Pamiętniki (Pasek)/Rok pański 1659

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Chryzostom Pasek
Tytuł Pamiętniki
Rozdział Rok pański 1659
Redaktor Jan Czubek
Wydawca Polska Akademja Umiejętności
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rok pański 1659

zaczęliśmy tamże w Hadersleben, daj Panie Boże, szczęśliwie, gdzie zażywaliśmy mięsopustu, lubo nie z taką przecię, jako w Polszcze, wesołością. Mieliśmy jeszcze na przeszkodzie insułę Alsen[1], ktora że nam w tele zostawała, dlatego też nam na wielkiej była przeszkodzie: i czeladź nam na czatach porywano i zdobycz odbierano, bo tam praesidium[2] było wielkie. Przeszło tedy koło niej wojsko brandoburskie i z armatą i z piechotami, a po staremu uderzyć na nię nie chcieli, czy też nie śmieli, jak to powiedają: »Kruk krukowi oka nie wykole«. Wojewoda raz pojechał na rekognoscencyą[3] w trzysta koni, quidem[4] na przejazdkę; nic nie mowiąc, kazał otrąbić, żeby nazajutrz gotowość była wszelka i wsiadać na koń. Jużeśmy tedy nie zapomnieli o lepszym porządku, bo się kazało i w sakwy czeladzi zabrać ad victum[5], i tak jechali. W pewnym miejscu odcięni lod siekierami, co było morze jeszcze z brzega nie puściło, lubo było niebardzo zimno i pogody były piękne; toż z drugą stronę dragania także uczynili; a stało się to wlot, że nie wiedzieli praesidiarii[6], ażeśmy już na drugim lądzie byli, bo sobie siedzieli w mieście i po wsiach. Było pływać, jako na Pragę z Warszawy[7], ale w pojśrodku tej odnogi było miejsce takie, gdzie koń zgruntował i mogł odpocząć, bo było takiego miejsca z poł stajania. Sam tedy, przeżegnawszy się, wojewoda wprzod w wodę, pułki za nim, bo jeno trzy były, nie całe wojsko, kożdy za kołmierz zatknąwszy pistolety, a ładownice uwiązawszy u szyje. Skoro przypłynął na środek, stanął i kazał każdej chorągwi odpocząć, a potym dalej. Konie już były do pływania probowane; ktory źle pływał to go między dwoch dobrych mięszano, nie dali mu tonąć. Dzień na to szczęście był cichy, ciepły i bez mrozu: już była trochę rezolucya[8] poczęła następować, ale zaś potym zima tęgo ujęła. Żadna tedy chorągiew nie była jeszcze u lądu, kiedy Szwedzi przypadli. Strzelać tedy poczęli; chorągiew też, ktora wyszła z wody, to zaraz na nieprzyjaciela skoczy. Szwedzi widząc, że choć dopiero z wody, a przecię strzelba nie zamokła, ale strzela i zabija, w nogi; owych też, co ich przybywało na pomoc, przerznęli końmi, dopieroż w nich, jako w dym. Powiedali zaś więźniowie, »żeśmy rozumieli na was, żeście dyjabli, nie ludzie«. O komendanta tamecznego przysłał krol duński, prosząc, żeby mu go żywcem przysłać, bo miał do niego wielką jakąś pretensyą; nie wiem, jako go tam witano. Po owej robocie, jak się wojsko dorwało do ciepłej izby, kto kogo mogł złapać, lubo chłopa lubo też kobietę, to zaraz odar[ł] z koszuli, żeby się przewlec. Przetrząsnąwszy tedy owę insułę, bo to niewielka, jeno jej siedm mil, miast kilka a wsi kilkadziesiąt, obsadził tam wojewoda na komendzie grzecznego kapitana, szlachcica duńskiego, z ludźmi nowo zaciążnymi. Bo taki był ordynans[9], że zaraz za nami, gdzieśmy weszli z wojskiem, oficerowie krola duńskiego werbowali i tymi ludźmi osadzono fortece, ktore się dostawały. Wziąn jednak wojewoda sobie ze sto Szwedow dobrych i pomięszał ich między draganią w nagrodę tych, co przecię tu i owdzie musiało ich ubywać, jako to zwyczajnie, gdzie drwa rąbią, tam trzaski padają. Potym wrociło się wojsko do swoich kwater, już się nazad w statkach przewożąc. Jako tedy ten rok pięknie się skończył wzięciem Koldynka z dobrą sławą, tak i ten nowy dosyć się w fortunie zaczął wzięciem tak gloriose[10] tej insuły Alsen. Jużeśmy potym posiedzieli kilka niedziel spokojnie. Poszliśmy potym pod Frederichs-Odde[11]. Jest to forteca bardzo potężna; niemasz tam miasta żadnego, ale tylko same szańce; fortyfikacya wyśmienita i od pola i od morza. Wchodzi ten szańc czuplem[12] w morze tak, że morzem do samego szańca okręt przystąpi; z tego szańca może nie przepuszczać okrętow i bronić ledwie że nie [całej flocie] duńskiej. Tam, lubośmy widzieli, że nie po naszych siłach, ale przecię, że się wolno i o niepodobne rzeczy pokusić, probowalismy szczęścia, podpadaliśmy często. Szwedzi też do nas wychodzili, dawali pole przy fortecy, a potym do dziury, kiedy im ciężko było. Z wielkich tylko kartanow[13] okrutnie nam łajali; na kożdy dzień koniom i ludziom dostawało się, bo w tamtym miejscu przenosi kula z długiego działa prawie wszędzie. Aleć Pan Bog uspokoił, lubo nie w ten czas, ale potym na wiosnę, i podał je w polskie ręce dziwnym sposobem, bez wielkiego krwie rozlania. Tak tedy tę zimę odprawiliśmy, kłocąc się ustawicznie i podjazdami bijąc się z Szwedami.
Poszliśmy potym do prowincyej duńskiej, ktora się zowie Jutlant, a przeszedszy, stanął pułk krolewski w Aarhusen[14], w mieście pięknym. Na naszę chorągiew że się dostała ulica, co nie było gdzie koni postawić, stajen z czego budować, nawet i miejsca na budowanie ich nie było, bo bardzo w cieśni między wodami, jako Wenecya, prosiliśmy się u wojewody, żeby nam pozwolił stać we wsi. Stanęliśmy tedy w Hoerning[15] i insze pułki i chorągwie po wsiach i miastach rożnych. Ustawa tedy stanęła, żeby brać po 10 bitych talerow co miesiąc na koń z pługu (co u nas łan, to tam u nich pług). Braliśmy tedy w pierwszym miesiącu według ustawy, w drugim po 20 bitych, w trzecim już kto co mogł, choćby najwięcej, wytargować, zrozumiawszy substancyą chłopa, jeżeli się miał dobrze na mieszku. Dostało się chorągwi naszej na przystastwo[16] miasteczko Ebeltoft[17] cum attinentiis[18] i z wioskami, do niego należącymi, ktore przystastwo już to było w samym czuplu między morzem Baltyckiem a Oceanem, skąd już lądem progredi[19] nie można. Już się to tam zowie ta prowincya Jutlant, a to, gdzie Hadersleben, Suder-Jutlant[20]. Chorągiewby tam była bardzo stała rada, ale nie pozwolono ex ratione[21], że daleko od wojska, żeby jej nie ułowiono, bo to już 10 mil od Koppenhagen morzem, co jest tak snadny przejazd nieprzyjacielowi, jak milę iść lądem. Wysyłają tam tedy mnie na deputacyą, a najbardziej respektem[22] języka łacińskiego, bo tam lada chłop po łacinie mowi, a po niemiecku rzadko kto, po polsku nikt, i taka właśnie dyfferencya[23] mowy Jutlantczykow od niemieckiej, jako Łotwa albo Żmudź od Polakow[24]. Luboć mi było trochę okropno jechać tam między same wielkie morza, bo to już w samym czuplu — spojrzawszy i na tę stronę i na tę: ad meridiem[25] Baltyckie, tu zaś ad septemtrionem[26] właśnie jakoby na obłoki spojrzał, a lubo to woda, przecię znać, że insza tego, a insza tamtego morza natura jest; bo uważałem też to, że czasem jedno się wydaje błękitno, drugie czarno, to zaś czasem, jako niebo, takiego koloru, a drugie zawsze od tamtego odmienne; to igra, wały na nim okrutne skaczą, a to spokojnie stoi; nawet kiedy oboje stoją, a spojrzysz na nie tam, gdzie się jedno z drugim styka, osobliwie wieczorem spojrzawszy, to na nim visibiliter[27] rozeznać, jako jaką granicę — trochę mi było, jako mowię, niesmaczno tam jechać; ale przecię mając zawsze apetyt do widzenia świata, nie wymowiłem się. Dano mi tedy czeladzi kilkanaście; pojechałem, wstąpiłem do Aarhusen, aż mi mowią Piekarscy: »Szczęśliwa droga! kłaniaj się tam od nas krolowi Gustawowi, bo ty prędzej będziesz w Koppenhagen, niżeli u nas nazad«. Ja przecię, nie uważając, pojechałem. I wojewoda też mowił mi: »Panie bracie, i mnie się też tam na kuchnią moję dostało. Posyłam tam swego Lanckorońskiego; także tam wiedzcie o sobie, cobyście nie nawiedzili Koppenhagen«[28]. Bo wojewoda dlatego tam sobie wziął, bo mu powiedano, że tam lud najdostatniejszy. Pojechałem przecię, a Lanckoroński za mną nie przyjechał, aż [w] połtora niedziel wojewody pokojowy. A przyjechawszy tam, jakobym nie umiał po łacinie, pokazałem asygnacyą komisarską. Pytają mię: »Kannder dejcz«? Odpowiem: »Niks«. Przyprowadzili jednego, co umiał po włosku; pyta mię: »Italiano pierla, franciezo?« Ja: »Niks«. Ledwie nie poszaleli pludracy od frasunku, że się ze mną zmowić nie mogli. Cokolwiek do mnie mowią, to ja tylko odpowiedam »Gielt«. Pytają mnie: »Co sobie każesz dać jeść«? To ja po staremu: »Gielt«. Pytają: »Co będziesz pił?« — »Gielt«. Proszą, żeby na nich nie nagle następować o piniądze; ja mowię: »Gielt«. A przecię najczęściej do mnie po łacinie mowią, że to Polakom lingua usitata[29]. Przyprowadzili mi szlachcica, ktory tam blisko ich mięszkał — zaraz majętności jego i zamek widać było niedaleko Fryderyka(s) — ktory w wojsku służył i rożnie peregrynował[30], żeby się mogł jakokolwiek ze mną porozumieć. Mowi tedy do mnie: »Ego saluto Dominationem Vestram[31]«; ja mowię: »Gielt«. Mowi: »Pierla franciezo?« — »Gielt«. Mowi: »Pierla italiano?« — »Gielt«. Rzecze do nich: »Żadnego języka nie rozumie«. Pojechał tedy, posiedziawszy. Oni w srogim myśleniu, a było tego przez cały dzień. Już mieli do brandoburskiego wojska posłać nająć [ko]go do rozmowy ze mną, a już się jeden gotował jechać. A tym czasem nazajutrz zrana przynieśli mi w podarunku łososia żywego, wielkiego w wannie; wołu karmnego i jelenia także żywego, chowanego, na powrozie przyprowadzili, a przytym w kubku sto bitych talerow. Ponieważ widzieli, że żadnem językiem nimogli mię zażyć, mowią już lingua nativa[32], że »przynieśliśmy podarunek«. Dopiero ja do nich przemowił, na ow kubek z talerami pokazawszy: Iste est interpres meorum et vestrorum desideriorum[33]. O, kiedy to Niemcy[34] skoczą od radości, kiedy się poczną rzechotać, obłapiać mię, kiedy to skoczą na miasto, powiedając, że »przemowił nasz pan«, owego gonić, co już był wyjechał po tłomacza; dopieroż się rozmawiać, dopieroż dyszkurować — popieli się Niemczyska na ow śmiech. A nazajutrz dopiero w traktat. Pokazałem im regestr komisarski, jak wiele pługow na ktorą wieś położył, i już żadnej nie było sprzeczki i zaprzeć nic nie mogli, kiedy widzieli, że nie moj wymysł, ale komisarska taka jest ordynacya. We dwoch dniach złożyli piniądze za pierwszy miesiąc. A już kiedy o talarach jaka była mowa, to ich nie mianowali talerami, ale interpretes[35]; ktore piniądze kazałem im zaraz odwieźć do chorągwie, posławszy przy nich trzech pachołków. Chciałem i sam jechać, ale prosili bardzo, żeby nie jeździć, bo się bali, żeby ich brandoburskie czaty nie infestowały[36], ktorzy za sześć mil tylko stali. Jakoż i bywali potym, ale szkody nie uczynili, bo choć porwał jakie bydlę, to zaraz puścił, obaczywszy załogę, a sam uciekał. Zaraz tedy tam przy oddawaniu piniędzy i o tym też tłomaczu powiedzieli, co zaś potym doniosło się i do wojewody. Kiedy zaś potym byłem w Aarhusen, aż on mowi do Polanowskiego, porucznika starosty bratyańskiego[37]: »MPanie połkowniku! mam tu towarzysza w wojsku, co wszelakie umie języki, ale conditionaliter[38]: trzeba mu wprzod postawić kubek spory śrebrny, a bitemi talarami napełniony, to on zaraz gotow przemowić, jakim komu potrzeba, językiem«. Polanowski tego terminu nie wiedział, aż mu wytłomaczył, i odtąd talary w wojsku nazywano interpretes, nawet sam wojewoda, kiedy do Lanckorońskiego, pokojowego swego, pisał w ten sens: »Tych piniędzy, ktoreś przyniosł, nie liczył podskarbi, aż po odjeździe twoim, w ktorych znalazło się kilkanaście talarow złych. Bądźże temu pewien, że tobie samemu dostaną się w zasługach; bo to szpetna rzecz szlachcicowi nie znać się na piniądzach. Masz tam blisko pana Paska, możesz się u niego nauczyć, co to jest bonus interpres«[39]. Jak na drugi miesiąc, pisał do mnie porucznik, że »sam[40] wszystkie chorągwie biorą po 20 talerow z pługa, żebyś i ty tak wybrał«. Sarkalić na to niebożęta, że to contra costitutum[41], aleć przecię wydali i odwieźli. Na trzeci miesiąc kazali wybierać więcej, alem się już tego nie chciał podjąć, bo widziałem też ich wyniszczenie przez wojnę, lubo znać, że bywali dostatni. Nie chciało mi się tedy z niemi drażnić, bo lud dobry, tylko że zrujnowany od nieprzyjaciela. Pisałem do chorągwie: »Albo się tym, jako na przeszły miesiąc, kontentujcie, to jest, po 20 talarow, albo mię stąd sprowadźcie, bo ja się tego nie podejmuję być mordercą nad ludźmi, ktorzy są foederati[42], nie nieprzyjaciele nasi«. Conclusum[43] tedy, żeby podzielić pługi na kompanią, a kożdy u swego chłopa niech wybiera, jako może. Tak ci się stało: przysłali czeladź i kożdy sobie wyciągał, co mogł. Mnie kazano po staremu nie zjeżdżać, dla porządku nad czeladzią, żeby ekscesów nie robili: kto tedy przędzej(s) wystraszył piniądze, to przędzej pojechał i chłop z nim, żeby oddawał z rąk swoich piniądze. Jam zaś na swoj poczet wziął pługi, ktorem rozumiał, alias[44], ktorzy się o to prosili i dokupowali. Jużem tedy miał wolniejszą głowę, miałem wygodę wszelką in victualibus[45], wszystko było, co człowiek zamyślił: trunki dobre, osobliwie miody, ktorych tam obywatele sami nie piją, ale zwarzywszy, do inszych prowincyj okrętami posyłają; ryb wszelakich siła; dwa szelągi lipskie, ktore czynią 4 grosze polskie, posławszy do niewodu, to przyniosł chłop ryb wor, aż się pod nim zgiąn. Chleb z grochu pieką, bo tam tego wielka rodzi się obfitość. Ale przecię pszennego lubo żytniego dostawano mi, osobliwie od szlachty przysyłano. W post Wielki jedli z mięsem, nawet i sami zeloci, i konfudowali, kto nie jadł. Jam to zaś sobie miał za skrupuł, tak wiele ryb mając, z mięsem jeść; nawet i tych węgorzow, ktore wespoł z połciami w korycie słoniały, nie chciałem jeść. Jest tam wszelakich ryb dosyć, i mowiących i jęczących[46], oprocz karpia, bo o tego skąpo etc.
