O krytykach i recenzentach warszawskich

O KRYTYKACH I RECENZENTACH WARSZAWSKICH.




Krzyknęli: nie pozwalam! uciekli na Pragę.
(Powrót Posła).


Poezye, w niniejszem wydaniu zawarte, prawie wszystkie już dawniej publiczności znajome, przy pierwszem ich ogłoszeniu zwróciły uwagę recenzentów i stały się przedmiotem licznych nagan i pochwał. Czytałem z równem uczuciem jedne i drugie — i milczałem. Powody milczenia mojego łatwo odgadnie każdy, kto zna stan teraźniejszy krytyki literackiej w Polsce i ma wyobrażenie o ludziach, wdzierających się na urząd krytyków. Atoli kiedy powtarzam wydanie dzieł, tyle razy, tylu piórami rozbieranych, i te dzieła, bez żadnych prawie odmian, puszczam w świat, w stanie rodzimej ich niedokładności, lękam się, aby czytelnicy moi nie myśleli, że przez zatwardziałość serca, właściwą autorom krytykowanym chorobę, uparłem się nie korzystać z uwag, co większa z uwag, drukowanych w gazetach, i to jeszcze w Warszawie. Jeżelim grzeszył, nie chcę wymawiać się w obliczu recenzentów niewiadomością; winienem też przez grzeczność wyłożyć im powody uporczywego trwania w błędach; bo recenzenci, jakiekolwiek jest ich zdanie, należą prawie zawsze do klasy ludzi czytających książki, przynajmniej polskie, która to klasa, w naszym kraju nieliczna, ma prawo niezaprzeczone do szczególnej autorskiej grzeczności.
Pierwszy, ile mi wiadomo, rozbiór poezyj moich umieszczono przed laty sześciu w Astrei, piśmie peryodycznem warszawskiem. Redaktor, Franciszek Grzymała, pochlebne dla poety wyrzekł zdanie: przyznaje mu talent, nie skąpi dlań wyśmienitych przestróg o potrzebie pracowitości, o strzeżeniu się miłości własnej, o posłuszeństwie dla krytyki i t. p. Co się tyczy zalet i wad dzieła pod względem sztuki, Franciszek Grzymała, z powołania publicysta i statysta, nie śmie wdawać się w rozprawy literackie, i nie wiedząc sam, czy mu poezye moje podobać się mają lub nie? pyta się o to uczonych warszawskich, wyglądając od nich poważnej urzędowej recenzyi. Ukazywały się następnie krótkie ogłoszenia lub uwagi w innych pismach: aż nakoniec zjawił się wyglądany od Franciszka Grzymały krytyk w osobie Franciszka Salezego Dmochowskiego.
Redaktor Biblioteki Polskiej przyznaje również autorowi poezyj talent, z równą hojnością udziela mu rad ogólnych, moralno-literackich. Nieszczęściem, z ogólnej uwagi trudno jest artyście korzystać. Malarzowi np., wystawiającemu swój obraz pod krytykę, niewiele usłużą goście, chociaż z miną znawców ciągle powtarzać będą, iż należy pracować, należy się uczyć rysunku, wydoskonalać koloryt i t. p. Były wszakże i szczegółowe zarzuty: oskarżono mnie głównie o psucie stylu polskiego wprowadzeniem prowincyonalizmów i wyrazów obcych. Wyznaję, że nie tylko nie strzegę się prowincyonalizmów, ale może umyślnie ich używam. Prosiłbym zwrócić uwagę na różne rodzaje poezyi, w dziełach moich zawarte, i każdego styl podług innych sądzić prawideł.
W balladach, w pieśniach i w ogólności we wszelkich poezyach, na gminnem podaniu opartych i szczególny charakter miejscowy noszących, wielcy poeci starożytni i nowocześni używali i używają prowincyonalizmów, to jest wyrazów i wyrażeń, od ogólnie przyjętego książkowego stylu różniących się. Że pominę dawne greckie dyalekty, dość rzucić okiem na dzieła Burnsa[1], Herdera[2], Goethego, Scotta, Karpińskiego, Bohdana Zaleskiego. Nasz Trembecki, śmielszy od nich, w rodzaju dydaktycznym, opisowym, najbardziej od poezyi gminnej oddalonym, użył wyrazów chwost, socha i t. p., zapewne nie przez nieznajomość języka. Wszystko tu zależy od szczęśliwego użycia. Nie przeczę, iż mogłem albo nie w miejscu, albo niestosownie prowincyonalizmy wprowadzać: o to mię obwiniać każdemu wolno, z tego usprawiedliwiać się nie mam prawa. Głęboka znajomość języka i smak wytrawionych znawców wyrokują o nowościach gramatycznych: wyroki te publiczność z czasem zatwierdza lub odrzuca. Sąd w podobnej sprawie jest daleko trudniejszy, niźli się recenzentom zdaje. Tu, ażeby się ze zdaniem odezwać, trzeba powagi literackiej. Pan Ordyniec[3], teoretyk, mając za sobą dykcyonarz i gramatykę, podkreśla prowincyonalizmy lub nieszlachetne wyrażenia Trembeckiego; my, parafianie, w sporach, które smak tylko rozstrzyga, zdajemy się raczej na autora Zofiówki. Ogólny wyrok recenzentów przeciwko prowincyonalizmom jest wypadkiem metody, przejętej od starych gazeciarzy francuskich. Oni to, mając siebie za stróżów języka, co krok odwołują się do słownika Akademii. Rzeczywiście miło jest recenzentom i pewnym czytelnikom myśleć, że nabywszy słownik, mają w kieszeni trybunał, gotowy rozstrzygać najdelikatniejsze spory, tyczące się poetyckiego wysłowienia.
Jeżeli o dawniejszych poezyach moich ogólne tylko wydano zdanie, za to Sonety, aż do najdrobniejszych szczegółów, aż do pojedynczych wyrazów i wyrażeń, a nawet wyrazowych form i zakończeń, gramatycznie, retorycznie i estetycznie rozbierane i sądzone były. Odczytałem dwadzieścia przeszło recenzyj, że pominę satyry i parodye. Oto jest naprzód treść zdań ogólnych: Poezya polska (mówi p. M. M.[4]) dotąd ograniczała się do tłomaczeń i naśladowań francuskich; Mickiewicz pierwszy nadał jej cechę narodowości, on stał się twórcą poezyi oryginalnej. — Poezya polska — odpowiada p. Franc. Salezy Dmochowski — dotąd była narodową, postępowała ciągle ku doskonałości, a najwyższym jej utworem, miazgą i treścią narodowości, miało być poema o Ziemiaństwie[5], od lat kilkunastu w Warszawie oczekiwane. Mickiewicz pierwszy tę cechę narodowości zdziera i niszczy, zasady smaku wstrząsa, styl kazi i literaturze polskiej powtórnym grozi upadkiem. — Cieszymy się, woła lwowski wydawca moich Sonetów, że Mickiewicz zaniedbał ballady, które gmin sam najlepiej układa, a wprowadził do naszej literatury rodzaj zupełnie nowy. Sonety dają mu niezaprzeczone prawo do nieśmiertelności. — Żałujemy, woła inny recenzent, że Mickiewicz, dotąd uprawiający poezyą narodową, ballady i powieści, zaniedbał je i obrał sonety, rodzaj literaturze naszej zupełnie obcy. Forma sonetu, zdaniem dziesiątego recenzenta, jest swobodna, szlachetna i piękna; jedenastemu zdaje się być niewolniczą, trudną i niewdzięczną; piętnasty gardzi sonetami, jako wymysłem wieków średnich barbarzyńskich; dwudziesty dowodzi, że Horacyusz[6] nawet pisał coś nakształt sonetów.
