[111]
NIEZNANEMU BOGU.
Jednym — jarzmo kochania,
drugim — nędzy brzemię,
A im — tylko modlitwa dumne zgina karki!
Szept, z piersi wyzwolony, ulata nad ziemię,
Jak motyl, co pamięta, że wyszedł z poczwarki.
Lecz, by z tłumem
we wspólnem nie spotkać się niebie
I modlitwie samotnej ująć tego sromu,
Wyciągają rąk sploty daleko przed siebie,
Do boga, nieznanego — zaiste! — nikomu.
Najwyższy a pozornie najuboższy z bogów
Wzgardził tem, co widzialne, dostępne dla czasów, —
I nie stworzył pól szumnych, ni jezior, ni lasów,
I nie spoczął na złocie ołtarznych barłogów!
Hufy konnych aniołów snu jego nie strzegą,
Ni go poją kadzideł wonności i żary!
[112]
Nikt się nigdy — zaprawdę! —
nie modlił do niego,
Nikt mu za nic dziękczynnej nie składał ofiary!
Tylko oni w modlitwie od wieków najpierwszej
Wzywają, aby zwolił w prześladowań święto
Zginąć śmiercią, co gałąź żywota zwichniętą
Krwawem kwieciem męczeństwa
dostojnie zawierszy!
Trwożni nasłuchiwacze szmerów i półgłosów
Darmo się pochylają nad brzegiem otchłani!
Męczennicy, nadzieją ostatnią chłostani,
Nie mogą się doczekać należnych im stosów!...
Ale ów bóg, przed którym nie wszyscy są równi,
Widząc ich w całej bólów brzydocie i pięknie,
Pamięta, jak mu tęczą bywali wysnówni —
I, jeżeli ma serce — ono dla nich pęknie!
|