Pisma (Edward Abramowski)/Tom IV/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Pisma. Pierwsze zbiorowe wydanie dzieł treści filozoficznej i społecznej | |
Tom | IV. | |
Wydawca | Związek Spółdzielni Spożywców Rzeczypospolitej Polskiej | |
Data wyd. | 1928 | |
Druk | Drukarnia Zrzeszenia Samorządów Powiatowych | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
TREŚCI FILOZOFICZNEJ i SPOŁECZNEJ
ZWIĄZKU SPÓŁDZIELNI SPOŻYWCÓW
RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
1928
Odbito 1000 egzemplarzy
w Drukarni Zrzeszenia
Samorządów Powiatowych
Warszawa, ul. Dobra Nr. 28.
Fotografja z pierwszych lat wojny.
I PUBLICYSTYCZNE.
Człowiek, zrosły z pewnem miejscem, zapatrzony w swoje czasy, nie mający możności rozejrzeć się po szerszym widnokręgu nabiera przekonania, że wszystko, co go otacza, takiem pozostaje od początku świata. Jeżeli ma nawet pewne pojęcie o zmianach, zachodzących w świecie, to, w każdym razie, nie wyobraża sobie, że zmiany te są bardzo doniosłe i że podlega im wszystko, tak cały wszechświat, jak nasza ziemia wraz z tem, co się na niej znajduje: roślinami, zwierzętami i człowiekiem.
Do wytworzenia tak wąskiego poglądu na wszechświat przyczynia się zawsze religja, która jest swego rodzaju filozofją, tylko filozofją przeszłości, która stare pojęcia ludzkie chce uczynić wiecznemi, niemylnemi, świętemi.
Z tą starą filozofją musi staczać walki nowa filozofja t. j. nauka.
Pismo święte mówi, że cały wszechświat stworzony został w tym stanie, w jakim go widzimy, w przeciągu 6 dni, tymczasem nauka obecna dowodzi, że dzisiejszy stan wszechświata jest rezultatem rozwoju, który trwał miljony lat. Uczeni dowiedli, że ziemia nasza była z początku w stanie rozpalonym, że dopiero, kiedy się oziębiła, powstały na niej powoli najprzód rośliny, następnie zwierzęta, i dopiero ludzie.
Od pojawienia się człowieka na kuli ziemskiej, zaczyna się jego historja, która, jak wszystko, ciągle się zmienia. Wszystkie urządzenia ludzkie podlegają gruntownej zmianie. Religja np. dowodzi nam, że rodzina obecna zawsze od początku ludzkości była taką, jak dziś, że własność jest niezmienną.
Tak myśleli nawet najmędrsi ludzie do niedawnych czasów, i dopiero najnowsi badacze przez poznanie dzikich ludów przekonali się, że poglądy takie są zupełnie mylne, że najważniejsze urządzenia ludzkie, jak rząd, rodzina, własność, niegdyś wcale nie istniały, albo też różniły się zupełnie od dzisiejszych. Dzisiejsze również muszą zmieniać się tak samo, jak te, które je poprzedzały, muszą upaść, aby ustąpić miejsca nowym.
Na tem zasadza się cały rozwój ludzkości. Bez zmian, zachodzących w urządzeniach i prawach społecznych, ludzkość pozostawałaby dotąd w stanie pierwotnej dzikości.
Człowiek tymczasem wyszedł z tego stanu, zaopatrzył się w ogień, broń, narzędzia do pracy, odzież, zdołał ujarzmić zwierzęta, uczynić ziemię wydajniejszą, czyli żyźniejszą, wreszcie stworzyć maszyny i wszystkie niemal siły przyrody obrócić na swoje usługi.
A w miarę tego, jak się mnożyły wynalazki umysłu ludzkiego, zwiększały się także potrzeby człowieka, rosły jego uzdolnienia do wytwarzania bogactw, zjawiały się nowe dążności, chęci i wymagania, dla których już stare prawa i urządzenia społeczne wystarczającemi być nie mogły.
Tym sposobem społeczeństwo ludzkie rozwijało się ciągle. Najpierw, w czasach dzikości i barbarzyństwa, było to społeczeństwo rodowo-komunistyczne, które nie znało ani własności prywatnej, ani państwa, ani wyzysku pracy, którego członkowie wszyscy zarówno brali udział w produkcji i pracowali wspólnie.
Potem, kiedy społeczeństwo rozdzieliło się na bogatych i ubogich, panów i niewolników, kiedy powstało państwo, mamy społeczeństwo niewolnicze, którego cała produkcja wyłącznie opartą była na pracy niewolników.
Z kolei i niewolnictwo upadać zaczęło — wyzysk bogatych panów przybrał inną formę, zjawiło się poddaństwo. Wielkie gospodarstwa niewolnicze zastąpiły małe gospodarstwa chłopów poddanych i małe warsztaty poddanych rzemieślników, na których ciążyła powinność składania danin i odrabiania robocizn panu.
W tym okresie feodalizmu i poddaństwa zaczęły rozwijać się miasta, a w nich powstały wolne cechy rzemieślników, osiedlało się bogate kupiectwo; handel wzrastał coraz bardziej, mieszczaństwo rosło w potęgę, zjawiła się maszyna, fabryka i porządek feodalny z drobną własnością i pańszczyzną runął. Społeczeństwo stało się kapitalistycznem — dzisiejszem.
Tak więc po kolei upadały różne porządki społeczne, stare ustępowały miejsca nowym. Za każdym razem, gdy wynalazki ludzkie rozszerzały produkcję, wyrastały nowe potrzeby i dążności społeczne, które nie mogły się już pomieścić w istniejącym porządku społecznym, więc rozpierały go i niszczyły, stwarzając natomiast nowy, odpowiedniejszy dla siebie.
Rozwój ten nie zatrzyma się na dzisiejszem społeczeństwie, opartem na pracy najemnej i wolnej konkurencji przedsiębiorców.
Nowe przemiany społeczne w produkcji, obyczajach, potrzebach, wciskają się ciągle w stary ustrój społeczny, rozsadzają go olbrzymim klinem postępu. Mózg ludzki żyje, rozwija się i pracuje ciągle; wytworzony ogrom potrzeb i uzdolnień ludzkich nie da się już zamknąć w ciasnych ramach dzisiejszego ustroju nie pozwoli się już spętać żadnym przywilejem. Potrzebuje on już nowych form, nowych warunków życia.
I, w miarę postępowania ludzkości naprzód, przemiany społeczne odbywają się coraz prędzej; pierwotne komunistyczne społeczeństwa trwały całe tysiące lat, gdy tymczasem już społeczeństwo feodalne zaledwie kilka wieków utrzymać się zdołało.
Powiedzieliśmy wyżej w niniejszym wstępie, że takie ludzkie urządzenia, jak rodzina, własność i t. d. nie były ciągle takiemi, jak za naszych czasów. Przeciwnie, i własność i rodzina przechodziły różne zmiany w biegu dziejów. W książce naszej chcemy właśnie zapoznać czytelników z najdawniejszem społeczeństwem ludzkiem, które opierało się na rodzie i wspólnem posiadaniu ziemi oraz środków do pracy.
Czytelnik przekona się niżej, że wszystkie rzeczy i urządzenia ludzkie, ulegając ciągłym zmianom, doskonalą się nieustannie.
Pierwotne społeczeństwo było komunistycznem i rodowem. Własności prywatnej nie znano, ludzie pracowali wspólnie i wspólnie dzielili się zdobyczami swej pracy; nie było także państwa i rządu, a cała organizacja społeczna opierała się na rodach.
Społeczeństwo to istniało całe tysiące lat u wszystkich ludów i plemion. Nietylko ludy barbarzyńskie, ale i najbardziej cywilizowane narody europejskie żyły niegdyś w czasach przedhistorycznych komunistycznie. Dziś, u wielu z nich, pozostały jeszcze resztki tego pierwotnego komunizmu, jak np. w Rosji, Serbji, Bułgarji, w niektórych miejscowościach Szwajcarji i Francji, gdzie przechowało się jeszcze, w niektórych wiejskich gminach, wspólne władanie ziemią, jako zbytek czasów pierwotnych.
Społeczeństwo rodowo-komunistyczne istnieje dziś jeszcze u wielu plemion indyjskich Ameryki, między murzynami południowo-zachodniej Afryki i na wielu wyspach Oceanu Spokojnego. I tam już jednak zaczyna ono powoli upadać, do czego, w znacznym stopniu, przyczynia się wpływ handlu i kolonizacji państw europejskich.
W czasach dzikości natura panowała zupełnie nad człowiekiem. Umysł ludzki był jeszcze zbyt słaby, wiedza i uzdolnienie za szczupłe, aby człowiek potrafił ochronić się przed niebezpieczeństwami, któremi był otoczony. Nie mógł więc podołać tym przeszkodom, które mu dzika natura na każdym kroku stawiała, i umiejętnie, a bez przerwy, korzystać z jej darów. Dzikie zwierzęta zagrażały jego życiu, walczyły z nim o schronienie w jaskiniach, o pokarm. Człowiek w walce tej musiał często ulegać, uzbrojenie jego było bardzo jeszcze nieudolne i nie mogło mu dać żadnej przewagi nad tygrysem, lwem lub niedźwiedziem.
Jedyną bronią, jaką człowiek wtenczas posiadał, była maczuga, włócznia, zakończona krzemieniem, później i nóż krzemienny; łuku i strzały nie wynaleziono jeszcze. Temi narzędziami musiał człowiek bronić się przed napadem dzikich zwierząt, musiał zdobywać sobie pokarmy, polując na zwierzęta i ryby. Za pokarm służyły mu owoce, dziko rosnące na drzewach, skorupiaki wodne, ryby i zwierzyna.
Umiejętność zdobywania ognia była już znaną podówczas; otrzymywano go przez tarcie lub wiercenie drzewa; była to więc praca długa, trudna i narażona na ciągłe niepowodzenia. Ogień oddawał wielkie usługi ludziom: chronił ich od zimna, odstraszał dzikie zwierzęta, dawał możność gotowania pokarmów.
Garnków jeszcze nie znano; umiano tylko wyrabiać kosze, plecione z wiciny i trzciny, później — takież kosze oblepiano gliną, co już umożliwiało gotowanie pokarmów przy ogniu. Z włókien łyka wyrabiali liny i sznury, z miazgi drzewnej tkali coś w rodzaju płótna, co, razem ze skórami zwierząt zabitych, służyło za odzież i do pokrywania namiotów.
Ludzie mieszkali w jaskiniach; tam jednak, gdzie jaskiń brakło, lub gdzie było zbyt trudno wywalczyć je od dzikich zwierząt, tam zaczęto budować domy z drągów, albo też stawiano namioty, pokryte skórami i płótnem. Lada burza niszczyła te pierwotne mieszkania człowieka, zmuszając go do pracy na nowo.
Ani hodowla bydła, ani uprawa ziemi — nie były jeszcze znane. Ludzie żywili się tem tylko, co im dawały drzewa leśne, polowanie, rybołówstwo.
W tem zawierała się cała ówczesna produkcja żywności. Nie było żadnych stałych źródeł, dostarczających pokarmy i umiejętnie wyzyskiwanych przez człowieka, jak np., uprawa gruntu i hodowla zwierząt domowych (bydła, owiec, świń, ptactwa itp.).
Zdobywanie żywności było przypadkowe, zależało więcej od losu; raz udawało się ją dostać w dostatecznych ilościach, drugi raz brakowało zupełnie. Widzimy więc, że suma własności ludzkiej była wówczas jeszcze bardzo małą, zdobywanie zaś środków do życia przychodziło bardzo ciężko.
Ponieważ narzędzia pracy były nieudolne, człowiek narażony był ciągle na tysiączne niebezpieczeństwa ze strony natury. Brakowało mu trwałego domu dla schronienia się, dobrej broni do walki z dzikiemi zwierzętami, zręcznych narzędzi do polowania, do łowienia ryb, do wyrabiania odzieży, sprzętów i naczyń.
Dzika natura panowała nad nim wszechwładnie. W tym to okresie, bezsilny, otoczony niebezpieczeństwami, człowiek, będąc mało jeszcze rozwiniętym umysłowo i posiadając ubogą wiedzę, nauczył się widzieć w naturze jakąś wszechpotężną, straszną i srogą istotę, jakieś bóstwo, które panowało nad nim despotycznie, przed którem się korzył, zanosząc ofiary i modły.
Małe rozwinięcie umysłu czyniło człowieka bezsilnym wobec niebezpieczeństw otaczającej natury i niedołężnym wobec trudów dzikiego życia. Tylko w gromadzie z innymi mógł się czuć bezpiecznym, mógł zdobywać sobie większe zapasy żywności i być pewniejszym uniknięcia głodu.
Słabość pierwotnego człowieka stała się przyczyną wytworzenia się najpierwszych gromad ludzkich.
Pojedyńczy człowiek nie mógł sam poradzić w trudnej walce o byt, jaką prowadzić był zmuszony. Sam on nie mógł ani uchronić się przed dzikiemi zwierzętami, ani zdobywać sobie pokarm w dostatecznej ilości; jego broń i narzędzia pracy jeszcze nie mogły zapewnić mu przewagi nad naturą. Łączenie się w gromady stało się więc dla niego nieodzownym warunkiem bytu.
W poszukiwaniu ryb, najgłówniejszej żywności swojej, ludzie szli brzegiem rzek, mórz i jezior na wszystkie strony. Tak oddalając się ciągle od swojej pierwotnej siedziby, spotykali plemiona obce, niechętnie patrzące na przybyszów jako na współzawodników. Stąd też między obcemi plemionami toczyła się zazwyczaj zacięta walka; człowiek z obcego plemienia był zwykle zabijany i zjadany, jak zwierzyna na uczcie. W tych więc wędrówkach za żywnością ludzie musieli także dla skutecznej walki z obcymi trzymać się łączności gromadzkiej.
Jednem słowem, ponieważ ani siła, ani praca pojedyńczego człowieka nie była wystarczającą dla zachowania go przy życiu, przeto łączenie się w gromady z innymi, tworzenie grup społecznych — było koniecznością.
Grupy te w początku podobne były do stad zwierzęcych. W r. 1887 u źródeł rzeki Orinoko odkryte było plemię w stanie bardzo pierwotnym. Bez odzienia, bez domu, bez narzędzi, karmiąc się robakami, które wykopywali paznogciami, i latoroślami, które odgryzali zębami, nie wiele różnili się od stada małp, zamieszkujących lasy podzwrotnikowe. Stosunki płciowe w podobnych grupach są bezładne.
U Borneańczyków np. mężczyzna zdobywa na pewien czas kobietę i żyje z nią, dopóki nie zostaną wychowane dzieci. Łączą się, nie zwracając uwagi na żadne pokrewieństwo: rodzice z dziećmi, bracia z siostrami.
Dopóki takie stosunki trwały wśród grup ludzkich, te ostatnie zawsze musiały być słabe i nieliczne, gdyż potomstwo, pochodzące ze stosunków pomiędzy sobą bliskich krewnych, jest niezdrowe i wymiera. W ciągu dziejów, wśród grup ludzkich mogły zjawić się takie, które wskutek pewnych naturalnych przyczyn zaniechały podobnych stosunków płciowych.
Grupy takie, wydając potomstwo silniejsze i zdrowsze w walce o byt, toczonej przez pojedyńcze plemiona pomiędzy sobą miały więcej szans do utrzymania się przy życiu i do zwyciężenia innych, pozostających w stosunkach bezładnych. W taki sposób drogą doboru naturalnego powstały i utrwaliły się urządzenia, dążące do ograniczenia małżeństw pomiędzy krewnymi.
Grupa pierwotna podzieliła się na pewne klasy, a mężczyznom i kobietom, należącym do tej samej klasy, nie wolno było łączyć się pomiędzy sobą. Za przykład takiej organizacji mogą posłużyć nam społeczeństwa klasowe australskie, zbadane przez angielskich uczonych. W plemieniu australskiem istniało 8 klas: cztery męskie i cztery żeńskie. Klasy te dzieliły się na 4 grupy, z których każda zawierała jedną klasę męską i jedną żeńską.
Mężczyźni i kobiety, znajdujące się w jednej grupie, byli braćmi i siostrami, i związki małżeńskie pomiędzy nimi były wzbronione. Każda z czterech grup mogła łączyć się tylko z jedną z pozostałych grup, a dzieci ich nie należały ani do grupy ojców, ani do grupy matek, lecz do jednej z dwóch pozostałych. Organizacja taka, z jednej strony zabraniając małżeństw wewnątrz grupy, nie dopuszczała stosunków płciowych pomiędzy braćmi i siostrami, z drugiej zaś strony, postanowiwszy, aby dzieci nie należały ani do grupy matek, ani do grupy ojców, powstrzymywała od stosunków płciowych pomiędzy rodzicami i dziećmi. Np. grupa 1-sza mężczyzn żeni się z grupą 4-tą kobiet. Gdyby dzieci należały do którejkolwiek z grup rodzicielskich, to ponieważ wszyscy mężczyźni grupy 1-szej byli mężami wszystkich kobiet grupy 4-tej i naodwrót, więc istniałyby małżeństwa między rodzicami i dziećmi.
Widzimy tutaj, że pierwotne stosunki zmieniły się. Wspólność mężów i żon jeszcze naturalnie istniała, lecz już z pewnemi ograniczeniami.
Rodzone lub stryjeczne siostry jednej grupy były wspólnemi żonami drugiej grupy mężów, pomiędzy którymi jednak bracia ich znajdować się nie mogli. Również pewna ilość braci rodzonych lub bardziej oddalonych miała we wspólnem posiadaniu pewną ilość żon, pomiędzy któremi znowu siostry tych mężczyzn znajdować się nie mogły.
Taką była ówczesna rodzina i ówczesne małżeństwo. Określić je można w ten sposób: wzajemna wspólność kobiet i mężczyzn wewnątrz pewnego koła rodzinnego — z którego wyłączeni byli bracia kobiet i siostry mężczyzn. Taka forma rodziny i małżeństwa istniała podówczas wyłącznie i tak samo uważaną była przez ówczesnych ludzi za jedynie moralną i prawną, za jaką dzisiejsi uważają jednożeństwo. Widzimy więc, że w rozwoju ludzkości rodzina i małżeństwo ulegały także zmianom.
Grupy, podzielone na klasy, potworzyły rody, jako jednostki dla wzajemnej pomocy i obrony. Ród był zbiorem krewnych, pochodzących od tego samego wspólnego przodka. Ludzie, należący do tego samego rodu, nie mogli wchodzić z sobą w związki małżeńskie, a to dla tego, aby uniknąć stosunków kazirodczych[2]. Mąż więc nie mógł należeć do tego samego rodu, co żona, i odwrotnie.
Ród posiadał swoje imię rodowe lub szereg imion, do używania których on tylko jeden miał prawo; tym sposobem nazwa pojedynczego człowieka wskazywała zarazem, do jakiego rodu on się zalicza. Ród posiadał swój wspólny cmentarz, wspólne swoje siedziby, gospodarstwo wspólne i wspólny samorząd.
Ród był najmniejszą grupą ludzką w pierwotnem społeczeństwie. Dawał on trwałą opiekę każdemu ze swych członków i dlatego w owej epoce dzikości był nieodzownie potrzebny dla istnienia i dalszego rozwoju ludzkości.
Z czasem, ponieważ ludność wzrastała, rody mnożyły się liczebnie, stare więc rody rozpadały się na kilka nowych, które, nie zapominając o swych pierwotnych związkach krwi i czując wzajemną potrzebę łączności, znowu kojarzyły się pomiędzy sobą, tworząc tym sposobem większe grupy społeczne, bractwa. Wiele takich rodów zamieszkujących na tej samej przestrzeni ziemi i mówiących tem samem narzeczem[3] — stanowiło plemię. Zdarzało się też często, że sąsiadujące z sobą plemiona, mówiące narzeczami tego samego języka, dla wspólnej obrony lub jakichkolwiek wspólnych interesów tworzyły między sobą związek czyli federację. Taka federacja plemion stanowiła najszerszą organizację, podówczas znaną. Drogą zupełnie naturalną rozwija się cały ustrój rodów, bractw i plemion z raz powstałej najpierwszej gromady społecznej — z rodu. Wszystkie te trzy związki społeczne są grupami, przedstawiającemi różne stopnie powinowactwa.
Każda z nich stanowi zamkniętą w sobie całość, zajętą swemi własnemi sprawami, każda jednak dopełnia zarazem drugą. Tak więc wielki zbiór rodów to było społeczeństwo pierwotne. Ród, bractwo, plemię i federacja plemion — to była organizacja tego społeczeństwa. Rządziły i gospodarowały grupy rodowe. Nie było więc państwa na wzór dzisiejszego z panowaniem jednej klasy nad drugą. Całe społeczeństwo rodowe przedstawiało jakby jedną wielką rodzinę, obejmującą tysiące członków wolnych, równych i wspierających się wzajemnie. Celem tego społeczeństwa było danie trwałej opieki każdej jednostce, która wtedy była jeszcze sama przez się słabą i nie zdołałaby prowadzić samodzielnie walki o byt z otoczeniem.
Wskutek słabości pierwotnego człowieka wobec otaczającej natury, musiało się wytworzyć społeczeństwo komunistyczno-rodowe, musiało się wytworzyć koniecznie, jako jedynie możliwa naówczas forma życia społecznego ludzkości.
Ludzie pierwotni żyli z polowania i rybołówstwa; nie znali jeszcze ani uprawy ziemi, ani hodowli bydła. Polowanie i rybołówstwo były to jedyne źródła, dostarczające im pokarmu, w tych więc zajęciach zamykała się większa część ich pracy. Od pomyślnego polowania i rybołówstwa zależał całkowicie byt pierwotnych ludzi. W naszem społeczeństwie głód lub dostatek zależą od przyczyn społecznych, od tego, jaki obrót wezmą interesy kapitalistów; w społeczeństwie pierwotnem dobrobyt ludzi zależał wyłącznie od ich zdolności, siły i od sprzyjających warunków samej natury.
Ilość upolowanej zwierzyny, wyciągniętych ryb z wody stanowiła o bogactwie społeczeństwa rodowego. Człowiek miał do pokonania te tylko trudności, jakie mu stawiała dzika otaczająca natura; nie było ludzi, którzy by chcieli wyzyskiwać, nie było urządzeń społecznych, które by go ciemiężyły.
Zanim umysł ludzi doszedł do tak ważnych wynalazków, jak sposób uprawiania ziemi i hodowla bydła, zanim zdołał poznać tajemnice natury i zapanować nad nią doskonałością swych urządzeń technicznych, polowanie i rybołówstwo były jedynym prawie przemysłem, za pomocą którego ludzie zdobywali sobie środki do życia. Maczuga i włócznia stanowiły jedyne narzędzia pracy, jedyną broń, znaną podówczas.
Łuk i strzała ukazały się dopiero później. Zdobywanie środków do życia nie było więc rzeczą łatwą: brakowało sieci do łapania ryb, brakowało łuku i strzał do zabijania chyżo umykających zwierząt. Pojedynczy człowiek ze swoją włócznią i maczugą nie zdołałby upolować ani jednego zająca lub kozy dzikiej, nie mógłby złowić ani jednej ryby: praca osobista, indywidualna, praca jednostki znaczyła bardzo mało, wobec tego, że pokarmy zdobywały się przez polowanie i że narzędzia używane do tego, były bardzo niedostateczne. Pojedynczy człowiek, pracując samopas, nie mógłby zdobyć sobie ani pokarmu w odpowiedniej ilości, ani skór dla okrycia się przed zimnem, ani zbudować trwałego schronienia. Narażony na głód, zimno, napady zwierząt drapieżnych, ginąłby niechybnie. Tylko pracując wspólnie z innymi, zdobywał sobie środki do życia.
Dla tego też wspólność pracy była najgłówniejszą podstawą społeczeństwa pierwotnego. Wszystkie prace, jak polowanie, połów ryb odbywały się zawsze wspólnie przez całe gromady ludzi. Ród, kilka rodów razem, lub nawet całe plemię przystępowano do wspólnej pracy. Z badań, jakie prowadzą uczeni podróżnicy nad plemionami, które dziś jeszcze żyją w stanie pierwotnym, możemy sobie dokładnie przedstawić, w jaki sposób odbywała się w społeczeństwie rodowem wspólna praca nad zdobyciem sobie pokarmów.
Na polowanie wychodziła cała osada, często całe plemię. Jeżeli polowanie odbywało się w gęstych krzakach, to krzaki te otaczali ze wszystkich stron i zapalali. Przestraszone zwierzęta uciekają wtedy od płomieni do miejsc niezarosłych, lecz zanim dobiegną, spotykają w drodze płomienie zapalone z przeciwnej strony i muszą biec napowrót, straszone głośnemi okrzykami. Tak biegają w kółko, póki nie oszaleją ze strachu i nie rzucą się między myśliwych.
Jeżeli polowanie odbywało się na równinie, to wybierano zawsze miejsce otwarte, okrążone lasem. Zwierzęta otaczano ze wszystkich stron i w ten sposób utworzone z ludzi koło zwężało się coraz bardziej, dopóki strwożone zwierzęta zaczęły uciekać na wszystkie strony, napotykając po drodze myśliwych. Wtedy ci rzucali się na nie, zabijając dzidami i maczugami.
Nietylko mężczyźni brali udział we wspólnych pracach. W Australji np., jak opowiada podróżnik Oldfield, na polowanie na kangurów wychodzi całe plemię. Wybrawszy stosowne miejsce, mężczyźni kładą się w trawie, w niewielkiej jeden od drugiego odległości w dolinie, a kobiety i dzieci wchodzą na pagórki, strasząc kangury i starając się skierować ich bieg w dolinę, gdzie ukryci są mężczyźni. Zwierzęta instynktownie wybierają ten kierunek, bo biec w tą stronę najłatwiej. Gdy stado kangurów z hałasem przebiega koło myśliwych, każdy z nich, po kolei, powstaje z zasadzki i zabija jednę lub parę sztuk zwierzyny. Tym sposobem pomagają sobie wzajemnie, dopóki stado nie ominie ostatniego myśliwego, wtenczas zaczynają zbierać wspólną zdobycz.
W społeczeństwie komunistycznem nie było jeszcze podziału pracy. Wszyscy pracowali wspólnie, w pracy zaś nie uczestniczyli tylko chorzy, starzy i dzieci. Pomiędzy mężczyzną a kobietą nie istniał jeszcze głęboki przedział. Kobieta, słabsza od natury i wskutek naturalnych potrzeb (połogi) odrywana na pewien czas od roboty, od początku zaczęła spełniać roboty lżejsze i domowe, jednak, jak widzimy z ostatniego przykładu, brała ona udział i w męskich zajęciach.
Przy połowie wielorybów w Grenlandji, kobiety idą na wyprawę razem z mężczyznami, aby im naprawiać ubrania, a w razie potrzeby i łódki. Mężczyźni na pojedynczych „bajdarach“ (łodziach morskich) płyną naprzód wprost na wieloryba i przebijają go harpunami, do których przyczepione są pęcherze ze skór foki, aby podtrzymywały zdobycz na powierzchni morza. Kiedy wieloryb zmęczy się, dobijają go swemi dzidami.
Wspólność pracy jest wynikiem konieczności, gdyż wysiłki pojedyńczego człowieka nie pokonałyby trudności. Tym sposobem brak łuku i strzelby zastąpiony został przez wspólność pracy całej gromady ludzi, a przy połączeniu sił nawet bez wyższej broni zdobycze bywały wielkie.
Podobnież przy połowie ryb dawano sobie radę bez sieci. Gromada ludzi z 40 — 50 osób złożona wchodzi do wody płytkiej i czystej, tworzy szerokie półkole i napotykane większe ryby kłuje ostremi dzidami z twardego drzewa. W taki sposób dziś jeszcze łowią ryby w szerokich rzekach Australji.
W Syberji tak sobie radzą ludzie bez sieci przy połowie ryb. Cała wieś wyprawia się na Kołymę (rzeka w Syberji) i w poprzek rzeki buduje płot, który wstrzymuje bieg ryb; pośrodku urządza się otwór, w który wstawiają koszyk. Ryby starają się przepłynąć przez otwór i wpadają do koszyka. Robota to tak lekka, że zajmują się nią przeważnie kobiety.
Tongańczycy, mówi West, zastawiają na brzegu morza pomiędzy dwiema łodziami sieci. Kilkanaście łódek ustawia się w koło, urządziwszy pomiędzy łódkami przegrody z liści palmy kokosowej, aby ryby nie mogły się wymykać, zwężają to koło coraz więcej, aż wreszcie wszystkie ryby spędzą do sieci.
Wszystkie te przykłady przekonywują nas, że nasi przodkowie, pomimo, iż używali tylko bardzo prostych narzędzi, jak dzida, maczuga, to jednak, pracując wszyscy wspólnie, zdobywali sobie pokarm, wystarczający dla wszystkich.
Gdzie więc praca pojedyńczego człowieka nie mogłaby nie zrobić dla braku odpowiednich narzędzi lub zrobiłaby bardzo mało — tam zbiorowa praca gromady ludzi działających łącznie i zgodnie zaspakaja wszystkie potrzeby.
Tak samo później, gdy ludzie nauczyli się wyrabiać sieci z włókien roślinnych, wspólność pracy przy połowie ryb nie straciła swego znaczenia; sieci bowiem wyrabiały się przez całą osadę, mogły więc tylko być wspólnie używane. Dziś jeszcze żyjące plemię Otaitianów wyrabia sieci wspólną pracą całego okręgu; każdy, wyrobiwszy oddzielny kawałek, zanosi go do domu naczelnika, gdzie te kawałki składają się w całość. Tym sposobem w krótkim czasie mogą mieć sieci ogromnych rozmiarów.
Wyrób łodzi, budowa szałasów z drzewa były także za uciążliwemi sprawami dla pojedyńczego człowieka: drzewa musiały być ścinane, rąbane i obrabiane kamiennymi toporami i kamiennymi nożami, bo żelaza jeszcze ludzie nie znali. Była to więc praca nazbyt długa, uciążliwa, by pojedyńczy człowiek skutecznie i w krótkim czasie mógł jej podołać.
Jeżeli mieszkaniec wysp Karolińskich chce zbudować łódź, to najpierw wyszukuje drzewo i zwołuje swych współplemieńców do pomocy. Całą gromadą zabierają się oni do roboty i zaczynają rąbać odrazu ze wszystkich stron, aby padające drzewo u podstawy nie rozszczepiło się i nie stało się przez to nieprzydatnem. Niekiedy muszą ściąć kilka drzew, zanim znajdzie się odpowiednie.
Zrąbane drzewo ciągną, za pomocą sznurów, do wspólnego domu i zostawiają je przez kilka miesięcy na słońcu, żeby wyschło. Następnie pod kierunkiem doświadczonego budowniczego 30-tu ludzi bierze się do roboty. Można sobie wyobrazić, ile to pracy musi kosztować sporządzenie łodzi, zwłaszcza przy złych narzędziach. Nic też dziwnego, że pracują oni wspólnie.
Żyjąc plemionami, ludzkość pierwotna musiała budować obszerne mieszkania, aby pomieścić w nich wszystkich swoich członków.
Oto, jak Duperrey opisuje mieszkania na pewnej wyspie:
Domy posiadają wielkie, wynoszące około 40 stóp wysokości przy odpowiedniej długości. Oprócz domów zwyczajnych znajduje się w każdym okręgu dom społeczny, gdzie odbywają się zebrania, przechowują się łódki i inne wspólne narzędzia gromady.
Podróżnik Jukes (Dżuks) tak charakteryzuje domy na Nowej Gwinei:
Dom — mówi on, — zbudowany był z gliny i spoczywał na mnóstwie słupów, które zapewne były pniami drzew, wznoszących się niegdyś na tem miejscu. Podłoga składała się z ułożonych na tych słupkach belek, na których dosyć rzadko ułożone były deski. Była ona równa, gładka i mocno trzymała się pod nogami. Dom miał około trzydziestu stóp szerokości i 300 stóp długości. Dach był pięknie zbudowany z liści palmy sagowej. Ściany zrobione były z bambusowych słupów, połączonych pomiędzy sobą. Z każdej strony domu znajdowało się troje drzwi, z których środkowe były najszersze.
W pueblosach[4] Nowego Meksyku domy są murowane. Mieszkania urządzone dobrze i utrzymane czysto; jedna izba przeznaczona na przyrządzenie pokarmów, druga na zboże i zimowe zapasy, trzecia służy za sypialnię. Przed drzwiami zbudowane są balkony, gdzie mieszkańcy schodzą się na rozmowy. Ogromna izba podziemna służy jednocześnie: za łaźnię, wspólną salę obrad, klub i świątynię. Jest to szeroka, podziemna grota, nad którą, na kamiennych słupach, tuż nad powierzchnią ziemi wznosi się dach. Z boku ustawione są ławy, a pośrodku kamień z wydrążeniem, w którem palą się ciągle wonne rośliny.
Jeżeli zwrócimy uwagę na to, że narzędzia, któremi pierwotny człowiek budował swoje domy, były bardzo proste, to zrozumiałą będzie dla nas konieczność wspólnej pracy przy budowie takich domów. I oczywiście w licznych opisach podróżników znajdujemy przykłady tego.
Kiedy wódz naczelny na wyspach Sandwickich kazał budować dom, wszystkie grupy musiały brać udział w pracy, chociaż każda z nich brała na siebie pracę innego rodzaju. Podczas gdy jedni wyprawiali się w góry po drzewo, inni zbierali trawę na dach, lub kręcili sznury. Kiedy materjał był już zebrany, w balach wiercono dziury, obrabiano krokwie, ustawiano dom, pokrywano dachem. Tym sposobem dom mógł być zaczęty i skończony w przeciągu trzech dni. Drzewo, często wielkich rozmiarów, dostarczane było z daleka z wewnątrz kraju.
Bardziej ożywionej sceny — mówi Williams, — jak pokrycie domów na wyspach Fidżi, trudno sobie wyobrazić. Skoro już zebrano dostateczną ilość materjału naokoło domu, gromadzi się do 300 mężczyzn i chłopców; każdy z nich oczekuje jakiejś pracy. Robotnicy wewnątrz domu umawiają się ze znajdującemi się zewnątrz; każdy wiąże to, co inny położy.
Kiedy już wszyscy zajęli swe miejsca i gorąco zabrali się do roboty, to wołanie i krzyki o trawę, trzcinę, gałęzie, wydawane przez 200 — 300 podniesionych głosów, wraz z ugniataniem słomy i głośnymi okrzykami radości przedstawiały rodzaj wieży Babel na małą skalę.
Przekonaliśmy się, że wspólność pracy w pierwotnych zajęciach człowieka, jak myśliwstwo, rybołówstwo, budowa domów, łodzi i t. p. była niezbędną.
Lecz i później, kiedy ludzie doszli do wynalazku rolnictwa, wspólna praca była rzeczą również konieczną.
Można sobie przedstawić, ile to pracy kosztowało karczowanie lasów, tak niezbędne w rolnictwie, jeżeli mieszkańcy południowej Ameryki na zrąbanie jednego drzewa, za pomocą kamiennej siekiery, potrzebują dwóch miesięcy czasu.
Pierwotni nasi przodkowie zamieszkiwali krainy przeważnie bezdeszczowe, musieli więc, zajmując się rolnictwem, korzystać z perjodycznego wylewu rzek lub zaprowadzać sztuczne nawadnianie.
I jedno i drugie zmuszało do wspólnej pracy, pojedynczy człowiek był tu bezsilny.
Rzeka wylewała perjodycznie; potrzeba było bronić się, jeżeli wylew był za silny, stawiać tamy, przeprowadzać wodę z jednego miejsca na drugie, kopać kanały, aby woda dochodziła do dalszych miejscowości; wszystko to wymagało silnej, zbiorowej pracy.
Eyre opisuje, że w Australji znalazł wielką ilość kanałów, podobnych więcej do dzieła rąk człowieka cywilizowanego, niż dzikiego. Niektóre z tych kanałów, około 500 jardów długości, 2 stopy szerokości i od 18 cali do 2-ch stóp głębokości, łączyły się wzajemnie i rozprowadzały wodę na przestrzeni do 10 akrów.
Tennent znalazł na Cejlonie mnóstwo zburzonych stawów, których objętość wskazuje, że nawadniały one niegdyś całe okręgi, które obecnie zmieniły się w pustynie. Każdy z podobnych stawów wymagał do swego zbudowania tysiąca rąk. Uprawa ziemi zależała w zupełności od zapasu wody, znajdującej się w stawie każdej wsi; woda mogła być sprowadzoną tylko wspólną pracą całej gminy, a następnie wspólnemi siłami rozprowadzoną po polach ryżowych, uprawianych wspólnie przez mieszkańców.
We wszystkich tych pracach zgoda i spójnia były do tego stopnia niezbędne, że przepisy o wypełnianiu ich wyrzynali przodkowie nasi na skałach, jak gdyby chcąc na wieki przekazać swym potomkom konieczność łączności.
Tak więc, ponieważ zdobywanie pokarmów przychodziło z trudnością, ponieważ narzędzia pracy były jeszcze bardzo nieudolne, a praca ciężka, to odosobniona praca pojedynczego człowieka miała jeszcze bardzo mało znaczenia i nie wystarczała mu do zaspokojenia jego potrzeb. To właśnie powodowało, że: praca wspólna całej gromady ludzi była konieczną, jako warunek ich bytu.
Najprostszy interes każdego człowieka, interes zachowania się przy życiu, skupiał ludzi w gromady i zmuszał ich do wspólnej pracy. Pierwotny człowiek, przy małym swym zasobie wiedzy, zaopatrzony w grube i niezdarne narzędzia, jak maczuga, włócznia, nóż i topór kamienny, nie umiejąc jeszcze wyzyskiwać natury, ani dopomagać sobie w pracy wynajdywaniem różnych ułatwiających sposobów, — taki człowiek pierwotny musiał w życiu wspólnem, w komunizmie szukać opieki i siły do prowadzenia walki o byt. A i później, gdy narzędzia pracy znacznie się ulepszyły, gdy były wynalezione łuk i strzała, gdy ludzie zaczęli wyrabiać sieci, gdy było zaprowadzone w rolnictwie nawadnianie, praca wspólna, jak to powiedzieliśmy wyżej, była konieczną, gdyż dostarczała więcej pokarmów, lepszych narzędzi, mieszkań, zabezpieczała przed głodem, zimnem, napadem zwierząt drapieżnych.
Człowiek więc musiał łączyć się z gromadą, żyć, pracować i radzić wspólnie.
Wspólność pracy w rybołówstwie, polowaniu, rolnictwie, w budowie domów, łódek, sieci itd. pociągała za sobą wspólną własność.
Nikt nie mógł rościć pretensji do kawałka ziemi, lasu, do jeziora lub rzeki rybnej, jako do swej osobistej własności, bo nie mógł sam jeden z nich użytkować. Co by przyszło pierwotnemu człowiekowi z tego, gdyby wziął sobie na swoją wyłączną własność kawał gruntu lub lasu, wobec tego, że nie zdołałby sam jeden ani tego gruntu uprawić, ani zwierzyny w tym lesie upolować? Własność osobista, prywatna, nic by mu dać nie mogła; on potrzebował pomocy całej gromady, całego swego rodu, sam sobie wystarczyć nie mógł, nie umiał. Jego pojedyńcza praca była jeszcze nazbyt nieudolną, aby go wyżywić mogła; wyzyskiwać nie było kogo, bo wszyscy byli równi i mieli te same prawa. Dla tego też własność prywatna, nie dając nikomu korzyści, ani przewagi, nie istniała w społeczeństwie rodowem. Człowiek ówczesny, gdyby wydzielił sobie na osobiste posiadanie kawał gruntu lub lasu, musiałby sam jeden pracować na siebie; pomocy gromady już by mieć nie mógł, znosiłby głód i niedostatek. Walcząc z przeszkodami, rychło by przepadł ze swą własnością.
Wspólność pracy, potrzeba pomocy i opieki gromady stanowiła główną przyczynę tego, że w społeczeństwie pierwotnem własność prywatna nie istniała i nawet pojęcie o niej wytworzyć się jeszcze nie mogło.
Ziemia, las ze zwierzyną, rzeki i jeziora, jednem słowem cały obszar, na którym plemię zamieszkiwało ze wszystkiemi bogactwami, jakie natura dawała, wszystko to stanowiło wspólną własność całego plemienia, do której nikt nie rościł praw osobistych. Domy, łódki, sieci i narzędzia były wspólną własnością rodów, które je budowały i robiły. Człowiek pierwotny, nie znając jeszcze ani wyzysku, ani chęci bogacenia się kosztem innych, uważałby za największą zbrodnię przywłaszczenie sobie czegokolwiek z tego wspólnego dobra. Własność prywatna zjawiła się dopiero później.