W szczególnych uwagach taż sama zdań rozmaitość. Zwrotki i wyrażenia, dziwiące jednych górnością i harmonią mowy, drugich gorszą pospolitością zdań i drapiącem uszy wierszowaniem. Tenże sam sonet jednych rozczula, dla drugich wesołej parodyi staje się przedmiotem; ci go nie rozumieją, tamci objaśniają długim komentarzem, inni pojmują autora, a uskarżają się na ciemność wykładacza.
W takiej zdań różności zastanowił nas szczególniej jeden zarzut; powtórzyło go zgodnie wielu recenzentów, a najobszerniej rozwodzi się nad nim Franciszek Salezy Dmochowski. Ten zarzut tyczy się użycia wyrazów cudzoziemskich, oryentalnych. Redaktor Biblioteki Polskiej zaczyna zwyczajem swoim od uwag ogólnych, sprawiedliwych, ale już przed ogłoszeniem recenzyi jego nieco znajomych np., że poezyą wschodnią naśladować trudno, bardzo trudno. Kto nie zna taktyki recenzentów, lubiących o rzeczy niewiadomej rozprawiać ogólnemi zdaniami, które w literaturze zamiast znaku x używają się, sądziłby, że p. Dmochowski jest wielkim oryentalistą. Niedługo wszakże zostajemy w błędzie: widzimy zaraz, że tenże p. Dmochowski nietylko nazwisk właściwych gór i rzek nie wiedział, co dowodzi małą jeografii sąsiednich krajów znajomość, ale nie rozumiał wyrazów: Allah, drogman, minaret, namaz, izan. Zdaje się nam, że nawet w Warszawie, gdzie literatura wschodnia mało liczy uczniów, taka niewiadomość recenzenta dziwić musi publiczność. Przytoczone wyrazy, arabskie lub perskie, tyle razy w dziełach Goethego, Byrona, Moora[7] użyte i objaśnione, że o nich czytelnikowi europejskiemu wstyd nie wiedzieć, tem bardziej wydawcy pism peryodycznych. W opisie poetyckim miast naszych, któż nie wspomniał o kościołach i wieżach: w opisie miasta wschodniego, jak pominąć minarety? Jak je wytłomaczyć po polsku, czyli mówiąc słowy recenzentów, jak je wytłomaczyć na język Sarbiewskich, Kochanowskich, Śniadeckich, Twardowskiego?[8] Dał wprawdzie Franciszek Salezy Dmochowski dziwny przykład przepolszczenia obcych wyobrażeń i wyrazów, kiedy w wierszach swoich mówiąc o Peleuszu, ojcu Achillesa, nazywa go władcą małego w Tessalii powiatu, i tym sposobem jednego z najpotężniejszych królów Grecyi bohaterskiej robi naszym powiatowym marszałkiem. Ale ja takiej, właściwej poważnym klasykom, nowości, jako poczynający pisarz romantyczny, użyć nie śmiałem.
Prowincyonalizmy i cudzoziemczyzna, tudzież niepoprawność wiersza, szczególnie przerażały recenzentów. Stąd powszechna trwoga, abyśmy nie wpadli znowu w barbarzyństwo wieku literatury jezuickiej. Pozwalamy, wołają nakoniec recenzenci, naśladować pisarzów angielskich i niemieckich, co do swobody form, ale niechże pisarze nasi naśladują ich styl czysty i poprawny. Byrona, Goethego, Scotta nikt nie obwiniał o skażenie mowy, odzywa się zgodnie z całym chórem Salezy Dmochowski. Gdyby krytycy raczyli kiedykolwiek zajrzeć w dawne niemieckie i nowsze angielskie recenzye, przekonaliby się, że wszyscy od nich przywodzeni poeci ulegali tymże samym zarzutom. Recenzye wspomnione już i na francuskie potłomaczono. Obaczmy, co mówi Mercure du XIX siècle: »Les poètes anglais le plus renommés parmi nous, Walter Scott, Southey[9], Moore, ne daignent pas corriger leurs vers; ils bravent non seulement les règles de la mesure, mais encore celles de la grammaire; il font de la langue anglaise une véritable polyglotte, où sont admis les mots de tous les idiomes parlés. Byron jette au hasard ses inspirations sténographiées sur le papier, sans daigner ensuite y rattacher son attention, mettant les négligences au rang de licences; système qui est sans doute celui du vrai poète: car c'est avec ce dédain, que chez nous, M. de Lamartine[10] a modulé ses Méditations, que ses amis et M. Tastu, son libraire, sont obligés de revoir«. (Journal de Saint-Pétersbourg, 1828)[11]. Utyskiwania podobne nikogo dziwić nie powinny. Retorowie, szkolarze, od czasów Danta aż do Lamartina, zawsze byli jednostajni w charakterach i zdaniach; zawsze czytając poetów, z dobrodusznem narzekali westchnieniem, że poeci, mający talent, nie posiadają ich nauki. Krzyki retorycznych alarmistów wzmagają się peryodycznie w epoce wielkich odmian literackich. W Niemczech, w pierwszej połowie przeszłego wieku, literatura ledwie nie tak jak u nas ubogą była. Gottsched, sławny podówczas gramatyk lipski, wierszopis gładki bez talentu, retor krótkiego wzroku i ciasnego pojęcia, uważał naśladowniczą szkołę poetów szląskich[12] za klasyczną, wiersze zaś samego Gottscheda miały być właśnie najwyższym utworem klasyczności i narodowości niemieckiej. W duchu jego szkoły, Lessing, Klopstock, Goethe, należeli do nieumiejętnych i zuchwałych nowatorów. Ta walka mniemań utrzymała w pamięci imię Gottscheda, o którego dziełach już nie słychać. Teatrem podobnych sporów była daleko dawniej Hiszpania, kiedy szkoła włoska wprowadziła do tego kraju nową poezyą. Podobneż spory ukończyły się przed oczyma naszemi w Anglii, a dotąd toczą się we Francyi. Wróżby więc o blizkim upadku literatury i smaku w Polsce zdają się być bezzasadne: przynajmniej nie ze strony romantycznej zagraża niebezpieczeństwo. Dzieje literatury powszechnej przekonywają, że upadek smaku i niedostatek talentów pochodził wszędzie z jednej przyczyny, z zamknięcia się w pewnej liczbie prawideł, myśli i zdań, po których wytrawieniu, w niedostatku nowych pokarmów, głód i śmierć następuje. Tak upadła literatura bizantyńska, dziedziczka najbogatsza pomników Grecyi; bo zarówno odgrodziwszy się od Franków i Arabów, z postępem wieku nowych form przyjąć nie chciała. Podobne wycieńczenie w przeszłym wieku dotknęło francuską literaturę. U nas, za czasów jezuickich, zły smak rozszerzali właśnie ludzie najlepiej znający prawidła retoryki, właśnie profesorowie retoryki i kaznodzieje. Powszechna ciemnota pochodziła nie z wprowadzenia obcych nauk, ale z ich pilnego strzeżenia się. Kiedy Konarski dowodził potrzeby języka francuskiego, uczniowie i stronnicy jezuitów oburzyli się na tę nowość, równie jak dziś uczniowie i stronnicy szkoły warszawskiej na literaturę angielską i niemiecką.
