczas i długo potem nie świtała jutrzenka wyzwolenia, nigdzie, jak wielki poeta się wyraził:

„nie weszło słońce nad świętych mogiłą“ —

ale za to i wtenczas i długo po odejściu jego z tej łez doliny

„coraz podlej na tej ziemi było“.

Ale walczący tak jak on, z wiarą i nadzieją o wolność nie walczą nadaremnie.

Ziarna, które sieją choć nie wschodzą rychło, przepaść w ziemi nie mogą.
Lubo więc sami padną, budzą mścicieli swoich kości.
Po rewolucyi 1831 roku, porusza się konwulsyjnie Wielka Polska i stara ziemia przesławnego Krakowa, rok 1863 dreszczem przerażenia przejmuje carat wszechwładny.
A potem, potem... przychodzi, męki pierwszych Chrześcijan przypominający ucisk torturowanych Unitów na Podlasiu, więzenia[4] zapełniają się tysiącami bohaterskiej młodzieży naszej, urągającej w ukochaniu wolności przemocy tyranów, w śniegach Sybiru martwieją ciała cichych męczenników, co już nie z bagnetami w ręku szli śmiało przeciwko bagnetowi, ale podkopując cichych spiskowców pracą mrówczą gmach despotyzmu azyatyckiego, nagą pierś nadstawiali na jego ciosy.
Kto to wszystko sprawił, czyja to przed wszystkimi zasługa, że rozćwiartowany kraj, skuty łańcuchem kajdan, jakim nigdy przedtem i potem żaden naród nie był skuty, nie strawił się i nie zgnił w niewoli, ale powalony raz o ziemię, dźwigał się bezzwłocznie niemal, i wyzywał do nierównej walki tych, którzy dokonali jego rozbioru, mniemając, że wykreśliwszy go z kart świata skazali go na nieuchronną śmierć!?
Nie kto inny, tylko on. Gdyby go nie było, złożona do grobu bez oporu Polska strawiłaby się powoli, pozbawiona szczytnego i wzruszającego wszystkie serca wzoru, dostosowałaby się do organizmów państwowych, które ją pochłonęły, i doczekawszy się wielkiej dzisiejszej wszechświatowej wojny, niosącej tym tylko co żyją, odrodzenie i wschód, — pozbawiona wolnościowych wspomnień z czasów gdy ją krajano na sztuki i wolności pozbawiano, nie miałaby do wypowiedzenia światu, w ohydnej martwoty letargu żadnych podnioślejszych pragnień, prócz tych chyba ciasnych i poziomych, któreby jej ukołysanej w nieprzerywanej żadnym oporem zbrojnym niewoli, zapewniały byt sytych i odzianych niewolników.
Więc za to, że w chwili, gdy walił się sławny swoją przeszłością, ale chwiejący się, bo podkopywany przez obcych, gmach Polski, ofiarą krwi własnej postanowił go uratować, —
Że gdy szeregi lękliwych i małodusznych zwątpiły w jej niepodległość, nie zwątpił w nią ani na chwilę i ocalił honor swego kraju, —
Że gdy jak o bojownikach swobody wielki twórca Ody do Młodości się wyraził:

„choć padł wśród zawodu“,

powołując następców swoich przykładem swoim do broni,

„dał innym szczebel do sławy grodu“, —

by go naśladując nie przedawniali świętych praw naszych do niepodległości, póki jak dziś nie zaświta nam pogodniejsze słońce, z należnem uszanowaniem, i wdzięcznością, w rzewnem rozpamiętywaniu nieśmiertelnych jego zasług, — uczcijmy jednego z największych i najszlachetniejszych zmartwychwstającej dziś Polski synów.


II.