W pierwotnem społeczeństwie rodowo-komunistycznem praca ludzka miała na celu tylko zdobycie niezbędnych środków do życia, możebnych naówczas wygód i nic więcej. O zyskach, o kapitałach, o nagromadzeniu bogactw nie mogło być mowy nawet. Zwierzyna i ryby były wtenczas głównem bogactwem społeczeństwa. Las dziki i woda były jedynemi źródłami tych bogactw. Nie wymieniano jednych produktów na drugie, nie handlowano nimi. Każde plemię żyło na swoim obszarze, zupełnie odgraniczone od drugiego szerokim pasem pustyni. Na swojej ziemi znajdowało to wszystko, co mu było potrzebne, a przytem to samo, co miało i plemię sąsiednie. Handel pierwotny był zupełnie zbyteczny. Ponieważ bogactwa składały się głównie z ryb i zwierzyny, przeto nagromadzenie bogactw, a nawet przechowywanie ich nie mogło jeszcze istnieć. Ludzie nie umieli konserwować mięsa. Nadmiar zwierzyny lub ryb, który nie mógł być spożywany, odrazu ulegał zepsuciu. Widzimy to dziś jeszcze np. u kafrów w Afryce, którzy, urządzając wielkie polowanie, wybijają po kilkaset sztuk antylop, zajęcy, dzikich kotów i t. p. i nie mogą z całej tej zdobyczy użytkować, tak że masa tego, gnijąc, przepada. Dopiero później, gdy uprawa ziemi i hodowla bydła zaczęły stale dostarczać ludziom środków utrzymania, gdy jednocześnie zjawiła się wymiana, handel — bogactwo w postaci zboża i bydła mogło się przechowywać, nagromadzać i wymieniać na inne użyteczne przedmioty.
Wtedy dopiero własność prywatna zaczęła się wytwarzać powoli, a społeczeństwo rodowo-komunistyczne odtąd jęło się chylić ku upadkowi.
Tak więc w społeczeństwie pierwotnem własność prywatna nie mogła istnieć. Przeszkadzała temu wspólność pracy i brak korzyści, jaką by prywatne posiadanie dać mogło. Osobno nagromadzone przez pojedyńczego człowieka ryby lub zwierzyna nie dałyby mu nic więcej nad to, że byłby syty na czas pewien. Nie mógłby przecież jeść więcej niż potrzebował. Ród musiał dbać o każdego swego członka, bo on stanowił część siły całego rodu, a ubytek jego był dla niego szkodą ogromną, jako ubytek obrońcy i robotnika. Podział zdobyczy odbywał się bez czyjejkolwiek krzywdy w zupełnej równości i sprawiedliwości.
Samodzielne zdobywanie środków do życia przedstawiało daleko więcej szans niepowodzenia, niż zbiorowe. Tym sposobem jednostka potrzebowała rodu, a ród jednostki, i na tej wzajemności interesów opierała się pewność życia każdego człowieka. Dla tego też ani interes osobisty, ani własność prywatna nie mogły znaleść gruntu dla siebie.
Zapamiętajmy sobie dobrze te przyczyny, które sprawiały to, iż w społeczeństwie rodowem tylko własność wspólna była możliwą. Wpływała na to trudność samoistnej walki o byt dla jednostki, a potem brak stałych źródeł, które by dostarczyły jej pokarmów (jak np. ziemia uprawna lub hodowla bydła). Bogactwo nie dawało się przechowywać, nagromadzać i nie pociągało za sobą żadnej przewagi, nie dawało żadnego znaczenia w społeczeństwie rodowem. Dla prywatnej własności i interesów osobistych nie było miejsca.
Zanim ludzkość doszła do uprawy ziemi, hodowli bydła, do wyrobu garnków, tkanin ręcznych, żelaznych narzędzi i broni, upłynęło tysiące lat. Przez tak długi czas pojęcie o wspólnej własności, wspólnej pracy i sprawiedliwym podziale dobytku zagnieździło się nader głęboko. To pojęcie trwało u ludzi długo i tylko powoli a nieznacznie zacierało się, ustępując miejsca samolubstwu (egoizmowi) i interesowi osobistemu. Nie zaniechali ludzie wspólnej własności nawet wówczas, gdy już nauczyli się uprawy pól i hodowli bydła, gdy ich bogactwa wzrosły, a człowiek stał się silniejszym, dzięki broni i narzędziom udoskonalonym, które pozwoliły już mu skutecznie pojedyńczo pracować.
Uprawna ziemia i trzody bydła, obszary myśliwskie i rzeki rybne, jak poprzednio, stanowiły wciąż jeszcze wspólną własność plemienia i rodu.
Własność osobista ziemi i jej płodów, podobnie jak ryb, zwierzyny lub bydła, nie była wcale znaną.
Taki stan rzeczy widzimy dziś jeszcze u bardzo wielu dzikich i barbarzyńskich plemion.
U Tasmańczyków, żyjących w Australji, każde plemię ma swój ograniczony okręg myśliwski, którym włada wspólnie. Wszystko jest dla wszystkich. Odzienie, narzędzia, ozdoby przechodzą z rąk do rąk. Każdy ma prawo do bogactw, do środków życia. Pomoc wzajemna jest najwyższym obowiązkiem. Kto zabija zwierzynę, dzieli się nią z innymi według przepisów zwyczajowych. Broń i narzędzia należą do wszystkich członków, jednostka ma tylko prawo używania.
Burjaci, mieszkający w Syberji, żyją przeważnie z hodowli bydła. Każdy ród ma swoje wspólne pastwiska, łąki, bydło. Wszyscy członkowie rodu pracują wspólnie, często nawet wspólnie obiadują. Uczucia społeczne u Burjatów są silnie rozwinięte, lecz mają charakter uczuć rodowych. Miłość bliźniego, wzajemna pomoc, uczciwość i sprawiedliwość ograniczają się u nich po większej części do ich własnego rodu i plemienia, lecz nie rozciągają się na wszystkich ludzi. Między różnymi rodami plemienia burjackiego istnieje także łączność braterska; cały ogromny step, zwany „stepem braterskim“, stanowi wspólną, niepodzielną własność całego plemienia burjackiego. By dojść do zupełnej równości w korzystaniu ze wspólnych dóbr, Burjaci organizują między sobą stowarzyszenia myśliwskie, składające się nieraz z 1.000 do 1.500 ludzi.
Plemiona Otomaków w Ameryce żyją także zorganizowane w rody. Połów ryb, żółwi, polowania odbywają się wspólnie całemi gromadami, pod przewodnictwem wybranych do tego wodzów. Zdobycze ich pracy stanowią wspólną własność. Uprawa gruntów i zbiory zasiewów odbywają się także wspólnie. Zboże przechowują w spichlerzach publicznych, jako własność wspólną, którą następnie dzielą pomiędzy rodzinami.
U Indjan Ameryki Północnej niedawno jeszcze wszystkie plony z pola, zdobycze z polowania i rybołówstwa, lub zdobyte handlem z europejczykami przez jednego człowieka osobiście, musiały stanowić wspólną własność całego rodu. Domy zamieszkane przez rody są wspólną własnością tych rodów, każdy ma prawo w razie potrzeby przyjść do sąsiada i wziąć, czego mu potrzeba, z pokarmów, odzieży, narzędzi lub broni.
U Irokezów, żyjących w Ameryce Północnej, każdy ród ma swój własny dom, który zamieszkuje. Domy te są duże, mogące pomieścić ze dwadzieścia rodzin, zbudowane w taki sposób, że ze wspólnego korytarza wychodzą drzwi do oddzielnych mieszkań, przeznaczonych dla małżonków, młodzież zaś ma mieszkanie wspólne.
Jeszcze w zeszłym wieku wszystkie pokarmy: zboże, ryby, zwierzyna należały wspólnie do całego rodu. Były one składane w publicznych magazynach zostających pod zarządem kobiety, która wydawała co komu potrzeba.
Żyjące na Kaukazie plemiona Osetyńców w znacznej części przechowały pierwotne komunistyczne urządzenia. Ród ma wspólną własność, wspólnie pracuje, wspólnie zużywa zdobyte produkty. Osetyńskie prawo wkłada na każdego członka rodu obowiązek dzielenia się z innymi całym swym zarobkiem, bez względu, czy zarobek ten przyszedł z pomocą rodu, czy też nie.
Wszelkie osobiste zarobki wchodzą do wspólnego mienia rodowego. Gospodarstwo prowadzi się wspólnie, plony ze żniw należą do całego rodu. Jedzenie gotuje się razem dla wszystkich członków rodu, zamieszkujących wspólnie tę samą siedzibę. Wyroby wspólnej przędzy i tkanin rozdaje się między wszystkich członków. Pojedyńczy myśliwy, rybak lub wojownik, żyjąc wspólnie ze swymi rodowcami, a otrzymując od nich mieszkanie, jedzenie, odzież, tem samem zmuszony jest dzielić się z nimi wszystkimi produktami swojej osobistej pracy. Tem objaśnia się, dla czego osobisty zarobek każdego z członków wchodzi do wspólnej własność całego rodu, a najmniejsze uchylenie temu obowiązkowemu podziałowi uważanem jest za pogwałcenie majątkowych praw rodu — za kradzież. Rodowo-komunistyczne urządzenia plemion osetyńskich, jak również wszystkich innych, chylą się szybko ku upadkowi. Przeżyły one już swój czas; zetknięcie się z cywilizacją, z państwem dzisiejszem, z kupcami jest zabójczem dla pierwotnych urządzeń komunistycznych. Plemiona, dostawszy się w ręce europejskich kolonistów i rządów, prędko porzucają swoje prawa i instytucje. Własność prywatna, wyzysk jednych przez drugich zastępują wśród nich coraz to bardziej miejsce dawnej wolność, i braterstwa.
Tak więc w społeczeństwie pierwotnem praca wspólna, z konieczności istniejąca, pociągnęła za sobą wspólną własność i wspólne używanie.
Grunty, lasy i woda, wszelkie zdobycze i produkty pracy, pokarmy, domy, narzędzia — wszystko było wspólną, komunalną, własnością; urządzały się wspólne uczty, igrzyska, modły. Komunizm przenikał wszystkie dziedziny życia społecznego i, będąc nieodzownym przez długie wieki, nie dał się tak łatwo wyrugować z życia i pojęć ludzkich.
Trwał on jeszcze długo w swej sile, pomimo, iż ekonomiczne podstawy jego bytu już znikły, to jest, pomimo iż produkcja o tyle już spotężniała, iż człowiek pojedyńczo (indywidualnie) mógł zdobywać sobie pokarmy. Ulegał on (komunizm) wprawdzie wraz z zanikaniem warunków ekonomicznych ciągłemu rozkładowi, pomimo to jednak nawet u dziesiejszych społeczeństw cywilizowanych spotykamy jego ślady w rozmaitych ekonomicznych i zwyczajowych urządzeniach.
W gminie rosyjskiej przetrwał on do obecnych czasów. Ziemia należy do gminy, w używaniu pojedyńczych rodzin znajduje się ona tylko czasowo. Co kilka lat następuje nowy podział, aby zapewnić rodzinom sprawiedliwe użytkowanie gruntów.
W pierwotnych czasach tego podziału nie było wcale. Ziemia była uprawiana wspólnie, plony, zebrane wspólnemi siłami, dzieliły się pomiędzy pojedyńczemi rodzinami, w stosunku do ilości robotników każdej rodziny. Dziś jeszcze w głębokich lasach Rosji znajdują się gminy, które zachowały to pierwotne urządzenie.
W zwyczajach gminnych tkwi jeszcze wiele pierwiastków komunistycznych. Gmina solidarnie uiszcza się państwu z podatków i powinności wojskowej. Jeżeli jeden z członków gmniy nie może zapłacić podatków, to musi za niego uiścić się gmina. Wogóle członkowie gminy są tak silnie połączeni między sobą solidarnością, iż obcy nie może być do niej przypuszczony bez zezwolenia większości.
Moralność w gminie jest nawskroś pierwotna. Opowiadają, iż w niektórych miejscowościach Rosji gospodarz, któremu zabraknie siana naprzykład, idzie do cudzego stogu i bierze, ile mu potrzeba. Na drugi rok, jeżeli siana ma poddostatkiem, odnosi rzetelnie to, co wziął.
W Serbji obecnie jeszcze w całej sile istnieją związki rodzinne, czyli tak zwane „zadrugi“. Jest to zbiór rodzin, które wspólnie władają ziemią, wspólnie zamieszkują jeden dom i jedną zagrodę, wspólnie pracują i wspólnie korzystają z owoców swej pracy. Wybierają naczelnika „hospodara“, który wyznacza roboty, sprzedaje i kupuje produkty w imieniu stowarzyszenia i wogóle załatwia wszelkie drobniejsze sprawy zadrugi, lecz w sprawach ważniejszych zasięga rady współtowarzyszy. Gminy, zamieszkujące jedną i tę samą wieś, zawsze gotowe są nieść sobie wzajemną pomoc. Kiedy należy wykonać jaką pilną robotę, zbiera się kilka rodzin i praca podjętą bywa z ogólnym zapałem. Jest to rodzaj święta. Wieczorem śpiewają pieśni ludowe przy dźwięku gęśli i tańczą na trawie pod olbrzymimi dębami.
Szwajcarskie allmendy (gminy) mają urządzenia podobne do urządzeń w gminie rosyjskiej. Ziemia jest tu również wspólną własnością gminy i ulega perjodycznym podziałom. Zwyczaje mają w sobie wiele cech komunistycznych. Wspólne biesiady, na których panuje otwartość i serdeczność, utrzymują prawdziwie braterską zażyłość między mieszkańcami.
I u nas istniały tak zwane opola, oparte na wspólnej własności, resztki których odszukać można we wspólnych pastwiskach, serwitutach, a także w zwyczajach ludowych.
Na Litwie utrzymał się jeszcze zwyczaj wspólnej pracy, wykonywanej przez całą wieś. Mieszkańcy jednej wsi nie pracują każdy oddzielnie, lecz zbierają się razem i po kolei pracują u każdego gospodarza. Robota przybiera charakter święta, robotnicy ubierają się w szaty odświętne, a wieczorem gospodarz, u którego pracują, wyprawia ucztę.
Tak więc widzimy, że komunizm pierwotny, o tyle był silnym, że do dziś dnia przetrwał w urządzeniach i zwyczajach ludzkich. Szczątki tego komunizmu jednak pod wpływem gospodarki kapitalistycznej zanikają coraz bardziej i niedługo prawdopodobnie będą należały już tylko do przeszłości.
Wspólność pracy i własności wytworzyła u pierwotnych ludzi odpowiednie pojęcia, obyczaje i moralność. Człowiek ze społeczeństwa rodowego, doznając od swego plemienia ciągłej opieki i pomocy, będąc z innemi złączony zupełną wspólnością interesów, nie mógł rozwinąć w sobie uczuć samolubnych. Dla niego interesy prywatne nie istniały. Zatargi, nienawiści, krzywdzenie się wzajemne nie mogły powstawać wewnątrz plemienia. Obowiązek wzajemnej pomocy i obrony, uczucia braterstwa rządziły postępowaniem i moralnością pierwotnych ludzi.
Wspólna własność, wspólna praca, tworzyły ze społeczeństwa jedną wielką rodzinę, żyjącą według zasad komunizmu. Przywłaszczenie sobie czegoś ze wspólnego dobra, niepodzielenie się z innymi uważane było za hańbiącą kradzież. Odmówienie drugiemu pomocy lub obrony piętnowane było, jako największa zbrodnia. Solidarność rodowa i plemienna była prawem i obowiązkiem; dobroć, pomaganie innym uważało się za najwyższą cnotę. Człowiek pierwotny nie znał „twego“ i „mego“. Będąc współwłaścicielem wszystkich bogactw, jakie natura dawała, równy wszystkim innym prawami i obowiązkami, nie mógł być ciemiężony i nie mógł sam ciemiężyć. Wzajemna pomoc i obrona, wynagradzanie krzywd, dzielenie się osobistemi zdobyczami, udział w pracy zbiorowej — oto były prawa i zasady moralne społeczeństwa pierwotnego.
Jeden z podróżników francuskich tak mówi o plemionach indyjskich: „Dzicy nie znają, co to jest „twoje i moje“, gdyż co należy do jednego, należy i do innych. Jeżeli któremu nie uda się polowanie, jego rodacy spieszą mu z pomocą, nie będąc o to proszeni. Jeżeli któremu zepsuje się broń, inni ofiarują mu swoją. Nie chcą prowadzić żadnego handlu, pieniądze nazywają „francuskim wężem“. Mówią, że europejczycy zabijają się, kłócą, sprzedają, zdradzają i wszystko to dla pieniędzy. Znajdują to rzeczą dziwną, żeby jedni mieli więcej bogactw, niż inni, i żeby ci, którzy mają więcej, byli poważani, niż ci, co mają mniej. Nigdy nie kłócą się, ani się biją między sobą, ani kradną, i nigdy jeden drugiego nie obmawia“.
Plemiona, zamieszkujące Nowy Meksyk, mają przytułek publiczny dla chorych, opuszczonych i sierot, nad którymi starania są powierzone specjalnie do tego wybranym mężczyznom i kobietom.
O plemionach indyjskich mówi podróżnik Dorsey, że nigdy nie opuszczają oni starych i niedołężnych, a wyjeżdżając na polowanie pozostawiają ich w domu zaopatrzywszy we wszystko: w jedzenie, wodę, drzewo.
Pewien jezuita francuski tak mówi o indjanach: „Moje i twoje, te lodowe słowa, jak je nazwał św. Jan Chryzostom, dzikim nie są znane. Piecza, jaką okazują sierotom, wdowom i słabym, gościnność, którą praktykują w tak zadziwiający sposób, nie wypływa z niczego innego, jak tylko z przekonania, że wszystko powinno być wspólne pomiędzy ludźmi“.
„Co mię najbardziej uderzyło — mówi francuski misjonarz Heken, po przybyciu do indjan, — i czemu nie mogę wydziwić się dostatecznie, to czysto braterskie miłosierdzie i zgodność, które z całego plemienia czynią jakby jedną rodzinę. Nigdy, mówią oni, nasze usta nie potrzebują, nasze serca nie żądają nic innego od innych. Każde zabite na polowaniu zwierzę dzieli się na równe części pomiędzy rodzinami. Podział odbywa się z zupełną sprawiedliwością: stary i chory, wdowa i sierota dostaje tyleż, co i sam myśliwy“.
Wszyscy misjonarze, którzy żyją pośród barbarzyńskich plemion, podziwiają uczucia braterskie, miłosierdzie i szlachetność tych ludzi. Dziwą się oni, skąd taką wysoka moralność mogła się wziąć u barbarzyńców, gdyż nie rozumieją tego, iż jest ona tylko naturalnym wynikiem, ich urządzeń ekonomicznych i społecznych, wynikiem wspólności pracy i własności.
Inny znowu podróżnik, Pero mówi, że jeżeli kto z indjan jest głodny, to wszyscy członkowie plemienia składają się, by mu dopomódz. „Nasi rodacy — powiedział jeden z wodzów indyjskich — przyszli do nas z dalekich stron i my nie możemy znieść tego, żeby oni pozostawali w nędzy wśród naszych rodzin; wszyscy mężczyźni jeden za drugim oświadczyli, że będą dla nich polować, i zgodzili się, że każdy odda im część tego, co sam zabije; byli oni zaopatrzeni w jedzenie tak dobre, jak i inni myśliwi“.
U Kamczadałów panuje taki zwyczaj, że jeżeli komu z nich potrzebna jest rzecz, znajdująca się u sąsiada, to idzie do niego, chociaż nie zna go zupełnie, i mówi o swej potrzebie. Ulegając zwyczajom, posiadacz daje wszystko, o co go się prosi.
Hotentoci (w Afryce południowej) mieszkają wspólnie. Bydło rogate i owce stanowią ich wspólną własność, do której wszyscy mają równe prawa. Jeżeli ktokolwiek zabije bydlę, to z zabitego zwierzęcia urządza się wspólna uczta i każdy dostaje jednakową część.
Takie same zwyczaje panują u kafrów, buszmenów i innych plemion afrykańskich. Jeżeli dwunastu ludzi wychodzi ze wsi na polowanie i tylko jeden z nich poluje z dobrym skutkiem, to dzieli się zawsze swą zdobyczą z mniej szczęśliwymi towarzyszami. To samo spotykamy u dzikich plemion, zamieszkujących Australję. Jeżeli który z myśliwych, mimo wszelkich starań, wraca do wsi z pustemi rękami, to jednak zajmuje swoje miejsce przy ogniu, na którym pozostali gotują swe jedzenie. Nie zwraca się do nich z żadną prośbą, ani nawet nie usprawiedliwia się ze swej niezręczności, przeciwnie żartuje i śmieje się z nimi z taką swobodą, jak gdyby się piekła i jego część zwierzyny. Gdy jedzenie gotowe, naprzód jeden, potem drugi, nie mówiąc nic i nawet nie patrząc na niego, podają mu kawałek, który on bierze prędko i bez wszelkich objawów wdzięczności, uważając to za zupełnie naturalne i zwykłe.
W Nowej Kaledonji mieszkańcy tej samej wsi żyją w zupełnym komunizmie. Kiedy postawią garnki z jedzeniem, zbliża się kto chce, żeby wziąć swą część, i nikt mu w tem nie przeszkadza.
W kraju Kafrów, jeżeli przyjdzie dziesięciu ludzi głodnych, to nawet z najskromniejszego obiadu udziela się każdemu równa część. Kiedy zabijają sztukę bydła, zwołują się wszyscy ludzie z sąsiedztwa i mięso zjada się wspólnie. Kto zabija bydło tylko dla siebie i sam je zjada, tego nazywają złodziejem.
Buszmenowie są tak towarzyscy, iż kiedy ofiarowywano jednemu z nich jakikolwiek dar, ten dzielił go natychmiast ze wszystkimi. Co więcej, okazują oni gościnność nawet względem białych.
U Fuegieńczyków solidarność rozwinięta jest bardzo silnie. Jeżeli jedna gromada znajduje wieloryba, to, pomimo tego, iż bywa często głodna, nie spożywa sama, lecz natychmiast zapala ognie, aby dać znać sąsiadom o zdobyczy. Ci przychodzą i zaczyna się wspólna uczta. A nie myślmy, że rzucają się oni na zdobycz jak dzikie zwierzęta. Przeciwnie, wszystko odbywa się w porządku. Każdy jest pewny, że mu się dostanie część jego. Starcy i słabi, chociaż nie pracują, otrzymują jednak to samo co inni.
Powyższe fakty pokazują nam, czem była moralność społeczeństwa pierwotnego. Solidarność rodowa, wzajemna pomoc i obrona były koniecznością dla samego istnienia rodu, jako grupy ludzi, żywiącej się zbiorowemi siłami. Nie wynikała ta moralność z żadnych przykazań kapłańskich, z żadnych zasad filozoficznych, lecz była naturalnym skutkiem komunistycznych urządzeń społecznych. Jednostka była zbyt słabą, żeby mogła prowadzić życie samodzielne, wymagała przeto opieki rodowej, dając wzamian swą pracę i pomoc.
Według tego wytworzyła się i odpowiednia moralność, mająca za podstawę interes całego plemienia.
Za przestępstwo uważało się to wszystko, co przynosiło szkodę rodowi lub plemieniu, a więc egoizm, ukrywanie się ze swoją zdobyczą, uchylanie się od pracy zbiorowej.
Komunizm pierwotny nie ograniczył się do wytworzenia u ludzi solidarności i braterstwa plemiennego; wytworzył on także uczucia ogólno ludzkiej dobroci i litości nawet dla obcych przybyszów.
U Kafrów cudzoziemcy znajdują zawsze schronienie i posiłek, i dlatego podróżnicy nie biorą z sobą na drogę nigdy zapasów do jedzenia.
Mieszkańcy Jukatanu (w Ameryce) są tak szczerzy i gościnni, że każdemu, kto wchodzi do ich domu, dają jeść i pić. Jeżeli sam gospodarz nie ma zapasów, idzie do sąsiada po nie, a nie pozwoli wyjść ze swego domu głodnemu.
Indjanie Północnej Ameryki zapraszają na wspólne uczty i dalszych swych sąsiadów i, jeżeli na polowaniu spotykają cudzoziemców, to dają im podarunki ze zwierzyny.
Faktów takiej gościnności i szczerych uczuć humanitarnych możnaby przytoczyć mnóstwo z życia tych ludów, które do obecnych czasów zachowały komunizm pierwotny. Wskazują one wyraźnie, do jakiego stopnia wspólność pracy i własności uszlachetniała ludzi. Temu pierwotnemu komunizmowi zawdzięczamy posiadanie pewnych wrodzonych skłonności humanitarnych.
Dobroć i miłość bliźniego, jaka w pierwotnych czasach wytworzyła się skutkiem urządzeń ekonomicznych społeczeństwa rodowego, przechodziła dziedzicznie na późniejsze pokolenia, a chociaż zanikała stopniowo pod wpływem nowych warunków życia, to jednak zostało jej tyle jeszcze, że i dziś znaczna część ludzi wzrusza się na widok nędzy i cierpień.
Społeczeństwo pierwotne nie znało tego, co my dziś nazywamy państwem.
Rządziło się samo. Najmniejszą grupą społeczną był ród — zbiór krewnych, wyprowadzających swoje pochodzenie od tego, samego wspólnego przodka.
Posiadał on swoją wspólną własność i sam zorządzał wszystkiemi swojemi sprawami. Ród miał swego przywódcę i wodza. Członkowie każdego rodu sami ich wybierali z pomiędzy siebie. Obowiązki przywódcy tyczyły się tylko spraw pokojowych; nie mógł brać udziału w wojnie, jako naczelnik, to należało do wodza.
Urząd przywódcy był zajmowany tak często, ile razy zdarzał się wakans, i był wybierany zawsze tylko z pomiędzy członków rodu. Urząd zaś wodzą niekiedy tylko był nadawany w nagrodę zasług osobistych: za odwagę, roztropność w sprawach, wymowę na radzie.
Przywódca był przedstawicielem rodu; wybierano go z pomiędzy mężczyzn tylko. Po śmierci przywódcy zwoływano radę rodowców dla zamianowania jego następcy. W czasie tych wyborów stawiano zawsze dwóch kandydatów z członków rodu. Głosowali wszyscy pełnoletni. Kto otrzymał największą ilość głosów, był mianowany przywódcą. Wymaganem było jeszcze przyzwolenie innych rodów plemienia dla zupełnego dokonania wyboru. Jeśli rody, zgromadzone w tym celu, odmówiły potwierdzenia, ród przystępował do nowego wyboru.
Gdy osoba, zamianowana na przywódcę przez swój ród, była przyjęta przez inne rody, wybór stawał się zupełnym, ale było jeszcze konieczne, żeby nowy przywódca został zatwierdzony przez radę federacji, zanim mógł objąć swe obowiązki. W ten sposób zabezpieczano prawa i interesy wszystkich rodów, albowiem przywódca rodu był z konieczności i członkiem wyższej rady federacji plemion.
Ten sam rodzaj wyboru istniał i dla wodza. Ród mógł w każdej chwili usunąć przywódcę i wodza z urzędu, jeżeli ich postępowanie nie odpowiadało wymaganiom ogółu. To samo mogła uczynić rada plemienna, nawet wbrew życzeniom rodu. Tym sposobem interesy całego plemienia były zupełnie zabezpieczone i znaczyły więcej od interesów poszczególnych rodów.
Główną formą rządzenia się społeczeństwa pierwotnego była rada rodowa. Ona stanowiła najwyższą władzę nad rodem i plemieniem.
Zwykłe sprawy były załatwiane przez wodzów, lecz mające ogólne i większe znaczenie, należały do rady. Rada rodowa była zgromadzeniem wybitnie demokratycznem. Każda osoba dorosła, mężczyzna czy kobieta, posiadała w niej głos we wszystkich sprawach. Rada wyznaczała i usuwała przywódców i wodzów, wybierała kapłanów, przebaczała lub mściła się za zabicie krewnego, sądziła winnych, przyjmowała nowych członków do rodu, zarządzała wspólnem gospodarstwem. Tym sposobem rządzili wszyscy, rządziło się społeczeństwo całe, gdyż rady rodowe, które załatwiały najważniejsze sprawy, składały się ze wszystkich dorosłych członków społeczeństwa.
Wyższą grupą społeczną było bractwo, związek dwóch lub więcej rodów tego samego plemienia, które łączyły się z sobą dla pewnych wspólnych celów.
Cele te były przeważnie albo religijne albo gospodarcze. Bractwa greckie roztrząsały także sprawy o morderstwo; sądziły i karały przestępców. Bractwa urządzały uroczystości i tańce, utrzymywały lecznice i przytułki. Nie spełniały one czynności rządowych, w ścisłem znaczeniu tego słowa, gdyż temi zajmował się ród, plemię i federacja; posiadały jednak znaczną władzę administracyjną w sprawach społecznych, a przeważnie trudniły się sprawami religijnemi. Bractwa także musiały zatwierdzać wybór przywódcy i wodza rodu, bez czego wybór nie był ważny.
Rody, mówiące tem samem narzeczem i zamieszkujące to samo terytorjum, — stanowiły plemię.
Plemię było największą grupą społeczną. Ziemia, którą ono zajmowało, była jego wspólną własnością; od ziemi plemion sąsiednich oddzielał ją szeroki pas puszczy neutralnej (niczyjej).
Rada plemienna składała się z przywódców rodowych; miała władzę nad wspólnemi interesami plemienia. Osoba wybrana na przywódcę rodu, nie mogła nim zostać, aż do zatwierdzenia przez radę wszystkich przywódców, niezależnie od rodu, a nawet wbrew jego życzeniu.
Rada plemienna była przedstawicielką urzędową plemienia i jego najwyższą władzą. Zwoływana wskutek okoliczności wiadomych wszystkim, odbywała się pośród ludu, przystępna dla jego mówców. Od inteligencji i odwagi ludu, rozumu i przezorności rady — zależała pomyślność i byt plemienia. W radzie każda osoba prywatna żądająca tego, mogła przemawiać w sprawie publicznej. Kobietom dozwolone było wyrażać swe życzenia i zdania przez mówcę własnego ich wyboru. Decyzja należała do rady, a jednomyślność była konieczną do uchwalenia czegokowiek.
W działaniach wojennych rządzono się zasadą dowolności.
Teoretycznie każde plemię pozostawało na stopie wojennej ze wszystkiemi plemionami, z któremi nie zawarło pokoju. Każdy mógł poprowadzić wyprawę, gdzie chciał; w tym celu ogłaszał taniec wojenny, zapraszał ochotników, a zebrawszy odpowiednią liczbę, wyruszał na wyprawę. Dla odparcia napadu obcego plemienia, oddziały tworzyły się tak samo. Każdy oddział miał swego kapitana, a o wspólnem działaniu rozstrzygała rada kapitanów. Nie starano się o zatwierdzenie wypraw przez radę plemienia. Każdy członek społeczeństwa był zarazem i żołnierzem w potrzebie; armji stałej nie było. Gdy napad wroga groził niebezpieczeństwem plemieniu, każdy szedł walczyć, nie z rozkazu władzy wyższej, lecz z poczucia obowiązku względem swego plemienia i z własnego interesu.
U niektórych plemion jeden z przywódców był uznany za naczelnego wodza plemienia, lecz władzę posiadał tylko podczas wojny (wódz wojenny). Był on wybierany przez ogół przywódców rodowych i mógł być w każdej chwili usunięty, a czynności jego kontrolowała rada plemienna.
Często zdarzało się, że plemiona, sąsiadujące z sobą i mówiące tym samym językiem, w celu wspólnej obrony, łączyły się z sobą w związek, w federację.
Sprawami federacji zajmowała się rada wszystkich skojarzonych plemion. Każde plemię pozostawało niezależne we wszystkich sprawach, należących do samorządu miejscowego. Jednomyślność w radzie federacyjnej uważana była za konieczną w uchwałach względem wszelkich spraw publicznych. W radzie tej przywódcy głosowali plemionami, co dawało każdemu plemieniu możność przeczenia innym. Rada każdego plemienia mogła zwołać radę federacyjną, lecz ta ostatnia nie mogła zebrać się sama. Rada federacyjna otwartą był dla mówców ludowych przy roztrząsaniu spraw publicznych, ale rozstrzygała sama tylko rada. Federacja nie miała naczelnika władzy wykonawczej lub przedstawiciela urzędowego; dopiero w późniejszych czasach powstał urząd dwóch głównych wodzów wojennych z jednakową władzą, dwóch dla tego żeby wzajemnie sobie przeszkadzali w swych samowładnych dążnościach. W federacji zachowaną była równość wszystkich plemion, co do praw, przywilejów i obowiązków. Do rady federacyjnej należało zatwierdzenie przywódców rodowych i załatwianie wszelkich spraw, dotyczących dobra ogólnego federacji.
W całym tym ustroju politycznym pierwotnego społeczeństwa rada rodowa, t. j. zgromadzenie wszystkich bez wyjątku dorosłych członków rodu stanowi podstawę rządzenia i posiada najwyższą władzę. Ona załatwia wszystkie sprawy rodu, wybiera przywódców, z których składa się rada plemienia i rada federacji, kontroluje ich czynności, może w każdym czasie pozbawiać ich urzędu. Tym sposobem rządy społeczeństwa pierwotnego sprawowały rady wszystkich rodów, wchodzących w skład plemienia.
A ponieważ te rody były zgromadzeniem wszystkich dorosłych członków społeczeństwa, więc, właściwie mówiąc, społeczeństwo pierwotne rządziło się samo, nie miało żadnego rządu, nie znało żadnych podatków. Samo załatwiając swe sprawy, nie potrzebowało składać tej daniny.
Nie miało także armji stałej, poboru wojskowego, a obrona kraju od nieprzyjaciela, równie jak najazdy zaczepne, odbywały się przez oddziały ochotnicze.
Nie miało także urzędników dla strzeżenia praw, gdyż istniejące prawa zwyczajowe były wytworem potrzeb całego społeczeństwa i całe społeczeństwo dbało o ich zachowywanie bez potrzeby jakiegokolwiek nakazu lub przymusu. Takim był ustrój polityczny społeczeństwa bezklasowego.
Równość praw ekonomicznych i politycznych każdej jednostki, wspólna własność i samorząd, brak rządzących i poddanych, bogatych i biednych w społeczeństwie pierwotnem rozwinęły w ludziach silne poczucie godności osobistej. Człowiek ówczesny nie rozumiał jeszcze panowania nad sobą drugiego człowieka, służalczość była mu nieznaną.
Od czasów pierwotnego komunizmu urządzenia społeczne zmieniały się ciągle; na miejsce dawnej równości praw, wspólnej pracy i własności zjawiły się klasy społeczne, zjawił się wyzysk, interes osobisty, konkurencja. Ludzie podzielili się na bogatych i nędzarzy, na panujących i poddanych, a jednocześnie odmieniła się zupełnie moralność, pojęcia i uczucia.
W społeczeństwie pierwotnem nie mogły istnieć klasy społeczne, gdyż nie mógł istnieć wyzysk pracy ludzkiej, ani bogacenie się kosztem cudzej pracy. Stała temu na przeszkodzie wspólna własność. Nikt nie potrzebował niczyjej łaski, bo każdy był współwłaścicielem tych wszystkich bogactw, których dostarcza natura; uprzywilejowanych nie było, wszyscy mieli równe prawa i jednakowo użytkowali z wytworów pracy wspólnej.
Społeczeństwo pierwotne, dla którego praca zbiorowa była warunkiem bytu, nie mogło wyzyskiwać ani swych własnych członków, ani też ludzi obcych, gdyż wyzyskiwanie to dla nikogo nie byłoby użyteczne. Przy tak niskim rozwoju techniki, kiedy praca pojedyńczego człowieka zaledwie mogła starczyć na jego własne wyżywienie, o wyzysku pracy nie mogło być mowy.
Gdyby jakie plemię pierwotne chciało używać do pracy np. niewolników, to prędko by się przekonało, że ci niewolnicy siebie samych tylko wyżywić zdołają i nic ponadto; panom swoim żadnego zysku dać nie mogą, przeto ani ich praca, ani stanowisko niewolnicze nie ma żadnego znaczenia dla plemienia uciemiężającego. Tak samo, jak gdyby jeden członek społeczeństwa pierwotnego chciał wyzyskiwać pracę drugiego, nie mógłby tego uczynić, chociażby dla tego tylko, że tu praca cała poszłaby na utrzymanie samego pracującego i żadnego zysku dać by nie mogła. Wyzyskiwanie cudzej pracy wtedy dopiero zjawić się mogło w społeczeństwie ludzkiem, kiedy ta praca dawała coś więcej nad utrzymanie samego robotnika. Trzeba było więc czekać, aż technika wytwarzania rozwinie się do tego stopnia, że dzień pracy jednego człowieka zacznie dawać więcej, niż jego dzienne utrzymanie, aż zjawi się nadwyżka w rezultatach pracy.
Przy tem dopiero warunku powstać mogły klasy społeczne. Naprzód to byli niewolnicy i ich panowie, potem chłopi poddani oraz rzemieślnicy i szlachta feodalna, wreszcie dzisiaj — robotnicy najemni i kapitaliści. Praca starożytnych niewolników, tak samo jak dzisiejszych robotników, rozpada się jakby na dwie części; jedna część tej pracy idzie na własne utrzymanie (jest nią dzisiejsza płaca robocza), druga zaś część idzie na korzyść pana lub kapitalisty, jako jego zysk, jako wartość dodatkowa. Otóż takiego zysku, takiej wartości dodatkowej nie mogła dawać praca pierwotnego człowieka, jako za mało wydajna, za mało produkcyjna jeszcze.
Człowiek pierwotny, pracując kamienną siekierą, potrzebował dwa miesiące czasu na ścięcie jednego drzewa.
Dla uprawy kawałka ziemi musiał on naprzód ścinać i palić drzewa, potem z pomocą łopaty i piki drewnianej kopać grunt, sypać ziarna i zasypywać je ziemią.
Dzisiejsze plemiona murzyńskie w Afryce, które w ten sposób uprawiają ziemię, nie przygotowują chleba w dostatecznej ilości nawet dla siebie samych.
Rzecz jasna, że z takiemi niezdarnemi narzędziami, przy takiej prostej i uciążliwej technice, praca pierwotnego człowieka nie mogła dawać wartości dodatkowej, nie mogła być jeszcze użyta do wyzyskiwania. Nikt nie mógł mieć interesu w używaniu pracy niewolniczej lub najemnej.
Dlatego też jeńców wojennych nie zapędzano do niewolniczej pracy, lecz albo zabijano na polu bitwy, albo też przyjmowano do swego rodu za syna, córkę, brata lub siostrę, dając im zwykłe miejsce zabitych w rodzie członków. Dla tego także zwyciężone plemiona pozostawały zupełnie swobodne i nie przyczyniały się do zwiększania potęgi plemienia zwycięskiego. Gdy Irokezi (plemiona barbarzyńskie w Ameryce Północnej) około 1651 roku odnieśli zwycięstwo nad Eryjczykami i „ludem neutralnym“, chcieli oni przyłączyć ich do związku swego na równych z sobą prawach. Dopiero gdy zwyciężeni nie zgodzili się na to, zostali wygnani ze swego terytorjum. Ten brak interesu w wyzyskiwaniu i uciemiężaniu, brak, spowodowany małą wydajnością pracy i wspólną własnością, rozwinął w ludziach społeczeństwa pierwotnego uczucia humanitarne, poszanowanie praw bliźniego.
Wtedy dopiero, gdy zjawił się handel, gdy powstała własność prywatna, a technika się rozwinęła i produkcyjność pracy wzrosła, wtedy dopiero wyzysk stał się możliwy, wtedy powstały klasy społeczne — bogaci i biedni, niewolnicy i panowie.
Wszystko to, cechuje dzisiejsze gospodarstwo społeczne, nie istniało zupełnie w gospodarstwie społeczeństwa pierwotnego.
Dzisiaj wszystkie przedmioty wytwarzają się na sprzedaż, każda rzecz zamieniła się na pieniądze; pieniądze są podstawą całego gospodarstwa i oznaczają wartość wszelkich darów natury i wytworów pracy ludzkiej.
Handel zapanował w całem dzisiejszem gospodarstwie: wymieniają pomiędzy sobą państwa, wymieniają kapitaliści i drobni właściciele.
Wszystko się dostaje za pieniądze, a nic bez nich. Dzisiejsze wytwory są przeznaczone na sprzedaż, idą zaraz w obieg handlowy i dla tego nazywają się towarami, wartością zamienną. Tak samo towarem jest siła robocza i zdolności ludzkie, bo się sprzedają i kupują. W społeczeństwie pierwotnem ludzie wytwarzali dla swego własnego użytku, handlu nie było zupełnie, pieniędzy nie znano; wytwory ich pracy nie były towarami i miały tylko wartość użytkową. Nikt nie kupował i nie sprzedawał, co zaś zdobyło się na polowaniu lub zebrało na roli, służyło do spożycia dla tych, co pracowali nad tem.