Miałem tam rożne uciechy i zabawy, widząc takie rzeczy, czego w Polszcze widzieć trudno; ale też i to uciecha być przy łowieniu ryb na morzu, ktorych cudowne genera[47] i cudowne species[48]. Kiedy wyciągną tego okrutne mnostwo, to ktore się mnie najpiękniejsze widzą i najlepsze, są złe i jeść się nie godzą, odrzucają na piasek dla psow i ptakow; insze zaś, choć dobre to do jedzenia, są szpetne, że i spojrzeć na nie brzydko. Jest tam ryba tak straszna, że jenom na ścianach kościelnych malowanego widywał owego, co mu płomień z gęby wychodzi, i mowiłem: »Gdyby mi głod największy był, tobym tej ryby nie jadł«. Aż kiedym był w domu szlacheckim, między inszemi potrawami, (bo tam dają na stoł i mięso i ryby zawsze jednakowo) począłem rybę jeść, aż w niej okrutnie smak dobry; nuż ja ją jeść, żem prawie z owego połmiska sam zjadł. Rzecze szlachcic: »Hic est piscis, quem Sua Dominatio diabolum nominavit«[49]. Skonfundowałem[50] się okrutnie, alem widział, że ją i oni z smakiem jedli; a druga, nie wierzyłem, żeby ta, bo mi się widziało niepodobna, aby w tak brzydkim ciele miało być smaku tak wiele; jednak przecię nigdym jej potym nie jadł. Powiedał ten szlachcic, że bywa wędzona po czerwonym złotym funt; ale przezwiska jej nie pamiętam, bo bardzo dziwne, jako i sama dziwna: jest to tam łeb i ślepie, jako u smoka, straszne, paszczęka szeroka, a płaska, jak u małpy; na łbie rogi dwa zakrzywione takie, jak u kozy dzikiej, ale tak ostre, że się zakole, jako igłą; na karku hak, mało co mniejszy od tych, co na głowie, zakrzywiony na tę stronę ku głowie, i już tak po wszystkim grzbiecie jeden za drugiem, a coraz mniejsze, aż do ogona; sama w sobie okrągła, jako pniak; skora właśnie taka na niej, jako jaszczur, co go do szable zażywają, a po tej skorze haczki takie, jako i na grzbiecie, ale już drobniejsze, jako szpona u jastrzębia, a srodze ostre; byle się go dotknął, to zaraz krew wyskoczy. Są i insze cudowne bardzo, co jak u ptakow skrzydła, jak u bocianow nosy i głowy; kiedy jej łeb z worku dziurą wytknie, przysiągłby drugi, że bociana ma w worku[51]; ale siłaby o tym pisać. Zażywaliśmy też tam rekreacyej[52] rożnej na morzu, wsiadszy w barkę. Kiedy woda spokojna była, to bywało jeno stanąć spokojnie, a pojazdami[53] nie robić, to się rozmaitego napatrzył stworzenia, rozmaitej gadziny i zwierzow morskich, cudownych ryb, a osobliwie w tym miejscu stanąwszy, gdzie jest trawa, z ktorej sol robią, bo w tym miejscu tak jest morze przezroczyste, że na sto latrow[54] wzgłab obaczyć może najmniejszą rybkę i cokolwiek pływa przeciwko owej trawie, ktora tak się bieli in profundo[55], jako śnieg, i dlatego widać kożdą rzecz naprzeciwko owej reperkusyej[56]. Tę trawę rwą osękami żelaznemi, puszczając je na dno na długim sznurze; a tak wyciągają tę trawę i na brzeg wywożą, rozrzucają to po krzakach, a skoro uschnie, to ją palą i sol z tego robią bardzo dobrą. Ale nie tylko z trawy, ale i ziemia znajduje się taka, że kiedy potrawę jaką osolić trzeba, to wziąć na miskę garzć ziemie i wypłokawszy zlać wodę w garnek, za poł godziny zsiędzie się sol bardzo piękna.
Rożnych rzeczy dziwnych napatrzy się na dnie morskim. Miejscem są piaski czyste, miejscem trawy i coś, jak drzewka; miejscem stoją skały tak, jako jakie słupy, jako budynki, a na owych skałach siedzą jakieś zwierzątka dziwne. A kiedyśmy doskonale chcieli napatrzyć się owych bestyj — był tam zamek pusty na morzu, 4 mile wielkie od Ebeltoft na skale wielkiej, ktory się zowie »Ryf wan Anout«[57] — to bywało, pojechawszy do owego zamczyska przed południem, postawiwszy barkę przy lądzie, utaić się inter rudera[58], nic się nie odzywając, to owce powyłaziły na owe skały, delfiny okrutne, wielkie psy morskie i insze zwierzęta rożne i pokładło się to ku slońcu, one srogie brzuchy tłuste porozwalało. A napatrzywszy się już dowoli owych dziwow, to jeno było małym kamykiem tam cisnąć, to się to wszystko w jednym mrugnieniu oka pochowało w wodę. Powiedali tameczni mieszkańcy: choć to i z ruśnice strzelić do tego, to darmo zepsuje nabicie, bo zaraz i z postrzałem w morze wpadnie; choć tam i zdechnie, to się komu inszemu dostanie, bo morze nie wiedzieć gdzie wyrzuci. Delektowałam się wprawdzie spacyerem na morzu, ale też raz wielkiego nabrałem się strachu, a to z tej racyej. Zachciało mi się morzem jechać na nabożeństwo wielkanocne do Aarhusen, gdzie stał wojewoda, bo i bliżej było morzem, niżeli lądem, i dlatego też, żeby koni nie turbować. Jechałem tedy w sobotę, bo morze igrało[59], ale od połnocka ustawszy, puściliśmy się w drogę, ufając marynarzom, że nie zbłądzą. Była bardzo noc ciemna; udali się k sobie, ku Zelandyej[60]. Mnie zaraz się to nie podobało, że bardzo długo jedziemy mil tylko sześć. Spytałem, czy dobrze jedziemy? Powiedzą, że »nam tu nie nowina w nocy jeździć; pewnie tu nie zbłądziemy«. Dopieroż, jak już długo jedziemy, poczęli się trwożyć, poznawszy błąd. Poradziwszy się jeden z drugiem, chcieli się lepiej naprostować, pojechali gorzej. Jedziemy tedy do uprzykrzenia, nie widać, tylko niebo a wodę; więc że ja miałem bardzo wzrok bystry, pierwej, niżeli oni, obaczyłem jakieś budynki. »Ecce in sinistris apparet forte civitas«[61]. Oni tego widzieć nie mogli, mowią: »Deus avertat, ne nobis a sinistris appareat civitas; a dextris debet esse nostra civitas«[62]. Jedziemy bliżej, aż okręty stoją w porcie Niköping[63]. Dopiero trwoga okrutna. Uciszyliśmy się, aż zegar począł bić, a wtym ruszemy się w bok cichusieńko. A już też nas dojrzał szylwach, zawoła: »Werdo?« Nic się nie ozywamy. Drugi raz: »Werdo?« Ja mowię owemu swemu gubernatorowi[64]: »Dicas, quia sumus piscatores«[65]. Tak ci tedy odpowiedział. Spytał: »Skąd«? Odpowiedział: »Z tego tu lądu«. Kiedy weźmie besztać, źle życzyć: »A szelmo! dy to już święto, dy to już Wielkanoc!« Kiedy to weźniemy rznąć w sześć pojazd[66]! Udaliśmy się do lądu, nie na morze, żeby się nie domyślili. A już się też troszkę znaczył świt. A wtym poczęli z armaty strzelać w tele nam; dopierom się domyślił, że to już jutrznia, i mowię: »Ecce ibi videtis, quia ibi est Aarhusen, ubi iaculantur«[67]. — »O, per Deum! non Aarhusen, sed Koppenhagen est, circa obsidionem iaculantur«[68]. Ja jem powiedam, że to u nas jest zwyczaj strzelać podczas jutrzniej Resurrectionis Domini[69]. Dopiero się reflektowali, że właśnie tam jest Aarhusen, i już poznali owe tameczne lądy i port; postrzegli się już, w ktorym są miejscu. Dopieroż oddawszy się P. Bogu, kiedy to poczniemy wszyscy robić, aż ziobro na ziobro zachodziło, już prosto ku owemu strzelaniu. A wtym, nie ujechawszy ledwie z milę od owych okrętow, skoro oświtło (a na morzu mila tak się to widzi, jak na ziemi kilkoro stajań), postrzegli nas: kiedy to suną za nami sześcią barek, kiedy my też poczniemy chyżego zaciągać! Gonili nas ze dwie mili; a postrzegłszy(s), że tak ten szczerze pracuje, co chce uciec, jako i ten, co chce dogonić, a podobno zrozumiawszy coś po morzu, stanęli, potym się i wrocili. Jedziemy dalej, aż mowi ten starszy: »Evasimus de manibus unius hostis, alter imminet ferocior, nempe tepestas. Orandum et laborandum est«[70]. O! kiedy się to znowu weźniemy przeginać, kiedy weźniemy pociągać! Już i Aarhusen widziemy dobrze, a morze też po kąsku ruszać się poczęło. Okrutny strach i szczere nabożeństwo — tak my, jako i lutrzy. Dał tedy Bog wszechmogący, że nie nagle poczęło igrać, ale z wielką zegarową godzinę tak się pierwej ruszać poczęło; aż tu już przymykamy się coraz to bliżej miasta, już też woda coraz bardziej skacze. To nas przecię cieszyło, że wiatr był w bok trochę i tak nam przecię pomagał do lądu, nie od lądu, a sternik też bardzo umiejętnie podawał. Z miasta nas widzą; patrzą, co takiego od nieprzyjacielskiej strony idzie. Dopieroż, kiedy się już woda poruszy, dopiero, kiedy weźnie ciskać bardzo, przecięż jedni robią pojazdami, drudzy wodę wylewają już i kapeluszami niemieckiemi, czym kto miał, bo nie było, tylko jedno naczynie do wylewania wody. Co przypadnie wał, to i nas i barkę przykryje; co ten ustąpi, człowiek trochę ochłodnie, spojrzysz, aż cię taki drugi dogania, to jakoby cię znowu nowy nieprzyjaciel i ostatnia zguba potykała; ten minie, inszy zaraz następuje. Barka trzeszczy, co ją przełamują wały; wołają lutrzy: »Och, Her Jesu Christ!« Oni na samego Syna, a katolicy zaś i na Syna i na Matkę wołają — zgoła weryfikuje się owa sentencya: »Qui nescit orare, discedat in mare«[71]. Wpadło mi to przecię na myśl, żem musiał zawołać: »Boże! nie daj nam ginąć; wszak widzisz, jaką tu puściliśmy się intencyą, że na chwałę i na służbę Twoję«. Z miasta ludzie biegną z sznurami, co zwyczajnie ciskają toniącym, wołają na nas, kiwają rękami: nie słyszemy nic; co też nasi wołają, oni nie słyszą, bo kiedy morze igra, to taki huk uczyni się, jako z dział bił. A tym czasem jużeśmy też blisko bulwarków[72]. Co nas przyniesie wał do bulwarku, to znowu nas impet wody odrzuci na morze; znowu inszy wał przybije, znowu odrzuci. Aż ci przecię uchwycili sznur i dopiero, jak też przytarł wał do bulwarku, to tak się stało [, kiedy] uderzył, że sternik wypadł na bulwark, a my wszyscy padliśmy na bok w owę barkę, prawie pełną wody, której siła było, choć ją ustawicznie wylewano. Tak ci powyłaziwszy na bulwark, jako myszy, cośmy mieli trafić na jutrznią, tośmy i mszej nie słuchali, przed nieszporem przyjechawszy. Poszedłem do gospody, dał mi gospodarz koszulę suchą; uczyniono ciepło w izbie — rozpaliwszy w pół izby w przykopie tak, jako w korytku, nałożono węglami, bo tam taki zwyczaj — porozwieszano suknie i moje i czeladne. Jeść mi dają, nie chcę; ale kazałem spory garniec miodu wstawić (bo tam wina złe), nasypałem gwoździkow, imbieru, tom tak pił. Jakem kąsek otrzeźwiał, już mi się też jeść poczęno zachciewać. Posłałem do księdza Piekarskiego, prosząc o święcone jajko, i kazałem opowiedzieć, w jakich byłem terminach. Przysłał mi tedy i baranka, placków, jajec. Dopierom zażył święconego, a już też i na wieczor było. Dowiedziawszy się o mnie dobrzy rożni przyjaciele, przyszli, a ja u ognia w koszuli siedzę a zagrzewam się owym miodem. Dopieroż pytać: »Coś to robił? jako to?