Więc złamany niepowodzeniami i do świata zgorzkniały, przybył Kościuszko do Solury, by w niej reszty dni swoich dokonać.
Mógł być złamanym, mógł być i do świata zgorzkniałym.
Zaznaczyłem to w krótkich słowach na wstępie, uzasadnić to bliżej w tej chwili muszę.
Uzasadnić, zanim z pietyzmem należnym jednemu z największych naszych, stanę przed jego w Szwajcaryi grobem.
I posłucham, co nam ten jego grób, w tej zwłaszcza przełomowej chwili naszych dziejów mówi.
I czego nas uczy.
Kiedy Kościuszko przybył wprost z Wiednia do Solury, miał przeszło 69 lat.
I przeszłość pełną prac wielkich, poniewierki bezprzykładnej i cierpień fizycznych poza sobą.
Ciężko ranny w głowę, w piersi i w grzbiet w bitwie pod Maciejowicami, choć się wygoił z tych ran, nie do tyla jednak, aby od czasu do czasu nie dawały mu się one we znaki.
I w Ameryce więc, gdzie uwolniony z więzienia petersburskiego, w który go caryca Kutarzyna II[5], ta królowa ladacznic, zbroczona krwią zamordowanego przez nią męża wtrąciła, i po powrocie nagłym do Europy, odzywały się one od czasu do czasu, przypominając mu o jego bohaterstwie, nie przysparzając przecież sił.
Był więc wtedy na zdrowiu podupadłym.
Ale podupadły na zdrowiu ciała, stokroć więcej cierpiał on moralnie.
Cierpiał długo i niemal bez wytchnienia.
W Ameryce, w której po tryumfalnej przejażdżce przez Finlandyę, Szwecyę i Anglię w dniu 19 Grudnia 1796 roku z Petersburga przybył, może te moralne cierpienia wśród rozentuzyazmowanego dla niego narodu, do którego wyzwolenia tyle się przyczynił, dolegały mu mniej, ale gdy w początkach Czerwca roku 1798 znalazł się we Francyi, nie dały mu już one ani chwili niemal rzeczywistego spokoju.
Bo wypadki czasu tego, tej miary i tego znaczenia mężowi dać go nie mogły.
Wielkość jego stanęła temu na przeszkodzie.
Ledwie więc ujrzał się na naszym lądzie, wciągnięty został w wir rachub politycznych, i zamierzeń związanych z przyszłością rozćwiartowanej i w grobie zamkniętej Polski.
Wciągnięty przez swoich i przez obcych.
Była bo to chwila pamiętna w dziejach Europy.
Rewolucya francuska dokonawszy wielkiego swojego dzieła, zamknęła właśnie księgę krwawych roczników swoich, na widnokręgu błyszczała już gwiazda Bonapartego.
I jak dziś, świat wtedy drżał konwulsyjnie w posadach swoich.
Krew się lała i w powietrzu czuć było dokoła zapachy krwi.
Mogłaż wtedy Polska, ofiara bezprzykładnej zbrodni, dokonanej na jej państwowym organizmie, być biernym widzem tego co wstrząsało innymi, mogłaż w milczeniu pogodzić się ze strasznym swoim losem, urągającym Bogu i ludzkości, ona, co piersią bohaterskich swych synów wieki całe zasłaniała Chrześcijaństwo i cywilizacyę od hord barbarzyńców Wschodu, ona, co pod Grunwaldem ocaliła Słowiańszczyznę całą od zniemczenia, a pod Wiedniem Europę od sromotnej Muzułmanów niewoli?
Więc też najlepsi i najśmielsi z pomiędzy niej, po za jej słupami granicznymi szukali zbawienia, w słońce Francyi wlepiwszy wzrok, w jej rydwan wprzęgli się pełni poświęceń i nadziei.
Powstały legiony, echa nieśmiertelnej pieśni, „Jeszcze nie zginęła“, przy dźwiękach której jak łany zboża w walce z ciemięzcami naszymi padały nasze szeregi, dochodziły do wszystkich uszów, przenikając serca wszystkich.
A serce Kościuszki przed wszystkimi.
Stanąć więc na uboczu nie mógł on i nie chciał.
Postanowił ująć ster sprawy narodowej w swe ręce, jako największy i najwierniejszy narodu swego syn.
Ale nim je ujmie, postanowił się rozejrzeć dokoła uważnie, wagę rozumu i doświadczenia położyć na szali wypadków.
I rozejrzał się uważnie na prawo i na lewo, i cóż zdumiony ujrzał niebawem?
Że Francya legiony powołała do życia nie dla wyswobodzenia Polski, że posługiwała się nimi dla swoich egoistycznych celów, że jej ubóstwany[6] wódz Bonaparte, prócz słów pięknie brzmiących nic nam nie dawał na ułagodzenie naszych narodowych cierpień, że niegodziwie, gdy te legiony stanęły w poprzek jego planom, przemocą wysłał je na San Domingo, by tam w walce z murzynami przelały drogą Polsce całej krew.
Stracił więc zaufanie do Francyi, przestał wierzyć w Bonapartego.
I wtedy, gdy był on tylko pierwszym konsulem Francyi, i wtedy, gdy koroną cesarską uwieńczył swoją skroń.
Nie poszedł więc za Napoleonem, ani gdy wkraczał on w mury Poznania, ani gdy z okruchów Polski powołał do życia Księstwo Warszawskie, ani gdy na czele całej prawie Europy szedł w roku 1812 jak huragan, by zniszczyć współzawodniczącą z nim o władzę nad światem, Rosyę.
Stanął na oboczu, gdy tylu z księciem Poniatowskim na czele szło za nim w ślepem zaufaniu, i czekał.
I doczekał się upadku męża, który jak Mickiewicz się wyraża:

„Otoczon chmurą pułków, tysiącem dział zbrojny
Wprzągłszy w swój rydwan orły złote obok srebrnych,
Od puszcz libijskich latał do Alpów podniebnych
Ciskając grom po gromie“.


Ale to rozumem mu wskazane trzymanie się na uboczu, gdy jeśli nie cała Polska, to większa jej część w ślepem zaufaniu szła za Napoleonem, nie obyło się w nim bez ciężkiej i bolesnej walki moralnej.
Jak w ogóle każdego wyższej miary ducha, w poczuciu obowiązku przeciwstawiającego się prądom ogólnym.
Cierpiał więc już wtedy nierozumiany przez ogół i sądzony surowo przez ogół, dużo, wzmogły się znacznie te duchowe cierpienia jego, gdy po upadku krwawego cezara Francyi, kongres wiedeński zamierzył uregulować sprawę polską.
Wzmogły się, dzięki perfidyi Aleksandra I-ego i przeczuć czarnych jak grób.
Bo przybywszy do Paryża zbliżył się do bohatera Racławickiego, wyraziwszy mu swe sympatye dla Polski, przyrzekł uroczyście odbudowanie jej w granicach historycznych, właściwym mu urokiem pociągnął ku sobie, i odwrócił się od niego, gdy ten widząc jak krajali na sztuki jego naród w Wiedniu, zażądał dotrzymania przyrzeczenia.
Kielich więc goryczy duchowej jego przelał się za brzegi.
Przeniósłszy już w swem życiu od obcych i od swoich tyle, przenieść tego nie chciał.
I nie mógł.
Widząc powstającą Polskę z grobu nie w całości, jak mu to Aleksander I przyobiecał, ale w części, widząc co więcej jej niepodległość zawieszoną jedynie na włosku i narażoną na kaprys narodu, którego władca ją do życia powołał, postanowił usunąć się na stronę.
Zejść z widowni świata, i w osamotnieniu dokończyć swoich dni.
„Przekonany zapewnie jesteś, — oto słowa jego listu z Wiednia do Księcia Adama Czartoryskiego, że służyć ojczyźnie zdatnie jest pierwszym moim przedmiotem, ale imię samo nie stanowi narodu. Imię polskie z czasem w pogardzeniu zostanie, Rosyanie traktować nas będą jak podległych im, gdyż tak szczupła garstka ludności nigdy się nie zdoła obronić intrydze, przewadze ich i przemocy.
Niech Opatrzność kieruje wami, a ja jadę do Szwajcar, nie mogąc zdatnie usłużyć ojczyźnie“.
I pojechał.
Niechaj dostojni czytelnicy moi, jak słuchacze Walenrodowych losów Aldony, dośpiewają w duszy swojej, czy jadąc po tych wszystkich przejściach, walkach i zawodach do tego kraju, mógł on nie być jak się wyraziłem złamanym i do świata zgorzkniałym?


III.

