Opisanie zabajkalskiej krainy w Syberyi/Część I/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agaton Giller
Tytuł Opisanie zabajkalskiej krainy w Syberyi
Wydawca F.A. Brockhaus
Data wyd. 1867
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Indeks stron
II.
Jabłonowe góry i przeprawa przez nie. Spotkanie kupca waryata na stacyi. Dolina Ingody. Małorusini nad Ingodą. Ich pochodzenie i charakter. Wygnańcy polityczni nad Ingodą. Syberyacy polskiego pochodzenia. Opinia o małżeństwach mieszanych. — Dochody urzędników gminnych i sprawy we wsiach. — Stan szkół gminnych w Dauryi. — Jezioro Kinon. — Założenie Czyty. Murawiew Amurski. — Ludność i opisanie Czyty. — Składki pani Rakowskiej na kościół katolicki. — Władze w Czycie. — Urzędnicy i oficerowie Polacy. — Listy wygnańców politycznych. — Urzędnicy. — Żydzi w Czycie. — Zapusty, kobiety, życie umysłowe, szlachta zagonowa w Czycie. — Onufry Grądzki. — Religia. — Garnizon. — Zmarli Polacy w Czycie. — Dekabryści. — Wyjazd jenerała Zapolskiego. — Robactwo noszące nazwiska austryaków i prusaków. — Szarzy politycy. — Policya za Bajkałem. — Malowniczość okolic Czyty — wieś Wierch Czyta i polscy wygnańcy w niej zamieszkali. — Projekt kolei żelaznej.

Po drodze trzęsącej i szerokiej, wózek mój powoli wtaczał się na pasmo Jabłonowych gór.[1] Po obu stronach drogi i przedemną roztaczał się krajobraz ścieśniony górami, zasłonięty puszczą, bez ludzi i domostw. Góry jednostajnej wysokości z płytkiemi dolinami, okryte modrzewiowym borem, w miejscu, w którem je przejeżdżać trzeba jadąc do Dauryi, pozbawione są cypli i turni, które niby ozdoba gotycka sterczą na szczytach innych gór. Przepaści, urwisk malowniczych, szumiących wodospadów nie ma tutaj; bór tylko a raczej puszcza modrzewiowa okryła grzbiety i biodra gór i nadała im ciemny, ponury charakter. Wiatr w puszczy poświstuje smutną piosenkę, słychać tentent koni i dzwonek kuryera, pędzącego z depeszami do Irkucka, i widać na drodze schodzącego z góry starego żołnierza w odartym szarym płaszczu, rzeźkim i pewnym krokiem powracającego po długiej służbie do domu.
Na najwyższym punkcie przeprawy przez góry, 4,010 stóp angielskich nad poziom morza, stoi niziutki krzyż, schowany między krzakami, godło cierpienia i zbawienia, symbol hańby i chwały! Krzyż ten niziutki jest jedyną tego miejsca ozdobą; podróżny jadący w interesie swoim lub rządowym, niezwróci uwagi na biedny krzyżyk, lecz ja, który przebywam te góry z wzrokiem ciągle zwracającym się ku zachodowi i jestem tutaj pomimo swojej woli, utkwiłem oczy w jego ramionach, które, bodaj się by rozciągnęły do Uralu i do oceanu Wielkiego i napełniły tę ziemię myślą Bożą, której pomimo krzyżów tu i owdzie sterczących, dotąd niema na tej przestrzeni.
Widoków i miejsc malowniczych w przeprawie przez góry Jabłonowe niewidziałem. Właściwa ich wysokość, którą rachujemy od poziomu otaczających równin, nie jest wielka, lecz wyniesienie ich nad poziom morza, znacznie podnosi liczbę stóp ich wysokości, która zresztą nie jest wyższą od podrzędnych łańcuchów i pasem, ciągnących się wzdłuż rzek. Kilka szczytów przy granicy chińskiej mają charakter bardziej malowniczy i są wyższe od wierzchołków przezemnie widzianych. W dalszym ciągu pasma ku oceanowi Wielkiemu mają być także wysokie góry, lecz widoki i tam nużą swoją jednostajnością.
Od głównego pasma oddzielają się w różnych kierunkach liczne gałęzie gór i zsuwają się nad Sielengę, Szyłkę, nad rzeki wpadające do Amuru, do Leny. Te pomniejsze łańcuchy garbią i nadają charakter górzysty, przestrzeni mającej kilkadziesiąt mil □. Na południu Jabłonowe góry łączą się z Sajańskiemi i Ałtajskiemi, na zachodzie z bajkalskiemi, a na wschodzie z Stanowemi górami. Dauryjskie góry są tylko odnogami Jabłonowych. Zacząwszy od pustyń środkowej Azyi, aż do oceanu Lodowatego i Wielkiego, cała ta przestrzeń jest górzystą krainą, pokrytą niezliczoną liczbą dolin i pasem, jak nitki w kłębku pokrzyżowanych i poplątanych.
Główne pasmo Jabłonowe jest działem wód płynących do oceanu Lodowatego i do oceanu Wielkiego; pierwsze spływają do Bajkału, do Jeniseju i do Leny; drugie zabiera potężny Amur i niesie je do oceanu Wschodniego.
Charakter krain przed- i po-zajabłonowych, znacznie się różni, a wnioskując z obecnego ruchu i powszechnego parcia ludności z reszty Syberyi ku oceanowi Wielkiemu, należy się spodziewać: że krainy po-zajabłonowe, prędzej ożywią się i nabiorą cywilizacyjnego znaczenia, niż krainy położone pomiędzy Uralem a pasmem Jabłonowem. Od krzyża na szczycie stojącego, droga spuszcza się w te nowe, ciekawe i stojące na przedświcie lepszej przyszłości krainy. Wózek mój potoczył się z góry, a wzrok poleciał w obszerną kotlinę zapadłą pomiędzy Jabłonowemi i dauryjskiemi górami, a ożywioną rzeką Ingodą. Nie zobaczyłem w niej ani miasta, ani kościoła, nie zobaczyłem nic prócz błękitniejących w pomroce oddalenia gór i szarzejącej w głębi równiny. Widoki pospolite, zwyczajne, nie budzą fantazyi ani jej podnoszą, podróżny też zjeżdża z gór bez wrażeń, z spokojną wyobraźnią i obojętnie stawia pierwszy krok w kraju «zakamiennym.»
Lud mieszkający w wierchnioudińskim powiecie, kraj za Jabłonowemi górami czyli Dauryą, inaczej zwaną nerczyńskim krajem, nazywa krajem zakamiennym.
Pierwszą osadą zakamienną na trakcie z zachodu na wschód prowadzącym jest wieś Klucze; położona u stóp Jabłonowych gór na wysokości 2,880 stóp nad poziom morza, przy wejściu do szerokiej doliny Ingody. Dwa rzędy domów na pochyłości pagórka składają wieś, której mieszkańcy trudnią się rolnictwem i przewozem towarów. Stacya pocztowa znajduje się na końcu wsi a więzienie etapowe za wsią wystawiono.
Na stacyi pocztowej spotkałem kupca z Nerczyńska (Wierchoturowa) pod strażą kozaka, jadącego do Irkucka. Był to człowiek średniego już wieku, twarzy okrągłej bez żadnego wyrazu; oczy ma błękitne, dobrodusznie zaćmione. Mówił wiele o swojej sprawie, jakby przed wszystkimi chciał się usprawiedliwić. Głos miał słodki i pokorny; pocieszał się religią, która dla uciśnionych ma niewyczerpane pomoce, ale nie był pewnym ani siebie, ani tych pomocy. Rezygnacya jego była udaną, uśmiech wymuszony i nienaturalny, jakby gwałtem na oblicze wypchniony; ożywiał zaś serce, mdlejące z obawy o przyszłość, wódką, którą mu kozak, sam przytem pijąc, pić pozwalał. Mówili mi, że uwięziony kupiec ma pomieszane zmysły; należał do najbogatszych i mających najrozleglejsze stósunki handlowe kupców w Nerczyńsku. Jadąc pewnego razu z Czyty do domu, w księdze na stacyi przeznaczonej do zapisywania skarg na pocztylionów i ekspedytorów poczt, W. napisał zarzuty bardzo ważne i skargi o przekupstwa i tym podobne postępki na gubernatora zabajkalskiego obwodu jenerała Zapolskiego. Zarzuty gubernatorowi zrobione w tak niewłaściwy sposób, oburzyły go i spowodowały, że ów pisarz kupiec, jako potwarca został aresztowany i oddany pod sąd. Do robienia zarzutów gubernatorowi i to jeszcze w sposób publiczny, nikt w Moskwie nie ma prawa, śmiałość więc kupca wszystkich zdziwiła a wyższych urzędników oburzyła. Śmiałość taka w myśli moskiewskiego gubernatora, jako bunt surowo powinna być karana. Położenie kupca było trudne, odwaga jego mogła mu dużo nawarzyć bigosu i nawarzyła. W. stchórzył i udał waryata; pomimo tego sądy, chcące pochlebić gubernatorowi, skazały go na publiczną chłostę na szafocie. Ogromna kara i niezasłużona! Zarzuty porobione Zapolskiemu niesprawiedliwie go dotknęły. Zapolski był bezinteresownym, życzliwym i względnym dla wygnańców politycznych i o ile to jest możliwem w Moskwie sprawiedliwym urzędnikiem. Sprawiedliwości jego niedowierzał jednak i może słusznie nieszczęśliwy kupiec, wyrobił więc przeniesienie sprawy z pod sądów będących pod wpływem obrażonego gubernatora do irkuckich sądów, gdzie kapłanowie Temidy, nie obawiając się prześladowania interesowanego w tej sprawie gubernatora, łatwiej, ochotniej i uważniej wysłuchać mogą brzęczących argumentów obwinionego kupca. W Irkucku spodziewa się on uniewinnić, tem bardziej, że jenerał Zapolski wpadł w niełaskę Murawiewa i wyjeżdża do Moskwy. Przewidywania jego spełniły się, słyszałem później, że rzeczywiście bez kary na wolność wypuszczonym został.
Od Kluczy do miasta Czyty jest 37 wiorst, droga prowadzi doliną Ingody, spagórkowaną i wszędzie zdatną do uprawy. Widok z traktu na oba pasma uprzyjemnia podróż, która bez wątpienia przyjemniejszą by była, gdyby częściej oko spotykało ludzi i ich mieszkania, bez których najpiękniejszy widok podobny jest do twarzy bez myśli. Dolina jednak Ingody, należy do najbardziej zaludnionych okolic Dauryi. Posuwając się od Czyty w górę doliny, podróżny prócz innych przejeżdża przez następne wsie: Kukińsk[2], Tataurowa, stolica gminy tegoż nazwiska, Ubałuj, Doronińsk[3] i wieś Nikołajewsk. W Nikołajewsku mieszkają Małorusini, którzy dotąd zachowali swój język i obyczaj. Historya ich przybycia w te odległe strony Syberyi jest następna. W przeszłym wieku, w czasach hajdamactwa na Ukrainie, przeszło dwieście rodzin włościańskich porzuciło swoich panów na Ukrainie i uciekło za Dniepr. Katarzyna II. zbiegłym włościanom darowała grunta w przedkaukazkiej krainie, gdzie pozakładali wsie i gdzie w pierwszych latach gospodarowania, nie źle się im powodziło. Przywykłym do próżniactwa i łatwego chleba włóczęgi, praca wydawała się niewolą, grunta niedość urodzajnemi a klimat niezdrowym. Któregoś roku wielkie upały zniszczyły im zasiewy, a zaraza wyniszczyła bydło, które im rząd darował. Klęski zniechęciły ich do reszty do nowej miejscowości, porzucili ją więc samowolnie i udali się na północ szukać nowego siedliska. Przyzwyczajeni do włóczęgi, jak cyganie przenosili się z miejsca na miejsce, nigdzie nie mogli znaleźć miejsca dogodnego do nowego osiedlenia. Przeszli Ural i poszli dalej, przeszli całą Syberyą, aż do Ingody, dalej iść nie można było; góry, brak dróg obca granica, stały na przeszkodzie; wracać nie było poco — osiedlili się więc nad Ingodą. Nad Ingodę przybyło tylko 70 rodzin, kilkadziesiąt osiadło w tomskiej gubernii, reszta zaś została na Kaukazie. Założyli tutaj wieś Nikołajewsk i zaczęli trudnić się rolnictwem i polowaniem; osada ich prędko zakwitła. Między zbiegłymi z Ukrainy włościanami, było kilku Polaków, jeden z nich szlachcic Gaziński przybył z nimi aż nad Ingodę i tu w późnej starości umarł; potomkowie jego dotąd mieszkają w Nikołajewsku.