« Powiedałem o swoim strachu; tak ci jaki taki, powinszowawszy mi tak wielkiego szczęścia, porozchodzili się. A ja też układłem się spać, bo właśnie po takiej łaźni trzeba było wczasu. Nazajutrz, wstawszy — suknie też już poschły — poszedłem do regimentarza[73], a opowiedziawszy za jego pytaniem wczorajszą biedę i dwa strachy, to jest, od Szwedów i od wody, rzecze wojewoda: »Już to prawda, że to terminy były niedobre, ale też, panie bracie, masz Waszeć nad całe wojsko, bo W. wojujesz po morzu, a wojsko na lądzie. Chciał Waszeć zburzyć [regnum Sueticum] sam i przed nami honoris palmam[74] wziąć«. Jam odpowiedział: »Jeżeli Chrystus Pan dnia dzisiejszego zburzył regnum[75] nieprzyjacioł dusznych, toć i nam trzeba starać się, żebyśmy burzyli regna[76] nieprzyjacioł cielesnych. A ponieważ WMMPan sam mowisz, że dwojaką manierą[77] wojuję, to ja też proszę o dwojaką zapłatę: i wodną i lądową«. Tak ci nażartowawszy się, poszli[śmy] na nabożeństwo. Zażyłem tedy przez poniedziałek i wtorek nabożeństwa. Mowią mi drudzy: »Już teraz będziesz wolał dziesięć mil jechać lądem, niżeli wodą?« — Nie myślę o tym, żebym się miał tego nieszczęścia lękać, ktore mię już wczoraj minęło; kto mię dnia wczorajszego wybawił, ten mię i w jutrzejszym konserwuje[78]. Jakoż i uczyniłem tak; wysłuchałem mszej świętej we środę, wsiadłem w tęż gondułę[79] i pojechałem. Alem się już trzymał nad lądami, bo niemasz niebezpieczeństwa i małym statkiem po morzu jechać, byle niedaleko od lądu, byle uciec, obaczywszy jaką odmienność następującą. Aleć nam to tego nic nie narobieło, tylko nocny błąd[80].
Po Przewodniej niedzieli[81] zachorował wojewoda periculose[82]. Wszyscy zlękliśmy się byli bardzo; posprowadzano doktorow roznych, kurfistrz swoich przysłał. Amirał olenderski[83] przysłał doktora okrętem bardzo sławnego, ale nie pomnię, z ktorego miasta. Tak ci go ratowali wszystkiemi sposobami. Ex consilio generali[84] wynaleźli medycy, żeby mu muzyka grała continue[85]. Grano tedy zawsze w drugim pokoju na tej muzyce cichej, jako to na lutniach, cytrach, teorbie[86] i tam innych etc. I tak ci przyszedł do zdrowia, z wielką wojska uciechą i dziękczynieniem P. Bogu. Wojsko zaś stało po konsystencyach, aż dobrze convaluit[87]; i ja też na owej deputacyej byłem i nigdy się nie prożnowało, ale zawsze starałem się, żeby widzieć to, czego w Polszcze widzieć nie mogę. Tylko, że trzeba było być zawsze na ostrożności; bo skoro się już ociepliło, to Szwedzi od Zelandyej, od Fioniej[88] częściej, niż pierwej, wypadali na lądy. Jednego czasu przyszło pod Ebeltoft siedm okrętow olenderskich i stanęły w porcie tamecznym, żeby Szwedom na tym tam trakcie czyniły impedyment, i nas też do Fioniej przewozić miały. Stoją tedy tydzień i więcej; więc że to byli nasi kolegaci i szwagier to był księcia pruskiego ten princeps Auriacus[89], bo jego miał siostrę rodzoną[90] za żonę Wilhelmus, ktora z nim była na tejże wojnie, dlatego się też już z nami kumali. Kiedy przyjeżdżał amirał z okrętow do kościoła na nabożeństwo do Ebeltoft, z nami się też poznał i był tak niepyszny, choć to właśnie tej prerogatywy, jako u nas hetman, że wstępował do naszej gospody, z kościoła wyszedszy, i nas też do siebie zapraszał. Jednego czasu prosił mnie i Lanckorońskiego do siebie na okręt w dzień niedzielny. Lubo tam jest port spokojny i cichy, ale przecię nieprzystępny, bo do samych bulwarkow okręt wielki wojenny nie przystąpi, chyba te małe okręty kupieckie, szmagi; trzeba tedy było do okrętu wozić się. Tak tedy siedliśmy w barkę i zajechaliśmy do okrętu. Jeno tedy jeść dano, aż woła majtek ten, co na najwyższym maszcie pilnuje, że idą dwa okręty o[d] Zelandyej. Przychodzi strażnik, powieda o tym wodzowi po niemiecku, a on zaś nam po łacinie, i zaraz dołożył: »Isti duo nobis prandium non impedient«[91]. Kazał jednak upatrować bander[92], jakie są, czy szwedzkie, czy jakie insze, ktorych jeszcze zdaleka rozeznać trudno. Woła znowu, że idą drugie dwa; zaraz potym powieda, że idzie ich więcej, ale jeszcze daleko. Patrzą przez perspektywy. »Co widzicie?« — Powiedzą, że »jeszcze nic więcej nie możemy rozeznać«. Każe on sobie podać swoję perspektywę; znać, żeby to albo oko lepsze, albo też zaś, co zwyczajnie bywa, lepsza zawsze u pana perspektywa, dojrzał zaraz [z] owych najpierwszych bander, że Szwedzi, a potym coraz to więcej się ich pokazuje. Że już ich widać piętnaście, kazał tedy okrętom swoim trochę lepiej rozszerzyć się, jako mogł capere[93] port, ale z portu nie wychodzić, żeby ich nie mogli circumvenire[94]; bo luboby się on był z niemi śmiele potkał, choć ich więcej było, ale że ludzi nie miał na okrętach, mało co tylko armat a puszkarzow[95] a tych ludzi, co ad gubernium[96] statkow należą (bo to on, jakem już napisał, miał wojska nasze przewozić na Fionią i dlatego okręty przysłano bez żołnierzow, wiedząc, że u nas są piechoty), sam widzi. Szwedzi też, dowiedziawszy się, że przy tych okrętach mało potęgi, przyszli ich brać jako swoich własnych. Doszli, że Szwedow o tem awizowano[97] z wojska brandoburskiego, jako to o zdrajcę wszędzie nie trudno. Gdy tedy owe dwa pierwsze okręty już niedaleko, mowi do nas amirał: »Forsan abeundum est in civitatem«[98]. Odpowiem: »Manebimus adhuc«[99]. Lanckoroński rzecze: »Pojadę ja; mam piętnaście tysięcy wybranych pieniędzy, by tam kto w tumulcie do nich się nie przypytał«. Wsiadszy w barkę, odwieziono go do bulwarka; jam się został. Kiedy przypadną na lewe skrzydło[100], nasze też dwa wysunęły się ku nim. Kiedy przypadną srogiem impetem, dadzą ognia do siebie z obuch stron tak, jako z ręcznej strzelby gęściej ognia nie może dać. Odrzucą się zaraz od siebie najmniej na dziesięć stajań i poczęli lawirować[101] et interim[102] armatę nabijać; owe też dwa nasze cofnęły się nazad w port, a potym lawirują, czekając, że tamte nadydą. Przychodzą tedy drugie dwa, stanęły rowno z tamtemi, wyrychtowawszy żaglow, a potym i trzecie dwa też to czynią, jak drugie, [gdy tylko] przyszły. W mieście na gwałt biją w dzwony, w bębny; lud się sypie na bulwark. Kto cokolwiek ma umiejętności okrętnej, wsiadają w barki, zwożą się do okrętow. A Szwedzi tymczasem armują się[103]. Kiedy się już wymoderowali[104], idą ławą; zewrą się bliżej, niż na stajanie. Kiedy poczną prażyć do siebie, aż się zaćmiło od dymow powietrze. Jeden szwedzki zniosł się był, że wpadł między olenderskie tak, jako między [gwiazdy] miesiąc; kiedy dadzą do niego ognia i z bokow i z tego okrętu, gdzie sam amirał siedział, to dosyć na tym, aż deszczki z niego leciały; poszedł zaraz na stronę, właśnie jak ow pies, chromiąc, gdy mu nogę stłuką. Znowu powtornie zewrą się, uderzą z armat; co się trochę odsuną, to znowu [nacierają]. Chcieli Szwedzi koniecznie teł wziąć Olendrom, ale żadnym sposobem nie mogli, bo się Olendrowie przy porcie trzymali. Tak tedy strzelali do siebie, aż był wieczor; potym się rozeszli, uciszywszy. Ja też wsiadłem na barkę i wyjechalem na bulwark. Nocą tedy wzięli [Szwedzi] z bulwarku okręt kupiecki, a skoro świt, zaprowadzili go po wiatru i, ustroiwszy go, jako należy do żeglugi, wyhysowawszy[105] żagle, zapalili go, puścili między okręty olenderskie; od ktorego zaraz jeden się okręt zapalił, bo to jest rzecz tak chwytliwa, jako siarka. Sami też zaraz nacierają za ogniem; poczęli okrutnie bić z armaty. Tam było właśnie tragiczne spectaculum[106], kiedy to [nie wiedzieć], czyby się ogniowi, czy nieprzyjacielowi bronić! Tu się od owego zapalonego umykać trzeba, tu się strzec, żeby ich nieprzyjaciel nie rozerwał, a tu zaś z owego zapalonego uciekają, kto co może porwać, lada deszczkę, lada drewno, to się z nim uderzy w morze. Tu z miasta, kto przecię śmiały, podjeżdżają z barkami, ratują, sznury toniącym rzucają, żeby się ich chwytać; a tu z obu stron armata huczy. Uważyć, że na jednym okręcie 80 będzie i 100 dział, jaki tam musi być ogień; zgoła, straszna jest wojna na ziemi, ale daleko straszniejsza na morzu, kiedy to maszty lecą, żagle na morze spadają, człowiekowi zaś i człowiek nieprzyjaciel [i] woda nieprzyjaciel. Owe kule, co okrętow chybiały, to zaś ludzi na lądzie raziły tych, co z miasta wyszli. Bo gdyby byli Olendrow zwyciężyli, pewnieby byli i miasto wyrabowali. A jeszcze w ten czas wszystko mieli w domach, bo się ubezpieczyli, że mają wojsko do obrony, i dopiero w ten czas, skoro obaczyli zapalające się okręty, dopieroż swoje pignora[107] do wody kryć. Bo to u nich wszystek depozyt najpoufalszy w morzu, a nie tylko comestibilium[108], ale też i vestimentorum[109] i śreber i piniędzy; sufficit[110], że utopi, kiedy chce, i dobędzie, kiedy chce. A mają sposoby takie i naczynia takie adaptowane[111], że się w nich nic nie zepsuje i nie zamoknie; a w tych też miejscach topią, gdzie morze nie wyrzuca, jako to w tych hafach[112], odnogach etc. Zapaliły się były żagle i na szwedzkim jednym okręcie, ale zaraz pościnali maszty i pozrucali w morze. Drugi okręt szwedzki przebito z armaty tak, że zaraz poszedł na dno ze wszystkim, coś niewiele z niego ludzi [u]ratowano; u trzeciego utrącono maszty dwa, u czwartego jeden największy, przez co musiały mieć mutilationem[113]; ow też w okazyej wczorajszej już nie pomogł zepsuty, tylko zdaleka stał. Suiffict[114], żeby ich byli zabrali Olendrowie, gdyby byli w ludzi trochę potężniejsi. Już tedy widzieli Szwedzi swoje okaleczenie i szkodę większą, niżeli uczynili nieprzyjacielowi; zaraz poszli na garugę[115], bo im już wiatr nie służył tak i nie był spokojny nazad powracającym. Olendrowie też niebożęta dziury w okrętach łatali, zabitych wywozili, chowali, a potym zaś armaty i swojej i szwedzkiej podobywali, jako sami powiadali, skoro raz do nas przyszli pod Frederichs - Odde. Bo mają taką scientiam[116] i nurkow takich, ktorzy się w wodę wpuszczają, po samym dnie chodzą i tam zakła[da]ją instrumenta[117], że kożdą rzecz wywindować mogą ex profundo[118], i ludzie okrętni umieją, pływać bardzo, że mogą daleko płynąć in necessitate[119]. Białogłowa jedna z olenderskiego okrętu tego, co zgorzał, płynęła dalej, niżeli trzy ćwierci mile i dopłynęła do samego bulwarku. Brandoburskiej piechoty przyszło 3.000 już po odstąpieniu Szwedow; poosadzano oweż okręty według potrzeby, ostatek się ich wrociło do wojska.
