Pamiętnik (Brzozowski)/3.II.1911

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Brzozowski
Tytuł 3.II.1911
Pochodzenie Pamiętnik
Redaktor Ostap Ortwin
Wydawca Anna Brzozowska, E. Wende i S-ka
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


3. II.
Irzykowski jest ślepy i głupio zły.[3] Pisać Polakom, że historya sama się robi, że wskutek tego plany historyczne, o jakich pisałem ja, a przedewszystkiem już w swoim mądrym, głębokim i męskim artykule p. Koneczny, jest rzeczą niepotrzebną, jest wszczynaniem kwestyi sztucznych — to już szczyt ograniczoności. A ci panowie z »Widnokręgów« z tą samą dobrą miną dobrze wychowanych chłopczyków przełknęli artykuł Konecznego[5] i drukują teraz kwasy starokawalerskie Irzykowskiego. To wydaje się im bezstronnością, równowagą myślową, powagą. Bóg wie wreszcie. Żadną miarą nie umiem sobie wyobrazić wnętrza głowy Biegeleisenów. Historya się robi sama. Nie sama, lecz przez olbrzymie machiny woli wytężonej przeciwko nam. Nie mogę pisać nawet dla siebie o tem. Pragnę zapomnieć o istnieniu Irzykowskiego; jest to prawdziwa zmora. Jeżeli zwaryuję, on i Herbaczewski będą mojemi widmami prześladowczemi.[6]





  1. 1,0 1,1 Brzozowski łączy tu przez nieznajomość stosunków miejscowych p. dr. Bronisława Biegeleisena ze szkołą filozoficzną prof. Twardowskiego na wszechnicy lwowskiej. Popełnia przez to błąd faktyczny, gdyż p. Biegeleisen nie jest wychowankiem tej szkoły, która zatem za jego ewentualne „grzechy“ nie może ponosić odpowiedzialności.
  2. 2,0 2,1 Z umysłu nie mówię o heglizmie ani klasycznym, ani tych jego postaciach, które zostały wytworzone pod wpływem myśli Hegla jak np. Giov. Gentile, Benedetto Croce. Heglizm bowiem, to coś całkiem innego, niż racyonalizm Irzykowskiego.
  3. W ustępach tych Brzozowski reaguje na artykuły Irzykowskiego, pomieszczone w grudniowych i styczniowych zeszytach lwowskiego czasopisma „Widnokręgi“. W artykułach tych (Dostojny bzik tragiczności“ i „W kształt linii spiralnej“), zwłaszcza w drugim z rzędu Irzykowski, zwalczając, zresztą słusznie, pewne śmiesznostki, przesady i nałogi naszego świata literackiego, mimochodem zaczepił Brzozowskiego, jakby go głównie obciążyć chciał odpowiedzialnością za te zboczenia, czysto literackiej, estetycznej, salonowej raczej natury. Błąd Irzykowskiego tkwił przedewszystkiem w tem, że pojęcia i poglądy Brzozowskiego związane ściśle z socyologicznym rozbiorem prądów umysłowych i literackich, z biosocyologiczną oceną myśli i teoryi, w których Brzozowski widział nie tyle, jak Irzykowski to mylnie parafrazuje, „jałowe odbicia obszerniejszego wysiłku duszy“, ale zawsze wyrazy szerszych i głębszych interesów klasowych i narodowych, Irzykowski przenosił na teren wyłącznie książkowych zagadnień. Odrywał on je w ten sposób ze splotu i całokształtu zasadniczego ujęcia ideowego, skutkiem czego pewne podstawowe Brzozowskiego chwyty, jak irracyonalizm, (raczej antyintelligentyzm, niż antyintellektualizm) romantyzm i historyzm doznawały gwałtownego wypaczenia zmieniając się w pewne dowolne figury myślowe, „koło których ludzkość się kręci“ jak tancerze w kotylionie na sali balowej wedle manewrów wodzireja lub figurki na szachownicy pod ręką partnera.
    Ataki te dotknęły Brzozowskiego do żywego, jak świadczą powołane wyżej ustępy Pamiętnika, pisane świeżo pod ich wrażeniem. W papierach Brzozowskiego znalazłem list, pisany do mnie w tym czasie, poruszający również tę Jego wówczas bolączkę, którego jednak autor, z przyczyn niewiadomych, nie wyekspedyował. Z listu tego przytaczam tu wyjątki, dotyczące tej polemiki.