Małorusini nad Ingodą słyną z pracowitości i zamożności, wieś ich należy do najpiękniejszych osad okolicy. Rolnicy dobrze się mają, lecz lepiej się mają ci, którzy przy rolnictwie i handlem się trudnią. Upewniali mnie, że w Nikołajewsku jest kilku włościan mających kilkudziesięciotysięczne kapitały. Chwalą ich nie tylko dla bogactw, jakie posiadają, ale i dla rzetelności; uczciwość ich w porównaniu z syberyjską jest bardzo przykładną. Używają dotąd języka małoruskiego; w ich mowie zachowało się dużo wyrazów polskich i zwrotów żywo przypominających Ukrainę. Zwyczaje i śpiewy z nad Dniepru, zachowują i nad Ingodą. Młode jednak pokolenie a mianowicie dopiero rosnące, utraciło już wiele z cech i zwyczajów swoich ojców; język zapruszyli wyrazami moskiewskiemi i mongolskiemi, powoli też zapominają starych obyczajów. Za lat kilkadziesiąt garstka Małorusinów z nad Ingody straci odrębny swój charakter i zleje się w zupełną i jednolitą całość z Syberyakami. Za Bajkałem znajduje się jeszcze druga grupa Małorusinów nad Czykojem; o niej nie mogłem zebrać żadnych szczegółów.
W tutejszej gminie, jak i we wszystkich innych, prócz Syberyaków to jest: Moskali tu urodzonych, mieszkają jeszcze osiedleńcy różnych narodowości, za różne winy do Syberyi deportowani. W tataurowskiej gminie mieszkają (1855. r.) dwaj polityczni polscy wygnańcy: Stanisław Nowakowski z Lubelskiego za sprawę emisaryuszów 1833. r. do Syberyi posłany i Ignacy Kamieński z Wołynia; mieszka tu jeszcze Polak, którego nazwisko wyszło mi z pamięci, przysłany nie wiadomo za jaką sprawę przeszłego jeszcze wieku; obecnie ma stokilkanaście lat i zupełnie zsybiraczał. Za ałchanajskiemi górami jest gmina uścilińska, obejmująca wsie nad Ononem, którego okolice są piękniejsze i bogatsze niż okolice Ingody. Uścila stolica tej gminy położona jest przy ujściu Ili do Ononu. Pomiędzy włościanami uścilińskimi jest rodzina, nosząca nazwisko Baranowskich. Ojciec tej rodziny przeszłego wieku, może za konfederacyę barską, tu przysłany, ożenił się z Sybiryaczką i umarł w późnej starości. Potomkowie jego należą do najbogatszych ludzi w gminie, odznaczają się uczciwością, dla której byli obierani na naczelników (głowy) gminy.
Polska krew jest między tutejszymi mieszkańcami wybitną. Dzieci zrodzone z ojca Polaka i matki Syberyaczki, z rozkazu rządu muszą być greckiej wiary, używają języka matki i tylko w rysach lub w charakterze noszą ślady polskiego pochodzenia. Według obserwacyi urzędnika, dobrze obeznanego z miejscową ludnością, dzieci Polaków i Syberyaczek wyróżniają się od czystej rasy Moskalów, poczciwością i rzetelnością. O ile obserwacya ta jest prawdziwą? nie wiemy, wszakże powiedzieć trzeba przy tej okoliczności: że wszyscy dobrze myślący o kraju Polacy, żenienie się z Moskiewkami uważają bardzo słusznie za przekroczenie obowiązków narodowych. Polityka, potrzeby narodu pognębionego, muszą być inne i różne od poglądów narodu mającego byt polityczny. Karanie opinią publiczną tych, co się pożenili z Moskiewkami, uważalibyśmy za fanatyzm, chińszczyznę i objaw niegodny człowieka XIX. wieku uważającego wszystkie narody za dobre i bratnie, gdybyśmy mieli niezależność, i gdyby narodowość nasza nie była zagrożoną. Rozkaz rządu skazuje dzieci z małżeństwa mieszanego na grecką wiarę a przez to na pośrednią utratę narodowości własnej. Prawo o małżeństwach mieszanych, jest jednym ze sposobów stopniowego, powolnego wynarodowienia ludów, nad któremi Moskwa panuje. Opierać się mu możemy, przez unikanie przyczyn wywołujących jego zastósowania; opierać się powinniśmy pod karą klęsk, jakie sprowadza niewykonanie obowiązku narodowego. Znaliśmy dużo dzieci małżeństw, w których jedna osoba była schizmatyckiej wiary; z małym wyjątkiem wszystkie te dzieci nie posiadały polskiej narodowości, a często w duszy były Moskalami. W obec tak zgubnych skutków, opinia publiczna stanowczo wyrazić się musi, stanowczo się też wyraża. Źle byłoby, gdyby ogół narodu, opinią nie powstrzymywał ludzi chcących mu przez miłość szkodzić, gdyby się nie bronił od wynaturzenia. Nie mamy nienawiści ani pogardy dla Moskali i ich religii, szanujemy bowiem każdą narodowość i każde przekonanie i wiarę. Niechcemy jednak dla tego wyrzekać się swoich przekonań i swojej narodowości, a rząd zmusza nas do tego i łapie nas na wędkę rozegrzanej krwi i pali płomieniem miłości i uczucia zbliżającego do osób jego narodu. Stuła, która wiąże ręce Polaka z Moskiewką, przywiązuje go do narodu moskiewskiego i wyciąga mu z serca i krwi żywioły narodowe. Jeżeli małżeństwa mieszane nie będą środkiem politycznym, jeżeli je rząd pozbawi charakteru wynaradawiającego, a wiarę i narodowość dzieci zostawi woli rodziców, i opinia co do małżeństw mieszanych zmienić się musi. Tymczasem jednak odmawiamy szacunku publicznego tym rodakom, którzy się pożenili z Moskiewkami. Oni pomagają rządowi do wynarodowienia Polaków, niech się więc nie dziwią, że w sercu mamy dla nich pogardę. Dużo bardzo Polaków posłanych do Rosyi na urzęda, do wojska lub na wygnanie nie pamiętali o naszych potrzebach, pogardzili opinią narodu; miłość żony wyparła im z serca potrzebę opierania się zgubnym wpływom rządu, miłość żony zmusiła ich poddać się skutkom złego prawa i namówiła do skazania dzieci na stratę narodowości — niech się więc jeszcze raz nie dziwią, że straciliśmy dla nich uczucie rodaków, że odsuwamy się od nich razem z szacunkiem. Wygnańcy polityczni, żeniąc się z Moskiewkami, podwójnie godni potępienia, bo podwójnie przeniewierzyli się, raz jako Polacy, drugi raz jako ludzie politycznego charakteru. Opinia wygnańców surowo karciła kolegów, którzy tu żony i rodziny szukali, którzy otaczali się innej wiary potomstwem. Chwalimy ich za gorliwe starania i powstrzymywania kolegów od takich małżeństw, nie zawsze jednak starania ich zostały uwieńczone pomyślnym skutkiem. Kilkunastu było takich, którzy boleść po stracie ojczyzny, słodzili pieszczotą na łonie żony obcego pochodzenia. Błądzili — a błądzić nie byli powinni, bo wiedzieli o swoich błędach. Wspominamy o nich, ażeby ich następców od podobnych błędów powstrzymać.
Mówiłem o wybieranych przez ludność naczelnikach gminy. Naczelnik ten ma pozorną władzę, rzeczywistym rządzcą gminy jest najmowany przez nią pisarz. W Dauryi pisarz ma wielkie dochody, które razem z pensyą wynoszą liczbę 1,500 rs. Komisarz rządowy, zwany w Moskwie «stanowym pristawem» a w Syberyi «zasidatielem», ma pod swoją władzą jedną, dwie a czasami kilka gmin, które tworzą takim sposobem okręg administracyjny podległy władzy «ziemskiego sprawnika.» Zasidatiel w Dauryi, jak i wszędzie ma nie małe dochody. Mała, bo kilkaset rubli wynosząca pensya, z powodu licznych spraw włościańskich i zupełnej zależności władz gminnych od komisarza wzrasta do liczby 2,000 i 3,000 rs. rocznego, rozumie się nieprawnego dochodu.
Często wydarzające się we wsiach złodziejstwa, rabunki, morderstwa, przechowywanie zbiegów, prócz tego szarwarki i niedobór podatków, wyradzają wielką liczbę spraw w gminie i wyrabiają stały i ciągły wpływ urzędników na nie, co wolność gmin robi pozorną i fałszywą. Tunguzi i Buriaci w Dauryi, bez porównania mniej mają spraw niż gminy moskiewskie. Złodziejstwa, rabunki są między nimi rzadsze; gdybym chciał wyciągnąć wniosek z liczby spraw kryminalnych, musiałbym powiedzieć, że Buriaci i Tunguzi są moralniejsi od Moskali; co jednak nie tak się ma.
Dotychczas w gminach szkół elementarnych nie było. Czasami jaki deportowany osiedleniec dla utrzymania się, zakładał we wsi prywatną szkółkę, do której tylko za pewną zapłatą zamożniejsi rodzice dzieci posyłali, lecz wychowania publicznego dotąd niema w gminach dauryjskich. Rząd obwodowy rozkazał wreszcie gminom (1858. roku) założenie w każdej po jednej elementarnej szkółce i w tych czasach mają budować domy dla szkół i nauczycieli. Obawiam się, żeby z temi szkółkami, nie postąpiono tak, jak z większą liczbą szkółek gminnych w Moskwie i w Syberyi. Budują dom szkolny, płacą nauczyciela, lecz do szkoły włościanie dzieci nie posyłają; zdarza się też, że we wsi stoi dom dla szkoły, a w niej nigdy nie było nauczyciela. Nie mało jest takich szkół w Moskwie, które tylko w statystyce powiększają oświatę, a w rzeczywistości nie przynoszą żadnej korzyści.
System wychowania w Prusach, Badenie, gdzie rodziców, nie mających oświaty, zmuszają do posyłania dzieci do szkół, powinien być wprowadzony w całej Słowiańszczyznie, w ogóle bardzo leniwej do nauki; inaczej oświata zbyt powoli rozszerzać się będzie. Powiedzieć jeszcze wypada, że w Dauryi, której ludność składa się z wolnych wieśniaków, osiedleńców katorżnych, górników i kozaków, liczba umiejących czytać pomiędzy górnikami i kozakami większą jest niż pomiędzy włościanami. Te dwie klasy społeczeństwa zostają pod surowszą dyscypliną władzy, a od wykonywania trudnych obowiązków mogą się tylko drogą nauki uwolnić, ztąd też mają i większy pochop do szkoły.