Niejaki kapitan Johnnson, przybywszy do Kalifornji (gdzie dzikie plemiona żyją jeszcze w sposób pierwotny), opowiada, że kiedy przyszedł ze swym oddziałem do jednej wsi i zażądał chleba, chcąc zań zapłacić, mieszkańcy dali mu chleba, lecz zapłaty przyjąć nie chcieli, mówiąc: „chleb jest do jedzenia, a nie na sprzedaż bierzcie, wiele chcecie“.
Handlu nie mogło być w społeczeństwie pierwotnem dla wielu przyczyn: Naprzód dlatego, że każdy ród i każde plemię to samo wytwarzało i posiadało, co ród i plemię sąsiednie. Nie było tego, co nazywamy społecznym podziałem pracy.
Gdy jedna okolica posiada inne bogactwa i co innego wytwarza, niż druga, jak naprzykład obecnie, że jeden kraj posiada bawełnę, lub pokłady żelaza, a drugi nie ma tego, lecz ma za to pszenicę lub kopalnię soli, to między tymi dwoma krajami odbywa się handel, wymiana bawełny — na pszenicę, żelaza — na sól. Pierwotnie zaś produkcja ludzka była bardzo jednostajna i prosta, ograniczała się początkowo prawie zupełnie do łowienia ryb i zdobywania zwierzyny, do budowania domu i wyrabiania narzędzi z kamienia i drzewa.
Każde plemię posiadało zwierzynę i ryby, drzewo i kamień, nie było więc potrzeby robić wymiany tych przedmiotów.
Później dopiero, gdy do produkcji ludzkiej weszła także uprawa ziemi i hodowla bydła, gdy ludzie nauczyli się wydobywać i obrabiać żelazo, wtedy nastąpił dopiero społeczny podział pracy. Z pośród plemion rybackich i myśliwskich wydzieliły się plemiona pasterskie i rolnicze, bogactwo już nie u wszystkich plemion było jednakowe. Jedne plemiona miały uprawianą kukurydzę, inne nie miały jej, lecz tylko karmiły się zwierzyną i rybami. Jedne miały żelazo, inne nie. Stąd zjawiła się potrzeba wymiany, powstał handel, z handlem zjawili się — kupcy. Od tej pory zaczyna się już powolny upadek pierwotnego społeczeństwa.
Jak nie było handlu między plemionami z powodu tego, że nie istniał społeczny podział pracy — tak samo nie było handlu wewnątrz jednego plemienia, a przeszkadzała do tego wspólna własność i wspólna praca. Co kto mógł sprzedać drugiemu, kiedy nie było własności prywatnej?
Wszyscy, pracując wspólnie, mieli swoje potrzeby jednakowo zaspokojone: jeden od drugiego nie miał czego żądać. Jeżeli komu czego brakowało, to szedł do sąsiada i brał bez ceremonji, jak to dziś jeszcze widzimy u Kamczadałów i innych ludów barbarzyńskich. Zamiast sprzedaży i kupna były czynione sobie wzajemne usługi.
Wspólna własność chroniła ludzi od tych skutków, jakie prowadzą za sobą handel i pieniądz. Nie było tych namiętności, które dziś z ludzi robią lichwiarzy, łupieżców, zdrajców, nie było żądzy do bogactw. Praca ludzka nie była, jak dziś, towarem, nikt jej ani kupował ani sprzedawał. Każdy, pracując wspólnie z całą grupą ludzi, pracował jednakże tylko na swoje własne utrzymanie: zdobyczą swoją musiał się dzielić z innymi, lecz za to, gdy sam nic nie zdobył, dawali mu drudzy. Przez ten równy podział i wspólność użytkowania, każdy był zabezpieczony od nędzy i głodu. Głodzić się mogło całe plemię, w takim wypadku, jeżeli ryb lub zwierzyny dostać nie można było, lecz nigdy pojedyńczy człowiek. Pierwotne plemię nie znosiło tego, aby który z członków jego pozostawał w nędzy.
Nie było także w społeczeństwie pierwotnem kapitału. Kawałek ziemi, uprawiany własnemi rękami właściciela i dający tyle tylko, ile trzeba na jego własne utrzymanie, nie jest kapitałem; lecz jest nim kawałek ziemi, uprawiany pracą najemnych robotników, którego płody idą, jako towary, na sprzedaż, i przynoszą właścicielowi zysk pieniężny (wartość dodatkową). Jednem słowem, bogactwo wtedy dopiero staje się kapitałem, gdy ono daje zysk pieniężny, pochodzący z cudzej pracy.
Ziemia uprawna, obszary myśliwskie, rzeki rybne, stada hodowane, wszystko, co stanowiło bogactwo pierwotnego społeczeństwa, nie było kapitałem.
Bogactwa te dawały wartości użytkowe, ludzie pracowali swobodnie i dostawali z nich to, co im do natychmiastowego spożycia służyło. Praca ich nie udzielała nikomu zysku, nie stwarzała dla nikogo wartości dodatkowej.
Stos złota w owych czasach mniej znaczył od kawałka chleba, bo nie miał żadnej wartości.
Tak więc ludzie pierwotni nie znali handlu, nie znali pieniędzy, ani kapitału. Wszystko wytworzyło się dopiero w czasach późniejszych, sprowadzając z sobą razem rozdział społeczeństwa na klasy. Z powstaniem handlu, pieniędzy i własności prywatnej, społeczeństwo rodowe zaczęło upadać: wolność, równość i braterstwo ludzi zanikały powoli.
Głośne odkrycie prof. Kocha, dotyczące leczenia suchot, dało powód do wygłoszenia całej masy pochwał i uniesień nad korzyściami, jakie odniesie z tego „ludzkość cierpiąca“.
Koch został okrzyczany jako „pogromca suchot“, jako jeden z tych dobroczyńców ludzkości, który ją uwolni od trapiącej plagi: epidemji gruźliczej.
Nie wchodząc w to, jaka jest rzeczywista wartość lecznicza nowowynalezionego środka, postaramy się wyjaśnić jedną tylko kwestję, tutaj nas obchodzącą, mianowicie, czy rzeczywiście wynalazek d-ra Kocha zdolny jest zniszczyć szerzące się choroby gruźlicze i czy raczej nie pozostanie on bezsilnym i bezskutecznym wobec tych warunków, w jakich żyć są zmuszone różne warstwy ludności kraju. Dzisiejsze bowiem stosunki ekonomiczne wycisnęły swoje piętno na wszystkich objawach życia ludzkiego. Każdy wynalazek, każdy postęp w zdobyciu wiedzy ludzkiej musi rozwijać się ze swem istotnem przeznaczeniem i, zamiast służyć potrzebom całego społeczeństwa, staje się monopolem, lub też spoczywa bezużytecznie w archiwum nauki. Maszyna parowa, której przeznaczeniem było ulżyć pracy ludzkiej i zwiększyć dobrobyt społeczny, zastosowana do dzisiejszej produkcji, stała się przyczyną nędzy. Badania higjenistów, wykazujące, przy jakich warunkach organizm ludzki może rozwijać się zdrowo i normalnie, pozostają też ciągle tylko idealnem marzeniem, które urzeczywistnić się nie daje. Dary cywilizacji i nauki zostały zmonopolizowane, a interes prywatny spekulantów pozostaje ciągle tą zaporą, o którą rozbija się wszelki rozwój kultury, wszelki dalszy postęp ludzkości.
Wielki przemysł w dzisiejszej swojej postaci ściąga ludność ze wsi i skupia ją po miastach, gdzie ona zajmuje dzielnice, wiele pozostawiającego do życzenia. Tam, na domiar złego, obok niehigjeniczności, przeciążającej pracy, tym niezamożnym warstwom dostaje się w udziale opłakany stan mieszkań ciasnych, dusznych i wilgotnych. Pozostawiony w tych warunkach organizm ludzki nie może już rozwijać się zdrowo i normalnie; traci zupełnie swoją odporność i staje się podatnym do przyjęcia wszelkich epidemij i wyhodowania w sobie suchotniczych zarazków.
Weźmy naprzykład tkacza: gęsty kurz, zgięta postawa i naciskanie piersi przy tkaniu ręcznem, wysoka temperatura i dzień roboczy, ciągnący się (jak np. w bawełnianych fabrykach) po 13 i 15 godzin zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet: to są higjeniczne warunki pracy tych ludzi, czego prostem następstwem są częste zapalenia płuc i suchoty. Stwierdzają to fakty, podawane przez statystykę lekarską, że na każdych 100 tkaczy 22 zapada na suchoty, a 70 cierpi na chroniczne kaszle, katary i zapalenia płuc, że najwięcej tkaczy umiera na suchoty w wieku 20 — 25 lat, a kobiet w wieku 15 — 20 lat, i że porównywując śmiertelność tego zawodu robotników do śmiertelności ogółu ludzi, wypada, że śmiertelność tkaczy jest przeszło dwa razy większą. Kiedy bowiem wogóle umiera dorosłych ludzi 10 — 12 na tysiąc, to tkaczy 25 — 35 na tysiąc.
Do jakiego zaś stopnia skupianie się ludności wiejskiej po miastach, rozwój wielkiego przemysłu i połączone z tem trudne położenie robotnika, wreszcie gorączkowość życia ekonomicznego w miastach wpływają na rozwój suchot, wyjaśniają dostatecznie fakty dotyczące śmiertelności i sanitarnych warunków wielkich ognisk przemysłu. Tak np. 3 miljony ludzi, umierających corocznie w świecie cywilizowanym z suchot, należą przeważnie do ludności miejskiej, i to głównie do warstw niezamożnych. W jednym tylko 1883 r. umarło w Paryżu na suchoty 11.438 osób (z ogólnej liczby 57.024 wypadków śmierci). Ten sam prawie stosunek śmiertelności suchotniczej odnajdujemy także w Londynie, Wiedniu i Berlinie. Jest to zresztą ogólna cecha wielkich miast handlowo-przemysłowych. Wytłumaczyć to łatwo.
W miastach przemysłowych skupia się ludność wycieńczona nerwowo, to znowu pracą nadmierną i brakiem dobrego odżywiania się, słońca i powietrza, nie mająca środków i możności do leczenia się i stosowania przepisów higjeny. Zwłaszcza w powietrzu ciasnych ulic fabrycznych i smrodliwych dzielnic miasta unoszą się nieprzeliczone masy suchotniczych zarazków, które się ciągle wydzielają z plwocin tysiąca chorych. Zarazki te, trafiając ciągle na osłabione organizmy, przyjmują się tam, jako na dobrym dla siebie gruncie, rozwijają się w olbrzymie kolonje, toczące płuca ofiary. Tym sposobem miljony ludzi rocznie staje się łupem gruźlicy.
Wpływ skupienia wielkiej ilości ludzi w obrębie małej przestrzeni murów miejskich na szerzenie się suchot występuje jeszcze wyraźniej, gdy się zwróci uwagę na typ dzisiejszych mieszkań ubogiej ludności.
Wejdźmy, powiada dr. Cornil, do tych mieszkań: malutki przedpokoik, kuchenka wielkości dłoni i ciemna, jeden pokój od 3 do 4 metrów wzdłuż i wszerz, o niskim suficie, mieszczący w sobie rodzinę. W izbie tej znajduje się tylko jedno łóżko. Ojciec, matka i dwoje lub troje dzieci sypiają i oddychają w tem zepsutem powietrzu. Jeśli ojciec, matka lub które z dzieci staje się suchotnikiem, byłoby cudem, gdyby choroba ograniczyła się do jednej tylko osoby, gdyby nie udzieliła się ona całemu prawie domowi“.
W krajach, które nie zostały jeszcze dotknięte europejską cywilizacją, w których nie rozwinął się jeszcze wielki przemysł i nie powstały miasta fabryczne; w krajach gdzie ludność rozsiana po znacznych przestrzeniach zamieszkuje rozległe wiejskie siedziby i nie potrzebuje dusić się w murach miejskich, — suchotnicza epidemja jest prawie zupełnie nieznaną. I Koch tam jest z swoją limfą niepotrzebny. Niech jednak wkroczy tam europejska cywilizacja ze swym przemysłem fabrycznym i nędzą miejską, ze swem skupieniem ludności na małej przestrzeni, a zaraz poczną padać ofiary gruźlicznych zarazków.
Nadmierna praca, niehigjeniczne urządzenie warunków pracy, brak należytego odżywiania się i mieszkań zdrowych, dostatecznej ilości słońca i powietrza, denerwujące życie miejskie, wszystko to są okoliczności, które osłabiają, wyczerpują organizm ludzki i stawiają go w położeniu bez wyjścia, kładąc nań zawczasu piętno suchotnicze. Piętno to rodzice przekazują w spuściźnie swym dzieciom wraz ze swojem położeniem społecznem. Tym sposobem, epidemja suchotnicza, wzmagając się z rokiem każdym, staje się jakąś straszną niezwalczoną plagą ludzkości, która jej wydziera tysiące ofiar, tysiące sił młodych, grożąc całkowitem wyniszczeniem.
Jeżeli jednak same warunki życia i pracy hodują suchoty w społeczeństwie, jeżeli wielkie miasta handlowo-przemysłowe stają się z konieczności rozsadnikami suchot dla warstw niezamożnych i nawet zamożnych, to czyż odkrycie Kocha może być nazwane rzeczywistem dobrodziejstwem ludzkości? Czyż zwalczanie epidemji suchotniczej najgenialniejszym nawet wynalazkiem leczniczym nie wydaje się raczej utopją, pierzchającą wobec twardej rzeczywistości, a filantropijne na ten temat zachwyty, czyż nie wyglądają raczej na rozmyślną obłudę i naigrawanie się z cierpiących? Człowiek, który przez 13 godzin oddycha gęstym kurzem bawełnianym i gniecie swą pierś schylony nad zajęciem, kobieta, która po 16 godzin dziennie siedzi skulona nad maszyną, ludzie wycieńczeni od dziecka pracą i głodem, nie wyleczą się za pomocą limfy Kocha bez zmiany warunków życia i uczoność berlińskiego profesora pozostaje dla nich pustym frazesem.
Jeżeli więc z tego punktu widzenia zapatrywać się będziemy na kwestję leczenia suchot, to przedstawia się ona jako kwestja szerszej natury, wykraczająca po za obręb badań lekarskich. Suchoty są nieodłącznym wynikiem tych warunków, w których nasze pokolenie żyje. One to, gromadząc coraz liczniejsze zastępy ludzi w miastach, rzucają je następnie na pastwę nędzy i chorób. Produkcja dzisiejsza stwarza wielkie ogniska przemysłowe, gdzie natłok dobijających się o zarobek daje spekulantom możność robienia dobrych interesów. Ona też wreszcie, wpadając sama często w bezład, wywołuje perjodyczne przesilenia, które nędzę ludzką doprowadzają do ostateczności i tysiące ofiar oddają na pożarcie epidemjom. Zmiana warunków życiowych, ukrócenie samowoli przedsiębiorców, unormowanie pracy, uregulowanie produkcji, przedstawia się zatem jako jedyny środek skuteczny do walki z plagą suchotniczą. Pod tym względem prawodawstwa fabryczne i sanitarne rozporządzenia rządowe mają doniosłość ogromną i napewno większą niż odkrycia Kocha. Skrócenie dnia roboczego, ograniczenie pracy dzieci, dozór sanitarny nad urządzeniem fabryk i mieszkań ubogiej ludności, wszystko to podnosi kulturalny i zdrowotny poziom i osłabia działanie suchotniczej zarazy. Pierwsze kroki uczynione w tym kierunku przez państwa europejskie, wykazały już swą skuteczność.
Wynalazek więc Kocha, sam przez się zwłaszcza kiedy zostanie jeszcze bardziej udoskonalony i sprawdzony przez długie próby, jest niewątpliwie dobrodziejstwem dla ludzkości. Pamiętać jednak należy, że, wobec tych warunków życiowych, któreśmy wyżej wskazali, nie tylko dla warstw niezamożnych skuteczność jego będzie bardzo ograniczoną, ale nawet dla zamożnych zostanie lekarstwem niewystarczającem. Bo zważmy na to, że chociaż organizm, wyczerpany niezdrową pracą i wycieńczony złem pożywieniem oraz zepsutem powietrzem ciasnych i wilgotnych mieszkań, bardziej jest wystawiany na epidemję suchotniczą, ale nawet ciało ludzi zamożnych, mniej ale zawsze jednak jest napastowane przez zarazki gruźlicze. Niehigjeniczne życie bogatego żarłoka lub rozpustnika, ciągła gorączka w zabiegach bankiera lub giełdziarza — na swój sposób rozstrajają ich organizm i czynią go dostępnym zarazie, wytwarzanej stale przez warstwy niezamożne i unoszącej się w powietrzu.
Dla ogółu więc ludzkości i stanowczo dla klas pracujących nie przedstawia limfa Kocha dzisiaj żadnego użytku, suchot nie zwalczy, bo nie zmieni tego, co wytwarza i hoduje suchoty.
Dawniej, kiedy nie było jeszcze maszyny, fabryk, wielkiego przemysłu, bogaci panowie korzystali z pracy swoich poddanych. Pan był ich władcą i sędzią, mógł ich więzić, karać, a nawet zabijać.
Poddani byli to jego robotnicy. Jedni pracowali około roli pańskiej, pilnowali trzody jego, budowali mu zamki i pałace, drudzy na swych małych warsztatach tkali dlań materje, płótna, wyrabiali broń, sprzęty, obuwie i t. d. Mieszkając na ziemi pana, obowiązani byli uprawiać tę ziemię i składać mu daniny z wytworów swej pracy. Z tych danin tworzyło się bogactwo pana. Bogactwo zużytkowywał on sam, ze swą rodziną i dworem. Dostarczane mu przez poddanych robotników materje, sprzęty, broń, wina i wszelkie inne wytwory szły na jego własny użytek.
Pan dawniejszy wymagał od swych poddanych chłopów i rzemieślników tyle tylko danin, ile mu było potrzeba na utrzymanie dworu swego w dostatku i przepychu. Handlu nie prowadził; ściąganych danin nie wywoził na rynek dla sprzedaży. Mając zaspokojone swoje osobiste wymagania pańskie, nie żądał więcej. Dlatego też i poddanych nie obciążał zbytecznie robotą.
Chłop, odrobiwszy na roli pańskiej robociznę, rzemieślnik złożywszy panu pewną określoną daninę ze swych wytworów, mogli już zupełnie swobodnie poświęcić resztę czasu dla siebie samych, ich czas roboczy, dla pana poświęcony, określał się osobistemi potrzebami pana i dla tego nie przedłużał się zbytecznie.
Ponieważ pan tych danin nie sprzedawał, a tylko sam z nich użytkował, więc też i nie dbał o to, żeby jego robotnicy jaknajdłużej i jak najwięcej pracowali. Wziąwszy naprzykład od swego tkacza 100 łokci płótna, które mu rocznie były potrzebne, nie troszczył się już o to wcale, wiele godzin dziennie ten tkacz pracuje i wiele dni w roku święci. Tkacz, oddawszy 100 łokci płótna jako daninę, mógł już robić z pracą swą, co mu się podobało.
Inaczej dzieje się teraz. Miejsca dawnych panów, żyjących z pracy poddanych swoich, zajęli fabrykanci, ciągnący zyski z pracy ludzi wolnych. Warunki zmieniły się zupełnie. Fabrykant nie posiada poddanych, którzyby składali daniny ze swych wytworów, zresztą dla niego to nie jest potrzebne.
Posiada on kapitał, fabryki, maszyny, wszędzie znajdzie wolnych ludzi, co mu chętnie swą pracę sprzedadzą; on tę pracę kupuje, płaci za nią dziennie, tygodniowo lub miesięcznie, zakupuje materjał surowy, jak: żelazo, ten wełnę i t. p., wprowadza w ruch swoje maszyny i rozpoczyna odrazu na wielką skalę wytwarzanie towarów.
Towary te nie idą jednak na osobisty użytek fabrykanta, bo i nacóżby się mu przydały te olbrzymie masy sukna albo perkalu, które jego fabryka codziennie wytwarza? Jedna tysiączna część tego codziennego wytworu wystarczałaby mu na to, żeby przez cały rok odziewać siebie, swoją rodzinę i domowników. Towary te idą na sprzedaż. Fabrykant wytwarza towary nie dlatego, żeby samemu osobiście z nich użytkować, lecz tylko, żeby zaraz je sprzedać na rynku i wziąć za nie gotowe pieniądze. Chodzi mu więc nie o zaspokojenie swoich osobistych potrzeb, lecz o zysk — zysk pieniężny.
Sprzedawszy swój towar na rynku, nietylko, że odbierze to, co go kosztowało wytworzenie tego towaru, ale jeszcze i więcej weźmie. Fabrykant wie o tem, że na każdym towarze, na każdej sztuce płótna naprzykład, zarabia pewną ilość pieniędzy, i wie także, że im więcej mieć będzie tych towarów, im więcej będzie mógł ich sprzedać, tem większą ilość pieniędzy zarobi, tem większy otrzyma zysk, — a przez to kapitał jego wzrasta, on sam stanie się bogatszy i potężniejszy.
Dlatego też fabrykant usiłuje wszelkiemi sposobami zmusić robotników do jak najdłuższej pracy; im dłużej robotnicy będą pracowali, tem więcej dostarczą mu towarów. Zysk jego będzie tem większy, im większy będzie dzień roboczy pracujących w jego fabryce robotników.
Widzimy więc, jaka to zmiana zaszła na świecie. Dawniejszy pan dbał o to tylko, co mu do własnego użytku służyło i dla tego nie potrzebował, żeby robotnicy możebnie najdłużej pracowali, zaś dzisiejszy fabrykant wytwarza towary na sprzedaż i dlatego jest nienasycony; chciałby, żeby mu robotnicy dostarczali tych towarów bez końca i gdyby mógł tylko, toby im kazał po 24 godzin na dobę pracować. Goni on za zyskiem pieniężnym, a ten zysk powstaje z pracy robotnika.
Lecz w jaki sposób zysk fabrykanta powstaje z pracy robotnika?
Zdawałoby się naprzód, że praca robotnika jest całkowicie opłaconą, że robotnik nie pracuje dla fabrykanta darmo.
Tymczasem tak nie jest, — a chociaż panowie fabrykanci usiłują przekonać ludzi, że zysk ich nie powstaje z pracy robotnika, bo oni tę pracę zupełnie opłacają, chociaż starają się dowodzić nawet tego rodzaju głupstwa, że zyski dają im tylko same maszyny, lub że zyski te ciągną ze swej własnej oszczędności i pracy (?!), — to jednak bardzo prosty rachunek może nam wykazać jasno, że te wszystkie ich dowodzenia są rozmyślnem kłamstwem, i że zysk fabrykanta powstaje z nieopłaconej pracy robotników.
Oto, naprzykład, robotnik pracuje godzin 12; za tę pracę bierze 5 złotych i w ciągu tego dwunastogodzinnego dnia roboczego wytworzy towaru za 10 złotych. Gdyby robotnik ten pracował nie 12, a tylko 6 godzin, to wytworzyłby o połowę mniej, dałby fabrykantowi towaru tylko za 5 złotych, to jest tyle, wiele wynosi jego dzienna płaca.
W tym razie praca jego byłaby zupełnie opłacona, lecz fabrykant nie miałby wtedy żadnego zysku.
Jeżeli więc robotnik pracuje godzin 12, wytwarza towaru za 10 złotych, a bierze 5 zł., — to znaczy, że fabrykant opłaca mu tylko 6 godzin pracy, — a przez drugie 6 godzin pracuje on już dla fabrykanta darmo. Pierwsze 6 godzin stanowią opłacaną pracę robotnika, drugie 6 godzin jest jego praca nieopłacana; z tej to nieopłaconej pracy robotnika, płynie właśnie cały zysk fabrykanta.
Gdyby bowiem fabrykant opłacał i drugie 6 godzin, to jest, gdyby płacił robotnikowi za dwunastogodzinny dzień roboczy, nie 5, a 10 złotych, toby sam żadnego zysku nie miał.
Jeżeliby robotnik pracował nie 12, lecz 14 godzin dziennie, to wytworzyłby towaru za 11 złotych przeszło i zysk fabrykanta odpowiednio do tego zwiększyłby się; zamiast 5 zł., miałby przeszło 6 zł. czystego zysku.
Tak więc zysk fabrykanta powstaje z nieopłaconej pracy robotnika, a im dłużej ta praca nieopłacona przeciąga się, tem większym staje się zysk jego.
Innemi słowy: im dłuższy jest dzień roboczy każdego robotnika, tem bardziej rośnie jego kapitał i bogactwo.
Oto dlaczego fabrykantom tak bardzo chodzi o przedłużenie dnia roboczego.
∗ ∗
∗ |
Fabrykant goni tylko za zyskiem pieniężnym. Zysk ten stał się dla niego bóstwem, stał się jedynym celem w życiu, za obrębem którego mało go co obchodzi.
Kpi on sobie w głębi duszy ze wszystkich praw moralnych. Duszą całą zaprzedany kapitałowi, gotów jest użyć wszystkich najnikczemniejszych nawet środków, aby tylko kapitał powiększyć. Niema podłości, przed którąby się cofnął, jeżeli wie tylko, że ta podłość zysk mu przyniesie. Mając spryt i władzę w swem ręku, mając nawet na swe usługi prawa krajowe i policję, — doprowadził fabrykant wyzysk pracy robotników do niebywałych, nieludzkich rozmiarów. Nawet kobiety i dzieci małe zaprzągł do ciężkiej pracy fabrycznej, nie zwracając wcale uwagi na to, że od tej pracy dzieci nędznieją, chudną i głupieją zupełnie, a nawet wymierają całemi masami, nie myśląc o tem, że to, co może jeszcze znieść dorosły i silny robotnik, tego nie zniesie małe, bezsilne dziecko.
Wiedząc o tem, że zysk jego powstaje z nieopłaconej pracy robotnika, wiedząc o tem, że im dłuższy dzień roboczy, tem dłużej trwa ta nieopłacona praca, — wyszukuje on najrozmaitsze środki, żeby tę daremną pracę robotnika przedłużyć, żeby zwiększyć dzień roboczy.
Pod tym względem okazał fabrykant ogromną pomysłowość.
Nie dość mu tego, że kontraktem zmusi robotnika do pracowania po 12 lub 15 godzin na dobę; tego mu jeszcze mało, — wymyśla inne środki: na kilka lub kilkanaście minut wcześniej otwiera fabrykę, nakładając kary na przychodzących o umówionej godzinie robotników — niby to za spóźnienie się; przytrzymuje o kilkanaście minut dłużej nad umówiony czas pracy; szachruje z zegarem fabrycznym; zmniejsza chwile odpoczynku, przeznaczone na obiad; zmusza do pracowania w święta; zaprowadza uciążliwą i ogromnie szkodliwą dla zdrowia pracę nocną i t. d.
Zliczyć trudnoby było wszystkie środki i wybiegi, jakich fabrykant używa do zwiększenia dnia roboczego.
Z bezczelnością, jakiej świat dotąd nie widział, wydziera robotnikom chwile z odpoczynku, ze snu, z życia domowego; czyni to jawnie, bez obawy, bez wstydu, gdyż czuje się zupełnym panem położenia. Rząd pozwala mu okradać robotników, policja jest na jego rozkazy; ma swych płatnych dziennikarzy, co po gazetach cnoty i zasługi jego wychwalają. Zresztą on ma w swem ręku kapitał, fabryki, maszyny, sam tylko posiada środki do wytwarzania towarów, — gdyby chciał, mógłby cały świat zgładzić; podczas gdy robotnik nie ma żadnej własności, a będąc w nędzy i głodzie, musi się godzić na warunki, które mu nakłada kapitalista.
Dlatego też fabrykant z taką bezczelnością i pewną siebie miną dyktuje robotnikom umowę najmu, umowę, która jemu przyniesie krociowe zyski, a robotnikom wydrze jedyne chwile swobody.
Cały porządek, panujący dziś na świecie, jest taki, że daje mu władzę nad innymi ludźmi, że każe mu z pracy robotnika ciągnąć zyski, a z jego nędzy stwarzać dla siebie rozkosze. Fabrykant, gdyby chciał być sprawiedliwym i uczynnym, zbankrutowałby.
Fabrykantów na świecie jest wielu, a każdy goni za jak największym zyskiem, każdemu o to chodzi, żeby jak najwięcej wytworzyć towarów i jak najwięcej sprzedać. Współubiegają się, konkurują ze sobą, przedłużają na wyścigi dzień roboczy, jeden drugiego chce zakasować, kto zostanie z tyłu, temu grozi ruina majątkowa — bankructwo. Szalona chęć zysku gna wszystkich kapitalistów, wyprzedzają się w podłościach i wyzysku; a robotnicy muszą cierpieć, muszą zapracowywać się na śmierć.
Fabrykanci zagarnęli w swe ręce kapitały i wszystkie środki do życia, robotnicy są bez własności i dlatego to właśnie fabrykanci mogą bezkarnie wyzyskiwać klasę roboczą i to wyzyskiwać pod karą własnego bankructwa.
Takie to podłe stosunki stwarza dzisiejszy porządek społeczny, który jednym oddał ziemię, fabryki i kapitały, a drugich wydziedziczył z wszelkich własności.
Ten sam porządek społeczny sprawia to, że fabrykant musi dla własnego zysku przedłużać dzień roboczy, żeby tym sposobem przedłużyć nieopłaconą pracę robotnika, zysk swój zwiększyć, kapitał swój pomnożyć.
Zwiększenie kapitału fabrykantów — to cel całej dzisiejszej produkcji, cel wyzyskiwania klasy robotniczej, cel wszystkich praw i instytucyj społecznych. Dla zwiększenia kapitału fabrykantów, zagładzają się masy robotników, zapracowują na śmierć mężczyźni, kobiety i dzieci, nie szanuje się ani praw, ani wolności człowieka.
Zobaczmyż teraz, jak fabrykanci przedłużają dzień roboczy u nas, w Polsce.
U nas wyzysk robotników jest daleko większy, aniżeli w innych krajach Europy; dzieje się to dlatego, że robotnicy polscy są mniej uświadomieni w swoich interesach, niż robotnicy innych krajów, a przeto nie walczyli prawie zupełnie o zdobycie różnych ustępstw dla siebie, podczas gdy robotnicy zagraniczni prowadzą już oddawna zaciętą walkę z kapitalistami o swoje prawa. Robotnicy angielscy wywalczyli już sobie wszędzie prawie 10-godzinny dzień roboczy, amerykańscy w wielu miejscowościach zdobyli 8-godzinny dzień roboczy, szwajcarscy i austrjaccy 11-godzinny dzień roboczy i t. d.
U nas zaś w Polsce dotąd istnieje we wszystkich większych gałęziach produkcji dwunasto-godzinny i piętnastogodzinny dzień roboczy.
I tak:
12 lub 13 godzin pracują we wszystkich fabrykach, obrabiających bawełnę, wełnę, len; również w fabrykach pończoch, cukrowniach, młynach parowych, fabrykach giętych mebli, gwoździ, w warsztatach stolarskich, w fabrykach chemicznych, wyrobów fajansowych i wapiennych, zapałek, w wielu drukarniach i piekarniach, zakładach kamieniarskich, w fabrykach tytoniu, cykorji, kapeluszy, w garbarniach, mydlarniach i fabrykach świec i t. d.
13 lub 14-godzinny dzień roboczy spotyka się także w fabrykach tytoniu i wogóle we wszystkich zakładach, mających 12-godzinny dzień roboczy, przy śpiesznych, terminowych robotach. np, przed świętami i t. p., a także w fabrykach szkła i w większych browarach.
15-godzinny dzień roboczy istnieje w przędzalniach bawełny i wełny i wogóle w fabrykach, obrabiających rzeczy włókniste.
Zato 11-godzinny dzień roboczy spotyka się tylko w małych i nielicznych zakładach, np. w warsztatach, wyrabiających przedmioty skórzane, w zakładach wódek, w fabrykach czekolady, lamp, w warsztatach, wyrabiających chirurgiczne instrumenty i t. d.
10-godzinny dzień roboczy spotyka się jeszcze rzadziej i to tylko w małych i nielicznych zakładach, jak np. w małych fabrykach wstążek, w warsztatach, wyrabiających przedmioty z bronzu i miedzi, w fabrykach narzędzi rolniczych, w fabrykach krochmalu.
9½ godzinny dzień roboczy znajduje się tylko w 2-ch zakładach: w małej warszawskiej fabryce dywanów (Komitza) i w jednej fabryce krawatów, gdzie pracuje 90 kobiet.
8 godzinnego dnia roboczego nie znajduje się nigdzie.
Ztego przeglądu możemy łatwo zauważyć, że zaledwie jaka dziesiąta część polskich robotników ma 10 godzinny i 11 godzinny dzień roboczy, podczas gdy cała reszta, stanowiąca znacznie przeważającą większość klasy robotniczej, pracuje 12 lub 15 godzin na dobę.
Istnieje także wiele drukarń, fabryk tytoniu, zapałek, szczotek, warsztatów ręcznych tkackich i t. d., gdzie robota ciągnie się poza 9-tą godziną wieczorem (np. do 1 w nocy) i zaczyna się wcześniej niż i 5 rano (np. od 3 godziny rano — browary).
Takie nieludzkie przedłużanie dnia roboczego istnieje jednak pod opieką prawa, za wiedzą wszystkich, mimo tego, że uczeni lekarze dowodzą oddawna, iż 8 godzin dziennie jest granicą, poza którą praca ludzka nie powinna przechodzić, że każde dalsze przedłużenie dnia roboczego staje się dla człowieka zabójczem.
Statystyka urzędowo-lekarska stwierdza, że liczba chorych, suchotników, umierających z wynędznienia zwiększa się co roku; że przeciętnie życie człowieka staje się coraz krótszem, siły mniejsze, wzrost niższy; że nowe pokolenia wyrastają coraz to nędzniejsze, słabsze. Stosuje się to szczególniej do klasy roboczej. Przyczyna łatwa do odgadnięcia: jest nią nadmierny wyzysk robotnika, zadługi dzień roboczy przy nędznem pożywieniu i mieszkaniu. Co jeszcze zasługuje na uwagę, to to, że, jakby naumyślnie, tam gdzie praca jest najszkodliwszą dla zdrowia, dzień roboczy jest właśnie najdłuższy. Tak naprzykład, dzień jest najdłuższy we wszystkich fabrykach i warsztatach tkackich, w których gęsty kurz, zgięta postawa i naciskanie piersi przy tkaniu ręcznem, wysoka temperatura sprawiają częste zapalenie płuc, suchoty, reumatyzmy i mnóstwo innych chorób.
Najwięcej tkaczy umiera na suchoty w wieku 20 do 25 lat; kobiety w wieku 15 — 20 lat. Na każde 100 tkaczy 22 zapada na suchoty, a 70 cierpi na chroniczne kaszle, katary i zapalenie płuc. Przeciętna długość życia u tkaczy bawełnianych wynosi 47 — 50 lat. Śmiertelność ich jest przeszło dwa razy większa, niż innych ludzi; bo kiedy wogóle umiera dorosłych ludzi 10 — 20 na tysiąc, to tkaczy umiera 25 — 35 na tysiąc. Dzień roboczy tkaczy, tak dla kobiet, jak i dla mężczyzn wynosi zwykle 13 godzin; gdyby ograniczony został do 8 godzin, to choroby i śmiertelność robotników tkackich zmniejszyłaby się prawie o połowę.
Zdarza się jednak często, że i 13 godzinny dzień roboczy jest za krótki dla fabrykanta: w przędzalniach i tkalniach spotykamy także 14 i 15 godzinny dzień roboczy. Tak np. w Łodzi, w przędzalni Kwasnera i Lindenfelda pracują od wpół do 6 rano do 9-ej wieczorem, t. j. 15 i pół godzin z rzędu; w fabryce tkanin Heintzla i Kunitzera w Widzewie pracują od 5 i pół rano do 7 i pół wieczorem, t. j. godzin 14; w tejże samej fabryce zaczynają robotę rano i w południe o 10 minut wcześniej, niżby się należało, a to pod pozorem, że maszyna potrzebuje tyle czasu na nabycie normalnego ruchu. Nie dość na tem; jeżeli maszyna dla jakiegobądź powodu stanie w ciągu dnia roboczego, to o tyleż przedłużają pracę wieczorem.
Skracanie czasu, przeznaczonego na obiad robotnikom, jest także u nas na porządku dziennym. Tak np. jedna fabryka łódzka daje swym robotnikom tylko 10 minut na obiad.
Bardzo często jednak apetyt fabrykanta na pracę robotnika idzie jeszcze dalej; okazuje się, że dnia mu za mało; wtedy zaprowadza nocne roboty i używa robotników na zmiany. Tu już wyzysk przechodzi wszelkie pojęcie. Oto np. jaki jest rozkład tych zmian w jednej fabryce sukiennej. Robotnicy dziennie pracują od godziny 4 rano do godziny 8 wieczorem, z przerwą półgodzinną na śniadanie o godzinie 8 rano i z przerwą godzinną na obiad w południe; robotnicy nocni pracują od 8 wieczorem do 4 rano, potem idą spać, lecz o godzinie 8-ej rano stają znowu do roboty, żeby przez pół godziny zastąpić dziennych robotników, jedzących śniadanie; o 8 i pół idą spać, żeby w południe znowu zastąpić robotników dziennych, jedzących obiad.
Albo naprzykład w piekarniach spotyka się taki rozkład robót: dzienni robotnicy od 9 rano do 10 mieszą ciasto, od 10 rano do 2 po południu śpią; od 2 po południu do 8 wieczorem wyrabiają i pieką ciasto; nocni robotnicy zaczynają pracować od 8-ej wieczorem do 10 wieczorem, potem śpią do 11 w nocy, poczem znowu pracują do 4 — 5 rano i znowu śpią do 9 rano.
Oprócz tych faktów, które nam wskazują, jak fabrykanci starają się ograniczyć robotnikowi liczbę swobodnych godzin na każdą dobę, znamy jeszcze i takie, kiedy fabrykanci wydzierają robotnikom ich jedyne dni całkowitego wypoczynku: dni świąteczne.
Jest bardzo wiele zakładów, w których robotnicy nie mają ani niedzieli, ani świąt wolnych od pracy, z wyjątkiem kilku dni do roku, są to fabryki gazowe, cukrownie, wielkie browary i t. d.
Tak np. zakład octowy Skalińskiego nie idzie tylko dwa dni w roku: pierwszy dzień Bożego Narodzenia i pierwszy dzień Wielkiej Nocy. Tak samo gorzelniczy zakład Hirszmana Kisielnickiego oraz browar Junga. Wielka fabryka papieru w okolicach Warszawy zatrzymuje się tylko 4 dni w roku: na Boże Narodzenie, Nowy Rok, Wielkanoc i Zielone Święta. Wielki młyn parowy Rajchmana świętuje tylko 2 dni w roku. Młyn parowy Głuchowskiego świętuje 5 dni: 3 dni na Wielkanoc i 2 dni na Świętą Trójcę. Drukarnia Burzyńskiego w Warszawie świętuje tylko 2 razy w roku: na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Wszystkie browary w Warszawie świętują 2 razy w roku pierwszy dzień Bożego Narodzenia i pierwszy dzień Wielkiejnocy.
Robotnicy innych fabryk zwykle mają do roku 79 dni wolnych od pracy (niedziel i świąt); podczas gdy w Anglji robotnicy mają ich 86. Często jednak zdarza się i tak, że nawet w tych fabrykach, gdzie zwykle świętują niedzielę i święta, w razie znacznych zamówień terminowych, robotnicy zmuszeni są do pracy bez względu na święta. Tak np. w roku 1889 w przędzalni Briggsa i Posselta w Markach, otrzymali w marcu znaczne zamówienia terminowe; fabrykanci oświadczyli robotnikom, żeby wbrew dotychczasowemu zwyczajowi przyszli na robotę w wielki czwartek i piątek, dodając przytem, że kto nie przyjdzie, zostanie wydalony z fabryki i wytrącą mu jeszcze jednego rubla za każdy opuszczony dzień. Mimo tego, większość robotników nie przyszła. Fabrykanci dotrzymali słowa i bardzo wielu wydalili z fabryki, wytrącając każdemu po parę rubli z zarobku; dodajmy przytem, że przeciętny zarobek tygodniowy robotników w tej fabryce wynosi 3 ruble 50 kop.
Za pomocą takich to różnych sposobów i środków fabrykanci wydzierają robotnikom ich czas swobodny, wiedząc o tem, że każda godzina, wydarta robotnikowi z chwili odpoczynku, zamienia się dla niego w dukaty.
Dotąd mówiliśmy tylko o jednej wygranej, jaką ma fabrykant z długiego dnia roboczego, mianowicie o tem, że zysk jego zwiększa się przez przedłużanie daremnej pracy robotnika.