Widzi czytelnik, że z pomiędzy licznych wad, mnie wytknionych, dwie tylko usprawiedliwić chciałem, to jest użycie prowincyonalizmów i obcych wyrazów. Zdania recenzentów o piękności lub niedorzeczności myśli moich, złym lub szczęśliwym wyborze form, o harmonii lub twardości wiersza zostawiam bez odpowiedzi sądowi publiczności. Daleki od sceny zaburzeń literackich, nienależący do żadnej koteryi, czytam recenzye w lat kilka po ich ogłoszeniu; przytoczyłem je w tym celu jedynie, abym pokazał czytelnikom, że nie tak łatwo, jak się zdaje, dzieła podług uwag gazeciarzy poprawiać. Chcieli wprawdzie niektórzy recenzenci oszczędzić pracy autorowi i podjęli się sami poprawiać wyrazy, wyrażenia, a nawet całkowite wiersze. Taka wspaniałomyślność recenzentów, teraz w europejskiej peryodycznej literaturze bezprzykładna, należy do cnót starożytnych, w gazeciarstwie warszawskiem dziedzicznych. Nieszczęściem, różnię się w zdaniu z recenzentami co do popraw. Przytaczam niektóre z nich, zostawiając wolny wybór czytelnikowi. Pan S.[13] w sonecie Ranek i Wieczór zamiast: błysnęła w oknie, ukląkłem, radzi pisać: stanąłem jak wryty. Pan Franciszek Salezy Dmochowski zamiast ziemnych krawędzi życzyłby widzieć — nadbrzeżne płaszczyzny — albo piaszczyste płaszczyzny. Szkoda, że w opisanej przezemnie ziemi nie było płaszczyzn piaszczystych. P. J. K. zamiast — a gdy serce spokojne, zatapia w niem szpony — poprawia: i gdy zmysły spokojne, nurza w sercu szpony. — Tę ostatnią poprawę powinienbym przyjąć; potrzebę jej usprawiedliwia dostatecznie recenzent najprzód tem: 1° »że hydra pamiątek czyli działalność duszy z obudzonych w niej przykrych wspomnień, zaczem działalność jej względem własności czucia, nie przyjemna, lecz przykra jest w organizacyi życia naszego moralnego, to jest rzeczą niezaprzeczoną...« Broń Boże, aby autor Sonetów zaprzeczył tak jasnej prawdzie, dowiedzionej w czterech równie jasnych kategoryach i w długiej rozprawie o hydrze pamiątek, co wszystko znajdzie czytelnik ciekawy w Gazecie Polskiej 1827 roku.
Kończąc niniejszą przemowę, kiedy raz jeszcze rzuciłem okiem na wyżej przytoczone rozbiory i uwagi: ton stanowczy recenzentów warszawskich, głębokie ich przekonanie o swojej nauce i ważności wszystkiego, co wiedzą; powaga, jaką dotąd nad umysłami pewnych czytelników mają słowa: jego pochwalono w gazecie, jego zganiono w gazecie — bez względu, kto chwalił lub ganił — wszystko to pokazało mi całą różnicę między naszym uniżonym stanem pisarzów prowincyonalnych, a poważną recenzentów warszawskich hierarchią. Przypomniałem szczęściem, że mam niejakie prawo do przywilejów, tej kapitule służących. Przed kilkunastu laty, gdym był studentem, drukowałem także w Pamiętniku Warszawskim tchnącą klasycznością recenzyą, przytaczałem obficie list do Pizonów[14] i kurs Laharpa[15], co dotąd w onej kapitule uchodzi za niepospolitą erudycyą i dostateczną na urząd krytyka kwalifikacyą. Ośmielam się więc, zapominając na chwilę, że zostałem tylko poetą, przybrać dawny charakter recenzenta, i spółkolegom moim przynajmniej za ogólne zdania i moralne przestrogi podobną zapłacić monetą, to jest ogólnemi uwagami i obrokiem duchownym.