Posuwając się ku północy doliną Ingody, podróżny po kilkumilowej od Klucz podróży, przejeżdża nad jezioro Kinon, mające kilka wiorst obwodu, położone na sfalowanej równinie pomiędzy kotliną Ingody i kotliną rzeki Czyty. Woda rozwesela każdy krajobraz, widok też wsi Kinon za jeziorem położonej i na pasmo Jabłonowe, zamykające horyzont jakby wielkim szańcem, należy do piękniejszych w okolicy. Cokolwiek dalej na północ, na tem samem błoniu pod górami są jeszcze dwa jeziorka, mniejsze od Kinonu: do jednego wpada strumyk Szilnikowa, drugie nazywa się Ostrowno.
Od Kinonu droga spuszcza się w dolinę Czyty, szeroką i obfitującą w błonia i łąki. Przejechawszy rzekę Czytę w bród, wjeżdża się do miasta Czyty, malowniczo położonego między górami pod 52° 2′ szerokości a 131° 10′ długości geogr. od Ferro.
Czyta przed kilku jeszcze laty była wioską, dopiero roku 1851 została ogłoszoną jako miasto i stolica wówczas utworzonego zabajkalskiego obwodu. Wzniesienie i wzrost swój winna jest Czyta jenerał-gubernatorowi wschodniej Syberyi, Mikołajowi Murawiewowi Amurskiemu, człowiekowi, którego rządy (od 1848. r.) są epoką wzrostu handlu i znaczenia politycznego tutejszej krainy. Obdarzony wyższym umysłem, dał popęd w wschodniej Syberyi do myślenia i nowego życia. Przyłączył prowincyę amurską i usuryjską do Syberyi i przez to otworzył dla niej drogi handlowe do Ameryki, Japonii i wszystkich krain nad kotliną Wielkiego oceanu położonych; rzucił myśl uorganizowania floty moskiewskiej na Wielkim oceanie, utworzył znaczną siłę zbrojną za Bajkałem, zapewniająca przewagę Moskwy w wschodniej Azyi. Szczęśliwy na polu politycznego działania, mniej był szczęśliwy w wytępianiu sprzedajności urzędników, w prześladowaniu ich nadużyć, zdzierstw i t. p. Energicznego charakteru i despota, więc też z energią tępił i karał nadużywających swej władzy urzędników. Wielu wypędził ze służby, a wielu młodych, z nowemi pojęciami i liberalnych ludzi obdarzył swojem zaufaniem i podnosił ich do wyższego stopnia urzędów. Ci młodzi umieli się podobać jenerałowi i otoczyli go pochlebstwem, z poza którego nie mógł spostrzedz ich nadużyć i postępowania zupełnie podobnego do postępowania tych, których dawniej prześladował. Ci nowi cywilizowani zdziercy, popsuli jenerałowi opinię, na którą słusznie i rzeczywiście pracował. Dostępny dla ludu, bronił gdzie mógł jego praw i swobody; żołnierze go lubią, bo wiedzą, że ich nie pozwala chłostać bez miary i że zniósł zbyteczną surowość dyscypliny; lud chociaż musiał ponieść wiele ofiar w kwestyi przyłączenia Amuru, nie stęka i zadowolniony jest z jenerała, który po ludzku a nie po wojskowemu z nim przemawia. Z wygnańcami politycznemi postępuje łagodnie, z szacunkiem i względnością, okazując się człowiekiem rozumu i serca, urzędnikiem pełnym tolerancyi i pięknej ambicyi. Zasłużył się Moskwie, ale co jest rzecz bardzo rzadka, dobrze zasłużył się i ludzkości, chociaż nie umiał wykorzenić złego dawną rutyną i systematem Mikołajowskim, głęboko wprowadzonego w naturę moskiewską.
Czytę, jako leżącą w środku Zabajkala, na początku wodnej komunikacyi z oceanem Wielkim, Murawiew wybrał na stolicę Zabajkala i wyjednał dla nowego miasta przywileje mające na celu jego wzrost.[4] Korzystne przywileje i komunikacya z Amurem, zachęcają wiele osób do osiedlania się w Czycie. Roku 1855 ludność jej składała się z 700 osób; na początku 1860. r. było 854 osób, w tej liczbie 44 Polaków. W liczbie Polaków były tylko 4 kobiety. Urzędników w Czycie jest przeszło 150 i oni nadają miastu nudną, sztywną, urzędową fizyonomię.
Domy wszystkie są drewniane, rozrzucone tu i owdzie bez porządku, cerkiew jedna drewniana; słyszałem (1860. r.), że ze składek zebranych w Polsce a wynoszących 3.000 rubli i ze składek parafian mają budować kościół katolicki, i że parafia katolicka przeniesioną zostanie z Nerczyńskiego Zawodu do Czyty. Składki zbierała na Wołyniu i Ukrainie szanowna pani Salomea z Tarnawieckich Rakowska, która nieraz przez nadsyłanie różnych sum, zaradzała potrzebom wygnańców polskich.
Ulice są piaszczyste i niebrukowane, fizyonomia miasta jest jeszcze wiejską, a wiele wsi za Bajkałem mają pierwszeństwo przed Czytą co do zamożności i obszerności; ale to dopiero początek, a Czyta z każdym dniem rozszerza się i ma przyszłość przed sobą.
Opisywać budynków nie będę, bo niema tu ani jednego gmachu, któryby wart był opisu lub wspomnienia.
Następne władze mają tu swoje siedlisko. Rząd obwodowy, sąd okręgowy, sąd ziemski[5], kasa obwodowa, zarząd pocztowy, policya, prócz tego zarząd wojskowy i deżurstwo zabajkalskich kozackich wojsk.
Ogólny dochód z podatków w całym zabajkalskim obwodzie zbieranych jest około 300,000 rs.; w tę liczbę nie wchodzą dochody z górnictwa i podatki płacone przez kozaków. Na pensye urzędników w całym obwodzie, wychodzi rocznie przeszło 100,000 rs., w tej liczbie około 41,000 pobierają, urzędnicy pracujący w rządzie obwodowym. W rządzie obwodowym są trzy wydziały, któremi zarządza trzech radzców (sowietników.)
Listy pisywane przez wygnańców politycznych, ekspedytorowie poczt odsyłają do tutejszego rządu, gdzie w 1. wydziale bywają czytane i cenzurowane. Jeżeli list nie zawiera nic takiego, coby obudzało podejrzenie, odsyłają go według adresu, w przeciwnym razie odsyłają do trzeciego wydziału cesarskiej kancelaryi w Petersburgu, gdzie albo list niszczą, albo wykreślają myśli wolne a potem odsyłają do osoby, której adres wypisano na kopercie.
Polityczni wygnańcy, którzy znajdują się jeszcze w kopalniach, nie mogą pisywać listów do kraju; ich listy palą w Czycie. Wolno jest tylko korespondować tym, którzy znajdują się na osiedleniu lub w wojsku. Listy pisane z Polski do wygnańców, przechodzą także przez cenzurę III. wydziału w Petersburgu lub przez cenzurę tutejszej władzy.
Urzędnicy pracują w kancelaryach od ósmej godziny zrana do dwunastej, a po południu od piątej do ósmej. Czasami zdarza się, że pracować muszą do 10. i do 12. w nocy, stósownie do tego, jak długo naczelnik wydziału siedzi w biurze. Mniejsi urzędnicy nie mogą wyjść z biura przed swoim naczelnikiem, jeżeli zajęty pilną robotą siedzi, nie zwracając uwagi na późną godzinę, i mali urzędnicy, chociażby nic nie mieli do roboty, siedzieć muszą w kancelaryi.
Pomiędzy urzędnikami w Czycie jest kilku Polaków, w całem zaś Zabajkalu liczba ich jest dosyć znaczna. Kilku pomiędzy nimi po skończeniu uniwersytetów kosztem rządu, zostało tu przysłanych na służbę, są i tacy, którzy jak A. D. Zenowicz za sprawę polityczną na służbę do Syberyi zostali skazani, najwięcej jest jednak takich, którzy ułakomiwszy się na większą pensyę urzędnika syberyjskiego i na mniejszą, liczbę lat służby potrzebną do otrzymania emerytury, przyjechali tu robić karyerę. O tych karyerzystach nie wiele powiedzieć można; są to w większej liczbie ludzie, którzy po niemiecku ojczyznę u podeszew noszą, a za zapłatę poszliby do piekła służyć Mefistofelowi. Ci panowie nie szanują opinii narodowej, z lekceważeniem o niej mówią, potrzeby i poglądy narodowe nazywają przesądami a ubrawszy się w płaszczyk kosmopolity najczęściej moskwicieją. Wielu z nich pożeniło się tutaj i dało początek moskiewskim rodzinom z polskiemi nazwiskami. Zły Polak jest zawsze i złym człowiekiem, oni też i na urzędach swoich nie są czyści a dla miejscowej ludności nic dobrego nie robią. Wspomniawszy o tych ladaco Polakach urzędnikach, powiedzieć powinienem, że są Polacy urzędnicy pod każdym względem zasługujący na szacunek narodu, którzy godnie reprezentują charakter Polski i pożytecznie działają dla oświaty i cywilizacyi tych krain. Ci sprawili, iż opinia miejscowa korzystnie wyraża się o wszystkich Polakach urzędnikach.
Wspominałem już o moim zamiarze wyszukiwania śladów polskich, które z powodu niewoli naszej ojczyzny, po całym świecie na drogach i ścieżkach wszystkich krajów oznaczyły się. Dla tej to przyczyny, nie charakteryzując osób, wymieniam nazwiska Polaków urzędników i oficerów w Zabajkalu i w gradonaczelstwie kiachtińskiem służących. Może te nazwiska nie wiele obchodzą powszechność naszą, wszakże ci, którzy pilnie obserwują rozchodzenie się elementu polskiego po świecie, prostego spisu nazwisk nie pominą obojętnie.
Za Bajkałem w cywilnej służbie znajdują się obecnie następni Polacy: Aleksander Despot-Zenowicz, skazany przez jenerał-gubernatora Moskwy Zakrewskiego na służbę na wygnaniu; Ludwik Brynk, przyjechał do ojca wygnańca; Winnicki; Jan Popławski; Ludomir Malecki, syn znanej autorki Wandy Maleckiej[6]; Hektor Bildziukiewicz, a prócz tych: Stocki, Staniszewski, Barszewski, Janowicz, Bolesław Egert, Komorowicz, Boratyński, Butkiewicz, Wojciech Siemaszkiewicz, hrabia Plater (umarł niedawno i zostawił po sobie rosyjską familię) i inni.
W Czycie jest urzędnik Moskal rodem z Irkucka, noszący piękne nazwisko Chodkiewicz; zdaje się, że jest to potomek jakiegoś konfederata.
W wojsku kozackiem prócz doktorów, są następni oficerowie Polacy: jenerał Sołłohub, Sokołowski, dowódzcy brygad;[7] Wincenty Suchodolski; Władysław Despot-Zenowicz; Władysław Akcyz; Cyryl i Demostenes Krzyżanowscy; Michał Bujwid i prócz tych Mikołaj Jachimowicz, Domański, Cholewiński, Chełmicki.