Jednakże wygrywa on jeszcze coś innego.
Długi dzień roboczy pozwala mu zniżać płacę robotników.
Dzieje się to w taki sposób: Fabrykantowi trzeba naprzykład wytworzyć dziennie 100 łokci płótna; pracuje u niego 10 robotników, każdy po 8 godzin dziennie; znaczy więc, że potrzeba 80 godzin pracy na wytworzenie 100 łokci płótna. Jeżeli teraz fabrykant zmusi swoich robotników do pracowania nie 8, a 16 godzin dziennie, to będzie miał każdego dnia 160 godzin pracy; ponieważ jednak trzeba mu wytworzyć tylko 100 łokci płótna, a na to trzeba 80 godzin pracy, więc drugie 80 godzin będą dla niego zbyteczne.
Przeto fabrykant wydala 5 robotników i ma teraz zamiast 10 tylko 5 robotników, którzy, pracując po 16 godzin dziennie, dają mu także 80 godzin pracy i wytwarzają tak samo 100 łokci płótna na dzień.
Więc kiedy przy ośmiogodzinnym dniu roboczym trzeba mu było 10 robotników do wytworzenia 100 łokci płótna, to przy 16 godzinnym dniu roboczym trzeba mu tylko 5 robotników dla wytworzenia tej samej ilości płótna.
Fabrykant zwiększywszy dwa razy długość dnia roboczego, może wydalić połowę robotników ze swej fabryki, jako już niepotrzebnych.
Tak też i dzieje się w rzeczywistości.
Długi dzień roboczy pozwala fabrykantowi zadawalniać się mniejszą liczbą robotników, przez to znajduje się zawsze masa robotników bez zajęcia, którzy dobijają się o zarobek. Fabrykant z tego korzysta, i, widząc tak wielkie zapotrzebowanie zarobku, samowolnie zniża płacę robotników, u niego zajętych, będąc pewnym, że w razie ich oporu, znajdzie sobie na ich miejsce innych, pozostających bez chleba, którzy za zniżoną płacę zgodzą się u niego pracować.
Takich pozostających bez zarobku robotników przypada zwykle 10 na 100 w zwyczajne lata dobrej produkcji; w czasie kryzysu liczba ich znacznie zwiększa się. Według tego więc mamy, że u nas w Polsce na 200 tysięcy robotników fabrycznych przypada 20 tysięcy robotników bez zajęcia, a na dwa miljony 200 tysięcy wszystkich robotników polskich (licząc w to i rolnych) przypada 220 tysięcy zostających bez miejsca, bez zarobku. Jest to właśnie skutek zbyt długiego dnia roboczego.
Ta masa ludzi, pozostających bez sposobu do życia, gotowa na każde zawołanie fabrykanta stanąć do roboty, chociażby na najlichszych warunkach, pozwala mu właśnie lekceważyć żądania robotników i nietylko z zaciętym uporem odmawiać wszelkich ustępstw, lecz nawet zmniejszyć ich dotychczasowy zarobek.
Tak więc długi dzień roboczy zniża płacę robotników.
Oto druga wygrana fabrykanta.
Nie koniec na tem.
Po długiej pracy robotnik wróciwszy do domu, zaledwie ma tyle czasu, ile mu potrzeba na zjedzenie wieczerzy i wyspanie się porządne. Na czytanie, na gawędzenie z towarzyszami, na zabawę nie ma już wcale swobodnego czasu, lub ma go bardzo mało. Oprócz tego, długa praca w fabryce męczy ciało i umysł robotnika, przygnębia go, ogłupia, — tak, że gdyby nawet i chciał urwać sobie parę godzin ze snu dla zajęcia się czytaniem lub dla naradzenia się z towarzyszami nad wspólną sprawą, to by mu już to czytanie i gawędzenie nie szło tak raźno.
Jednem słowem, pracując długo w fabryce, robotnik mało ma czasu na kształcenie swego umysłu, na myślenie o sprawie swojej, na zajmowanie się czynne tą sprawą; zdolność jego tępieje, dobre chęci i uczucia idą na marne.
Fabrykant na tem wygrywa, o! i bardzo nawet.
Chciałby on wszystkich robotników zamienić w bydło robocze, milczące i posłuszne; chciałby, żeby robotnicy dawali się wyzyskiwać aż do ostatnich sił, nie opierając się, nie skarżąc nawet.
Kształcenie się umysłowe robotników, narady ich między sobą przejmują go strachem, bo wie o tem, że jeżeli oni przejrzą jasno, jeżeli zrozumieją dobrze swe interesy, to wtenczas nie dadzą się wyzyskiwać bezkarnie, lecz upomną się o swe prawa człowieka, o prawa do własności i swobody.
Długi dzień roboczy przeszkadza robotnikom do kształcenia się, do zajmowania się swojemi sprawami, a właśnie nieświadomość robotników, znużenie ich ciał i rozumu zapewnia fabrykantom spokój i dalsze panowanie na świecie.
Oto trzecia wygrana fabrykanta.
Wszystko to, co fabrykant wygrywa na długim dniu roboczym, stanowi dla robotnika stratę.
Naprzód traci on zdrowie i siły.
Dwunasto, piętnasto, — a nawet szesnastogodzinny dzień roboczy, jaki praktykuje się w większej części naszych fabryk, jest dla każdego człowieka zabójczym.
Choroby, prędkie wyniszczenie sił, starość i śmierć przedwczesna, oto są skutki, jakie on za sobą pociąga.
Dość jest przejrzeć urzędowo-lekarskie sprawozdanie, ażeby się przekonać, jak znaczny procent robotników umiera i choruje w tych fabrykach, gdzie dzień roboczy ciągnie się kilkanaście godzin z rzędu, np. w fabrykach tkackich. Oprócz tego długi dzień roboczy, wyczerpując siły robotnika, osłabiając jego uwagę, czyniąc go ospalszym i niedołężniejszym przy robocie, staje się często główną przyczyną strasznych wypadków, okaleczeń i śmierci robotników (gruchotanie kości przez maszyny, urywanie rąk, nóg i głowy). A nie zapominajmy o tem, że wypadki takie po fabrykach nie są wcale rzadkością, gdyż w jednem tylko państwie rosyjskiem wypada na rok 9 i pół tysiąca okaleczonych i zabitych przez maszyny robotników.
Jedynie tylko ośmiogodzinny dzień roboczy można uważać za normalny, za zdrowy przeciąg pracy.
Przedłużanie dnia roboczego, które dla fabrykanta stanowi zysk pieniężny, jest dla robotnika wyniszczeniem siły roboczej, będącej jego jedynem bogactwem.
Robotnik uważa siłę roboczą za swój towar; towar ten sprzedaje on fabrykantowi, otrzymując w zamian środki utrzymania. Gdyby robotnik nie był obciążony zbyt długim dniem roboczym, gdyby pracował umiarkowanie, to jego siła robocza mogłaby się przechować w dobrym stanie przez jakich lat 40.
Tymczasem fabrykant, zmuszając go do 12 lub godzin pracy na dobę, zużywa tę jego siłę roboczą daleko prędzej, — inaczej mówiąc okrada go z jego własności, z jego towaru. Zniszczywszy swoje zdrowie i siły przez długi dzień roboczy, robotnik staje się pastwą najstraszniejszej nędzy.
Utrzymując długi dzień roboczy, fabrykant okrada robotnika nietylko z jego siły roboczej, lecz okrada go także i ze swobody, z chwil wypoczynku, z zajęć dla siebie samego.
Przez długi dzień roboczy, robotnik staje się niewolnikiem fabrykanta i całe swoje życie poświęca na wytwarzanie jemu bogactw, na zwiększenie jego kapitału i to wszystko za nędzną płacę, która ledwie mu wyżyć pozwala. Dawne niewolnictwo, kiedy to jedni ludzie byli własnością drugich, dzięki wyzyskowi, jakim fabrykant potrafił obarczyć robotnika, powtarza się i teraz.
Długi dzień roboczy, wyniszczając siły robotnika, wydzierając mu chwile swobody, utrudnia mu kształcenie się umysłowe; zajmowanie się swojemi sprawami, opóźniając przez to chwilę wyzwolenia się robotników z pod jarzma wyzysku.
Oto druga strata, jaką robotnik ponosi przez długi dzień roboczy.
Jeżeli tych robotników, którzy pracują w fabrykach i warsztatach, długi dzień roboczy wyniszcza i ogłupia, to jeszcze gorszym on jest dla tych, którzy nie znaleźli sobie zajęcia i są bez roboty; tym uniemożliwia już zupełnie znalezienie zarobku. Fabrykanci, zaprowadziwszy długi dzień roboczy w swoich zakładach, zadawalniają się mniejszą liczbą robotników; w fabryce, gdzieby przy 8-godzinnym dniu roboczym mogło znaleźć pracę 100 robotników, przy 16-godzinnym znajduje pracę tylko 50.
Dlatego też znajdują się zawsze, przy najbardziej nawet ożywionej produkcji, całe masy ludzi, nie mogących sobie znaleźć zarobku i skazanych przez to na śmierć głodową.
Tak więc długi dzień roboczy skazuje setki robotników na włóczęgę, na męczarnie nędzy i głodu. Jednych wycieńcza długa i uciążliwa praca, drugich pozbawia wszelkich środków do życia.
Oprócz tego, jak wiemy, robotnicy, pozostający bez zarobku, dobijają się wszędzie o pracę; będąc gotowi wynająć się za najlichszą zapłatę, obniżają płacę roboczą tym, którzy w fabrykach pracują. Dlatego to właśnie nizkość płacy jest także skutkiem długiego dnia roboczego.
Tyle tracą robotnicy na długim dniu roboczym.
Nienasycony w zyskach fabrykant gotów jest wszystko zrobić, byle tylko jak najwięcej wytworzyć i sprzedać towarów.
Jeżeli więc widzi, że zbyt na jego towary jest znaczny, stara się przedłużyć dzień roboczy, nie zmniejszając liczby pracujących robotników, do najszerszych granic, żeby tylko jak najwięcej wyprodukować towarów.
Często jednak rachuba go zawodzi: w zapale swoim wytworzy więcej, niż może sprzedać. Wtedy ogromne masy towarów leżą na rynku, nie mogąc znaleźć kupców, i fabrykant pod groźbą bankructwa musi zmniejszyć swoją produkcję lub też jej zupełnie na jakiś czas zaniechać. Wtedy właśnie następuje kryzys: tysiące robotników zostaje wyrzuconych na bruk, nastaje czas strasznej nędzy i strasznego głodu: dzieci umierają setkami, dziewczęta zmuszone są sprzedawać swe ciało dla uratowania się od śmierci, tyfus głodowy zabija wtedy całe masy najzdrowszych robotników.
Kryzysy takie pojawiają się stale co dwa lub trzy lata: dla nas pamiętnymi są szczególnie lata: 1883—4 i 1889—90, jako lata wielkich kryzysów. Są one nieodzownym, koniecznym rezultatem dzisiejszego ustroju społecznego, skutkiem nieustającej pogoni fabrykantów za zyskiem i długiego dnia roboczego.
Uniknąć takich klęsk można tylko wtedy, gdy znikną teraźniejsze stosunki społeczne, wtedy, kiedy kapitały przestaną być wyłączną prywatną własnością fabrykantów, a przejdą w ręce wszystkich pracujących.
Jednakże znaczne skrócenie dnia roboczego w fabrykach mogłoby sprawić to, że kryzysy stałyby się rzadszymi przynajmniej na pewien czas.
Nie mogąc przedłużyć dnia roboczego, nie mógłby fabrykant powiększać gwałtownie produkcji, bo musiałby to uczynić zwiększając liczbę swych robotników, coby pociągało za sobą znaczne dla niego koszty: większy wydatek na płacę roboczą, wydatki na zakup nowych narzędzi, na rozszerzenie warsztatów itd.
Wobec tych nowych kosztów, fabrykant bałby się ryzykować, byłby przezorniejszy i mniej pochopny do wywoływania kryzysu.
Tymczasem teraz, kiedy fabrykant może przedłużać dzień roboczy dla większego produkowania, zwiększa tylko daremną pracę swych robotników, kosztów nowych ponosi bardzo mało: wydaje więcej węgla, gazu, czasem podnosi cokolwiek płacę roboczą — oto i wszystkie wydatki. Dlatego też mniej boi się ryzykować, jest śmielszy i przez to częściej wywołuje kryzysy, zawsze myśląc, że mu się uda z tego wyjść cało, że licho spadnie nie na niego, a na jego współzawodników, innych fabrykantów.
Tak więc przypomniawszy sobie wszystko, cośmy dotąd powiedzieli, widzimy jasno, że interesy fabrykantów są zupełnie sprzeczne z interesami robotników i że jedne z drugiemi pogodzić się nie dadzą.
Co daje fabrykantom długi dzień roboczy?
Daje im większe zyski pieniężne, bo przedłuża daremną pracę robotnika i zniża jego zarobek.
Daje im spokój i bezpieczeństwo dalszego panowania na świecie, bo wydzielając robotnikowi chwile swobody, uniemożliwia mu kształcenie się umysłowe i zajmowanie się energiczne swojemi sprawami.
Co przynosi robotnikowi długi dzień roboczy?
Przynosi im uszczerbek w zdrowiu i sile roboczej, starość i śmierć przedwczesną.
Przynosi im nędzę i głód, bo jednym obniża zapłatę, a drugich zupełnie z fabryki wyrzuca.
Przynosi im wreszcie hańbę, zamieniając ich w bydlęta robocze, w niewolników fabrykanta; utrudnia im walkę o wyzwolenie się z pod wyzysku, bo ogłupia, przygnębia i cały czas życia zabiera.
Jednem słowem, długi dzień roboczy, który dla fabrykanta jest niewyczerpanem źródłem rozkoszy i bogactw, sławy i potęgi, dla robotnika staje się upiorem, wysysającym zeń życie, staje się kajdanami, krępującemi jego duszę i ciało.
Zrozumieli to fabrykanci — zrozumieli i robotnicy.
I oto dlaczego już od stu lat prawie trwa zażarta, a nieustająca walka o dzień roboczy, walka klasy robotniczej z klasą fabrykantów. Fabrykanci usiłują zachować długi dzień roboczy, robotnicy dobijają się o krótki, o normalny dzień roboczy.
Wiekowa ta walka, uświetniona niejednem zwycięstwem klasy robotniczej, zakończy się niechybnie zupełną porażką wyzyskiwaczy, fabrykantów. Ustępstwa od możnych zdobywa się tylko walką.
Podczas kiedy fabrykanci, ufni w swą potęgę, a nienasyceni w zyskach, do ostatecznych granic przedłużali dzień roboczy, myśląc, że wszystko im ujdzie bezkarnie, cicho i pokornie siedzący dotąd robotnicy podnieśli się, by bronić zagrożone swe prawa człowiecze, by walczyć z coraz to bardziej duszącym ich wyzyskiem fabrykantów.
Było to temu lat sto. Pierwsi wystąpili do walki robotnicy angielscy. Był to czas ogromnego rozkwitu przemysłu angielskiego; bogactwa fabrykantów rosły niezmiernie szybko, zyski dochodziły do kolosalnych rozmiarów.
Upojeni niesłychanem powodzeniem, fabrykanci drwili sobie ze wszelkich uczuć ludzkich, ze wszelkich praw człowieka; w wyzyskiwaniu klasy robotniczej prześcigali się wzajemnie. Tyraństwu ich nie było końca: przedłużali dzień roboczy do 15. a często i do 18 godzin, nie zważając na wiek i płeć robotników. Dzieci małe, 7—8 lat liczące, zaprzęgali do kilkunastogodzinnej pracy na dobę; kobiety, młode dziewczęta pracowały na równi z mężczyznami w dzień i w nocy.
Mając w swem ręku olbrzymie kapitały, mając za sobą rząd i prawodawstwo, które ich popierało, fabrykanci nie bali się niczego. Sądzili, że nikt nie będzie śmiał stawić oporu ich potędze, tymczasem stawili go sami robotnicy.
W roku 1811 w Anglji wybuchła rewolucja robotnicza w miejscowości Nottingham, która ciągnęła się przez 3 lata. Był to wybuch rozpaczy. Doprowadzeni do ostateczności wyzyskiem, robotnicy chwycili za broń, rozbijali fabryki i warsztaty. Nie mieli jednak żadnej organizacji, żadnego programu, działali bez planu, nie zdając sobie jasno sprawy ze swych żądań. Dlatego też, już w roku 1813 rząd i fabrykanci za pomocą wojska potrafili całą rewolucję stłumić; 18 przywódców zostało powieszonych.
Lecz ruch ten, chociaż zwyciężony bagnetami, przyniósł dla klasy roboczej wielkie korzyści: było to pierwsze czynne wystąpienie robotników na drogę walki z wyzyskiwaczami, pierwszy silniejszy protest, pierwsza próba. Próba ta nauczyła wiele: wskazała bowiem robotnikom potrzebę zorganizowania sił swoich w osobną partję, potrzebę dobrego zrozumienia swych interesów. Wtedy to właśnie powstała pierwsza angielska partja robotnicza: „Trades Union“ („Związek robotników“).
Partja ta, jako jedno z pierwszych swych żądań postawiła ograniczenie dnia roboczego. Trzeba je było wywalczać.
Robotnicy mieli do czynienia z dwoma silnymi wrogami: z fabrykantami i rządem. Nie zrażali się tem jednak. Za najodpowiedniejsze środki uznali publiczne protesty, manifestacje i strejki. Strejkami zmuszali fabrykantów do ustępstw, za pomocą protestów publicznych obznajmiali ze swemi żądaniami całą ludność kraju, zyskując dla siebie uznanie i sympatję w opinji ogółu, — wskazywali rządowi to, do czego dążą i czego pragną. Partja robotnicza dopomagała w tem ogromnie. Gromadziła ona znaczne fundusze na podtrzymywanie strejków, nadawała całemu ruchowi obmyślany plan działania, pewności i siły. Ponieważ robotnicy walczyli wytrwale, urządzając ciągle strejki i protesty publiczne, ponieważ okazywali, że się nie boją ani wojska, ani fabrykantów i w żądaniach swych nie ustąpią, rząd został zmuszony w 1833-im roku do wydania pierwszego prawa fabrycznego.
Prawo to składało się z 5 następujących ustaw:
1) Dzień roboczy dorosłych nie może trwać dłużej nad 15 godzin (przedtem dochodził i do 18 godzin).
2) Robotnicy w wieku od lat 13—18 nie mogą pracować dłużej nad 12 godzin, mając 1 i pół godziny wolnego czasu na posiłek.
3) Dzieci, nie mające 9 lat, nie mogą pracować w fabrykach.
4) Dzieci 12—13 letnie nie mogą pracować dłużej nad 8 godzin.
5) Robotnicy, mający mniej niż 18 lat, nie mogą pracować w nocy.
Prawo to było pierwszem zwycięstwem robotników: dla fabrykantów stanowiło przeszkodę w wyzysku i groziło zmniejszeniem ich dochodów. W owym czasie fabrykanci angielscy posługiwali się w znacznej części pracą dzieci (dzieci stanowiły najpodatniejszy dla nich materjał do wyzysku), dlatego też takie prawne ograniczenie pracy dzieci było dla nich ogromną klęską.
Postanowili przeto użyć wszelkich środków, żeby to prawo obalić lub przynajmniej zmienić w sposób korzystniejszy dla siebie. W tym celu rozwinęli na ogromną skalę agitację: przepłacali dzienniki i mówców publicznych, żeby za obaleniem prawa przemawiali, zasypywali rząd swemi petycjami (prośbami), wykazując, że prawo takie będzie klęską dla przemysłu narodowego, że jest naruszeniem „świętych praw wolności człowieka“.
Pod tym ciągłym naciskiem ze strony fabrykantów rząd uległ i odroczył na lat 3 wprowadzenie w życie czwartej ustawy prawa, ograniczającej dzień roboczy dzieci do 8 godzin.
Przez te 3 lata niepokój fabrykantów wzrastał ciągle: chcieli oni bądź co bądź ustawę tę obalić i na zawsze pogrzebać.
Lecz i robotnicy nie próżnowali. Zbierając się publicznie w ogromnych masach, domagali się od rządu koniecznego wprowadzenia całkowitego prawa fabrycznego, wraz z czwartą ustawą. Dowodzili jasno i dobitnie, że wyzysk pracy dzieci grozi młodym pokoleniom robotniczym zupełnem wycieńczeniem sił, znędznieniem fizycznem i moralnem. Dla sprawdzenia tego rząd powołał najznakomitszych lekarzy do wypowiedzenia swego sądu o pracy po fabrykach.
Jeden z tych lekarzy, dr. Farre, przemówił w taki sposób:
„Potrzeba nam praw, któreby przeszkodziły przedwczesnemu narzucaniu śmierci w jakiejbądź postaci, a ta, która praktykuje się po fabrykach, winna być uważana za jeden z najokrutniejszych sposobów uśmiercania człowieka“.
Parcie ze strony robotników było tak silne, że rząd, nie zważając na nalegania fabrykantów, musiał ustąpić i prawo z roku 1833, po 3 latach zwłoki, zostało całkowicie i ostatecznie zatwierdzone, a do kontroli nad wprowadzeniem jego zostali ustanowieni inspektorowie fabryczni.
Osiągnąwszy to pierwsze zwycięstwo, robotnicy nie poprzestali na niem: żądali w dalszym ciągu ograniczenia przez prawo pracy kobiet i jeszcze większego ograniczenia pracy dzieci. Ze swojej strony fabrykanci wynajdywali najrozmaitsze sposoby, żeby omijać prawo z 1833 roku i wynagrodzić sobie te straty, jakie im to prawo przyniosło.
Prawo dozwalało na 15-godzinny dzień roboczy, lecz ograniczało pracę dzieci do 8 godzin, a młodzieży do 12 godzin; przeto wiele fabryk, posługujących się przeważnie dziećmi i wyrostkami, nie mogło być w ruchu przez 15 godzin. Żeby ominąć tę niedogodność, fabrykanci wymyślili taki rodzaj pracy na zmiany, że brali do roboty dzieci i młodzież w różnych porach dnia, to na godzinę tylko, to na dwie, to na pół godziny, w taki sposób, żeby jednym wyszło tylko 8 godzin, drugim tylko 12, lecz żeby w gruncie rzeczy praca ich ciągnęła się z przerwami przez całe 15 godzin. Tym sposobem, będąc powoływane w różnych porach dnia, dzieci nie były swobodne przez całe 15 godzin, chociaż tylko 8 godzin pracowały i tak samo młodzież nie była swobodną przez całe 15 godzin, chociaż pracowała tylko 12 godzin.
Takie sprytne oszustwo fabrykantów niszczyło prawie zupełnie skutki prawa, unieważniało jego wartość.
Ruch robotniczy stawał się coraz silniejszy; strejki, manifestacje, zgromadzenia publiczne nie ustawały. Robotnicy domagali się już nietylko ograniczenia pracy kobiet i dzieci, lecz żądali także poszanowania prawa fabrycznego, żądali zniesienia tej wymyślonej przez fabrykantów roboty na zmiany, która w tak dowcipny sposób oszukiwała dzieci i młodzież robotniczą.
Rząd znowu ujrzał się zmuszony do zadośćuczynienia żądaniom robotników i w roku 1844 wydane zostało nowe prawo, będące niejako uzupełnieniem i rozszerzeniem poprzedniego, składające się z trzech następujących ustaw: 1) Kobiety starsze nad lat 18 nie powinny pracować dłużej nad 12 godzin dziennie; praca nocna jest im wzbroniona; 2) dzieci, mające mniej niż lat 13, nie powinny pracować dłużej nad 6 i pół lub 7 godzin; 3) zabronienie roboty na zmiany (takiej, o jakiej była wyżej mowa).
Było to drugie zwycięstwo robotników.
Dwa te prawa, jakie robotnicy sobie wywalczyli, ograniczały tylko pracę dzieci, kobiet i młodzieży. Kobiety i młodzież robotnicza mieli dzień roboczy ograniczony do 12 godzin, dorośli robotnicy, tak samo jak i przedtem, 15-godzinny dzień roboczy.
Zwycięstwo robotników było więc zupełne i miało dla nich olbrzymie znaczenie. Ruch robotniczy był tak silny, że fabrykanci nie śmieli sprzeciwiać się nowym prawom i musieli pogodzić się z 12-godzinnym dniem roboczym. Udało się im tylko nakłonić rząd do przeprowadzenia jednej ustawy, na mocy której już nie 9-letnie lecz 8-letnie dzieci mogły być przyjmowane do fabryk.
W latach 1846 i 1847 robotnicy rozpoczęli wielką agitację w celu zdobycia 10-godzinnego dnia roboczego i znowu odnieśli zwycięstwo: rząd został zmuszony w 1847 roku do wydania prawa, które ograniczało dzień roboczy kobiet i młodzieży już do 11 godzin; wprowadzenie zaś 10-godzinnego dnia roboczego przyrzekł uskutecznić 1 maja 1848 roku.
Teraz fabrykanci wytężyli wszystkie swe siły, by temu przeszkodzić.
Czas wybrali po temu bardzo odpowiedni. Był to bowiem czas kryzysu. Wiele tysięcy robotników zostało wyrzuconych na bruk; tym, co pozostali w fabrykach, obniżono płacę na 10 lub na 25 procent.
Fabrykanci mniej teraz dbali o siłę roboczą, poniewierali nią bez żadnego względu: wiedzieli przytem, że robotnicy skutkiem czekającej ich nędzy i braku roboty byli skłonniejsi do ustępstw. Rozpoczęli więc agitację swoją między robotnikami w tym celu, żeby zmusić ich do odwołania wydanych praw fabrycznych i wyrzeczenia się 10-godzinnego dnia roboczego, grożąc im pozbawieniem zarobku.
Mimo tego jednak udało się fabrykantom zebrać tylko 6 petycyj robotniczych, w których robotnicy odzywali się do rządu, wyrzekając się wprowadzenia 10-godzinnego dnia roboczego i skarżąc się nibyto na ucisk, jakiego doznają z powodu praw fabrycznych. Wskutek tych petycyj rząd zaprowadził urzędowe śledztwo, z którego okazało się, że ci robotnicy, co się tak odzywali, „zmuszeni byli do podpisywania petycyj, że w istocie byli uciskani, bynajmniej jednak nie przez prawo fabryczne“.
Fabrykanci, nie zdoławszy zmusić robotników do przemawiania w ich sensie, zaczęli tem głośniej sami krzyczeć w prasie i parlamencie w imieniu robotników.
I ten jednak manewr nie udał się. Robotnicy oświadczyli inspektorom, że od 10-godzinnego dnia roboczego nie odstąpią, a przedstawiciele ich głośno zaprzeczali kłamstwom fabrykantów.
Jeszcze jednego sposobu użyli fabrykanci: „zmuszali dorosłych robotników do 12 i 15 godzin pracy, a potem rozgłaszali ten fakt jako prawdziwy wyraz najserdeczniejszych pragnień proletarjatu“. I to się jednak nie udało, gdyż robotnicy oświadczyli inspektorowi publicznie, że „woleliby stokrotnie pracować 10 godzin za mniejszą płacę, lecz trudno było wybierać, — tylu z nich nie miało żadnej roboty, że gdyby nie zgodzili się na przedłużenie pracy, natychmiast inni zajęliby ich miejsce, tak, że dla nich kwestja wyrażała się w sposób następujący: albo pracować dłużej, albo osiąść na bruku“.
Wszystkie więc środki zawiodły fabrykantów: robotnicy domagali się nieodwołalnie wprowadzenia 10-godzinnego dnia roboczego.
Pierwszy maja 1848 roku nadszedł i prawa, ograniczające pracę kobiet i młodzieży do 10 godzin, zostały zatwierdzone.
Było to trzecie wielkie zwycięstwo robotników.
Fabrykanci jednak nie dali za wygranę. Pierwszym ich czynem było to, że znaczną część kobiet i młodzieży wydalili zupełnie z fabryk, a dla mężczyzn dorosłych zaprowadzili wszędzie prawie pracę nocną. Następnie wymyślili bardzo dowcipny sposób korzystania z pracy kobiet i młodzieży. Sposób ten nazywał się nowym systemem zmian, a zasadzał się na tem, że w ciągu 15 godzin, stanowiących zawsze jeszcze dzień roboczy dla dorosłych mężczyzn, fabrykanci powoływali młodych robotników i kobiety to na godzinę, to na pół godziny, następnie znów ich oddalali po to, żeby jeszcze raz powołać i oddalić, przerzucając ich w ten sposób w różnych porozrzucanych kawałkach czasu dopóty, aż nie upłynie całe 10 godzin pracy. Tym sposobem młodzi robotnicy i kobiety należeli do fabryki przez całe 15 godzin, nie licząc czasu na przyjście do fabryki i powrót do domu, a godziny odpoczynku zmieniały się dla nich w godziny przymusowej bezczynności.
Oprócz tego fabrykanci urządzali się jeszcze w taki sposób, że te same dzieci w ciągu tej samej doby przerzucali z jednej fabryki do drugiej, każąc im pracować w obu po 7 godzin: na pozór więc utrzymywali prawny dzień roboczy, a w rzeczywistości mieli 14-godzinny dzień roboczy dla dzieci.
Przy pomocy takich środków fabrykanci potrafili w rzeczywistości obalić nowe prawo, 10-godzinny dzień roboczy istniał tylko na papierze, lecz przestał istnieć w życiu.
Lecz takie bezprawia i bezczelne oszustwa nie mogły trwać długo. Ruch robotniczy przybrał niezwykle groźną postać; zgromadzenia i demonstracje robotnicze nie ustawały.
„Czyżby mniemane prawo 10-godzinne — wołali robotnicy — miało być nikczemną farsą, oszustwem parlamentarnem, miałożby nigdy nie istnieć?“
Tak ciągnęło się dwa lata. Wreszcie zaburzenia robotnicze przybrały tak straszne dla rządu i fabrykantów rozmiary, że państwo zmuszone zostało roku 1850 do wydania prawa, które raz na zawsze wzbraniało owego „nowego systemu zmian“, określało dokładnie początek, koniec i przerwy dnia roboczego. Przytem pod naciskiem fabrykantów rząd zrobił i dla nich ustępstwo, ustanawiając dla młodzieży i kobiet dzień roboczy 10 i pół godzin, zamiast poprzednio ustanowionych 10 godzin.
Po 1850 r. fabrykanci musieli już ulec. Silny ruch robotniczy i ciągle wzrastająca jego organizacja — przejmowały ich strachem.
Robotnicy domagali się w dalszym ciągu, żeby prawa wydane obowiązywały we wszystkich zakładach przemysłowych, co wówczas dokonanem jeszcze nie było, gdyż fabryki dywanów, czapek, zapałek, farbiarnie i pralnie nie otrzymały były prawa fabrycznego z 1850 roku.
W latach 1860, 61 i 63 skutkiem agitacji robotniczej rząd zmuszony był rozciągnąć wydane prawo fabryczne na wszystkie zakłady przemysłowe.
O zdobytych prawach fabrycznych tak się odzywali inspektorowie:
„Dzień roboczy 10-godzinny ocalił robotnika od zupełnego zwyrodnienia i zaopiekował się tem wszystkiem, co dotyczy jego stanu fizycznego“.
„Robotnik wie dzisiaj, kiedy kończy się czas przezeń sprzedany i kiedy zaczyna się czas, należący do niego samego. Taka znajomość pozwala mu naprzód rozporządzać swym własnym czasem według swych widoków i zamiarów“. „Czyniąc robotników panami własnego czasu, prawodawstwo fabryczne nadało im moralną energję, która kiedyś poprowadzi ich do zdobycia władzy politycznej“.
Od tego czasu walka klasowa zaostrzyła się jeszcze bardziej.
Robotnicy na zdobytych już prawach nie poprzestali. Wywalczywszy sobie 10-godzinny dzień roboczy dla młodzieży i kobiet, zaczęli w dalszym ciągu domagać się 10-godzinnego dnia roboczego dla wszystkich robotników bez różnicy płci i wieku. Partja robotnicza liczyła już wtedy do 50 tysięcy robotników zorganizowanych, a siły jej wzrastały z rokiem każdym; w ciągu 10 lat liczba robotników stowarzyszonych doszła do 125 tysięcy, kasa partji rozporządzała olbrzymiemi sumami pieniędzy, zebranych ze składek robotniczych.
Z tak potężną siłą musieli się liczyć rząd i fabrykanci.
Walka o powszechny 10-godzinny dzień ciągnęła się mniej więcej lat 15 i zakończyła się zupełnym triumfem klasy robotniczej.
Wprawdzie rząd, bojąc się krępować zupełnie „wolności“ fabrykantów, nie ośmielił się wydać prawa ograniczającego dzień roboczy dorosłych do 10 godzin, lecz fabrykanci wobec ciągłych strejków robotniczych, trwających z nieugiętym uporem, ustępować musieli.
Na podtrzymywanie strejków w przeciągu tego czasu, partja robotnicza wydała 50 miljonów franków (t. j. 25 miljonów rubli). Strejki zwyciężyły, i we wszystkich prawie fabrykach Anglji zapanował powszechny 10-godzinny dzień roboczy.
W ostatniem dziesięcioleciu od 1880 do 1890 roku klasa robotnicza postawiła sobie jako główny cel walki: zdobycie 8-godzinnego dnia roboczego. Walka toczy się zażarcie; niema roku, w którymby nie było kilkudziesięciu wielkich strejków. Gdzieniegdzie fabrykanci już ustąpili, zaprowadzając 8-godzinny dzień dla wszystkich robotników, większość jednak fabryk angielskich cieszy się dotąd jeszcze 10-godzinnym dniem roboczym. Z każdym rokiem ruch robotniczy i walka o 8-godzinny dzień roboczy wzrasta w zastraszający sposób, przybierając coraz to groźniejszą dla fabrykantów postać.
Dwa ostatnie lata 1889 i 1890 były jednym nieprzerwanym szeregiem zaburzeń, strejków i manifestacyj robotniczych, domagających się 8-godzinnego dnia roboczego. Szczególniej energicznie wystąpili robotnicy kopalń węgla, którzy są zorganizowani między sobą w tak zwaną „federację górniczą“. Roku 1890 w mieście Birmingham przedstawiciele 100 tysięcy tych robotników węglowych zażądało od rządu wprowadzenia 8-godzinnego dnia roboczego w kopalniach, zapowiadając, że od żądania tego nie odstąpią.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że i tym razem robotnicy angielscy zwyciężą. Tak, jak zdobyli sobie prawa fabryczne, a potem 10-godzinny dzień roboczy, tak samo teraz wywalczą dla siebie powszechny 8-godzinny dzień roboczy.
∗
∗ ∗ |
Taki sam ruch robotniczy, taka sama walka o 8 godzinny dzień roboczy toczy się dziś we wszystkich krajach i państwach zachodniej Europy, we Francji, Niemczech, Austrji, Belgji i t. d. Największy ruch robotniczy jest w Niemczech, dzięki temu, że tam istnieje najsilniejsza partja robotnicza, tak zwani „socjalni-demokraci“, która w swych szeregach liczy już nie tysiące, lecz miljony zorganizowanych robotników, świadomych zupełnie swych interesów. Szczególniej trzy ostatnie lata zaznaczyły się w Niemczech olbrzymiemi strejkami i manifestacjami robotniczemi.
Roku 1888 w maju strejkowało w Berlinie kilkanaście tysięcy czeladników krawieckich, szewców, kowali, murarzy, lakierników i t. d. Strejk skończył się zwycięstwem robotników; tak np. czeladnicy szewscy, którzy pracowali dotąd 15 godzin dziennie i zarabiali tygodniowo 9 do 13 marek (t. j. 4 i pół do 6 i pół rubla), wywalczyli sobie 10 godzinny dzień roboczy i tygodniową zapłatę 17—18 marek (t. j. 9 rubli). W roku 1889 strejki objęły, całe prawie Niemcy; w Szczecinie strejkowali robotnicy cukrowniani, w Monachjum — garncarze, w Eisenach — szewcy, w Westfalji i na Śląsku robotnicy z kopalń węgla we wszystkich okręgach górniczych. Największe rozmiary przybrał strejk węglowy w Westfalji, w którym brało udział 60 tysięcy robotników, a który ciągnął się przez kilka miesięcy. Robotnicy trzymali się z dzielnym uporem mimo nacierania wojska i ciągłych napadów policji. Wszystkie te strejki skończyły się ustępstwami dla robotników. Tegoż roku ogromny strejk w Berlinie ciągnął się parę miesięcy; brało w nim udział kilkadziesiąt tysięcy różnych czeladników i robotników; partja robotnicza udzielała strejkującym zapomogi w ilości 8—12 marek (4—6 rubli) tygodniowo, na każdego. Siła strejku tak przeraziła przedsiębiorców, że sami pośpieszyli z ofiarowaniem 10 godzinnego dnia roboczego i 55 fenigów (25 kop.) płacy za godzinę roboty. Robotnicy jednak jednomyślnie odrzucili 10 godzinny dzień roboczy, żądając 8 godzinnego.
Zaznaczyliśmy wyżej, że w Niemczech agitacja robotnicza obejmuje liczne masy. Mniejsze zastępy walczą we Francji, ale też tu żądania robotników są bardziej wysokie. Ostatniemi czasy większa część związków robotniczych oświadczyła się za ośmiogodzinnym dniem roboczym, podczas gdy w Niemczech robotnicy w znacznej swej części myślą dopiero o 10 godzinnym dniu roboczym. Różnica ta pochodzi stąd, że ruch socjalistyczny we Francji już wcześnie przyzwyczaił robotniczą ludność do domagania się lepszych warunków pracy i wyższej płacy.
W Ameryce, w Stanach Zjednoczonych, które są poniekąd kolebką żądania ośmiogodzinnego dnia roboczego, toczy się już od lat 50 zawzięta walka robotników z kapitalizmem o dzień roboczy. Dla skutecznego prowadzenia walki robotnicy amerykańscy tworzą pomiędzy sobą związki, tak zwane „ligi robotnicze“, które stawiają sobie za zadanie wywalczenie zwykle tylko jakiejś jednej rzeczy, tak np. istnieją w różnych miejscach specjalne ligi dla wywalczenia 8 godzinnego dnia roboczego. Oprócz tych związków istnieją w Stanach Zjednoczonych jeszcze dwie wielkie partje robotnicze: „Związek rycerzy pracy“ i „Socjalistyczna partja robotnicza Ameryki Północnej“, liczące w swych szeregach miljony robotników, mimo tego, że partje te są po części tajemne a nie oficjalne. Robotnicy bowiem, wobec prześladowania fabrykantów, muszą się kryć ze swojem należeniem do tych partyj, pomimo, że prawo daje im swobodę stowarzyszenia się. Między innymi celami walki, partje te postanowiły sobie jako główny cel walki dzisiejszej: zdobycie 8 godzinnego dnia roboczego. Walka ta, ciągnąca się już od lat 50, uwieńczyła się już niejednem zwycięstwem. Manifestacje robotnicze i strejki wzrastały z każdym rokiem. W przeciągu tylko 5 lat od 1881 do 1885 roku było w Stanach Zjednoczonych 3.900 strejków, w których brało udział 1,325,000 robotników.
Agitacja o krótki dzień roboczy datuje się w Ameryce od 1825 roku, to jest od chwili, gdy wzrost przemysłu przyśpiesza tam tworzenie się fachowych związków robotniczych. W 1830 roku wybuchają tam liczne strejki w celu otrzymania 10 godzinnego dnia roboczego: hasło walki dali robotnicy budowlani: w 1840 roku prezydent van Buren wydaje dekret, który w warsztatach rządowych zaprowadza 10 godzin pracy przy dawnej płacy roboczej. W fabrykach prywatnych zwycięstwo robotników zależy od ich energji i siły organizacyjnej.
Kryzys przemysłowy, który towarzyszył wojnie o zniesienie niewolnictwa, spowodował rozluźnienie się związków robotniczych, wskutek czego fabrykanci i rząd usiłują przedłużyć dzień roboczy. Silna agitacja ze strony związków robotniczych zjawia się wtedy jako najlepsza i najskuteczniejsza odpowiedź. Dzięki tej agitacji nietylko dawna zdobycz 10 godzinnego dnia roboczego zostaje utrzymana, ale nadto „Narodowy Związek Pracy“ stawia już żądanie 8 godzinnego dnia roboczego.