Poeta bez obszernej, wielostronnej nauki, jeśli nie utworzy arcydzieł pierwszej wielkości, stanowiących w literaturze epokę, może przecież w szczególnych, pomniejszych rodzajach szczęśliwie sił doświadczać; jeśli nie pozyska europejskiej sławy, może w kraju swoim, w prowincyi swojej, czytelników i wielbicieli znaleźć. Inaczej rzecz się ma z teoretykami: ci z powołania uczeni być muszą; im więcej tworzy się dzieł sztuki i obszerniejsze w teoryi odkrywają się widoki, z tem większą usilnością talent swój krytyczny doskonalić powinni i zawsze w równi z wiekiem postępować. Im zawilsze stosunki towarzyskie, tem więcej praw i zwyczajów, tem uczeńsi muszą być prawnicy z powołania i sędziowie. Dziwną sprzecznością w literaturze naszej, mieliśmy uczonych poetów i mówców, ale teoretycy nasi, zacząwszy od gramatyków aż do estetyków, żyli tylko kąskami prawideł, wyniesionych ze szkoły, zresztą ciemni i pełni przesądów, z niewiadomością połączonych. Historya literatury naszej ma tu niejakie z polityczną podobieństwo. Mieliśmy dobrych żołnierzy, zacnych obywateli, ale w ostatnich szczególniej czasach wdzierali się do stanowienia praw i administrowania wojska ludzie bez żadnej nauki i doświadczenia: w równie nędznym stanie było prawoznawstwo i administracya literacka. Już Mroziński[16] gruntownie ocenił wysławionych w Warszawie gramatyków; retorowie oczekują jeszcze tej smutnej pogrzebowej posługi. W kilku przynajmniej słowach porównajmy ich z autorami. Trembecki na poetę był uczonym mężem, znał filologicznie starożytną literaturę, francuską zgłębił, ojczystą Zygmuntowską przeczytał i ocenić umiał. Dzieła Krasickiego okazują różnostronne kształcenie się poetyckie na wzorach łacińskich, włoskich i francuskich. Niemcewicz, w pierwszych zaraz pracach, nie ograniczył się naśladownictwem: utworzył sam nowe formy historycznego dramatu, politycznej komedyi i historycznych śpiewów[17], nie podług retoryki Dekoloniusza[18], ale stosownie do potrzeb czasu. Mówcy, za Stanisława Augusta żyjący, politycznem i cywilnem kształceniem się usiłowali wyrównać obcym i ciągle iść z postępem wieku. Przeciwnie, teoretycy z litością na mówców wołali: »isti homines, me hercule, habent talentum, sed non docti, rhetoricam non frequentaverunt, non illuminant orationem figuris; ubi est hypotyposis, aposiopesis, prosopopoeia, sustentatio, praetermissio?«[19] U późniejszych zostały się też same formy, też same prawidła, jakie w czasie upadku oświecenia w Polsce panowały. Uczeńsi przymieszali tylko nieco z francuskich elementarnych książek. Piramowicz, jeden z najuczeńszych, w czasie, kiedy wysokie o sztuce myśli Lessinga, Homa[20], Hutchesona[21], Burka[22], Smitha[23], zajmowały Europę, Piramowicz nie może wyjrzeć za granicę retoryki szkolnej; ksiądz Golański i Franciszek Dmochowski w prozaicznych i wierszowanych teoryach, śmieją się sobie z Szekspira, pewnego Angielczyka, którego teatr, jak tego łatwo dowieść można, ani w oryginale, ani w tłomaczeniu nie był im znajomy: natrząsają się z Calderona, pewnego wierszopisa z za śnieżnej Pireny i z Lope de Vega[24], lubo ich dzieł w oczy nawet nie widzieli. Zuchwałość taka pochodzi z dotąd trwającego przesądu, że można nieznane dzieła bez krytyki na cudzą wiarę sądzić, naprzykład Calderona na wiarę Boileau, a Szekspira podług wyroków Woltera.
Niemałej trzeba odwagi, mówi uczony Mroziński, ażeby się targnąć na gramatyczną Kopczyńskiego powagę. Niemniej trzeba męstwa, choć może nie tyle nauki, ażeby Franciszka Dmochowskiego[25] krytyczne usposobienie i działanie ocenić. Jest to patryarcha krytyków warszawskich i wzór ich szkoły. Jak niegdyś w Paryżu nazywano Laharpa Kwintylianem[26] francuskim, a w Warszawie Kopczyńskiego Lhomondem[27] (dla uczczenia); tak Dmochowski nazwany był Laharpem[28], a w Wilnie Słowacki[29] Dmochowskim. Dziedziczenie tytułów w linii prostej i kollateralnej było bardzo w modzie. Powstać przeciw Franciszka Dmochowskiego krytycyzmowi w Warszawie jest to, że powiem słowami Byrona, rozprawiać w Konstantynopolu w meczecie Sofijskim o niedorzecznościach Alkoranu, spuszczając się na światło i tolerancyą ulemów[30]. Zapewne, jako tłomacz poezyi, Dmochowski niemałe położył w literaturze zasługi. Sięgał on jeszcze czasów Stanisława Augusta, i właśnie charakteryzuje epokę przejścia z oryginalnej i silnej poezyi do lękliwego niewolniczego naśladownictwa. Talent tłomacza Iliady, lubo pozbawiony mocy oryginalnej, zachował pewną śmiałość i życie; przynajmniej w tłomaczeniach puszcza się na obszerne i wielkie przedsięwzięcia. Przy miernej znajomości łaciny i literatury francuskiej, Dmochowski, zwyczajem Augustowskich pisarzy, znał jeszcze dawną ojczystą Zygmuntowską literaturę: chociaż do języka poetyckiego stosował więcej, niż należało, prawidła gramatyki francuskiej, nie zupełnie jeszcze zaślepiony, czuł i cenił śmiałość, bogactwo i rozmaitość stylu Zygmuntowskiej epoki, dziwił się nowym Trembeckiego wyrażeniom, i mimo małych uchybień, oddawał sprawiedliwość wielkim i licznym Karpińskiego zaletom. We własnych pismach pracą i usilnością doskonalił styl swój, zrazu niedbały, ciężki i twardy. Wielka jest pod tym względem różnica między Sztuką Rymotwórczą a przekładem Homera. W ostatnich zwłaszcza pieśniach Iliady wiersze harmonijne, w wyrażeniach ścisłe i lubo wszelkiej śmiałości poetyckiej pozbawione, nie zmieniają się w rymowaną prozę[31]. Tenże Dmochowski, jako uczony, jako krytyk nizkie bardzo zajmuje w naszej nawet literaturze miejsce; a śmiałość, która go w poetycznych pracach do wyższych podniecała przedsięwzięć, w krytyce dała zgubny przykład coraz zuchwalszym następcom. Dmochowski pracował nad tłomaczeniem Iliady w epoce, kiedy Prolegomena Wolfa[32] o Homerydach zwróciły powszechną filologów uwagę. Wielki spór literacki, może najważniejszy w dziejach krytyki nowożytnej, dzielił uczonych angielskich i niemieckich, zajął nawet Francyą, gdzie nauki starożytne w nędznym były stanie. Nasz tłomacz Iliady, wielkiego, wiele lat pracy kosztującego