O trzech braciach bliźniakach — i o jednej strasznej czarownicy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O trzech braciach bliźniakach — i o jednej strasznej czarownicy |
Pochodzenie | Z poza rogatek krakowskich |
Redaktor | Zygmunt Sarnecki |
Wydawca | Franciszek Głowacki |
Data wyd. | 1889 |
Druk | Józef Jeżyński |
Miejsce wyd. | Kraków |
Ilustrator | Ferdynand Bryll; Tadeusz Rybkowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Był młynarz, miał żonę, ta żona nie miała dzieci i okropnie sie martwili, że majątek mają, a nie mają dzieci: kto to zabierze po ich śmierci, że obcym szkodaby tego było dać. Ano więc raz siedzieli w domu zafrasowani, wtem puka ktoś do drzwi, pytają sie »kto tam?« i usłyszeli głos babki »praszalnéj«, puścili ją do stancyi, ale nie chcieli z nią wiele gadać, bo byli bardzo strapieni. Babka sie ich pyta, czego są zafrasowani, czy im sie co stało, czy sie im źle powodzi, że są tacy zachmurzeni, że nic nie mówią. Gospodyni sie na to odzywa:
— Cóż wam powiem, kiedy mi nic na to nie poradzicie? nic mi nie pomożecie.
A babka sie odzywa:
— Któż wié, czy wam nie pomogę? może pomogę... tylko powiédzcie, co wam brakuje!
A gospodyni mówi tak:
— Już jestem nie młoda, przykrzy sie mi, dzieci nie mam, Pan Bóg mi dzieci nie dał, majątek mam: kto téż to po mojéj śmierci zabierze?
A babka sie na to odzywa:
— (Já) téż ta na to strapienie poradzę.
— E! cobyście mi poradzili? babko! wy mi na to nie możecie poradzić, chyba sam Pan Bóg.
A babka sie na to odzywa:
— Tylko mnie posłuchajcie, gospodyni, a wszystko bedzie dobrze. Złapcie rybę, ugotujcie, gospodyni niech zjé 3 kawałki, kobyle dajcie 3 kawałki, suce 3 kawałki, a 3 kawałki pod próg zakopcie! Bedziecie mieli dzieci, a jak to wszystko porośnie, to zajrzyjcie pod próg!
Ano dali téj »babce praszalnéj« jałmużnę i babka sobie poszła. A gospodyni zrobiła jak jéj babka radziła. Potem miała gospodyni z tych 3 kawałków ryby trzech synów, kobyła miała trzy źróbki, a suka miała trzech piesków. Jak to wszystko urosło, tak sie gospodyni okropnie cieszyła, że bedzie miała komu majątek zostawić. Dosyć na tem, że to wszystko sie chowało dobrze, i te źróbki sie chowały i te trzy pieski tej suki.
Jak ci synowie dorośli, tak nie chcieli siedzieć w domu, i napiérali sie rodzicom, że pójdą w świat szczęścia szukać, zobaczyć trochę świata, że jakby tak siedzieli w domu, toby skwaśnieli. Ano tak musieli ich rodzice puścić. Ojciec dał im wszystkim po koniu, po piesku i po butelce wina. Zajrzeli pod próg, a tam były trzy miecze. Bardzo sie ucieszyli, że bedą mieli dobrą broń, jak pojadą w drogę.
Ano więc dosyć na tem, jak im to ojciec dał, pożegnali sie z rodzicami i pojechali.
Jechali razem, aż nadjechali na krzyżową drogę. Na téj krzyżowéj drodze uradzili sie, który w którą stronę pojedzie. Ano więc jeden mówi: »ja pojadę na lewo«, drugi: »ja pojadę na prawo«, a trzeci: »ja pojadę prosto«. I mówi jeden do drugiego:
— Jak twoje wino zczerwienieje, to znaczy, że ja umarł, a jak moje, to znaczy, żeś ty umarł.
I tak sie wszyscy jednako umówili. Ten, co pojechał na lewo, jedzie, jedzie taki duży kawał, już go noc zachodziła, a tu nie było gdzie nocować. Patrzy sie: a tu jest chałupka, w któréj sie świéci. Zagląda przez okno, a tam sie krząta po izbie stara paskudna baba, z okropnym garbem i z ogromnym kołtonem na głowie »jak miarka«. Troche go to otrząsło, ale se myśli:
— Dobre i to, żeby mie ta kobiéta przenocowała, gdzież bede gdzieindziej noclegu szukał!
Ano więc dosyć na tem, uwiązał sobie konia u balasek, co były koło téj chałupki, wszedł do izby i pochwalił Pana Boga, a ta baba zamiast odpowiedzieć, schowała sie do kąta; nic mu nie odpowiedziała. Pochwalił drugi raz Pana Boga, a baba wybiegła z kąta i schowała sie za piec. Jego to jeszcze bardziéj zadziwiło, czego ona sie chowa i pyta sie jéj:
— Czego wy sie, kobiéto, chowacie? przecie ja wam nic złego nie zrobie. Dlaczego mi nie chcecie odpowiedzieć, kiedy ja Boskie słowo rzekłem?