Solura, w której progi wstępował Kościuszko w połowie 1815 roku, zaliczała się w Szwajcaryi i zalicza jeśli nie do najpiękniejszych to do najstarszych miast.
Mówią nam o tem jej kroniki dziejowe, mówi i napis na jej staroświeckiej wieży, ozdobionej od wieków kunsztownym zegarem, na którym za uderzeniem kwandransów i godzin, ustawiony na zawieszonej na niej tarczy rycerz, bije się z pokorą w piersi wspominając swoje grzechy, śmierć ruchem klepsydry i kosy zaznacza, że podcięła właśnie życie komuś z mieszkańców miasta i kantonu, a usadowiony na swoim tronie pod nimi król, berłem złotem zdaje się wskazywać, gdzie jest ten, którego wśród poddanych swoich upatrzył on na jej ofiarę.
Stara, jak mało które miasto i to nie tylko w ojczyźnie Winkelrieda i Tella, ma ona przeszłość związaną z dziejami wszechpotężnej Romy.
Kiedy wkrótce po narodzeniu Chrystusa Pana, zbrojne jej legiony wyruszyły ze swoich gniazd odwiecznych, by ujarzmić resztę znanego wtedy świata, na drodze swojego pochodu na Północ, na wybrzeżu Aary upatrzyły dogodne miejsce i założyły w niem opancerzone obozowisko.
I z niego zapuszczały swoje zagony, niszcząc i obalając wszystko po drodze.
I wyciskając na wszystkiem pieczęć swoich urządzeń politycznych i duchowej kultury.
Tych śladów Rumy, pozostało w Solurze bardzo mało, mniej daleko niż w dzisiejszych Avenches pod Murten i w Augst pod Bazyleą, ale średniowiecze przemawia z niej dotąd do nas niezmiernie wyraźnie, basztami i wieżycami zamykającemi ją niegdyś doszczętnie.
Sto lat temu, gdy Kościuszko do Solury przybył, baszty te i wierzyce[7] stanowiły linię mniej niż dziś poszarpaną, i nie przedzieloną jak dziś pełnymi wspaniałości parkami, wyglądała więc ona wtedy o wiele poważniej niż teraz, ale i teraz od wielu miast Szwajcaryi odcina się wyraźnie, dzięki temu co w niej ze stuleci dawnych dotąd nienaruszone pozostało.
A odcinając się, myśl w dawne przenosi stulecia.
Kiedy się więc po jej ulicach chodzi, i potrąca o szacowne okruchy jej zamarłej przeszłości, widmo przeszłości tej zdaje się ukazywać oczom naszego ducha, powstają z grobu szeregi rycerstwa feudalnej Europy, usiłujące zgnieść gromady chłopów broniące z pogardą śmierci swobód dawnej Helwecyi, i nie bez szacunku wspomina się o tych obnażonych, zbrojnych jedynie pałkami i łukami chłopach, którzy z poświęceniem bezprzykładnem odpierali dziesiątki lat, srogi i krwią znaczący się ich napór.
Dzisiejsza Solura liczy niespełna 12,000 mieszkańców. Za Kościuszki liczyła ich mało co więcej nad trzy tysiące, nie przekraczała też jak obecnie Aary, na jej lewem wybrzeżu rozpościerała się niemal całkowicie. Miała we wnętrzu swojem to wtedy, co i dziś jest jej największą ozdobą: ulice kręte o domach oryginalnych, studnie ozdobione posągami rycerzy przyodzianych w błyszczące rynsztunki i uzbrojonych w wyostrzone halabardy, piękny rynek zdobny zegarową wieżą, jakiej podobną poszczycić się mogą jedynie Bern i Sztrasburg, stylowy kościół Świętego Ursusa, z frontonem przypominającym najpowabniejsze świątynie Włoch[8]
I jak Anglicy powiadają: „last but not least“, ostatnie ale nie najmniej ważne, czarującą prawdziwie naturę.
W tem miejscu gdzie miasto to od niepamiętnych wieków stoi, dwa żywioły ubierające tak wdzięcznie Szwajcaryę całą: kamień i woda, podały sobie by ją upiększyć ręce.
Więc łańcuch Jury roztoczył nad nią od Północy majestatyczny swój łuk, ubrał ją pagórkami umajonymi zielenią drzew i rozłożystych krzewów, sycąc jej powietrze aromatem różnobarwnego kwiecia, roztaczającego dokoła niej swoje wonie.
Więc Aara, ta królowa rzek Szwajcaryi jak nasza Wisła przerzynająca ją jedyną od swoich źródeł do ujścia, pierścieniem szerokim opasała ją od Południa, i niosąc jej pozdrowienie kantonów dalszych, wprzęgła w związek ścisły z jedynie tylko w małej cząstce szwajcarskim Renem.
I zdobiąc szeroką wstęgą szmaragdowych wód swoich jej podnóże, w połączeniu z tym jurajskim na północy łańcuchem górskim, nie zbyt wyniosłym ale niezbyt i nizkim, mniej dzikim, niż pociągającym ku sobie urokiem zaklętej w skalistych ogniwach jego poezyi, utworzyła z niej całość wdzięczną i romantyczną nad wyraz, dającą rozkosz prawdziwą oku, darzącą ducha niezwykłą harmonią i spokojem.
Kiedy więc ten wielki nasz starzec przechadzał się po Solury ulicach, lub przekroczywszy jej mury, okiem mędrca spoglądał na przypominające mu jego bohaterskie w Polsce i Ameryce walki, nie dla niesienia kajdan ludom, lecz w obronie największego ich doczesnego dobra, — wolności, kiedy przekroczywszy jej progi zapuszczał się w pobliskie okolice, miał w niej i dokoła niej to, co ludziom jego miary dać może na progu mogiły, względne na tej ziemi szczęście: spokój oddalonego od zgiełku świata historycznego o wielkich wspomnieniach miejsca, czar natury, balsamem słodkim kojący rany skołatanego ciała i ducha.
Za cóż jednak, w otoczeniu wdzięcznych bezgraniczenie za nieśmiertelne jego zasługi rodaków, nie danem mu było spokoju tego zażyć wśród swoich, czarem ojczystych pól, „malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą wysrebrzanych żytem“, koić te rany, krwią ociekłe w służbie ukochanej tak gorąco przez niego ojczyzny?
Za cóż, za cóż, nie pod jej niebem później, uleciało tak niezasłużenie nieszczęsnemu, w podobłoczne sfery, ostatnie jego tchnienie?


