O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze/List XXXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze |
Redaktor | Marcin Czermiński |
Wydawca | Redakcya »Missyj Katolickich« |
Data wyd. | 1904 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
List Ojca pisany w marcu, odebrałem w kwietniu i bardzo zań Ojcu dziękuję; chciałem zaraz odpowiedzieć, ale ani rusz — brak czasu nie pozwolił mi na to. Byłem zajęty rekollekcyami moich czarnych piskląt. Do głębokiej ascezy nie mamy jeszcze wcale pretensyi, to prawda, ale, myślę sobie, trzeba bądź co bądź tych biedaków odrywać powoli od ziemi i zbliżać ich do Boga, o ile się da. Jak zwykle wszystko, tak i tę rzecz oddałem w opiekę Matce Najśw. i prosiłem Ją ustawicznie, żeby raczyła sama kierować mojemi słowami i sercami tych nieszczęśliwych, bo rzecz jasna, że inaczej nicby z tego wszystkiego nie było. Zabrało mnie to czasu nie mało, bo w języku jeszcze nie jestem mocny; stara moja mózgownica nie łatwo może się uczyć, a oprócz tego, nie ma Ojciec wyobrażenia, jak trzeba się zniżyć do pojęć tych biedaków i jak często i jak prostych używać trzeba przykładów i porównań, żeby zrozumieli o co chodzi. Rzeczy najprostsze, które rozumieją dobrze nasi konwiktorzy z najniższych klas, dla moich piskląt są jeszcze jakby jakie zawiłe kwestye filozoficzne. Jeżeli tych rzeczy nie uprościć i nie wyjaśnić na każdym kroku porównaniem, albo przykładem wziętym z ich codziennego życia, to nic a nic zgoła nie rozumieją. Pobłogosławiła Matka Najśw. i jakoś to poszło. Odprawiliśmy trzydniówkę w całem tego słowa znaczeniu, t. j. niech Ojciec nie myśli, że to była zwykła tylko katechizacya; nie, trzymaliśmy się ściśle przepisów św. O. Ignacego i co dnia mieliśmy trzy rozmyślania i rachunek sumienia. W wig. Wniebowstąpienia spowiedź, a w samo święto Komunia św. Kiedy zapowiedziałem trzydniówkę, wielu z zadziwieniem pytało: »co to takiego rekolekcya?« Odpowiedziałem, że jak zaczniemy, to wszystko wytłumaczę, a teraz tyle tylko mówię, że za parę dni zaczniemy. Ktoś z chorych, nie wiem na podstawie czego rozgłosił między innemi, że rekollekcye to znaczy, że nie można nic jeść ani pić, trzeba być koniecznie smutnym i t. p. brednie. Skąd on to wytrzasnął, nietylko ja, ale i on sam pewno nie wie, z tego jednak powstał niepotrzebny rumor między chorymi. Tego samego dnia jeszcze nie wiedziałem o niczem. Nazajutrz po Mszy św. mówi mi jeden: »idź–no Ojcze między chorych, bo tam niepokój i wielu się boi.« Poszedłem natychmiast i pytam, co tu między wami wykwitło nowego? Odpowiadają mnie, że wielu się boi, bo nie wiedzą, co to będzie z tą rekollekcyą. Powiedziałem im, że to wszystko nieprawda, co wy tu słyszycie i jedni drugim powtarzacie, możecie jeść ile się wam podoba, smutnym nietylko nie trzeba być, ale przeciwnie, trzeba być wesołym; możecie rozmawiać, śmiać się, a nawet jeżeli kto chce i może, niech tańczy. Uspokoiło się moje ptactwo zupełnie, ale muszę ich przed Ojcem pochwalić, że podczas samych rekollekcyj rozmyślania słuchali tak, że trudno uważniej, a w ciągu dnia, chociaż ani słówka im nie powiedziałem, tak było cicho i poważnie, że łatwo można było posądzić, że to nie pół na pół dzicy jeszcze Malgasze odprawiają rekollekcye, ale cywilizowanie biali, rozumiejący, co to są rekollekcye i gorliwie je odprawiający. Całem sercem dziękowałem i dziękuję ustawicznie Matce Najśw. za tę łaskę i mam wielką nadzieję, że za Jej pomocą wielu z moich chorych będzie żyć i umrze prawdziwie po katolicku.