dzieła, tyle tylko o Homerze w przedmowie powiedzieć umie, ile w Podróżach Anacharsysa[33] wyczytał. Ze wszystkich uczonych, o Homerze piszących, od Wolfa do Benjamina Constant[34], nikt jeszcze nie odwoływał się do powagi Barthélemy. Cóż powiedzieć o przypiskach do Iliady, gdzie Homer z Wirgiliuszem, Tassem i podobno z Wolterem porównywany, i to w jaki sposób? Oto, pojedyncze okresy lub wiersze powyrywane, potłomaczone i obok siebie postawione. Jeśli można odgadnąć zamiar tłomacza, chciał on dać wyobrażenie o różnicy talentu czyli stylu tych poetów, obnosząc, jak ów architekt, cegiełki ze świątyń Iliady i Jerozolimy Wyzwolonej. W dziewiętnastym wieku zdaje się, że czytamy pedanckiej pamięci Vossiusza rozprawy i dziecinne jego na podobnych zasadach oparte zdania. Szkoła poetycka Dmochowskiego, to jest naśladowców i tłomaczów z francuskiego spółczesnych i późniejszych, o ile pomnażała się liczbą, o tyle ścieśniała widoki, ograniczała się w nauce i drobniała w talentach. Łacina do reszty wyszła była z mody, o greczyznie mówić przestano, i tem więcej broniono klasyków, im więcej zaniedbywano klasyczne języki. Nakoniec literatura francuska, cząstka literatury powszechnej, stała się alfą i omegą naszych uczonych. Zamiast Iliady, Eneidy, Raju utraconego, tłomaczono dziesięcioletnią pracę Delilla[35], Legouvé[36], Colardeau[37], następnie różne ody, epitry[38], tragedye i komedye, zachwalone w dziennikach paryskich. Po długim przeciągu czasu, kiedy już o tych tworach w Paryżu zapomniano, wychodziły one u nas i budziły entuzyazm krytyków. Co do stylu, wszyscy prawie tłomacze długą wprawą doszli do tego, że wszyscy równie poprawni, równie od prowincyonalizmów i nowych wyrażeń wolni, wszyscy dobrze piszą wiersze. Wiersze te, dziwnie do siebie podobne, zdają się z jednego kruszcu, z jednej pochodzić mennicy. Sprawdziło się filozoficzne przysłowie, że chcąc dwie rzeczy zupełnie do siebie podobnemi uczynić, najprzód im życie odjąć potrzeba. Czy to tłomaczenia Moliera czy Iliady, Miltona czy Legouvé, jeden wszędzie tok wiersza, styl, ledwie nie rymy. Franciszek Salezy Dmochowski nazywa to ciągłym postępem narodowej poezyi. Nie ujmujemy zasługi ostatnim tłomaczom: oni wszyscy razem ledwie nie dokonali w Polsce tego, co Defauconpret jeden dla Francyi zrobił, lubo Defauconpret i ważniejsze dzieła i w większej liczbie potłomaczył.
Smutniejszy jeszcze widok, jeśli być może smutniejszy, przedstawia szkoła krytyczna w tej epoce. Jej corpus juris składały kursa literatury, w liceach i prytaneach francuskich naówczas używane, przedmowy znajdujące się na czele dzieł Kornela, Rasyna[39] i Woltera, rozbiory (Examen du Cid, du Polyeucte, etc.) i komentarze, wspominające jeszcze o sporach ze Scuderym i Chapelainem[40], uwagi retoryczne i gramatyczne nad wierszami francuskimi. Tak bogato w wiadomości opatrzeni krytycy zaczynali pospolicie od nadania autorom pewnych tytułów: jednego zowiąc polskim Kornelem, drugiego Pindarem, innego znowu książęciem mówców lub poetów. Szczęśliwszym dostawało się kilka razem donacyj i tytułów. Któryś z młodych recenzentów warszawskich nazwał to dowcipnie literacką maskaradą. W ocenieniu szczegółowem autorów i ich porównywaniu, powtarzały się wiecznie owe szkolne topiki: ten np. autor lekki, dowcipny, zabawny, tamten ponury, smutny, górny i t. p. Jeżeli który z Ixów[41], zastanawiając się nad tragedyą, wzniósł się do wyższych spekulacyj, do rozpraw o trzech jednościach i pokazał, że jednej lub drugiej braknie w sztuce, jeśli dostrzegł, że między sceną a sceną próżny został teatr, dowiódł, że w tej lub owej scenie trzeba sobie wyobrażać przysionek zamiast sieni: zdumiewano się nad talentem i wiadomościami takowego Ixa. W wyroku o stylach, albo raczej o stylu, bo jeden tylko styl znano, do jednego dążono, wyłączną powagę miały retoryczne i gramatyczne o wierszach francuskich przepisy. Najwięcej też lubiono krytykę drobiazgową; bo po wygadaniu się o trzech jednościach, o poetykach Horacego i Boileau, już się uwag ogólnych przebierało. Okresy więc, wiersze szczególne, wyrazy całą zajęły uwagę. Zabawnie było widzieć recenzentów, obracających spólnemi siłami jedno wyrażenie lub wiersz, często niegodny uwagi, ciągnących go mozolnie na forum krytyczne, jak mrówki Karpińskiego tuszę muchy lub ćwierć robaczka, i ledwie nie upadających pod tak wielkim ciężarem[42].
W takim stanie krytyki, godne uwagi i budujące jest dobre porozumienie sąsiedzkie[43][44], w jakiem krytycy z sobą i z autorami żyli, uszanowanie, z jakiem zobopólne wyroki przyjmowali i skrupulatność, z jaką je dosłownie z ust do ust, z pióra do piór przelewali. Zdanie księdza Golańskiego[45] przytacza Franciszek Dmochowski, Franciszka Dmochowskiego przytacza Ludwik Osiński, wszystkich przytacza Stanisław Potocki, wszyscy przytaczają Stanisława Potockiego. Zdania te koncentrują się na chwilę w Historyi Literatury Bentkowskiego, skąd w różnych przytaczaniach kanałem dzienników, przedmów i mów pochwalnych do swoich źródeł wracają. Utrzymuje się tym sposobem w Warszawie w ciągłym obiegu pewna liczba zdań, niemających gdzieindziej żadnej wartości, jak na Żmudzi ciągle krążą stare talary holenderskie i orty.
Tej krytycznej szkoły dotąd istnieją w Warszawie zwolennicy, coraz w przykrzejszem i zabawniejszem względem Europy położeniu. Wszystko się koło nich w literaturze od Gibraltaru do Morza Białego zmieniło: oni na poetyce szkolnej, jak na kotwicy, stoją nieporuszeni. Słabiejącą odwagę krzepią czytaniem broszurek i kilku dzienników francuskich, najmniej we Francyi czytanych. Możnaby ich porównać do owych prawodawców naszych, na mocy konstytucyi, której nie rozumieli, obstających za władzą hetmańską i liberum veto, i mimo przyjętej w ościennych krajach nowej taktyki, przeciwiących się zagranicznemu autoramentowi, i przekonanych, że oprócz kawaleryi narodowej wszystko jest czczym niemieckim wymysłem. Daremnie do nich Krasicki, a my z Krasickim wołamy do tak zwanych klasyków:

Trzeba się uczyć, upłynął czas złoty!

