O takim co rozumiał jak dzwirzęta gwarzom (Piotrowski, 1916)

>>> Dane tekstu >>>
Autor Antoni Piotrowski
Tytuł O takim co rozumiał jak dzwirzęta gwarzom
Podtytuł Bajka
Wydawca J. Czernecki
Data wyd. 1916
Druk Drukarnia „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Ilustrator Antoni Piotrowski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
ANTONI PIOTROWSKI.

O TAKIM CO ROZUMIAŁ
JAK DZWIRZĘTA GWARZOM
BAJKA.
KRAKÓW
NAKŁAD J. CZERNECKIEGO.


ODBITO W DRUKARNI „CZASU” W KRAKOWIE — 1916
pod zarządem A. Świerzyńskiego.




Roz beł taki hruby gazda — dość ta stary juz beł, bo mu sie na pięćdziesiąt obróciło; no i wzion i uozenił sie. Dziwke se wzion młodom - bo ino sie zwiedziały, co sie stary zenił bedzie — syćka sie za niego kciały wydać.
Tak se już wybroł takom śmigłom jak smerek, a cerwónom na gebie co hej! Nienogorso beła, niby ta jego baba, ino wierzgać lubiła straśnie i ciekawo tako co jaze okropa. Syćka óne takie — to ta nie dziwno. Jak posła do karcmy na toniec, to jom juz tak siuhaje wyobertali, co ino kiecki na ni furcały. I śmioła sie ze swego gazdy, ze juz tak hipkać nie moze, jak te siuhaje.
A stary to się ino śmioł i nic.
Ze zaś piekne mioł polany popod reglami, tak kosili jednego razu jego polane, a ón sie przypatrował, bo jus sam sam sie do kosy nie broł, niby że to hruby gazda. Stoi tak i patrzy, jak sie trawa piknie kładzie pod kosom, a tu zacynajom kosiorze wrzezcyć: „Zabij, zabij“! — i goniom cosik po trowie z kosami, a to był wąz z młodemi. Tak ón pedo, mówi: „Dajcie pokoj niech se idzie — tak óni dali pokoj temu węzowi z temi młodemi — no i nic. —