Jednym z dzielniejszych agitatorów zjawia się Sylvis. „Coraz to nowe szkoły powstają — mówi on — coraz to bogatsze bibljoteki zjawiają się i stoją dla nas otworem, by wzbogacać nasz umysł i rozszerzyć naszą wiedzę. Ale niestety nie mamy czasu, by skorzystać ze wszystkich tych zdobyczy cywilizacji. Żądamy więcej czasu swobodnego, żądamy czasu dla odpoczynku, dla myślenia i zastanawiania się; żądamy trochę czasu, by przenieść takowy z koszar fabrycznych do domowego ogniska, by się nacieszyć uśmiechem i pieszczotami naszej dziatwy, by rozkoszować się spokojem naszych żon, by móc przyjacielsko pogadać z sąsiadami, by poważnie zastanowić się nad naszem życiem, nad naszemi potrzebami, — by przejrzeć gazetę i w zapomnieniu o ucisku i despotyzmie fabrykanta myśleć o lepszej doli, która nas czeka w przyszłości.“
Dzięki tej agitacji już w 1868 roku zjawia się prawo, które nadaje rzemieślnikom warsztatów państwowych ośmio-godzinny dzień roboczy. Prawo to wszakże niedługo było przestrzegane. Fabrykanci poczęli nalegać na rząd, by wykonanie tego prawa zaniechał. Z początku użyto wybiegu: mianowicie zaczęto zmniejszać płacę roboczą. Odpowiedzią ze strony robotników były strejki, żądające takiego samego wykonania prawa z 1868 roku, jak dawniej prawa z 1840 r.
Spór ten, który trwał lat kilkanaście, z początku zdawał się być rozstrzygnięty na korzyść fabrykantów. W samej rzeczy silny kryzys przemysłowy, który wybuchnął w siódmym lat dziesiątku, rozbił organizacje robotnicze i tem samem nadał fabrykantom większą siłę. Ale na początku ósmego lat dziesiątka wytrwałość organizacyj robotniczych bierze górę i powoli nietylko rzemieślnicy, ale i robotnicy fabryczni otrzymują 8-godzinny dzień roboczy.
Dziś kwestja ośmiogodzinnego dnia roboczego jest kwestją dnia. Czytelnicy nasi pamiętają zapewne sławny proces w Chicago, którego wynikiem było powieszenie pięciu agitatorów anarchistycznych. Ale i ten gwałt ze strony rządu nie zmniejszył bynajmniej agitacji; przeciwnie, święto pierwszego maja, którego inicjatywa wyszła z Ameryki, było odpowiedzią na szubienice.
Dziś w Ameryce północnej w wielu Stanach zaprowadzono już ośmiogodzinny dzień roboczy, a wkrótce „ośm godzin“ odpoczynku stanie się tam zdobyczą całej klasy robotniczej, która wtedy pójdzie o jeden krok dalej i ograniczy jeszcze więcej bezczelny wyzysk kapitalistyczny.
∗
∗ ∗ |
Tak więc dziś na świecie całym toczy się walka między robotnikami a kapitalistami o 8-godzinny dzień roboczy.
Cały szereg poprzednich zwycięstw, które odniosła klasa robotnicza, siła i potęga jej partji, bohaterska zaciętość, z jaką robotnicy dobijają się swych praw, wszystko to wykazuje jasno, że dzisiejsza walka o 8-godzinny dzień roboczy zakończy się zupełnym triumfem.
„8 godzin spać, 8 godzin pracować i 8 godzin robić co nam się podoba“ stał się dziś powszechnem, międzynarodowem hasłem robotników.
Ruch robotniczy stał się tak potężnym, rozwija się ciągle z taką siłą, że już mu nic oprzeć się dłużej nie zdoła i prędzej czy później rozbije on zupełnie starą potęgę kapitalistów i ich rządy na świecie.
Na wywalczeniu sobie 8-godzinnego dnia roboczego robotnicy nie poprzestaną, nabiorą tylko więcej sił do prowadzenia dalszej walki, do zdobycia innych praw.
Walka robotników z fabrykantami zakończyć się musi zupełnem wyzwoleniem się klasy robotniczej z pod jarzma wyzysku; walka ta zakończy się wtedy dopiero, gdy robotnicy zdobędą sobie władzę polityczną i gdy fabryki, kopalnie, warsztaty i wszystkie kapitały przejdą na własność wspólną wszystkich robotników, gdy oni sami ujmą w ręce ster rządów.
Wtedy walka ustanie, bo już nie będzie wyzyskujących i wyzyskiwanych, panów i sług, nędzy i tyraństwa; walka ustanie, a na ziemi zapanuje prawdziwa równość, swoboda i braterstwo.
Lecz zanim to nastąpi, toczy się na całym świecie walka klasy robotniczej z fabrykantami, a w tej walce robotnicy nie upadną nigdy, mimo gróźb i prześladowań rządu, nie ustąpią nic ze swych praw do wolności i do tych bogactw, które sami wytworzyli.
Dwa są powody, dla których robotnicy powinni dbać przedewszystkiem o wywalczenie sobie krótkiego dnia roboczego.
Naprzód ten, że długi dzień roboczy utrudnia robotnikom walkę z fabrykantami o jakie bądź inne cele.
Dzieje się to w taki sposób, że — jak wiemy — długi dzień roboczy pozwala fabrykantom na używanie mniejszej liczby robotników, a przez to bardzo wielu z nich uniemożliwia wprost znalezienie sobie zarobku. W kraju, w którym po fabrykach i warsztatach utrzymuje się długi dzień roboczy, znajduje się zawsze ogromna masa ludzi, będących bez roboty. Cierpią oni głód i nędzę straszną, chwytają się najlichszego zarobku, byle tylko mieć jakikolwiek sposób do życia. Cała ta masa robotników bez zajęcia, składająca się częstokroć z setek tysięcy, stanowi ogromną wygodę dla fabrykantów. Jest to niejako ich armja rezerwowa. Jeżeli naprzykład w jakiej fabryce wybuchnie strejk, przy którym robotnicy domagają się jakiegoś ustępstwa, to dla fabrykanta nie jest on już tak straszny, jeżeli znajduje się w kraju masa robotników bez zajęcia, których on może w każdej chwili powołać do roboty na miejsce strejkujących. Wtedy strejk upada i fabrykant triumfuje nad robotnikami.
Dlatego to właśnie długi dzień roboczy pozostawiając masę robotników bez pracy, utrudnia pracującym walkę z fabrykantami.
Gdyby naprzykład w naszym kraju dzień roboczy w fabrykach zmniejszony był o trzecią część, t. j. gdyby z dwunasto-godzinnego stał się ośmiogodzinnym, to fabrykanci, nie chcąc zmniejszać swej produkcji, musieliby wynajmować do roboty już nie 200 tysięcy robotników, jak teraz, a conajmniej 270 tysięcy, czyli że 70 tysięcy robotników, zostających teraz bez pracy i ginących z nędzy, znalazłoby zarobek i środki do życia. Wtenczas i dobijanie się o zarobek byłoby o wiele mniejsze. A gdyby robotnicy, żądając podwyższenia płacy lub jakiego innego ustępstwa, urządzili strejk i trzymali się czas jakiś z uporem, toby wygrali na pewno. Fabrykant, nie mogąc tak łatwo znaleźć innych na miejsce strejkujących, musiałby ustąpić.
Dlatego to właśnie zdobycie sobie krótkiego dnia roboczego jest dla robotników tak ważną sprawą.
Zdobywszy sobie 8-godzinny dzień roboczy, robotnicy mają odrazu ogromne ułatwienie w zdobywaniu innych rzeczy, jak naprzykład: wyższej płacy roboczej, zniesienia pracy dzieci, ograniczenia pracy kobiet, zniesienia nocnej pracy, uregulowania zapłaty za godziny dodatkowej roboty i t. d. Mogą już pewniej i śmielej stawiać opór wszelkiemu wyzyskowi. Ośmiogodzinny dzień roboczy, zmniejszając liczbę robotników bez zajęcia, przez to samo już otwiera dla całej klasy robotniczej drogę do dalszych zwycięstw.
Jest jeszcze i inny powód, dla którego robotnicy powinni przedewszystkiem dbać o zdobycie sobie krótkiego dnia roboczego.
Ośmiogodzinny dzień roboczy daje robotnikowi zdrowie i siły, daje czas swobodny do kształcenia się umysłowego, do porządnego zajmowania się swojemi sprawami.
Nie powinniśmy bowiem nigdy zapominać o tem, że sprawa robotnicza nie kończy się ani ze zdobyciem krótszego dnia roboczego, ani wyższej płacy roboczej; jej celem ostatecznym jest zupełne wyzwolenie się klasy roboczej z pod jarzma wyzysku.
Dopóki fabryki, ziemia i wszelkie bogactwa nie staną się własnością wszystkich robotników, dopóki władza nie przejdzie w ich ręce, dopóty i wyzysk klasy robotniczej istnieć nie przestanie — dopóty i walka robotników z fabrykantami skończyć się nie może.
Ośmiogodzinny dzień roboczy, przysparzając robotnikom czasu swobodnego, sił i inteligencji, czyni ich zdolniejszymi do tej walki, czyni z nich siłę straszną dla kapitalistów, prowadzi ich przyspieszonym krokiem do zupełnego zwycięstwa.
Inteligentny robotnik, świadomy swych interesów, stanie się potęgą, o którą rozbije się dzisiejszy gmach społeczny, wzniesiony na wyzysku i podłościach.
Na zakończenie powiedzmy kilka słów o sposobie walki.
Jak trzeba walczyć z fabrykantami, żeby odnieść nad nimi zwycięstwo?..
Przedewszystkiem potrzeba do tego organizacji.
Organizacja daje robotnikom taką niespożytą siłę, przed którą nietylko fabrykant, ale i rząd nawet musi ustąpić. Dzieje walki robotniczej w Niemczech, Anglji i Ameryce wykazały nam to jasno.
Robotnicy zorganizowani w partję, w związki robotnicze, stają się niejako jedną głową i jednem sercem, olbrzymem niepokonanym i zdolnym do wszystkiego.
Strejki stanowią dziś najsilniejszą broń w ręku robotnika.
Rzuciwszy pracę, robotnicy zadają fabrykantowi straszną, niepowetowaną klęskę, zrządzają mu ogromne straty majątkowe, psują interesy z kupcami i wspólnikami wszelkiego rodzaju.
Im dłużej strejk trwa, tem większe straty ponosi fabrykant, a przez to musi w końcu ustąpić w obawie bankructwa.
Często bywa, że nietylko traci ten fabrykant, w którego fabryce strejk wybuchł, ale także i inni fabrykanci.
Kiedy w latach 1889 i 1890 w Niemczech był wielki strejk górników, to z powodu ogromnego braku i zdrożenia węgla cały niemiecki przemysł fabryczny zaczął upadać, a wielu kapitalistom groziła zupełna ruina majątkowa. Rząd niemiecki, przerażony tym stanem rzeczy, sam nakłonił właścicieli kopalń do ustąpienia robotnikom.
Taka to potęga tkwi w pracy robotnika, że gdy on tej pracy odmówi, to cały, pyszny gmach społeczny ze swojemi bogactwami i nieugiętym rządem zaczyna się chwiać w swych podstawach.
∗
∗ ∗ |
Do tego, żeby się strejk udał, potrzeba jest przedewszystkiem solidarności robotników, ich łączności, ich braterstwa pomiędzy sobą tak, żeby żaden nie śmiał pracować wtedy, gdy towarzysze rzucają robotę, ani przyjmować od fabrykanta warunków, kiedy inni ich nie przyjmują.
Potrzeba dalej, żeby robotnicy byli zorganizowani, żeby mieli swą wspólną kasę, swój zbiorowy fundusz, któryby ich żywił wczasie strejku i pozwolił wytrwać w zmowie tak długo, aż fabrykant zupełnie nie ustąpi.
Strejk najlepiej jest urządzać wtedy, gdy fabrykant ma dużo zamówień, szczególniej zaś spiesznych, terminowych. Jest to najdogodniejsza chwila, żeby zbiorowem porzuceniem zajęć zażądać od fabrykanta skrócenia dnia roboczego i podwyższenia zarobku.
Nic jednak tyle nie znaczy w walce z fabrykantami, co organizacja i łączność robotników, ich wytrwałość i odwaga.
Na jednem olbrzymiem zebraniu robotników angielskich 1872 roku tak mówił robotnik Arch:
„Czyż zawsze mamy jęczeć w niewoli?... Czyż mamy spokojnie spoglądać, jak nasze żony umierają z braku dobrego pożywienia, nasze dzieci wzrastają w ciemnocie?...
„Czyż nie powinniśmy uczynić próby w celu wyzwolenia się z tego tak niegodnego położenia?...
„Ocalenie nasze spoczywa w sojuszu zwartym. Idźmy solidarnie, ramię przy ramieniu z ufnością w zwycięstwo. Dowiedziawszy się, co będzie ze skutkiem, brońcie tego za wszelką cenę. Zamiast spuszczania wzroku na koniec butów, patrzcie — jako uczciwi ludzie — swym pracodawcom prosto w oczy. Nie dopuście, żeby złamano wasze szeregi za pomocą kuglarstw słowa, gróźb lub przekupstwa.
„Trzymajcie się razem, a zdobędziecie wolność!“...
Sto lat temu, jak wybuchnęła we Francji wielka rewolucja mieszczańska, a stamtąd rozeszła się po całej Europie.
Inne wtedy porządki panowały na świecie, niż teraz. Nie tyle znaczył majątek, co stan, urodzenie.
Szlachta miała wszystkie przywileje, sprawowała rządy państwa, cała władza skupiała się tylko w jej ręku. Wydawała takie prawa, jakie dla niej były wygodne, rozmaitymi przepisami krępowała handel i przemysł, fabrykantów i kupców obarczała niezmierną masą podatków i opłat — utrudniając im przez to robienie interesów.
Robotnicy nie byli osobiście wolni; każdy z nich był poddanym jakiegoś pana i prawnie do niego należał.
Cechy rzemieślnicze miały po miastach wyłączne prawo sprzedawania towarów i prześladowały każdego rzemieślnika, który do cechu nie należał, a samodzielnie pracował.
Taki stan rzeczy krępował ogromnie interesy fabrykantów i kupców.
Przywileje szlacheckie, cechowe prawa, brak wolnego robotnika — wszystko to tamowało wzrost ich kapitałów, ograniczało ich zyski, przeszkadzało do takiego gromadzenia bogactw, o jakiem przemysłowcy marzyli.
Dlatego też, poczuwszy w sobie dość siły, pociągnąwszy za sobą cały lud — zrobili rewolucję; obalili rząd; sami zagarnęli władzę państwa; znieśli szlacheckie przywileje, prawa cechowe, poddaństwo — a natomiast ogłosili równość i wolność wszystkich ludzi... Ogromne majątki panów i duchowieństwa zagarnęli bez żadnej ceremonji w swoje ręce.
W imieniu wolności i równości ludzi pomagał im lud roboczy do zburzenia starego porządku; oni jednak ogłaszali równość dlatego, że przywileje szlacheckie przeszkadzały ich interesom, ogłaszali wolność dlatego, że potrzebowali wolnych robotników, — żeby móc ich tem łatwiej wyzyskiwać.
Od owej to rewolucji, która zburzyła dawny porządek szlachecki, datuje się to wszechwładne panowanie kapitalistów, które dziś gnębi świat cały.
Wszelkie przeszkody, które dawniej tamowały swobodny rozwój przemysłu i handlu, zostały raz na zawsze zniesione. Kapitaliści zdobyli sobie zupełną swobodę w prowadzeniu swych interesów. Wszędzie zaczęły powstawać wielkie rękodzielnie i fabryki, zaczęły się zjawiać coraz to nowsze maszyny, potworzyły się banki, które miljonowym kredytem pomagały wielkim przedsiębiorstwom, — a wszystko to stało się przyczyną coraz to większego nagromadzania bogactw w ręku przemysłowców.
Dziś wszystko jest na usługi kapitalistów, — a cały porządek na świecie jest taki, by ułatwiał im nagromadzenie bogactw — wzbogacanie się ciągłe.
W jaki sposób nagromadzają się kapitały?
Fabrykant ciągnie swe zyski z nieopłaconej pracy robotnika. Robotnik, który pracuje u niego 12 godzin, tylko za pierwsze 6 godzin pobiera wynagrodzenie, zaś drugie 6 godzin robi dla fabrykanta darmo, chociaż na pozór się zdaje, że cały dzień roboczy jest opłacony.
Zysk fabrykanta będzie tem większy, im dłużej się przeciągnie ta daremna praca robotnika i dlatego usiłuje on ciągle przedłużać dzień roboczy; oprócz tego zysk fabrykanta będzie tem większy, im więcej robotnik wytworzy towaru w ciągu swego dnia roboczego, t. j. im bardziej produkcyjną będzie jego praca i dlatego fabrykant zaprowadza maszyny, które pozwalają robotnikowi w tym samym czasie wytworzyć daleko więcej towaru, — zaprowadza płacę od sztuki, która, łudząc robotnika większym zarobkiem, każe mu prędzej i usilniej pracować, — oraz mnóstwo innych sposobów, zniewalających go do zabijania się pracą dla korzyści fabrykantów.
Wszystkie te zyski, które fabrykant ciągnie z okradania pracy robotnika, stanowią jego całkowity dochód. On ten dochód dzieli na 2 części: jedną część przeznacza na swe osobiste zbytki, drugą dołącza do pierwotnego kapitału; tym sposobem zwiększa go, a zwiększywszy kapitał, rozszerza i ulepsza swoją produkcję.
Fabrykant, który robi dobry interes, zarabia ze 200 rubli na każdym tysiącu, wydanym na maszyny, materjały surowe i płacę roboczą; tym sposobem może w przeciągu kilku lat podwoić swój kapitał. Mając kapitał dwa razy większy, fabrykant rozszerza swą fabrykę, wynajmuje więcej robotników, zakupuje więcej materjałów, zaprowadza u siebie nowe wynalazki techniczne, ulepszone maszyny, wynajmuje sobie więcej agentów handlowych, którzyby rozwozili i zalecali jego towary. Wtedy i kredyt większy staje dla niego otworem, banki udzielają mu chętnie większych pożyczek; — zyski jego przewyższają poprzednie, tak, iż teraz w jeszcze krótszym czasie będzie mógł podwoić swój kapitał, dokładając doń swe codzienne dochody. Tym sposobem kapitał fabrykanta może wzrastać bez końca, stając się dziesięć, sto razy większym od początkowego, ą zarazem z tem będzie się rozszerzać i doskonalić jego produkcja, rosnąć będą jego bogactwa, zwiększać się będą zyski i władza na świecie.
Tak więc: kapitał rośnie, nagromadza się przez dokładanie do początkowego kapitału tych zysków, które fabrykant otrzymuje codziennie z nieopłaconej pracy robotników.
Z takiego nagromadzania powstają właśnie te olbrzymie kapitały, które dziś światem rządzą.
Fabrykant z pracy robotników bierze swe zyski w postaci towarów. Ażeby zyski te mogły dołączyć się do jego kapitału, fabrykant musi zamieniać towary na pieniądze, musi je sprzedać na rynku: towary niesprzedane staną się dlań zupełnie niepotrzebnym ciężarem, popsują się, pogniją w składach, nie dawszy mu ani grosza dochodu. Sprzedaż towarów na rynku jest dla fabrykanta równie ważną rzeczą, jak okradanie robotnika z jego pracy; fabrykant bowiem nie dlatego produkuje towary, żeby z nich ludzie użytkowali, ale dlatego, żeby z nich mieć zysk pieniężny. Nieopłacona praca robotnicza daje mu towary za darmo, lecz dopiero sprzedaż tych towarów da mu to, o co najbardziej mu chodzi, da mu pieniądz, a więc i przyrost jego kapitału.
Dla tego pieniężnego zysku, który kapitał jego pomnaża, wyzyskuje fabrykant pracę najemną, wymyśla najrozmaitsze sposoby uciemiężania robotników; — dla tego zysku przed stu laty wywołał krwawą rewolucję i burzył stary porządek szlachecki, nic więc dziwnego, że teraz tak dba o to, żeby te wszystkie jego zachody nie poszły na marne. Od sprzedaży zaś towarów na rynku zależy cała wygrana fabrykanta.
Lecz sprzedać towary na rynku nie jest rzeczą tak łatwą, bo tam nie jeden, lecz wielu fabrykantów wystawia swe towary i współzawodniczy ze sobą. Każdy chce sprzedać jak najwięcej i odbija kupujących od drugiego.
A kto sprzeda najwięcej.
Sprzeda najwięcej ten fabrykant, którego towary będą najtańsze, który będzie przedstawiał najbardziej znaną firmę, który będzie miał największą reklamę i największy kredyt, a zatem fabrykant bogatszy, fabrykant mający większy kapitał.
Bo fabrykant, który ma kapitał większy, może swą fabrykę ulepszać, może zaprowadzać takie różne maszyny i nowe wynalazki techniczne, które mu pozwolą w tym samym czasie i przy tej samej pracy ludzkiej wytworzyć daleko więcej towarów; towary te staną się tańszemi, bo na każdy z nich wyjdzie już teraz mniej pracy, bo każdy robotnik w ciągu jednej godziny wytworzy ich więcej.
Oprócz tego, fabrykant mający większy kapitał, może wytwarzać takie masy towarów, że wszystkie dostępne dla siebie rynki nimi zapcha; wszędzie będzie miał swoje kantory, swoich agentów handlowych, którzy reklamować będą taniość i dobroć jego towarów; stanie się więc firmą znaną, a towary jego dostaną się w najdalsze zakątki kraju.
Tego wszystkiego nie może mieć fabrykant, posiadający kapitał mały; nie może on produkować towarów ani tak tanio, ani w tak wielkiej ilości; będzie mniej znany i mniej wzięty w świecie handlowym i dlatego wszędzie na rynkach zmuszony będzie ustępować przed posiadaczem wielkiego kapitału i wielkiej fabryki. Towary jego, jako droższe i mniej znane, niełatwo znajdą nabywców wobec tanich i szeroko rozpowszechnionych towarów wielkiego przemysłowca. Sprzedać je będzie mu coraz trudniej i dlatego prędzej czy później będzie musiał zbankrutować z powodu tej konkurencji.
Tak więc na rynku, między fabrykantami, którzy tu wystawiają swoje towary, toczy się ciągła walka o sprzedaż tych towarów; zwycięża zaś ten, co daje towary tańsze, pokupniejsze i w większej ilości; zwycięża wielki przemysłowiec; mali zaś przemysłowcy muszą ustąpić i zbankrutować.
A cóż dopiero drobny rzemieślnik, który samodzielnie wytwarza towary na małym ręcznym warsztacie, bez kapitału, bez maszyny, bez firmy, który w przeciągu całego miesiąca nie wytworzy tyle, co wielki fabrykant w przeciągu jednej godziny?.. Ten już nie znajdzie wcale nabywców na swe towary, a jeśli ich znajdzie, to będzie musiał sprzedawać po cenie tak nizkiej, jak cena towarów współzawodniczącego z nim wielkiego przemysłowca. Czeka go więc nieuniknione bankructwo...
Przykładów takiego bankrutowania małych właścicieli, majstrów, rękodzielników, skutkiem konkurencji wielkich przemysłowców, którzy ceny towarów zniżają i wszystkich nabywców ciągną do siebie, przykładów takich mamy mnóstwo na każdym kroku. Kiedy np. w Łodzi powstały wielkie fabryki tkanin, to całe setki tkaczy okolicznych, którzy na własnych warsztatach robili, zbankrutowały od razu; musieli pozbyć się swej własności i stać się prostymi robotnikami u wielkich fabrykantów.
Tak więc: skutki tej konkurencji wielkich kapitalistów na rynku są takie, że wszyscy drobni przemysłowcy stopniowo bankrutują, a rękodzielnicy, straciwszy swe warsztaty, przemieniają się w najemnych robotników. Gdzie przedtem było stu małych właścicieli, jest teraz dziesięciu wielkich kapitalistów. Tamci zbankrutowali, a własność ich przeszła do rąk tych wielkich przedsiębiorców; kapitały, które przedtem stanowiły własność stu ludzi, teraz stanowią własność tylko dziesięciu.
Z większej liczby rąk kapitały przechodzą do coraz to mniejszej; coraz więcej ludzi pozostaje bez własności, a razem z tem pojawiają się coraz bogatsi kapitaliści. Po pewnym przeciągu czasu mogłoby dojść do tego, że na świecie zostałoby tylko kilku bogaczy, posiadających olbrzymie kapitały, a cała reszta ludzi nie miałaby żadnej własności. Dziś już zbliża się bardzo do tego.
Kapitaliści, zdobywszy sobie swobodę, zagarnąwszy władzę w swe ręce, sprawują teraz na całym świecie swe rządy; z jednej strony, okradając pracę robotnika, ciągną zyski i nagromadzają kapitały, z drugiej, konkurując na rynku, doprowadzają właścicieli małych warsztatów, rękodzielników, rzemieślników, do zupełnego bankructwa, wydziedziczają ich z własności — sami stając się jej panami.
Wyzuci z własności rękodzielnicy stają się proletarjatem, ludźmi, którzy nic nie mając prócz swej siły roboczej, stają się najemnymi robotnikami u swych zwycięzców, wielkich kapitalistów.
Takie pozbawienie własności, wywłaszczanie, odbywa się dziś ciągle i wszędzie.
To samo, co w przemyśle, dzieje się także i w rolnictwie.
Kapitaliści rolni wywłaszczają przez konkurencję posiadaczy małych kawałków ziemi — chłopów. Zboże wielkich właścicieli, uprawiane na ogromnych obszarach lepiej i taniej, dostarczane na rynek w wielkich ilościach, zniża ceny i utrudnia zbyt dla zboża chłopskiego. Chłop traci, zadłuża się coraz bardziej, wreszcie sprzedają z licytacji jego kawałek ziemi, wypędzają go z zagrody, a gospodarstwo jego nabywa kapitalista. Przez to liczba bezrolnych chłopów wzrasta ciągle. Wyrzuceni ze swego kawałka gruntu, nie mając nic prócz swej siły roboczej, stają się oni proletarjatem najemnym.
Toż samo dzieje się i w handlu: wielkie magazyny utrudniają prowadzenie interesów małym sklepom; drobni kupcy bankrutują przez konkurencję wielkich.
Przechodzenie kapitałów do coraz to mniejszej liczby rąk, skupianie się ich u nielicznych bogaczy przemysłowych i rolnych, a razem z tem, wydziedziczanie drobnych posiadaczy — jest dziś faktem powszechnym. Z jednej strony garstka wyzyskiwaczy nagromadza miljony, z drugiej — wzrasta ciągle liczba ludzi bez własności, zwiększa się klasa robocza. Oto główna treść dzisiejszego porządku kapitalistycznego i skutek kapitalistycznych rządów.
Wydziedziczeni z własności robotnicy znajdują się dziś w zupełnej zależności od kapitalistów. Są wprawdzie ludźmi wolnymi, lecz cóż znaczy wolność bez chleba? Sprzedają swą siłę roboczą, jako jedyny towar, który do nich należy, a nie mając żadnych środków do życia, muszą godzić się na warunki, jakie im kapitalista podyktuje. Kapitalista zaś dba tylko o swój interes, a robić może wszystko bezkarnie, bo w jego ręku skupiły się wszystkie bogactwa, bo od niego jedynie zależy dziś życie lub głód wywłaszczonej ludności. Interes jego wymaga najmniejszych wydatków; kupuje on pracę robotnika i chce z tej pracy wyciągnąć jak najwięcej zysku dla siebie, dając w zamian jak najmniej robotnikowi. Przez to ustanowiła się taka płaca robocza, która pozwala robotnikom na zakupienie niezbędnych środków utrzymania, lecz nic nadto. Kapitalista płaci robotnikowi tyle tylko, żeby ten mógł wyżyć, zachować swą siłę roboczą i dalej na niego pracować. Daje mu kawałek chleba tak samo, jak maszynom dodaje oleju, żeby dobrze działały, a czyni to we własnym interesie, bo cóżby robił, gdyby wszyscy robotnicy z głodu pomarli? Dbać on musi także o to, żeby płaca pozwalała robotnikom na wykarmienie swych dzieci, bo inaczej doszłoby do tego, że starzy robotnicy wymarliby, a młodychby zabrakło.
Taka więc płaca, która pozwala robotnikom żyć i karmić swe dzieci, jest niezbędną i dla robotnika i dla kapitalisty; dlatego też utrzymuje się ona powszechnie. Zniża się wtedy, gdy się zniżają ceny środków utrzymania: ceny zboża, mieszkań, odzienia i t. d.; podnosi się wraz z podwyższeniem się tych cen.
Kapitaliści, którzy za pomocą maszyn i wielkiej produkcji zdołali wytwarzać taniej, a przez to zniżyli ceny towarów, wygrali na tem podwójnie, bo nietylko znaleźli większy zbyt na swe towary, lecz także mogli zniżyć płacę roboczą tak, jak zniżyły się ceny środków utrzymania. Robotnicy na powszechnem obniżaniu się cen towarów nic nie wygrywają, bo zaraz obniża się i ich zarobek; kiedy np. w Angiji znieśli cło na zboże, chleb w Anglji staniał znacznie, a wkrótce potem i płaca robotników angielskich obniżyła się.
Przy dzisiejszym porządku społecznym, nigdy zarobek robotników nie może stać się większy nad to, co kosztuje niezbędne utrzymanie się przy życiu robotniczej rodziny, utrzymanie się najskromniejsze, które tylko od śmierci głodowej uchronić może.
Zarobek ten jest tak mały, że nie pozwala nawet robotnikowi zaoszczędzić zapasowego funduszu na czas bezrobocia, starości lub choroby tak, że robotnik może być w każdej chwili zagrożony ostatnią nędzą i pozostawać jak żebrak na łasce dobroczynności.
Wszystkie urządzenia kapitalistyczne, jakie dziś zapanowały na świecie, starają się ciągle utrzymywać tę niskość zarobku.
Naprzód maszyny, zamiast stać się ulgą w pracy ludzkiej, dostawszy się w ręce kapitalistów, obarczyły robotników jeszcze większym wyzyskiem. Maszyna, wymagając dużego kapitału, mogła się stać tylko własnością kapitalisty; dziś, kto chce produkować z zyskiem, nie może obejść się bez maszyny. Zjawia się ich coraz to więcej we wszystkich gałęziach przemysłu; kapitalistom oddają one olbrzymie usługi, robotników pozbawiają zarobku i zniżają cenę ich pracy.
Maszyna pozwala fabrykantowi używać mniejszej iłości robotników, pozwała mu używać do roboty już nietylko wykwalifikowanych rzemieślników, lecz i tych, co nie mają żadnego rzemiosła, prostych wyrobników: co więcej, maszyna, pozwala w znacznej mierze użytkować z pracy kobiet i dzieci, tańszej niż męska.
Jednem słowem, maszyna daje kapitalistom zbytek tanich rąk roboczych, a przez to sprawia, że niskość zarobku musi utrzymywać się ciągle.
Nie maszyny to jednak wina, ale jej właścicieli — kapitalistów i tych urządzeń, które oni zaprowadzili na świecie.
Pchani ciągle żądzą jak największych zysków, kapitaliści wprowadzają do swej produkcji coraz nowsze wynalazki, utrzymują długi dzień roboczy, ściągają do fabryk dzieci i kobiety, żeby jak najmniejszym kosztem wytworzyć jak najwięcej towarów. To nieustanne wytwarzanie powoduje coraz częściej kryzysy, które robotników na bruk wyrzucają.
Oprócz tego, skutki są takie, że wobec wielkiej produkcji z maszynami, bankrutuje cała masa drobnych przemysłowców, rękodzielników i gospodarzy, którzy przemieniają się z konieczności w robotników najemnych i powiększają sobą zastępy ludzi, szukających zarobku.
Długi dzień roboczy, jaki istnieje w fabrykach i używanie pracy kobiet i dzieci utrudnia jeszcze bardziej znalezienie pracy. Z tych wszystkich powodów wzrasta coraz to bardziej liczba ludzi dobijających się o zarobek i gotowych z obawy głodu pracować za byle jakie wynagrodzenie; przez to płaca robocza nigdy się podnieść nie może i stale pozostaje najniższą.
Niskość zarobku jest koniecznością dzisiejszego ustroju społecznego. Wielka produkcja, która maszynami zastępuje pracę ludzką, a wywłaszczaniem zwiększa ciągle masy szukające zarobku, musi sprawiać to, że płaca robocza utrzymuje się na swym najniższym poziomie i, że ciągle pozostaje ogromna liczba ludzi, nie mogących sobie znaleść pracy i nie mających żadnych środków do życia.
Z drugiej strony, interes fabrykanta wymaga długiego dnia roboczego w zakładach przemysłowych, bo im dłużej robotnik pracuje, tem więcej daje fabrykantowi swej nieopłaconej pracy, tem więcej wytwarza mu towarów za darmo. A długi dzień roboczy, oprócz tego, że odbiera zarobek innym, wyniszcza jeszcze siły robotnika, przyprawia go o różne choroby, przyspiesza starość i śmierć.
Długi dzień roboczy i niska płaca stwarzają właśnie tę straszną nędzę, jaka dziś gniecie klasę roboczą. A kiedy jeszcze nadchodzi czas kryzysu, co się coraz częściej zdarza, to wtenczas wydaleni z fabryk robotnicy żyją z żebraniny lub mrą z tyfusu głodowego, a młode dziewczęta w domach prostytucji szukają ocalenia od ostatecznej nędzy.
Tak więc, cały dziesiejszy porządek społeczny obraca się około zysku wielkich kapitalistów. Głównym jego celem jest nagromadzenie kapitałów wielkich przedsiębiorców — wzrost ich bogactw. Dla tego celu wywłaszczają się przez konkurencję rynkową drobni przemysłowcy, rękodzielnicy, chłopi i wzrasta liczba ludzi bez własności, proletarjat żyjący z pracy najemnej. Dla tego celu za pomocą maszyn, pracy kobiet i dzieci, zbytku rąk roboczych, utrzymuje się ciągle niska płaca robocza, a zapomocą długiego dnia roboczego całe życie robotnika zamienia się w ciągłą pracę aż do wyniszczenia sił, upływa ono w fabrycznej niewoli.
Z jednej więc strony rosną olbrzymie bogactwa i skupiają się w rękach nielicznej garstki wielkich przedsiębiorców, z drugiej strony zwiększa się jego nędza i wyzysk.
Tym sposobem porządek kapitalistyczny sam sobie przygotowuje śmierć.
Skupianie się kapitałów w rękach nielicznych bogaczy, upadek małych przedsiębiorstw, a powstawanie wielkich, przynosi jeszcze inne skutki.
Na miejsce małych warsztatów i rękodzielni, powstają ogromne fabryki; przemysł prowadzą już nie drobni majstrowie, lecz miljonowi kapitaliści, banki i towarzystwa akcyjne. Zamiast rzemieślników, z których każdy pracuje oddzielnie i sam wytwarza cały towar, pracują dziś razem setki robotników skupionych w wielkich fabrykach; na wytworzenie każdego towaru składa się praca ich wszystkich, bo wskutek podziału pracy każdy z nich tylko jedną część towaru wyrabia.
Fabryki więc nietylko obarczają robotników wyzyskiem, nietylko powiększają ich szeregi zbankrutowanymi rękodzielnikami i chłopami, lecz także gromadzą ich i skupiają razem.
Przez to klasa robocza staje się silniejszą i bardziej świadomą swych interesów. Masy robotników skupionych po fabrykach, pracując pod komendą tego samego kapitału, znosząc ciężar tego samego wyzysku, coraz to bardziej wyrabiają w sobie wzajemną solidarność, coraz to bardziej przekonywują się, że stanowią klasę zupełnie odrębną od innych klas społeczeństwa, że ich interesy są całkiem odrębne i wrogie interesom kapitalistów.
Solidarność robotnicza pozwala skuteczniej opierać się wyzyskowi i różnym bezprawiom fabrykanta; wyrabia się ona przez samo życie fabryczne i to doświadczenie, jakie owo życie daje robotnikom. Solidarność i poczucie swej odrębności klasowej, wyrabiają się więc u robotników przez wielką produkcję, która ich gromadzi i skupia, wyrabiają się wskutek tego ucisku, jakim kapitaliści ich obarczyli.
Solidarność i poczucie swej odrębności wzmacniają klasę roboczą, dają jej siły do walki z fabrykantami, do wywalczania praw swoich.
Walka ta toczy się dziś na całym świecie; wszędzie, gdzie tylko rozwinął się wielki przemysł, robotnicy organizują się w związki, protestują energicznie przeciw wyzyskowi, domagają się różnych ustępstw ze strony fabrykantów. W walce tej hartują swoje siły, kształcą zdolności, organizują się w potężną armję roboczą, a tym sposobem przygotowuje się rewolucja, która raz na zawsze zniszczy wyzysk i niewolę.
Tak więc porządek kapitalistyczny, który stworzył wielką produkcję maszynową, skupia i nagromadza bogactwa, wydziedzicza z własności całą masę ludzi, nędzą obarcza robotników, a razem z tem przyczynia się do wzrostu klasy roboczej, organizuje ją, wzmacnia jej siły, zaprawia do walki i czyni przez to niemożebnem dłuższe znoszenie jarzma wyzysku.
Porządek kapitalistyczny sam dla siebie grób kopie.
Wzbogacenie się kapitalistów nie może obejść się bez wyzysku robotników, bez wywłaszczania drobnych posiadaczy, bez wielkiej produkcji. Wywłaszczeni powiększają szeregi robotników; wielka produkcja gromadzi ich, skupia i organizuje, a wyzysk pobudza ciągle do zaciętej walki. Rewolucja robotnicza staje się nieuniknioną i konieczną. Ani prawa kapitalistów, ani bagnety ich armji nie zdołają już jej powstrzymać. Proletarjat krzywdzony i wyzyskiwany rośnie ciągle, organizuje się i potężnieje; nadejść więc musi chwila, kiedy on zażąda własności i swobody, kiedy zażąda udziału w tych wszystkich bogactwach, które sam wytworzył, kiedy obali rządy dzisiejsze i wydziedziczy kapitalistów.
Wydziedziczyć kapitalistów z ich dzisiejszej własności, odebrać im te olbrzymie bogactwa i kapitały, jakie dziś w rękach swych dzierżą. — oto jest zadanie rewolucji robotniczej, która się zbliża.
Dokonanie tego jest rzeczą niezbędną, nieuniknioną.
Kapitaliści i ich prawa stanowią dziś zawadę do rozwoju i szczęścia ludzkości, zawadę tę więc trzeba usunąć.
Ani cywilizacja, ani wielka produkcja nie ucierpią na tem wcale.
Czem bowiem jest dziś kapitalista w przemyśle?...
Najemni robotnicy wytwarzają towary, najemni dyrektorowie i inżynierowie kierują całem przedsiębiorstwem, wszystko robią ludzie najemni; kapitalista nie jest tu wcale potrzebny.
Żyć będzie, czy umrze, będzie idjotą czy człowiekiem inteligentnym, przedsiębiorstwo nic na tem nie straci. Widzimy, jak często zmieniają się właściciele różnych wielkich firm przemysłowych, a mimo to produkcja idzie swoim trybem; często właściciel firmy siedzi gdzieś na drugim końcu Europy i nie ma żadnego pojęcia o całem przedsiębiorstwie, a mimo to przedsiębiorstwo rozwija się i kwitnie.
Dzisiejsza rola kapitalisty w produkcji ogranicza się tylko do tego, że on sobie wszystkie zyski zabiera i stara się o to, by tych zysków jak najwięcej wpłynęło do jego kieszeni.
Dla produkcji towarów rola ta nie przynosi żadnej korzyści, a natomiast stwarza wyzysk robotników i nędzę na świecie, stwarza takie dziwaczne położenia, jak kryzysy, kiedy na składach leżą całe masy towarów i zboża, nie mogących znaleść nabywców, a tysiące ludzi ginie z głodu i nędzy, nie mogąc użytkować z tych towarów.
Rola kapitalistów, jako właścicieli przedsiębiorstw, rola zgarniaczy dochodów, jest korzystną i potrzebną tylko dla nich samych, bo daje im bogactwa i władzę rządzenia światem; dla ludzkości jednak, dla jej cywilizacji i rozwoju, jest dziś zakałą, a dla klasy roboczej kajdanami. Dlatego też klasa robocza nie omieszka wywłaszczyć kapitalistów z fabryk, ziemi i kapitałów, a zarazem pozbawić ich władzy i panowania na świecie.
Do wywłaszczenia tego robotnicy mają wszelkie prawo; nie będzie to żadną krzywdą, żadną niesprawiedliwością.
Bo czemże jest własność kapitalistów?....
Ich olbrzymie bogactwa, ich kapitały powstały z wyzysku pracy robotników; fabryki, które do nich należą, postawili robotnicy; towary, które sprzedają, wytworzyli robotnicy; koleje żelazne i okręty, któremi je rozwożą, robotnicy zbudowali. Jednem słowem, wszystko to, co dziś do kapitalistów należy, co stanowi ich prawną własność, wszystko to powstało z pracy robotników, do nich więc prawnie powinno należeć. Zbiorowa praca klasy roboczej wytwarza bogactwa, a te bogactwa, skutkiem podłych praw kapitalistycznych, jakie na świecie dziś rządzą, omijają swych rzeczywistych właścicieli — robotników i skupiają się w rękach garstki próżniaków, co ani jednego źdźbła swej pracy do nich nie dodali.