    »Piszę do Was, bo jestem zły i o ile się nie wygadam, będzie mi to truło myśli i robotę. Widnokręgi przysłały mi dwa Nry z artykułem Br. Gałczyńskiego, bardzo przyzwoitym i miłym i artykułami Irzykowskiego, które doprowadziły mię do wściekłości. Irzykowski zapowiada polemikę, ale dziś już mówi o »moich błędach« i nazywa mnie »arcyirracyonalistą«. Pisze, że racyonalizm posługuje się irracyonalizmem. Jeżeli tak, to wypada mu pośpiesznie wrócić nie do Hegla, lecz nawet do Mojżesza i wyrzec się Darwina; jeżeli bowiem racyonalizm posługuje się irracyonalizmem, tj. życiem, musiał on istnieć od początku jako wyższy, niż życie rozum, gotowy i zupełny. A więc Mojżesz, Platon, bo nawet wątpię, czy Hegel. Irzykowskiemu nie do twarzy walczyć ze mną uszczypliwemi definicyami i to na kredyt. Na kredyt pozycyi niepodobnej do utrzymania, ani genetycznie, ani teoryopoznawczo, ani psychologicznie. Niech próbuje. Ja, o ile będzie pisał w osobiście uszczypliwym tonie, zniewolony będę jego wystąpienie ignorować. Natomiast kły mi rosną do polemiki en grand z kierunkami, do porządnej rzezi teoryi, stanowisk, doktryn, pojęć«.
    »Dalej zirytował mię Irzykowski, stawiając mnie tuż obok Feldmana. Jeżeli Feldman jest czemś, ja jestem niczem i odwrotnie. Mówię tu o krytyce. Od kogoś innegoby mnie to nie obeszło, od Irzykowskiego mię boli. Jużem napisał do niego list, ale go nie wyślę. Niech idzie między posthuma: nawiasem, od 2 miesięcy piszę Pamiętniki, pisane z celem druku, ale pośmiertnego. W formie dziennika z rekapitulacyą, gdy jest nastrój.
    Musiałem przed kimś żółć na Irzykowskiego wylać, bo inaczej wytrysłaby ona w jakimś odsyłaczu, a publicznie jest dla mnie Irzykowski nietykalny.
    Chcę teraz posłać parę rzeczy Widnokręgom, lubo
    Biegeleisen gnębi mnie dystykcyą. Gdy czytam go, widzę bardzo biały kołnierzyk i dużo fiksatuaru.
    Ten Twardowski[1]. On także stoi na stanowisku, »że referat posługuje się wszystkiem«, ponieważ na początku c. k. Uniwersytetu jest umiejący pisać porządnie referaty i przy końcu powinien być urzędnik umiejący pisać referaty«.

    W post-scriptum tego listu dodaje Brzozowski:
    »Po namyśle odpisałem Irzykowskiemu. Poślę Wam ten artykuł wraz z korektami, jeżeli uznacie za odpowiednie, dajcie go T. Dąbrowskiemu z prośbą o wydrukowanie. Ale zróbcie, jak chcecie«.

    W papierach pośmiertnych znalazłem również niewysłany wówczas rękopis artykułu polemicznego w odpowiedzi Irzykowskiemu napisanego, który tutaj in extenso przytaczam, jako częściową bodaj autoobronę Brzozowskiego z za grobu na ataki, które z pewnością nie byłby pominął milczeniem, gdyby go przedwcześnie śmierć nie była zaskoczyła, zwłaszcza, że następnie ponowiły się one jeszcze ze strony Irzykowskiego, w stopniu znacznie wzmocnionym w jego „Aforyzmach o czynie“.

    »Nie sądzę właściwie, aby w przeciętnych warunkach polemika przyczyniała się do wyjaśnienia rzeczowego stanu zagadnień, o które polemizującym pisarzom chodzi; szczególniej zaś nie sądzę, aby mogła być ona pożyteczna u nas, gdy idzie o zagadnienia filozoficzne. Nasza filozofia jest tak nikłą roślinką, że przedewszystkiem troszczyć się nam potrzeba, o to, by istniejące potencyalnie raczej kierunki rozwijały się; dziś jeszcze przedwczesną jest walka o pokarm i światło, gdyż wątłe i ledwo zaczynające istnieć organizmy zużyć są w stanie i przyswoić sobie tak niewielkie ilości pokarmu, że zbraknąć im go nie może. Właściwie nasi filozofowie więcej jeszcze powinniby się troszczyć o rozwijanie i wypowiadanie własnych swych stanowisk, niż o to, co myślą domniemani czy rzeczywiści współzawodnicy. Ile razy przynajmniej czytam mniej lub więcej surowe, czy też przychylne, lecz wytykające mi niejasności w moich pracach sądy, czuję, że istotnie zagadnienie przemaga jeszcze tak dalece w mojej myśli nad wynikiem, że tego rodzaju krytyka jest uzasadniona, nawet, gdy ten lub inny krytyk jej uzasadnić nie umie. W tym wypadku jest właściwie jeszcze więcej racyi, by prowadzić dalej swą pracę i w ten sposób najskuteczniej przyczynić się do wyjaśnienia metody i stanowiska, wykazania ich granic i faktycznej zdolności do życia. Zdolność do życia rozstrzyga ostatecznie: tej zaś nie dają jeszcze zwycięstwa polemiczne ani też nie odejmują jej porażki.