Już krytyka historyczna w dziełach naszych zajaśniała, już w prawoznawstwie metoda historyczna wypędziła dawny dogmatyzm: krytyka literacka jeszcze zupełnie scholastyczną została. Dzisiaj, że Wschód pominę, w samej Europie tylu narodów, tak bogate literatury stoją otworem. Sami Francuzi, wyrzekłszy się wmawianej przez szkołę Woltera swojej wyłącznej cywilizacyi, uczą się, tłomaczą, nowe tworzą rodzaje. Nasi uczeni, oprócz literatury francuskiej do połowy ośmnastego wieku, nic godnego uczenia się nie widzą. Rozumują z kalifem Omarem, że albo wszystkie obce literatury zgodne są z poetyką Boileau i wtenczas mniej potrzebne, albo niezgodne, a zatem szkodliwe. Obstając niby przy starożytności, przy klasyczności, jakże niesumiennie nadużywają tych wyrazów! Toż oni, nie umiejąc łaciny, nie mając pojęcia o greczyznie, chcą uczyć Anglików i Niemców, jak starożytną sztukę cenić i czuć należy, o ile formy jej naśladować wolno! Dziś, kiedy w tylu językach tyle arcydzieł tak różnych zajmuje uwagę Europy, ażeby je sądzić, ażeby ogólne o sztuce czynić uwagi, trzeba talentów i różnostronnej nauki Schleglów, Tiecka[46], Sismondego[47], Hazlitta[48], Guizota[49], Villemaina[50], i redaktorów Globu[51]. Jakże ku temu dążą recenzenci ze szkoły księdza Golańskiego i Franciszka Dmochowskiego? Jedni śmieją się z Goethego, którego dzieła na całym ucywilizowanym świecie aż do rogatek warszawskich tłomaczono, czytano i ceniono; drudzy cieszą się, że nie umieją po holendersku i nie czytają Lessinga; inni radzą nawet wyciągnąć kordon zdrowia, ażeby przypadkiem nauka nie wkradła się z za granicy. Tej blokady rozumu, acz potrzebnej do utrzymania w cenie wyrobów wierszowych warszawskich, nie uznaje publiczność. Oświadczyli się przeciwko niej w samej Warszawie niektórzy poeci i teoretycy. Zaraza obcych nauk szerzy się tak dalece, że nawet prawowierni klasycy przytaczają imiona Goethego, Moora, Byrona: imion tych wielkich nie należałoby wzywać nadaremnie, kiedy dzieła ich jeszcze tak mało znane, tak rzadko dostają się za kordon klasyczny. Rozprawiać zaś o tych dziełach, tudzież o sztukach i poezyi w ogólności, z zapasem tylko szkolnych prawideł i z Laharpem, można za stołem lub w salonie: ale z piórem w gazecie literackiej już się nie godzi. Recenzenci klasyczni warszawscy, stanowiący śmiało i zarozumiale o ważnych przedmiotach literatury, podobni są do miasteczkowych polityków, którzy nie czytając nawet gazet zagranicznych, wyrokują o tajemnicach gabinetów i działaniach wodzów. Szczęśliwi!...

Pisałem w Petersburgu, 1828 r.





  1. Robert Burns, znakomity liryk szkocki, ur. 1759, zm. 1796 r.
  2. Jan Gotfryd Herder, według Mickiewicza jeden z najznakomitszych ludzi, jakich Niemcy wydały, entuzyastyczny wielbiciel pieśni ludowych, krytyk i poeta niemiecki, ur. 1744 † 1803 r.
  3. Pan J. K., jest to Jan Kazimierz Ordyniec, redaktor »Dziennika Warszawskiego«, ur. 1797, zm. 1863 r.
  4. M. M., jest to Maurycy Mochnacki, znakomity krytyk w duchu romantycznym, ur. 1804, zm. 1834.
  5. Poema o Ziemiaństwie napisał Kajetan Koźmian (* 1771 † 1856), wykończył je i wydrukował dopiero w r. 1839.
  6. Horacyusz, najznakomitszy poeta rzymski, żył w pierwszym wieku przed Chr.
  7. Tomasz Moore, poeta irlandzki, ur. 1780 † 1852 r.
  8. Sarbiewski nie pisał po polsku; Śniadeccy nie pisali poezyi: a w dziełach Twardowskiego więcej cudzoziemskich wyrazów niż we wszystkich sonetach.
  9. Robert Southey, ur. 1774, um. 1843 r.
  10. Alfons de Lamartine, ur. 1770, um. 1869 r.
  11. Ustęp, przytoczony po francusku, znaczy: »Najgłośniejsi u nas poeci angielscy, Walter Scott, Southey, Moore, nie raczą poprawiać swych wierszy; wykraczają nie tylko przeciwko prawidłom rytmiczności, ale nawet przeciw gramatyce; robią oni z języka angielskiego jakąś wielojęzyczność, gdzie dopuszczane są wyrazy wszystkich narzeczy. Byron byle jak rzuca swe stenograficzne natchnienia na papier, nie racząc następnie zwracać na nie uwagi, poczytując zaniedbanie za to samo, co swoboda poetycka; system to pewnie prawdziwego poety; boć z takiem to lekceważeniem u nas (Francuzów) Lamartine wyśpiewał swoje Rozmyślania, które muszą przeglądać jego przyjaciele i p. Tastu, jego księgarz«.
  12. Szkołą poetów szląskich nazywa się grupa wierszopisów niemieckich XVIII w. ze Szlązka rodem. Odróżniają dwa jej okresy; pierwszego naczelnikiem był Marcin Opitz, drugiego Andrzej Gryphius.
  13. Pan S., jest to Teodozy Sierociński, gramatyk i autor stylistyki, ur. 1789, um. 1857 r.
  14. List do Pizonów, jest to poemat Horacyusza o sztuce rymotwórczej.
  15. Jan Franciszek de Laharpe, profesor literatury (* 1739 † 1803), wydał swój kurs literatury starożytnej i nowożytnej p. t. »Lycée«.
  16. już Mroziński... Ma tu Mickiewicz na myśli znakomitą krytykę, napisaną przez Józefa Mrozińskiego (* 1784 † 1839), p. t. »Odpowiedź na recenzyę« (Warszawa, 1824).