Ale zaś pote — idzie se gazda pyrtkom dołu, bo już beło południe, a tu na perci lezy wąz; stanon i patrzy, a wąz do niego gwarzy:
— Zratowałeś mnie i moje dzieciska od śmierci — teroz godoj co fces, to ci się stanie. Lebo pieniedzy fces, lebo długiego zycia — to juz tak bedzie.
Gazda se myśli i pado tak:
— Pieniedzy mom dość, to mi starcy, zycie długie nie dobre, a pote Pon Bóg Nowyzsy juz to nalepi wie, co komu trza nic mi potem.
— Moze kces rozumieć co dźwirzęta gwarzom? pyto wąz. —
— Toby mi się podobało! —
— No to juz tak bedzie, ino zodny babie o tem nie mów bo umrzes! —
I wąz kasi przepod.
Tak ten gazda idzie dalej i przysed pode swój ogród, a w tem ogrodzie wróble na wiśniach.
Jak go uźrały, tak opropny harmider zrobiły: — Cir, cir! dobry gazda, cir, cir, ciok, ciok! lećwa na somsiadowe wiśnie, nie trza mu psuć, frrr... Hurra! — i poleciały do somsiada. A on sie zradował, co jus rozumie, i ze go to wróble znajom.
Ano idzie dalej, jaz przy wrotach lezy jego pies Krucek; jak uźroł gazdę, podniósł się, idzie ku niemu, ogónem już tak wywijo:
— Ham, ham! idzie mój kochany gazda, ham, ham! straśnie go lubie, ham, ham! okropnie go lubie. —
Tak ten gazda, znowu się zradował, ze tyz rozumie, i ze ten pies tak go straśnie lubi i pogładził psa po grzybiecie. A ta jego młoda baba patrzała przez okno, jak stary sed i myśli se: — cego ten stary dziod taki rod, ze sie cięgiem śmieje? — cosik w tem musi być! I tak na niego patrzy, tako ciekawo, co jaze jej z ręków wsyćko leci, i het za nim chodzi i śpieguje. —
Na samo połednie przyśli rataje, co orali wołami, i gazda posed zaźryć na woły.
Jeden wół lezy i stęko:
— Buu, buu! straśniem sie narobił, syćkie gnaty mie bolom, buu! buu!
A kozioł co nic nie robił, ino podrygiwoł i brodom trząchoł, pado do tego woła:
— Bee! bee! jaki ty głupi! Jakby na mnie padło, tobym się podoł za maroda[1] i lezołbym cały dzień! bee! bee! Ano ten gazda słucho i śmieje sie i myśli se: — Zackoj hyclu, bedzies na odwiecyrz oroł! —
A ta jego baba het za nim chodzi i aze jom gorąco bierze, co to takiego ze ón sie cięgiem śmieje.
Tak po połedniu, pachołek przychodzi do gazdy i pado:
— Ten sady wół, musi chory, bo straśnie stęko. —
— Wiem — pado gazda; — weź tego kozła do pługa.
Dopiro pachołek do kozła zaprzongać, Kozieł zacon skikać, ale pachołek przykrył go zaś batem dobrze, tak kozieł: — Bee! bee! tom se narobił! —
A gazda ino słucho i śmieje sie. Gaździna zaś ani jeść ani pić nic nie może ino se myśli: co ón mo, ten gazda?
Wiecór — powrócił ten pachołek z tym kozłem od oracki — no i dobrze nie bardzo: Kozieł ino nogami pląto, zerznięty batem. Od połednia do wiecora jednom bruzdę wyoroł.
Jakze go wyprzęgli, tak zaroz do woła:
— Bee! bee! wstawoj nieboze, idź do roboty, boby me tu do śmierci zamęcyli, —
— Buu! buu! nie podobało ci sie oranie. —
— Bee! bee! juz by moja śmierć była kiebyk oroł! — pado kozieł.
A gazda sie śmieje.
— No już dłuzy nie wytrzymom — pado gaździna musi mi pedzieć, z cego ón sie śmieje.
Tak na kolacyjom nasmazyła jajków z kiełbasom, gorzałki słodki przyniosła i staremu zastawio.
— A idz-ze! a pij-ze! mój-eś ty!
Jo cie widzis straśnie lubie, a ty mnie nic.
Tak ón se podjod i pyto sie:
— Lo cego scekos, ze jo cie nie lubie? —
— Abo mi nie kces powiedzieć z cego sie śmiejes, takiś to ty! Swiatem se zawiązała bez ciebie, a teroz od załości umierać bede! — Jak wzięła starego głaskać pod po gebie a całować, a trzyć sie o niego, kie kotka, tak całki zmięk, bo był na kobity ciekawy.
A óna prosić: — powidz, powidz!
Tak ón tak:
— Widzis, tako je rzec, ze jak ci powiem, to zaro bede umiroł. —
— To już umrzyj, a powiedz my!


Tak ón powiado:
— Przynieś tu prosty słomy, bo na pierzynie źle umirać, to ci juz powiem, a pote umre. —
Tak óna skocyła co tchu po te słóme. A tu pies Krucek lezy pod stołem i płace:
— Ham! ham! rety na świecie, taki dobry gazda, bedzie umiroł! ham! ham!
A kogut chodzi po izbie, ostrogamy brzęko i śmieje sie: — Ko! ko, ko, tak! —
— Cegos sie, psiawiaro śmiejes ham, ha!
— Ko, ko, ko, a bo chłop głupi, jednom babe mo, a rady i dać nie moze, a ja mom cztyry i dwadzieścia i mores!... Ko, ko, ko, brzonk, brzonk! —
A gazda słucho i myśli:


— A juści ten kogut ma racyjom, ze baba ciekawo i przychlibno, to za cóz bede umiroł! —
A tu baba rychtyk ze słomą przyleciała, juźci rozwięzuje równo na izbie, lo swego, do tego umirania.
— No godoj. —
— Hale, ba jeszcze mi trza postronka przynieś no, ale go dobrze namoc we wodzie. —
Tok óna jak cyga, po ten postronek i juści przyleciała.
— Godoj! —
Tak ón napluł w rękę, złozuł postronek we dwoje, babe za warkocz i dopiro jak nie zacnie okładać.
— To ty tako, to chces moi śmierci, a mas! a mas! —
Wyproł pieknie.
— Ko! ko, ko, tak! dobrze ci tak! — wołał kogut.
Od tego czasu ta baba tako beła dobro, co okropa: ani wirzgała, ani ze siuhajami nie naśmiwała sie ze starego, ino mu w ocy patrzała, cy zaś cego nie chce.
Bo zaś starzy ludzie, to tak gwarzom:
— Jak chłop baby nie bije, to w ni wątroba gnije.







  1. Marod — słaby. —





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Piotrowski.