<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Nasi żydzi w miasteczkach i na wsiach
Wydawca Redakcya „Niwy“
Data wyd. 1889
Druk Drukarnia „Wieku“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Wstęp. Kwestya żydowska. Jej dawność. Antysemityzm. Cel niniejszej pracy.


Kwestya żydowska jest tak stara jak pisane dzieje ludzkości, jak historya.
Od zamierzchłych czasów biblijnych aż po dnie dzisiejsze, wlecze się ona przez wieki, zawsze otwarta, paląca, a niewyczerpana i nierozwiązana dotychczas.
„Wieczny tułacz“ idzie przez dzieje — a dokąd zajdzie — któż przewidzi?
Przyszedł też i do nas w tej włóczędze — i oto od wieków dziewięciu, co najmniej, dzieci Judy rozsiadły się wśród narodu, który im więcej niż inne gościnności okazał. Dziewięć wieków pobytu, dziewięć wieków sąsiedztwa i wspólnego mieszkania! — a jednak mamy jeszcze dziś „kwestyę żydowską“, nierozwiązaną, palącą dziś, — w przyszłości groźną.
Nie jest zadaniem niniejszej pracy prowadzić czytelnika przez dzieje, i opowiadać mu wszystkie fazy, przez jakie tu dziewięcio-wiekowi goście nasi przechodzili.
Nie było bardzo rozkosznie nam z nimi, ani też (co każe przyznać bezstronność) i im z nami — względnie jednak mieli tu żydzi większą niż gdzieindziej, a nawet największą swobodę i dzięki jej, zasiedzieli się wśród nas, zakorzenili, i pomimo tylu wieków pozostali... żydami, takimi jak za Bolesława Pobożnego (1264), bo nawet z tą samą łamaną mową szwabską, która po dzień dzisiejszy jest ich domowym językiem.
Są narodem w narodzie, społeczeństwem w społeczeństwie — a liczba ich już miljon!!
Dla czego tak się stało, dla czego nie zjednoczyli się z nami, jeżeli nie wyznaniem religijnem, to przynajmniej duchem, poczuciem wspólnych obowiązków obywatelskich, mową, obyczajem i strojem — to rzecz historyków i historyi; — my bierzemy tylko fakt, a faktem jest, że się nie złączyli i wielkie pytanie: czy kiedykolwiek się złączą.
Nasze życie płynie innem korytem, ich innem, nasz duch ma odmienne, aniżeli ich, pragnienia, ale że jedna ziemia nas żywi, więc z konieczności stykać się musimy przy chlebie — i przeważnie z tego to zetknięcia powstaje „kwestya“.
Antysemityzm nie jest wynalazkiem dzisiejszym, bo już patrzyły na niego piramidy egipskie; mylą się również ci, co twierdzą, że go u nas nigdy nie było, gdyż istniał i ślady swoje tak w prawodawstwie, jak i w literaturze zostawił, a kwestya żydowska ciągle domagała się rozwiązania.
Achacy Kmita w r. 1648 pisze: „Przyjdzie ten czas, kiedy żydzi nie posiadłszy urzędów, rządzić będą urzędnikami, nie panując, będą panami panów. Król będzie miał podskarbiego, a oni skarb; a jak panu sprawią szubę sobolową, to im pozwoli zabrać wszystkim chłopom kożuchy[1].
Sleszkowski lekarz (r. 1623) groźnie powstaje na lekarzy żydów, w piśmie: „Jasny dowód, że nie tylko duszę, ale ciało swoje na wieczne zginienie dają, którzy lekarzów żydów i tatarów używają“. Pisał też przeciwko żydom i Klonowicz, pisali mniej lub więcej wszyscy prawie autorowie polscy XVII i XVIII wieku, formowała się cała literatura antysemicka, a podczas sejmu czteroletniego kwestya żydowska wywołała niezwykłe zainteresowanie, czego najlepszym dowodem jest mnóstwo broszur i pism ulotnych, w tej sprawie podówczas wydanych.
Te fakta dowodzą, że kwestya ciągle i nieustannie domagała się rozwiązania, że odczuwano potrzebę uregulowania stosunków nienormalnych i uciążliwych.
