O żołnierzu tułaczu (bajka dla dzieci)/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Słoński (syn)
Tytuł O żołnierzu tułaczu
Podtytuł Bajka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Stowarzyszenia Nauczycielstwa Polskiego
Data wyd. 1923
Druk Henryk Chomiński
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


II.


Przeszły całe lata od owego czasu,
Jurek, na las patrząc, rósł, jak dąb, śród lasu.

Miał na twarzy słońce, płowy mech pod nosem
i, jak mógł i umiał, zmagał się z swym losem.

Latem blady świt go już w polu zastawał,
zimą mróz błękitny spocząć mu nie dawał.

Z wiosną zadumany szedł w milczące bory,
tam gdzie najczerwieńsze rosną muchomory,

w najmroczniejszych miejscach w miękkie mchy zapadał
i wszystko, co wiedział, drzewom opowiadał.

A wiedział, że Polska nie zmarła, lecz żyje,
i wiedział, że cudu godzina wybije,

że stanie w szeregu w tej cudu godzinie
i z wrogiem na wroga uderzy i zginie.


Powiedział mu o tem, by był w pogotowiu
sen jeden w dzieciństwie prześniony na nowiu.

I potem powtarzał mu w leśnej gęstwinie
o cudu godzinie i Tej, co nie zginie!

I Jurek, nieznaną przejęty tęsknotą,
brał chciwie te słowa i ważył, jak złoto,

i niósł je do lasu, na mchach je rozkładał
i drzewom się z tęsknot nieznanych spowiadał.

Słuchały go drzewa uważnie, cierpliwie,
mówiły: — Toż prawda! toż prawda, że żywie!

Słuchały go drzewa, szumiały nad głową
zamarłą przed wiekiem pobudkę bojową.

A czasem przychodził do niego z wizytą
z zapadłych ostępów Miś stary ze świtą.

I Sowa, zbudzona bojową pobudką,
siadała na wierzbie spróchniałej bliziutko,

a słysząc opowieść o Polsce i wojnie,
mruczała i głową kiwała dostojnie.


Inaczej zupełnie poczynał Miś stary,
ten, rycząc przeciągle, brał Jurka za bary,

trząsł nim i folgował, lekko następował,
trzy dni i trzy noce tak się z nim mocował.

Potem go w wojennej sztuce jął zaprawiać,
bawić się w żołnierzy i fortece stawiać.

Zdobyte fortece odbierał no nowo,
a kiedy odebrał, śmiał się i trząsł głową.

— Nie dasz ty mi rady! — wołał zasapany —
Nie dasz ty mi rady. mój Jurku kochany! —

Lecz Jurek z godziny mężniał na godzinę
i wkrótce zwyciężał Misia starowinę.

Bo tak dziwnie urósł i zmocniał nad miarę,
że był w barach taki, jak niedźwiedzie stare.

Jednem uderzeniem grube sosny ścinał,
jedną ręką dęby najmocniejsze zginał.

Cięły mu się w ręku dęby niebożęta...
— Niech ci tego, Misiu, Pan Bóg nie pamięta! —


Ale Miś się cieszył i, obchodząc knieję,
mruczał: — Niech dla Polski rośnie i mocnieje! —

Tak schodził Jurkowi czas niefrasobliwy,
aż wreszcie rok jeden przyszedł osobliwy.

Wiosna w owym roku miodami pachniała,
dziwnym głosem Jurka po nocach wołała.

Lato rojem pszczelnym brzęczało od rana,
odurzało wonią żywicy i siana.

A w największe skwary i w najsroższe znoje
jęły skądś przychodzić trwożne niepokoje.

Wiatry się zerwały, przypadły do ziemi
i zakryły niebo chmurami czarnemi.

I zapanowała cichość niespokojna,
aż ktoś gdzieś daleko krzyknął: — Wojna! Wojna! —

Przyjechali skądciś moskiewscy wojskowi...
— Idźcie, chłopy, służyć białemu carowi!