Wywłaszczenie kapitalistów przez robotników będzie więc tylko odebraniem swojej własności.
Dziś kapitaliści, doprowadzając do bankructwa rękodzielników i chłopów przez konkurencję i lichwę, wywłaszczają ciągle małych właścicieli, wywłaszczają całemi setkami nawet tych, co własność pracą swą zdobyli, zabierają sobie to, co do nich wcale nie należy.
Wywłaszczenie, jakiego dokona rewolucja robotnicza, będzie zupełnie inne. Tu nie garstka będzie wywłaszczać masy pokrzywdzonych ludzi, lecz masy pokrzywdzonych wywłaszczać będą garstkę wyzyskiwaczy, odbierać będą swoją własność, pracę swą krwawym potem stworzoną.
Więc rewolucja robotnicza, która jest koniecznym skutkiem wielkiej produkcji kapitalistycznej, wyzysku robotników i bankrutowania małych właścicieli, wywłaszczając zbytecznych dziś kapitalistów, odda ich bogactwa i kapitały wszystkim pracującym.
Własność kapitalistów, przechodząc w ręce robotników, musi się stać wspólną, kolektywną własnością całej klasy roboczej, jako wytwór jej pracy zbiorowej. Dziś, skutkiem tego, że w każdej produkcji istnieje ogromny podział pracy, żaden towar nie może być wytworem pracy jednego człowieka, lecz praca wielu ludzi składa się na jego wytworzenie.
Nikt z robotników fabrycznych nie mógłby naprzykład wskazać kawałka płótna, któryby był wytworem tylko jego pracy; inni bowiem robotnicy zbierają bawełnę, inni ją przędą, a inni znowu tkają z niej płótna. Nawet w samem przędzeniu i tkaniu nietylko jest praca tych robotników, którzy bezpośrednio przędą i tkają, lecz także i tych, którzy obsługują maszyny, którzy do tych maszyn dostarczam ją potrzebny węgiel, którzy je budowali i t. d. Tym sposobem każdy towar jest wytworzony pracą społeczną.
Maszyny, wielka produkcja i wielki podział pracy, który jest przy niej konieczny, sprawiły to, że wszystkie bogactwa kapitalistów stanowią wytwór zbiorowej pracy robotników i dlatego mogą być tylko ich zbiorową, wspólną własnością.
Oprócz tego, dzisiejsza wielka produkcja opiera się na fabrykach i maszynach, które nie dają się dzielić i dlatego robotnicy mogą niemi zawładnąć tylko jako swą wspólną własnością.
Obalenie wielkiego przemysłu, a zastąpienie go małym, wprowadzenie na miejsce fabryk małych warsztatów rękodzielniczych, a na miejsce maszyn ręcznej pracy rzemieślniczej, byłoby rzeczą niemożebną i niezgodną z interesem robotników.
Drobna produkcja małych warsztatów jużby dziś nie wystarczyła potrzebom ludzkości; żaden rzemieślnik nie zdołałby wykonać tego, co dokonują robotnicy z pomocą maszyn, a na całym świecie nie znalazłoby się tyle rąk roboczych, żeby mogły nastarczyć bez pomocy maszyn wszystkim zapotrzebowaniom społeczeństwa. Z upadkiem wielkiego przemysłu upadłaby cała dzisiejsza cywilizacja i dalszy postęp ludzki byłby niemożebny. Drobna produkcja wymagałaby usilnej i długiej pracy robotników, podczas gdy wielka produkcja, ze swemi maszynami, z ogromnym rozwojem całej techniki, mogłaby przy innych warunkach, uczynić pracę bardzo lekką i sprowadzić ją do 3,4 godzin dziennie.
Wieleby czasu musieli pracować na małych warsztatach robotnicy, chcąc wytwarzać takie rzeczy i w takiej ilości, w jakiej je dziś przy pomocy maszyn wytwarzają. Musieliby się zabijać pracą, musieliby całe życie nad warsztatem spędzać tak, jak dziś dla zysku kapitalistów to czynią, a to mija się zupełnie z interesami robotników i z zadaniem robotniczej rewolucji.
Dlatego też rewolucja robotnicza, wywłaszczając kapitalistów musi z ich własności uczynić wspólną, kolektywną własność całej klasy pracującej.
Nie idzie jednak zatem, żeby własność osobista, indywidualna, miała być całkiem zniesioną. Bynajmniej! Wspólnem stanie się tylko to, co stanowi środki do wytwarzania towarów, a więc fabryki, kopalnie, warsztaty, maszyny, narzędzia, ziemia, oraz wszelkie materjały surowe; jednem słowem, wspólną własnością robotników staną się tylko kapitały, pod ich wspólnym zarządem będzie zostawać tylko produkcja; wszystkie zaś te przedmioty, które służą do osobistego spożycia, będą osobistą i nietykalną własnością każdego pojedynczego człowieka.
Nie będzie własności powstającej z wyzysku pracy drugich; każda własność będzie dobytkiem pracy własnej i jako taka będzie prawdziwie „świętą“ i powszechnie szanowaną.
Wszelki wyzysk będzie raz na zawsze uniemożliwiony, odkąd kapitały, t. j. wszystko to, co służy do wytwarzania bogactw, stanie się wspólną własnością wszystkich pracujących.
Tak więc, robotnicy, wywłaszczając kapitalistów, uczynią z ich własności wspólną własność całej klasy roboczej.
Jest to główne zadanie nadchodzącej rewolucji robotniczej.
Przez to jedno dzieło otworzy ona dla całej ludzkości nową erę życia, erę prawdziwej szczęśliwości i postępu.
Posiadanie przez kapitalistów środków produkcji pociąga za sobą z konieczności wyzysk pracujących i nędzę całych mas ludzi. Rewolucja robotnicza, wywłaszczając kapitalistów, znosząc wszelkie osobiste posiadanie środków produkcji, znosi jednocześnie i wszystkie jego skutki.
Właścicielami kapitałów, fabryk, kopalń, ziemi, będą wszyscy, całe społeczeństwo, o wyzysku więc pracy jednych przez drugich nie będzie mogło być nawet mowy.
Każdy z pracujących w jakiejkolwiek gałęzi produkcji będzie mógł użytkować ze wszystkich towarów, jakie jemu do własnego użytku będą potrzebne; istnienie nędzy będzie więc zupełnie uniemożliwione.
Z chwilą zniesienia przez wspólne posiadanie nędzy i wyzysku znikają także i wszystkie skutki, jakie ta nędza i wyzysk pociągają za sobą, a więc choroby, zbrodnie, prostytucję i t. d.
Dziś większa część chorób, grasujących wśród ludzi, wytwarza się skutkiem lichego i niedostatecznego pokarmu, niezdrowych, ciasnych i cuchnących mieszkań, skutkiem nadmiaru pracy wyniszczającej siły, jednem słowem, skutkiem nędzy i wyzysku, jakie gniotą ludność roboczą.
Taż sama nędza stwarza złodziei i morderców, zmusza matki do podrzucania lub zabijania swych dzieci, popycha wielu do nałogowego pijaństwa, a masę młodych dziewcząt do domów rozpusty.
Wszystko to zniknie bez śladu po rewolucji robotniczej.
Rewolucja robotnicza, niszcząc nędzę i wyzysk, niszczy przez to samo i wszystkie ich następstwa.
Gdzie jest nędza, tam i wolności być nie może. Dzisiejsza wolność osobista człowieka jest kłamliwą farsą; człowiek, który nie posiada środków do życia, zostaje na łasce tego, który je posiada; staje się jego niewolnikiem.
Dzisiejsza wolność robotników jest chyba wolnością konania z głodu.
Fabrykant gniecie robotnika, wielki właściciel ziemski — najmitę rolnego, a wszystkich uciska rząd swojemi prawami, podatkami, wojskiem, więzieniem, policją. Rząd dzisiejszy jest rządem kapitalistów, bogaczy; oni to wydają prawa, mają na swe usługi armję, policję, żandarmów. Czy na ich czele stoi cesarz, król, czy prezydent, to nie wiele zmienia samą treść rzeczy. Dziś rządzą kapitaliści, a rządzą dla tego, że kapitały są w ich ręku.
Rewolucja robotnicza, wywłaszczając kapitalistów, obala jednocześnie ich rządy, wydziera im z rąk władzę, a czyniąc z kapitałów wspólną własność wszystkich pracujących, władzę rządzenia także oddaje wszystkim. Wtedy dopiero każdy będzie wolny, gdy na równi ze wszystkimi zostanie posiadaczem środków produkcji, kapitałów, wtedy dopiero nikt nie będzie na niczyjej łasce i pod niczyim despotyzmem.
Własność wspólna zapewni każdemu rzeczywistą swobodę i niezależność.
Po rewolucji robotniczej ludzie będą się rządzić sami i sami wydawać prawa takie, jakie im będą potrzebne.
Zniesienie prywatnego posiadania kapitałów, zniesienie wyzysku, uwolni także klasę roboczą od tej pracy nadmiernej, jaka dziś wyniszcza jej siły, tamuje rozwój umysłowy i odbiera swobodę życia.
Dzień roboczy po fabrykach, warsztatach i kopalniach jest obecnie dlatego tak długi, że praca odbywa się dla kapitalisty i zostaje pod jego nadzorem. Zaś w interesie kapitalisty leży to, żeby używać możebnie najmniej robotników, a za to każdego obarczyć jak najdłuższym dniem roboczym i tym sposobem wytwarzać dużo przy małych wydatkach. Przez to właśnie całe masy robotników nie mają wcale zajęcia, a ci, którzy pracują, pracują nadmiernie.
Oprócz tego, istnieje na świecie ogromna liczba ludzi zdatnych do pracy, którzy wcale żadnego udziału w produkcji nie biorą, jak np. żołnierze, wszelkiego rodzaju handlarze i spekulanci, próżniacy żyjący z dochodów i t. p.
Gdyby tylko ci wszyscy robotnicy, którzy nie mają dziś zajęcia, zostali do fabryk przyjęci, to dzień roboczy, bez żadnej szkody dla produkcji, mógłby być skróconym do 6 godzin; widzimy bowiem, że nawet tam, gdzie już jest 8-godzinny dzień roboczy we wszystkich fabrykach, jak np. w niektórych Stanach Ameryki Północnej, jeszcze istnieje bardzo wielu poszukujących zarobku, a nie mogących go znaleść.
Gdyby zaś praca stała się obowiązkiem wszystkich ludzi zdrowych i nie starych, a nie jednej tylko klasy ludzi, to wtedy dzień roboczy każdego mógłby wynosić tylko trzy lub cztery godziny i produkcja towarów nicby na tem nie straciła.
Praca rozkładałaby się na większą liczbę ludzi i dlatego przypadałaby na każdego w mniejszej ilości.
Rewolucja robotnicza czyniąc z kapitałów wspólną własność wszystkich pracujących, przez to samo wkłada na każdego obowiązek pracy w produkcji społecznej; umożliwia więc każdemu człowiekowi zupełny dobrobyt przy małej ilości pracy.
Dodajmy do tego jeszcze, że technika czyni z rokiem każdym znaczne postępy, że po rewolucji robotniczej skutkiem większej oświaty ludzi rozwinie się ona jeszcze bardziej, dając ludziom coraz to nowsze maszyny; maszyny zaś zastępują pracę ludzką, dają możność wytwarzać wiele z małym wydatkiem siły roboczej.
Wszystko to dowodzi nam jasno, że po rewolucji robotniczej, praca każdego człowieka zredukuje się do jakich 3, 4 godzin zaledwie na dzień; przestanie więc być ciężarem dla ludzi, a stanie się miłem urozmaiceniem czasu. Przez to robotnicy odzyskają swobodę życia i możność zupełnego rozwoju sił swoich i zdolności; przestaną być niewolnikami fabryk i maszyn, a staną się ich prawdziwymi panami.
Rewolucja robotnicza, zmniejszając czas pracy, a przez to dając wszystkim ludziom możność korzystania z dobytków nauki, umożliwiając wszystkim kształcenie się umysłowe, stworzy tak wielką cywilizację na świecie, doprowadzi wiedzę ludzką i bogactwa do takiej potęgi, o jakiej nie marzymy dziś nawet.
Więc rewolucja robotnicza nietylko dla klasy roboczej zdobędzie szczęście, lecz dla ludzkości całej; wszystkich jednakowo obdarzy wolnością i dobrobytem, wszystkim umożliwi rozwój i postęp.
Klasa robocza, druzgocząc swe pęta, nie obarczy nikogo ani niewolą, ani nędzą; ona zniesie panowanie klas, a prawdziwą wolność, równość i braterstwo zaprowadzi na ziemi.
W tem właśnie tkwi wielkość i świętość rewolucji robotniczej.
Rewolucja robotnicza nadchodzi, aby wywłaszczyć kapitalistów.
Nikt jednak dobrowolnie nie zrzeka się swych bogactw i swej potęgi; tem mniej spodziewamy się tego od kapitalistów.
Najmniejsze podwyższenie zarobku, najmniejszą ulgę w pracy, musimy sobie wywalczać po fabrykach strejkiem lub groźbą.
A cóż dopiero, gdy będzie szło o ustąpienie ze swych przywilejów do kapitałów i do władzy?.... Trzeba będzie siłą wywłaszczać kapitalistów, gdyż siłą będą się oni opierać.
Tam, gdzie chodzi o uszczęśliwienie ludzkości całej kosztem garstki wyzyskiwaczy i ciemięzców, tam nie ma co bawić się w sentymenty; ani prośbą, ani ugodami żadnemi nie zdobędziemy nic. W Anglji, Francji, Niemczech trzeba było całego szeregu buntów robotniczych, często nawet bardzo krwawych, żeby zaprowadzono prawodawstwo fabryczne, żeby skrócono dzień roboczy i dano pewne swobody polityczne robotnikom. Od ciemięzców i przywłaszczycieli tylko zapomocą rewolucji można wywalczyć sprawiedliwość. Ich reformy i obietnice są tylko blagą, którą chcą zamydlić oczy robotnikom, a siebie ocalić od katastrofy.
Na nic się to jednak nie przyda, rewolucja robotnicza zbliża się przyśpieszonym krokiem.
Ażeby wywłaszczyć kapitalistów, robotnicy muszą zacząć od tego, żeby obalić ich rząd i samym zagarnąć władzę państwa...
Ten nowy rząd robotniczy będzie już mógł z łatwością jednem rozporządzeniem ogłosić wywłaszczenie kapitalistów i utworzenie ze wszystkich środków produkcji wspólnej własności pracujących. Wtedy dopiero kapitaliści ustąpią, bo ustąpić będą musieli, a rząd robotniczy będzie umiał poskromić wszelkie wichrzenia na korzyść starego porządku.
Robotnicy w czasie swej rewolucji będą mieć dużo wrogów, ale jeszcze więcej sprzymierzeńców...
Wrogami ich będzie rząd, kapitaliści i cała sfora ich zauszników i płatnych przyjaciół; z kapitalistami też będzie trzymać duchowieństwo, gdyż oddawna już zaznaczało swe wrogie usposobienie dla sprawy roboczej. Ci wszyscy wystąpią w obronie swej „świętej“ własności, nagromadzonej wyzyskiem i nędzą miljonów ludzi; skupiwszy się około cara, w imieniu ojczyzny i religji, bronić będą swych przywilejów do władzy i bogactw.
Rewolucję rozpoczną robotnicy miejscy, jako więcej świadomi i mogący lepiej i łatwiej organizować się, od nich dopiero przejdzie ona do robotników rolnych; wybuchnie w miastach, a stamtąd dopiero ogarnie wsie.
Robotnicy rolni, tak samo jak robotnicy miejscy pozbawieni własności i żyjący z najmu swej pracy, będą widzieć swój własny interes w wywłaszczaniu kapitalistów i w utworzeniu z ich własności — wspólnej własności wszystkich pracujących. Rewolucja robotnicza z dzisiejszych wielkich majątków ziemskich uczyni wspólną własność chłopów bezrolnych, którzy dziś stanowią u nas połowę całej ludności wiejskiej, a w innych krajach znaczną jej większość.
Wspólna własność ziemi przyniesie im też same wygody, co robotnikom miejskim wspólne władanie fabrykami, umożliwi im produkowanie wielkiej ilości zboża przy małym nakładzie pracy. Wielkie bowiem gospodarstwo rolne ma tę samą przewagę nad małem gospodarstwem rolnem, co wielki przemysł nad małym, co fabryka nad rzemieślniczym warsztatem.
Co się zaś tyczy drobnych sklepikarzy i drobnych przedsiębiorców, posiadaczy małych warsztatów, borykających się bezustannie z wielkimi magazynami i fabrykami, będących ustawicznie nad przepaścią bankructwa, — to ci sprzyjać będą rewolucji, która wielkich kapitalistów obali, tych bowiem uważają za swych wrogów. Wspólna własność pracujących, jaką rewolucja robotnicza ogłosi, nie będzie w ich interesie; oni chcieliby zniszczyć wielki przemysł, który ich rujnuje, lecz zachować swoje drobne przedsiębiorstwa. Jeżeli więc przyłożą rękę do wywłaszczenia wielkich kapitalistów, to w każdym razie opierać się będą wywłaszczeniu siebie. Chęci ich jednak pozostaną bez skutku; drobny bowiem przemysł utrzymuje wyzysk i sprzeciwia się wielkiej zasadzie rewolucji robotniczej, mianowicie, że środki wytwarzania nie mogą być prywatną własnością. Dlatego też rewolucja robotnicza będzie musiała wywłaszczyć tych drobnych sklepikarzy i przedsiębiorców; nie zrobi im jednak przez to wielkiej krzywdy, gdyż i tak prędzej czy później musieliby zbankrutować; uwolni ich tylko od kłopotów rozpaczliwej walki z konkurencją i da możność stania się współwłaścicielami wielkich przedsiębiorstw kolektywnych. W każdym razie, cała ta klasa ludzi we własnym interesie dopomagać będzie robotnikom do wywłaszczenia wielkich kapitalistów. Będą więc oni raczej sprzymierzeńcami, niż wrogami rewolucji.
Chłopi gospodarze, właściciele małych kawałków ziemi, uprawiający je własnemi rękami, w rewolucji robotniczej nie mają nic do stracenia. Obciążeni długami, podatkami, zagrożeni ciągle bankructwem przez konkurencję wielkich gospodarstw, cierpią oni dziś nędzę, a w pocie czoła pracując, ledwie wyżywić się mogą. Rewolucja robotnicza umorzy ich długi, zmniejszy podatki, zniesie ciężką służbę wojskową i rząd, który ich dusi na każdym kroku, a przez to samo już pociągnie ich za sobą.
Rząd dzisiejszy i kapitaliści są tak samo i ich wrogami, gnębią ich i prowadzą do zupełnej ruiny. Dlatego też chłopi właściciele nie będą mieli żadnego interesu, żeby ten rząd i tych kapitalistów bronić; pójdą oni całą masą za rewolucją robotniczą, bo ta rewolucja da im swobodę, a znosząc długi i podatki dzisiejsze, wyrwie ich z nędzy. Chłopi zanadto są przywiązani do swej własności gruntowej i zanadto mało rozumieją korzyści wspólnego władania, żeby mogli dać się odrazu namówić do wspólnej własności ziemi... Wspólna własność nie będzie ich interesem. Rewolucja robotnicza wywłaszczać ich nie będzie, nie pozbawi ich prywatnego posiadania swych gruntów, gdyż i tak w niedługim czasie przekonają się oni sami naocznie, o ile wyższem i dogodniejszem jest wielkie kolektywne gospodarstwo rolne i dobrowolnie zrzekną się swych osobistych praw do tych małych kawałków ziemi, które wymagają od nich dużo pracy, dając w zamian stosunkowo mało. Tacy zrzec się mogą osobistej własności, gdyż ta własność nie daje im żadnych bogactw, ani też żadnej władzy, a przysparza im tylko trudów i utrzymuje w niedostatku.
W taki sposób zachowywać się będą w czasie rewolucji robotniczej różne klasy społeczeństwa, w każdym razie znaczna większość będzie po stronie robotników.
Zbyt wiele jest wszędzie ludzi zainteresowanych z różnych powodów w zburzeniu dzisiejszego porządku, aby rząd i kapitaliści mogli stawić skuteczny opór... Upadek ich i zwycięstwo klasy roboczej jest tak konieczne i niechybne, jak ukazanie się słońca po ciemnej nocy.
Z tego wszystkiego można wnioskować, jakie będzie zachowanie się armji wobec rewolucji robotniczej. Armja nie stanowi żadnej oddzielnej klasy w społeczeństwie; co kilka lat zmieniają się w niej ludzie. Żołnierze są to przeważnie chłopi i robotnicy, wzięci do służby; panów jest tam niewiele, z nich tylko starszyzna wojskowa się składa. Mało chyba znajdzie się takich wśród tych chłopów i robotników, przemienionych w „sołdaty“, którzyby się odważyli strzelać do swych ojców i braci — dla interesu swoich ciemięzców. Chłop i robotnik, idący na lat kilka do wojska, mimo tego nie przestaje mieć tych samych interesów i pragnień, które mają ich rodziny; wracając z wojska, staje się tem samem, czem był. Ich klasowe interesy pozostają bez zmiany. A przytem tyranja wojskowa i ciężka służba gnębi ich. Jedynie tylko ciemnota umysłowa i postrach kary utrzymuje żołnierzy w karności i posłuszeństwie wobec władzy. Od stopnia więc świadomości ogółu ludności robotniczej i chłopskiej zależy w znacznej części zachowanie się armji w czasie rewolucji robotniczej. To pewne jest jednak, że niecała armja stanie w obronie rządu i kapitalistów i bardzo być może, że zredukuje się ona tylko do generałów, oficerów i paniczów umundurowanych, a reszta pójdzie za robotniczym sztandarem.
Chwila wybuchu rewolucji robotniczej zbliża się coraz bardziej.
Przemysł i wzbogacenie się wielkich kapitalistów idzie szalonym krokiem naprzód, a razem z tem rośnie wyzysk i liczba proletarjatu bez własności. Dziś już robotnicy wszystkich krajów cywilizowanych są zorganizowani w potężne partje. W Niemczech, Anglji i Francji stanowią już siłę, przed którą drżą klasy posiadające i rządy.
Od lat stu prowadząc walkę z kapitalistami, zdobywając sobie po kolei coraz to nowsze ustępstwa z ich strony, rozwinęli już w sobie taką świadomość klasową i taką siłę organizacyjną, że dziś mogą już śmiało upomnieć się o wszystkie swe prawa i zburzyć cały porządek kapitalistyczny.
Na zachodzie Europy stosunki między klasą roboczą a klasami rządzącemi doszły już do ostatniego stopnia naprężenia: strejki wybuchają ustawicznie we wszystkich stronach, partje robotnicze rosną w siłę i znaczenie, rządy zmuszone są kokietować robotników i ogłaszają coraz to nowsze reformy i prawa fabryczne, mające łagodzić los wyzyskiwanych. Niema ani jednego miasta, gdzieby robotnicy nie byli zorganizowani i nie prowadzili walki z fabrykantami. Zdobywane ustępstwa zaostrzają tylko apetyt robotników; dać za wygraną lub ustąpić nikt nie myśli. Wyzysk staje się coraz nieznośniejszy, ostateczne starcie jest nieuniknione.
Być może, nie przejdzie i dziesiątek lat, a rewolucja robotnicza wybuchnie. Nie zatrzyma się ona w jednym kraju; rozejdzie się wszędzie tam, gdzie są kapitaliści i robotnicy. Czerwony sztandar robotniczy obiegnie całą Europę, gromadząc około siebie wszystkich wyzyskiwanych i ciemiężonych. Robotnicy wszystkich krajów zjednoczą się, aby ostatecznie zdruzgotać swych wrogów.
Sile ich nic się już wtedy nie oprze.
Wielka rewolucja robotnicza zbliża się, nadchodzi.
My, robotnicy polscy, nie powinniśmy czekać na nią bezczynnie; nie powinniśmy pozwolić na to, żeby nas zastała słabymi i nieprzygotowanymi. Nam trzeba się stać tak silnymi, jak są nasi bracia z Zachodu, aby móc poprowadzić zwycięzką walkę; aby sztandaru robotniczego nie okryć hańbą.
Siłę da nam organizacja i świadomość jasna swego celu i swych interesów. Organizować się wszędzie w związki robotnicze, stawiać wszędzie opór fabrykantom, domagać się od nich wszelkich ustępstw, rozwinąć w pośród siebie wielką solidarność robotniczą, zdobyć poważanie dla swej siły, — oto zadanie, jakie mamy dokonać na gwałt, koniecznie.
Walka zwycięzką wymaga wielkiej, silnej partji, któraby wszystkich robotników pod swój sztandar garnęła...
Taka partja staje się prawdziwą armją roboczą, zdolną do tego, żeby pochwycić władzę państwa w swe ręce, żeby walkę poprowadzić z całą świadomością rzeczy...
Organizacja „Proletarjat“ dała u nas hasło do wytworzenia takiego dzieła; w jej ślady pójść musimy.
Partja robotnicza powinna dbać przedewszystkiem o to, żeby być zawsze wierną swej sprawie, żeby nie było w niej żadnych domieszek obcych, żadnych pojęć spaczonych i niezgodnych z wielkim celem rewolucji robotniczej.
Partja robotnicza nie może mieć nic wspólnego z rządem carskim, bo ten jest rządem klas posiadających i z samego swego stanowiska zupełnie wrogim sprawie robotniczej; tak samo z żadnym rządem, gdyż uznaje tylko samorząd ludowy, nie skrępowany żadnym despotyzmem.
Partja robotnicza nie może mieć nic wspólnego z duchowieństwem, bo ono służy dziś tylko bogatym, zaleca pokorę i posłuszeństwo względem panów, uświęca ich zdzierstwa, a bunt przeciw ciemiężycielom za grzech uważa.
Nie może mieć także nic wspólnego z tymi „patrjotami“, co pod słowem „ojczyzna“ rozumiejąc swój własny interes, pragną pogodzić robotników z fabrykantami, a na miejsce walki klasowej i sprawy roboczej chcą postawić walkę plemienną i sprawę narodową, to znaczy, chcą tego, żeby robotnicy razem z kapitalistami, jako jeden naród polski, walczyli z niemieckim i rosyjskim narodem. Idzie im nibyto o ojczyznę i sprawę polską, a w gruncie rzeczy tylko o to, żeby tem nawoływaniem do walki narodowościowej odwrócić robotników od ich własnej sprawy, żeby przytłumić w nich poczucie odrębności klasowej, poczucie krzywd doznawanych, a przez to ochronić kapitalistów od wybuchu rewolucji robotniczej.
Tym sposobem już nietylko patrjoci, ale rządy nawet starały się nieraz zatamować ruch robotniczy; np. we Francji lub Niemczech gdy ruch robotniczy wzmagał się, zaraz zjawiali się agenci rządowi, którzy podszczuwali francuzów na niemców lub niemców na francuzów — w imieniu „honoru narodowego“, „sławy ojczyzny“ itp.
Nie powinniśmy dać się złapać na te plewy.
Dla nas robotnicy niemieccy i rosyjscy tak samo, jak robotnicy wszystkich krajów, są braćmi, a polscy kapitaliści — wrogami.
Na dnie sprawy narodowej leży zawsze interes kapitalistów.
Jedności narodowej nie może być tam, gdzie jest wyzysk; gdzie jedni duszą drugich, tam nie może być braterstwa.
Sprawa robotnicza powinna pozostać czysta i nieskalana. Jest ona jasna jak słońce: wywłaszczyć kapitalistów z ich własności, utworzyć wspólną własność wszystkich pracujących, a przez to ludzkości całej zapewnić szczęście, rozwój i swobodę. Oto zadanie, jakie klasa robocza ma przed sobą.
Robotnicy zdobywając sobie wolność, wszystkim ją dają. — zdobywając sobie szczęście i dobrobyt, zapewniają je wszystkim.
Sprawa nasza jest zbyt wielka i święta, abyśmy mieli ją brudzić jakiemikolwiek kompromisami z wrogiem.
W 1891 roku wprowadzone zostało w Królestwie Polskiem nowe prawo fabryczne. Znamy już to prawo, bo ono dało nam owe książeczki zarobkowe, z których zaprowadzeniem tyle było zachodu. Mocą tego prawa ustanowioną została w Warszawie komisja dla spraw fabrycznych, składająca się z wice-gubernatora, naczelnika żandarmskiego okręgu, prokuratora sądu okręgowego i dwóch właścicieli zakładów fabrycznych[9]. Otóż ta komisja, mająca czuwać nad położeniem robotników, w serdecznej troskliwości o niedolę naszą na wypadek choroby lub śmierci w rodzinie, wypracowała niedawno „projekt ustawy kasy dla fabrycznych robotników“. W przypisku zawiadamia, że ten projekt rozesłany został do niektórych fabrykantów, aby ci swoje uwagi i poprawki zrobili. Następnie po rozpatrzeniu tych odezw fabrykantów i poprawieniu samego projektu (jeżeli komisja poprawienie uzna za potrzebne), ustawa odesłana będzie do zatwierdzenia wyższej władzy. Jeżeli wyższa władza zatwierdzi, to „wszyscy właściciele zakładów fabrycznych, w których pracuje co najmniej 30 robotników, obowiązani będą urządzić u siebie kasy tego rodzaju“.
Zanim więc to się stanie, musimy się zapoznać z tą nową ustawą, tym nowym dowodem troskliwości rządu i fabrykantów o naszą dolę. Kasa ta ma być naszą, ale nas o to — opiekunowie nasi samozwańczy — nie pytają. Postępują z nami tak, jak się postępuje z dziećmi lub obłąkanymi, — rozciągają opiekę nad naszym groszem. Do kasy tej my, ludzie dojrzali w męce i znoju, my karmiciele społeczeństwa, musimy należeć, bo nam każą ci, którzy z naszej żyją pracy. Że ułożyli ustawę — to jeszcze nic, to grzeczność. Należało ją rozesłać nam do uczynienia poprawek i uwag, boć przecie o nasz to grosz chodzi. Rozesłano ją fabrykantom. Nie chodzi więc im o to, czy dla nas taka kasa będzie korzystną, ale o to, żeby dla wszystkich fabrykantów była dogodną.
Gdyby rząd rzeczywiście dbał o dobro robotników, to powinien był nas zapytać, czy my mamy co do zarzucenia jego ustawie. Toć przecież oddawna już po fabrykach są kasy: jedne założone za wspólną zgodą robotników z fabrykantem, inne przez nas samych. My chyba najlepiej rozumiemy, co jest dla nas najpotrzebniejsze. Dla czego rząd naszych własnych kas wzajemnej pomocy za wzór sobie nie wziął? Zrozumiemy to, gdy poznamy się z tą nową ustawą.
Mówi się o dwóch celach, na które iść będą nasze grosze:
Cel 1) na kasę bezzwrotnych zapomóg i 2) na oszczędności. Kantor fabryki przy każdej wypłacie będzie potrącał: 1% (1 kopiejkę od rubla) na fundusz zapomóg i 3% (3 kopiejki od rubla) na fundusz własnej naszej oszczędności.
Fundusz. Oszczędności swoje robotnik będzie mógł odebrać dopiero po zwolnieniu z fabryki. Przyczem, gdy go fabrykant uwalnia, to dostaje oszczędzone pieniądze natychmiast; gdy zaś sam się uwalnia, — to dopiero w 2 miesiące po zwolnieniu. Jednak w jakichś nadzwyczajnych wypadkach inspektor fabryczny może pozwolić na zwrot natychmiastowy w każdym czasie.
Wszystkie potrącenia zapisują się do książeczki zarobkowej. Raz na rok do osobnej książeczki wpisuje się cała suma oszczędzonych przez rok pieniędzy i książeczka ta wydaje się robotnikowi.
O stanie kasy zapomóg co pół roku będzie wywieszane ogłoszenie w fabryce.
Po zwolnieniu robotnika z fabryki, fabrykant ma prawo potrącić sobie z jego oszczędności co pożyczył lub dał jako zaliczkę robotnikowi.
Kontroluje kasę inspektor fabryczny.
Pieniądze potrącone robotnikom leżą w kantorze fabryki, dopóki się nie zbierze 100 rubli, albo 500, co zależy od liczby robotników. Resztę, co nad to — fabrykant oddawać będzie do kasy oszczędności rządowej.
Wydawanie zapomóg. Zapomogi wydawane będą:
1. na wypadek choroby: pół lonu, najdłużej przez 3 miesiące;
2. na wypadek nieszczęścia (pożaru, powodzi i t. d.), wysokość zapomogi oznacza inspektor fabryczny;
3. na wypadek śmierci uczestnika lub uczestniczki kasy wdowa lub wdowiec po nich dostaje 20 rubli, jeśli niema dzieci, 25 rubli jeśli są dzieci;
4. na wypadek, gdy uczestnikowi kasy umrze żona lub dziecko lub gdy uczestniczce umrze mąż lub dziecko, dostają: na pogrzeb męża lub żony 15 rubli, na pogrzeb dziecka 10 rubli.
Inspektor fabryczny może kazać dać mniej lub więcej, jak w jakim wypadku.
Gdy kto choruje tylko trzy dni — nie dostaje zapomóg.
Żeby dostać zapomogę, trzeba przedstawić świadectwo od lekarza fabrycznego lub policji.
Robotnik traci prawo do odbierania zapomóg z chwilą uwolnienia z fabryki z własnej czy nie z własnej woli. Ten jednak, który był uczestnikiem kasy przez 5 lat i dłużej, ma prawo dostawać zapomogi jeszcze w ciągu dwóch miesięcy po zwolnieniu.
Taki jest projekt nowej ustawy.
Gdy kto chce robić oszczędności, aby uciułać trochę grosza na czarną godzinę, to składa ile może w kasie oszczędnościowej, bo naprzód tam pieniądze procentują, a powtóre, gdyby trzymał w domu, toby mu się te pieniądze prędzej rozeszły. Zresztą wie, że kiedy zechce, to może sobie swoje oszczędności z kasy odebrać. Gdy kto jest urzędnikiem, to mu przy wypłacaniu miesięcznej pensji potrącają jakąś drobną część na oszczędności. Bo i wiadomo, że sam człowiek nie wiele potrafi zebrać, zwłaszcza, gdy nie wiele wszystkiego ma na wydatki; nie gniewa się też wcale, gdy mu musowo potrącają. — Otóż chociaż mało który robotnik u nas może oszczędzić jakąś znaczniejszą sumkę, to jednak w tem potrącaniu 3 kopiejek od rubla na oszczędność nie byłoby jeszcze nic złego, gdyby to było za zgodą poprzednią robotników, gdyby nie znalazło się między nami wielu takich, co przeklną i tę kasę i jej założycieli. Ktoś, naprzykład, ma żonę i dzieci czy rodziców na swem utrzymaniu i zarabia miesięcznie 25 rubli; grosz do grosza się nie schodzi, ciągle człowiek siedzi w długach, nowa kasa pożyczek nie daje a rubla miesięcznie bierze, którego akurat zabrakło na węgiel albo buciny dla dzieciaka. Włazisz więc w większe jeszcze długi. O tem nie pamiętają panowie fabrykanci i wszyscy urzędnicy rządowi, bo oni 25 rubli w ciągu jednej nocy przegrywają w karty. Zedrą z robotnika zdrowie, siły, odbiorą mu spokój i szczęście rodzinne, rzucą w szpony lichwiarskie, a później wymyślą mu kasę oszczędności! a nam każą ręce całować za mądre ustawy. — A co będzie, gdy robotnika wyrzucą z fabryki? W ciągu miesiąca zje oszczędności robione przez dwa lata.
Takto! to co innym może przynieść ulgę, dla nas robotników albo nic nie znaczy, albo jeszcze na szkodę pójść może.
Rząd i fabrykanci są jednak tak podli i bezczelni, że ułożyli oto taki artykuł ustawy: gdy robotnik oddalony zostaje przez fabrykanta — obiera swoje oszczędności natychmiast; gdy się sam uwalnia, musi czekać na odebranie swoich pieniędzy dwa miesiące. Dlaczego taka różnica? Każdy zdrowo myślący człowiek oczy ze zdumienia otworzy, gdy to usłyszy. Więc ja do własnego grosza nie mam prawa. To wygląda na karę za to, że ja odchodzę od fabrykanta! Czy on mnie kupił? Takie artykuły ustawy — to hańba i wstyd, których publicznie napiętnować nie można tylko w samowładnem państwie rosyjskiem! Bylibyśmy wrogami naszej własnej sprawy, postąpilibyśmy jak niewolnicy, gdybyśmy taką kasę przyjęli. Chyba się komisja opamięta w czas, zrówna prawa fabrykanta i robotnika i nie zechce stać się pośmiewiskiem całego świata. Ja rzucam robotę, bo mam gdzieindziej lepszy zarobek, bo znieść nie mogę grubjańskiego obejścia mego wyzyskiwacza, bo głód mi grozi po obniżeniu płacy u niego, — on mnie zwalnia ale za karę zatrzymuje na dwa miesiące moje oszczędności, które ja muszę mieć nim znajdę robotę, a późnij muszę się wrócić do fabryki, pokłonić się panu fabrykantowi i prosić o zwrot moich pieniędzy. Tego za wiele! To nic więcej, jak przytwierdzenie do fabryki, jak kiedyś chłopa do roli.
Pod tym artykułem dodane jest: w okolicznościach nadzwyczajnych na natychmiastowy zwrot oszczędności może zezwolić inspektor fabryczny. Co to jest? Z jednej opieki w drugą? Znowuż krępowanie praw ludzkich. Mnie nikt nie może zabraniać ani pozwalać odbierać moją należność. Kto mi ją zatrzymuje, ten gwałci wszystkie prawa, nawet rosyjskie!
Ten oto artykuł wskazuje nam, że, przy zakładaniu takich kas, fabrykanci głównie swoją korzyść mieli na celu: po uwolnieniu robotnika z fabryki, fabrykant ma prawo z oszczędności robotniczych zatrzymać sobie to, co mu się należy od robotnika: dług lub zaliczkę. Artykuł ten daje prawo fabrykantowi bez sądu wytrącić należność z oszczędności robotniczych, chociaż na oszczędnościach takich prawo zabrania nakładania aresztu.
Gdy do tego wszystkiego dodamy, że pieniądze robotnicze do 100 i 500 rubli leżą u fabrykanta, którymi on może obracać, za co do oszczędności robotniczych płaci nie wielkie, bo 4%, to chyba każdy da tylko jedną odpowiedź na zapytanie: czy kasa oszczędności, jaką chce urządzić rząd dla fabrycznych robotników, więcej przyniesie korzyści klasie robotniczej, czy fabrykantom?
Fundusz kasy zapomóg składać się ma z 1% (1 kopiejki od rubla), wytrąconego z zarobku robotników. Prócz tego, jeżeli na jakiejś fabryce będą kary pieniężne, to i kary do kasy tej dołączane będą. Wreszcie fabrykant będzie łaskaw co dać, to dobrze; jeśli nie zechce, to i ustawa go do tego nie zmusza. Co nam da taka kasa? Chyba bardzo nie wiele. Żeby każdy mógł sobie z tego zdać sprawę, zróbmy na próbę mały obrachunek. W zakładzie, gdzie pracuje 30 robotników, a każdy średnio zarabia 20 rubli w ciągu miesiąca, do kasy zapomóg przez miesiąc wejdzie po 20 kop. od jednego, razem 6 rubli; w ciągu roku uczyni to 72 ruble. Otóż gdyby w ciągu całego roku chorowało tylko dwóch robotników i korzystali z zapomogi (pól lonu dziennie — 40 kop.), w ciągu trzech miesięcy, co jest dozwolone przez ustawę, to kasę zapomóg bezzwrotnych kosztowałoby to akurat 72 ruble. A gdzie wsparcia na pogrzeby, dla wdów, na wypadek nieszczęścia? Może z dobrowolnych wkładów fabrykantów? Rachujmy na przeszłoroczne ciepło!
Ale nie obawiajcie się robotnicy! Przecież żaden fabrykant nie będzie czekał trzy miesiące, aż wyzdrowieje robotnik. Po tygodniu grzecznie wymówi mu robotę i po dwu tygodniach następnych zwolni od obowiązków. Więc cóż, powiecie — to nie przeszkodzi, żeby brał zapomogę. Gdzie tam, rząd jest troskliwszy o dobro kasy. Ustawa powiada: z chwilą zwolnienia z fabryki z jakiekolwiek powodu, więc i choroby robotnik traci prawo do zapomóg. Aha! Myślicie, że naprawdę jak zachorujecie, to możecie rachować na zapomogę kasy? Przecież rządowi o nas nie chodzi, tyle razy już wam mówiłem. O tak, gdy będziecie w jednym zakładzie pracowali pięć lat i więcej — możecie i po uwolnieniu przez dwa miesiące dostawać zapomogę. Pracujcie więc, pomimo wyzysku, grubijaństwa i niesprawiedliwości, jakie się wam mogą zdarzyć. Rząd i fabrykanci z każdej sposobności chcieliby skorzystać, żeby nas zachęcić do spokojnego, uległego pracowania na jednego fabrykanta, żeby mu nie zakłócać spokoju i szczęścia ciągłemi żądaniami, zmianami, strejkami.