IV.

Do Solury nie przypadek przyprowadził Kościuszkę.
W niespełna dwa lata po swoim przybuciu[9] z Ameryki do Francyi, poznał się on z dwoma Szwajcarami Zeltnerami, przebywającymi podtenczas w Paryżu.
Pierwszy z nich Piotr, był posłem Związku helweckiego, drugi Franciszek kupcem, oraz prezydentem tego miasta.
Musieli to być ludzie dopasowani do jego przekonań i poglądów na świat, gdyż zżył się z nimi, związał przyjaźnią serdeczną, pod ich dachem zamieszkał, uważając dom ich za swój.
I z pod ich nawet dachu, z ich letniej rezydencyi w Berville pod Fontenaibleau, nie bez ich niezawodnie wiedzy, wysłał w Kwietniu roku 1814, znany list do cara Aleksandra I-go, w którym go prosił, aby ogłosił się królem polskim z konstytucyą zbliżoną do angielskiej, udzielił amnestyę ogólną dla Polaków, uznał włościan naszych za wolnych, utworzywszy szkoły dla ich nauki na koszt rządu.
Kiedy po upadku Napoleona, zebrani w Wiedniu monarchowie Europy i dyplomaci zajęli się między innymi i sprawą Polski, i Książe Adam Czartoryski i sam Aleksander, wezwali go by osobiście z nimi się porozumiał. Opuścił więc po otrzymaniu ich listu bezzwłocznie Berville, i w towarzystwie Ksawerego Zeltnera puścił się w daleką drogę.
W Braunau kwaterze głównej rosyjskiej widział się z Aleksandrem, w Wiedniu z Czartoryskim, i nie otrzymawszy tam od cara odpowiedzi na wystosowany do niego w sprawie naszej list, rozczarowany co do jego zamiarów, w dniu 25 czerwca 1815 roku postanowił opuścić stolicę Austryi.
I przez Tyrol pojechał do Solury.
I jak w Berville, w Solurze pod Zeltnerowskim dachem zamieszkał, uważając dom ich za swój.
I pod tym dachem, przy ulicy Gurzeln gasse, w domu przyozdobionym tablicą pamiątkową, zakończył życie.
Lubo więc przekładał on Szwajcaryę po nad inne obce kraje już i dawniej, marzył o osiedleniu się w niej na stałe, we własnym „małym domu z morgą gruntu“ jak się wyraził w liście do Leharpe’a, kto wie czy gdyby nie nieodstępujący go ani na chwilę od piętnastu lat Zeltner, nie jakie inne szwajcarskie miasto, miałoby wielki zaszczyt stania na straży jego grobu.
Ale Zeltner szalę jego postanowienia na stronę Solury przechylił.
Dwa więc ostatnie lata jego życia, zbiegły mu tam u jurajskiego podnóża, czyniąc z Solury jedno z najdroższych całej Polsce na obczyźnie miast.
Jak te dwa lata bohaterowi dwóch światów spłynęły w tem cichem, pełnem uroku nieopisanego mieście, jak w niem dni swoje spędzał ten, którego dni wszystkie zanim do niej na stały pobyt przybył, zajęte były myślą i pracą dla dobra i szczęścia Polski?
Był li on już wtedy, jak opowiada o wcześniejszym peryodzie jego życia jenerał Kołaczkowski „złamanym klęskami i wiekiem pochylonym, cieniem dawnego zwycięzcy z pod Racławic, o pamięci tak osłabionej że nie poznawał podkomendnych swoich z czasów walki o niepodległość“, lub też przeciwnie żył li do samego grobu pełnią władz umysłowych, z myślą i przywiązaniem do swojego kraju, za pomyślność i niepodległość którego nie szczędził swojej krwi?
Do ostatnich czasów na pytanie te trudno było dać stanowczą odpowiedź.
Znane były wprawdzie dwa Solurskie testamenty Kościuszki, z których pierwszy zwłaszcza dawał świadectwo jego trzeźwości sądu i niezastygłej miłości kraju, dochowała się pobieżna i niepełna broszura w języku angielskim Zeltnera „Prywatne życie Kościuszki“ (The private life ot[10] Kościuszko), tradycya dobroczynności jego i historycznego wierzchowca, zatrzymującego się automatycznie przed każdym żebrakiem wyciągającym do jeżdżącego na nim pana po jałmużnę błagalnie rękę, przeszła nawet do popularnych książek dla młodzieży szwajcarskiej, było to jednak prawie wszystko co wiedzieliśmy o nim w tej epoce.
Prawie wszystko. Ale na ogół mgła ciemności zalegała ten okres jego życia, pod tym mianowicie względem, co nas jako czcicieli jego wielkości najwięcej interesować mogło i może.
I piekące nas wszystkich pytanie, żył li Kościuszko i w Solurze dla Polski i pracował li i tam dla Polski, do ostatniej chwili pozostawało bez odpowiedzi.
Rok 1910 pod tym względem przyniósł gruntowną zmianę.
Wydobyto z ukrycia na Litwie nieznane listy jego z tej epoki, i te ogłoszone w Roczniku Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Wilnie, ciężki kamień usunęły nam z piersi.
Bo ukazały nam bohatera jak na dłoni właśnie tam, gdzie pomroki czarnej nocy okalały dotąd jego osobę.
I zadały kłam Kołaczkowskiemu, że pochylając się do swego zachodu, pochylał się on nikły, słaby i obojętny na wszystko niby cień.
Listy te, ogłoszone siedem lat temu poraz pierwszy w Wilnie, pisane były przez Kościuszkę do Józefa hrabiego Sierakowskiego, człowieka nauki wielkiej i wielkiej miłości kraju.
Jako taki, szczycił się on przywiązaniem Kościuszki, i zasłużył sobie na zaszczytne słowa jego w jednym z listów do niego wypowiedziane: „z młodych lat jesteśmy z sobą sprzyjaźnieni, nie masz żadnej okoliczności przeciwnej, aby to się nie ciągnąło[11] aż do śmierci i ty położył kamień na grobie moim“.
Listów tych mamy pod ręką 24, wszystkie pisane własnoręcznie, w okresie czasu od 24 stycznia 1815 roku do dnia 8 września 1817 roku.
Urywają się zatem dopiero one, na pięć tygodni przed zgonem wielkiego obrońcy naszej czci.
I cóż nam te wydobyte świeżo z ukrycia listy okazują, jak odpowiadają nam na pytanie, kim i czem był Kościuszko w tem solurskiem ustroniu, zanim do snu nieprzespanego zamknął w niem swoje powieki?