Uważne rozpatrzenie się w kartach dziejowych wskazuje również, że (pominąwszy wybuchy fanatyzmu, rzadsze zresztą u nas, aniżeli gdzieindziej) przyczyna główna niechęci do żydów miała źródło przeważnie w stosunkach ekonomicznej natury.
Znoszono ich strój i mowę odrębną, nie wtrącano się do wewnętrznego życia ich społeczności, nie dotykano wyznania — ale pod ciężarem ekonomicznego ucisku usiłowano protestować — domagano się reform.
Dziś antysemityzm objawia się w całej Europie, burzy się we Francyi, Niemczech, Austryi — ma swoje piśmiennictwo, koryfeuszów swoich i przywódców, odzywa się i w prasie peryodycznej i na parlamentarnych mównicach — jakżeby więc nie istniał w tym kraju, gdzie jest liczebnie więcej żydów niż w Europie całej?
Czy doprowadzi do jakiego rezultatu? — można wątpić, namiętność albowiem zaślepiona jest, i ani prawdy nie widzi, ani dróg prostych, a prowadzących do celu, wytknąć nie potrafi.
Jeżeli „antysemityzmem“ (jak to się w Warszawie praktykuje) nazywać mamy w ogóle mówienie o kwestyi żydowskiej, nie w duchu optymistycznym — a „antysemitami“ pisarzy, nie wahających się wypowiadać prawdy — to antysemityzm ma wszelką racyę bytu, a nawet dla dobra obudwóch stron jest niezbędny.
Niech się taki „antysemityzm“ wytworzy, niech bez uprzedzeń i bez nienawiści rasowej, ale też i bez optymistycznych złudzeń, przedstawia prawdę nagą, rzeczywistą, nic nie ukrywając, ani maskując, a wtedy łatwiej będzie obmyśleć środki do zagojenia rany, która na społeczeństwie naszem od wieków się jątrzy i, niestety, zabliźnić się aż dotąd nie może.
W szeregu naszych ogólnych cierpień i dolegliwości, kwestya żydowska ma pierwszorzędne znaczenie.
Począwszy od chłopa, którego świerzbi dłoń, gdy mu żyd lichwiarz ostatnią krowę z obory wyprowadza, aż do myśliciela i statysty, każdy się nią zajmuje i każdyby na swój sposób rozwiązać ją pragnął.
Autor niniejszego nie czuje się powołanym do rozcięcia, lub też do rozwiązania węzła, który zawiązany został przez tysiące przyczyn, a zacieśnił się i zaplątał podczas trwania wieków; pragnie on tylko zaprowadzić czytelnika do samego gniazda „kwestyi“ do naszych miasteczek i wsi i przedstawić rzetelny ich obraz, bez uprzedzeń i bez namiętności.
Jego zdaniem, gorąca miłość dla najbliższych, nie obowiązuje do nienawiści względem dalszych.
W spółczesnem piśmiennictwie naszem mówi się o żydach i o kwestyi żydowskiej bardzo wiele. I dziennikarstwo i belletrystyka dużo czasu i sił tej sprawie poświęca. Jedni widzą w żydach jakieś istoty demoniczne, wyjątkowo czarne i groźne, obdarzone djabelskim sprytem i przebiegłością — drudzy, przeciwnie, otaczają ich poetycznym urokiem, niemal aureolą męczeństwa.
Prawda i stronność nie mogą pod jednym dachem mieszkać. Równie śmiesznym wydaje mi się ten, który dowodzi, że moda spiczastych butów jest najwyraźniejszym objawem panowania żydów nad światem — jak ów, co powiada, że lichwiarz żyd jest dobrodziejem ludzkości, gdyż... wspomaga biedaka w chwili potrzeby. Rzecz jest zbyt poważna i zbyt ważna dla całej społeczności naszej, by mogła być traktowana pobieżnie, lub krańcowo.