    Takie nawet stanowisko woobec polemiki nie usprawiedliwia jednak milczenia, gdy prowadzić ono może do utrwalenia nieporozumień. Karol Irzykowski w ostatnich swych artykułach drukowanych w Widnokręgach mówi w kilku miejscach o mnie i mówi w sposób, który jak sądzę, w błąd wprowadzić może czytelników, którzy pojmują pewne wyrazy w innem znaczeniu, niż to, jakie posiadają one w ścisłem dochodzeniu filozoficznem. Nazywa mię Irzykowski »naszym arcy-irracyonalistą«; przyznam się, że nie pojmuję tonu tej ironicznej definicyi. Działalność moja w dziedzinie filozofii jest zawsze tak wyłącznie teoretyczna: posługuję się w niej tak całkowicie dyskusyą, i to nie oszczędzającą czytelnikom trudności dyskusyą, że może byłoby sprawiedliwiej nie stosować do mnie pod tym przynajmniej względem owego teatralnego »arcy«. O ile wiem, żaden gramofon nie wygłosił moich artykułów o »złudzeniach racyonalizmu« i o »sentymentalizmie«; pozostały one skromnie w książce, która nikomu się nie narzuca i to w tym stopniu, że treść ich, jak widzę, jest do dziś dnia Irzykowskiemu obca. Rozumiem jednak, że człowiekowi, który dostrzegł szkodliwy błąd wolno jest posługiwać się przeciwko niemu wszelką bronią. Irzykowski zaś jest pewien, że odkrył nietylko moje błędy, ale nawet ich źródło. Szkoda tylko, że już dzisiaj nazywa je błędami, gdy polemikę odkłada na przyszłość. Wystawia on w ten sposób weksel, którego realność ja kwestyonuję.
    Irzykowski twierdzi, że nie irracyonalizm posługuje się racyonalizmem, lecz przeciwnie racyonalizm irracyonalizmem. Byłbym ciekaw, w jakiż też sposób będzie on tego dowodził, gdyż w drodze tego dowodzenia musi
    on nie tylko stoczyć walną polemikę z rozmaitemi i to najżywotniejszemi kierunkami nowoczesnej psychologii, etyki, teoryi poznania, nie tylko musi zrewolucjonizować dość silnem uznaniem cieszące się poglądy biologiczne i historyczne, nie tylko musi napisać nową historyę Europy, lecz także rozstać się z własnemi swemi i to bardzo zasadniczemi stanowiskami. O ile wiem naprzykład w biologii był dotąd Irzykowski raczej darwinistą w rozległym przynajmniej znaczeniu tego wyrazu; teraz widocznie wraca on na stanowisko bliższe Mojższowi. Jeżeli bowiem racyonalizm posługuje się irracyonalizmem, to naturalnie nie życie jako irracyonalny, aracyonalny proces wytworzyło jako jedną z swych kreacyi rozum i jego formy bardziej wyrafinowane, lecz przeciwnie rozum to posłużył się życiem dla swoich własnych celów. Nie życie też i walka z jego nieprzewidzianościami stworzyły rozum ludzki, lecz rozum to, racyonalizm posługiwał się życiem tem i jego warunkami co najwyżej już jako sposobnością dla swego działania.
