Obrazy Michała de Lauransa

>>> Dane tekstu >>>
Autor Władysław Wankie
Tytuł Obrazy Michała de Lauransa
Pochodzenie Świat R. I Nr. 11, 17 marca 1906
Redaktor Stefan Krzywoszewski
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów
Data wyd. 1906
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Obrazy Michała de Lauransa.

„W postaci człowieka nie tylko siła lub wdzięk nas zachwyca, ale z niej ta niepojęta zagadka, ta niedocieczona tajemnica — dusza ludzka — do nas przemawia".
Rodakowski.

W salonach Krywulta obecnie mieszcząca się wystawa portretów Michała de Lauransa, doskonale charakteryzuje talent tego artysty, jednego z najzdolniejszych warszawskich malarzy. Spotykamy tam rozmaite rodzaje portretu — widzimy że autor postaci przez siebie odtwarzane doskonale rozumie, że każdej inne tworzy otoczenie, innem światłem oblewa, wszędzie inny gest — inny moment chwyta.
Jeśli wśród dwudziestu paru płócien zawsze postać ludzką, i zawsze prawie tylko do kolan widzianą — znajdujemy frapującą różnorodność, spotykamy coś nowego, coś co nas ku tym obrazom pociąga — to już jest zasługą autora nie małą i wielkiego uzdolnienia świadectwem. Laurans jest przedewszystkiem wybornym rysownikiem, znać, że przebył lata nauki u takich mistrzów jak: Benjamin Constans, Lefebre i inni malarze francuscy. Znać też wpływ Velasquez'a, sposób patrzenia na naturę, styl malarski, rodzaj pojęcia portretu — tego wszystkiego nauczyło Lauransa „Prado“ madryckie — to najwspanialsze muzeum świata, jedyne muzeum powstałe, że tak powiem, od razu, z woli monarchy — a gustu Velasquez'a — największego iberyjskiego malarza. To też u naszego artysty od razu widać „dobrą szkołę"!! Niema tu ani śladu dyletantyzmu, tak często spotykać się dającego nawet u najlepszych naszych malarzy. — Sztuka Lauransa jest często echem epok minionych; to go chroni od niebezpiecznego nieraz pseudo-nowatorstwa, lub brnięcia po omacku wśród olbrzymich trudności, jakie malarstwo z sobą niesie.. wszakże „język plastyczny" stworzony przez geniuszy w sztuce, stał się na zawsze własnością wszystkich artystów.
Ktoś słusznie zauważył, że: namalowanie głowy ludzkiej dobre, żywe, plastyczne — jest tem w malarstwie, czem w wojskowości „marsz paradny“ — jest czemś, co wtedy tylko zadawalnia, jeśli jest zupełnie dobre, skończone...
Po wszystkie czasy dobry portret miał ogromne artystyczne i kulturalne znaczenie; wszakże najmniejszy z portretów Rembrandta nieraz więcej nam mówi o portretowanej postaci, niż całe foliały opisów współczesnych — Tomasza Morus'a lepiej znamy z drobnych rysunków Holbeina, niż z olbrzymich monografii zostawionych nam przez humanizm — dla tego też portrecista ma zadanie niezmiernie wdzięczne, lecz i „obowiązek“ niemały.
Gdybyśmy w epoce: Kochanowskiego, Reja, Orzechowskiego posiadali jakiego dobrego portrecistę!! Wszyscy ci wielcy są dla oczu naszych, tak dobrze, jak straceni, bo przecież słabe owoczesne drzeworyty, ledwie że cień jakiś, marę owych ludzi nam przechowały. Jaka szkoda, jaka niepowetowana szkoda!!
Inaczej dziś! Pokolenia przyszłe znajdą doskonały materyał ikonograficzny, zostawiony przez naszych współczesnych malarzy, bo tylko dobry „artystyczny portret“, daje to, co zostaje trwałem świadectwem o danym człowieku, żadna fotografia, najlepsza nawet, nigdy temu zadaniu nie sprosta!!
Wśród tych dwudziestu paru płócien, uderza przewaga „portretów kobiecych“ przedewszystkiem, a potem predylekcya do barw ciemnych — brunatnych, to ulubione tony autora! Jawne tam, gdzie jest najlepszym, gdzie najpełniej się wypowiedział, tam spotykamy tych barw najwięcej. Czy to będzie doskonały w swym wyrazie adwokat Patek, czy portret obok zawieszonej — ślicznej brunetki, kobiety o migdałowych oczach, śniadej oliwkowej cerze kreolki, rozwartych maluchnych nozdrzach, jak granat pełnych, niepokojących ustach, a niby do zwierzeń stworzonych uszach. Wszędzie tam malarz stoi na wysokości zadania. Nieco dalej konterfekt Jaroszyńskiego znanego estety i krytyka. Jak doskonale pochwycony ruch głowy, wyraz całości, podobieństwo materyalne i duchowe.