Otóż pragnę zaprowadzić cię czytelniku do samego gniazda „kwestyi“, do źródła, z którego ona bierze swój początek. Radbym ci pokazać wnętrza tych domków nizkich, zapadłych w wilgotnym, grzęzkim, gruncie, porosłych pleśnią, przygarbionych i koszlawych. Chciałbym ci pokazać te postacie chude, wynędzniałe, głodne, żyjące z tego wiatru co wieje, goniące za groszem, zdobywające go zkąd się da, bez względu na źródło, byle tylko zdobyć, byle zatkać zgłodniałe usta, napchać pusty żołądek.
Nie znajdziesz w tych obrazach poetycznych widoków natury, ani śpiewu ptasząt, ani balsamicznej woni drzew — bo ludzie, o których mówić będę, żyją w zupełnie innem otoczeniu. Brud, głód i nędza, oto ich nieodstępne towarzystwo — a wiadomo, że Głód doradca zły.
Rozmnożyli się już bardzo, a pracować nie umieją; ludność, wyzyskiwana dotąd, nabiera doświadczenia i coraz oporniejsza się staje — a jeść przecie trzeba!
Nie wierz temu, czytelniku, żeby żydzi byli obdarzeni jakiemiś wyjątkowemi, nadludzkiemi zdolnościami, lub sprytem; nie wierz opowiadaniom o bogactwach tutejszych, małomiasteczkowych żydów. Ich majątki, jak się przekonasz poniżej, są efemeryczne, lub fikcyjne — a owe wyjątkowe zdolności, to tylko spryt zgłodniałego lisa, który, wiedząc dobrze, co są psy folwarczne, co żelaza i samołówki — idzie jednak do zabudowań... by pochwycić kurę...
Jeść mu się chce — i oto źródło sprytu i odwagi.
Pragniemy pokazać czytelnikom miasteczka nasze i ich mieszkańców żydów takimi jak są, w rodzinie, w społeczeństwie własnem — i w stosunku do społeczeństwa naszego.
Cóż to jest w „społeczeństwie ich własnem?“ zapytacie: czy w jednym kraju mogą być dwa społeczeństwa?
Widocznie, że być mogą — skoro są.
My mamy ogólne instytucye i podlegli jesteśmy prawom państwowym — oni mają i państwowe i swoje. Posiadają własny samorząd, własną oświatę w swoich gminach, własną administracyę i sąd, co się wykaże poniżej.
Żyją życiem podwójnem, korzystają z praw dwojakich: z ogólnych, o ile zmusza konieczność; z własnych w całej pełni. Są państwem w państwie, narodem w narodzie, a w życiu wewnętrznem korzystają z bardzo rozległych swobód.
Od współobywateli chrześcian, odgrodzili się murem niedostępnym; — chwilowo łączy jednych z drugimi interes materyalny, po za tem, chrześcianin pozostaje w swoim świecie, do którego żyd zagląda, ile mu się podoba — żyd zaś zamyka się w swoim, gdzie go oko chrześciańskie nie widzi.
Rządzi się też w tym swoim świecie jak chce, płaci podatki na co chce, kształci swoje dzieci jak mu się podoba, sprawę z sąsiadem podaje pod decyzyę swego sądu i wszystko ma swoje odrębne, tak jak miał przed wiekami. I żyłby w tym swoim świecie, spokojny, odosobniony, szczęśliwy i niezależny, gdyby nie to, że potrzebuje jeść, że nie umiejąc sam zapracować na kawałek chleba, szuka sposobów, żeby się pożywić chlebem cudzym.
Na co to pisać? — zapyta czytelnik, — dlaczego poruszać te kwestye teraz, kiedy jak twierdzą optymiści, „blizka jest chwila, w której żydzi zrozumiawszy nareszcie etc.“ (znany frazes, więc go nie kończę).
Odpowiem na to żydowskiem przysłowiem: „nikt nie krzyknie aj! póki mu nie zrobić waj!“ (niemieckie: weh! biada) — a przecież wszystkim stanom naszego społeczeństwa bieda z żydami daje się dobrze we znaki.







  1. Achacy Kmita, żupnik bocheński: „Kruk w Złоtej Klatce, albo Żydy w swiebodnej wolności Korony Polskiej“. 1648.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.