Często Szwedzi tego fortelu zażywają in pugna[120], a zwłaszcza, gdy w porcie zastaną debiliores od siebie aemulos[121]. I potem słychać było, że tegoż zużyli kunsztu na nich i drugi raz; dał był Szwedom wiadomość o tem zdrajca jakiś z wojska pruskiego. Był na ten czas komendantem nad temi Szwedami Wrangiel.
Pojechaliśmy zaraz po odstąpieniu Szwedow do amirała z kondolencyą, ale zastaliśmy wesołego i nic nie żałującego owej szkody; u nich to okręt stracić, jako ładunek wystrzelić. Miał to sobie za wiktoryą, że się nie dał i w nieprzyjacielu szkodę uczynił; mnie dziękował, żem go nie odstąpił pierwszego dnia, lubom mu tam nic nie pomogł. I przed wojewodą to o mnie powiedał, że choć polowy żołnierz, nie wzdrygał się wodnej bitwy. Na te działa utopione mowił, że »to wszystko moje będą«. Ale mi się to rzecz niepodobna widziała, biorąc miarę, jaka bieda, kiedy działo w błocie uwięźnie, a coż, kiedy w morzu, i życzyłem sobie bardzo widzieć i być przy tym dobywaniu; ale oni czekali, aże się woda ociepli, a mnie też tym czasem z tamtego miejsca sprowadzono, kiedy się już wojsko ruszało do obozu. Poko mi tedy frysztu[122] stawało, nigdy nie było bez konwersacyej tak miłej, żebym i w Polszcze lepszej nie znalazł między krewnemi. Już były rożne tentacye nie jechać do obozu; rezolwowałem się jednak i pożegnałem się z dobremi przyjaciołami, cum regressu praecedentibus tot contestationibus et spe[123], żeśmy z wojskiem mieli przyść tamże na drugą zimę. Pojechałem do chorągwie, otrzymawszy do komisarza attestacyą[124] dobrego zachowania, w ktorej zaraz komisarza proszą tameczni incolae[125], żebym zaraz na drugą zimę do nich ja, a nie kto inszy, był przysłany. Czeladnik jednak moj, Wolski niejaki, szlachcic z pod Brzezin, został się tam i ożenił się z poddanką tego szlachcica, corką jednego gbura[126]; ktory postępek czynił im lepszą nadzieję, że i ja za pewne do nich powroce. Aleć i on parolu nie dotrzymał, bo uciekł od żony i wyjechał do Polski z pułkiem Piaseczyńskiego, powiedejąc potym, że przez sen i na jawie jakby mu coś za uchem wołało: »Odstąpiłeś Boga«. Jakem stanął u chorągwi, zaraz czwartego dnia ruszyliśmy się do obozu, ktory był założony między Frederichs - Odde i między Rypen[127]. Jest to Frederichs - Odde nie miasto, ale forteca bardzo potężna między morzem; Rypen zaś miasto bardzo piękne, sławne niegdy za katolikow archiepiscopatu Ripensi[128]. Ta zaś pomieniona forteca Frederichs - Odde tego tu morza, kto[re] vergit ad latus Oceani versus Fioniam[129], insze zaś kąty ma dwa, to jest Helsonoriam et Cronoburgum[130], ktore przeciwko sobie directe[131] stoją; i nikt na świecie, choćby z najpotężniejszą flotą, nie może przechodzić na Ocean ex mari Baltico[132] bez pozwolenia krola duńskiego i okupić mu się za to każe. Ten Kronenborg Fridericus, Daniae rex[133] — nie wiem, ktory numero[134], bo tam Fryderykow kilku — mirabiliter[135] fundował, rzucając w morską głębokość okrutną kamieni wielkość, z ktorych jakoby uczynił fundamenta in profundo[136], i dopiero na tym wynioszszy nad wszystkie wody i wały ich igrające, założył fundamenta, ktore i największych morskich i dotąd nie wzdrygają się insultow[137]. Tam między temi fortecami kożdy nawigujący[138] kłaniać się i prosić musi i płacić vectigal constitutum[139], albo raczej portorium[140]. Tym się tam poszczycają tameczni ludzie, że się to trafiło raz, że kiedy wojował Aleksander Farnesius[141], dux Parmensis, contra Belgas foederatos[142], za rozkazaniem krola duńskiego 500 okrętow olenderskich zamknięto in mari Baltico[143] tak, żeby było wszystkich wyduszono i niktby nie uszedł; ale srogie poskładawszy piniądze, confoederati[144] okupili ich. To to taki jest pożytek tych Zundow[145] in mari Baltico, z ktorych krol duński wielkie ma dochody, choć żadnej w państwie nie ma auri ani argenti fodyny[146]. Ma przytym prowincye żyzne w ryby i zwierzynę, miody obfite; to jedna drugiej dodaje, czego komu potrzeba. Gronlandya ma tak wiele ryb, że gdyby ich nie wyławiano, nie mogłoby być przed niemi fretum navigabile[147]; osobliwie śledziow, stokfiszow, ktore łowią in Ianuario[148] i suszą na mrozie i na wietrze, tak, aż się zeschnie, jako drewno. W jednej prowincyej ma jedno, w drugiej insze rzeczy i tak niczego nie upragnie. Ale dawszy pokoj [opisowi] tamecznych prowincyj i natury ich, ponieważ ja tu nie historye, ale cursum[149] życia mego opisać proposui[150], wracam się jednak do odbiegłej materyej.
Przy ordynansach, do ruszania się wydanych, taka była ordynacya, aby wszystkie pułki jednego dnia stanęły w obozie, co i tak się stało cum aedificatione[151] wojsk cudzoziemskich, bo w jednym dniu, jako z rękawa, wysypało się wojsko; cesarskie zaś połtory niedziele ściągało się. Stanęły tedy wojska o milę tylko od drugiego. Miał generał Montekukuli urazę do wojewody o to, że wszyscy oficerowie krola duńskiego z nowemi werbunkami nie do niego, ale do wojewody ściągali się i stąd brali ordynansy, bo taki mieli od krola swego rozkaz. Za pierwszym tedy widzeniem powadzili się o to. Rzekł mu tedy wojewoda: »Nie trzeba tu się swarzyć, ani gniewać o tę prezencyą[152], ktorą między nami może uspokoić żelazo. Tyś żołnierz, ja żołnierz; ty generał, ja generał: sprawić się jutro«. Posłał tedy do niego Skoraszewskiego[153], porucznika krajczego koronnego, Leszczyńskiego, wyzywając go na parol[154] sam a sam, żeby wojska nie turbować; aleć był tak grzeczny, że nie chciał wyjechać, wysłał jednak oficerow z pewnym traktatem; ktorych gdy obaczył dziad, skoczył jako piorun ku nim supponendo[155], że generał wyjeżdża; aleć jak obaczył, że kto inszy, stanął i obaczył legacyą. Kurfistrz natenczas był z wojskiem swoim o trzy mile od nas, kiedy się to agitowało; ale jak się obaczył z Montekukulem, miał to mowić: »Dobrześ uczynił, żeś nie wyjechał, bo gdyby[ś] był z Czarnieckim jaki uczynił eksperyment[156], pewniebyś to był i ze mną uczynić musiał, bom tu ja jest w osobie krola polskiego«. Aleć trzeciego dnia Pan Bog skarał Montekukulego, bo go z działa postrzelono; jakoby go nie sama kula uderzyła, ale trzaska z okrętu, od kule wycięta, obiedwie mu podcięła łysty[157]. Chciał też to popisać się, bo był nic nie sprawił, a przez dwie zimie chleb zjadał, i chciał czegoś bez nas dokazać. Osadził owe okręty olenderskie i inne, posprowadzawszy, kupieckie swymi ludźmi, wjechał między Fionią i Frederichs - Odde; jak go [Szwedzi] poczęli obracać i z tej strony i z tej, wrocił się z konfuzyą i ły[s]tek nadwieruszył. Znać, że ordynacya Boska taka była, aby jako tę fortecę tak sławną, także i tamtę prowincyą nie szpada niemiecka, ale polska zawojowała szabla, chcąc też to podobno Bog nadgrodzić narodowi naszemu owę konfuzyą, ktorąśmy za Jego dopuszczeniem od narodu szwedzkiego w ojczyźnie naszej ponieśli. Od tego tedy czasu kazał ich wojewoda niewczasować, podpadając, strzelając, wywabiając ich[158] od wałow. I byli zrazu tak głupi, że się dali łowić; ale potym zaniechali, siedząc w fortecy. Dopieroż w ten czas podszańcowali się nasi i szańczyki w nocy wysypali tak blisko, że i z muszkietu, nie tyko z dział, donosiło; ale że niedoskonała była fortyfikacya owych szańcow, stało wojsko dokoła cały dzień, żeby wycieczki na owe szańce nie uczynili a nie wyparli naszych. Jak noc przyszła, dopiero lepiej opatrzono, koszow nasprowadzano, ponasypowano, armatę sprowadzono, a wszystko cichusienko; bo w dzień trudno tego było robić, gdyż rażono bardzo od Szwedow. Jak tedy w piątek obaczyli ufortyfikowane szańce, a zaraz ich tegoż dnia nad świtaniem nawiedzili nasi, dragania z swojem oberszterem Tetwinem, tak blisko, że się prawie muszkietami sięgali i już od jednego beluardu[159] odparli byli Szwedow, zaraz stracili serce. Wypadli byli w tenże dzień po południu Szwedzi, ale ich potężnie nasi wytrzymali. Wojsko też z obozu obces skoczyło; uciekli nazad, zostawiwszy trupa kilkadziesiąt. W tej nocy tedy z piątku na sobotę, poukładawszy się na statki — a tu na wałach od naszego obozu czynili okrzyk; hałas, strzelanie — uciekli do Fioniej, spodziewając się szturmu generalnego w sobotę rano. Nazajutrz dziwujemy się, czemu tak ciche samsiedztwo; jednem razem, jak tam już nasi postrzegli, aż tu na wałach wywijają chorągwiami, wołając: »Vivat rex Daniae!« Sunie się co żywo z obozu z czeladzi dla zdobyczy, a wojewoda zaraz posłał strażnika Mężyńskiego, żeby tej minuty pod garłem wszyscy wyszli z szańcow i żeby Tetwin dokoła dał wartę, żeby się nie ważył tam wchodzić. Niż strażnik przyjechał, już tam wyrabowano, co kto znalazł; bo też tam i nie bardzo było co brać, oprocz trochę legominy, ktorą prawie na tym miejscu poznoszono, gdzie były prochy podsadzone. Jak tedy wszyscy powychodzili z szańcow, dopiero zapaliły się miny, ale w ludziach nie uczyniły szkody najmniejszej, nawet i wałow i budynkow nic nie naruszyły, tylko dwa budynki podługowate, jako szopy, spaliły się; podobno to były szpiżarnie; insze budynki całe zostały. To to jest rozumnego wodza dzieło: domyślić się i zabieżeć, aby nie gubić wojska; bo tam niepodobna rzecz, żeby tam nie mogło być bez szkody; a to druga, że przecię prędko postrzeżono, że nieprzyjaciel uciekł, i zaraz potym wpadli nasi i rozebrali, co było. A Szwedzi supponebant[160], że nierychło postrzegą, i dlatego tak nierychły ogień zapalili. I tak owa forteca, ktora 20.000 ludzi strawiła, kiedy ją brał Szwed krolowi duńskiemu — bo Szwedow 9.000, a Duńczykow 11.000, jako sami komisarze powiadali, zginęło — wrociła się nazad i bez uszczerbku wojska. Tak powiedali komisarze, że się tu ta ziemia ludzkiej krwie tak nasyciła, jak wody po wielkim deszczu. Uciekli tedy Szwedzi z Frederichs - Odde przed śmiercią do Fioniej, spodziewając się, że ich tam nie znajdzie między morzami; ale zawiedli się na tym, bo w krotkim czasie i tam za niemi przepłynęła, o