Ordynat Michorowski/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ordynat Michorowski |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego Sp. z o. o. |
Wydanie | trzynaste |
Data wyd. | 1930 |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Od tego czasu Bohdan zaniechał swatów. Ale zaraz po powrocie ze swej szalonej wycieczki konnej był już z ordynatem, jak gdyby nigdy nic, na najlepszej stopie. Waldemar nie mógł zbyt długo na niego się gniewać. Zawsze Bohdan każdy swój wybryk postawił w takiem świetle, że trzeba było albo się śmiać, albo odrazu zapomnieć.
Ordynat zręcznie normował wyskoki kuzyna, lecz i największy takt nie na wiele się przydawał wobec jego śliskiej natury.
Młodszy Michorowski musiał pracować, jak każdy z praktykantów głębowickich. Umiał sobie jednak poradzić. Gdy go postawiono na polu do pilnowania robotników, stał przykładnie, ale z głową nad książką, którą woził z sobą. Często także rysował z natury pełne kształty wieśniaczek i potem pokazywał swe szkice ordynatowi. Gdy ten zwracał mu uwagę, że będąc zajęty, nie może pilnować robót, Bohdan odpowiadał lakonicznie:
— O!! Powinno im to wystarczyć, że stoję nad nimi; jeszcze mam uważać!... Przecie ekonomem nigdy nie będę.
Rolnictwo nudziło go, natomiast zajmowały fabryki i wszelkie inne instytucje majątkowe. Do lasów wymykał się ukradkiem, polując lub marząc wśród największych gąszczów. Nad ściętem drzewem potrafił płakać, ale psa, który się na niego rzucił, zasztyletował z zimną krwią. Potem sztylet cisnął w ogień i nie mógł domyć rąk, bo ciągle widział na nich krew.
Do zwierzyny strzelał zawzięcie, lecz tylko czworonożnej; za nic w świecie nie zabiłby ptaka. Mówił, że to stworzenie stojące wyżej od człowieka, bo ma bezwzględną swobodę.
Kiedy raz zobaczył hrabinę Ritę Trestkową, strzelającą do dzikiego gołębia, od tej pory przestał ją całować w rękę.
Był prędki i w gniewie gwałtowny. Mściwości nie znał.
Za jakieś małe przewinienie wyokładał raz szpicrutą chłopca stajennego aż do krwi. Gdy jednak usłyszał jego jęk, wycałował go jak brata i oddał mu całą swą pensję miesięczną i złoty zegarek.
O sprawach erotycznych również nie zapomniał. Co tydzień zmieniał ideały. Kaśki, Marysie, Kostki — były przez niego opiewane i rysowane w różnych pozach. Zachowywał zawsze estetykę i etykę w tych przelotnych słabostkach, tak, że ordynat, czujny i pod tym względem, nie mógł mu wyraźnie nic zarzucić.
Bohdan ożywił nietylko Głębowicze, ale i okolicę. Wszędzie go było pełno. Gdy pod koniec lata przyjechał do Głębowicz hrabia Herbski, nie poznał na razie Bohdana. Dawny nicejski hulaka i gracz zmienił się powierzchownie na lepsze. Trochę zmężniał i nabrał cery. Ruchy miał spokojniejsze, w twarzy wyraz wesoły, junacki, ale jednak inny, niż dawniej.
— Cóż ordynat zrobi z tym narwańcem? — pytał hrabia Dominik.
— Wykieruję go na porządnego Michorowskiego — z uśmiechem odrzekł Waldemar. To będzie człowiek, tylko trudny do prowadzenia, jak młody źrebiec arabski.
— Ordynat go okiełzna.
— Nie, okiełznać nie chcę. Wprowadzę go tylko na właściwą drogę.
Sam poleci!
— Na łeb, na szyję — i skręci kark! — dodał Herbski.
Waldemar zasępił się.
— To będzie człowiek — powtórzył w zamyśleniu.
— Kimże on chce być?...
— Administratorem. Do tego ma spryt. Zdolności do matematyki bajeczne, energja, rzutkość, pewna ścisłość wykonawcza, słowem: materjał jest.
— Ale musi nad sobą pracować, żeby się wyrobić.
Herbski kręcił głową powątpiewająco.
— Zawsze to już będzie ni to, ni owo — rzekł apatycznie. Nie pan i nie pracownik. Na pana nie posiada środków, a do pracy nie stworzony.
— Człowiek stworzony jest do wszystkiego, jeśli musi — odparł ordynat. — Wykształcę go u siebie i dam mu posadę u obcych. Niech zarabia na chleb, bo go inaczej nie będzie miał.
— Ha, chyba, że tak! Bo Głębowicze nie zrobią z niego pracownika. Za wielki tu komfort. Nawet ty, panie ordynacie, nie wykorzeniłbyś z niego żyłki wielkopańskiej. Przepych tutejszy zanadto gra na nerwach. Bohdan przecie wie, kim jest właściwie i kim mógłby być.
Ordynat zmienił temat rozmowy. Czuł tylko, że Bohdan jest celem dla niego, i że w pustce obecnej swego życia znalazł coś, co go jeszcze porywa.
Przytem „Bodzio“ zjednywał go sobie coraz więcej.
— To będzie człowiek — myślał ordynat uparcie.