  17. Na początku XVI wieku, a może i wcześniej, przedstawiano u nas dyalogi, misterye, to jest historye z Pisma św. i mitologii. Była więc gotowa popularna forma dramatu. Gdyby wówczas który poeta z talentem wziął się za podobne przedmioty, wybrał z nich dramatyczniejsze, formę przedstawienia udoskonalił i styl uszlachetnił, utworzyłaby się może sztuka dramatyczna narodowa, jaką szczycą się Hiszpanie i Anglicy. Jan Kochanowski, ukształcony we Włoszech, wzgardził widowiskiem tak niekształtnem, i drama podług wzoru greckiego napisał, dla narodu nieinteresujące, a przez zły wybór formy dla poezyi nawet niewdzięczne. Przecież Kochanowski ma tę wielką zaletę, że znając starożytność grecką lepiej niż późniejsi klasycy, starał się ją wiernie oddawać. Grecy Kochanowskiego przypominają bohaterów Homera; Grecy naszych klasyków są istotami urojonemi. Żaden z krajowych krytyków nie zwrócił na to uwagi. Cieszono się tylko, że Odprawa posłów jest sztuką regularną. Po odrodzeniu się nauk w samej tylko Warszawie kwitnęła literatura, a tam już nie czas było wskrzeszać dyalogi. Julian Niemcewicz, czy to głębokiem nad sztuką rozmyślaniem, czy instynktem właściwym talentowi, przeczuł potrzebę wieku i wpadł na szczęśliwą myśl wystawiania osób historycznych, zachowując im koloryt miejscowy i rysy epoki, w której żyli, mowie nawet dla powiększenia iluzyi, starożytnej Zygmuntowskiej epoki nadał charakter (drama Kazimierz Wielki). W podobnej myśli, lubo znacznie przedtem, napisał Goethe drama Goetz von Berlichingen, i sprawił epokę w literaturze. Teraz we Francyi sceny historyczne wróżą nowy dla Europy rodzaj dramatyczny od formy greckiej, Szekspirowskiej i Kalderonowskiej różny. Niemcewicz nie mógł ani tak szczęśliwie idei swojej rozwinąć, ani takich sprawić skutków, bo Goethemu już Herder i Lessing utorowali drogę, a do Francyi wpływ Niemców, podniesione historyczne nauki, wpływ romansów Walter Scotta i ogromna liczba memoarów, ułatwiły wstęp temu nowemu dramatycznemu rodzajowi. U nas teraz, nawet po pracach samego Niemcewicza, Czackiego, Lelewela, Bandtków, jeszcze wielka kompozycya historyczna, epopeja lub drama na długie czasy zostanie przedsięwzięciem nad siły poetów, kiedy jeszcze tak mało pomniejszych narodowej poezyi rodzajów rozwiniono. O tych rodzajach niektórzy teoretycy i czytelnicy dotąd jeszcze dziwne mają wyobrażenie. Myślą naprzykład, że miejsca pospolite, maksymy i morały, z równą emfazą od Greków, Rzymian, Turków i Amerykanów na teatrze francuskim deklamowane, potłomaczone na polskie gładkim wierszem, jeśli się zaczynają od słów: Jakiż mię zapał porywa — Muzo, wspieraj mój lot i t. d., robi się z tego narodowa oda: jeżeli zaś pokrajane w dyalog, włożą się w usta Samborom, Jaksom, robi się narodowe drama; jeżeli nakoniec wychodzą na świat w kształcie poematu, noszącego tytuł na ada, zaczynającego się od »ja śpiewam«, z przydaniem potrzebnych alegoryj i tak zwanych machin, tworzą wtenczas narodową epopeję.
  18. Dekoloniusz jest to Dominik de Colonia (Decolonia), ur. 1660 w Akwizgranie, zm. 1741 r. w Lyonie. Był jezuitą, pisał tragedye, mowy, rozprawy naukowe, oraz dzieło o sztuce wymowy (De arte rhetorica), wielokrotnie przedrukowywane i u nas.
  19. Ustęp, po łacinie przytoczony, znaczy: »ci ludzie, doprawdy mają talent, ale nie są uczeni, retoryki się nie wyuczyli, nie zdobią mowy figurami; gdzież jest żywe obrazowanie, zamilczenie, uosobienie, powstrzymanie myśli, opuszczenie?«
  20. Henryk Home (* 1696 † 1782), filozof angielski, wydał trzytomowe dzieło p. t. »Zasady krytyki« (1762-65).
  21. Franciszek Hutcheson (* 1694 † 1747), moralista, napisał rozprawę »O początku pojęć o piękności i cnocie« (1745).
  22. Edmund Burke, wielki mówca i publicysta (* 1730 † 1797), jest autorem rozprawy »O początku pojęć o wzniosłości i piękności« (1757).
  23. Adam Smith, słynny ekonomista (* 1723 † 1790), w swojej »Teoryi uczuć moralnych« zastanawiał się także nad znaczeniem piękna.
  24. Piotr Calderon, znakomity dramatyk hiszpański, ur. 1600, um. 1681 r. Lope de Vega, wcześniejszy od niego, ur. 1562, um. 1635 r.
  25. Franciszek Dmochowski. Mowa tu jest o Franciszku Ksawerym (* 1762 † 1808), ojcu Franciszka Salezego, o którym Mickiewicz rozwodził się poprzednio.
  26. Kwintylian, znakomity nauczyciel wymowy w Rzymie w pierwszym wieku naszej ery.
  27. Karol Franciszek Lhomond, filolog francuski, ur. 1727, um. 1774 r.
  28. Zdania własne Laharpa o literaturze starożytnej nigdy żadnej u uczonych nie miały powagi; zdania jego o literaturze francuskiej, powierzchowne i częstokroć fałszywe, wytykają sami Francuzi, mianowicie Villemain.
  29. Euzebiusz Słowacki (* 1772 † 1814), ojciec Juliusza, profesor wymowy w Krzemieńcu, a potem w Wilnie.
  30. Ulemowie są to prawnicy i duchowni u Turków; zajmują się wykładem księgi świętej mahometanów, zwanej Koranem lub Al-koranem.
  31. Styl poezyj Homerycznych, tok opowiadania właściwy Iliadzie, zniknął albo się zupełnie odmienił w tłomaczeniu. Dmochowski ani historycznie ani krytycznie poezyj Homerycznych nie rozumiał.
  32. Fryderyk August Wolf (* 1759 † 1824) pierwszy zrobił przypuszczenie, że epopeje Greków, »Iliada« i »Odyseja«, powstały częściowo, ciągle się rozwijając.
  33. Podróż Anacharsysa po Grecyi, napisał uczony francuski Jan Jakób Barthélemy (* 1716 † 1795).
  34. Benjamin Constant (* 1767 † 1830), głośny publicysta i literat.
  35. Jakób Delille (* 1738 † 1813), słynny swojego czasu poeta opisowy.
  36. Gabryel Legouvé (* 1764 † 1812), wsławił się poematem: »Zasługi kobiet«.
  37. Karol Piotr Calardeau (* 1732 † 1774), małego talentu.
  38. Epitry = listy poetyckie.
  39. Rasyn (Racine Jan Chrzciciel), najznakomitszy tragedyopisarz francuski, ur. 1639, um. 1699 r.
  40. Jan Chapelain, mierny poeta francuski, ur. 1595, um. 1674 r.
  41. Ixami nazywało się towarzystwo, złożone z literatów i światowców, które kilka lat pomieszczało w pismach warszawskich (1817 — 1820) krytyki teatralne.