    Irzykowski powie mi, że dla niego życie jest procesem pozapsychicznym w zasadzie, że jest to fakt na powierzchni którego wyłania się świadomość i rozum. Mniejsza już o to, że teoryopoznawczo bardzo ciekawą jest rzeczą ten fakt istniejący o własnej sile; ale nie będę się o to spierał; wystarczy mi, że w takim razie życie jest faktem pozapsychicznym, który tworzy jako swój przypadek świadomość i rozum, a więc coś pozarozumnego rozumem się posługuje. Otóż to właśnie, odpowie mi Irzykowski, na tem zasadzają się prawa rozumu, że raz pojawiwszy się usiłuje on poddać swej władzy ten obcy mu fakt. Pięknie. By jednak coś takiego jak to poddanie władzy nastąpiło, musi ono być czyjąś wolą, musi czyjaś działalność zostać wprawiona w ruch, stać się pożądaną. By stać się działalnością, racyonalizm musi być aktem woli. Irzykowski musi tu obalić woluntarystyczną psychologię, musi rozstać się z Machem nawet, którego cenił do niedawna, musi znaleźć się w osamotnieniu wśród nowoczesnej filozofii i znaleźć się w sąsiedztwie z reprezentującymi prymat dogmatu prałatami potępiającymi modernizm. Prócz bowiem dogmatycznych antimodernistycznych katolickich myślicieli trudno dzisiaj o pisarzów reprezentujących konsekwentny inelektualizm w psychologii teoryi poznania, etyce[2]. Dla Macha przecież twórczość naukowa, twórczość, której wynikiem staje się po odpowiedniem logicznem i literackiem opracowaniu to, co bywa nazywane rozumem jest stwierdzeniem doświadczalnem darwinizmu; rozum musi być stworzony, wynaleziony przez życie, zanim zacznie istnieć. Jeżeli Irzykowski chce jednak utrzymać się na swem stanowisku, musi zakwestyonować etyczną wartość doświadczenia, tworzenia nowych elementów poznania i rozumu. Doświadczenie dostarcza środków, racyonalizm wytyka cele, skądże je czerpie? Ma w sobie; na jakiej więc fazie doświadczenie wystarcza do stworzenia absolutnego wzoru? Neoplatonicy, chrześcijanie mają na to odpowiedź. Logos, słowo wcielone, Bóg-człowiek jest wzorem i normą, raz na zawsze. Rozumiem, że Irzykowski nie jest ograniczony w wyborze i Bab był boskim wzorem; dlaczegóż nie miałby być znany Irzykowskiemu jakiś inny boski intelekt. Jeżeli ja występuję przeciwko racyonalizmowi i to z względów etycznych także, jeżeli twierdzę, że tylko żywe życie tworzy wartości i żadna określona wartość ideałem być nie może, jeżeli twierdzę, że rozum jest narzędziem, którego nie wolno się pozbywać, bez poznawczych praww po temu, ale tylko irracyonalizm życia, jego twórczość wytwarza nam kierunki i cele, to czynię to właśnie dlatego, że racyonalizm prowadzi nieuniknienie do ubóstwienia pewnej dziejowej treści, do antropomorfizmu. Nim Irzykowski mi wykaże, w jaki sposób może istnieć rozum jako coś niezależnego od sumy pewnego doświadczenia dziejowego, może lepiej będzie, aby powstrzymał się od ironii i uszczypliwości. Irzykowski powie mi, że racyonalizm jest to forma, metoda opracowywania wszelkich treści; teoryo poznawczo i historycznie jest to ryzykowne, ale przedewszystkiem nie przyda się to Irzykowskiemu na nic. Istotnie racyonalizm jest metodą takiego opracowania całego znanego nam doświadczenia, by dało się ono wyrazić w formie systematu logicznie powiązanych twierdzeń. Dzisiejsze pojęcie nauki nie może pogodzić się z tem, aby nawet jako środek, jako prawidło obowiązywało nas tylko to w naszem doświadczeniu, co daje się wyrazić w taki literacko gładki sposób. Prawidła nasze czerpiemy z całego doświadczenia, z wszystkich jego faktów, niezależnie, czy się dadzą przedstawić jako spojna całość, a to właśnie dlatego, że odkryliśmy teoryopoznawczo etyczną wartość pierwiastku pałłubicznego, że jak mówi sympatyczny dotąd Irzykowskiemu (wypada się z nim rozstać: zdecydowany irracyonalista) H. G. Wells: życie składa się z nałogu i przygody. Co jednak jest doświadczeniem, faktem dla nas? oto to, co istnieje jako element, warunek naszego działania na tym poziomie życia, jakie chcemy prowadzić. Co określa ten poziom? To, że my go chcemy prowadzić: suma więc naszych upodobań, pragnień. Co rozstrzyga jednak o wyborze? To, co wybieramy sami, my sami jako życie. Nie rozum, gdyż jest on tylko formą, w jakiej może istnieć dla nas doświadczenie osiągnięte i to bynajmniej nie całe, nie każde doświadczenie, lecz życie właśnie jako pożądanie, wola, dążenie, które wytworzyło wszelkie doświadczenia. Zdaje się więc, że mam prawo być ciekawym tych wywodów, na których podstawie Irzykowski mówi już dziś o moich błędach. Ale tajemnica tego jest inna. Irzykowski się boi ukrytych dążeń mego irracyonalizmu, naturalnie boi się on mego »krypto-katolicyzmu«. Zdawałoby się jednak, że ten antiseptyczny stosunek do poznania nie licuje z człowiekiem, który niegdyś myślał o zakładaniu pisma, »które mogłoby nawet doprowadzić do samobójstwa całego komitetu redakcyjnego«. Zresztą katolicyzm i irracyonalizm są to dwie różne sprawy. Czy Irzykowski chce przysięgać na wszystko, co jest na indeksie? Jest tam dużo głupstw. Czy przeraża go, że obok Bergsona jest Le-Roy, a od tego krok do Tyrrela? A czy zna on racyonalistycznych teologów z lóż masońskich? Dzisiaj tu na Zachodzie ludzie swobodni walczą z nimi przedewszystkiem; dla Benedetta Croce (a to nawet intelektualista) najgroźniejszy nieprzyjaciel to »mentalitá masonica«.
