O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze/List XLI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze |
Redaktor | Marcin Czermiński |
Wydawca | Redakcya »Missyj Katolickich« |
Data wyd. | 1904 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Sprawdziło się przysłowie: »Człowiek strzela, ale Pan Bóg kule nosi.« Zwlekałem z napisaniem do Ojca w nadziei, że będę mógł razem z listem posłać fotografie rozpoczętej budowy schroniska, a tymczasem nic z tego, muszę czekać jeszcze sam nie wiem jak długo. Był tu w domu misyjnym w Fianarantsoa, jeden Ojciec umiejący fotografować i mający wszystko, co do tego potrzebne, zaprosiłem go do siebie i obiecał mi, że przyjdzie, tymczasem wysłano go do dalszych posterunków na wschód wyspy, więc dotrzymać obietnicy nie mógł. Jest w Fianarantsoa Malgasz fotograf i mówiono mi, że wcale nieźle fotografuje, ale zawezwać go też nie mogłem, bo czarny artysta gdzieś poszedł na zarobek, więc muszę czekać, aż powróci. Koniec końcem, że musi Ojciec na razie przyjąć dobre chęci za uczynek, a jak tylko będzie to możliwem, zaraz fotografie każę porobić i przyszlę je Ojcu. Pocieszam się tem, że »co się odwlecze, to nie uciecze« i że »nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło.« Robota nie stoi, więc im później będzie fotografia zrobiona, tem więcej będzie na niej widać.
Dnia 6 maja r. b. poświęciłem kamień węgielny schroniska. Poświęciłem dwa medaliki Matki Najśw. i dwie małe figurki św. Józefa, i włożyłem takowe w dwóch miejscach do porobionych umyślnie na to otworów w bryłach kamiennych, położonych we fundamencie. Robotników, dzięki Bogu, mam dość codziennie, a nawet często się zdarza, że jakąś część trzeba odsyłać, bo ich przychodzi za wielu.
Już coś trochę poznałem plemię Betsileów, z którymi mam mieć teraz do czynienia. Jest między nimi a Hawasami, zamieszkującymi Imerina, różnica, nie zbyt wielka wprawdzie, ale zawsze różnica; językiem nieco się różnią, chociaż się łatwo rozumieją, tak zupełnie, jak u nas są różne odcienie języka w różnych guberniach. Co do nieochędóstwa, stoją oba te plemiona zupełnie na równi — wart Pac pałaca, a pałac Paca, jak Howas, tak Betsileo brudasy, jakich wyobrazić sobie trudno, o obrzydliwości pojęcia żadnego nie mają; chciwi są ogromnie, prawdziwi łapigrosze w ścisłem znaczeniu tego słowa, oszukują i obdzierają, gdzie i kogo tylko mogą, czy to Europejczyków, czy jedni drugich między sobą. Często trafiają się lichwiarze, którzy tak pożyczają pieniądze: pożyczka np. piastra na miesiąc, po upływie którego dłużnik powinien mu oddać 2 piastry, po upływie dwóch miesięcy ma mu oddać 4 piastry, po trzech miesiącach 8 piastrów, po czterech miesiącach 16 piastrów i t. d. Jeżeli biedny dłużnik nie ma skąd, albo może nie chce oddać prędko umówionej należności, to w krótkiem czasie będzie zupełnie w niemożebności spłacenia długu, który bajecznie się powiększa, a wtedy wierzyciel obdziera go ze wszystkiego, co tylko da się znaleźć do wzięcia, a jeżeli nic nie ma, to samego dłużnika z jego rodziną bierze do roboty nibyto, a właściwie ten dłużnik de nomine jest wolnym, a de re niewolnikiem swego wierzyciela póki z długu się nie wypłaci. Czy i jak rząd temu zapobiega, tego Ojcu powiedzieć nie mogę, bo nie wiem dokładnie. Umysłowo Betsileo stoją bardzo nisko, daleko niżej od Howasa. Trzeba wiele i bardzo wiele pracować, nim się da cośkolwiek wcisnąć do tej biednej mózgownicy. Zdaje mi się, że główną przyczyną tego przytępienia umysłowego jest rozpusta. Howasi żyją strasznie rozwięźle, nie wiele się prawie różnią w tym względzie od zwierząt, a Betsileo jeszcze więcej są oddani cielesności. Do czego to wkrótce dojdzie, Pan Bóg raczy wiedzieć. Do tego nierządu krajowców, proszę dodać wpływ Europejczyków, którzy słowem i czynem potęgują rozpustę, tak, jakby umyślnie po to tylko tu przybywali; potem proszę dodać jeszcze do tego bezbożną naukę różnych sekciarzy, jak protestantów i t. p., a będzie Ojciec mógł mieć wyobrażenie, jakiemu prądowi opierać się tu musimy. Jak po całym świecie, tak i na Madagaskarze ma dyabeł, niestety, niezliczoną moc swoich wiernych sług i misyonarzy, którzy ciągną dusze na zatracenie. Gdyby nie ufność w pomoc Bożą i opiekę Matki Najśw., tobyśmy chyba musieli opuścić ręce i dać za wygranę, w Bogu jednak nadzieja, że za łaską Jego żaden z nas tego się nie dopuści.