  42. Zob. w Gazecie Polskiej 1827 r. siedm artykułów o przekładzie jednej zwrotki z Lefranc de Pompignan. Lefranc de Pompignan ze wszystkiemi swemi dziełami ledwie zasługuje na wspomnienie w literaturze francuskiej.
  43. Autor Historyi Literatury nie poważa się dzieł oceniać. »Miałemże, powiada, dla osób zwłaszcza żyjących, o wszelkich zapomnieć względach? Przez słuszność i związki towarzyskiego pożycia uczynić tego nie śmiałem. Natomiast zdania obce, zwłaszcza tak przyzwoitych sędziów, jakimi są Ludwik Osiński, Stanisław Potocki, Franciszek Dmochowski, wiernie przytaczam«. Wybierzmy losem niektóre: Stanisław Potocki o tłomaczeniu Iliady mówił: »Dmochowski przelał myśli autora (Homera!) z wielką gładkością na język ojczysty. Jeszcze mi się nie trafiło wciąż przeczytać dwie lub trzy pieśni z dawniejszych tłomaczeń (więc nie czytał przedtem Iliady!) bez jakiejś tęsknoty (?). Przeczytałem Dmochowskiego wciąż i z upodobaniem«. Czytałże kto podobne zdanie w jakiejkolwiek historyi literatury? Jest to właśnie jeden ze szczególnych charakterystycznych przymiotów Iliady, że w niej nigdzie autor nie wychodzi na scenę i myśli własnych nie objawia. Możnaż powiedzieć, że pieśni tej cudownej epopei są to myśli autora (Homera) o wojnie Trojańskiej? — Ksiądz Baka pisał wierszem Uwagi o śmierci niechybnej: jego biograf twierdzi żartobliwie, że Milton pisał równie wierszem uwagi nad Rajem utraconym... Nie obrażę tą uwagą szanownych cieniów Stanisława Potockiego. Wielki mówca i zasłużony mąż ojczyznie nie traci przez to sławy, że się niepotrzebnie wdawał w retorykę. Szanowalibyśmy słabość męża i okrylibyśmy milczeniem jego uchybienia; ale mógłże profesor literatury w Warszawie, Osiński, przytaczać owo zdanie, jako nader ważne, a profesor historyi powtarzać je, jako nader poważne? — Str. 308. »Trembecki prawdziwy okazał talent rymotwórczy: łączy bowiem w poezyach swoich śmiałość Pindara z gustem Horaczego a słodyczą Safony«. Gdyby kto powiedział o kompozytorze muzycznym, że jest Mozartem, Rossinim, Humlem i Orfeuszem! albo o malarzu, że ma styl Rafaela, Rembrandta, Davida i Apellesa! O charakterze poezyj Safony wiemy tylko z podania, bo dzieł jej ledwo drobne zostały ułomki. (Odaria duo integriora et caetera carminum frustula: Groddeck). Wyjaśniać zalety Trembeckiego, porównywając charakter jego poezyj do charakteru pieśni Safony, jest to objaśniać przez rzecz dość ciemną. Dodajmy, że słodycz nie była szczególnym i głównym przymiotem dzieł Safony: przyznawano jej vim, gratiam i nakoniec dulcedinem. Zdanie o Trembeckim zasługuje na uwagę: trudno jest w mniejszej liczbie wyrazów zawrzeć więcej niedorzeczności. — Str. 303. »Kniaźnin w pieśniopisarstwie niepoślednie trzyma miejsce; imaginacya żywa, obrazy dowcipne (?) i bardziej przez swą łachotliwość niż śmiałość wymuszające na czytelniku pewien rodzaj zadziwienia, tudzież drażliwe schlebianie zmyślności znamionują pieśni Kniaźnina«. Nie wymienił Bentkowski, który to z przyzwoitych sędziów ferował tak głęboko pomyślany wyrok. O Józefie Lipińskim słowa S. Potockiego: »Mało wierszy swoich powierzył publiczności, ale to, co powierzył, jest tak dobrze wyrobione, że małem być przestaje«. »Nie znamy dobrze języka matematycznego; ale zdaje się nam, że to, co przestaje być małem, przechodzi w mniejszość lub nicość. Józef Lipiński nieszczęśliwie wyrabiał tłomaczenia Wirgiliusza i Tassa. Dawniej Szymonowicz naśladował i częściami tłomaczył Bukoliki, a Piotr Kochanowski Jerozolimę. Porównywając dawne tłomaczenia mniej poprawne, lecz pełne życia, śmiałe i bogate w wyrażenia, z Lipińskiego suchym prozaicznym wierszem, najlepiej możnaby pokazać manierę nowej szkoły i dowieść, jak wiele nasi tłomacze, na francuszczyźnie tylko zaprawieni, przynieśli szkody mowie ojczystej. Odarto ją rzeczywiście ze wszelkich ozdób stylu, zdjęto, że tak powiem, szatę i nawet ciało z myśli i uczuć, a wiersze zamieniono na ciąg syllogizmów. — Inne zdania są lakoniczniejsze: np. str. 312. »Osiński Ludwik prawdziwym okazał się lirykiem (?)«. Tamże: »Koźmian prawdziwym okazał się poetą lirycznym«.
  44. Autorem Historyi literatury polskiej (1814) był Feliks Bentkowski (* 1781 † 1852).
  45. Ksiądz Filip Neryusz Golański (* 1753 † 1824), z zakonu Pijarów, profesor wymowy i poezyi w uniwersytecie wileńskim, był między innemi autorem książki szkolnej »O wymowie i poezyi«.
  46. Ludwik Tieck, twórca szkoły romantycznej niemieckiej, ur. 1773, um. 1853 r.
  47. Jan Karol Sismondi, historyk i publicysta francuski, ur. 1773, um. 1842 r. Mickiewicz ma tu na myśli jego dzieło »O literaturach Europy południowej«.
  48. Wiliam Hazlitt, publicysta i krytyk angielski, ur. 1778, um. 1830 r., pisał dużo o scenie angielskiej i poetach angielskich.
  49. Franciszek Guizot, polityk, historyk i publicysta, ur. 1787, um. 1874.
  50. Abel Franciszek Villemain, historyk literatury, ur. 1790, um. 1870 r.
  51. Globe była to nazwa dziennika, założonego w Paryżu r. 1824 przez Piotra Leroux, a rozpowszechniającego poglądy postępowe, czerpane z odczytów Guizot'a, Villemain'a, Cousin'a. Wywierał on wpływ duży aż do rewolucyi lipcowej. Wszyscy co zdolniejsi wówczas pisarze tu pomieszczali swoje artykuły.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Mickiewicz.