czym niżej. Winszował kurfistrz wojewodzie tej szczęśliwości, ale jawną znać mu było z oczow zazdrość i Niemcom, że Pan Bog sławną podał fortecę. Szwedzi się też okrutnie tym konfundowali, że na minie nic nie wskorali. Wprowadził tedy wojewoda aż trzeciego dnia praesidium[161] ludzi duńskich i komendanta tegoż narodu, bo się obawiał, żeby jeszcze nie było min drugich. Owe też okręty olenderskie zaraz stanęły przy tej fortecy w porcie bardzo zacnym. Et interim[162] radzono, jako sobie postąpić z Fionią ponieważ Frederichs - Odde, tak potężna forteca, dostała się w ręce nasze; ktora była Fioniej socia[163], obróciła się in aemulam[164]. Staliśmy tedy w obozie. Ale przecię nasz dziad nigdy nie prożnował, bo było barek ze dwieście; to lada kiedy powsiadawszy dragania [i] semenowie, to napadli Szwedow w Fioniej i znacznie infestowali; osobliwie jednak semenowie, ktorych było 300, cudownych rzeczy dokazowali, bo to tam ludzie byli tak wybrakowani[165] w lata, w zrost, jakoby ich jedna porodziła matka. Mieli Szwedzi co robić z sobą w Fioniej, bo ta prowincya jest na mil 14, to trzeba było wszystkich lądow dobrze pilnować; nie wiedzieć, skąd nieprzyjaciel wysiądzie, osobliwie w nocy. Zgoła we wszystkich okazyach Pan Bog nam tam błogosławił jawnie tak, jako na podjazdach, jako też w szturmach, i gdziekolwiek potkawszy się z Szwedami, wszędzieśmy ich bili. Cesarskich zaś lekce ważyli Szwedzi. Porwali na podjeździe towarzysza Myśliszowskiego i posłali go krolowi pod Koppenhagen. Tam krol między inszemi rzeczami pytał go: »Co to tu jest za wojsko z Czarnieckiem?« Powiedał: »Ktore zwyczajnie w jego dywizyej chodzi«. Pytał: »Gdzie żeście w ten czas byli, kiedy ja był w Polszcze?« Powiedział: »Tameśmy też byli i bijaliśmy się z wojskiem WKMści«. — »Czemużeście tak dobrze nie wojowali, jako teraz?« Odpowie: »Tak[a] znać była wola Boska«. Mowi krol: »I to racya; ale ja tobie powiem drugą, a to tę, że nie kożdyby trafił do domu, gdyby się dostało przegrać, i dlatego staracie się, żeby zawsze wygrać«. Towarzysz zamilknął. Krol go pyta: »A czemu milczysz?« — »Bo przeciwko prawdzie nie wiem, co mowić«. Ale i sami więźniowie szwedzcy przyznawali to, że cale odmianę fortuny widzą.
Jak prędko krol tedy szwedzki dowiedział się o wzięciu Frederichs - Odde, zaraz z duńskiem począł o pokoj traktować. W wojsku zaś kazał wytrąbić, że ktokolwiek do Polski chce wyniść, wolno mu in gratiam[166] Radziejowskiego, abszyt i kontentacyą[167] wziąwszy. Aleć takich niewiele się obrało; bo ich było w wojsku szwedzkim [tysiące], a nie wyszło ich z Radziejowskiem ledwie z połtorasta szlachty samej, między ktoremi Kompanowski, Przeorowski[168], Kaznowski i Jarzyna Rafal, syn Marcina, kasztelana sochaczowskiego Korycki jeszcze tam był został i tak wiele Polakow, ktorzy tam już assueverunt[169] i nie spodziewali się tak mieć w Polszcze dobrze, powrociwszy na swoję fortunę. My też, stojąc blisko siebie obozami cum Caesareis[170] przez niedziel 8 czy więcej, uprzykrzyliśmy się sobie znacznie; oni na nas narzekają że »czatownicy nas kradną«, my zaś na nich, że nam żony ich w obozie chleb zjadają. Odsunęliśmy się tedy od nich trzema milami; i tam po staremu trafiły, lubo tak już nie często. Przychodzą interium[171] listy od krola naszego denuntiando imminentia na ojczyznę od Moskwy pericula[172], ażeby za powtornym ordynansem być na pogotowiu ad regressum[173] ku granicy.
Mnie jedno wielką czyni dystrakcyą[174] owe afektow zawzięcie. Listy latają częste stamtąd i ode mnie. W jednej godzinie napadnie myśl, żeby zostać, w drugiej, tego nie czynić; znowu koniecznie nie może być inaczej, tylko uczynić, bo mi przecię żal było rzucać nie tak daleko fortunę, jako afekt taki, ktoremu o podobny trudno. Passuję się tedy z owemi myślami, jako z niedźwiedziem. Kiedy ten umysł przypadnie, żeby zostać, to jakaś wesołość ogarnie człowieka; skoro zaś nastąpi, żeby nie zostawać, to tak[a] znowu alteracya[175], żałując afektu owych ludzi i biorąc przed oczy tak, jako tam wpadnę u nich in censuram[176] nieszczerości i niewdzięczności. Niektorzy z kompaniej postrzegli i pytają: »Coć się to dzieje, że się to czasem zapamiętywasz?« Powiedziałem, że nie może nigdy człowiek być jednakowy, a [z] sekretu przed nikim na świecie nie spuściłem się i nie wiedzieliby byli nic, tylko że Lanckoroński trochę się wygadał przed chorążym naszym o tych afektach. Ale i on poufale nie wiedział, choć tam ze mną bywał; komplement[177] tylko widząc, z tego brał miarę i podobieństwo. Dopieroż tych trochę myśli moich investigarunt[178] kompania i już mi wszystko wymawiali. Przychodzi zatym list przez umyślnego rajtara, jak się też to tam dowiedzieli, jak się wojsko polskie przybliża ku granicy, ktorego jest ten sens, lubo insze poginęły, ktorych było siła:

Magnifice domine N. N.![179]
Quae cordi sunt, [homines] animo venerari volunt, verbis testari cupiunt, oculis amplecti desiderant. Magnificus Pater meus, quo prosequitur affectu insignem gloriosae gentis heroem tantique ducis commilitonem qua colit dilectione, ipsa testatur Tuae Magnificentiae nominis saepissima commemoratio, firmissimum semper in ore habens propositum Te suum non adoptivum, sed proprio sanguine natum amare filium. Quem si diligit pater, non minus filia, cuius pectori immutabiles boni affectus ita haerent radices, ut si liceret sollicitum in hac scheda transmittere cor, profecto legere quilibet possit manifesta visibiliaque sinceritatis documenta. Fateor nunc, quod diu latuit me, per totum vitae meae curriculum nulli hominum inter tot concurrentes praeter Te, Magnifice, annexum sentire cor; quod quia ex mente Dei eiusque procedit instituto, facile credo. Tu, Magnifice, si idem corde foves, quod ore professus es, bonum est; si contrarium docuit me lingua satagentis, peccatum inges esse[t] contra dilectionem proximi. Meum pone prae oculis affectum, quem neque loci distantia neque verecundia status mei a Te separare potest. Currit velox per tela, per ignes et tot discrimina rerum, festinat lustrare Bellonae domicilium, eius non formidando satellites, satagit intrare castra; quem non clangentia Martis terrent classica, ire praesumit, quo fata ducunt cordisque intimant penetralia. [Deus] faxit violentias exprobrationum evitare stipulatasque venerari manus. Mittit victimam devotum Tibi cor: suscipe et memor sis verbi Tui, in quo mihi spem dedisti. Familia parentum meorum Dei favore sat celebris, quae antiquissimis regni Poloniae potest aequiparari familiis. Facultates prae oculis; mores meos, licet si viles, utique laudasti; quos si placere iudicas, displicere non permittas. Religio non vitiat; hanc etenim confiteor S. Trinitatis personam, cuius muneris est inspirare corda hominum. Verba patris mei non sint obstaculo, quae protulit non deportandam esse extra regnum substantiam. Huius legis pater meus est conditor, Tu interpres, Tu, Magnifice, plenarius dispensator. Tuum erit iubere, meum obsequi. Magnificus Richaldus, generalis regni nostri commissarius et secretarius, retulit mihi boni affectus symbola, huiusque veritatis testimonium peto a Deo et sorore mea carissima, quae profecto meas elucidabit propensiones. Quot verba, tot suspiria; quot commemorationes, tot singultus. Si quis quaerat: »Cur ita facis?«, mihi dicere sat: »Responde pro me, cor«! Cor meum iam non meum, Tuum est; me dereliquit, Te comitatur, in Te manet. Si veritatem loquor, inquire; cum rebelli quid faciendum, consule! Quae cuncta, si volueris, facile sanare potes; si neglexeris, memento iram Dei fuisse semper ingratitudinis vindicem. Quod licet si non opto neque de ante dictis dubito, praecaveo tantummodo, ne fiant talia, quae in praecedentibus saeculis damnamus scandala. Nunc me plura desiderare non expedit praeter solam Magnificentiae in domo patris mei praesentiam, qua mediante omnia feliciores credo sortiri successus. Pro una ad minimum adveniat hora, connixe rogo, firmiter propono, avidissime expecto, uti Magnificentiae ad vitae meae tempora intime deditissima

Eleonora in Croes Dyvarne.

Dołożyła przytym przy podpisie instancye i za czeladnikiem moim, ktory się tam me inscio[180] ożenił, w ten sens: »Dominus Wolski sperat hac occasione procumbere ad pedes Dominationi Suae una cum supplici nostrum omnium libello et deprecari gratiam Magnificentiae«[181]. Ktory list, że terminami nie bardzo podobien do konceptu białogłowskiego, i ja sam nie bardzobym wierzył, gdybym nie wiedział scientiam[182] i nie nasłuchał się nieraz extemporaneos discursus[183]. Już tedy jakoby kajdany włożył na serce. Nieodmiennie postanowiłem jechać tam; odpisałem list, obiecując się, że jadę. Akkomodowałem[184] go też tak, żeby był pisany terminami za terminy[185]. Wyjechałem potym trzeciego dnia, nie wiedział nikt, dokąd i poco. Jadąc już w drogę, wstąpiłem do pułku Piaseczyńskiego pod chorągiew pułkowniczą, gdzie Rylski[186] krewny mój, chorągiew nosił. Spuściłem się przed nim tego sekretu in toto[187]; pokazałem listy i brałem też consilium[188], jako od swego. On mi perswadował omnibus modis[189], żebym tej nie rzucał okazyej, i sam jechać ze mną deklarował. Pijemy tedy na owę imprezę dzień, także i drugi. Trzeciego dnia wyjechaliśmy; aż wiadomości przychodzą, że kilka tysięcy Szwedow wysiadło z morza pod Skandenborgiem[190], ktore miejsce trzeba nam było przejeżdżać, przebierając się do tamtych ludzi. Jedziemy przecię, aż już koło Weila[191] trwogi. Prusacy się armują, pytają nas, dokąd jedziemy. Powiedzieliśmy; perswadują nam, że »niepodobna, abyście się tam mieli przeprawić, bo Szwedzi, wysiadłszy, starych szańcow poprawiają i chcą się tu osiedzieć, żeby w Jutlandzie jakiekolwiek mieli dominium[192] i rekompensę Frederichs - Oddu, i książę JMść gotuje się na nich, żeby ich stąd wykurzyć«. Usłuchaliśmy tedy, żeśmy się nazad wrocili.