Wie Ojciec, że jestem żebrakiem, zatem nie zadziwi to Ojca wiele, że i teraz nie obejdzie się bez prośby z mojej strony, mianowicie: Jak Bóg da skończyć schronisko, będę musiał rekrutować chorych nie skądinąd, jak z pośród tutejszych krajowców, a tego, com napisał trochę o ich obyczajach, widzi Ojciec, że będę miał mnóstwo trudności pod każdym względem, zatem udaję się już teraz z pokorną prośbą, żeby Ojciec i sam się modlił i innych prosił o modlitwy za mnie, żeby Matka Najświętsza raczyła nadsyłać przez miłosiernych ludzi jak najwięcej jałmużn na ukończenie schroniska i zapewnienie utrzymania jak największej liczby trędowatych, a tym sposobem ratować tych nieszczęśliwych ze szponów szatańskich, w których się obecnie znajdują. Miejsca będzie w schronisku na 200 chorych na razie, ale przyjąć będę mógł tylko tylu, na ilu będę miał zapewnione utrzymanie. Utrzymywać zaś ich nie mogę z kapitału, tylko koniecznie z procentów tego kapitału, bo w przeciwnym razie nie daleko bym zaszedł. Patrząc w przyszłość, mógłbym się obawiać i to porządnie, bo utrzymanie jednego trędowatego rocznie kosztuje 120 fr., trzeba zatem sporą sumkę umieścić, żeby z procentów utrzymać 200 chorych, ja zaś mimo to, mówię Ojcu szczerze, jak na spowiedzi, że nie tylko, że się wcale nie obawiam, ale jestem przekonany i wszystkim tutaj mówię, że schronisko stanie, a utrzymanie będzie zapewnione nie tylko na 200 trędowatych, ale i na trzy zakonnice do obsługi tych nieszczęśliwych i to na pewno, bo tem wszystkiem rządzi Sama Matka Najśw., która wciąż namacalnie daje dowody swej opieki nad nieszczęśliwymi trędowatymi. Po co szukać daleko, czy to nie jest najlepszym dowodem opieki Najśw. Mateczki, że przysłała mnie na Madagaskar bez grosza w kieszeni, a ot już mam za co, dzięki ofiarności dobroczyńców, wybudować schronisko. Tak samo zupełnie będzie i z potrzebnem utrzymaniem, dlatego ja nie tylko proszę Matkę Najśw. o wszystko, ale już naprzód dziękuję Jej, bo wiem, że na pewno wysłuchać raczy niegodne moje prośby i dopomoże ratować nieszczęśliwe ginące dusze tylu trędowatych. Tak się okropnie szerzy na Madagaskarze i okolicznych wyspach ta plaga, że zarażonych tą chorobą tysiącami tłoczą po rządowych schroniskach, a mimo to, w każdej prowincyi jest kilkuset trędowatych, nie licząc tych, co się ukrywają przed władzą, których niema gdzie podziać i dlatego ci biedacy włócząc się wszędzie, roznoszą zarazę.
Muszę kończyć na razie, bo czasu mam okropnie mało. Polecam drogiego Ojca opiece Matki Najśw., a moją niegodność Jego modlitwom.