W batalionach liniowych 13., 14., 15. i 16. służą następni oficerowie Polacy: Walenty Kołakowski, wzięty jako rekrut do wojska a w 1846. r. pomimo woli przetranslokowany w stopniu oficera do Syberyi; Wiktor Salmanowicz; Czaplejewski; Ciechanowicz; Szarf; Jan Strzemeski i inni. Opinia publiczna z wyjątkiem kilku powiada o nich, że są ludzie rzetelni, że łapowego i wziątek nie biorą, a z tego powodu trudniej jest z nimi robić interesa niż z Moskalami, którzy chociaż na urzędach bywają formalistami, przecież dla pieniędzy łatwo łamią formy i prawo. W wojsku oficerowie Polacy, (prócz kilku), acz nie zawsze lubiani przez dowódzców swoich, prawie zawsze posiadają ich szacunek i miłość żołnierzy z powodu łagodniejszego obchodzenia się z nimi.
O konserwowaniu w sobie narodowości przez tych panów, już powiedziałem kilka wyrazów; tutaj powiedzieć należy, iż ci, którzy mają żony Polki, w większej zupełności zachowują charakter polski niż żonaci z Moskiewkami i niektórzy kawalerowie. W ogóle jednak urząd obcy, pobyt między obcymi, ich wpływ zgubne ślady wycisnął lub wyciska na charakterze Polaków; dla tego to radziłbym każdemu urzędnikowi i oficerowi, służącym w Rosyi a mającym prawo wracać do Polski, nieodwlekać wyjazdu do ojczyzny i pospieszyć na pole najwłaściwszej dla Polaka pracy.
W Moskwie jest wiele gatunków deportacyi. Deportują na osiedlenie, do wojska, do robót, do kopalni, deportują na urzęda a prócz tego wyganiają drogą zwyczajnego odkomenderowania. W roku 1846 w skutek powstania organizującego się w różnych punktach Polski, rząd podejrzywał wszystkich Polaków służących w wojsku konsystującem w granicach naszego kraju i dla tego junkrów mających tego roku być awansowanymi na oficerów, odkomenderował do Syberyi, gdzie jako oficerowie zajęli różne posady w wojsku. Kilkunastu takim sposobem wypędzonych zostało z ojczyzny do wschodniej Syberyi. Los ich jest mocnym dowodem szkodliwości moskiewskiej służby. Kilku tylko potrafiło uratować i zachować zacność, godność charakteru i pojęcie potrzeb narodowych, wielu utraciło to wszystko przez zrobienie karyery, inni przez wpływ złego towarzystwa porobili się pijakami i skapcanieli jak to mówią w pospolitym języku, kilku znów smutnie zakończyło życie i karyerę, jako ofiary fałszywego, nienaturalnego i niewłaściwego dla Polaka położenia. I tak: Jan Laudański oficer, umarł nagle w Kiachcie komenderując mustrą (1852. r.), Walenty Tarkowski umarł w Czycie (1852), a żaden z nich nie miał szczęścia służenia poczciwej sprawie Polski. Ciechoński oficer zastrzelił się w Niżneudińsku a drugi z ich liczby oficer Zabłocki powiesił się w Krasnojarsku; Wereszczyński umarł z pijaństwa, a oficerowie Tułowski i Zabiełło zmarli nad Amurem w czasie pierwszych ekspedycyj Murawiewa i byli uroczyście przez kochających ich żołnierzy pochowani nad brzegiem tej wielkiej, zupełnie wówczas niezaludnionej rzeki. Byli to ludzie nie źli, dosyć poczciwi, lecz czyż nie jest smutną i odraźliwą śmierć w moskiewskiej służbie, bez najmniejszej zasługi dla Polski i ludzkości. Smutno, och smutno! Zakończę już lepiej ten spis nazwisk ludzi, którzy, gdyby nie fatalne położenie Polski, może byliby pożytecznie życie spędzili, a nazwiska ich może byłyby umieszczone w rzędzie nazwisk godnych zachowania w pamięci szlachetnych serc.
Cywilni urzędnicy, noszą ciemno-zielone surduciki z żółtemi w dwa rzędy z herbem irkuckiej gubernii guzikami, kołnierz wywrócony z takiegoż sukna, czapki małe, okrągłe z kokardami. Wyższa władza nie zabrania jednak chodzić urzędnikom w paltotach i frakach, większa też połowa urzędników w kancelaryi tylko nosi skarbowy ubiór.
Pensya urzędników syberyjskich większą jest od moskiewskich, nie wystarcza jednak na potrzeby przyzwoitego życia, i dla tego urzędnicy starają się o nieprawne dochody.
Przywileje urzędników w Syberyi, zwabiają wielu młodych ludzi i urzędników do Syberyi. Prócz mniejszego terminu służby, łatwiej i prędzej otrzymują stopnie. Szlachcic, który skończył gimnazyum, wstępując w Moskwie do cywilnej służby, po dwóch latach otrzymuje rangę (czyn) koleżskiego registratora, w Syberyi otrzymuje ją po jednorocznej służbie. Szlachcic, który nie otrzymał patentu z ukończenia szkół, w Moskwie cztery a w Syberyi dwa lata służyć musi do otrzymania pierwszej rangi. Nieszlachcic, który skończył gimnazyum w Moskwie, po sześciu, tutaj po trzech latach otrzymuje rangę. Podoficer przechodzący z wojskowej do cywilnej służby, dwanaście lat, a żołnierz dwadzieścia lat służyć musi, zanim otrzyma stopień koleżskiego registratora.
Co się tyczy obyczajów, wykształcenia, poloru, urzędnicy w Syberyi zapewno niczem nie różnią się od moskiewskich. Tu jak i tam można znaleźć ludzi z pięknem wychowaniem i nauką, bez owej sztywnej niemieckiej biurokratycznej dumy, która z niemieckiego urzędnika robi nieznośną istotę. Tu i tam znaleźć można ludzi bez wykształcenia, głupiuteńkich, nie umiejących nic więcej zrobić, jak tylko napisać rozkaz lub okólnik rządowy. Są też pomiędzy nimi ludzie wykształceni ale z tyrańskiemi usposobieniami; są ludzie grubych obyczajów, pijacy, sprzedajni, biorący łapowe. Mnóstwo jest pokornych, ale mało umiejących zachować godność w postępowaniu, wszyscy jednak są grzeczniejsi w postępowaniu z oświeconym człowiekiem od urzędników austryackich i pruskich, chociaż potrafią być grubianami opryskliwemi w postępowaniu z ludźmi bez wykształcenia i bez tytułu.
Administracyjni urzędnicy prócz pensyi ze skarbu im wypłacanej, pobierają takąż samą pensyę od osób, które od rządu zadzierżawiły monopol sprzedaży wódek. Pensye te przewyższają niekiedy żołd skarbowy urzędnika, a powszechne są w całej Moskwie. Od gubernatora, aż do komisarza policyi, wszyscy urzędnicy płatni są przez tak zwany odkup; w Syberyi górnicy, kozacy, nawet niektórzy liniowi oficerowie otrzymują pensyę od odkupu, która niczem więcej nie jest jak łapowem i przekupstwem.
Monopoliści, zatknąwszy bankowemi biletami usta urzędnikom, nie zważają na instrukcyę, na prawo i postępują jak im dogodniej; wódkę sprzedają wyżej nad taksę oznaczoną w kontrakcie, zaprawiają wodą, sprzedają co dzień, chociaż prawo dozwala wódkę sprzedawać tylko w święta i to po mszy. Wszyscy znają nadużycia i bezprawia monopolistów, ale wszyscy nie wyjmując i cesarza, który z monopolu wódki ma ogromny dochód, zamrużyli oczy na to, co się dzieje. Obecny porządek rzeczy, krzywdzący konsumentów, wielce jest korzystny dla monopolistów i urzędników, nie dziwota więc, iż ci niedbają o wykonanie prawa. Suma, którą z tego tytułu urzędnicy w Moskwie pobierają od dzierżawców gorzałczanego monopolu, prawie jest równą sumie przeznaczonej w budżecie państwa na pensye dla urzędników.
W Moskwie wiele jest takich praw, o których wykonanie nikt nie dba; są prawa z tendencyą moralną, ochraniające indywidualizm, a nawet przejęte są duchem wolności, jak n. p. prawa gminne. Ktoby jednak sądził Moskwę z tych praw, grubo się omyli. Prawa te piękne są na papierze, ale albo wcale nie wykonywane jak moralne prawo o sprzedaży wódki, albo sprzecznie z duchem i literą prawa wykonywane, albo wreszcie przez nikogo, szczególniej przez władze nieszanowane.
Moskale bardzo są dbali o pozór. Podobni są oni w swojej pretensyi do cywilizacyi do owego kruka ubranego w cudze pióra. Piękne prawa, malowane miasta, wielkie instytucye naukowe, tolerancya i tem podobne rzeczy, są to piórka świetne, w które się Moskwa ubiera nie dla siebie, ale dla Europy, a które kryją grunt i treść zupełnie inną.
Czyta jest dotąd miastem urzędników. Na kilku jej uliczkach, gdzie się tylko zwrócisz, wszędzie napotkasz płaszcz i gwiazdkę na czapce urzędnika, szlify oficera, lub szary płaszcz okrywający potulną postawę żołnierza. Życie towarzyskie bardzo mało rozwinięte, głuchota i cisza tu panuje, człowiek lubiący zabawy, czynność, ogromnie się tu znudzi.
Pomiędzy urzędnikami a oficerami kozackiemi panuje rywalizacya w towarzystwach. Wszędzie, jedni nad drugimi dowcipem, obejściem, ubiorem starają się górować, a w mowie nie okazują sobie wzajemnego szacunku.
W półtrzecia roku, po pierwszym moim pobycie w Czycie przyjechałem powtórnie do tego miasta. Fizyonomia jego znacznie w przeciągu tego czasu zmieniła się. Wybudowano sto kilkanaście domków, porobiono nowe ulice, na rynku kupiec Judin wystawił piętrowy dom, a w blizkości jego miasto wzniosło gościnny dwór, w którym prócz kilku moskiewskich kupców, wyłącznie handlują żydzi.
Rynek z powodu kramarzy żydowskich w łapserdakach, rojących się od rana do wieczora, przypominał mi rynki polskie, napełnione żydostwem.
W Czycie mieszka (1858. r.) stu żydów. Wszyscy trudnią się przekupstwem i handlem. Na rynku prócz żydów widać grupy Buriatów, pomiędzy którymi tu i owdzie kręci się mieszczanin lub urzędnik moskiewski. Żydzi tutejsi przysłani zostali do Syberyi za kryminalne przestępstwa. Korzystając z przywilejów nadanych Czycie, ze wsi, w których mieszkali, pociągnęli do nowego miasta, gdzie wyrobili sobie pozwolenie zapisywania się w listę mieszczan. Dopiero teraz (1858. r.) miejscowa władza przypomniała sobie, że istnieje ukaz, zabraniający żydom osiedlania się w miastach gubernialnych Syberyi; nie wypędziła jednak tych, którzy już zostali mieszczanami, lecz rozkazała nie wydawać nadal pozwolenia do przyjmowania ich w grono mieszczan czytyńskich.
Żydzi dobrze się tutaj mają. Przebiegłością, sprytem kramarskim nie dorównywają Syberyakom, potrafili przecież zgromadzić w swoich rękach dosyć duże kapitały i opanować kramarski handel Czyty.