    Pozwolę też sobie zaprotestować i to nie w moim nawet wyłącznie interesie przeciwko zestawianiu moich dochodzeń co do romantyzmu z działalnością pana Feldmana. Irzykowski niesłusznie krzywdzi Feldmana, dla którego wszystko, co ja piszę, jest nie tylko obce, lecz właściwie psychicznie nawet nie istnieje; na widnokręgu świata pana Feldmana niema miejsca nawet dla moich zagadnień; takie zestawienie więc może być dla niego przykrem, gdyż osobistem przypomnieniem zasady, że życie jest snem lub nawet z czegoś mniej realnego jeszcze niż sen utkanem.

  4. Aluzya do artykułu p. Dra Feliksa Konecznego redaktora „Świata słowiańskiego“ p. t. „Teorya Grunwaldu“. (Przegląd Powszechny, 1910, lipiec). Artykuł ten znany był autorowi z przedruku w „Widnokręgach“ z dn. 10 sierpnia 1910. Z. X.—XII. Wzmianka o nim powtarza się jeszcze na str. 132.
  5. O mądrym, głębokim i męskim artykule p. Konecznego p. t. Teorya Grunwaldu, patrz przypis do str. 13.[4]
  6. W ustępach tych Brzozowski reaguje na artykuły Irzykowskiego, pomieszczone w grudniowych i styczniowych zeszytach lwowskiego czasopisma „Widnokręgi“. W artykułach tych (Dostojny bzik tragiczności“ i „W kształt linii spiralnej“), zwłaszcza w drugim z rzędu Irzykowski, zwalczając, zresztą słusznie, pewne śmiesznostki, przesady i nałogi naszego świata literackiego, mimochodem zaczepił Brzozowskiego, jakby go głównie obciążyć chciał odpowiedzialnością za te zboczenia, czysto literackiej, estetycznej, salonowej raczej natury. Błąd Irzykowskiego tkwił przedewszystkiem w tem, że pojęcia i poglądy Brzozowskiego związane ściśle z socyologicznym rozbiorem prądów umysłowych i literackich, z biosocyologiczną oceną myśli i teoryi, w których Brzozowski widział nie tyle, jak Irzykowski to mylnie parafrazuje, „jałowe odbicia obszerniejszego wysiłku duszy“, ale zawsze wyrazy szerszych i głębszych interesów klasowych i narodowych, Irzykowski przenosił na teren wyłącznie książkowych zagadnień. Odrywał on je w ten sposób ze splotu i całokształtu zasadniczego ujęcia ideowego, skutkiem czego pewne podstawowe Brzozowskiego chwyty, jak irracyonalizm, (raczej antyintelligentyzm, niż antyintellektualizm) romantyzm i historyzm doznawały gwałtownego wypaczenia zmieniając się w pewne dowolne figury myślowe, „koło których ludzkość się kręci“ jak tancerze w kotylionie na sali balowej wedle manewrów wodzireja lub figurki na szachownicy pod ręką partnera.
    Ataki te dotknęły Brzozowskiego do żywego, jak świadczą powołane wyżej ustępy Pamiętnika, pisane świeżo pod ich wrażeniem. W papierach Brzozowskiego znalazłem list, pisany do mnie w tym czasie, poruszający również tę Jego wówczas bolączkę, którego jednak autor, z przyczyn niewiadomych, nie wyekspedyował. Z listu tego przytaczam tu wyjątki, dotyczące tej polemiki.
    »Piszę do Was, bo jestem zły i o ile się nie wygadam, będzie mi to truło myśli i robotę. Widnokręgi przysłały mi dwa Nry z artykułem Br. Gałczyńskiego, bardzo przyzwoitym i miłym i artykułami Irzykowskiego, które doprowadziły mię do wściekłości. Irzykowski zapowiada polemikę, ale dziś już mówi o »moich błędach« i nazywa mnie »arcyirracyonalistą«. Pisze, że racyonalizm posługuje się irracyonalizmem. Jeżeli tak, to wypada mu pośpiesznie wrócić nie do Hegla, lecz nawet do Mojżesza i wyrzec się Darwina; jeżeli bowiem racyonalizm posługuje się irracyonalizmem, tj. życiem, musiał on istnieć od początku jako wyższy, niż życie rozum, gotowy i zupełny. A więc Mojżesz, Platon, bo nawet wątpię, czy Hegel. Irzykowskiemu nie do twarzy walczyć ze mną uszczypliwemi definicyami i to na kredyt. Na kredyt pozycyi niepodobnej do utrzymania, ani genetycznie, ani teoryopoznawczo, ani psychologicznie. Niech próbuje. Ja, o ile będzie pisał w osobiście uszczypliwym tonie, zniewolony będę jego wystąpienie ignorować. Natomiast kły mi rosną do polemiki en grand z kierunkami, do porządnej rzezi teoryi, stanowisk, doktryn, pojęć«.