Jeszcze Ojcze, zadaje się mnie, nie napisałem nigdy o pokrewieństwie, jakie niedawno zaszło między mną a jedną z moich chorych. Może to Ojca trochę ubawi. Otóż tak się rzeczy mają: jest tu mała dziewczynka, mająca już może czwarty rok, a może dopiero go zacznie. Bardzo to wesołe i rozwinięte dziecko; kręci się wszędzie i nieraz można się z niej naśmiać porządnie. Tak np. kiedyś rozmawiałem z kilkoma chorymi, między którymi stała kilkoletnia dziewczynka, trzymając malutkie dziecko na plecach, tak w lamba, jak tu zwykle kobiety noszą niemowlęta. Podchodzi ta maleńka czteroletnia dziewczynka, zaczyna głaskać niemowlę po główce i pyta mnie: »znasz, Ojcze, to dziecko, czy nie? To mała Teta« (tak się nazywa niemowlę). Wszyscyśmy się roześmiali, bo to zapytanie było powiedziane z taką powagą i tak niby protekcyonalnie, jakby to nie wychodziło z ust takiego małego dziecka, ale zupełnie jakby stary to powiedział. Ale wracam do pokrewieństwa. Rozmawiałem kiedyś z kilkoma chorymi; w ciągu tej rozmowy mówią mi oni: »Ojcze, u nas Malgaszów jest zwyczaj, że kiedy młodszy mówi do starego, to tytułuje go »ojcze« albo »matko«, a kiedy starszy mówi do młodszego, to nazywa go synem.« Odpowiedziałem, że wiem o tym zwyczaju, bo i za morzem jest on także, a przytem dodałem: macie dowód, że i ja dobrze zachowuję ten zwyczaj, bo ot np. kiedy mówię do niej (pokazałem na tę trzyletnią dziewczynkę), to nazywam ją babką. Jedna z chorych mówi, żebym nie nazywał tej dziewczynki babką ale babunią, to będzie jakoś lepiej. Roześmiali się chorzy i od tego czasu nazywają to dziecko moją babunią. Byłem raz między chorymi, podchodzi do mnie moja babunia, czepia się jedną ręką za mój pas, a drugą ręką zaczyna szukać coś w kieszonce od zegarka; patrzymy wszyscy, co to z tego wyjdzie, a babunia z nieukontentowaniem mówi: »Ojcze, niceś dla mnie nie przyniósł.« Nie długo trwał smutek, bo zaraz przyniosłem jej kawałek chleba i dobry humor znowu powrócił. Zdarzy się wprawdzie nieraz, że babunia przeżegna się lewą ręką, ale cieszy mnie, że ona już modli się i śpiewa w kościele razem ze wszystkimi, a jak Bóg pozwoli, to może wkrótce zaczniemy się uczyć katechizmu.
Tyle na razie z naszego codziennego życia mogę Ojcu donieść; nic u nas nowego nie zaszło. Ten list już pewno zastanie Ojca w domu po misyi bośniackiej, dlatego proszę, żeby Ojciec, znalazłszy kiedy chwilkę czasu, napisał mnie kilka słów o sobie, t. j. jak się misya powiodła, czy wrócił Ojciec zdrowo i cało do domu i t. d. Jeśli Ojciec może i łaskaw, to proszę nie zapominać o nasieniu brzozy i grabu dla mnie.
W tych dniach idę do Tananariwy, żeby się dowiedzieć, na czem stanęło wreszcie z gruntem pod schronisko; może Bóg pozwoli, że będę mógł w przyszłym liście co pomyślnego donieść w tym względzie. Tymczasem bardzo a bardzo proszę drogiego Ojca o pamięć w modlitwach.