Kim i czem, w tym mgłą dotąd przyobleczonym czasie Kościuszko rzeczywiście był?


V.

„Jeśli Polska nie powstanie, pisze Kościuszko w jednym z tych listów do Sierakowskiego, niechże się cały świat z nią zapadnie, gdyż nic już słodzić życia dobremu Polakowi nie może“, — i aby przyczynić się do jej powstania, snuje przed nim przez dwa ostatnie lata swego w Solurze życia, nici myśli godnych wielkiego mędrca i wielkiego patryoty.
Myśli te, rozsadzają mu głowę wciąż.
Trzymając palec na pulsie spraw publicznych, śledzi z uwagą, ażali Aleksander I nie przypomni sobie swoich obietnic odbudowania Polski w granicach historycznych, a wierząc w niego, niespełnienie ich dotąd przypisuje biurokracyi rosyjskiej, temu trądowi moralnemu Rosyi, która sto lat przeszło ssąc i niszcząc bezdusznie nasz kraj, samą Rossyę zepchnęła nienasycona w przepaść, w jaką się w oczach naszych dziś stacza.
I w miarę dobrych lub złych wiadomości z kraju, przejmuje się radością, lub przyobleka w całun smutku.
„Moje całe jestestwo — donosi Sierakowskiemu, gdy go doszły jakieś wieści niepomyślne, — wzburzone jest i niesposobne do najmniejszego działania, udałem się do ksiąg, ale i te najlepiej wybrane nie dają mi uciechy. Nawet i Russa zarzuciłem“.
Więc czytał w Solurze Russa, marzył z wielkim filozofem francuskim o uszczęśliwieniu całej ludzkości, gdy go zawodzili jak car Aleksander ludzie, w książkach szukał ukojenia, ale zawsze i o każdej porze, myśl jego biegła do ojczystego kraju, nim się karmiła i w nim szukała pokrzepienia.
„O północy pisałem ten list — dodaje on w jednym z nich, i polskie tego listu słowa kończy francuskim dodatkiem: „revant de notre patrie abondonée“ (marząc o naszej opuszczonej ojczyźnie).
A jaki jest mądry we wszystkiem, jak troskliwym o wszystko, co przyszłość krajowi zapewnić może.
Więc gdy Sierakowski po tułaczce na Zachodzie Europy, przenosi się do Warszawy, i tam zajmuje urząd publiczny, domaga się usilnie aby go wtajemniczał wciąż w to, co z Polską ma najlżejszy chociażby związek.
— Proszę cię — oto znamienne jego słowa, — dawaj mi często nowiny o sobie i co się dzieje na świecie, a osobliwie o naszej kochanej ojczyźnie; żadnej nocy nie opuszczam aby ona nie przyszła mi na pamięć“.
A gdy te wiadomości od Sierakowskiego odbiera, wypowiada mu swoją troskę o losy chłopów naszych, tej największej siły Polski, i o koleje oświaty narodowej, bez której przyszłość jej przedstawia mu się w najciemniejszych kolerach[12], a ci chłopi zamiast siłą naszą niczem innem jak kulą u nóg.
I aby do oświecenia kraju rękę przyłożyć, stary i chory, przedsiębierze podróże do sławnego pedagoga Szwajcaryi Pestallozego, zapoznaje się z jego systemem szkolnym, radzi Sierakowskiemu by kraj nasz wtajemniczył się w jego metodę.
— Potrzeba — pisze — przysłać do niego kilku młodych światłych na pensyę, aby byli sposobni być profesorami w ojczyźnie swojej. Jeśli nawet Hiszpania przysłała mu dwóch, dla czegoż my nie mamy tego uczynić?
Na Rossyę, z którą wówczas krótkowzroczna Europa połączyła nasze losy, chcąc związać w jedność harmonijną to, co jest dysharmonią z istoty swojej: liberalny konstytucyonalizm polski z despotycznym ustrojem bizantyńsko-tatarskiego państwa, patrzy on w Solurze wzrokiem jasnym prawdziwego filozofa.
Łudzi się wprawdzie co do Aleksandra, tego chytrego Greka, jak go słusznie Napoleon nazywał, nie dostrzega w nim tego czem jak każdy tego państwa car, i on istnie był, ale widząc do czego ta Rosya w pochodzie swoim dąży, grabiąc dokoła i dokoła niosąc wolnym ludom kajdany, przewiduje dla niej najgorszą przyszłość.
„Z czasem osłabi się ona przez samą wielkość swoją“ — powiada w jednym liście, jak gdyby w przeczuciu tego, co się dziś w niej ku nauce wszystkich nieposkromionych w pysze i chciwości dzieje, i pod tym względem wyprzedza niemal wszystkich współczesnych, którzy mając przed oczyma kolosalne mocarstwo nie dostrzegali pod nim glinianych nóg.
Łudząc się co do cara Aleksandra, pod jego powłoką europejską nie dostrzegając duszy Azyaty, wbrew wielu innym współczesnym, nie wierzy on przecież w to, aby drobna wolna Polska złączona ściśle z depczącym wieki całe wolność caratem, mogła zachować rzeczywistą niezawisłość.