    »Dalej zirytował mię Irzykowski, stawiając mnie tuż obok Feldmana. Jeżeli Feldman jest czemś, ja jestem niczem i odwrotnie. Mówię tu o krytyce. Od kogoś innegoby mnie to nie obeszło, od Irzykowskiego mię boli. Jużem napisał do niego list, ale go nie wyślę. Niech idzie między posthuma: nawiasem, od 2 miesięcy piszę Pamiętniki, pisane z celem druku, ale pośmiertnego. W formie dziennika z rekapitulacyą, gdy jest nastrój.
    Musiałem przed kimś żółć na Irzykowskiego wylać, bo inaczej wytrysłaby ona w jakimś odsyłaczu, a publicznie jest dla mnie Irzykowski nietykalny.
    Chcę teraz posłać parę rzeczy Widnokręgom, lubo
    Biegeleisen gnębi mnie dystykcyą. Gdy czytam go, widzę bardzo biały kołnierzyk i dużo fiksatuaru.
    Ten Twardowski[1]. On także stoi na stanowisku, »że referat posługuje się wszystkiem«, ponieważ na początku c. k. Uniwersytetu jest umiejący pisać porządnie referaty i przy końcu powinien być urzędnik umiejący pisać referaty«.

    W post-scriptum tego listu dodaje Brzozowski:
    »Po namyśle odpisałem Irzykowskiemu. Poślę Wam ten artykuł wraz z korektami, jeżeli uznacie za odpowiednie, dajcie go T. Dąbrowskiemu z prośbą o wydrukowanie. Ale zróbcie, jak chcecie«.

    W papierach pośmiertnych znalazłem również niewysłany wówczas rękopis artykułu polemicznego w odpowiedzi Irzykowskiemu napisanego, który tutaj in extenso przytaczam, jako częściową bodaj autoobronę Brzozowskiego z za grobu na ataki, które z pewnością nie byłby pominął milczeniem, gdyby go przedwcześnie śmierć nie była zaskoczyła, zwłaszcza, że następnie ponowiły się one jeszcze ze strony Irzykowskiego, w stopniu znacznie wzmocnionym w jego „Aforyzmach o czynie“.

    »Nie sądzę właściwie, aby w przeciętnych warunkach polemika przyczyniała się do wyjaśnienia rzeczowego stanu zagadnień, o które polemizującym pisarzom chodzi; szczególniej zaś nie sądzę, aby mogła być ona pożyteczna u nas, gdy idzie o zagadnienia filozoficzne. Nasza filozofia jest tak nikłą roślinką, że przedewszystkiem troszczyć się nam potrzeba, o to, by istniejące potencyalnie raczej kierunki rozwijały się; dziś jeszcze przedwczesną jest walka o pokarm i światło, gdyż wątłe i ledwo zaczynające istnieć organizmy zużyć są w stanie i przyswoić sobie tak niewielkie ilości pokarmu, że zbraknąć im go nie może. Właściwie nasi filozofowie więcej jeszcze powinniby się troszczyć o rozwijanie i wypowiadanie własnych swych stanowisk, niż o to, co myślą domniemani czy rzeczywiści współzawodnicy. Ile razy przynajmniej czytam mniej lub więcej surowe, czy też przychylne, lecz wytykające mi niejasności w moich pracach sądy, czuję, że istotnie zagadnienie przemaga jeszcze tak dalece w mojej myśli nad wynikiem, że tego rodzaju krytyka jest uzasadniona, nawet, gdy ten lub inny krytyk jej uzasadnić nie umie. W tym wypadku jest właściwie jeszcze więcej racyi, by prowadzić dalej swą pracę i w ten sposób najskuteczniej przyczynić się do wyjaśnienia metody i stanowiska, wykazania ich granic i faktycznej zdolności do życia. Zdolność do życia rozstrzyga ostatecznie: tej zaś nie dają jeszcze zwycięstwa polemiczne ani też nie odejmują jej porażki.