Piotr Wielki powiedział o Moskalach, że każdy z nich oszuka czterech żydów; rzeczywiście jest tak. Zdolności handlowe Moskali są wielkie, kupcy ich targują się wytrwale jak i żydzi, umieją pochlebić kupującym, umieją zręcznie zachwalać towary, a jeszcze zręczniej umieją oszukać; są oni niebezpiecznymi współzawodnikami dla żydów, którzy, chociażby tu przebywali w tak znacznej jak u nas liczbie, nigdy nie zawładną całym handlem. Buriaci także lubią handel; mnóstwo ich zawsze widzieć można w Czycie, lecz nieznajomość języka, nizki bardzo stopień wykształcenia, a wreszcie stepowe zwyczaje i nałogi nie pozwalają im panować w handlu i zrównać się z żydowskimi i moskiewskimi kupcami. Trudno jest oszukać w handlu Moskala, równie trudno i Buriata; ostatni wiele ma cech wspólnych z pierwszym, a wspólność ta, ułatwi zatracenie odrębności Buriatów. Przed dwoma laty Czyta była podobną do wsi, teraz ma już pozór miasteczka. Rozwinął się w niej handel, pomyślano i o zabawach towarzyskich. Założono ogród publiczny z altaną w środku miasta, w nim muzyka kozacka uprzyjemnia spacer publiczności. W zapusty 1858. r. dano pierwsze widowisko teatralne, w domu zajezdnym Prospera. Urzędnicy i ich żony zachęceni przez radzcę Łochwickiego, przedstawili znaną powszechnie wyborną komedyę Gogola «Rewizor.» Powiadają, że gra amatorów była wcale nie złą, publiczność dobrze zabawiła się, a pieniędzy zebrano kilkaset rubli, które oddano na dochód domu ochrony.
Kozacy, emulujący z urzędnikami, przedstawili zaraz na drugi dzień komedyę: «Żenich iz nożowoj linii» także na korzyść domu ochrony. Kilka tygodni gadano w towarzystwach o tych przedstawieniach; urzędnicy chwalili swoich, kozacy zaś swoich amatorów, nie przyszło jednak do kłótni pomiędzy partyami, a na balach umiano się bawić wspólnie, zgodnie i wesoło. W zapusty ruch na ulicach był wielki. Każdy, kto miał konie lub mógł je nająć, posadziwszy w bryczkę swoją rodzinę, woził ją po wszystkich ulicach miasta i to nazywa się «katanie.» Reszta ludności tłumiła się około gór lodowych, zwanych «katuszkami,» gdzie na saneczkach lub skórze, kobiety i mężczyźni, starzy i młodzi spuszczali się po pochyłości. Niezręczni wypadali z kolei, lub też przewracali się, inni pędząc tuż za nimi, przesuwali się przez nich jak frygi; wrzawa się wzmogła, a śmiech patrzących ogłaszał każdy upadek i nową przygodę.
Katuszka jest ulubioną i narodową zabawą moskiewską. W zapusty, we wsiach i w miastach, wszędzie podróżny zobaczy ludzi różnego wieku, z namiętnością oddających się tej zabawie. W Czycie, nie tak sama zabawa, jak rozmowy i dowcipy patrzących zwracały moją uwagę. Kłótnia pomiędzy kancelistą a podoficerem kozackim, zainteresowała wszystkich. Jeden drugiemu wymawiał pochodzenie i stan jego; kancelista lżył kozaków, kozak zaś lżył urzędników, spór skończył się bitwą, która nie miała jednak sinych i krwawych następstw.
Zabawy publiczne, dały mi dobrą sposobność przyjrzenia się kobietom w Czycie. Ani jednej pięknej nie widziałem. O ich prowadzeniu się mówili mi ludzie dobrze obeznani z towarzystwem miejscowem: że nie odznacza się szczególną surowością obyczajów, że wypadki niewierności małżeńskiej nie są bardzo rzadkiem zjawiskiem, że wreszcie intrygi miłosne przeszkadzają tutejszym paniom spełniać należycie obowiązki matek i żon.
W ostatnich czasach, wybudowano tu koszary dla kozaków, koszary dla artylerzystów, wznoszą wielki dom dla gubernatora, myślą o wystawieniu nowego więzienia, lecz nie myślą o założeniu szkoły. W Czycie niema nawet szkoły elementarnej, niema drukarni i księgarni, a życie umysłowe jest jeszcze w pieluchach.
Nie tylko w Czycie, ale w całym zabajkalskim obwodzie, życie umysłowe jest żadne. W całym obwodzie niema gimnazyum ani wyższych instytucyj naukowych, handel księgarski wcale nie istnieje, drukarni i litografii niema ani jednej. Ci, którzy lubią czytać, sprowadzają książki i gazety z Petersburga, Moskwy, z Warszawy lub z Wilna. Dotąd nie urodził się w Zabajkalu ani jeden człowiek, któryby słynął w świecie naukowym, literackim lub artystycznym. Przemysł i rękodzieła są także na bardzo nizkiej stopie. Kto chce nosić porządne ubranie lub buty, sprowadza je z Irkucka, z Petersburga a nawet z Warszawy. Niedawno osiadło w Czycie kilku polskich rzemieślników, zesłanych za kryminalne lub policyjne przestępstwa do Syberyi; jest więc teraz w Czycie stelmach, stolarz, kowal, siodlarz, ale niema dobrego krawca i szewca.
W liczbę mieszczan czytyńskich wpisano także kilkunastu Polaków, szlachty zagonowej z Litwy i z Wołynia, przysłanej na osiedlenie, często za przestępstwa małej wagi. Nie źle się im powodzi, niektórzy pożenili się z Moskiewkami. Są to ludzie prości, z małem lub żadnem wykształceniem, ale trzymają się kupy, jeden drugiego chętnie wspiera i wzajemnie sobie pomagają.
W ostatki polskie przypadkiem wstąpiłem do jednego szlachcica. W małej izdebce, w około kobierca siedziało kilkunastu mężczyzn, bez surdutów, i śpiewając pieśni polskie, popijali wódkę i zajadali pieczeń na kobiercu postawioną. Przypomniał mi się wiek XVIII. i uczty szlacheckie z dymiącemi się czubami. Zmusili mnie zająć miejsce obok nich na podłodze i być świadkiem ich serdecznej zabawy i patryotycznych wspomnień. Zgoda i wzajemna dobra wola, jaka pomiędzy nimi panowała, zrobiła na mnie miłe wrażenie.
Czasami, pomiędzy kategoryą podobnych jak oni deportowanych, spotkać można ludzi z ciekawą przeszłością i charakterem. Onufry Grądzki, zmarły w Czycie przeszłego roku (1857), był szlachcicem zagonowym z okolic Dynaburga, gdzie miał obowiązek leśniczego. Wypadki, które tego człowieka do Syberyi sprowadziły, mogą nie jednego birbanta przekonać, jak jest potrzebną stateczność w żywocie człowieka i mogą, jeżeli serce nie jest zupełnie zepsute, wstrzymać od lekkomyślnych miłostek.
W domu Grądzkiego na ojczystej ziemi, panował dostatek, spokojność i kwitnęła młoda, piękna córka leśniczego, wielka pociecha i nadzieja rodziców.
Zamożny obywatel, znajomy i sąsiad Grądzkiego, nawiedził pewnego razu jego domek w puszczy i uderzony został pięknością dziewczęcia. Piękność ta zwabiała go po kilka razy na tydzień do samotnego domku i obudziła uczucia miłosne, które nie uszły oka rodziców. Spostrzegłszy następnie, że i córka przywiązała się do przystojnego sąsiada, że coraz bardziej goreje płomieniem miłości, zabronili mu bywać w swoim domu. Sąsiad obietnicą ożenienia się otworzył zamknięte przed nim wrota, a uwiódłszy potem dziewczynę, haniebnie porzucił i więcej w domu stroskanego leśniczego nie postał. Krótką mają pamięć uwodziciele, młody też sąsiad prędko zapomniał o krzywdzie, jaką biednym ludziom wyrządził, a nie myśląc, żeby prości i bez wykształcenia ludzie na prawdę czuli hańbę córki, śmiało pojechał do ich domu, mając jakiś interes do leśniczego. Grądzki oburzony był jego widokiem a potem prosił i nalegał, żeby zmył z jego córki hańbę przez ożenienie. Nie pomogły nalegania, bezczelny sąsiad uśmiechnął się i zdziwił się nad pretensyą ojca w siermiędze, śmiejącego proponować córkę swą za żonę młodemu i bogatemu panu.
Grądzki nie mógł dłużej hamować się i wybuchnął tajoną zemstą na zwodziciela, uderzył go pięścią w głowę dwa razy, a uderzył z taką siłą, że delikatny panicz padł na ziemię i wkrótce ducha wyzionął.
Przestraszony Grądzki, bojąc się odpowiedzialności, wyniósł trupa z domu i utopił go w jeziorze. Było to w jesieni, zima wkrótce nadeszła, pokryła jezioro lodem i zakryła ślad zbrodni, która leśniczemu spać nie dawała. Spokojność na zawsze uleciała z małego domku; żona leśniczego a matka shańbionej córki, była świadkiem zabójstwa młodego pana i drżała o siebie i o swego męża. Niespokojność, obawy i cierpienia moralne, wywołały gwałtowną chorobę, która zakończyła się śmiercią.
Tymczasem zbliżyła się wiosna, lody pękły i rybacy wyciągnęli trupa; poznano w nim obywatela, którego od kilku miesięcy napróżno szukano.
Śledztwo wykryło zabójcę, Grądzki aresztowany, przyznał się do winy i opowiedział powody, które wywołały śmierć jego sąsiada. Sąd skazał go na pozbawienie praw politycznych i osobistych i posłał na osiedlenie do Syberyi. W Czycie zrobili Grądzkiego stróżem przy rządzie obwodowym. Mówią o nim, że się bardzo dobrze prowadził i że był przez wszystkich lubianym za swoją usłużność i poczciwość. O losie córki nie mogłem się dowiedzieć.
Pod względem religii, w całej Dauryi wyraźna obojętność. W Czycie jest tylko jedna cerkiew, a i podczas niedzielnego nabożeństwa nie zawsze jest ludźmi napełniona. Do obojętności w religii przyczynia się kierunek handlowy i materyalny mieszkańców Dauryi, a głównie małe wykształcenie duchowieństwa i naganne postępowanie popów. Sprawy kryminalne pomiędzy popami zagęszczają się coraz bardziej. Obecnie mówią wszyscy o sprawie popa, oskarżonego o zgwałcenie młodej dzieweczki; udział innego popa w podpaleniu przez Tajszę Horyńskiej Dumy i skradzenie pieniędzy skarbowych, został udowodniony i wszystkim jest wiadomy. Widziałem popów pijanych wstępujących do domów, gdzie za prześpiewanie nabożnej pieśni, upominali się o zapłatę, a jeźli im mało zapłacili, grubiańsko i natrętnie zażądali wyższego wynagrodzenia. Na Boże Narodzenie, na Trzech Króli i Wielkanoc, a prócz tego w święta parafialne, popi chodzą od domu do domu, śpiewają pieśni i za nie zbierają pieniądze; zwyczaj ten daje księżom jeden ze znaczniejszych dochodów, jest powodem wielu zgorszeń i jest powszechnym w całej Moskwie. Wytłumaczyć go można małem uposażeniem księży, których rząd takim sposobem zmusza do frymarczenia obrządkami religijnemi.