Zdaje się przewidywać jej przyszłość smutną, turtury[13] zadawane jej przez nędznych siepaczów Mikołaja I-go, Aleksandra II-ego i III-ego, i jego godnego, dziś na Syberyi więzionego syna, siepaczów, których nazwiska pozostaną przeklęte przez nasz naród: Paszkiewicza, Muchanowa, Berga, Murawiewa, Hurki, Apuchtina, Skałona, zdaje się już wtedy wyczuwać to, czemu w nieśmiertelnej swojej III-ej części Dziadów dał tak znamienny wyraz Mickiewicz, gdy łamiąc ręce nad dolą naszą z rozpaczy, w pełnych natchnienia słowach pisał:

„Teraz Polska żyje w nocy cieniach,
Jej dzieje na Sybirze, w twierdzach i więzieniach.
Trzy pokolenia przeszły jak nas przemoc dręczy,
Męczyła ojców naszych, dzieci, wnuków męczy“.

Tak jest, nad swoim grobem zdaje się Kościuszko przewidywać i to.
Bo oto co czytamy w jednym z jego do Sierakowskiego listów:
Posłuchajmy, i złóżmy hołd jego mądrości:
„Obawa jest — pisze — wielka, aby nasze królestwo nie było jak królestwo astrachańskie, które rozpłynęło się na prowincye ruskie, ale korona widzialna jest w ceremoniach rosyjskich“.
A jaki jest skromny, kiedy o jego osobę chodzi, jak bardzo uchyla się, najwyższy ze wszystkich żyjących Polaków od wywyższania po nad innych, i kryje w cieniu, gdy na szerokiej widowni, jak gwiazda pierwszej mocy błyszczeć powinien.
— Wiesz, — pisze raz do Sierakowskiego, że nie jestem ambitny, jak tylko do służenia mojej ojczyźnie; niech inni biorą urzędy i ordery, aby mi tylko pozwolili być czynnym zdatnie“.
I jest też do ostatniej niemal chwili „zdatnie — jak tego pragnął — czynnym“, pracuje bezustannie.
Jeszcze 13 czerwca 1817 r. zatem na cztery miesiące przed śmiercią, przestudyowawszy dzieła: „Censeur Européen“ i Ekonomię Polityczną Saya, radzi Sierakowskiemu, aby się z temi dziełami zapoznał, gdyż w urzędzie jego mogą mu być potrzebne, a 8 września tegoż roku, mając już przed sobą tylko pięć tygodni życia, zdaje mu sprawę z rozmowy politycznej z pewnym wybitnym przybyłym do niego by mu hołd złożyć Rosyaninom[14], nie w innej myśli tylko w tej, aby z jego uwag dotyczących prądów nurtujących ówczesną Rossyą i zamiarów Aleksandra I, na swym urzędzie wysokim w Warszawie skorzystał dla pożytku kraju.
Ten list, jest ostatnim w ogłoszonej świeżo korespondencyi Kościuszki z Sierakowskim, zamyka cykl charakterystyki naszego bohatera w ostatniej epoce jego życia w Solurze, ukazuje go nam nad jego grobem, i schodzącego z widowni świata opromienia blaskami nie mniejszymi od tych blasków, jakie opromieniały jego dostojną osobę, gdy powołany przez ćwiertowany naród do obrony jego niepodległości:
„Przysięgał na stopniach ołtarzów
Ze[15] swym mieczem wypędzi z Polski trzech mocarzów,
Albo sam na nim legnie“.


VI.

A te dwa testamenty Kościuszki, w Solurze na niewiele przed śmiercią sporządzone, jakież świadectwo o nim dają? Potwierdzają-li one słowa Kołaczkowskiego, o jego rzekomem zniedołężnieniu i zobojętnieniu, lub też przeciwnie, nie stanowią i one niezbitego dowodu, że wielki nasz wódz do ostatnich chwil swoich, w pełni niezaćmionych władz umysłowych żył w niewystygłem ukochaniu Polski i wszystkiego co szlachetne i wzniosłe?
Bawiąc świeżo poniewoli przez kilkanaście miesięcy z rzędu w Szwajcaryi, miałem sposobność zapoznać się dokładnie z testamentami tymi, przechowywanymi w Archiwum Solury z należnem im uszanowaniem; potwierdziły mi i one tylko to, czemu dają świadectwo listy Kościuszki do Sierakowskiego, że umarł on tem, czem był przez całe swoje życie, człowiekiem niezaćmionego wielkiego rozumu i szlachetnego serca, wiernym synem swojego kraju.
Testamentów tych znajduje się w Archiwum Solury dwa; jeden z dnia 2 kwietnia 1817 roku, podyktowany rejentowi Amietowi i podpisany przez Kościuszkę, drugi z d. 10 Października tegoż roku, od początku do końca ręką Kościuszki skreślony.
Oba, w Archiwum solurskiem wklejone w kajet o skórzanej bronzowej okładce, oba wybornie przechowane, świadczą wymownie o cenie, jaką do nich przywiązują ich dzisiejsi posiadacze.
Testament dyktowany Amietowi skreślony jest ozdobnie na dużym arkuszu, nieco żółtego koloru, w języku niemieckim, i jest żywym wyrazem troskliwości Kościuszki o polski lud.
„Przejęty prawdą“ (durchdrungen von der Wahrheit) — oto jego treść — że poddaństwo jest sprzeczne z prawem natury i pomyślnością państw, oświadczam zupełne zniesienie go, w położonej na Litwie w województwie Brzeskiem majętności mojej Siechnowicze, na wieczne czasy w imieniu własnem i przyszłych jej posiadaczy. Ogłaszam więc włościan wsi do tego majątku należących, za wolnych obywateli krajowych i zupełnych właścicieli gruntów, jakie dotychczas posiadali. Uwalniam ich od wszelkich bez wyjątku opłat, danin i posług osobistych, do jakich względem dworu i pana dotychczas byli obowiązani. Wzywam ich tylko, aby się postarali dla własnego użytku i dla dobra kraju, o stosowne szkoły i zakłady wychowawcze“.
A testament drugi, w dniu 10 Października tegoż roku, zatem na pięć dni przed zgonem Kościuszki własnoręcznie przez niego spisany, czegoż jest oczywistym dowodem?
Na arkuszu papieru o kolorze niebieskawym, nieco od arkusza pierwszego mniejszym, skreślony jest po francusku, wyraźnemi dużemi literami, bez omyłek gramatycznych i z zachowaniem znaków przestankowych, co zadziwia, gdy się zważy, że wódz nasz pisał go już będąc śmierternie[16] chorym.
I jak tamten, ukazuje nam wiekiego[17] patryotę, rozumiejącego dobrze znaczenie oświeconego ludu dla Polski, tak ten daje nam obraz człowieka wielkiego serca i bezgranicznej prawdziwie skromności.
Rozporządza bo w nim on majątkiem swoim na rzecz przyjaciela jenerała Paszkowskiego i rodziny tego, który otaczał go opieką przez lat szereg, Zeltnera, i blizki grobu poleca, kto go ma ponieść do grobu.
— Zapisuję tysiąc franków na koszta mego pogrzebu, pod warunkiem (sous condition) — pisze — że będę zaniesiony do grobu przez biednych.
Czy potrzebuję teraz — pytam, — wyjaśniać znaczenie obu tych uroczystych aktów, dla procesu, mającego na celu wyśledzenie, w jakim stanie umysłu i ducha znajdował się Kościuszko w przededniu swego zgonu, czy komentarz ich choćby i najwymowszy zdolny byłby zastąpić ich wymowę?