    Takie nawet stanowisko woobec polemiki nie usprawiedliwia jednak milczenia, gdy prowadzić ono może do utrwalenia nieporozumień. Karol Irzykowski w ostatnich swych artykułach drukowanych w Widnokręgach mówi w kilku miejscach o mnie i mówi w sposób, który jak sądzę, w błąd wprowadzić może czytelników, którzy pojmują pewne wyrazy w innem znaczeniu, niż to, jakie posiadają one w ścisłem dochodzeniu filozoficznem. Nazywa mię Irzykowski »naszym arcy-irracyonalistą«; przyznam się, że nie pojmuję tonu tej ironicznej definicyi. Działalność moja w dziedzinie filozofii jest zawsze tak wyłącznie teoretyczna: posługuję się w niej tak całkowicie dyskusyą, i to nie oszczędzającą czytelnikom trudności dyskusyą, że może byłoby sprawiedliwiej nie stosować do mnie pod tym przynajmniej względem owego teatralnego »arcy«. O ile wiem, żaden gramofon nie wygłosił moich artykułów o »złudzeniach racyonalizmu« i o »sentymentalizmie«; pozostały one skromnie w książce, która nikomu się nie narzuca i to w tym stopniu, że treść ich, jak widzę, jest do dziś dnia Irzykowskiemu obca. Rozumiem jednak, że człowiekowi, który dostrzegł szkodliwy błąd wolno jest posługiwać się przeciwko niemu wszelką bronią. Irzykowski zaś jest pewien, że odkrył nietylko moje błędy, ale nawet ich źródło. Szkoda tylko, że już dzisiaj nazywa je błędami, gdy polemikę odkłada na przyszłość. Wystawia on w ten sposób weksel, którego realność ja kwestyonuję.
    Irzykowski twierdzi, że nie irracyonalizm posługuje się racyonalizmem, lecz przeciwnie racyonalizm irracyonalizmem. Byłbym ciekaw, w jakiż też sposób będzie on tego dowodził, gdyż w drodze tego dowodzenia musi
    on nie tylko stoczyć walną polemikę z rozmaitemi i to najżywotniejszemi kierunkami nowoczesnej psychologii, etyki, teoryi poznania, nie tylko musi zrewolucjonizować dość silnem uznaniem cieszące się poglądy biologiczne i historyczne, nie tylko musi napisać nową historyę Europy, lecz także rozstać się z własnemi swemi i to bardzo zasadniczemi stanowiskami. O ile wiem naprzykład w biologii był dotąd Irzykowski raczej darwinistą w rozległym przynajmniej znaczeniu tego wyrazu; teraz widocznie wraca on na stanowisko bliższe Mojższowi. Jeżeli bowiem racyonalizm posługuje się irracyonalizmem, to naturalnie nie życie jako irracyonalny, aracyonalny proces wytworzyło jako jedną z swych kreacyi rozum i jego formy bardziej wyrafinowane, lecz przeciwnie rozum to posłużył się życiem dla swoich własnych celów. Nie życie też i walka z jego nieprzewidzianościami stworzyły rozum ludzki, lecz rozum to, racyonalizm posługiwał się życiem tem i jego warunkami co najwyżej już jako sposobnością dla swego działania.
    Irzykowski powie mi, że dla niego życie jest procesem pozapsychicznym w zasadzie, że jest to fakt na powierzchni którego wyłania się świadomość i rozum. Mniejsza już o to, że teoryopoznawczo bardzo ciekawą jest rzeczą ten fakt istniejący o własnej sile; ale nie będę się o to spierał; wystarczy mi, że w takim razie życie jest faktem pozapsychicznym, który tworzy jako swój przypadek świadomość i rozum, a więc coś pozarozumnego rozumem się posługuje. Otóż to właśnie, odpowie mi Irzykowski, na tem zasadzają się prawa rozumu, że raz pojawiwszy się usiłuje on poddać swej władzy ten obcy mu fakt. Pięknie. By jednak coś takiego jak to poddanie władzy nastąpiło, musi ono być czyjąś wolą, musi czyjaś działalność zostać wprawiona w ruch, stać się pożądaną. By stać się działalnością, racyonalizm musi być aktem woli. Irzykowski musi tu obalić woluntarystyczną psychologię, musi rozstać się z Machem nawet, którego cenił do niedawna, musi znaleźć się w osamotnieniu wśród nowoczesnej filozofii i znaleźć się w sąsiedztwie z reprezentującymi prymat dogmatu prałatami potępiającymi modernizm. Prócz bowiem dogmatycznych antimodernistycznych katolickich myślicieli trudno dzisiaj o pisarzów reprezentujących konsekwentny inelektualizm w psychologii teoryi poznania, etyce[2]. Dla Macha przecież twórczość naukowa, twórczość, której wynikiem staje się po odpowiedniem logicznem i literackiem opracowaniu to, co bywa nazywane rozumem jest stwierdzeniem doświadczalnem darwinizmu; rozum musi być stworzony, wynaleziony przez życie, zanim zacznie istnieć. Jeżeli Irzykowski chce jednak utrzymać się na swem stanowisku, musi