A baba mu na to powiada, że sie go boi, bo on szable ma, żeby szable odpasał, to mu dopiero odpowié. On téż odpasał szable i postawił ją w kącie, a baba wyskoczyła prędko z za pieca: łap! te szable i ucieła mu głowę. I wrzuciła go do takiéj stancyi, gdzie już miała pełno trupów. Potem poszła, odwiązała konia i zaprowadziła go do swojéj stajenki i pieska téż wzieła.
A ten trzeci (brat), co pojechał prosto, zobaczył na swoje wino i spostrzegł, że jego wino czerwone; okropnie sie zaklął i nie wiedział, w którą stronę ma pojechać, bo nie wiedział, który z braci umarł. Ale mu przyszło na myśl, żeby jechał na lewo. Ano więc zaraz zawrócił i jechał na lewo. Tyż to samo noc go zaszła, nie mógł nigdzie znaleść noclegu, tylko jedzie tak samo prosto jak poprzedni brat. Wtem zobaczył ten sam domek téj staréj czarownicy. Zobaczył przez okno, a ona sie krzątała, sprzątała okropnie, a nie miała nic do sprzątania, bo wszędzie było próżno, nie miała żadnych rzeczy.
On se myśli:
— To tu bedzie przestrono, to mie może przenocuje.
Ano więc wstępuje do chatki, pochwalił Pana Boga, a baba znowu wio! w nogi za piec.
A on se myśli:
— Dla czegoż ta baba się chowa przedemną?
I powiada jéj:
— Przecież sie mnie nie bójcie! bo nie jestem zły człowiek.
A ona mu powiada, że sie go dlatego boi, że szable ma, żeby ją odpasał, to sie go nie bedzie bać. On téż wziął i odpasał — odpasał te szable, a ona wyskoczyła z za pieca i znowu mu ucieła głowę. I rzuciła go do téj stancyi, tam, gdzie i tamtego pierwszego brata, a konia jego zaprowadziła do swojéj stajenki.
Ano więc tamten trzeci brat zagląda na swoje wino, okropnie mu zczerwieniało, więc sobie myśli:
— Któren z braci umarł?
Nie wiedział, gdzie jechać.
Pojechał tam, gdzie ten pojechał, co pojechał prosto, ale go nie znalazł, więc nawrócił w drogę na lewo. Ano i jedzie. Wtem spotyka »babkę praszalną«, która sie go okropnie prosi, żeby jéj dał jałmużnę. Ale on jéj nic nie chciał dać, powiada, że jéj nic dać nie może, boby mu brakło na noclég.
A ta babka mówi tak:
— He! ta prędko pán chałupy nie znájdzie. Jest tu wprawdzie niedaleko chałupka, ale tam miészká baba czarownica, taka zbójowa, co ludzi zabija; jak sie jéj kto nawinie, to go zabije. Já panu dám rade, jak pán tam wejdzie, to niech jéj pán zaraz głowę utnie. A jest tam taka maść nade drzwiami, to niech pán weźnie te maść, niech pán idzie do kumory, ona tam ma taką stancyą, co tam jest pełno trupów i tam pán zobaczy swoich braci, co ich ta czarownica zabiła, niech im pán pomaże szyje tą maścią, to oni zaráz wstaną. Oni nie są — mówi — zabici, tylko tak są zczarowani, że są bez życia, panu sie bedzie zdawało, że oni głów nie mają, a oni mają głowy.
On jéj podziękował za poradę, dał jéj jałmużnę, siadł na konia i pojechał. Dojechał do téj chałupy, gdzie ta czarownica była i odrazu zapukał. Ona sie krząta, graciki jakieś śturcha, popycha — on wszedł, znowu uciekła za piec. Ale on krzyknął:
— Poczekaj ty szelmo jedna! to sie ty bedziesz przedemną chować!
Wziął szablę i uciął jéj łeb. Potem wziął te maść, poszedł do kumory, tam zastał swoich braci, pomazał im szyje i oni wstali. Zabrali swoje konie i psy, co im ta baba pozabiérała, wsiedli i wyjechali ztamtąd.
Jak pojechali — jadą, napotkali znowu krzyżową drogę, ale już nie pojechali jak przedtem, tylko pojechali prosto. Ale sie rozdzielili i każdy tam został, gdzie miał zamiar zostać. Więc jeden z nich ożenił sie, wziął sobie bardzo ładną żone, która go bardzo kochała.