Przyjedziemy do obozu, aż tu armują się na podjazd. I sam nawet wojewoda chce iść, już in procinctu[193] drogi, aż bieży obersztlejtnant od kurfistrza, nie życząc tej wojsku turbacyej, gdyż on sam, jako tam od nich pobliżej, może sufficere[194] temu eksperymentowi. Wojewoda rzekł: »Baba z woza, kołkom lżej. Niech też sobie przynajmniej tą jedną okazyą nadgrodzą, co tu jeszcze nic dobrego nie sprawili, a chleba siła zjedli«. Roztaszowaliśmy się[195] tedy, a ja po staremu intendo[196], jak Szwedow z tamtego miejsca wykurzą, zaraz jechać. Jeszcze tedy Prusowie nie wyskubli[197] się tam przeciwko nim, aż nam przychodzi ordynans od krola, żeby wychodzić do Polski.
Zadumawszy się ja na owe impedimenta[198], myślę sobie: »Miły Boże! podobno to do mojej intencyej niemasz Twojej świętej woli«. A wtym Rylski wchodzi i pyta: »A nasze zamysły w co?« Odpowiedziałem: »Podobno w nic«. Aż on rzecze: »Tak i ja rozumiem, że temu trzeba dać pokoj«. I tak sobie o tym dyszkurujemy, żeśmy i podpili, jako to moda polska. Przy owym podpiciu co się przypomnie afekt, to się ledwie nie łzami koloryzuje[199] trunek; a potym rozeszliśmy się. Noc nie dała snu na oczy, choć podpiłemu. Jużem i pieł więcej, żeby usnąć; żadnym żywem sposobem nie mogło to być. Tak to uprzykrzone w młodych ludziach są afekty. Mnie ani dobre mienie ani gładkość, ktora w owej dziewczynie niewypowiedziana była przy takim rozumie i niezwyczajnej stanowi swemu nauce, ale afekt jej, ktory sobie do mnie, lichego człowieka, urościła, a poprostu, in plurali[200] mowiąc, urościli, bo jako onej samej, tak [i] rodzicow obojga, jako[ż] domownicy, poddani, już mnie tam właśnie za własnego syna mieli pańskiego. Ofiarując to w dyspozycyą Boską a ścisnąwszy nożki Panu Jezusowi, ktorego miałem na obrazie z Najświętszą Panną, to zaraz jako plastr przyłożył i ochota zaraz nastąpiła ta, żeby do Polski jechać, a tam nie zostawać. Nazajutrz otrąbiono za trzy dni ruszenie; aleć się odwlekło do tygodnia, bo kurfistrz przysłał, prosząc, żeby mu cokolwiek zostawić kommonika, przynajmniej dla sławy, że nie wszyscy Polacy wyszli ex regno Daniae[201].
Takie tedy conclusum[202], że naznaczono Piaseczyńskiego z połtora tysięcy ludzi. Jak ten stanął ordynans, zaraz też consilium[203] mego pana Rylskiego odmieniło się; bo co mię przedtym odwodził, żeby nie zostawać, tak in contrarium[204] przywodził, żeby zostać ex ratione[205], że i on zostawał się, podając mi wiela sposobow, że będzie wiela okazyj, że tam możemy być i postanowić de ulterioribus[206], a potym wolno będzie czynić z tym, co chcieć. Znowu tedy nachyliła się myśl do tej perswazyej. Ksiądz Piekarski dowiedział się o tym traktacie. Dopiero inwektywy na mnie: »Nie czyń tego! Coć po tym? Albo wiesz, quo fine[207] rzeczy pojdą? A kiedy cię tu uwiedzie dulcedo[208] dobrego mienia et usus cohabitandi[209], żeć do tego nie przyjdzie wyjechać do Polski, kiedy nastąpią persuasiones continuae[210] i ułowią cię, że tu mięszkać będziesz — z jakim przestajesz, takim się stajesz — zostaniesz lutrem. Aż tu będzie piękna: żony dobrać, a duszę stracić. A do tego coby za pociecha rodzicom i krewnym z tego tu dobrego była ożenienia, gdyby przez poczty tylko o tobie słyszeli, a ciebie nie widzieli? Tak właśnie, jakobyś też umarł a dostał się do nieba, gdzie jest regnum amplisssimum[211] i z większemi dostatkami, niżli pana Dywarna facultates[212]. Nie toć to jest pociecha słyszeć o krewnym, że się on ma dobrze za 200, za 300 mil, ale to, kiedy ja mam go blisko. Nie czyń tego, proszę!« — Tak ci się tedy stało i podobno dobrze, bo Rylski prędko potym na Fioniej zginął. Quis scit[213], jeżeliby się tam i mnie nie dostało? Bo pewnie i ja, tam zostawszy, musiałbym był tej okazyej nie omięszkać.
Poszliśmy tedy szczęśliwie ku granicy, pożegnawszy się z owemi, co tam zostawali, a zapłakawszy, poglądając w tamtę stronę, gdzie się mnie na zimę spodziewano. Oni zaś, jak się dowiedziano, że się wojsko nasze rusza do Polski, wyprawiono tegoż to Wolskiego z listem, ordynowawszy go[214], jeżeli już wojska w obozie nie zastanie, żeby gonił choćby do Amburku, prosząc przynajmniej, żebym w Amburku zaczekał na dalszą konferencyą[215]. Ubrali chłopa w niemieckie suknie, a język był mazowiecki, bo nie umiał więcej wymowić, tylko: »Gib Brut, gib Szpek, gib Haber!«. I tym podrwili; bo gdyby był w polskich sukniach jechał, ledwieby był wojska nie dogonił od obozu w piętnastu mil (jakom zaś konfrontował[216] czas z jego powieści); ale przejechawszy owe miejsca, ktore byli zalegli Szwedzi — bo już byli, skąd przyszli, nazad uciekli, nie chcąc z kurfistrzem experiri[217] — napadł na cesarskich. Mowią do niego po niemiecku, nic; po łacinie, nic; dopieroż mowią: »Szpieg ty jakiś: suknie niemieckie, według stroju mowy nie masz«. Wzięli konia, odarli i listy przeczytawszy, piechotą go nazad puścili. I tak nie przyszło owych ostatnich czytać komplementow, o ktorych zaś Wolski powiedał, wyszedszy do domu stamtąd, że niepodobnaby rzecz, aby było nie uczynić dla tych listow, ktore były od rodzicow. Te listy czytali przy nim cesarscy i zaś potym, kto umiał po polsku, pytali go de statu rerum[218], co to i jako? Jak powiedział, ktorzy uważni, mieli ze złe tamtym, co go zatrzymali i porabowali, ponieważ to w takiej był posłany materyej. Kazali mu tedy czwartego dnia potym wyniść wolno z pod warty; ktory jako powrocił do pana, dopiero napełnił się dom lamentem. Bo oni jeszcze mieli nadzieję, że za temi listami zostanę w Amburku, jeżeliby był z niemi dogonił, a stamtąd jużby były sposoby przejazdu. To dziwna, żem zaś konfrontował czas z czasem według relacyej Wolskiego, to właśnie w ten czas, kiedy się tam źle działo, kiedy go z listami zatrzymano, kiedy za powrotem owe w domu nastąpiły żale, to mnie też takie ciężkości na sercu czyniły, żem nie wiedział, jeżelim żyw.
Zaręba Jędrzej to mię nie odstąpił piędzią, widząc po [m]nie owe alterationes[219]. Jak to przecię serce praesentit[220]. W tym wszystkim znać Boskiej woli nie było i dlatego tak się stało.
Jakeśmy tedy odeszli z Jutlandu, Piaseczyński Kaźmierz, jako mąż chciwy i w rycerskiem dziele prawie par[221] Czarnieckiemu, starał się pilnie, żeby stawać pro gloria gentis[222] i żeby owi, ktorzy z nim aemulabantur[223], widzieli, że tam niedarmo chleba zjada. Piaseczyński tam, żeby sobie i Polszcze dobrą zostawił sławę upatrzywszy tedy czas i widząc, że już Szwedzi nie tak diligenter[224], jako przedtym, poko nasze wojsko nie przeszło, pilnują lądow Fioniej, ale bardziej tam się opponunt[225] przeciwko cesarskim i brandoburskiem, wziąwszy u kurfistrza 3 regimenty piechoty, przeprawił wojsko w statkach i konne i piesze. Lubo tedy broniono potężnie naszym wysiadać, ale, jakom już namienił, rozerwaną mieli Szwedzi potęgę po rożnych szańcach nad lądami[226]; niżeli się tamci zgromadzili, tymczasem ni[e] mogli ci wytrwać i wpuścili naszych na ląd. Skoczyli tedy nasi konni na owych, rozerwali i wycięli, a potym stanąwszy, czekali, że więcej będą mieli gości. Gdyż tam samych Szwedow było 12 tysięcy; tameczni zaś incolae[227] kożdy strzelec, kożdy żołnierz, a do tego i charakternik[228]. Przyszła tedy potęga na małą ludzi garzć. Jak się zerwą z obu stron, zaraz w pierwszym impecie pułkownik Piaseczyński, kulą w piersi uderzony, zginął. Rylski, brat moj, rowno z nim zginął, towarzystwa kilka także i czeladzi. Ale też, jak im ow ogień wytrzymali, a wzięli na szable, już też Szwedom i nabijać nie było czasu. Et interim[229] przeprawiło się więcej Prusakow inszym miejscem, to jest tym, skąd już byli Szwedzi poschodzili: dopieroż Szwedow ścinać, kłuć, strzelać. Szwedow wycięto, miasta i wsi porabowano. Wszyscy tam mieli zadosyć, bo się Polacy mścili krwie swego pułkownika. I wszystkim incolis znacznie się dostało; jak wpoł zginęło ich, bo ich zastano in armis[230] i bronili się tak, jak Szwedzi; bo oni już cale krola Szwedzkiego mieli za pana, nie spodziewając się nigdy, żeby kiedy dał sobie ich wydrzeć. Ale jak oni odstąpili pana, tak też ich protektor piekielny, w ktorego oni totaliter[231] ufają. Aleć to i dyaboł ustąpi, kiedy Bog ma kogo skarać. W całym krolestwie szwedzkim i w duńskich niektorych prowincyach temi dyabłami tak robią, jako niewolnikami w Turczech, i co im każą, to czynić muszą i nazywają ich spiritus familiares[232]. Kiedy był posłem do Szwecyej Rej[233], zachorował mu stangret jego kochany, ktorego zachorzałego zostawił u pewnego szlachcica, mając go odebrać, powracając nazad do Polski. Ten chory leżał w jednej izbie pustej, a kiedy go gorączka ominęła, usłyszał muzykę jakąś pięknie grającą. Rozumiejąc, że to tam w inszych pokojach grają, leży; aż z myszej jamy wyskoczy jeden chłopek maleńki, po niemiecku [ubrany] za nim drugi i trzeci, aż potym i damy; muzykę też coraz to lepiej słychać, poczną tańcować po izbie. Ow woźnica w okrutnym strachu. Potym wezmą wychodzić parami i wychodzić do drzwi, aż wyszła i muzyka, wyprowadzono i pannę, zwyczajnie tak, jak do szlubu ubraną; wyszli tedy drzwiami z izby, jemu żadnej nie czyniąc wiolencyej[234]. Ow ledwie od strachu nie umiera. A potym powrocili jednego malca, ktory mu mowi: »Nie turbuj się tym, co widzisz, bo tu tobie i włos z głowy nie spadnie; my jesteśmy tu domowi duchowie. Mamy też to wesele swoje: żeni się nasz brat, idziemy do szlubu i nazad tędy powracać będziemy i ciebie też weselnego aktu uczyniemy uczęśnikiem«. Ow, nie życząc sobie patrzyć na owo spectaculum[235], wstał i założył drzwi na haczek, żeby tamtędy nazad nie powracali. Skoro tam już po owym szlubie powracają, aż drzwi zamknięte. Muzykę znowu słychać; interim[236] ruszą drzwiami: zamknięte. Wlazł jeden malusieńki szparą pode drzwi, i uczyniwszy się w oczach jego dużym mężczyzną, pogroził mu tylko palcem i, złożywszy haczek, otworzył drzwi i tak[im] się znowu, co i pierwej, traktem prowadzili i potym w owę myszą jamę po[w]chodzili. Kiedy już jakoś za godzinę czy lepiej, wyszedł znowu jeden z owej dziury i przyniosł mu na talerzu kołacza, bogato konfektami i rozenkami przeplatanego, mowiąc: »Ten młody posyłać, żebyś też zażył weselnych wetow«. Odebrał ow z wielkiem strachem i podziękowawszy, postawił wedle siebie. Przyjdą potym do niego ci, co go doglądali w jego chorobie, i ten medyk, co koło jego zdrowia chodził. Pytają: »Ktoć to dał?« Powiedział wszystkę sprawę. Pytają: »Czemuż nie jesz?« Powiada, że »się ja tego boję jeść«. Owi mu mowia: »Nie bądź prostakiem, nie boj się: dobre to rzeczy; nasi to są domownicy, nasi przyjaciele, jedz«! Ow po staremu nie chce. Wziąwszy owi kołacz, przed oczami jego zjedli, powiedając mu, że »się to tu nam często dostaje jadać od nich, a nic nam nie szkodzi«.