zakwestyonować etyczną wartość doświadczenia, tworzenia nowych elementów poznania i rozumu. Doświadczenie dostarcza środków, racyonalizm wytyka cele, skądże je czerpie? Ma w sobie; na jakiej więc fazie doświadczenie wystarcza do stworzenia absolutnego wzoru? Neoplatonicy, chrześcijanie mają na to odpowiedź. Logos, słowo wcielone, Bóg-człowiek jest wzorem i normą, raz na zawsze. Rozumiem, że Irzykowski nie jest ograniczony w wyborze i Bab był boskim wzorem; dlaczegóż nie miałby być znany Irzykowskiemu jakiś inny boski intelekt. Jeżeli ja występuję przeciwko racyonalizmowi i to z względów etycznych także, jeżeli twierdzę, że tylko żywe życie tworzy wartości i żadna określona wartość ideałem być nie może, jeżeli twierdzę, że rozum jest narzędziem, którego nie wolno się pozbywać, bez poznawczych praww po temu, ale tylko irracyonalizm życia, jego twórczość wytwarza nam kierunki i cele, to czynię to właśnie dlatego, że racyonalizm prowadzi nieuniknienie do ubóstwienia pewnej dziejowej treści, do antropomorfizmu. Nim Irzykowski mi wykaże, w jaki sposób może istnieć rozum jako coś niezależnego od sumy pewnego doświadczenia dziejowego, może lepiej będzie, aby powstrzymał się od ironii i uszczypliwości. Irzykowski powie mi, że racyonalizm jest to forma, metoda opracowywania wszelkich treści; teoryo poznawczo i historycznie jest to ryzykowne, ale przedewszystkiem nie przyda się to Irzykowskiemu na nic. Istotnie racyonalizm jest metodą takiego opracowania całego znanego nam doświadczenia, by dało się ono wyrazić w formie systematu logicznie powiązanych twierdzeń. Dzisiejsze pojęcie nauki nie może pogodzić się z tem, aby nawet jako środek, jako prawidło obowiązywało nas tylko to w naszem doświadczeniu, co daje się wyrazić w taki literacko gładki sposób. Prawidła nasze czerpiemy z całego doświadczenia, z wszystkich jego faktów, niezależnie, czy się dadzą przedstawić jako spojna całość, a to właśnie dlatego, że odkryliśmy teoryopoznawczo etyczną wartość pierwiastku pałłubicznego, że jak mówi sympatyczny dotąd Irzykowskiemu (wypada się z nim rozstać: zdecydowany irracyonalista) H. G. Wells: życie składa się z nałogu i przygody. Co jednak jest doświadczeniem, faktem dla nas? oto to, co istnieje jako element, warunek naszego działania na tym poziomie życia, jakie chcemy prowadzić. Co określa ten poziom? To, że my go chcemy prowadzić: suma więc naszych upodobań, pragnień. Co rozstrzyga jednak o wyborze? To, co wybieramy sami, my sami jako życie. Nie rozum, gdyż jest on tylko formą, w jakiej może istnieć dla nas doświadczenie osiągnięte i to bynajmniej nie całe, nie każde doświadczenie, lecz życie właśnie jako pożądanie, wola, dążenie, które wytworzyło wszelkie doświadczenia. Zdaje się więc, że mam prawo być ciekawym tych wywodów, na których podstawie Irzykowski mówi już dziś o moich błędach. Ale tajemnica tego jest inna. Irzykowski się boi ukrytych dążeń mego irracyonalizmu, naturalnie boi się on mego »krypto-katolicyzmu«. Zdawałoby się jednak, że ten antiseptyczny stosunek do poznania nie licuje z człowiekiem, który niegdyś myślał o zakładaniu pisma, »które mogłoby nawet doprowadzić do samobójstwa całego komitetu redakcyjnego«. Zresztą katolicyzm i irracyonalizm są to dwie różne sprawy. Czy Irzykowski chce przysięgać na wszystko, co jest na indeksie? Jest tam dużo głupstw. Czy przeraża go, że obok Bergsona jest Le-Roy, a od tego krok do Tyrrela? A czy zna on racyonalistycznych teologów z lóż masońskich? Dzisiaj tu na Zachodzie ludzie swobodni walczą z nimi przedewszystkiem; dla Benedetta Croce (a to nawet intelektualista) najgroźniejszy nieprzyjaciel to »mentalitá masonica«.
    Pozwolę też sobie zaprotestować i to nie w moim nawet wyłącznie interesie przeciwko zestawianiu moich dochodzeń co do romantyzmu z działalnością pana Feldmana. Irzykowski niesłusznie krzywdzi Feldmana, dla którego wszystko, co ja piszę, jest nie tylko obce, lecz właściwie psychicznie nawet nie istnieje; na widnokręgu świata pana Feldmana niema miejsca nawet dla moich zagadnień; takie zestawienie więc może być dla niego przykrem, gdyż osobistem przypomnieniem zasady, że życie jest snem lub nawet z czegoś mniej realnego jeszcze niż sen utkanem.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Ostap Ortwin, Stanisław Brzozowski.