Pójdźmy za Nim! (Sienkiewicz, 1894)/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pójdźmy za Nim! |
Pochodzenie | Pisma Henryka Sienkiewicza tom XX |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1894 |
Druk | Rubieszewski i Wrotnowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pewnego wieczoru, gdy po gwarnych rozprawach o wędrówce dusz, zostali sam na sam na tarasie, z którego widok był na morze, Cinna, wziąwszy rękę Tymona, wyznał otwarcie co mu było największem udręczeniem życia, i dla jakich powodów starał się zbliżyć do uczonych i filozofów z Serapeum:
— Tyle przynajmniej zyskałem — rzekł w końcu, żem poznał ciebie, Tymonie, i teraz wiem, że jeśli ty nie rozwiążesz zagadki mego życia, nikt inny tego uczynić nie zdoła.
Tymon wpatrywał się czas jakiś w wygładzoną toń morską, w której odbijał się nów księżyca, poczem rzekł:
— Widziałeś, Cinno, owe stada ptaków, które tu nadlatują w zimie z mroków północy? Czy wiesz, czego one szukają w Egipcie?
— Wiem. Ciepła i światła.
— Dusze ludzkie także szukają ciepła, które jest miłością, i światła, które oznacza prawdę. Ale ptaki wiedzą, dokąd lecieć po swe dobro, dusze zaś latają po bezdrożach, w zabłąkaniu, smutku i niepokoju.
— Czemu, szlachetny Tymonie, nie mogą znaleźć drogi?
— Dawniej spoczynek był w bogach, dziś wiara w bogi wypaliła się, jakby oliwa w lampie. Potem sądzono, że filozofia będzie dla dusz słońcem prawdy — dziś, jak sam wiesz najlepiej, na jej gruzach i w Rzymie i w Akademii w Atenach, i tu, siedzą sceptycy, którym zdawało się, że wnoszą spokój, a wnieśli niepokój. Bo wyrzec się świata i ciepła jest to zostawić dusze w ciemności, która jest niepokojem. Więc, wyciągnąwszy ręce przed siebie, szukamy po omacku wyjścia...
— Zali i ty go nie znalazłeś?
— Szukałem i nie znalazłem. Tyś szukał go w rozkoszy, ja w myśleniu — i obu nas jednaka mgła otacza; wiedz przeto, że nie sam jeden się dręczysz i że w tobie dręczy się dusza świata. Wszakże oddawna już nie wierzysz w bogów?
— W Rzymie czczą ich jeszcze publicznie i sprowadzają nawet nowych z Azyi i Egiptu, ale wierzą w nich szczerze chyba tylko przekupnie jarzyn, którzy z rana przyjeżdżają ze wsi do miasta.
— I ci są jedynie spokojni.
— Równie jak ci, którzy tu biją pokłony kotom i cebuli.
— Równie jak ci, którzy, jak syte zwierzęta, nie pragną niczego więcej, tylko snu po jadle.
— Lecz czyli wobec tego warto żyć?
— Zali wiemy, co nam przyniesie śmierć?
— Więc jakaż jest różnica między tobą a sceptykami?
— Sceptycy godzą się na ciemność, lub udają, że się godzą, ja zaś męczę się w niej.
— I nie widzisz wybawienia?
Tymon umilkł na chwilę, poczem odrzekł zwolna, jakby z pewnem wahaniem:
— Czekam go.
— Skąd?
— Nie wiem.
Potem wsparł głowę na dłoni i jakby pod wpływem ciszy, która zalegała tarasy, począł mówić równie przyciszonym głosem:
— Bo dziwna rzecz, ale czasem mi się wydaje, że gdyby świat nie mieścił w sobie nic więcej nad to, co wiemy, i gdybyśmy niczem więcej być nie mogli nad to, czem jesteśmy, toby nie było w nas niepokoju... Tak więc w chorobie czerpię nadzieję zdrowia... Wiara w Olimp i filozofia zmarły, ale zdrowiem może być jakaś nowa prawda, której nie znam.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nadspodziewanie, rozmowa ta przyniosła Cinnie wielką ulgę. Usłyszawszy, że nietylko on jest chory, ale cały świat chory, doznał takiego uczucia, jakby ktoś zdjął z niego ogromny ciężar i rozłożył go na tysiące ramion.