Prócz kozaków i artylerzystów, w Czycie znajduje się jedna kompania garnizonu, którego inne kompanie rozłożone są w Nerczyńsku, w Wierchnioudińsku i w hucie żelaznej w Piotrowsku.[8]
Stan i położenie żołnierzy garnizonowych, pomimo starań głównodowodzącego o polepszenie ich doli, jest opłakany. Garnizon do Czyty przybył z Nerczyńska; w ubogiej wioszczyznie, którą zrobiono miastem, nie było koszar ani domu, gdzieby pomieścić można żołnierzy. Rozkwaterowali ich więc w okolicznych wsiach, odległych od miasta o milę, dwie a nawet trzy mile i z takiej to odległości co drugi dzień musieli chodzić na służbę i mustrę do miasta. Ciągłe marsze i po nich uciążliwa służba, wyczerpywały siły żołnierzy. Długo oczekiwali napróżno ulgi ze strony zwierzchności; nie mogąc się jej doczekać, żołnierze postanowili sobie sami radzić i ze wspólnych funduszów, które się złożyły z odtrącenia kilku kopiejek z biednego ich żołdu, kupili dom na koszary, w których teraz mieszkają.
Oberwani, ubodzy, uciemiężeni niewolą i ciągłą służbą, pomimo rozkazu łagodniejszego z nimi obchodzenia się, za najmniejsze przewinienia służbowe, ulegają hańbiącej karze rózg.
Śniadania nie dają żołnierzom; zamiast śniadania, codziennie rano feldfebel za opieszałość w służbie, za nieformalność w ubiorze, za pijaństwo i tym podobne przestępstwa, każe chłostać żołnierzy rózgami. Winni, a jest ich zawsze kilkunastu, stoją pokornie w szeregu, a prosząc o przebaczenie na pierwsze wezwanie, jeden po drugim obnaża się i z nadzwyczajną cierpliwością przenosi chłostę. Po chłoście wraca dawna ponura wesołość, pijatyka, jeżeli jest grosz w kieszeni, i znowuż powtarzają dawne przewinienia.
Żołnierz niema wyobrażenia o honorze; pojęcie godności ludzkiej nie objawia się w żadnym oporze, uległość bezwzględna, niewola surowa wytępia ją w zarodku. Bez moralności i pojęć honorowych, w biedzie i w niewoli, nic dziwnego, że jest złodziejem. Opinia o żołnierzach jako o złodziejach, pomiędzy Moskalami jest powszechną. W Czycie żołnierze stojący na warcie przy więzieniu, w nocy złodziejów wypuszczali z pod zamka i wspólnie z nimi kradli w mieście; przed świtem jedni powracali do numerów swoich a drudzy na wartę. Sprawy te wydały się i doszły nawet do wiadomości cara, który winnych surowo ukarać rozkazał. Śledztwo i kara nie powstrzymała złodziejstwa; żołnierze znowuż popełnili kilka kradzieży a rzeczy skradzione przechowali na odwachu. Ktoś doniósł o tem miejscowej zwierzchności, odwach zrewidowano i rzeczy znalezione zostały. Poglądy moralne niektórych oficerów, zachęcają żołnierzy do kradzieży; poglądy te nie są powszechne w moskiewskiem wojsku, wszakże ktokolwiek lepiej zna to wojsko, często z niemi spotykać się musiał. Zmarły pułkownik D....., dowódzca batalionu w Nerczyńskim Zawodzie, był wielkim formalistą, trzymał się nawet w drobiazgach litery prawa a uszanowanie czynów do tego posuwał, że karty nie po kolei, lecz według rang rozdawał. Zdarzyło się, że żołnierz z jego batalionu stojąc przy magazynach górniczych na warcie, ukradł kawał mięsa; górnicy złapali go na gorącym uczynku i oskarżyli przed dowódzcą. Pułkownik wysłuchawszy przyznania się do winy, rzekł: «Ah! ty durniu i łotrze! umiałeś ukraść a nie umiałeś schować? W gwardyjskim Siemionowskim pułku w Petersburgu, gdzie taka czujna policya, żołnierze kradną woły i krowy, a nigdy sprawki ich nie wydają się, a ty kpie kawałka mięsa nie umiałeś schować? Za to, żebyś drugi raz nie kompromitował batalionu i był zręczniejszym, bez litości każe cię smagać fuszerze!» Innym razem znów jakiś żołnierz popełnił wielką kradzież. Wprowadzono go do górniczej policyi i tam od razu przyznał się do winy. Oddano go pod sąd wojenny, a pułkownik, prezes sądu, badając obwinionego, rzekł: «Otóż to żołnierz bez honoru, przed górnikami nie wstydził się przyznać do kradzieży. Za to przyznanie, hańbiące batalion, nie spodziewaj się żadnego z mojej strony pobłażania.»
Nauki pułkownika przypominają maksymy cygańskiej narodowości, która nie sam występek, lecz niezręczność w występnym za złe uważa. Posłuszeństwo jest rzeczą koniecznie potrzebną w każdej armii, bez dyscypliny, wojskoby rozprzęgło się i nie potrafiłoby bronić państwa; jest ona koniecznem złem, gdyż bez niej wojsko zamieniłoby się w bandę trwożliwych rabusiów. Dyscyplina jest koniecznem złem, bo i wojsko jest złem koniecznem, bez których teraźniejsze państwa obejść się nie umieją; lecz dyscyplina acz surowa, powinna być rozumna. Zamieniając żołnierza w służbie na machinę, nie powinna we względzie moralnym i umysłowym niszczyć jego samodzielności, nie powinna go spychać na stopień poniżenia, płaskiej pokory i nikczemnej obawy. Żołnierz moskiewski jest do tego stopnia związanym w życiu po-zasłużbowem[9], że nie wolno mu jest bez cenzury swojej zwierzchności pisywać listów; nie wolno jest mu dorożką jeździć po mieście, spacerować w publicznych ogrodach, bywać w teatrze, w cukierni i we wszystkich miejscach, gdzie bywają ludzie przyzwoitsi; miejsce, w którem się prawnie zabawić może jest szynk. Wszyscy zaczynając od jenerała, aż do podoficera, mają prawo czynnie i słowami poniewierać żołnierza, wszyscy go też poniewierają i biją. Życie jego jest marszem przez rózgi i policzki. Odpowiedź, odwołanie się do prawa, w chwili, gdy oficer żołnierza policzkuje, uważane jest za grubiaństwo, za które surowo karzą. Żołnierz niema żadnych praw, któreby zabezpieczały jego osobistość, a żądają od niego obrony innych; pogardzony, nędzny musi zostać człowiekiem występnym; połowa też deportowanych do Syberyi zbrodniarzy składa się z żołnierzy.
Oficerowie tutejszego garnizonu są pod każdym względem niżsi od liniowych a nawet kozackich. Bez wykształcenia, pijacy, leniwi w służbie, myśląc tylko o groszu, którego zawsze na rozpustę potrzebują, nieprawnemi sposobami korzystają z żołnierza. Mówił mi jeden szeregowiec, że w tych dniach kupili żołnierze wołu na mięso dla siebie; ledwie go zabili, przysyła major Kaługin po mięso i zabiera najlepszego kilkadziesiąt funtów, potem inni oficerowie, jeden za drugim przysyłali po mięso i prócz kiszek, kości i cokolwiek mięsa zabrali im całego wołu. Niektórzy z nich, uczciwsi, zapłacili za mięso według niższej niż na rynku taksy, inni nigdy nie zapłacą.
Skrzywdzeni żołnierze wyrażają nieukontentowanie przez szepty i odgróżki, które słyszeć można tylko wówczas, gdy są sami i nikt obcy im nie przeszkadza; odgróżek jednak nie wypełniają i nie są zdolni ich wypełnić. Ciche te szepty dowodzą, że w tych wyziębionych duszach jest coś ludzkiego, jest jakieś blade, słabe pojęcie praw ludzkich, które się w niewoli rozwinąć nie może.
Skarżyć się przed wyższą władzą na krzywdy oficerów, nie zawsze mogą. Jeżeli jenerał jest rutynista i uważa skargę za objawienie buntowniczego usposobienia, (a takimi są i byli wszyscy jenerałowie, którzy wyszli ze szkoły Mikołaja), skarga sprowadza razy na plecy skarżącego. Wyższa władza, ażeby nie uzuchwalić żołnierstwa, rzadko czyni zadość najsprawiedliwszej skardze; zdarza się, że wskutek żołnierskiej skargi prowadzą śledztwo, jakie jednak najpospoliciej kończy się uniewinnieniem oficerów, potępieniem żołnierzy, którzy za to, że napróżno trudzili zwierzchność fałszywemi i nieuzasadnionemi pretensyami, oddawani nieraz bywają pod sąd, który ich przepędza przez kije.
Nie mogąc nigdzie znaleźć sprawiedliwości, żołnierz ucieka z wojska lub cierpi, stłumiwszy wszystkie wznioślejsze popędy i uczucia, które przyniósł z sobą do służby. Znałem ludzi z pięknym charakterem i światłem w głowie, którzy, ujęci w karby surowej i nieustannej służby i niewoli, przez wiele lat takiego bytu zaciemnili rozum, sponiewierali charakter swój moralny i zrobili się podobnymi do reszty niewolników. Służba żołnierza tak jest dolegliwą, ciasną i poniżoną, iż każdy woli pójść raczej do katorgi niż do wojska i dla tego to nasi wygnańcy polityczni skazani do robót w kopalniach litują się nad swoimi kolegami, skazanymi do wojska, jako nad tymi, którzy doświadczyć muszą trudniejszej niewoli, większej biedy i większego nieszczęścia.
Pułkownik z pułku, major z batalionu, kapitan z roty, ciągną wielorakie korzyści. Mają oni dochody ze sprzedaży prowiantu, z furażu, opłacają się im muzykanci i rzemieślnicy wojskowi. Znałem oficerów, których wystawienie domu, zrobienie mebli, powozu, siodła, uprzęży, butów i odzienia, prócz tego, co wydali na materyał, nic niekosztowało. Jeżeli dowódzca ma dzieci, znajdzie między żołnierzami nauczyciela, który dzieci jego bezpłatnie uczyć będzie. Służba wojskowa objęta jest karami kodeksu kryminalnego, więc do wojska posyłają ludzi rozmaitego usposobienia, wykształcenia i specyalności, z których dowódzcy korzystać umieją. Dzieci oficerów syberyjskich uczą polscy wygnańcy polityczni do wojska posłani.
W garnizonie zabajkalskim dawniej było wielu Polaków, służbą moskiewską ukaranych za udział w powstaniu 1831. r. Obecnie w Czycie jest jeszcze w służbie kilkunastu naszych wojowników i obrońców wolności z 1831. r. jako to: Wojciech Osuchowski z Wołynia, z Porycka, za udział w powstaniu posłany do wojska kozackiego w Omsku, a za udział w głośnej sprawie omskiej, która tak tragicznie przez Mikołaja rozwiązaną została, do rot aresztanckich w Ujść-Kamieniogorsku, zkąd po czteroletnim pobycie posłany znowuż na służbę do tutejszego garnizonu. Stanisław Bancella z Królestwa; Antoni Romanowski; Józef Budny; Radzimirski; Józef Górski; Jankowski; Dawid Horodziejewicz; Stanisław Jaślikowski; Jan Terlecki; Stefan Dzierzko; Szymon Bekaszewicz, Bazyli Szebiecki, wszyscy za udział w wojnie z Moskalami w 1831. r. Biedni ci ludzie wiele, wiele wycierpieli. Dwadzieścia pięć lat służby w szeregu pod okiem Mikołaja, to dwadzieścia pięć lat życia torturowego, powoli a okropnie pozbawiającego człowieka swobody serca, myśli i gnębiącego wszystkie ludzkie popędy człowieka. Lepiej jest ginąć na szafocie, przyjemniej jest kołysać się na szubienicy, niż żyć w płaszczu żołnierza moskiewskiego dwadzieścia pięć lat i codzień obawiać się rózg i pałek. W 1859. r. jeszcze nie wszyscy wojownicy polscy byli uwolnieni. Wyciśnięto z nich soki żywotne, pozbawiono ich muszkuły giętkości, ich nerwy stępiono a jeszcze trzymano pod bronią biednych starców, jeszcze ich męczono służbą. Wszyscy zapomnieli o nich, lecz nie zapomniał wróg, który im pozazdrościł tchnienia przed śmiercią na ziemi rodzinnej. Piszący te słowa, przez swoich znajomych i protekcye, starać się musiał o uwolnienie kilku pozostałych, którzy już prawnie wysłużyli sobie dymisyą, i którą nareszcie dano im jako łask!!ę W garnizonie zabajkalskim służy jeszcze Jan Rydzewski, syn emigranta, urodzony we Francyi, posłany do wojska za udział w rewolucyach 1848. roku.
