Piana na ustach (Serce moje śpiewało...)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Piana na ustach |
Pochodzenie | Pies kosmosu |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesicka |
Data wyd. | 1929 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Serce moje śpiewało tobie,
Rozmodlone ogniem najszczerszym;
Nazywałem ciebie swym bogiem
W trelowaniu nieśmiałych wierszy.
I myślałem, żeś ty naprawdę
Miłosierdzia, dobroci pełen —
Lecz dziś wiem już, że jesteś twardy
W okrucieństwie nad własnem dziełem.
Dusza moja miłością ciekła,
Zachłyśnięta ciepłą krwią uczuć —
Teraz garścią sięgnę do piekła,
Piekłem sobie zaleję gardło,
Zacznę płonąć jak brzuch wulkanu —
Dławkie bóle duszę utuczą —
Plunę juchą zapiekłą, czarną
W twą dalekość wygórowaną!
Widzę ciebie, chytrości dzika,
Czynisz z ludzi marną igraszkę,
Swoją straszną podłość zamykasz
W zakłamane rażące blaski.
Pocoś w wiadra dusz ludzkich nalał
Ognistego pragnień fermentu?
Żeby potem skrzydlatość zwalić
I skrępować konopnem pętem?!
Pocoś stworzył żrący głód szczęścia,
Loty, które rwą w nieskończoność?
By, jak z chwiejnych ruchów dziecięcia,
Kpić z porywów wielkich i płonnych?!
Poco — powiedz! — poco zasiałeś
W glebie piersi zboże miłości?
Żeby, w cieniu śnień wybujałe,
Uschło w skwarze niemożebności?!
Jam cię kochał — sam wiesz najlepiej,
Jakiem słońcem kochania drżałem.
Tyś to słońce we mnie oślepił —
Płonę, wrzeszczę do ciebie szałem!!!
Ja nie byłem przenigdy chytry,
Szczerą ścieżką do ciebie idę.
Och, te srogie oczy ci wydrę
Zemsty ostrej śpiczastą dzidą!
Z nożem w zębach skradam się oto,
Zwieram pięści, zaciskam zęby —
Tak jak tyś mnie cierpieniem grzmotnął,
Ja ci oddam ciosu rozpędem!
O, podpalić siny dach nieba
Skrwawionemi oczami głowni —
Twoją starość będę ogrzewał,
Już nie syn twój, ale buntownik.
Nie przestraszysz mnie sforą djabłów —
Przecież jesteś ich ojcem także! —
Ja się stanę czartem zajadłym,
Żeby z piekłem przymierze zawrzeć.
Czemuż „dzieciom“ nie dasz ni grosza
Z twych bezcennych, gnijących skarbów,
Lecz fałszywe złoto rozkoszy
Sypiesz tylko z szaty swej fałdów?
Możeś ty nie rozdzierał piersi
Genjalności, by w mrok ją rzucać?
Możeś ty nie utopił w śmierci
Przecudownych oczu Chrystusa?
Sam w masełku jasności pływasz —
A nam mózgi w ciemność ugrzęzły
W płachty nasze dusze zaszywasz,
Głodne serca zakuwasz w więzy!
— — — — — — — — — — — —
Nie przerazisz ciemności górą,
Nie przebijesz mnie jadem spojrzeń —
Lecę gromów na ciebie chmurą,
Lecę wściekłych błyskawic morzem!
O, szaleństwa kłów się nie zlęknę,
Ni przepaści zawrotnej grozy —
Dawaj swoje szczęście i piękno!
Póki będziesz nas głodzić, mrozić?
Duszom ludzkim zimno jak w pustce —
Chcesz zagasić, chcesz je zagładzić?
Dokąd, dokąd pędzisz te hufce
Żyć znękanych w niewiedzy czadzie?
Daj mi — słyszysz?! — daj, czego łaknę,
Przecież szczęście mi się należy.
Czy mam duszy kroplami płakać,
By twe serce niemi odświeżyć?
Masz ty serce żywe, czy worek,
Nieczułością nabity cały?
O, pogryzę, jak suchą korę,
Twoją wszechmoc żarliwym szałem!
— — — — — — — — — — — —
Może myślisz, że jestem słaby,
Żem niezdolny do tego czynu?
Złamię, zmiażdżę błękitu sztaby
W zębach, w palców stalowych linach!
Zemsty mojej pożoga buchnie,
Jak potworna płomienia wieczność,
Miecz palący nogi ci utnie
Za mych bólów dzikość serdeczną.
Czy dlatego róże serc kwitną,
Kwiaty, rosą tęsknot wilgotne,
By śmierć mrozem jadła je chwytnym,
By je słonie chłodów pogniotły?
Wziąłeś radość, radość najwyższą
Tylko sobie, zazdrosny sknero —
A dlaczego każesz złym ciszom
Biedną radość z ludzi wydzierać?
Głodu serca mi nie ukoisz
Drobniakami łask; które dajesz —
Mnie olbrzymiość tęsknoty boli,
Mnie pragnienia pożarem krają.
Za tych, których katujesz życiem,
Za tych, których dusze są płaczem,
Chcę rozwalić twój łeb księżycem,
Zamordować cię chcę z rozpaczy!
— — — — — — — — — — — —
... A może ty jesteś... niczem?!...