Wydawać zapomogi według swego uznania będzie fabrykant. Może więc być tak: w kasie jest kilkanaście rubli. Zgłasza się dwóch robotników po zapomogę: jeden, który z fabryką prowadzi wojnę, albo „buntuje“ drugich, — drugi, co się liże fabrykantowi i jest jego szpiegiem. Który z nich dostanie, jak wam się zdaje? Fabrykant, mając władzę wydawania zapomóg, będzie je wydawał swoim protegowanym, szpiegom, naszym wrogom, bracia robotnicy! My na to nigdy pozwolić nie możemy: nasze to pieniądze, i tylko my, lecz nie kto inny, lecz nie nasz wróg, możemy niemi rozporządzać!
Kto zna istniejące po fabrykach kasy pożyczkowo-wkładowe, ten łatwo pojmie, że nowe kasy nic lepszego robotnikom nie dadzą i nawet położenie ich nieraz pogorszą. Trzeba więc szukać wyjścia. Potrzeba, abyśmy wszyscy wypowiedzieli rządowi, że takich kas nie chcemy. Teraz to jeszcze nie prawo, dopiero projekt do prawa. Rząd gdy zobaczy, jakie niezadowolenie myśl o takich kasach budzi w robotnikach, może się wstrzymać z zatwierdzeniem tej ustawy. Może kto pamięta, lat temu z osiem, oberpolicmajster miasta Warszawy wydał rozporządzenie dokonania rewizyj kobiet, pracujących w fabrykach. Gdy jednak wszyscy robotnicy tłumnie wypowiedzieli, że do takiego ohydnego gwałtu nie dopuszczą — władza cofnęła swoje niecne rozporządzenie.
Prócz tego możemy się jeszcze spodziewać i pewnej pomocy ze strony samych fabrykantów. Niech to nikogo nie dziwi. Chociaż nowa kasa więcej dogodną będzie dla fabrykantów niż dla nas, jednak i oni niechętnie się do niej wezmą. Dzisiaj, np., ci, u których są już kasy wzajemnej pomocy, cały kapitał mają u siebie, obracają nim, nie mają żadnej kontroli nad sobą. Nowa ustawa każe im pieniądze składać w kasach rządowych, pozwala inspektorowi fabrycznemu rozciągać kontrolę nad kasami i wtrącać się pomiędzy fabrykantów a robotników. Że takich nieporozumień i sprzeczek pomiędzy dwiema stronami będzie nie miało — to nie ulega żadnej wątpliwości.
Nie łudźmy się tylko tą opieką rządową. Nie zapominajmy, że rząd, zmuszając nas do płacenia składek do swoich kas, ubliża godności naszej klasy robotniczej, odbiera nam możność zakładania sobie swoich kas np. do walki z fabrykantami o krótszy dzień roboczy i lepszą płacę, nareszcie w nowych kasach prawo wydawania zapomóg oddaje fabrykantowi i sługom swoim — inspektorom fabrycznym.
Zadaniem naszem powinno być:
Jak wszyscy kupcy, przemysłowcy, urzędnicy mają swoje kasy, do których nikt się nie wtrąca, tak i my, robotnicy, chcemy mieć swoje kasy, których ustawy sami sobie ułożymy, i kasy prowadzić sami potrafimy.
Gdyby i tego rząd dla nas uczynić nie chciał, to żądajmy stanowczo, nieodwołalnie — udziału naszych przedstawicieli w zarządach kas.
Ciężko żyć na świecie robotnikom wiejskim! Bieda ich gnębi, w biedzie żyją, rodzą się i umierają. Wiedzą sami oni o tem najlepiej, jakie ich życie ciężkie. Widzą dobrze, że z każdym rokiem gorzej i żyć coraz trudniej. Szczęśliwy jeszcze taki robotnik co ma swoją chałupę i parę grządek ziemi, przynajmniej ma kąt własny, chociaż to chleba nie daje! Inni za to, a takich najwięcej, muszą wycierać cudze kąty i służyć za parobków we dworze lub u zamożniejszych gospodarzy wiejskich.
Ładna to dola tych parobków, albo czeladzi dworskiej jak to nazywają! Nory zamiast mieszkań, jedzenie takie, że człowiek zawsze głodnym się czuje, mięsa to ledwie parę razy na rok co powąchać dadzą, a roboty za to po same uszy. Od wschodu do zachodu słońca rób i rób ciągle czy słota, czy słońce piecze, robić każą przez cały dzień boży, aż wszystkie kości bolą.
Robotnik wiejski, ze wszystkich bodaj robotników ma najcięższą dolę. Przy siejbie, orce, w czasie żniw czy na burakach, w czasie wozowicy i młócenia, przy wszystkich zresztą robotach, jakie się odbywają w gospodarstwie, pracuje on przez cały dzień, od
wschodu do zachodu z małym tylko odpoczynkiem. Poci się, resztki sił dobywa, zapracowuje się tak, że od tego życie sobie skraca, zdrowie psuje i śmierć przybliża.
A co mu za to dają ci panowie i gospodarze co do pracy wynajmują? Jaką za to ma zapłatę? Zarobek robotnika wiejskiego jest tak mały, że ledwie na chleb mu wystarczy; a gdy ma rodzinę do utrzymania i dzieci kilkoro, to mu często i na kawałek prostego chleba nie staje. Od złego pożywienia, od głodu, często mu wymierają dzieci, lub stara matka i ojciec co już pracować nie mogą.
Za swoją ciężką pracę robotnicy wiejscy mają nędzę.
Czy ze swego zarobku starczy im kiedy na porządne ubranie, na jedzenie lepsze, na zabawienie się, na doktora jak kto z rodziny chory, na oszczędzenie cokolwiek grosza, żeby nie przyszło się żebrać lub z głodu umierać jak roboty zabraknie? Gdzie tam! Robotnik wiejski choć jak wół pracuje, ma za to tyle tylko, żeby mógł żyć nędznie.
A przytem jeszcze robotnika wiejskiego nie jak człowieka a jak bydlę traktują.
Pan, a nawet ekonom, rządca lub lada jaki urzędnik pozwala sobie krzyczeć i wymyślać, a nawet kijem grozić, jak gdyby rzeczywiście robotnik do pracy wynajęty był tylko bydlęciem roboczem, bez ludzkiej duszy i ludzkiego honoru.
Przed każdym darmozjadem i próżniakiem, trzeba czapkę zdejmować i wymyślań ich słuchać z pokorą!
A wieluż to wiejskich robotników włóczy się po świecie jak jacy żebracy i nigdzie sobie zarobku znaleść nie mogą? A wieluż to z nich umiera z nędzy i głodu. Toż piszą uczeni, że, w jednej tylko Galicji umiera każdego roku z głodu pięćdziesiąt tysięcy robotników! A w Królestwie Polskiem, w Poznańskiem, na Śląsku, czy to wiadomo wiele tysięcy ginie ludzi co pracy i chleba nie mają.
Przy takiej doli wiejskiego robotnika, nie ma czemu dziwić się, że tylu ich wyjeżdża do Brazylji i do Ameryki, dając się oszukiwać różnym żydowskim agentom, bo tam także czeka ich zguba i nędza. I nic dziwnego także, że tylu ludzi rozpija się — ot poprostu z rozpaczy, widząc, że za swą ciężką pracę takie nędzne mają życie.
A czy to zawsze każdemu uda się znaleść zarobek?
Jeden go znajdzie, drugi nie. Jednego roku ma się pracę i kawałek chleba, a na drugi może nie być ani jednego ani drugiego. Bo czyż to dolą robotników wiejskich kto się opiekuje? Nie myśli o tem ani cesarz, ani papież, ani księża. Bogatym to czynią oni różne grzeczności i bronią ich interesów. Wszystko właśnie zależy od interesów bogatych panów. Jak panowie chcą, tak robią z robotnikami: wiele chcą tyle im płacą, wielu im trzeba robotników tylu i biorą do roboty, a reszta niech sobie z głodu umiera i na drogach przepada, ich to nic nie obchodzi.
Taką to dolę mają robotnicy wiejscy: praca ciężka i nędza, albo brak pracy i śmierć głodowa.
A przecież, tylko dzięki robotnikom wiejskim, i dzięki tylko ich pracy, jest chleb na świecie i różne bogactwo. Przecież nie panowie, ani żadni urzędnicy, tylko oni sami, własnemi rękami, własną pracą uprawiają ziemię i dobywają z niej plony wszelakie. Im świat zawdzięcza, że jest chleb, cukier z buraków, i mnóstwo innych rzeczy, z których ludzie korzystają. Dla tego więc, że robotnicy wiejscy pracą swoją tyle dają rzeczy użytecznych dla wszystkich ludzi, dlatego powinni mieć dobrobyt, swobodę i wszystkie wygody życia.
Kto pracuje, ten ma prawo do tego, żeby żyć w dostatku, żeby mu niczego nie brakowało.
Kto pracuje, ten ma prawo do szacunku i poważania u ludzi.
Kto swoją pracą wydobywa z ziemi bogactwa, ten ma prawo, żeby sam z tych bogactw korzystał.
Jest to słuszne i sprawiedliwe. A jednak jak widzimy dzieje się na świecie zupełnie inaczej. Robotnicy pracują od rana do wieczora, pracą swoją dobywają wszystkie skarby, jakie ziemia daje, a za to wszystko mają tak małą zapłatę, że muszą ciągle biedować i na starość nawet nie mają zabezpieczonego bytu. Panowie, darmozjady i próżniacy różni bogacą się z pracy robotników, a ci co pracują żyją w nędzy. Stąd i wszystko złe na świecie.
Robotnik wiejski dostaje mniej niż jego praca warta. Pan za dużo sobie zabiera, za mało daje robotnikowi. Nie daje mu tyle, ile mu się słusznie za jego pracę należy.
To się nazywa, że pan wyzyskuje robotnika.
I dla tego to u panów dostatek, a u robotników nędza. Dlatego zamożny gospodarz przysparza sobie pieniędzy i ziemię dokupowuje, a jego parobcy całe życie biedę gryzą.
W tem to i prawda cała: robotnikom wiejskim płacą za mało, wyzyskują ich, gdyż praca ich więcej warta niż to co zwykle zarabiają.
Dla czego tak jest? Oto dlatego że panowie rozporządzają się sami i płacą wiele sami chcą, a chcą zawsze zapłacić jak najmniej. Przytem robotników mają sobie za nic, przyzwyczaili się ich jak bydło swoje traktować. Sami w kraju rządzą i z urzędnikami razem pomagają sobie wzajemnie okradać i krzywdzić roboczy naród.
Stąd też i taka dola robotników wiejskich: mały zarobek, ciężka praca, niepewność jutra i poniżenie ludzkiego honoru. Dola ta nie od Boga pochodzi, jak to księża umyślnie gadają, bo Bóg tylko sprawiedliwe rzeczy robi; dola ta pochodzi od panów bogatych, od różnych wyzyskiwaczy, którzy bogacą się krzywdą robotników i tylko za zyskiem pieniężnym gonią.
Dla wiejskiego robotnika wrogiem jest pan i ekonom, dzierżawca, zamożny gospodarz i żyd handlarz: wrogiem mu jest każdy urzędnik, komisarz i żandarm, a po większej części i ksiądz nawet jest mu nieprzyjacielem. Wszyscy ci ludzie chcą go tylko oszukać i obedrzeć z pracy. Ciągle zmawiają się między sobą, żeby go jak najtaniej wynająć do roboty, ciągle pilnują, żeby jak najwięcej dla nich zrobił. Do tego panom dopomagają ekonomowie, dozorcy, a często także komisarz i żandarmi. Księża także robotników wiejskich wyzyskują dla siebie jak tylko mogą, a w kościele zamiast prawdziwych słów bożych, gadają, że trzeba jak najwięcej dla panów pracować, panów i urzędników słuchać, a nędzę z pokorą znosić, bo to niby od Boga. Takiem gadaniem tylko Boga obrażają, a ludziom tumanią głowy.
Zamożny gospodarz wiejski, co to ma ziemi sporo i różnej chudoby poddostatkiem, jak wynajmuje sobie robotników do pomocy, to tak samo dobrze jak pan albo żyd umie ich wyzyskać. Pędzą tak roboty, że nigdy odpocząć nie można, a wynagradza często gorzej jeszcze od pana.
Więc wiejscy robotnicy nie mają przyjaciół ani między panami ani włościanami zamożnymi, ani między urzędnikami i księżmi. Wszystko to są ich wyzyskiwacze, ich wrogowie, co tylko na ich pracę czyhają i są sprawcami ich nędznej doli. Jedyny brat wiejskiego robotnika — to robotnik miejski.
Miejscy robotnicy tak samo jak wiejscy nic nie mają oprócz dwojga rąk roboczych; tak samo jak i wiejscy sprzedają tylko swą pracę, wynajmują się do roboty i z tego żyją. Jak miejscy, tak i wiejscy są wyzyskiwani, za dużo pracują, a za mało dostają za swą pracę. Wiejskich robotników wyzyskują panowie, gospodarze wiejscy, żydzi, dzierżawcy. Miejskich robotników, którzy pracują w fabrykach, warsztatach różnych, kopalniach, wyzyskują fabrykanci, majstrowie, i różni bogacze miejscy, do których te fabryki i kopalnie należą.
A wiadoma rzecz, że ten tylko może być naszym przyjacielem i bratem kto taką samą ma dolę jak i my.
Panowie z robotnikami nie pogodzą się nigdy, bo panom chce się zawsze wyzyskać pracę robotników, a robotnikom nie chce się być wyzyskiwanymi.
Tak samo zamożny gospodarz wiejski, co chowa w komorze pieniądze, prędzej się pobrata i porozumie z żydem lichwiarzem, aniżeli z robotnikiem, który nic nie ma.
Bogaty z bogatym zawsze znajdzie jakiś wspólny interes dla swych pieniędzy, a z biednym nie ma żadnego interesu wspólnego, bo chciałby tylko jego pracę wyzyskać.
Robotnik tylko robotnika zrozumie i współczuje mu, bo mają taką samą dolę i tych samych wrogów.
Wiejscy i miejscy robotnicy, pomiędzy sobą tylko porozumieć się i pobratać się mogą. Wspólna niedola najwięcej ludzi łączy i przyjaźni.
Przedewszystkiem — trzeba większej płacy i krótszej roboty dziennej.
Trzeba żeby panowie, gospodarze i żydzi, którzy wynajmują robotników do jakiej bądź pracy, płacili im więcej, niż teraz płacą. Trzeba żeby tyle płacili, żeby za tę płacę robotnik wiejski mógł i siebie i swoją rodzinę utrzymać w dostatku, żeby on i jego rodzina nie zaznali nigdy nędzy i głodu. Taką zapłatę powinni mieć robotnicy wiejscy, taka należy się im według sprawiedliwości.
Oprócz tego, trzeba żeby robotnicy wiejscy mniej w ciągu dnia pracowali niż teraz pracują. To jest bardzo ważne dla nich, bo od takiej długiej i męczącej pracy, jaką teraz mają, psują sobie zdrowie i skracają życie. Uczeni wykazali już, że w tych krajach gdzie robotnik wiejski krócej pracuje tam i żyje dłużej i mniej choruje. Zamiast pracować od wschodu do zachodu słońca, jak to jest teraz, robotnicy wiejscy powinni pracować tylko 8 godzin a resztę czasu niech mają sobie na odpoczynek, na zabawy i rozmowy wspólne, na różne swoje własne potrzeby i zajęcia.
Nie jednemu to czytając przyjdzie do głowy że żaden pan, ani gospodarz, nie mógłby się zgodzić na tak krótką pracę, bo zanim by robotnicy skończyli swoją robotę, to jemu by i zboże przepadło na polu i mnóstwo innych strat miałby w gospodarstwie, we wszystkich tych robotach co nie mogą czekać i przepadają od zwłoki czasu.
Ba! to prawda! lecz na to, żeby zboże i inne rzeczy nie przepadały w gospodarstwie, jest bardzo prosty sposób, tylko panowie nie chcieliby go użyć, bo by ich więcej kosztował. Niech by tylko więcej robotników wynajmowali, a wszystkie roboty mogłyby być w czas skończone, mimo to, że każdy robotnik pracowałby tylko, 8 godzin dziennie. Przecież to jasne jak słońce! Jeżeli 5 ludzi dziennie może zrobić jakąś robotę w przeciągu dziesięciu godzin, to 10 ludzi tę samą robotę zrobi w przeciągu 5 godzin.
Otóż gdyby robotnicy wiejscy pracowali tylko ośm godzin na dobę, to panowie musieliby wtenczas więcej wynajmować robotników, a przez to każdemu byłoby łatwiej znaleść sobie zarobek i nie byłoby, jak teraz, ludzi co bez pracy i chleba z głodu umierają.
A przytem wiadoma rzecz, że jak panowie bardzo potrzebują robotnika, to wtenczas więcej mu płacą, więc i płaca za robotę wtedy by większą była.
Dwóch więc trzeba rzeczy dla robotników wiejskich, żeby im lepiej było żyć na świecie: większej płacy i krótszej pracy w ciągu dnia.
Trzeba żeby robotnicy wiejscy mniej pracowali a większą mieli zapłatę, wtenczas polepszy się ich dola i jutro zapewnione mieć będą.
Miejscy robotnicy dawno już o tem wiedzą i domagają się tego ciągle.
Robotnicy wiejscy co się na cały rok wynajmują do pana, powinni oprócz większej zapłaty i krótszej pracy, mieć także lepsze mieszkania, a nie takie chlewy jak teraz im dają.
∗ ∗
∗ |
Jeszcze jednej rzeczy trzeba do tego, aby dola robotników wiejskich zupełnie się polepszyła.
Robotnicy są ludźmi, mają duszę i honor swój: im się należy największy szacunek, gdyż oni swoją pracą wszystkich karmią i bez nich najpiękniejszy kraj stałby się pustynią.
Trzeba więc żeby panowie i urzędnicy nauczyli się ich szanować; trzeba żeby ich nie traktowali jak bydlęta robocze.
Niech więc sami robotnicy czują swój honor i zamiast zdejmować czapkę przed lada próżniakiem bogatym lub jakimś kpem urzędnikiem, niech patrzą im śmiało w oczy i czują godność swoją, nie pozwalają sobą poniewierać.
Większa płaca, krótsza praca dzienna i poważanie u ludzi — ot czego trzeba żeby robotnikom wiejskim lepiej było, żeby im zaświeciła dobra dola.
To nie dosyć wiedzieć, czego trzeba żeby lepiej było robotnikom wiejskim, ale jak to zrobić, jak zdobyć sobie większy zarobek, pracę krótszą i poszanowanie u ludzi?
Zdawałoby się, że to nie tak łatwo wymyśleć na to sposób. Ale my nad tem głowy sobie suszyć nie potrzebujemy, gdyż robotnicy miejscy dawno już wiedzą jakim sposobem można sobie zdobyć lepszą dolę.
I nie tylko, że wiedzą, ale już nie raz tego sposobu używali i to z dobrym skutkiem.
Opowiemy, jak to robili garbarze.
Wszyscy garbarze z różnych warsztatów i fabryk zmawiają się między sobą, że tego a tego dnia porzucą robotę i będą żądać od swoich panów fabrykantów większej zapłaty i krótszej pracy dziennej. Do tego dnia zbierają pomiędzy sobą i pomiędzy innymi robotnikami pieniądze i tworzą swoją wspólną kasę. Inni robotnicy także do tej kasy dają co mogą, bo przecież robotnik robotnika, chociażby z innego miasta i fachu, za swego brata uważa.
Gdy oznaczony dzień nadszedł, wszyscy garbarze rzucają robotę i mówią właścicielom, że wtedy do niej powrócą, gdy im podwyższą zapłatę o 2 złote dziennie i skrócą pracę o 2 godziny w ciągu dnia. Na razie, właściciele fabryk odmawiają, ale czas upływa, fabryki stoją, roboty niema, właściciele na tem dużo tracą, a garbarze tymczasem żyją sobie z tych pieniędzy co do wspólnej kasy zebrali, przechodzi tak 4, 5 dni, czasem tydzień i więcej, właściciele widzą, że coraz większe straty ponoszą na swoim interesie wskutek przerwania robót, a robotnicy ciągle trwają przy swojem.
W końcu panowie właściciele garbarni bojąc się jeszcze większych strat radzi nie radzi muszą ustąpić robotnikom i po długich targach dają im to czego żądali — płacę wyższą i krótszą pracę dzienną (czyli krótszy dzień roboczy).
Jak robotnicy zwyciężyli, to na nich wszyscy zaczęli inaczej patrzeć: panowie fabrykanci i różni dozorcy bali się już ich źle traktować, bo zobaczyli że już zrozumieli swoje interesy kiedy się połączyli i umieli postawić na swojem. Takich robotników ludzie szanują, a wrogowie się boją.
Taki sposób zdobywania sobie większej płacy i krótszego dnia roboczego — przez rzucenie robót, nazywa się strejkiem — albo zmową.
I zliczyć nie można by było, wielu to już robotników po miastach różnych, zdobyło sobie tym sposobem lepszą dolę. Bywały takie strejki, że robotnicy zdobywali sobie od panów fabrykantów dwa razy większą płacę i o kilka godzin krótszą pracę dzienną.
Opowiemy kilka takich strejków, jakie były w Polsce i w innych krajach; bo żeby pisać o wszystkich zmowach robotniczych, to na to i dużej książki by nie starczyło.
Ot jak naprzykład strejkowali robotnicy w fabryce noży S. Kobylańskiego w czerwcu zeszłym roku. Jest to duża fabryka za Wolskiemi rogatkami w Warszawie. Wszystkich ludzi pracuje 75, i wszyscy oddawna połączyli się ze sobą w braterski związek, aby sobie pomagać i mieć na wypadek strejku zebrane pieniądze. 1-go maja wszyscy obchodzili oni święto robotnicze, do fabryki nikt nie przyszedł i — stała cały dzień pustkami. Na drugi dzień fabrykant i komisarz policyjny pytali się robotników, po co oni świętowali, mówili, że takie świętowanie to jest niby bunt i grozili. Ale robotnicy nie dali sobie dmuchać w kaszę, z gróźb nic sobie nie robili i powiedzieli, że chcą mieć większą zapłatę i nie chcą tak długo pracować jak dotąd. Takie ich śmiałe i zgodne wystąpienie przestraszyło fabrykanta, ale chciał on spróbować, czy nie można oszukać robotników obiecanką. Powiedział im, że teraz nie może ich życzeń wykonać, ale prosił, żeby poczekali miesiąc jeden, to zrobi wszystko, jak oni chcą. Myślał on, że robotnicy po miesiącu już nie będą tacy zgodni pomiędzy sobą i że ich zapał ostygnie. Na dobitkę chciał on jeszcze przez ten miesiąc powydalać tych robotników, którzy jak jemu się zdawało rej wodzili w fabryce i najlepiej rozumieli sprawę robotniczą. Robotnicy przystali na to, ale panu fabrykantowi nie udało się ich oszukać. Kiedy chciał powydalać tych „największych pyskaczy“, jak on nazywał najrozumniejszych robotników, to zobaczył, że inni na to nie pozwolą, i że z innych fabryk w całem mieście żaden czeladnik nożowniczy nie zgodzi się pójść na ich miejsce. Bo już przedtem robotnicy Kobylańskiego ostrzegli swoich towarzyszy po fachu, aby do tej fabryki nie najmowali się i im w walce nie przeszkadzali.
Po miesiącu, czyli 19 czerwca, okazało się, że robotnicy nie zapomnieli obiecanki fabrykanta i tak samo zgodnie, jak 19-go maja, zażądali aby spełnił, co przyrzekł. Ale fabrykant swego słowa nie myślał dotrzymać i odmówił wykonania życzeń robotniczych. A wtedy robotnicy rzucili robotę i powiedzieli, że do fabryki nie wrócą, dopóki on podług ich woli nie zrobi.
W ten sposób nie pracowali oni 5 dni. Fabrykant wołał sobie na pomoc policję. Gdzie pan, czy fabrykant ma spór z robotnikiem, tam zawsze carska policja jest do pomocy przeciw robotnikowi i na jego usługi. A kiedy policjanci czy inni słudzy carscy udają, że chcą niby to dobra robotnika i że stają po jego stronie, to znaczy, że poprostu chcą wydusić większą łapówkę od pana. Tak i tu było. Ale robotnicy nic sobie nie robili z żadnych strachów i stali twardo na swojem. To też po 5 dniach zwyciężyli i fabrykant zgodził się na ich żądania i prosił tylko, aby do roboty powracali, bo miał już wielkie straty. Od tego czasu w fabryce Kobylańskiego robią o jedną godzinę dziennie krócej, a wielu robotnikom podwyższono płacę dzienną z 5 złotych na 6 złotych i 10 groszy.
Większymi jeszcze zuchami są warszawscy białoskórnicy. Cech to, jak może wiecie, nie duży. Czeladzi w całej Warszawie we wszystkich warsztatach razem jest niewielu więcej nad stu ludzi. A za to majstrów, co mają warsztaty i wynajmują czeladź, dużo. Wiadomo zaś, że lepiej jest mieć do roboty z jednym wielkim panem, niż z wieloma półpankami. A to tak samo na wsi, jak w mieście. Łatwiej byłoby białoskórnikom wytargować sobie jakie polepszenie u jednego wielkiego fabrykanta, niż u kilkunastu drobnych majsterków. Taki majsterek, co obdziera tylko paru czeladzi, to wnet sobie obliczy, że jak on im zapłaci bodaj o złotówkę więcej, to już o trzy kufle piwa mniej będzie mógł wyżłopać. A potem jak w małych warsztatach pracuje tylko po paru ludzi, to i mniej mają śmiałości niż w dużej kupie, naprzykład w fabryce, gdzie robi paręset. Zresztą ile to trzeba chociażby nachodzić się, aby porozumieli i złączyli się ludzie, rozsypani w drobnych warsztatach po wszystkich końcach miasta! A jednak wszystkie te zawady nie przeszkodziły dzielnym białoskórnikom.
Latem zeszłego roku strejkował cały ten fach. Czeladnicy we wszystkich warsztatach nie robili aż trzy tygodnie, ale postawili na swojem! Skrócono im pracę i podwyższono zapłatę! W tej sprawie dzielnie spisali się robotnicy ze wszystkich innych fachów w Warszawie, którzy wspierali białoskórników, żeby ci bez biedy mogli wytrzymać taki długi czas bez zarobku. Najwięcej pomagali garbarze.
Dużo już było zmów robotniczych w naszym kraju, i były też nieraz wielkie zmowy: strejkowało czasem po parę tysięcy ludzi odrazu. Ale zawsze zagranicą były daleko większe strejki: tam to nie raz rzuca robotę pięćset tysięcy ludzi albo i więcej. I nie dziwota, bo u nas robotnicy walczą o lepsze życie dla siebie dopiero zaledwie z jakie piętnaście lat, a za granicą już przeszło od stu lat.
Weźcie naprzykład Amerykę. Daleki to kraj, co prawda, aleć niejeden robotnik, niejeden chłop polski dotarł aż tam — za morze — pędzony nędzą z kraju w świat daleki. To też niejeden z was może już dowiedział się z listów jakiegoś krewnego w Ameryce, jak tam lud roboczy umie sobie radzić. Otóż w tej Ameryce w ciągu 6 lat od 1881 do 1887 roku strejkowało z górą jeden miljon i trzysta dwadzieścia trzy tysiące robotników i pomiędzy nimi było siedem tysięcy dwieście pięćdziesiąt jeden wiejskich robotników, czyli parobków. Strejki tych siedmiu tysięcy parobków odbywały się w piętnastu różnych majątkach. Tamtejsi panowie zwykle opierali się żądaniom robotników. Ale po większej części musieli ustąpić.
A ile wiecie ich ten opór zgodnym żądaniom zmówionych robotników kosztował? Otóż uczeni wyliczyli, że przez ten czas, co robotnicy strejkowali, to panowie stracili przeszło czterysta tysięcy rubli!
Jeszcze dotychczas w polskich miastach, to robotnicy mało co zdobyli od właścicieli fabryk ale za to w niemieckich miastach, francuskich i innych, gdzie brali się do tego porządnie i zrozumieli dobrze swoje interesy, to tam bardzo już wiele zyskali i los swój bardzo polepszyli.
W Niemczech i Anglji robotnicy miejscy różnych fachów, którzy dawniej pracowali po 13 i 15 godzin na dobę i brali za to tak mało, że w nędzy żyli, teraz pracują tylko 10 godzin, a gdzieniegdzie tylko 8 godzin dziennie i biorą trzy lub cztery razy większą zapłatę niż dawniej. Tam robotnicy już mogą żyć porządnie, nie obawiają się głodu, mają zdrowe jedzenie, mieszkanie dobre, mają dużo czasu wolnego na wypoczynek, naukę i zabawę. A oprócz tego jeszcze tam panowie boją się robotników, i rząd ich się boi, a wszyscy ludzie szanują i za równych sobie uważają. Wszystko to zdobyli oni sami, swoimi strejkami, zmowami. Strejki im się udawały, bo łączyli się ze sobą, zgodnie postępowali, dopomagali sobie wzajemnie i wytrwale żądali od panów fabrykantów wyższej płacy i krótszego dnia roboczego. Żądali dopóty, dopóki nie zdobyli sobie jednego i drugiego.
Teraz mogą chlubić się z tego, że sami sobie los poprawili, że dzieci swoje ocalili od głodu i nędzy.
Mogą być dumni z tego, że różni urzędnicy i panowie, którzy nimi dawniej pomiatali jak swojem bydłem roboczem, teraz boją się ich i ciągle na nich uwagę zwracać muszą.
To zrobili robotnicy miejscy różnych krajów — przez łączenie się wzajemne, dopomaganie sobie, przez zmowy i dobre rozumienie swych interesów.
∗ ∗
∗ |
Powiecie pewno teraz, że dobrze to robić takie rzeczy miejskim robotnikom, bo ich jest dużo w jednem miejscu i wszyscy skupieni razem, to im porozumieć się i strejkować łatwo. Ale co innego wiejskim!
To prawda: wiejskim robotnikom trudniej taki strejk urządzić niż miejskim, bo wieś od wsi daleka, więc i zmówić się trudniej. Trudniej, ale to nie znaczy, że zupełnie nie można. Powiedzmy prawdę, że największą przeszkodą dla robotników wiejskich do poprawienia swej doli jest to, że dotąd jeszcze nie wiedzieli o tem jak ją poprawić mogą; że nie nauczyli się jeszcze tak dobrze strejkować i zdobywać sobie od panów różne ustępstwa, jak miejscy robotnicy. Ale gdy się nauczą, gdy spróbują raz i drugi, gdy zaczną więcej myśleć i radzić ze sobą, jakby to od panów uzyskać większą płacę i krótszy dzień roboczy, to wtenczas zobaczymy że robotnikom wiejskim tak samo dobrze pójdzie jak i miejskim w tylu miejscach już dobrze poszło.
Niech tylko robotnicy wiejscy zrozumieją dobrze jakie są ich interesy, niech tylko zaczną łączyć się i zmawiać ze sobą, to z pewnością osiągną zwycięstwo nad tymi wszystkimi co ich teraz wyzyskują i krzywdzą.
U nas w Królestwie, Galicji i Poznańskiem, wiejscy robotnicy dotąd jeszcze cicho siedzą, w milczeniu znoszą swą nędzę, swój los bydlęcy. Ale gdzieindziej już tak nie jest.
Naprzykład w takim kraju jak Anglja, miljon wiejskich robotników połączyło się ze sobą, utworzyli sobie wspólne kasy i ciągle zdobywają od panów coraz to większą płacę i coraz krótszą pracę dzienną. Zdobywają takim samym sposobem jak miejscy robotnicy. Oto jak tam odbywa się ta zmowa wiejska.
Robotnicy całej okolicy zmawiają się że nie pójdą do roboty (na żniwa naprzykład) jeżeli panowie nie zwiększą im płacę i nie skrócą dnia roboczego. Panowie czekać długo nie mogą, bo zboże im przepada; udają się więc do dalszych okolic, lecz i tam robotnicy są już zmówieni ze sobą, żeby tego samego żądać. Panowie widząc to, chcieliby w końcu sprowadzić sobie z innego kraju robotników lecz to dużo kosztuje i nie tak łatwo znaleść takich, co by dla nędznego zarobku chcieli w dalekie i obce jechać strony. A tu niema czasu do stracenia i żniwa zacząć trzeba a bez robotników nie można. Więc niema rady i angielscy panowie muszą robotnikom ustąpić i dać im czego żądają — płacę wyższą i dzień roboczy krótszy.
Tym sposobem robotnicy wiejscy w Anglji w przeciągu kilku lat znacznie swój los polepszyli; przez podwyższenie swoich zarobków żyją lepiej i zdrowiej niż dawniej; przez skrócenie swej pracy dziennej mają czas wolny dla siebie i zdrowie lepsze; a oprócz tego, sami mniej pracując, zmusili przez to panów, że więcej wynajmują robotników niż dawniej, a przez to w ich kraju coraz to mniej jest ludzi, co bez pracy i chleba po drogach się włóczą i z głodu umierają.
Jeżeli robotnicy wiejscy w Anglji i innych krajach mogą sobie zdobywać od panów wyższą płacę i krótszy dzień roboczy, to czemużby polscy robotnicy wiejscy, w Królestwie, Galicji i Poznańskiem, nie mogli tego zrobić?
Przecież polscy robotnicy nie są bydlętami a ludźmi, czują jak ciężka ich dola, czują niesprawiedliwość i rozum mają żeby zrozumieć, że takiej nędzy i poniżenia dłużej znosić nie powinni.
Czyż to zawsze ma być tak, że lada jaki pan, żyd lub niemiec bogaty będzie wyzyskiwał i uciemiężał roboczy naród?
Panowie myślą, że polski chłop-robotnik jest tylko głupiem bydlęciem, co zawsze daje się popędzać kijem do roboty i nigdy nie upomni się o swoje prawa.
Dotąd tak było, ale już dosyć tego!
Robotnicy wiejscy pokażą swym panom, że nie są oni głupiemi bydlętami i że potrafią zdobyć sobie lepszą dolę i nakazać szacunek dla siebie.
I nie tak to trudno, jak się zdaje.
Niech się robotnicy wiejscy zmawiają pomiędzy sobą, w jednej wsi, w drugiej, trzeciej, dziesiątej; im więcej robotników się zmówi, tem będzie lepiej.
Niech zmawiają się o to, że nie pójdą do roboty inaczej jak tylko za większą zapłatę i z tym warunkiem, że będą krócej w ciągu dnia pracowali (naprzykład tylko 10 lub 8 godzin, a nie cały dzień jak teraz).
Niech do swojej zmowy wciągają także i tych różnych małych gospodarzy wiejskich, którzy także panom do roboty się wynajmują; niech im wytłumaczą, że to jest także ich interesem żeby była większa płaca i krótsza robota na dzień.
Przyjdzie czas robót śpiesznych, żniwa naprzykład, panom trzeba na gwałt robotników, a tu wszyscy zmówieni i mówią do panów: „pójdziemy wam robić, ale wtedy tylko jak nam dacie większą zapłatę i pod warunkiem, że tylko 8 godzin będziemy pracować dziennie“.
Panowie zgłupieją wtenczas; czekać długo nie można, bo żniwa nie czekają, więc radzi nie radzi będą musieli ustąpić robotnikom i dać im to czego żądają.
I tak robić trzeba każdego roku, przy każdej zaczynającej się robocie, przy każdym najmie.
Tym sposobem możecie dojść do tego, że wam za 8 godzin dziennej pracy będą dwa, albo trzy razy więcej płacić niż teraz.
A wtedy zacznie się zupełnie inna dola. Robotnik wiejski będzie mógł żyć tak jak jaki zamożny gospodarz; nie zabraknie mu dobrego pożywienia, będzie miał pieniądze na porządne ubranie, na zabawy i na wszelkie swoje potrzeby. Będzie miał dużo czasu swobodnego dla siebie; mniej pracując będzie zdrowszy i żyć będzie dłużej. Każdemu będzie łatwiej o zarobek, bo gdy każdy robotnik tylko 8 godzin dziennie będzie pracował dla pana, to panowie wtedy będą potrzebowali więcej ludzi do każdej roboty. Ci co teraz, bez pracy i chleba, całymi tysiącami rok rocznie wymierają z głodu będą ocaleni dzięki temu, że robotnicy wiejscy zdobyli sobie krótszą pracę dzienną.
A czy myślicie, że wtenczas lada bogaty pan lub urzędnik jaki, będzie tak jak dzisiaj wami pomiatał?
Zobaczycie! tak się was bać będą, że pierwsi wam będą z drogi ustępowali i kłaniali się grzecznie.
I nic dziwnego! bo dopóki każdy z robotników oddzielnie sobie radzi, a mało rozumie jeszcze swoją sprawę, to wtedy nie boją się robotników i rządzą nimi jak bydłem. Ale niechże tylko robotnicy ze sobą się połączą i zmówią, niech tylko poznają swoje interesy, to wtenczas wszyscy ci bogacze i urzędnicy, ba! nawet cesarze i króle bać się ich zaczynają i radzi by przed nimi w mysie nory się pochować.
A to dlatego, że jak przysłowie mówi „gromada to wielki człowiek“, a robotników jest straszna moc w każdym kraju na miljony ich liczą i mogliby wszystkich panów i urzędników i cesarzy czapkami swojemi zarzucić.
Tak więc bracia robotnicy! dosyć już waszej nędzy i upokorzenia! pokażcie światu, że wami nie można ciągle jak bydłem kierować!
Nie zniechęcajcie się jeżeli od pierwszego razu wam się nie uda od panów zdobyć sobie, czego zażądacie. Może się nie udać raz i drugi — ale w końcu udać się musi tak jak i robotnikom w innych krajach.
Im więcej będzie was zmówionych — tem łatwiej uda się wam panów zwyciężyć. Cała rzecz w tem tylko, żeby panowie nie mogli znaleść sobie robotników nie zmówionych. Jak tylko tak będzie to wtedy dadzą wam wszystko, czego tylko zażądacie.
Zmawiajcie się więc ze sobą!
Żądajcie wytrwale od panów większej zapłaty i krótszej pracy dziennej; nie idźcie robić dopóki wam tego nie dadzą, a zobaczycie że z wami będzie zwycięstwo i dola wasza jasną się stanie.
Nie dawajcie się nikomu okpić! Nie wierzcie fałszywym doradcom i przyjaciołom! Jeżeli tylko kto wam będzie inaczej niż my doradzać, temu nie ufajcie, bo on znaczy z panami trzyma a tylko chce was oszukać i z dobrej drogi sprowadzić.
Nie dawajcie się wyzyskiwać i pomiatać sobą! Patrzcie prosto i śmiało w oczy panom i urzędnikom bo za wami jest Prawda, Sprawiedliwość i Zwycięstwo!
Robotnicy miejscy na całym świecie obchodzą Pierwszy dzień Maja jako święto robotnicze. W dniu tym wszyscy rzucają pracę i żądają płacy wyższej i ośmiogodzinnego dnia roboczego.
Jak świat wielki i szeroki, tak w dzień ten żadna fabryka nie idzie, żaden rolnik nie pracuje. Kto pracuje tego uważają za odstępcę od wielkiej robotniczej rodziny, która we wspólnych swych interesach dopomaga sobie wzajemnie.
Robotnicy wiejscy! Pierwszy Maj i waszem świętem być powinien.
W dzień ten nie godzi się wam pracować; bo kto w ten dzień pracuje, ten znaczy się nie chce ani płacy wyższej, ani krótszego dnia roboczego, ten nie chce polepszenia swej doli.
Kto tego święta nie obchodzi, ten wyrzeka się łączności ze swymi braćmi robotnikami, ten po stronie panów staje.
Tak umówili się ze sobą robotnicy wszystkich krajów.
Dla was, robotnicy wiejscy, byłby wstyd i hańba gdybyście nie świętowali Pierwszego Maja razem z robotnikami całego świata.
Nie świętując zaszkodzilibyście tylko sobie, bo rząd i panowie zobaczyliby, że wam nie chodzi o płacę wyższą i 8 godzinny dzień roboczy.
A gdy robotnicy w końcu zdobędą sobie 8 godzin pracy dziennej i większą zapłatę, to wy wtedy tego nie dostaniecie, jeżeli z nimi razem nie będziecie tego żądać i święcić dzień Pierwszego Maja.
