[122]PIES I WILK.
Jeden bardzo mizerny wilk, skóra a kości
myszkując po zamrozkach, kiedy w łapy dmucha,
zdybie przypadkiem brysia Jegomości,
bernardyńskiego karku, sędziowskiego brzucha.
Sierć na nim błyszczy, gdyby szmelcowana,
podgardle tłuste, zwisłe do kolana.
»A witaj panie kumie! Witaj panie brychu!
już od lat kopy o was ni widu ni słychu.
Wtedyś był mały kondlik: ale kto nie z postem,
prędko zmienia figurę!
Jakże służy zdrowie?«
»Niczego«, brysio odpowie
i za grzeczność kiwnął chwostem.
»Oj! oj!... niczego! Widać ze wzrostu i tuszy!
Co to za łeb, mój Boże, choć walić obuchem!
A kark jaki, a brzuch jaki!
Brzuch! niech mnie porwą sobaki,
jeżeli, uczciwszy uszy,
wieprza widziałem kiedy z takim brzuchem!«
»Żartuj zdrów, kumie wilku, lecz, mówiąc bez żartu
jeżeli chcesz, możesz sobie równie wypchać boki...«
»A to jak, kiedyś łaskaw?«
»Ot tak: bez odwłoki
bory i nory oddawszy czartu
[123]
i łajdackich po polu wyrzekłszy się świstań
idź między ludzi — i na służbę przystań!«
»Lecz w tej służbie co robić?« wilk znowu zapyta.
»Co robić?... Dziecko jesteś! Służba wyśmienita:
A jedno z drugiem, nic a nic!
Dziedzińca pilnować granic,
przybycie gości szczekaniem głosić,
na dziada warknąć, żyda potarmosić,
panom pochlebiać ukłonem,
sługom wachlować ogonem,
a za toż, bracie, niczego nie braknie:
od panów, paniątek, dziewek,
okruszyn, kostek, polewek,
słowem, czego dusza łaknie«.
Pies mówił, a wilk słuchał: uchem, gębą nosem,
nie stracił słówka; połknął dyskurs cały
i nad smacznej przyszłości medytując losem,
już obiecane wietrzył specyały.
Wtem patrzy... »A to co?...co?...« — »Gdzie?« — »Ot tu na karku!«
»Eh, błazeństwo!...« — »Cóż przecie?« — »Oto, widzisz, troszkę
przyczesano... bo na noc kładą mi obróżkę,
ażebym lepiej pilnował folwarku!«
»Czy tak? pięknąś wiadomość schował na ostatku«.
»I cóż, wilku, nie idziesz?« »Co nie, to nie, bratku!
Lepszy w wolności kąsek ladajaki,
niźli w niedoli przysmaki«.
Rzekł i drapnąwszy, co miał skoku w łapie,
aż dotąd drapie.