Ano tak jednego razu poszedł na polowanie do lasu. Chodził po tym lesie, chodził, tak napotkał łanię, bardzo ładną łanię. Ta łania sie blisko pasie, nie ucieka, więc sobie myśli, żeby te łanie złapać dla swojej żony. Ale co ją chce złapać, to ta łania mu uchodzi, uchodzi, a on jéj nie mógł złapać i nie mógł nastarczyć iść za nią. I ta łania wprowadziła go w taki gąszcz, a w tym gąszczu był domek, a jemu sie wydawało, że to piekny pałac, a to było tak zczarowane, żeby go zwabić. Więc on wszedł za tą łanią do tego domku, bo se myślał:
— Pewnie tu bedzie mieszkać jaki leśniczy, to mi sprzeda te łanie.
A tam w tym domku była ta sama czarownica z tym ogromnym kołtonem na głowie jak miarka. Jak wszedł do izby, tak ta czarownica zaraz zatrzasła drzwi i zabiła go. A tymczasem żona czeka na niego, on nie przychodzi, zaczeła się okropnie trapić i lamentować. Tak poszła za nim do lasu, bo se myślała, że może chociaż trupa znajdzie w lesie. Idzie i spotyka drugiego brata, co szedł szukać tego zabitego. Pobiegła do niego i rzuciła mu sie na szyje:
— A mój mężu! czemu ty do domu nie przychodzisz? takem sie o ciebie strapiła, że cie nie widać.
Ona go wzieła za swojego męża, bo był zupełnie podobniuteńki do niego. On sie na nią wypatrzył, wypiéra sie, że on nie jest jéj mężem, ale ona nie i nie, i krzyczała na niego, gniéwała sie, dlaczego on sie jéj zapiéra. Więc on sie jéj już nie mógł oprzeć i poszedł z nią do domu. Podobała mu się zresztą i został. Pomyślał se, że dobrze sie tak stało.
Ten trzeci brat dowiedział sie ze swojego wina, że któryś z braci umarł, więc pojechał znów szukać. Ano więc znów idzie przez ten las i ta łania wybiegła naprzeciw niego; ale jemu sie to niezwykłe wydawało, coś go uderzyło i strzelił do niéj. A z téj łani w téj chwili stało się małe źrebię, dlatego, że ta czarownica zamieniała, żeby ludzi zwabić, źrebiątko w łanię. Dosyć na tem, jak strzelił, więc go to zdziwiło, że z łani potrafiło sie zrobić źrebiątko. Więc idzie sobie daléj, patrzy sie i zobaczył ten domek. Patrzy sie przez okno i zobaczył tę starą czarownicę, którą zabił przed kilku laty.
— Aha ptaszku! mam cie!
Wszedł do chałupy, zaraz wymierzył do téj czarownicy i strzelił. Ale jéj nic nie zrobił, nic sie jéj nie stało. Strzelił drugi raz, ale i tą razą jéj nic nie zrobił. Trzecią razą powiedział:
— W imię Jezusa Chrystusa! padniesz, czy nie?
I strzelił do niéj i odrazu ją zabił. Jak ją zabił, wziął maść, poszedł do téj kumory i zastał nieboszczyka brata zabitego, pomazał mu szyję i ten wstał. Jak wstał, tak wziął tego brata i zaprowadził do swojéj żony, bo sie chciał poszczycić przed swoim bratem, że ma żone ładną i dobrą.
Przychodzi do domu, a żona siedziała i rozmawiała z tym bratem pierwszym. Chce sie witać jako mąż z nią, a ona go odpycha, że on nie jest jéj mąż, że ten jest jéj mężem, którego ona w lesie znalazła. Tak nie mogli sie pogodzić w żaden sposób. Więc on sie zgniewał na nią, że ona się go wypiéra i powiedział, że nie jest jéj mężem — teraz on sie jéj zaczął wypiérać. Wszyscy sie teraz zaczęli jéj wypiérać, że żaden nie jest jéj mąż, ten pierwszy z miłości dla brata téż sie jéj wypiérał.
Więc ona sie okropnie zmartwiła, nie wiedziała teraz, co ma robić — i pomyślała sobie:
— Ten bedzie moim mężem, któren sie przyzna do mnie.
Wzieła pęchérz — kazała słudze zabić kaczkę i napełniła ten pęchérz krwią i włożyła sobie pod gorset. Przychodzi do pokoju i mówi:
— Któren sie do mnie nie przyzna, że jest moim mężem, to sie zabiję.
Wzieła nóż i przebiła sie. Krew sie zaczeła okropnie lać, ten mąż sie przeląkł, że ona sie naprawdę zabiła, zaczął mdleć i téż sie chciał zabić. Ona widząc, że to jéj mąż jest, rzuciła sie mu na szyje, zaczeła go przepraszać i prosić, żeby nie robił głupstwa, że ona przecie żartowała. Wtenczas dopiero powrócili wszyscy, ten ze żoną i ci dwaj bracia do domu i zastali matkę już konającą prawie, która im zaledwie mogła pobłogosławić.