[21]II.
Przeszły całe lata od owego czasu,
Jurek, na las patrząc, rósł, jak dąb, śród lasu.
Miał na twarzy słońce, płowy mech pod nosem
i, jak mógł i umiał, zmagał się z swym losem.
Latem blady świt go już w polu zastawał,
zimą mróz błękitny spocząć mu nie dawał.
Z wiosną zadumany szedł w milczące bory,
tam gdzie najczerwieńsze rosną muchomory,
w najmroczniejszych miejscach w miękkie mchy zapadał
i wszystko, co wiedział, drzewom opowiadał.
A wiedział, że Polska nie zmarła, lecz żyje,
i wiedział, że cudu godzina wybije,
że stanie w szeregu w tej cudu godzinie
i z wrogiem na wroga uderzy i zginie.
[22]
Powiedział mu o tem, by był w pogotowiu
sen jeden w dzieciństwie prześniony na nowiu.
I potem powtarzał mu w leśnej gęstwinie
o cudu godzinie i Tej, co nie zginie!
I Jurek, nieznaną przejęty tęsknotą,
brał chciwie te słowa i ważył, jak złoto,
i niósł je do lasu, na mchach je rozkładał
i drzewom się z tęsknot nieznanych spowiadał.
Słuchały go drzewa uważnie, cierpliwie,
mówiły: — Toż prawda! toż prawda, że żywie!
Słuchały go drzewa, szumiały nad głową
zamarłą przed wiekiem pobudkę bojową.
A czasem przychodził do niego z wizytą
z zapadłych ostępów Miś stary ze świtą.
I Sowa, zbudzona bojową pobudką,
siadała na wierzbie spróchniałej bliziutko,
a słysząc opowieść o Polsce i wojnie,
mruczała i głową kiwała dostojnie.
[23]
Inaczej zupełnie poczynał Miś stary,
ten, rycząc przeciągle, brał Jurka za bary,
trząsł nim i folgował, lekko następował,
trzy dni i trzy noce tak się z nim mocował.
Potem go w wojennej sztuce jął zaprawiać,
bawić się w żołnierzy i fortece stawiać.
Zdobyte fortece odbierał no nowo,
a kiedy odebrał, śmiał się i trząsł głową.
— Nie dasz ty mi rady! — wołał zasapany —
Nie dasz ty mi rady. mój Jurku kochany! —
Lecz Jurek z godziny mężniał na godzinę
i wkrótce zwyciężał Misia starowinę.
Bo tak dziwnie urósł i zmocniał nad miarę,
że był w barach taki, jak niedźwiedzie stare.
Jednem uderzeniem grube sosny ścinał,
jedną ręką dęby najmocniejsze zginał.
Cięły mu się w ręku dęby niebożęta...
— Niech ci tego, Misiu, Pan Bóg nie pamięta! —
[24]
Ale Miś się cieszył i, obchodząc knieję,
mruczał: — Niech dla Polski rośnie i mocnieje! —
Tak schodził Jurkowi czas niefrasobliwy,
aż wreszcie rok jeden przyszedł osobliwy.
Wiosna w owym roku miodami pachniała,
dziwnym głosem Jurka po nocach wołała.
Lato rojem pszczelnym brzęczało od rana,
odurzało wonią żywicy i siana.
A w największe skwary i w najsroższe znoje
jęły skądś przychodzić trwożne niepokoje.
Wiatry się zerwały, przypadły do ziemi
i zakryły niebo chmurami czarnemi.
I zapanowała cichość niespokojna,
aż ktoś gdzieś daleko krzyknął: — Wojna! Wojna! —
Przyjechali skądciś moskiewscy wojskowi...
— Idźcie, chłopy, służyć białemu carowi!
— Biały car swe względy chce wam okazywać,
Polską będzie kraj wasz od ninie nazywać! —
[25] [27]
Słuchał Jurek, słuchał, gniew w nim wzbierał srogi...
— Polska, czy nie Polska! bierzcie za pas nogi!
— Ani car wasz dla nas, ani my dla cara,
bo wy nam nie para, a my wam nie para! —
Rzekłszy to, do swojej rzucił się zagrody,
czapką niewidymkę wdział i szybkochody,
zrobił krok i stanął w środku matecznika,
kędy światło dzienne nie wszędzie przenika.
Cieszył się Jurkowi, jak zawsze Miś stary,
mruczał wojowniczo, prostując swe bary,
i, będąc najlepszej myśli i nadziei,
kazał wielką wojnę otrąbić po kniei.
Zaszumiały drzewa groźnie i ponuro,
zatrzeszczały dołem, zachwiały się górą.
Ozwało się echo gdzieś blisko, gdzieś blisko,
obudziło krzykiem senne uroczysko.
Przybiegł Wilk z Wilczycą kędyś z Wilczych Dołów,
wyjrzał Lis, co właśnie wyruszał na połów,
[28]
przyleciała Sowa, zapytała: — Co to?
Czy ktoś okradł Kruka? Licz złoto, niecnoto! —
Kruk, nietęgi rachmistrz, nie mógł się doliczyć,
postanowił przeto zgóry dopożyczyć,
zerwał się i z krzykiem poleciał do dworu
i tam do późnego przepadał wieczoru.
Nie przysporzył skarbów, które miał w swej pieczy,
ale po powrocie dziwne prawił rzeczy.
Mówił coś o wojnie, co idzie, jak burza,
mówił, że świat cały już się we krwi nurza,
i krzyczał, jak warjat, na calutką knieję:
— Krzywda nam się dzieje! Krzywda nam się dzieje! —
Zamajtał łapami, jak wiatrak, Miś stary:
— Jaka krzywda? Komu? To rzecz nie do wiary! —
A na to się Sowa ozwała z jaworu:
— Daj słowo honoru! Daj słowo honoru! —
I Kruk się nasrożył, ostry dziób otworzył,
dał słowo honoru, jeszcze się pobożył.
[29]
Wówczas każdy jego jął wierzyć lamentom,
że się krzywda dzieje ludziom i zwierzętom.
Chodził Miś po kniei, jakby czegoś szukał,
chodził Miś i w czoło łapami się pukał.
A Kruk ciągle krzyczał na calutką knieją:
— Krzywda nam się dzieje! Krzywda nam się dzieje! —
Posmutniała knieja, okryła się mrokiem,
tylko coś wzdychało w ostępie głębokim.
tylko coś w wiklinach cicho się skarżyło
na wszystko, co było i czego nie było.
I Jurek posmutniał, nie wiedział, co robić,
jak się do wojenki najlepiej sposobić.
We dnie nasłuchiwał szmerów pod drzewami,
w nocy z otwartemi zasypiał oczami.
Z dnia na dzień odwlekał swój wymarsz i czekał,
a czas, niby woda źródlana, uciekał.
Wreszcie dnia jednego coś się stało w borze,
krwawo zgasły zorze o nieswojej porze,
[30]
jakieś się na niebie pokazały znaki,
jakieś niewidziane przyleciały ptaki...
Przyleciały w nocy, zaćwierkały w cieniu,
chórem zawołały Jurka po imieniu:
— Jurku, miły Jurku, zgarnij smutki z czoła,
sam Komendant ciebie na wojenkę woła! —
Usłyszał to Jurek — oczy mu się śmieją,
żegna się z Niedźwiedziem, Wilkami i knieją...
Czapkę niewidymkę wyczyścił do drogi,
buty szybkochody naciągnął na nogi...
Czapka niewidymka, buty szybkochody!
Idź, żołnierzu młody, z wichrami w zawody!
|