Katolicy w Czycie nie mają swojego cmentarza; chowają ich na cmentarzu moskiewskim. Pomiędzy smutnemi sosnami wznosi się kilka nizkich grobów, pochylonych krzyżów, kilka kamieni mchem porastających; chociaż tuż za miastem cmentarz położony, panuje tu cisza przerywana szumem lasu i rykiem bydła, które oskubuje trawę z grobów. Spoczywa tu nie jeden nasz wojownik z 1831. r. Żołnierza, który pierś za ojczyznę nadstawiał, chociaż nie nosi głośnego imienia, chociaż nie odznaczył się wielkiemi czynami, warto jest wspomnieć, warto westchnąć nad jego mogiłą. Wypytywałem się o zmarłych w Czycie, ale nikt mi o nich nic powiedzieć nie umiał, nikt nie potrafił mi wskazać ich grobów. Nowi ludzie o starych nic nie wiedzą, a starzy, koledzy zmarłych, rozproszeni, nic o sobie, a nieraz i o śmierci brata nie wiedzieli. Dowiedziałem się jednak, że spoczywa na tym cmentarzu Bazyli Figlis, żołnierz polski z 1831. roku, jako jeniec posłany w szeregi moskiewskie, umarł po długiej niewoli 27. stycznia 1852. r., mając lat 43, i Piotr Murzynowski. Murzynowski rodem z królestwa polskiego walczył z Moskwą w 1831. r. i posłany był do robót w Aleksandrowskim Zawodzie pod Irkuckiem, gdzie i po wypuszczeniu go na osiedlenie zamieszkał. Roku 1858 przyjechał do Czyty i tutaj urządzał zakładające się fabryki kupca Judina, gdy uderzony apopleksyą, nagle życie zakończył. Był to człowiek prosty, bez edukacyi, ożenił się z Syberyaczką i zostawił domek i potomstwo w Alekrandrowsku[10]. Chwalono go, jako człowieka rzetelnego i sumiennego.
Spoczywa tu jeszcze zacny człowiek i doktor, zawcześnie zmarły dla kraju i ludzkości Michał Wróblewski, Polak. Wróblewski skończył uniwersytet kosztem jakiegoś stypendyum. Swoich stypendystów rząd obowiązuje do pięcioletniej służby skarbowej i naznacza im miejsca; na służbę Polakom naznacza zawsze miejsca w odległych od ich ojczyzny prowincyach. Daleko też i Wróblewski został posłany, posłano go bowiem do Dauryi na batalionowego lekarza. Chociaż w obczyźnie wychowany, Michał zachował prawość charakteru polskiego. Kochając Polskę, niósł pomoc każdemu bez względu na jego narodowość. Dbały o rodaków, odznaczał się bezinteresownością i gorliwością w wypełnianiu obowiązków swojego zawodu. Myśląc po wysłużeniu przez rząd naznaczonego terminu powrócić do Polski, padł tymczasem ofiarą zacnego usposobienia do poświęcenia się. Roku 1854 w Czycie i w innych miejscach Dauryi, panował zjadliwy tyfus. Z czternastego batalionu, który podówczas znajdował się w Czycie, zmarło w niedługim czasie przeszło 200 żołnierzy. Choroba zaraźliwa szerzyła gwałtowne spustoszenia i wywołała Wróblewskiego na pole lekarskiej działalności. Jako prawy chrześcianin, z dobrą wolą spieszył wszystkim na ratunek: biednym i bogatym, dniem i nocą gotów był do usług. Wielka czynność, stósunki z chorymi, osłabiły doktora, zaraza powaliła go na łóżko, z którego już nie powstał. Umarł 7. sierpnia 1854. r., mając lat 28.
Z moskiewskich wygnańców politycznych mieszka w Czycie Dymitry Zawaliszyn, który był dawniej lejtnantem floty 8. ekwipażu, z którym powróciwszy z podróży na około świata do Petersburga wszedł do związku Dekabrystów, północnego oddziału, a po wybuchu 14. grudnia 1825. r. posłany został do robót w kopalni; w Czycie mieszka jako osiedleniec, ma jednak wpływ na miejscową władzę, która wielce dowierza jego rozumowi i znajomości tutejszej krainy.
Po 1825. r. w Czycie przez wiele lat trzymano zamkniętych w więzieniu niemałą liczbę Dekabrystów, słusznie nazwanych awangardą wolności w Moskwie. Mieli oni wielkie i rozumne cele a do ich towarzystwa należało wielu ludzi rozumnych i z pięknym charakterem. Rewolucya, którą wywołali w Petersburgu 1825. roku 14. grudnia, nie udała się, związkowych aresztowano, a Mikołaj przez całe życie energicznie ich prześladował. W Czycie położenie ich było bardzo przykre. Odsunięci od świata i zamknięci, prześladowani i uciskani, byli pod nadzorem jenerała, umyślnie do ich pilnowania w wschodniej Syberyi komenderowanego. W czytyńskiem więzieniu dla rozrywki pozwolono im w żarnach mleć zboże. W 1830. r. przywieźli do Czyty Michała Łunina, który tak rozumem jak i charakterem zajął pomiędzy Dekabrystami wybitniejsze stanowisko. Szanowny ten człowiek trzymany był przez kilka lat w Schlüselburgu, gdzie szkorbut pozbawił go prócz jednego wszystkich zębów. Przywitany radośnie przez stęsknionych niewolników, gdy im mówił o wilgotnej celi w nadładożskiej fortecy i o swoich zębach, rzekł: «Tak dzieci moje został się mi niestety jeden tylko ząb przeciwko rządowi.» I w niewoli Łunin niestracił pogody serca i dobrego humoru, był on też pomocą i pocieszycielem upadających w tak okropnej niewoli towarzyszy. Z Czyty przeniesiono ich w różne punkta Zabajkala. Dopiero po wyjściu z robót na osiedlenie, położenie Dekabrystów zrobiło się znośniejsze. Oni wspólnie z wygnańcami polskimi, wyrobili w wschodniej Syberyi poszanowanie dla tytułu politycznego przestępcy i razem z naszymi wygnańcami wielce wpłynęli na oświatę i postęp ku dobremu w wschodniej Syberyi.
W roku 1855 spędziłem kilka tygodni w Czycie; przeszły mi one bardzo jednostajnie, czyli wyrażając się pospolitym językiem dosyć nudnie. Najważniejszym wypadkiem tych kilku tygodni, był wyjazd do Moskwy jenerała Zapolskiego, pierwszego gubernatora i atamana zabajkalskiego.[11] Żałowany powszechnie i chwalony za łagodne obejście się z podwładnymi, nie był jednak z taką ostentacyą odprowadzony, z jaką przed kilku laty został przywitany. Wpadł w niełaskę potężnego Murawiewa, więc niebezpiecznie było okazywać mu zbyt wiele przychylności, wyjeżdżał przytem bez powrotu nie mógł więc być nikomu potrzebnym i dla tego nie obawiali się okazać mu obojętności przy pożegnaniu. Następcą jego został Michał Korsaków, człowiek bez zdolności, lecz umiejący gorliwie i punktualnie wykonywać rozkazy zdolnego Murawiewa.
Lokale w Czycie są drogie, o porządne mieszkanie trudno wystarać się, przytem we wszystkich lokalach dokucza obrzydliwe robactwo prusaki, tu zwane tarakanami, i jeszcze obrzydliwsze pluskwy, które w kilku miejscowościach Zabajkala i Moskwy lud nazywa austryakami. W nazwiskach obydwu gatunków robactwa, lud polski i moskiewski dość trafnie zamknął charakter dwóch wielkich państw niemieckich; zgodnie też z tem pojęciem najznakomitszy publicysta moskiewski Hercen, nazwał Austryę «śmierdzącą.» Za ścianą w sąsiedztwie mojej izdebki, w której mi dokucza tysiące austryaków i prusaków łażących po ścianie i stołach, mieszka wesoła i gościnna kobieta, żona pisarza wojskowego. Od rana do wieczora goście mojej sąsiadki nie dają mi chwili spokojnej; wódka zdrojami wlewa się w gardła wesołych kobiet i ich mężów, huczne pieśni brzmią nieustannie i rozlegają się aż na ulicach; gdy już w głowie zaszumi, sentymenta przyjaźni objawiają się w uściskach wzajemnych a kończą się karesami lub bitwą, której towarzyszą znane powszechnie moskiewskie wyzwiska, a które Moskale nie tylko w gniewie i w złości, ale nawet w wykrzyknikach radości i uwielbienia powtarzają.
Towarzystwo, które się zebrało w mojej izdebce, jest mniej wesołe. Składa się ono z oficerów tutejszych, ludzi bardzo małego wykształcenia. Zaszczycili mnie swoją wizytą, spodziewając się wypić wódki, której długo nie widząc na stole przymówili się o nią bardzo otwarcie.
Moskale, jako lud niewolników, nie lubią mówić o wypadkach politycznych; wypadki jednak blizko ich obchodzące zwracając uwagę wszystkich, wywołują liczne rozprawy we wszystkich kółkach społeczeństwa. Goście moi, wódką rozwiązawszy skrzydła szczupłej swojej fantazyi, mówili o bitwach i niepowodzeniach wojny krymskiej, którą teraz Moskwa prowadzi. Żaden z nich nie czytał gazet i nie jest dobrze obeznany z postępem i z wypadkami tej wojny. O bitwach wiedzą z opowiadania innych, a z tego, co słyszeli, kombinują plany, domyślają się przyszłych wypadków, w których bardzo pospolita chełpliwość, stanowiąca rys charakteru moskiewskiego, znajduje obszerne pole popisu. Rzecz przez nich opowiadana zwykle jest przekręcona w szczegółach, zwiększona w rezultacie: jeżeli w bitwie padło 3,000 żołnierzy, powiedzą, że zginęło 10,000; a jeżeli zginęło 10,000, niezawodnie powiedzą, że było zabitych 30,000. Gdybym miał więcej cierpliwości, opowiedziałbym opinie i rozmowy tych szarych polityków; lecz pomimo chęci drobiazgowego przedstawienia okolic przezemnie zwiedzanych i charakteru tutejszej ludności nie ośmielam się powtórzyć banialuk tu słyszanych. Powiem tylko, że rozprawy polityczne bez wyższego wykształcenia Moskali, pełne są odwoływań i cytacyj biblijnych. Niektóre wyrażenia w biblii uważane są za przepowiednie nie ogólnego ruchu i historycznego postępu ludzkości, lecz za przepowiednie wypadków szczególnych i indywiduów obecnie działających. Odwoływanie się do apokalipsy, której nikt zrozumieć nie może i dla tego każdy ją cytuje, najpospolitsze jest w takich rozprawach. W takim zwrocie umysłów i skłonności łączenia wypadków teraźniejszych z zamierzchłą przeszłością biblii, każdy dopatrzy się właściwego wszystkim Słowianom usposobienia mistycznego.