— Biały car swe względy chce wam okazywać,
Polską będzie kraj wasz od ninie nazywać! —


...trząsł nim i folgował, lekko następował,
trzy dni i trzy noce tak się z nim mocował...

Słuchał Jurek, słuchał, gniew w nim wzbierał srogi...
— Polska, czy nie Polska! bierzcie za pas nogi!

— Ani car wasz dla nas, ani my dla cara,
bo wy nam nie para, a my wam nie para! —

Rzekłszy to, do swojej rzucił się zagrody,
czapką niewidymkę wdział i szybkochody,

zrobił krok i stanął w środku matecznika,
kędy światło dzienne nie wszędzie przenika.

Cieszył się Jurkowi, jak zawsze Miś stary,
mruczał wojowniczo, prostując swe bary,

i, będąc najlepszej myśli i nadziei,
kazał wielką wojnę otrąbić po kniei.

Zaszumiały drzewa groźnie i ponuro,
zatrzeszczały dołem, zachwiały się górą.

Ozwało się echo gdzieś blisko, gdzieś blisko,
obudziło krzykiem senne uroczysko.

Przybiegł Wilk z Wilczycą kędyś z Wilczych Dołów,
wyjrzał Lis, co właśnie wyruszał na połów,


przyleciała Sowa, zapytała: — Co to?
Czy ktoś okradł Kruka? Licz złoto, niecnoto! —

Kruk, nietęgi rachmistrz, nie mógł się doliczyć,
postanowił przeto zgóry dopożyczyć,

zerwał się i z krzykiem poleciał do dworu
i tam do późnego przepadał wieczoru.

Nie przysporzył skarbów, które miał w swej pieczy,
ale po powrocie dziwne prawił rzeczy.

Mówił coś o wojnie, co idzie, jak burza,
mówił, że świat cały już się we krwi nurza,

i krzyczał, jak warjat, na calutką knieję:
— Krzywda nam się dzieje! Krzywda nam się dzieje! —

Zamajtał łapami, jak wiatrak, Miś stary:
— Jaka krzywda? Komu? To rzecz nie do wiary! —

A na to się Sowa ozwała z jaworu:
— Daj słowo honoru! Daj słowo honoru! —

I Kruk się nasrożył, ostry dziób otworzył,
dał słowo honoru, jeszcze się pobożył.


Wówczas każdy jego jął wierzyć lamentom,
że się krzywda dzieje ludziom i zwierzętom.

Chodził Miś po kniei, jakby czegoś szukał,
chodził Miś i w czoło łapami się pukał.

A Kruk ciągle krzyczał na calutką knieją:
— Krzywda nam się dzieje! Krzywda nam się dzieje! —

Posmutniała knieja, okryła się mrokiem,
tylko coś wzdychało w ostępie głębokim.

tylko coś w wiklinach cicho się skarżyło
na wszystko, co było i czego nie było.

I Jurek posmutniał, nie wiedział, co robić,
jak się do wojenki najlepiej sposobić.

We dnie nasłuchiwał szmerów pod drzewami,
w nocy z otwartemi zasypiał oczami.

Z dnia na dzień odwlekał swój wymarsz i czekał,
a czas, niby woda źródlana, uciekał.

Wreszcie dnia jednego coś się stało w borze,
krwawo zgasły zorze o nieswojej porze,


jakieś się na niebie pokazały znaki,
jakieś niewidziane przyleciały ptaki...

Przyleciały w nocy, zaćwierkały w cieniu,
chórem zawołały Jurka po imieniu:

— Jurku, miły Jurku, zgarnij smutki z czoła,
sam Komendant ciebie na wojenkę woła! —

Usłyszał to Jurek — oczy mu się śmieją,
żegna się z Niedźwiedziem, Wilkami i knieją...

Czapkę niewidymkę wyczyścił do drogi,
buty szybkochody naciągnął na nogi...

Czapka niewidymka, buty szybkochody!
Idź, żołnierzu młody, z wichrami w zawody!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Słoński (syn).