Narody lecz...
Narody [?] lecz [?],
Coś widział miecz
Na niebie ciemnym świecący,
Bo pierwej [?] ja —
Jak Furia zła,
Przyjdę jak płomień gorący.
Wezmę wichrzyce
I na stolicę
Wpadnę i dachy pozrywam;
W rzeki się rzucę,
W krew je obrócę,
W domy zlęknione powpływam.
Przez nocne cienie
Tak jak płomienie
Pójdę — a wam wzroki wypalę.
Przez błyskawice
Mocarze chwycę,
Nagie — postawię na skale.
*
Przepuść jeszcze ludowi,
On sędzie postanowi
I proroki swe boskie wybierze,
Oto leżą jak snopki
Błękitne twoje chłopki
I baranków duchowie pasterze.
Przez błękitne niebiosy
Rozwiń słoneczne włosy.
Nie trwoż biednych, patrz, jacy znędzniali;
Tysiąc lat w gwiazdę twoją
Idą — a w miejscu stoją,
A tak depcą — jak gdyby po fali.
*
A jakiż to lud,
Który braci swych trud
Jak przepomniał — że nie pomógł żadnemu?
Jeżeli mieczem władnie
A stoi, to upadnie
I blaskowi się pokłoni złotemu.
Obnażę jego wstyd,
Spod sztandarów i kit
Oberwanych — twarze jego zawstydzę;
Bo on sam sobie płacił,
Z chwał się swoich zbogacił,
Kwiat swój wydał na ludu łodydze.
*
Duchu! na mały czas,
Proszę, pozostaw nas,
Pozwól dożyć — spokojnie starości.
Właśnieśmy jak anieli
Wytrzeźwieli, dojrzeli
Krajów naszych cudownej piękności.
Promień nowej oświaty
Na tureckie makaty
W nasze ciemne uderzył alkowy,
Od stepu przyszły szumy
Wiatrów — smętki — i dumy,
A od Litwy szum drugi sosnowy.
Ziemi powonna siła
Oto nas upowiła
I wonnymi oblała balsamy.
Świat snem — snom ziemia łożem,
Ze snu — powstać nie możem,
Ale z łoża — do Boga wołamy.