Zażywają oni ich tam i do roboty i do rożnych posług. W tę protekcyą Fi[o]nowie bardzo ufali, aleć nie słyszałem od żadnego Polaka, żeby się ktoremu szabla na karku wyszczerbieła; bo też zawsze przed okazyą kule przyprawiali, pocierali rożnemi świątościami.
Szliśmy nazad ku Polszcze do samego Amburka tymże, co pierwej, traktem. Widzieliśmy tam klasztor augustyański, z ktorego Marcin Luter na apostazyą[237] uciekł. Stał w nim wojewoda. Ja zaś był w tym curiosus[238], żem wszystkie miejsca, piękność i ozdobę, jako klasztoru, tak celi zrewidował; nawet i w celi, gdzie mięszkał, byłem, bośmy się kilka nas powiedzieli, żeśmy lutrowie, i dlatego nas poufale wodzili i pokazowali wszystkie miejsca owego antiquitates[239] i powiedali zaraz, co i jako się działo; my też wzdychali. Zowie się ten klasztor, jeżeli dobrze pamiętam, Uraniburgum[240]. Strukturą cudownie piękną [zbudowany] i w miejscu bardzo sposobnym do obrony, bo go oblewa srogie jezioro nakształt morza ze trzech stron; z czwartej strony tylko przystęp, i to w wielkiej rowninie. Cela w nim kożda tak piękna, żeby się mogła nazwać gabinetem krolewskiem; a jest ich z pięćset. Okna po wszystkich malowane wielkie, a po staremu jasne, bo na jednych kwaterach są rożne piktury[241] świętych Bożych, o najwięcej Najświętszej Panny, wszystko cum inscriptionibus[242], a drugie z białego, jako krzyształ, szkła. Kościoł sam tak piękny i wspaniały, że mu rownego nigdzie w Polszcze nie widzę. Ołtarze, obrazy staroświecką robotą, ale tak śliczne farby, pokosty i pozłoty, tak śliczny porządek, że i proszka na niczym nie zobaczy, rzekłby kto, jakby dopiero trzeci dzień stamtąd zakonnikow wygnano. Intrata — powiedają — wielka jest do tego klasztoru, ale też — powiedają — zakonnikow bywało 400.
Po wszystkich tedy owych celach, gdzieś jeno zajrzał, było pełno kobiet, dzieci, co to pouchodziło przed wojskiem, i okrutnie obawiając się, żeby ich nie rabowano; bo się nas bardziej bali powracających, niżeli tam przechodzących. Aleć jak obaczyli, że im żadnej nie czynią przykrości, choć w klasztorze nocowało ludzi kilka set z wojewodą i wojsko całe obozem stało przed klasztorem, już nazajutrz weselsi byli; kiedy się wojsko ruszało, powychodzili przed klasztor, błogosławili, wojewodzie dziękowali. Poszliśmy[243] stamtąd na Reineberk[244], na Bersztede[245], na Wismar[246], do księstwa Meklemburskiego, na Guszterow[247], Tomaszow[248], Zuraw[249], Tobel[250], Wistock[251], do Brandoburskiej ziemie, na Szczecin[252] ku granicy, przebierając się ku swemu taborowi w Czaplinku, alias w Tempelborku. Aleć już tabor zniszczał, bo jedni czeladź poumierali, drudzy do domow popojeżdżali, insi pożenili się, wozy sprochniały i nie wiedzieć, gdzie się co podziało.
Wyszliśmy tedy za granicę, Panu Bogu podziękowawszy, że nam dał w dobrym zdrowiu oglądać ojczyznę, i zaśpiewawszy wesoło na cześć i na chwałę imienia Wszechmogącego. Zaraz tedy za granicą poszły chorągwie sparsim[253]. Naznaczono wojsku naszemu na konsystencją zimową Wielką Polskę i Warmią. Wojsko też z pod Maliborka z Lubomirskiem, hetmanem polnym, powracało. I tak, kiedy się chorągwie mięszały w ciągnieniu rożnie, to już nie trzeba było pytać, z czyjej to dywizyej chorągiew, bo zaraz spojrzawszy, znać było: kiedy chudo, ubogo, boso, pieszo, to Maliborczykowie; kiedy zaś konno, horężno, odziano dostatnio to Duńczykowie, albo, jako nas nazywali, Czarnieczczykowie.
Nawet i owych, co od nas z granice uciekali i z nami się iść bali, Pan Bog skarał, że albo zginął, albo stracił, tu w Polszcze wojując. Dostało się tedy na naszę chorągiew Oborniki[254] i Mosiny[255] pod Poznaniem. Tam idąc, zaraziłem się łożną chorobą[256] z tej okazyej. Niesiono na noszach chorego towarzysza, ktory mnie był dobry przyjaciel, z młodości znajomy; bo jeszcze w szkołach rawskich byłem, a on też do kancelaryej[257] chodził (i z bratem jego rodzonym miałem także dobrą przyjaźń). Użaliłem się tedy owego, nie wiedząc, na co chory, a widząc, że mu trzeba było wlec się na nocleg za chorągwią milę czy więcej, prosiłem go na nocleg do swojej gospody. Zaraz tedy w kilka dni potym zachorowałem niebezpiecznie; już byli o mnie zwątpili kompania, ale przecię wielkie o mnie czynili staranie; niedługo potym począłem convalescere[258]. Przyjechawszy tedy do Poznania, uczyniłem Bogu dzięki, że mię przecię do pierwszego przyprowadził zdrowia, i za to, że mię raczył zachować w dobrym zdrowiu w cudzej ziemi, bo mię tam z Jego przenajświętszej łaski i Przeczystej Matki i palec jeden nie zabolał. Stanęliśmy tedy, poł chorągwie w Mosinach, a poł w Obornikach. Mnie się dostała gospoda w rynku, ale oboje gospodarstwo wielkie hultajstwo. Stanąłem tedy w ulicy Poznańskiej u tkacza przypisnego[259], człowieka poćciwego, u ktorego po owej chorobie mojej miałem taką wygodę: to ja tylkobym był jadał ptaszki, to ow człowiek i wszystkich z domu wysłał na rożne miejsca, tak się starając, żeby zawsze były, i wszystkie posługi z wielką odprawował wdzięcznością. Przyszedłem ci był zaś prędko ad perfectionem[260] zdrowia, tylko że czupryna precz wylazła. Ale tak mowię: »Zachowaj mię, Boże, drugi raz w życiu moim takiej choroby!«
Skończyliśmy tedy rok stary — niech będzie imię Boskie pochwalone — w Mosinach 1659.






  1. Alsen (po duńsku Als) — wyspa, przedzielona od Szlezwiku Małym Bełtem. Zdobycie tej wyspy przypada jednak na rok 1658, nie 1659, jak Pasek mylnie podaje. Łoś opowiada zdobycie wyspy zgodnie z historją przed odzyskaniem Koldyngi.
  2. załoga
  3. zwiady
  4. niby
  5. żywność
  6. obrońcy
  7. Rosznecki podaje szerokość M. Bełtu pod Sonderburgiem ponad 1000 stóp duńskich, Wisły pod Warszawą na 1350 stóp duńskich. (Polakkerne i Danmark. Kopenhaga 1896).
  8. odwilż
  9. zarządzenie
  10. chwalebnie
  11. Dziś Fryderycja.
  12. cyplem, klinem
  13. Kartan — rodzaj działa.
  14. Aarhusen — m. we wschodzie Jutlandji nad Kategatem.
  15. W rpsie Hurnum; więc mogłaby to być wieś Hornum, ale ta wieś leży daleko na południe od Aarhusen w okolicy m. Veile. Będzie to raczej Hoerning, wieś odległa o dwie mile na połud. zachód od Aarhusen.
  16. Przystawstwo — dostarczanie żywności i pieniędzy na potrzeby wojska.
  17. Ebeltoft — m. w Jutlandji na wschód od Aarhusen, nad zatoką tejże nazwy.
  18. z przyległościami
  19. postępować naprzód
  20. Właściwie Soenderjydland, południowa Jutlandia czyli Szlezwik.
  21. z przyczyny
  22. ze względu na
  23. różnica
  24. Pasek o tyle tylko ma słuszność, że Duńczyk nie rozumie Niemca, bo zresztą różnica między jęz. łotewskim lub litewskim na Żmudzi a polskim jest daleko większa, aniżeli między duńskim a niemieckim.
  25. ku południowi
  26. ku północy
  27. widocznie
  28. Kopenhaga była oblęgana przez Szwedów.
  29. język zwyczajny
  30. podróżował
  31. Witam WMPana.
  32. językiem przyrodzonym, ojczystym
  33. Oto jest tłumacz życzeń moich i waszych.
  34. Dla Paska Duńczycy są Niemcami, gdyż się z nimi zmówić nie można.
  35. tłumaczami
  36. nagabywały
  37. Aleksander Polanowski, porucznik chorągwi Adama Działyńskiego, starosty bratjańskiego.
  38. pod warunkiem
  39. dobry tłumacz
  40. tu
  41. wbrew postanowieniu
  42. sprzymierzeni
  43. postanowiono
  44. albo
  45. co do żywności
  46. »Nawet jęczące ryby są w Danji: ale co do mówiących, to chyba Pasek był jedynym człowiekiem, który je widział«. (Stanisław Rosznecki. Wisła XII, 350).
  47. rodzaje
  48. kształty
  49. Oto ryba, którą WMość nazwał diabłem. — »Jest to zwyczajna ryba (raja), która w XVII w. w krajach skandynawskich była uważana za specjał, teraz zaś wydaje się Skandynawczykom tak obrzydliwą i straszną, jak dawniej Paskowi« (Rosznecki, l. c.).
  50. zmieszałem się
  51. »Ta ryba, co ma dziób, jak bocian, jest jeszcze jedną z najzwyczajniejszych potraw we wszystkich nadmorskich okolicach zachodniego Bałtyku« (Rosznecki, l. c.).
  52. rozrywki
  53. Pojazda — wiosło.
  54. Latr albo łatr (z niem.) — sążeń.
  55. w głębi
  56. odbicia promieni
  57. »Nazwę wyczytał Pasek na mapie holenderskiej: po duńsku: Ryf van Anholt, t. j. rafa Anholcka, leżąca przy wyspie Anholt« (Rosznecki l. c. 352).
  58. wśród rozwalin
  59. T. j. było burzliwe.
  60. Zelandja — w. na wschód od Jutlandji.
  61. Oto po lewej widać właśnie miasto.
  62. Boże uchowaj, by się nam po lewej ukazało; po prawej powinno być nasze miasto.
  63. Nykjöbing — m. na Zelandji naprzeciw Ebeltoft.
  64. (z łac.) sternikowi
  65. Powiedz, żeśmy rybacy.
  66. wioseł
  67. Oto tam, widzicie, tam jest Aarhusen, gdzie strzelają.
  68. O dlaboga! to nie Aarhusen, ale Kopenhaga, gdzie strzelają, przy oblężeniu.
  69. Zmartwychwstania Pańskiego.
  70. Uszliśmy rąk jednego nieprzyjaciela, drugi grozi nam sroższy, mianowicie burza. Módlmy się i pracujmy.
  71. Kto nie umie się modlić, niech się puści na morze.
  72. Bulwark (z niem.) — grobla murowana, molo.
  73. Czarnieckiego.
  74. palmę sławy
  75. królestwo
  76. królestwa.
  77. sposobem
  78. zachowa
  79. Gonduła (z włosk.) — łódź, barka.
  80. błądzenie
  81. Niedziela Przewodnia — pierwsza n. po Wielkiej nocy.
  82. niebezpiecznie
  83. Jakób Wassenauer Opdam.
  84. na naradzie wspólnej
  85. ustawicznie
  86. Teorba — instrument podobny do lutni, tylko z dłuższą szyją i niższym tonem.
  87. ozdrowiał
  88. Fionja — w. duńska między Zelandją a Jutlandją.
  89. Książę Oranji, Wilhelm II.
  90. Ludwika Henrjeta.
  91. Te dwa okręty nie zakłócą nam obiadu.
  92. Bandera — sztandar na okręcie, flaga.
  93. objąć
  94. otoczyć
  95. artylerzystów
  96. do kierowania
  97. uwiadomiono
  98. Może wypada wam wrócić do miasta.
  99. Zostaniemy jeszcze.
  100. Bitwa ta, niepomyślna dla sprzymierzonych Holendrów i Duńczyków, została stoczona 23 lipca 1659.
  101. Lawirować — płynąć w tę i w tę stronę, w zakosy.
  102. a tymczasem
  103. uzbrajają się
  104. uszykowali.
  105. Wyhysować — podnieść do góry.
  106. widowisko.