Chyba nie, więc oddawszy i w tem miejscu hołd pamięci tego, który gdy rydwan królewski nie byłby dla jego zwłok zbyt wspaniałym, żądał dla siebie posługi ostatniej, jak z ostatnich najostatniejszy, z myślą o jego grobie, duchem obcując z wielkim jego duchem, niechże mi dozwolonem w tej chwili zostanie wysłuchać, i w kończącym ten odczyt mojem słowie zamknąć, co ten wielki choć pusty grób, mówi Polce każdej i każdemu Polakowi, dziś zwłaszcza, gdy sami do niepodległego życia powstajemy po letargu długotrwałym, — z grobu.


VII.

Bo ten grób Kościuszki pod Solurą jest pusty.
Zanim zabalsamowane jego zwłoki wdzięczny mu naród poniósł w tryumfalnym pochodzie na Wawel, złożono je tymczasowo w przewidywaniu że to nastąpić musi, do piwic[18] Kościoła Najświętszej Panny Maryi w Solurze.
A resztki jego ciała nie zabezpieczone od zniszczenia, jego wnętrzności i krew, w maleńkiej trumience pochowano na poblizkim cmentarzu w Zuckwil, w skromnej mogile, którą przyozdobiono wkrótce pomnikiem.
Pomnikiem pomyślanym rozumnie, bo symbolizującym jego zasługi wielkie, już nie dla Polski jedynej, ale dla całego niemal świata.
I dla największego świata skarbu — wolności.
Uwydatnił to wyraźnie twórca pomnika tego, a uwydatnił w sposób wymowny bardzo, choć prosty.
W sposób, w jaki rzeźba, ograniczona technicznie, uwydatnia to, co uwydatnić chce.
I w jaki dopowiada patrzącemu na jej dzieło wszystko, co duszy jego dopowiedzianem być powinno.
W tym pomniku, rolę dopowiadacza tego, spełnia umieszczona na kamiennym bloku kula.
Na bloku ze skały jurajskiej, o ostrych kantach, imponującym jedynie rozmiarami swymi.
Stoi on na podstopiu o trzech schodach, i byłby zbyt dla oka ostrym, gdyby właśnie nie umieszczona na nim ta kula.
Ale będąc jego zakończeniem, łagodzi ona jego kanty, a łagodząc i spełniając estetyczne swoje zadanie, przyobleka go jednocześnie w głębszą myśl.
I symbolizując kulę świata całego, mówi światu czem Kościuszko był.
Że walczył nie o wolność skrawka jedynie ziemi całej, podkopywał gmach gwałtu i przemocy nie w jednem jedynie jej miejscu, ale umiłowawszy tę wolność nad życie, szedł w jej obronie wszędzie, na najdalsze ziemi krańce, gdzie despoci kopali jej grób.
I wstrząsając tronami tyranów, w grobu cienie strącić ich usiłował.
Nie ku zaszczytowi naszemu zaznaczyć muszę, że ten piękny pomnik Kościuszki na tym cmentarzu, nie polskie wzniosły ręce.
Polskie, poniosły dostojną trumnę jego na Wawel, ustawiły ją w pobliżu trumny obrońcy Chrześcijaństwa pod Wiedniem, Sobieskiego, tuż przy księciu Józefie Poniatowskim, nieustraszonym rycerzu bez skazy, usypały mu wspaniały kopiec pod Krakowem, troskę przecież o resztki niezabalsamowane jego zwłok, pozostawiły obcemu.
I słabą jedynie swojską nitką, związały pomnik ten z Polską.
Ślad tego związku widnieje u spodu tej na nim kuli.
W postaci medaljonu upamiętniającego szlachetne wodza naszego rysy, w postaci okalającego je napisu, krótkiego ale wymownego jak ta kula.
Wymownego, bo świadczącego każdemu Polakowi, czem Kościuszko dla nas wszystkich jest i był.
I czem zawsze, póki Wisła wód swoich ku Baltykowi toczyć nie przestanie, będzie.
„Bracia swojemu ojcu“ (fratres patri suo) oto brzmienie napisu tego, oto stwierdzenie wobec swoich i obcych, znaczenia Kościuszki dla całej Polski.
Jak ta na tym pomniku kula, symbolizująca zasługi jego dla dwóch wielkich narodów na obu półkulach świata, każdemu człowiekowi, tak ten skromny napis, ileż myśli każdemu Polakowi cisnąć do głowy musi?
Jak tamta, jakżeż wstrząsać jego duszą?
Bo cóż po za tymi trzema wyrazami, w istocie swojej napis ten w sobie mieści, co każdemu z nas szepcze do ucha.
Przedewszystkiem, że jesteśmy, że powinniśmy być wszyscy braćmi, wszyscy bez różnicy stanów, szlachcic, mieszczanin i chłop, że w czyjejkolwiek piersi bije polskie serce, w czyichkolwiek ustach brzmi mowa polska, każdy jest równoprawnym Polski synem. Zwiazanym[19] węzłem tek[20] silnym ze wszystkimi, że żadna moc rozerwać go nie powinna. Żadna. Jeśli naród nie chce stać się rozbitą gromadą klas społecznych o nierównej zamożności, stronnictw politycznych o niejednakowej myślowej oryentacyi, gromad jednem słowem, luźnie poruszających się w przeróżnych kierunkach. Bez planu, bez związku, bez ideału. I zamiast dźwigać gmach dobra publicznego, przez swą rozbieżność podkopywać go, zamiast go wspierać na granicie łączności, za podstawę dawać mu wosk. I gotować mu los budowli ustawionej na wosku.
A dalszy ciąg krótkiego napisu tego?
„Ojcu swojemu“ — patri suo, ustawiony jest przez braci Kościuszce ten pomnik. Ojcu. Tak jest, ojcu. Bo Kościuszko jest naszym ojcem. Ojcem Polski całej, zdeptanej i jak Chrystus umęczonej, w grób wepchniętej niby trup, w chwili właśnie, gdy wysiłkiem rozumnej woli i energii, odrodzić się do nowego życia przez Konstytucyę 3-go Maja zapragnęła. By zabłysnąć znowu po chwilowem zaćmieniu przed światem, by pełnić dalej opatrznościowe posłannictwo swoje na najbliższym rosyjskim Wschodzie, nieść mu pogrążonemu wieki całe w barbarzyństwie, deptanemu przez własny carat i własną biurokracyę nogami, lub jak dziś rozkładanemu przez anarchię wyuzdaną i dziką, wolność wspartą na równości i porządku.