Po wyjściu moich gości poszedłem na przechadzkę. Na ulicy zatrzymał mnie oficer kozacki i w sposób bardzo rozkazujący zapytał się o moje nazwisko. Nie wiedząc kto on jest, nie uważałem za potrzebne powiedzieć mu swojego nazwiska. Odpowiedź moja była powodem, że zostałem wezwany do policyi, gdzie musiałem wylegitymować się i pokazać paszport. Oficer, który mnie zatrzymał, był policmajstrem Czyty; czytając mój paszport zauważył, iż nie posiadam prawnej kwalifikacyi do godnej odpowiedzi na niegrzeczne zapytanie i upomniał mnie, ażebym na przyszłość na każde zapytanie oficera na ulicy, odpowiadał potulnie i z uszanowaniem, — prawdziwie po moskiewsku.
Z tego wypadku, zdawaćby się mogło, że policya za Bajkałem tak jest surową, jak w Europie, że jak i tamta ścieśnia swobodę i dokucza podróżnym wymaganiem ciągłych meldunków. Tak nie jest. Za Bajkałem podróżny wolniejszy jest niż w Europie, policya mniej jest ciekawą i nie zawsze zatrzymuje podróżnego. Zdarzało się mi odbywać podróże kilkudziesięciomilowe bez paszportu i nigdzie mnie o takowy nie zapytali. Pochodzenie polskie odsuwało podejrzenia, a tytuł «politycznego przestępcy» służył mi zamiast paszportu.
Wolność handlu za Bajkałem zupełniejszą jest niż w innych prowincyach Moskwy i większą niż w Niemczech lub we Francyi. Każdy, kto ma pieniądze, może tu handlować. System giełd, który tak ogranicza handel w Moskwie, wyjąwszy Kiachty, mało jest zastósowany za Bajkałem.
Niema tu bandy szpiegów, tajnej policyi i żandarmów, dla tego też za wyrażenia w kółku znajomych i za myśli wolne, nie pociągają do odpowiedzialności. Chociaż nie ma prześladowań politycznych, porządek jednak i bezpieczeństwo publiczne bynajmniej nie jest naruszone.
Mniejsza surowość a większe bezpieczeństwo osób za Bajkałem, tłumaczy się wielkiem oddaleniem od centrum państwa, małą ludnością i rozsądkiem ludzi zostających obecnie przy władzy. Gdy ludność powiększy się, a ważność polityczna i handlowa Dauryi przez stałą komunikacyę z oceanem Wschodnim podniesie, prowincya ta, zrobi się podobniejszą do innych prowincyj państwa: nie będzie można ruszyć się bez paszportu, handel będzie ograniczony, bezpieczeństwo osób zawsze wątpliwe i przeminą złote czasy za Bajkałem.
Wspominałem już, że pod Czytą, po pięknej dolinie sunie się rzeka tegoż nazwiska i tuż za miastem wpada do Ingody ścieśnionej skałami z szarego granitu.
Najpiękniejszy widok miasta jest z za Ingody, nad którą wybudowano magazyny, mieszczące w sobie prowianty dla ekspedycyj amurskich.
Na błoniu doliny, poprzerzynanej krętem korytem rzeki rosną gaje czeremchy, łoziny, krzaki spirei plączą się z głogiem, syberyjska jabłoń wyrosła obok modrzewia a z jednej i drugiej strony wznoszą się wyniosłe pasma gór; z lewej na spadzistości widać budujące się miasto, z prawej przytuloną do gór wioskę. Piękne są wszędzie widoki. Nad Ingodą urwiste skały, puszczą okryte góry, w dolinie zaś Czyty szerokie błonia wabią miłośnika przyrody.
Znudzony towarzystwem w mieście, uciekałem w okolice, gdzie brudów i głupstwa ludzkiego nie byłem świadkiem, gdzie milcząca natura uderza wyobraźnią wzniosłemi kształtami a do skołatanego serca wlewa spokojność i wrażenia niezmącone żadną namiętnością.
Wycieczki w górę rzeki Czyty szczególniej mnie zajęły. Na jej błoniu rośnie mnóstwo kwiatów, które barwą lub zapachem uprzyjemniają podróż. Obszerne spłazy pokryte są szafirowym kwiatem Echinops ritro, groszki, różowe powoje, gwoździki, krwawniki, dzwonki farbują łąki i pagórki. Łąki tu i owdzie już są skoszone a na nich pasą się stada bydła i słuchają dzikiej pieśni buriackiego pastucha.
Dwa pasma osłonięte błękitną mgłą upału, porosłe modrzewiem i cedrami syberyjskiemi, trzymającemi się wierzchołków, bez wysokich ostrych szczytów, jak dwa wały zamykają dolinę, ciągnącą się daleko na północ.
Z powodu kilkudniowych deszczów, potworzyły się obszerne kałuże i jeziorka na błoniu. Przy każdem musiałem zdejmować buty, a idąc więcej boso niż w obuwiu, przyszedłem do Wierch Czyty, wsi odległej od miasta o cztery mile. Mieszkańcy tej wsi trudnią się rolnictwem i handlem z miastem i mają się nie źle. Pomiędzy ich chatami wznosi się kopuła drewnianej cerkwi i dom zamieszkały przez czterech wygnańców politycznych. Mieszkają w nim: Cels Lewicki, rodem z Warszawy, za udział w związku propagandycznym 1843. r. odkrytym, przysłany do nerczyńskich kopalni; Michał Lewicki, brat Celsa, za udział w związku księdza Scegiennego; Alojzy Tarkowski, także za udział w związku ks. Scegiennego, obydwaj posłani do kopalni i Ludwik Taraszkiewicz ze Żmudzi, powstaniec 1831. roku, emigrant, za powrót do kraju w 1847. r. w roli emisaryusza, posłany do nerczyńskich kopalni. Wszyscy są teraz na osiedleniu, (1855); założyli tu folwark, na którym wspólnie prowadzą rolne gospodarstwo.
Od Wierch Czyty posuwając się dalej w górę rzeki, podróżny na przestrzeni kilku mil napotyka wsie Sziszkinę, Burgeńsk i inne, dalej dolina razem z pasmem Jabłonowem zmienia kierunek na wschód i aż do swoich źródeł jest niezaludnioną. Rzeka Czyta wypływa z Jabłonowych gór; w wierzchowiskach jej są wysokie szczyty (golce), zwane: jeden Saran, a drugi Songicam. Od doliny Czyty przeszedłszy przez Jabłonowe pasmo, podróżny wejdzie w doliny należące do systematu wód Witimu, w których przed kilku laty odkryto bogate pokłady złota.
Dla dopełnienia opisu miasta Czyty, powiedzieć należy, że Amerykanin Collins, ajent jakiegoś handlowego towarzystwa ze Stanów Zjednoczonych, podróżował w 1856. roku po Zabajkalu i podał rządowi projekt do wybudowania kolei żelaznej od Czyty do Irkucka kosztem tegoż towarzystwa. Kolej ta bez wątpienia byłaby bardzo pożyteczną dla tutejszej krainy, a ułatwiając komunikacyę z oceanem Wschodnim, ożywiłaby handel moskiewski z Ameryką, Chinami i Japonią. Collins żądał, ażeby ziemie, przez które przeprowadzi kolej, po obu stronach drogi na wiorstę czy też na dwie były oddane ze wszystkiem, co się w ziemi znajdzie, na zupełną własność towarzystwa. Dla tego to warunku głównie, projekt Amerykanina został w 1857. r. w Petersburgu odrzucony; niedalekim jest jednak czas, w którym wschód Azyi połączony zostanie koleją żelazną z Europą, która dziesięćkroć razy zwiększy tutaj potęgę i znaczenie Moskwy, groźne dla interesów i całości innych państw Azyi i Europy.






  1. Nazwisko Jabłonowe góry nie pochodzi od jabłoni, które tutaj nie rosną, lecz od wyrazu tunguzkiego Jableni, z którego Moskale utworzyli Jabłonowe. Tunguzi nazywają te góry «Jableni daba.» Daba oznacza górę.
  2. O 6 wiorst od Kukińska a 40 od Czyty, na stoku suchej piaszczysto-gliniastej góry, bije mineralne źródło, które co rok zmienia swoje miejsce. Woda tego źródła należy do gatunku szczawów, temperatura 2 i ½ R. pomaga chorującym na szkorbut i reumatyzmy.
  3. Niedaleko od Doronińska są jeziora z solą glauberską, zwaną tutaj gudżyr. Z Białego jeziora pod Doronińskiem i z jezior w czitkańskiej gminie wierchnioudińskiego powiatu wydobywają rocznie około 4 000 pudów soli glauberskiej. Dzierżawcy płacą skarbowi od puda soli 10 kopiejek. Obecnie (1855. r.) dzierżawną Białego jeziora jest Cels Lewicki. Sol glauberską spławia on do Czyty, gdzie w hucie szklannej używają jej jako potażu.
  4. Mieszkańcy miasta na lat 10 uwolnieni są od wszelkiego podatku, lecz za to każdy mieszczanin obowiązany jest w przeciągu lat 3. wystawić dom wartujący przynajmniej 100 rs., a każdy kupiec dom wartujący przynajmniej 300 rs. Dochód miasta stanowi sprzedaż placów. Jeżeli kto kupuje pod budynkl 500 sążni □, za każdy sążeń płaci 3 kop. sr., jeżeli kto kupuje 1,000 sążni □, płaci za każdy sążeń pierwszej połowy 3 kop. sr., a za każdy sążeń drugiej połowy po 5 kop. sr., jeżeli kupuje 1,500 sążni □, płaci za każdy sążeń ostatniej pięćsetki po 8 kop. sr., a jeżeli 2,000 sążni, za każdy sążeń czwartej piećsetki po 12 kop. sr. Prócz dochodu z placów, opłata za konsensa stanowi drugą rubrykę dochodów miasta; zresztą żadnego podatku nikt w Czycie nie płaci.
  5. W roku 1857 z miasta Nerczyńska przeniesiono do Czyty stolicę powiatu nerczyńskiego.
  6. Wanda z Frizów Malecka, wdowa po audytorze wojsk polskich, zmarła w 60. roku życia w Warszawie dnia 23. października 1860. r. Ona i mąż jej dobrze zasłużyli się krajowi.
  7. Sokołowski, pułkownik, nie zły człowiek, umarł w Czycie 1860. roku.
  8. Garnizon zabajkalski r. 1859 został zniesiony i zamieniony kozackim.
  9. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku — winno być: pozasłużbowem.
  10. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku — winno być: Aleksandrowsku.
  11. Zapolski jako oficer rosyjski walczył w 1831. r. z Polakami i przez nich wzięty był do niewoli. Podoficer Zwoliński prowadził go do sztabu, a w drodze zanocował w karczmie, z której Zapolski uciekł. Zwoliński po kampanii 1831. r. posłany do robót w Nerczyńsku, później był dozorcą stacyi pocztowej w Naczynie. Gdy Zapolski już jako gubernator przejeżdżał przez stacyę, Zwoliński poznał go i przypomniawszy jego ucieczkę rzekł: «Jenerale, nawarzyłeś mi bigosu przed 25 laty, gdyś z pod mego dozoru uciekł z karczmy. To się nie godzi, niepowinieneś był zdradzać mojej ufności.» Zapolski przypomniał sobie wszystkie okoliczności swej ucieczki i rad ze spotkania, tłumaczył się, dla czego zmuszony był zdradzić jego ufność.