A oto — primadonna — Bogucka, — widzimy parę razy powtórzoną oczarowanym pędzlem malarza. Raz w całej sylwecie „grisaille“ smukła, rozkoszna, młoda kobieta, a lubo wyrazu twarzy nie widzimy, jako że z tyłu portret jest przedstawiony, jednakże cała poezya figury, cały wdzięk „linii“ czujemy, i podziwiamy najchętniej.
A oto: „Antonia" — któż niezna tej poetycznej postaci z czarujących „Bajek Hoffmana“. Bogucka — Antonia marzy, śliczną główkę na łabędziej szyi uniosła w górę, lewą ręką muska klawiaturę.... Jestto jedyny portret obrazowy, co doskonale go wyróżnia z otoczenia, pozwalając widzowi przenieść się myślą w świat przemiły naszych prababek, świat czarnych „sylwetek“ na ścianach, wyszywanych pantofli, pieśni o Filonach i całej tej dobroduszno spokojnej, miłej atmosfery lat trzydziestych przeszłego stulecia:
„Karoliku, Karoliku!!
Więdną róże w mym słoiku...."
— Zdaje mi się, że słyszymy te „słodkie arye“ — i kochamy jeszcze więcej te epokę za to, że dała sposobność dzielnej artystce, stworzyć tak dobrze graną rolę, a malarzowi to samo, spotęgowane przenieść na płótno.
Redaktor „Nowej Gazety" Kempner — to znów „typ", doskonały portret powszechnie znanego człowieka, szeroko śmiałem uderzeniem pędzla powstały.
Znów „Piękna Pani“ — Nowaczyńska, urocza żona głośnego literata. O jaka żywa! Ten sam urok tak dobrze nam znany, to samo spojrzenie przepięknych ciemnych oczu — ten własny ruch postaci — coś, coś z sarny i drobnych kociąt rozbawionych....
Model wszystko to przyniósł, malarz miał pozorniej ułatwione zadanie — ale tak piękne kobiety właśnie malować trudno, bo wszelkie piękno naśladować trudno!
Z płótna, ledwie gdzie niegdzie pokrytego farbą, wygląda mądra twarz D-ra Przyborowskiego, sucha, dystyngowana postać. Z portretów męzkich jestto najwięcej udana rzecz kollekcyi. Nie zawsze równie dyskretnie, z równą prostotą malarz wyzyskuje modele — tu sztuka z naturą zawarły kontakt wyjątkowo szczęśliwy. Czasem mało — bywa najwięcej!
Ktokolwiek zwiedzał kolekcyę arcydzieł Lenbacha w Monachijskiej pracowni mistrza, z pewnością nie zapomni paroma jakby kreskami chwytane podobizny współczesnych znakomitości. Najtypowszem takiem dziełem, jest portret Momsena. Na wielkiej płaszczyźnie szarego płótna, malarz zaczarował genialną twarz wielkiego romanisty. Twarz ta zdaje się na to tylko powstała, aby w niej umieścić przedziwne oczy — tych oczu nie zapomina się nigdy!!
Jest przywilejem tylko największych z malarzy zupełnie dobrze malować oko ludzkie. To „okno duszy“ jest niesłychanie trudnem zadaniem malarskiem — nawet tacy jak Van Dyck nie zawsze dobrze wychodzili z trudności. Z naszych malarzy najlepiej to pokonywał Matejko — „Grunwald“ jest tego klasycznym przykładem; oczy Wielkiego Komtura, lub krwią zaszłe, rozszalałe oko Żyżki — jest żywe naprawdę, ludzkie — drgające oko!
Mile spędzamy czas wśród tych obrazów, mając zawsze coś do zobaczenia, coś co nas interesuje, zmusza do myśli, — czy to będzie jaki „blady staruszek“ czy o energicznej twarzy „starsza kobieta“, lub Dr. Weryho zastanawiający swym wyrazem oczu i ruchem rąk niezwykłym, często jest tam coś z życia, coś co zostać w sztuce ma racyę, widać miłość artysty do modelu, widać chęć wniknięcia w właściwości portretowanych, to sprawia, że nie odczuwamy znużenia, monotonii, tak często nawet u bardzo dobrych artystów spotykanej.
Jednym z nauczycieli Lauransa był wielki James Whistler, genialny amerykanin, słynny dziwak, szalony warchoł i... największy stylista nowoczesnego portretu. Jego „Matka“ lub Tomasz Carlyle są ostatnim wyrazem tego kierunku. Wszystko co Velasquez wniósł do sztuki, wszystko to Whistler zbadał, posiadł i rozszerzył. Nowoczesny „styl“ portretowy wprowadził sentyment, jakiego dawniejsze epoki nie posiadały; ten mięki nastrój, ten „muzykalny ton“ nowoczesnej sztuki, musi się z czasem znaleść w pracach Lauransa — a przy jego uzdolnieniu wierzymy, że długo na to czekać nie będziemy.

Władysław Wankie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Wankie.