Kiedy po powrocie z Ameryki, zrozpaczony obrazem tego co w Polsce roztoczyło mu się przed oczami, porwał Kościuszko za broń, by paść na polu chwały, lub ciemięzców wyrzucić z kraju precz, kiedy po zwycięstwie Racławickiem, z obozu pod Połańcem, zakrzyknął gromkim jak piorun głosem, że „osoba wszelkiego włościanina jest wolna“, i że lud winien być „pod opieką krajowego rządu“, nieśmiertelnymi czynami tymi namaścił się nam wszystkim na ojca.
I pozostał tym naszym ojcem, i nie przestanie być ojcem naszym nigdy.
Nigdy.
Póki dążenie do niepodległości nie skrzepnie w sercach naszych,
póki pragnienie szczęścia ojczyzny, nie przygłuszy w nas egoizm brudnych i nędznych zjadaczy codziennego chleba,
póki przeświadczenie o tem, że bez oświeconego i narodowo uświadomionego ludu, Polska będzie jak ten kaleka, co zamiast silnych nóg, opiera się na kruchych szczudłach, nie przeniknie nas wszystkich.
Póty on będzie naszym duchowym ojcem, póty my wszyscy oddanymi mu dziećmi.
Oddanymi z posłuszeństwem, z uszanowaniem, z wdzięcznością, — dzieci.
Ale przedewszystkiem z posłuszeństwem.
Bo czcić Kościuszkę i żywić wdzięczność dla jego pamięci, — to pół dopiero naszego obowiązku.
Musimy go słuchać.
Kochać ojczyznę niepodzielną i partyjnymi klinami nie rozbitą na sztuki, jak on ją kochał, służyć jej, jak on jej całe swe życie służył, poświęcić się za nią w chwili potrzeby, jak on się na polu Maciejowickim, ociekając krwią, za nią poświęcił.
I wierzyć w tryumf sprawiedliwości na świecie, jak on wierzył.
Te jego szczytne wskazania dla nas, widnieją w jego życiu całem, gdy był w pełni swoich sił.
W Polsce, w salach publicznych narad i na polach morderczych bitw, w Ameryce przy boku Waszyngtona w walkach o wolność nowego świata, we Francyi i w Wiedniu w gabinetach monarchów i najwyższych dostojników państw.
Ale widnieją i w ostatnich jego chwilach, w listach z Solury do przyjaciela i powiernika, w testamentach odzwierciadlających jego wolę, gdy stał nad grobem i kładł się do grobu.
I z tego grobu, w którym go już niema, powstają dziś w majestacie wielkości swojej, i wieszczą Polsce pełną chwały przyszłość, jeśli tylko przeniknięta jego duchem, wskazaniom tego najlepszego ze swoich synów wierna, pójdzie zmartwychpowstająca naprzód, zapatrzona w ideały, które opromieniając jego życie do grobu, unoszą się ponad jego grobem.
Tak jest, jeśli za temi wskazaniami jego pójdzie.
Gdyż biada jej, po stokroć biada, jeżeliby nie poszla[21].
Jeżeliby zamiast jedności i zgody, stronnicze walki szarpały na sztuki jej łono, zamiast ukochania wszystkich warstw kraju, egoizmu klasowego trucizna zakaziła jej krew, zamiast porządku, bez ktorego[22] wolność jest chimerą, anarchia i stała się jej udziałem.
Biada!
Sprzeniewierzona ideałom Kościuszki, własnemi dłońmi wykopałaby sobie wtedy nowy grób, i zasnęła w nim już nie snem letargu, jak w chwili gdy ręce obce układały ją w mogile, ale samobójczym snem rzeczywistej śmierci, z której rozbudzenia już być nie może.
I głucho by już było po niej jak na pustyni, i wielka, sławna przeszłością swoją, za to, że gdy nad sobą miała widnokrąg, usiany bogato tej co Kościuszko mocy gwiazdami, za gwiazdami temi iść nie chciała, stałaby się przykładem smutnym i odstraszającym dla świata narodu, który obdarowany przez Opatrzność takimi jak on prorokami, niegodziwie, bo niewdzięcznie, odwrócił się od tych proroków.


KONIEC.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – sprawiedliwości.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – niczego.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – przez.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – więzienia.
  5. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Katarzyna II.
  6. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – ubóstwiany.
  7. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wieżyce.
  8. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki na końcu zdania.
  9. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – przybyciu.
  10. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – of.
  11. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – ciągnęło.
  12. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – kolorach.
  13. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – tortury.
  14. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Rosyaninem.
  15. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Że.
  16. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – śmiertelnie.
  17. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wielkiego.
  18. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – piwnic.
  19. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Związanym.
  20. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – tak.
  21. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – poszła.
  22. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – którego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Bełza.