  107. klejnoty, kosztowności
  108. rzeczy do jedzenia
  109. szat
  110. dość
  111. urządzone
  112. portach
  113. okaleczenie
  114. dość
  115. Garuga (z holend.) — wiatr boczny.
  116. naukę
  117. narzędzia
  118. z głębi
  119. w potrzebie
  120. w bitwie
  121. słabszych nieprzyjaciół
  122. Fryszt (z niem.) — czas wolny, wczas.
  123. z tylu zapewnieniami przyjaźni przed mym odjazdem, a zarazem z nadzieją
  124. poświadczenie
  125. mieszkańcy
  126. Gbur (z niem.) — chłop.
  127. Rypen, t. j. Ribe — miasto w połud. Jutlandji, w pobliżu morza Północnego.
  128. arcybiskupstwem rypeńskiem
  129. od strony oceanu, oblewa jeden bok Fionji
  130. Helsingör i Kronburg.
  131. naprost
  132. z morza Bałtyckiego
  133. Fryderyk, król Danji (był to Fryd. II), założył twierdzę Kronburg w r. 1577.
  134. z kolei
  135. na podziw sztucznie
  136. w głębi
  137. nawałności
  138. żeglarz
  139. cło ustanowione
  140. opłatę portową
  141. Al. Farnese, syn Oktawjusza i Małgorzaty parmeńskiej namiestnik w Niderlandach; w r. 1586 został księciem parmeńskim, um. w r. 1592.
  142. książę parmeński, przeciw sprzymierzonym Belgom
  143. na morzu Bałtyckiem
  144. sprzymierzeni
  145. Zund — cieśnina morska między Szwecją a wyspą Zelandją.
  146. złota ani srebra kopalni
  147. cieśnina żeglowną.
  148. w styczniu
  149. bieg
  150. postanowiłem
  151. ku zbudowaniu
  152. Prezencja(z łac.) — obecność, osobiste stawianie się (oficerów duńskich przod Czarnieckim).
  153. Michał Władysław Skoraszewski, porucznik krajczego kor.
  154. na słowo, t. j. na pojedynek
  155. rozumiejąc
  156. próba, krok nieprzyjazny
  157. Łysta — łydka.
  158. t. j. Szwedów
  159. Beluard (z franc.) — narożnik obronny, baszta.
  160. przypuszczali
  161. załogę
  162. a tymczasem
  163. pomocą
  164. w wrogą
  165. dobrani
  166. korzystając z łaski (jaką otrzymał Radziejowski)
  167. Kontentacja — zaspokojenie (pieniężne), odprawa.
  168. Obie nazwy widocznie przez przepisywacza przekręcone; Niesiecki ich nie zna.
  169. przywykli
  170. z carskimi
  171. tymczasem
  172. oznajmiając grożące niebezpieczeństwa
  173. do powrotu
  174. Dystrakcja (z łac.) — rozerwanie, niepokój.
  175. Alteracja (z łac.) — zmartwienie.
  176. w posądzenie
  177. grzeczne zachowanie, skłonność
  178. doszli
  179. Wielmożny Panie! Co sercu drogie, wielbimy chętnie w duchu, pragniemy upewniać słowami, żądamy oglądać oczyma. Jaki szacunek wielmożny rodzic mój powziął dla znakomitego bohatera narodu sławnego i towarzysza takiego wodza, jakiem czci go przywiązaniem, tego dowodzi bardzo częste wspominanie nazwiska Wielm. Pana, jako też i mocne postanowienie, w którem trwa ciągle, aby Cię kochać nie jak przybranego, lecz jakby z własnej krwi zrodzonego syna. Jeżeli zaś ojciec Cię kocha, kocha Cię niemniej córka, bo w jej duszy czuła skłonność tak niewzruszone zapuściła korzenie, że gdyby można przesłać w tem piśmie serce stroskane, każdy, wyczytałby z łatwością jawne i wieczne szczerości dowody. Wyznaję teraz, co długo taiłam, że w całem życiu ubiegłem nie czułam do żadnego z mężczyzn wśród tylu ubiegających się o mą rękę przywiązania w sercu oprócz do Ciebie, W. Panie; i chętnie wierzę, że to pochodzi z woli Boga i wskutek postanowienia Jego. Jeżeli Ty, WP., to samo żywisz w sercu, co wyznałeś ustami, szczęściem to nazywam; jeżeli usta dla mego uspokojenia oświadczyły mi coś wręcz przeciwnego, byłby to straszny grzech przeciw miłości bliźniego. Wyobraź sobie miłość moją, której ani odległości miejsc ani wstydliwość stanu mojego oddzielić od Ciebie nie zdoła. Bieży chyżo przez pociski, przez ogień i tyle niebezpieczeństw; śpieszy się, by zwiedzić przybytek Bellony, nie lękając się wcale jej zwolenników. O tem tylko myśli, jak wejść do obozu, i nie trwożą jej trąb marsowych dźwięki; zamierza pójść, dokąd losy wiodą i tajniki serca wołają. Bogdajby uniknęła gwałtownych wyrzutów i mogła się cieszyć ze ziszczenia zaręczeń. W ofierze składam ci wierne serce: przyjmij i pomnij na słowo Twoje, którem nadzieję wznieciłeś we mnie. Dom rodziców moich z łaski Boga dość świetny i może się równać z najstarożytniejszemi rodzinami Królestwa Polskiego. Dostatki nie tajne. Obyczaje moje, choć proste, chwaliłeś przecie; jeżeli Ci się więc podobają, nie dajże się zrazić. Wiara nie wadzi, bo wyznaję też świętej Trójcy osobę, która łaską Swoją skłania serca ludzkie. Słowa ojca mojego, że majątku za granicę królestwa wywozić nie można, niech nie będą na przeszkodzie. Zasady tej twórcą jest mój ojciec, Ty zaś tłumaczem, Ty, W. P., pełnomocnym wykonawcą. Twoją rzeczą będzie rozkazywać, moją, słuchać. Wielmożny Ricaldus, jeneralny komisarz i sekretarz królestwa naszego, oddał mi przychylnych uczuć twoich dowody. O potwierdzenie ich prawdziwości proszę Boga i siostrę moją najdroższą, która z pewnością wystawi jasno skłonności moje. Ile słów, tyle westchnień; ile wspomnień, tyle łkania. Jeśliby kto zapytał: »Czemuż to czynisz?«, dość mi powiedzieć: »Odpowiadaj, serce, za mnie«. Serce moje już nie do mnie, do Ciebie należy; mnie opuściło, Tobie towarzyszy, w Tobie przemieszkuje. Czy prawdę mówię, badaj! Co ze zbuntowanem sercem czynić, poradź! Na wszystko z łatwością lek znajdziesz, skoro zechcesz. Jeżeli mię porzucisz, pamiętaj, że gniew Boski karał zawsze niewdzięczność. Tego jednak nie życzę sobie i nie wątpię o przyrzeczeniach Twoich; przestrzegam tylko, aby nie powtórzyły się zgorszenia, które u ludzi poprzednich wieków potępiamy. Teraz mi nic więcej pragnąć nie wypada, jak tylko obecności Twojej, W. Panie, w domu ojca mojego, która, tak wierzę, wszystko na lepsze obróci. Przybądź na jedną przynajmniej godzinę, o to usilnie proszę, gorąco wzywam, niecierpliwie oczekuję jako W. M. do końca życia serdecznie przywiązana.
    Eleonora na Croes Dyvarne.
  180. bez mej wiedzy
  181. »Pan Wolski spodziewa się przy tej sposobności upaść do nóg W. Pana i przebłagać W. M., a. my też wszyscy razem instancją za nim wnosimy«.
  182. nauki
  183. nieprzygotowanych rozmów
  184. ułożyłem
  185. podobnemi słowami, co i list jej
  186. Rylski Benjamin, »z Czarnieckim w Danji na Szwedów wojownik« (Niesiecki).
  187. w zupełności
  188. poradę
  189. wszelkiemi sposobami
  190. Skandenborg — m. w okręgu Aarhus nad jeziorem t. n.
  191. Weile (Veile) — m. w Szlezwiku nad zatoką tejże nazwy.
  192. panowanie, opanowany kawałek kraju
  193. w gotowości
  194. wydołać
  195. Roztaszować się — rozłożyć się obozem
  196. zamyślam
  197. nie wybrali się
  198. przeszkody
  199. zabarwia, zaprawia
  200. w liczbie mnogiej
  201. z królestwa Danji
  202. postanowienie
  203. rada
  204. przeciwnie
  205. z tej przyczyny
  206. o dalszych rzeczach
  207. na jaki koniec
  208. słodycz, ponęta
  209. i dłuższe pożycie
  210. ciągłe namowy
  211. królestwo najwspanialsze
  212. dostatki
  213. kto wie
  214. nakazawszy
  215. rozmowę
  216. porównał, zestawił
  217. próbować szczęścia
  218. o stan rzeczy
  219. zgryzoty
  220. przeczuwa
  221. równy
  222. w obronie narodowej sławy
  223. w zawody wchodzili
  224. pilnie
  225. gotują
  226. brzegami, gdzie można lądować.
  227. mieszkańcy
  228. czarownik
  229. a tymczasem
  230. pod bronią
  231. całkowicie
  232. Duchami familijnemi. »W całej Skandynawji (t.j. w Danji, Szwecji i Norwegji) przechowuje się wiara w duchy familijne, t. zw. nisser... zwykle dobroduszne i uczynne karzełki w czerwonych czapeczkach, które za postawioną miskę kaszy chętnie pomagają gospodarzom młócić zboże, robić ciasto i t. p.« (Rosznecki l. c. str. 353).
  233. Zapewne Jędrzej Rej, wyprawiony w r. 1638 w poselstwie do Holandji celem odzyskania bezprawnie zabranych okrętów królewskich.
  234. Wiolencja (z łac.) — gwałt.
  235. widowisko
  236. tymczasem
  237. Apostazja (z greck.) — odszczepieństwo. Luter mieszkał przed apostazją, jak wiadomo, w Wittenberdze. Dziwaczne podanie o Lutrze da się wytłumaczyć nieporozumieniem. Cicerone objaśniał zapewne (zgodnie z prawdą), że klasztor franciszkański był kolebką luteranizmu, skąd nowa wiara rozszerzyła się na całe miasto; Pasek zrozumiał, że Luter stąd »na apostazją uciekł«. Adolf IV, ks. Schauenburgu, wybudował na gruncie Starego Zamku (Alte Burg) nad Alsterą ślubowany w bitwie pod Bornhövet (22 lipca 1227) kościół ś. Marji Magdaleny z klasztorem franciszkanów, do którego później (1229) sam wstąpił; inną część gruntu odstąpił dominikanom, którzy tam zbudowali kościół ś. Jana. Dziś na miejscu obu zburzonych (w 19. w.) klasztorów stoją gmach giełdy i nowy ratusz. Paskowi dwa sąsiedzkie klasztory zlały się w pamięci w jedno, gdy tymczasem tylko »apostazja« dotyczyła franciszkanów, »wielką« zaś »intratę« mogli mieć tylko dominikanie. Zagadkowe Uraniburgum jest zepsute (może przez kopistę) Vetus Burgum.
  238. ciekawy
  239. starożytności
  240. Uraniburgum było obserwatorjum, które Tycho Brahe wybudował na wyspie szwedzkiej Huen.
  241. Piktura (z łac.) — malowidło, obraz.
  242. z podpisami
  243. Niepodobna wykreślić dokładnie drogi, którą wracało wojsko Czarnieckiego do ojczyzny. Naprzód niewiadomo, czy Pasek podawał nazwy z pamięci czy z mapy, następnie nazwy te, może już przez autora zmienione, doznały dalszego zniekształcenia ze strony nieudolnego przepisywacza. Zupełnie pewne punkty tej drogi stanowią nazwy: Bersztedt, Wismar, Güstrow i Szczecin. Z pozostałych Tobel nie znajduje się ani w słowniku geogr. Rittera ani Neumanna. Reineberk — mogłoby być Reinebek na wschód od Hamburga, gdyby nie to, że następne Bergstedt leży znacznie na zachód, a więc wymagało zmiany drogi w kierunku zachodnim; mogło to jednak nastąpić z niewiadomych nam przyczyn. Tomaszów, widocznie przekręcone, mogłoby być Teterow. Zuraw, gdyby było Zurow, toby powinno być wymienione po Wismar. Wittstock, choć forma niezepsuta, nastręcza wielkie wątpliwości, bo leży już w Brandenburgji; raczej mogłaby to być wieś Wittstock pod Prenzlau, choć też przedstawia pewne zboczenie na południe.
  244. Reinebek — m. na wschód od Hamburga.
  245. Bergstedt — m. w Holsztynie na północ od Hamburga.
  246. Wismar — m., jeden z najlepszych portów nad morzem Bałtyckiem w księstwie Meklemburskiem.
  247. Güstrow — m. w Meklemburgji.
  248. Tomaszów — zapewne nazwa przekręcone przez kopistę: Teterow, m. tamże na wschód od Güstrow.
  249. Zuraw — Zurow, m. niedaleko na wschód od Wismar.
  250. Roebel — wś.
  251. Wittstock — m. w Meklemburgji.
  252. Szczecin — m. na Pomorzu pruskiem.
  253. osobno
  254. Oborniki — m. przy ujściu rzeki Wełny do Warty, 3½ mili na północ od Poznania.
  255. Mosiny — m. o 2 mile od Poznania.
  256. Łożna choroba — tyfus.
  257. grodzkiej; w Rawie było starostwo grodzkie.
  258. przychodzić do zdrowia
  259. Przypisny — poddany właściciela wsi, który mu pozwolił wyuczyć się rzemiosła.
  260. do zupełnego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Pasek.