Pierwszy Maj trzeba święcić, jak teraz święcicie Wielkanoc. Wielkanoc — to święto Zmartwychwstania Tego co umarł na krzyżu za dolę biednych, za dolę robotników. Pierwszy Maj — to święto Zmartwychwstania Narodu Roboczego, który dotąd był gnębiony przez bogaczy, a poczuł swą siłę i zdobywa sobie dolę lepszą.
Jezus Chrystus pragnął szczęścia dla biednych, dla robotników, niech więc dzieje się Jego Wola — niech robotnicy to szczęście zdobywają sobie.
Tak bracia robotnicy! Ciężka teraz dola wasza, ale już przyszedł czas, że wy zrozumiawszy o co chodzi, sami ją sobie poprawicie i razem z miejskimi robotnikami będziecie się cieszyli zwycięstwem.
Oddawna już chodzą po wsiach bajki, że nie dziś to jutro cesarz odbierze ziemię od panów i rozdzieli ją pomiędzy włościanami tak, że każdemu będzie jej poddostatkiem.
A tymczasem rok za rokiem przechodzi, bieda coraz gorsza, a cesarz ani myśli nawet dawać ziemię. I nie tylko że nie daje ziemi, ale ją jeszcze odbiera, bo tak dusi podatkami, że nie jeden biedny gospodarz musi się u żyda zapożyczać na lichwę by w końcu pozbyć się i tego kawałka gruntu, jaki posiadał.
Jakiś oszust lub głupiec rozgada gdzieś po okolicy, że ma być nowy podział ziemi, że z łaski cesarza pańskie grunta dostaną się chłopom, a łatwowierni ludzie wierzą tym bredniom.
Zapominają, że car moskiewski, Aleksander III, który dziś panuje, podczas swej koronacji 1883 r. powiedział do wójtów zebranych z różnych gubernij — że ani jednej piędzi ziemi chłopom nie da, że pańska ziemia do panów należy i tykać jej nie wolno. Te słowa carskie były przez wiele tysięcy ludzi słyszane i ogłoszone we wszystkich gazetach. One nam mówią aż nadto wyraźnie — że spodziewać się ziemi od cara, to to samo, co czekać aż gruszki na wierzbie wyrosną.
Ani robotnicy, ani gospodarze wiejscy nic nigdy dobrego od
cara nie dostaną. Car z panami trzyma i sam jest największym panem, a zarazem i największym wyzyskiwaczem i krzywdzicielem ludu roboczego.
Przekonać się o tem nie trudno.
Car bierze podatki. Podatkami wyciąga ostatni grosz z kieszeni robotników i biednych gospodarzy wiejskich.
Kto ma chatę, grunt, bydło — ten płaci wprost urzędnikom carskim oznaczoną sumę pieniędzy, a jak nie ma czem zapłacić — to mu bydło zabierają, sprzedają ziemię i chatę. Podatki rujnują często cały dobytek chłopa. Z tych podatków, co chłopi płacą za ziemię, car ma rocznie 200 miljonów rubli.
Ale nie ci tylko płacą podatki, którzy mają kawałek własnej ziemi. Nawet robotnicy, którzy nic nie mają płacą carowi podatki chociaż o tem nie wiedzą.
Dzieje się to w taki sposób.
Car ustanowił podatki od wódki, tytoniu, cukru, zapałek, soli i wielu innych rzeczy, potrzebnych ludziom do codziennego używania.
Podatki te, czyli jak ich nazywają akcyzy, płacą urzędnikom carskim kupcy, którzy te przedmioty wyrabiają i nimi handlują. Lecz to, co kupiec zapłaci carowi jako akcyzę, odbiera sobie od kupujących u niego ludzi, zwiększając cenę towarów. Tym sposobem sam kupiec nic nie traci, ale za to tracą kupujący u niego chłopi i robotnicy.
Gdy car ustanowił akcyzy od wódki, to zaraz wódka ogromnie podrożała, tak, że robotnik musi cztery razy więcej płacić za nią, niż dawniej. Szynkarz płaci akcyzę carowi, a robotnicy kupujący wódkę opłacają tę akcyzę szynkarzowi. Tak samo dzieje się z akcyzą od tytoniu, soli, zapałek i innych rzeczy.
Wychodzi więc na to, że nie kupcy właściwie płacą akcyzę carowi, lecz robotnicy. A z jednej tylko akcyzy od wódki car ma 230 miljonów rubli rocznego dochodu.
Oprócz tego wiemy, że każdy kupiec za prawo otworzenia sklepu musi opłacać się carowi każdego roku. Lecz tak samo rzecz się ma z tą opłatą, jak i z akcyzą, że kupiec to co zapłaci carowi odbiera od kupujących u niego. Ztej opłaty za prawo handlowania car ma 16 miljonów rubli rocznie.
Nie dosyć tego; każdy fabrykant płaci carowi podatek za posiadanie fabryki, i fabrykant, tak samo jak kupiec, podwyższa ceny swoich towarów, żeby ten podatek zapłacony carowi odebrać sobie kosztem ludzi kupujących jego towary.
Tym sposobem, kupując każdą rzecz płacimy i to, co ona warta i jeszcze ten podatek, który fabrykant i kupiec zapłacili carowi.
Te wszystkie akcyzy i opłaty które spłacamy przy kupowaniu każdej rzeczy, najwięcej ciężą ludowi roboczemu.
Car z takich podatków ma 300 miljonów rubli rocznie. I to wszystko ściągane jest z kieszeni robotników i gospodarzy wiejskich, z ich krwawo zapracowanych groszy.[11].
Widzimy więc, że car podatkami ograbia ludzi i z tego nędznego zarobku jaki dostają od panów za swą ciężką pracę.
Trzysta miljonów rubli płaci lud roboczy carowi każdego roku.
Trzysta miljonów rubli wydziera car z kieszeni robotników!
I co z temi pieniędzmi car robi?
— To nie jest żadną tajemnicą.
Na siebie samego car wydaje dziennie 45 tysięcy rubli. I to są wasze pieniądze, robotnicy, wam z kieszeni wydarte podatkami, które car trwoni na bale, uczty wielkie, pijatyki i rozpusty, na ten zbytek, którym się otacza. Waszemi także pieniędzmi car opłaca urzędników, policję, żandarmów, żeby was mógł łatwo obdzierać i trzymać w posłuszeństwie.
Za wasze pieniądze uzbraja wojsko, opłaca kozaków, żeby móc w każdej chwili obić was nahajkami lub bagnetami przebijać.
Taka to dobroć cara!
Ale nie koniec na tem, car nie tylko pieniądze wydziera od robotników, on także ich krwi potrzebuje.
Car bierze w rekruty tysiące naszych braci i pędzi ich daleko od ziemi rodzinnej.
Setki tysięcy polskich robotników musi służyć w wojsku prawosławnego cara.
A wszystkim wam wiadomo, jak rekrutów biją i męczą, jak pastwią się nad niemi oficerowie, jakie mają psie jedzenie i ciężką służbę. Gdy carowi potrzeba to wysyła ich na wojnę, jak bydło na rzeź, pod kule armatnie, wcale nie dbając o to, że po nich zostaje tysiące osierociałych rodzin, które giną w nędzy.
Czy to jedna chłopska rodzina opłakiwała żołnierza zabitego gdzieś w dalekich stronach z łaski moskiewskiego cara!
Małoż to wam zabiera car do roku synów, braci i mężów w rekruty!
A gdy wam wtedy żal serce ściska, to pomyślcie o tem, że to wam car robi, że to jego wypełnia się wola.
Lecz nie dość carowi pieniędzy i krwi roboczego ludu. On chce jeszcze wydrzeć nam sumienie i duszę.
Na Podlasiu, w Lubelskiej i Grodzieńskiej guberniach, z nakazu cara zmuszali chłopów przechodzić na prawosławną wiarę, a kto temu się opierał, tego kozacy carscy rózgami na śmierć zabijali.
Nie dawniej jak w przeszłym roku do cerkwi w Siedlcach, na przyjęcie prawosławnego biskupa, kozacy siłą pędzili gromady chłopów ze wsi okolicznych, a kto iść nie chciał, tego siekli nahajkami i ciągnęli skrwawionego.
W Grodzieńskiem, parę lat temu jeden chłop z całą swoją rodziną dobrowolnie spalił się w stodole, żeby uniknąć prześladowania żandarmów carskich, którzy go zmuszali do przyjęcia prawosławia.
I zliczyć byłoby trudno tych wszystkich chłopów, których car kazał zabijać pod rózgami za to, że nie chcieli moskiewskiej wiary, że nie chcieli uznać cara za swego Boga.
I wobec tych wszystkich gwałtów, zdzierstw i okrucieństw, które car wykonywa przez swoich urzędników, są jeszcze po wsiach ludzie, którzy wierzą w dobroć carską i spodziewają się od niego łaski.
Nie zamykajmy nigdy oczu przed prawdą.
Nie oszukujmy siebie samych.
Car tylko to i robi, że podatki zdziera, rekrutów bierze i do prawosławnej wiary zmusza, lecz w niczem nigdy nam nie pomoże, nigdy nie ujmie się za robotnikami i nigdy im ziemi nie da.
Nawet wtenczas, gdy robotnicy mają jakiś zatarg z panem, gdy się zbuntują z powodu jakiejś krzywdy, to wtenczas car zawsze panom dopomaga i przysyła swoich kozaków, żeby nahajkami zmusili robotników do posłuszeństwa i uległości. Ci kozacy, bijąc i tratując pokrzywdzony lud pracujący, mówią nam, najwyraźniej jaki to car dobry, jak dba o robotników i jak się za niemi ujmuje.
Słusznie tedy możemy uważać cara za największego ciemiężcę i wyzyskiwacza narodu roboczego.
Gadają ludzie po wsiach i wspominają często, że car oswobodził włościan od pańszczyzny i poddaństwa pańskiego, i tłumaczą sobie, że to zrobił z dobrego serca i z dbałości o chłopską dolę. Trzeba jednak wiedzieć, jak to było i dlaczego car uwolnił od pańszczyzny.
Był to czas (lat temu ze trzydzieści parę), kiedy w kraju naszym zaczęły powstawać duże fabryki z maszynami i bogaczom, którzy te fabryki zakładali, trzeba na gwałt robotników. A tymczasem nie mogli znaleść robotników, bo chłopi byli poddani, musieli panom odrabiać pańszczyznę, więc nie mogli i nie mieli prawa najmować się do fabryk.
Fabrykanci zrozumieli, iż niema innej rady tylko trzeba, żeby car uwolnił chłopów z poddaństwa, bo inaczej nie będzie komu w fabrykach robić. Więc zaczęli o to cara prosić i tłumaczyć mu, jakie to będą z fabryk duże dochody dla niego.
Car zaraz zwąchał, że z tych fabryk będzie dobry interes dla jego kieszeni i uwolnił chłopów z poddaństwa.
Ale uwalniając chłopów car zmówił się z panami i z fabrykantami żeby nie wszystkim nadać ziemię, a tylko połowie, a to dla tego, żeby druga połowa chłopów zostawszy bez ziemi, musiała za byle co wynajmować się panom i fabrykantom do roboty.
I tak zrobili. Jedna połowa chłopów dostała grunty i to najgorsze, jakie były w każdej wsi, za które teraz musi ciągle podatki płacić; a druga połowa chłopów nie dostała ziemi i teraz pracuje jako robotnicy na pańskich polach i fabrykach miejskich.
Stało się więc to, co jest teraz. Na uwolnieniu chłopów od pańszczyzny skorzystał najwięcej car i fabrykanci; skorzystali także i panowie dziedzice, a najmniej chłopi.
Car uwolnił chłopów, ażeby fabrykantom nie brakło robotnika, za co fabrykanci dobrze teraz opłacają się.
Car więc uwolnił chłopów od pańszczyzny nie z dobroci serca, ani z miłości dla nich, a tylko dla tego, żeby swoją kieszeń wypchać nowemi zyskami.
Fabrykanci skorzystali z uwolnienia chłopów, bo mają teraz aż nadto robotników do wyzyskiwania.
Panowie dziedzice nawet skorzystali z uwolnienia chłopów, bo pozbyli się kłopotu, jaki dawniej mieli, gdy musieli dbać o każdą chłopską rodzinę, zaopatrywać każdą chatę w potrzebne do życia i w gospodarstwie rzeczy. Teraz panowie tego kłopotu nie mają; chłopi mogą sobie umierać nawet z głodu, a ich to nic nie obchodzi; zamiast zaś pańszczyzny mają teraz tanią pracę wolnych robotników, których tak samo dobrze wyzyskują i ciemiężą, jak dawniej swoich poddanych.
Najmniej za to zyskali chłopi. Bieda jak dawniej tak i teraz dokucza im ciągle. Muszą tak samo ciężko pracować na kawałek chleba. A nawet i swoboda ich nie taka, jak być powinna, bo zamiast pańskiego batogu, mają teraz rózgi od komisarzów i żandarmów, a w razie czego to i nahajki kozackie.
Jest że to za co chwalić cara? jestże mu za co być wdzięcznym? Sobie tylko i bogaczom dogodził, a ludowi pracującemu zostawił nędzę. Uwolnił car chłopów z pod pańskiego poddaństwa a oddał ich w poddaństwo swoim urzędnikom, którzy znęcają się nad niemi jak tylko mogą.
I psom taka łaska na nic się nie przyda!
Tak więc, bracia robotnicy, car wam ziemi nie da, od panów ani jednej morgi dla was nie odbierze, a czekać na to mogą tylko głupcy. Wiemy także, że i panowie ziemi swojej nie ustąpią dobrowolnie robotnikom.
Więc kiedyż i jakim sposobem robotnicy wiejscy dostaną ziemię.
Od wieków robotnicy uprawiają ziemię własnemi rękami; dzięki ich pracy tylko ziemia rodzi zboże, dlatego też według sprawiedliwości ziemia do robotników należeć powinna.
Lecz ani car, ani panowie uznać tej prawdy nie chcą. Robotnikom więc nic nie pozostaje innego, jak tylko na siebie samych liczyć, i siłą zmusić cara i panów, żeby ziemię oddali, żeby znowu ziemia należała do całego narodu roboczego, jak to było za bardzo dawnych czasów.
Jak to zrobić i kiedy — o tem właśnie pomówić chcemy.
Mówiliśmy już o tem[12] jak robotnicy miejscy w Polsce i w innych krajach łączą się w związki i jak za pomocą zmów (strejków) zdobywają sobie od fabrykantów wyższą płacę i krótszy dzień roboczy.
Dzisiaj już te związki robotnicze stanowią ogromną siłę. Wiele miljonów robotników wszystkich prawie krajów są z sobą połączeni — a cały świat — jest pokryty związkami robotniczymi jakby jakąś olbrzymią siecią.
W Polsce we wszystkich prawie większych miastach jak Warszawa, Łódź, Częstochowa a nawet w różnych osadach fabrycznych i miasteczkach istnieją związki robotnicze, tylko że o nich nie gada się głośno, ażeby uniknąć carskiego prześladowania.
Wszystkie związki robotnicze, różnych miast a nawet krajów, ciągle porozumiewają się ze sobą i pomagają sobie wzajemnie. Gdy polski jaki związek robotniczy urządza zmowę przeciw fabrykantowi to związek niemieckich robotników pomaga mu pieniędzmi, żeby się zmowa udała. Gdy angielscy robotnicy zmowę urządzają, pomagają im robotnicy francuscy.
Oprócz tego, związki robotnicze urządzają każdego roku zjazdy. Na taki zjazd każdy związek wysyła od siebie jednego robotnika i tam ci robotnicy, zjechawszy się z najrozmaitszych krajów, obradują, co mają robić. Na zjazdach tych bywają zawsze robotnicy wysłani od polskich i ruskich związków.
Opowiemy właśnie, co robotnicy miejscy na tych zjazdach radzili i co zamierzają zrobić w niedalekiej przyszłości.
Na teraz postanowili oni następujące rzeczy robić:
będą ciągle zmawiać się przeciw fabrykantom, żeby dostać od nich większą zapłatę i ośmiogodzinny dzień roboczy;
będą ciągle starać się o to, żeby do związków coraz to więcej robotników należało, aż póki nie połączą się ze sobą wszyscy robotnicy na całym świecie.
I nie tylko robotnicy miejscy, lecz i wiejscy, którzy pracują na roli lub w kopalniach, powinni także łączyć się ze sobą, zmawiać się przeciw panom i zdobywać od nich większą zapłatę i pracę krótszą[13]
Gdy już wszyscy robotnicy zarówno po miastach jak i po wsiach połączą się ze sobą, gdy już zrozumieją, że są wyzyskiwani i gnębieni przez panów i cesarzy, wtedy zobaczywszy jaka ich mnogość wielka i siła, powiedzą:
Precz z carem i jego rządami!
Car nas gnębi, wydziera ostatni grosz swojemi podatkami. Jego urzędnicy obdzierają nas i traktują jak bydło. W sądach niema sprawiedliwości dla robotników. Robotnik nigdzie głosu nie ma: nie wolno mu upomnąć się o swe krzywdy i swoje prawa.
Żandarmi i policja robią co chcą z nami; bez żadnego prawa sadzają do więzienia, odstawiają etapem, nawet rózgami biją. Gdy łódzcy robotnicy, nędzą przygnębieni, żądali od fabrykantów płacy wyższej i 8 godzinnego dnia roboczego, car przysłał na nich kozaków i wojsko, które strzelało i bagnetami zabijało niewinnych ludzi.
Car ze swoimi urzędnikami i gubernatorami okrada nas, rekrutów od nas bierze, sumienie nasze prześladuje, wszelką swobodę nam odbiera. Dosyć nam już tego!
Nie chcemy, żeby ta zgraja łotrów nami rządziła. Wypędzimy całą psiarnię moskiewską i sami rządzić się będziemy.
Dalej robotnicy powiedzą:
Precz z panami.
Oni pracę naszą wyzyskują, oni przywłaszczyli sobie ziemię i wszystkie bogactwa, a nam każą żyć w nędzy i pracy ciężkiej.
My wszystko robimy — oni nic nie robią, tylko z pracy naszej korzystają, wzbogacają się i hulają rozpustnie.
My ziemię uprawiamy, fabryki i maszyny budujemy, wszystkie towary wytwarzamy własną ciężką pracą. Do nas przeto — do robotników powinny należeć ziemia, fabryki i wszystkie bogactwa.
Gdy robotnicy powiedzą to sobie, gdy wszyscy zrozumieją, że trzeba raz już sprawiedliwości zadość uczynić — cara, urzędników i panów wypędzić i upokorzyć, — wtenczas robotnicy zbuntują się we wszystkich miastach, powstaną jak jeden przeciwko carowi i panom, rozpoczną walkę z nimi, żądając swobody fabryk i ziemi.
Wtedy i wiejscy robotnicy pójdą na pomoc miejskim, ażeby wywalczyć sobie wolność zupełną i ziemię od panów odebrać.
Cały lud roboczy jak w miastach tak i po wsiach w imię świętej sprawiedliwości powstanie przeciw swoim ciemiężcom.
Do robotników przyłączy się większość wojska, bo przecież żołnierze to po większej części bracia i synowie robotników i chłopów, więc do swoich strzelać nie będą.
Za robotnikami pójdą i ci chłopi, którzy choć na własnej ziemi siedzą, to jednak z biedą i podatkami nie mogą dać rady.
Za robotnikami pójdą wszyscy ci, którym dał się już we znaki ucisk carski, wyzysk panów, gwałty urzędników i policji; pójdą wszyscy biedni, skrzywdzeni i prześladowani walczyć razem o swobodę i sprawiedliwość.
I nie tylko polscy robotnicy staną do walki z carem i panami, lecz i ruscy także, których car tak samo jak nas gnębi, którzy także cierpią nędzę i są wyzyskiwani przez panów.
W każdym kraju powstaną robotnicy przeciw swoim cesarzom, królom i bogaczom i wszędzie żądać będą tego samego: swobody, ziemi i fabryk.
Polscy robotnicy pójdą walczyć razem z robotnikami ruskimi — bo mają tego samego cara i tych samych urzędników. Wspólnemi więc siłami uderzą na swego wspólnego wroga.
Lecz car ze swoimi urzędnikami nie zechce odrazu ustąpić robotnikom. I panowie nie zechcą. Zbiorą sobie całą zgraję różnych swych pochlebców, zapłaconych łajdaków, co z nimi trzymać będą. Żandarmi, kozacy, żołnierze spodleni carską służbą, przekupieni pieniędzmi, bronić będą cara i panów.
Przyjdzie więc do wojny. Z jednej strony lud roboczy, z drugiej — car, urzędnicy panowie.
Która strona będzie silniejsza? Która zwycięży?
— Zwycięży lud roboczy, bo jest sto razy liczniejszy od wszystkich panów i urzędników, od wszystkich kozaków, żandarmów carskich. Na jednego łajdaka, walczącego za cara i panów, będzie stu walczących robotników, z których nie jeden wyuczył się dobrze władać bronią, będąc jako rekrut w służbie carskiej.
Jednem silnem uderzeniem, jednym zamachem robotnicy rozbiją garstkę wiernego wojska carskiego, zapanują nad całym krajem i raz na zawsze zniszczą swoich odwiecznych wrogów. Ci, co byli, sprawcami tylu naszych krzywd i cierpień, ci, którzy trzymają nas w ciągłej nędzy, niewoli i upokorzeniu będą tarzać się w prochu przed zbuntowanym i zwycięzkim ludem.
Po zwycięstwie — nowe słońce zaświeci dla całego narodu pracującego, słońce swobody i szczęścia. Razem z carem i panami przepadną wszystkie nasze krzywdy, nędza, zdzierstwo i wszystkie łajdactwa. Ludzie rozpoczną nowe życie.
Po zniszczeniu rządów carskich, po wypędzeniu wszystkich urzędników i gubernatorów
lud roboczy sam rządzić się będzie zarówno w miastach jak i po wsiach.
Jakich trzeba będzie urzędników, takich sobie robotnicy wybiorą, i to z pomiędzy siebie. Robotnicy, wybrani przez swoich towarzyszy na urzędników, nie będą mogli samowolnie postępować, tak jak dzisiaj urzędnicy carscy. Oni będą wykonywać to tylko, co im zlecą towarzysze; będą wykonywać tylko wolę ludu pracującego.
Jeżeli który urzędnik okaże się złym wykonawcą, jeżeli nie będzie postępować tak, jak tego chcą robotnicy, wtenczas będzie usunięty i zastąpiony przez innego.
Dzisiaj urzędnicy carscy postępują samowolnie, rządzą i panują nad ludem. Stąd krzywda, gwałty i zdzierstwa, jakie lud ciągłe od nich cierpi i znosi.
Po zwycięstwie zaś, nie urzędnicy będą rządzić, lecz lud roboczy, a urzędnicy, których lud wybierze, będą od niego zależni i będą robić to tylko co lud roboczy uchwali.
Wtedy dopiero będzie zupełna wolność. Każdy będzie mógł według swojej woli postępować, byle tylko nie szkodził innym. Nikt nie będzie miał prawa rozkazywać ludziom i zmuszać ich do czegoś.
Dzisiaj car i jego urzędnicy zabraniają robotnikom odzywać się swobodnie, mówić głośno o swoich krzywdach; zabraniają schodzić się i radzić publicznie nad swojemi sprawami, zabraniają łączyć się w związki; zabraniają dzieci uczyć w polskim języku, a w wielu okolicach zmuszają chłopów do prawosławnej wiary i nie pozwalają im do kościołów chodzić.
Po zwycięstwie ludu roboczego, wszystko to przepadnie; nie będzie żadnych zakazów, żadnych gwałtów nad ludźmi. Będzie zupełna wolność postępowania, wolność słowa i wolność sumienia.
Robotnicy będą się sami rządzić, sami uchwalać prawa, jakie im będą potrzebne, sami będą wybierać urzędników. A ponieważ nikt sobie źle nie życzy — więc gdy ludzie sami rządzić się będą — to wszystko pójdzie dobrze na świecie.
Ziemia, fabryki będą wspólną własnością całego narodu pracującego.
Jak słońce i powietrze należy do każdego i do wszystkich, a do nikogo wyłącznie, jak ze słońca i z powietrza każdy człowiek korzysta bez ujmy dla innych, tak samo, po zwycięstwie ludu roboczego, ziemia, kopalnie i fabryki będą własnością każdego, a zarazem własnością wszystkich pracujących i nikt nie będzie miał prawa na własny tylko użytek przywłaszczyć sobie coś z tego wspólnego dobra.
Każdy pracujący człowiek będzie właścicielem wszystkiego tego, co daje bogactwa i żywność; każdy na równi z innymi będzie właścicielem wszystkiej ziemi z jej bogactwami i wszystkich fabryk. Będzie to wspólna własność całego narodu roboczego i cały naród będzie z niej korzystać i wspólnie nią rozporządzać według swych potrzeb.
Spotykasz wtedy jakiegoś robotnika i pytasz: co on posiada; a on ci powie, że jest bogatszy od największych bogaczy, o jakich teraz słyszysz, bo do niego należy wszystka ziemia całego kraju, wszystkie lasy, wody i kopalnie, wszystkie fabryki i maszyny. Spotykasz drugiego, trzeciego, a drugi i trzeci mówią ci to samo. Każdy z nich powie ci prawdę, bo każdy będzie rzeczywistym właścicielem wszystkich bogactw kraju, bo te bogactwa będą do wszystkich należeć wspólnie a do nikogo wyłącznie.
Bywają dzisiaj rodziny zgodne i kochające się, które nie dzielą się ziemią i dobytkiem jaki posiadają. Kilka sióstr i braci, ojciec i matka, wszystko co mają posiadają wspólnie, wspólnie nad tem pracują i wspólnie rządzą swoją własnością. Wejdziesz do takiej rodziny i zapytasz, do kogo ten ogród lub ta ziemia należy, a każdy z nich odpowie razem, to nasza wspólna rodzinna własność.
Otóż taką rodziną będzie cały lud pracujący, który wszystkie bogactwa posiadać będzie wspólnie, wspólnie będzie pracować i wspólnie rządzić swoją własnością.
Jak dziś nikt nie narzeka, że niema w swem wyłącznem posiadaniu słońca lub powietrza, bo i sam korzysta zeń poddostatkiem i inni korzystają zarówno, tak samo wtenczas ludzie korzystać będą z ziemi i fabryk i bogactw wszystkich, każdy poddostatkiem i bez ujmy dla innych.
Praca będzie dla każdego krótką i przyjemną.
Wszyscy ludzie zdrowi obowiązani będą pracować. Nie będzie tak jak dziś próżniaków, co nic nie robią, a z cudzej pracy korzystają. Nie będzie pracy bezpożytecznej, takiej, jaką dziś mają lokaje i wszelka służba, która dla zbytków pańskich służy, a korzyści nie daje. Panów nie będzie, więc nie będzie próżniaków ani służby pańskiej.
Wszyscy ludzie obowiązani będą pracować na każdego przypadnie mało pracy.
Najwyżej 3 lub 4 godziny dziennie każdy będzie musiał pracować.
I to zupełnie wystarczy, żeby fabryki i gospodarstwa rolne szły doskonale.
Wszędzie będą zaprowadzone maszyny zarówno do rolnych, jak do wszelkich innych robót. A wiemy, że maszyna ogromnie ułatwia pracę i daje tę wielką korzyść, że przy małej pracy człowieka ogromnie dużo i prędko robi.
Dzisiaj robotnicy muszą pracować po kilkanaście godzin na dobę, bo tego wymaga interes panów. Dziedzic lub fabrykant woli mniej najmować robotników, a za to kazać im długo pracować w ciągu doby, gdyż to go mniej kosztuje. Chłopi, którzy pracują na własnym zagonie, ledwie mogą wydołać w pracy, która im cały dzień zajmuje, bo wszystko muszą robić własnemi rękami z pomocą niezdarnych i prostych narzędzi, nie mogą używać do pracy ani pługów parowych, ani żniwiarek, ani maszyn do młócenia, z któremi mogliby w parę godzin zrobić to, co teraz całemi tygodniami robią.
Otóż po zwycięstwie, jak panów nie będzie i nie będzie wyzysku, a cały lud roboczy będzie gospodarować wspólnie zarówno na roli jak i w fabrykach, długa praca dzienna będzie zupełnie nie potrzebna. Gdy wszyscy będą pracować z pomocą najlepszych maszyn, to na każdego nie wypadnie więcej jak 3 lub 4 godziny dziennej pracy.
Więc praca będzie krótszą, nie będzie męczyć człowieka, nie będzie mu sił wyniszczać, psuć zdrowia i życie skracać, jak to jest dzisiaj.
Robotnik, mając tylko parę godzin pracy obowiązkowej, będzie miał większą część dnia zupełnie swobodną, i będzie tej swobody używać według swej woli i potrzeb.
Oprócz tego, praca będzie przyjemną. Każdy będzie tam pracować gdzie zechce, gdzie sam sobie wybierze; będzie robić to, do czego ma upodobanie i zdolność. Przytem nie będzie się pracowało dla żadnego pana — wyzyskiwacza, nie dla żadnego cara, żeby podatki płacić, jak to jest dzisiaj, lecz tylko dla siebie samego i swej rodziny.
Robotnik, po zwycięstwie, stawać będzie do pracy z innem sercem, z inną myślą niż teraz. Teraz idąc do roboty, idzie jak na katorgę, bo musi cały dzień pracować i to nie dla siebie, a głównie dla pana, który zabiera największą część zarobku jego, zostawiając mu tylko nędzną zapłatę. Potem zaś, gdy nowy porządek zapanuje na świecie, robotnik iść będzie do pracy z lekkiem sercem i wesołą myślą, wiedząc, że po kilku godzinach będzie mieć cały dzień swobodny, wiedząc, że idzie pracować nie dla żadnego wyzyskiwacza a dla siebie samego i że za tę pracę otrzyma nie nędznych kilka złotych, lecz wszystko, co mu potrzeba do wygodnego życia.
Każdy pracujący będzie mieć wszystko, co jest potrzebne do wygodnego życia.
Po zwycięstwie robotników każdy człowiek, w jakimkolwiek zawodzie pracujący, będzie miał prawo — za to, że pracuje, brać sobie z magazynów wszystko, co mu potrzeba do wygodnego życia — jedzenie, odzież, sprzęty, różne rzeczy, ozdobne książki, co tylko zechce.
Takie prawo ustanowią robotnicy po zwycięstwie swojem.
Magazyny stać będą otworem dla wszystkich pracujących.
Każdy, który pracuje, będzie mógł brać z nich wszystko, co mu potrzeba, bez pieniędzy, a tylko za okazaniem dowodu, że jest robotnikiem, że pracę obowiązkową odbywa.
Może pomyślicie, że, jeżeli każdy pracujący będzie mógł brać sobie, co chce, to nie starczy dla wszystkich? Otóż nie. Naprzód nikt nie zechce brać więcej nad to, co spożywa lub użytkuje; na nic nie przyda się wtenczas wziąć więcej mięsa, chleba, masła nad tę ilość, którą zjeść może; na nic też będzie nikomu nabierać bezpłatnych sobie sprzętów, ubrań lub jakichbądź innych rzeczy. Sprzedać nie miał by komu, bo każdy będzie mógł sobie wziąć z magazynu; a gdyby nawet i sprzedał komu, to nie będzie miał co zrobić z pieniędzmi, jakie by wziął za to; żadnych geszeftów ani szachrajstw urządzać nie będzie można, bo na cóż to komu będzie potrzebne, gdy każdy będzie miał wszystkiego poddostatkiem — za parę godzin pracy dziennej.
Każdy więc pracujący będzie tyle tylko brać, wiele mu rzeczywiście będzie potrzeba a nic nadto. A wtedy nikomu nie zabraknie. Bo gdy wszyscy będą pracować wspólnie z pomocą najlepszych maszyn i narzędzi, to będzie taka masa wszelkich towarów, że dla każdego będzie ich dosyć.
Dzisiaj jest nawet tyle towarów, że każdemu by wystarczyło, gdyby nie to, że one do panów należą. Często przecież słychać, jak fabrykanci na kryzys narzekają; a cóż to kryzys? Kryzys — to znaczy, że towarów tak dużo, że ich wyprzedać nie można. A czyż nie wiemy, jaką to masę zboża, bydła i najrozmaitszych rzeczy wywożą ciągle kupcy z kraju — w dalekie strony, za morze, do Azji, do najdalszych zakątków świata. Codziennie tysiące wagonów towarowych wywozi najrozmaitsze rzeczy za dziesiątą granicę, choć w kraju tylu ludziom wszystkiego brakuje.
Po zwycięstwie ludu roboczego, tego nie będzie. Towarów będzie jeszcze więcej, niż obecnie, bo wszyscy z pomocą najlepszych maszyn pracować będą, lecz te wszystkie towary zamiast gnić, jak teraz, w zamkniętych magazynach, zamiast wędrować w dalekie i dzikie kraje, będą do użytku wszystkich pracujących — leżeć w magazynach na oścież otwartych — jako wspólna własność całego pracującego narodu.
Tak więc towarów nie zabraknie i każdy za swoją pracę będzie mógł brać wszystko, co mu do życia wygodnego będzie potrzebne.
Dzieci i starzy ludzie wolni będą od pracy.
Dzieci i młodzież do dwudziestego roku życia nie będzie pracować, lecz będzie się uczyć w szkołach i uniwersytetach.
Wszystkie szkoły i zakłady naukowe będą dla wszystkich bezpłatne i przystępne.
Do dwudziestego roku życia każdy, oprócz ogólnej nauki, dającej rozum człowiekowi, wyuczy się także fachu, który sam sobie wybierze. Kto zechce pracować na roli, ten będzie mógł uczyć się umiejętnego gospodarstwa w szkołach rolniczych.
Tym sposobem wszyscy ludzie będą rozumni, będą posiadali naukę i wiadomości do każdego zajęcia potrzebne. Nie będzie ludzi ciemnych, nie będzie głupców i niedołęgów. Nauka w młodych latach dobyta uczyni wszystkich ludzi światłymi i uczciwymi.
Starzy ludzie, którzy już 45 lat przeżyli, będą wolni od pracy obowiązkowej, bo starym należy się odpoczynek i praca w późnym wieku jest nazbyt ciężką dla ludzi.
Starzy ludzie tak samo jak wszyscy będą mieli prawo brać z magazynów wszystko, co im będzie potrzebne, bo kto przez 25 lat napracował się uczciwie i pożytecznie, ten powinien mieć na starość spokój i wszystkie wygody.
Mieszkanie, odzież, sprzęty i wszystko, co człowiekowi służy do osobistych potrzeb, będzie wyłącznie własnością każdego.
Wspólną własnością narodu roboczego będzie tylko ziemia, lasy, wody, kopalnie, fabryki, maszyny, narzędzia pracy, koleje żelazne, okręty i wszelkie magazyny.
Wszystkie zaś inne rzeczy, które robotnik weźmie za swą pracę z magazynów również, jak mieszkanie, nie będą wspólną własnością, lecz wyłącznie każdego robotnika.
To, co robotnik weźmie sobie za swą pracę, to będzie tylko jego własnością — świętą i nietykalną. Do jego mieszkania, do jego sprzętów, odzieży i wszystkiego, co ma w mieszkaniu, nikt oprócz niego nie będzie mieć prawa.
Każda rodzina w swoim domu będzie rozporządzać się samo wolnie, jak zechce i nikt do niej nie będzie mógł się wtrącać. Każdy będzie panem u siebie.
Takie to będzie życie człowieka, gdy robotnicy zwyciężą cara i panów i gdy swój porządek zaprowadzą na świecie.
Od kołyski do grobu — swoboda, szczęście i dobrobyt towarzyszyć będą każdemu człowiekowi.
Znikną zbrodnie, szachrajstwa i podłości, które nędza i wyzysk płodzi.
Większość chorób przepadnie, gdy nie będzie nędzy i pracy uciążliwej. Życie ludzkie, w zdrowiu i dostatku spędzone, będzie o wiele dłuższe niż dzisiaj. Światło nauki ogarnie wszystkich ludzi, wypleniając głupie zabobony i złe instynkty.
Utracony raj wróci znowu na ziemię.
Nie jednemu z was, czytając opis tego, co uchwalili żeby robić robotnicy miejscy, przychodziło do głowy pytanie dlaczego po zwycięztwie ludu roboczego ziemia ma być wspólną własnością robotników?
Czy nie lepiej by było, żeby wszystką ziemię podzielić na równe części i każdemu dać taki równy kawałek ziemi?
Otóż robotnicy miejscy na swoich zjazdach dużo nad tem myśleli i radzili, jak byłoby lepiej; między nimi było wielu uczonych, co dobrze się znali na gospodarstwie rolnem, i wszyscy oni doszli do tego przekonania, że daleko lepiej będzie mieć wspólną ziemię niż podzieloną.
Opowiemy właśnie dlaczego lepiej.
Gdyby naprzykład całą ziemię Królestwa Polskiego podzielić na równe części pomiędzy robotników, to każdemu by wypadło 7 morgów. Jeden by otrzymał lepszy grunt, a drugi — gorszy, zależnie od okolicy; w Sandomierskiem każdy miałby pewną ziemię, na Mazowszu lub w Piotrokowskiem wielu dostałoby same piaski. Więc nie byłoby sprawiedliwości; jedni byliby zamożniejsi, a drudzy żyliby w nędzy.
I co taki kawałek ziemi dałby robotnikowi? Mając go na swoją wyłączną własność, musiałby tam na nim pracować i to pracować ciężko, od rana do nocy, tak jak dziś pracują chłopi na swych kilkumorgowych zagonach. Ani maszyn, ani dobrych narzędzi, ani dobrego nawozu nie mógłby używać, gdyż to drogo kosztuje i nie opłaca się w małem gospodarstwie; wielu dostałyby się grunta bez łąki, bez żadnego lasu, bez wody, jak to przy podziale być musi. Inni znowu dostawaliby kawałek samego lasu bez pola. Taki podział do niczego dobrego by niedoprowadził. Robotnik, siedząc na swoim kawałku ziemi, musiałby ciężko pracować, a miałby z tej pracy niewiele. Trafiłyby go neurodzaje, różne klęski, którym przy wielkiem gospodarstwie można zaradzić, a przy małem nie można.
Chcąc żeby ziemia dobrze rodziła, trzeba prowadzić gospodarstwo umiejętnie, zasiewać najlepsze gatunki zboża, zasilać ziemię kosztowną mierzwą, używać dobrych narzędzi i maszyn — do orki, do siewu ziarna, a na to wszystko trzeba dużo pieniędzy i jeden człowiek, sam pracując na małym kawałku ziemi, nie miałby tego wszystkiego.
Gdyby więc robotnicy wiejscy wszystką ziemię pomiędzy sobą podzielili i pojedynczo gospodarowali, każdy na swoim kawałku, to niewiele by im z tego przyszło; biedowaliby tak samo, jak dzisiaj biedują gospodarze wiejscy, co po kilka morgów ziemi mają, a pracowaliby przytem ciężko.
Co innego zupełnie, gdy robotnicy miejscy zamiast dzielić ziemię na kawałki, posiadają ją jako swą wspólną własność.
Wtedy zaprowadzą wielkie gospodarstwo, takie jakie dzisiaj tylko u najbogatszych panów widzieć można.
Wspólnie gospodarując na wielkich obszarach ziemi, robotnicy będą mogli posługiwać się najlepszemi narzędziami i maszynami, jakie tylko są używane w gospodarstwie. Będą mieć pługi parowe, żniwiarki i siewniki, młockarnie parowe i wiele innych maszyn, przy pomocy których będą mogli w kilka dni zrobić to, co dzisiaj chłop na swojem gospodarstwie całemi miesiącami robi. Najlepsze nawozy będą użyźniać ziemię; wszelkie gatunki zboża i najkosztowniejszych roślin będą uprawiane; gdzie trzeba grunt osuszyć lub wodę przeprowadzić, tam będą wszędzie porobione kanały. Na wspólnym obszarze ziemi nie zabraknie pastwisk, łąk obszernych, lasów, wody. W rzekach, jeziorach i stawach będzie można zaprowadzać wzorowo urządzone gospodarstwo rybne; w lasach można będzie hodować wszelką zwierzynę; na pastwiskach — utrzymywać prześliczne stada bydła, koni, owiec.
Jednem słowem robotnicy, gospodarując wspólnie na wielkich obszarach ziemi, sto razy więcej zyskują, niż gdyby każdy siedział na swoim małym kawałku.
Przy wspólnem wielkiem gospodarstwie na każdego robotnika wypadnie tylko parę godzin pracy dziennej. Maszyny zastępować będą w znacznej części ludzi, uczynią pracę lekką, niemęczącą i krótką.
Ziemia uprawiana umiejętnie, dobremi pługami orana, zasilana najlepszą mierzwą, zasiewana najlepszemi gatunkami zboża, rodzić będzie daleko więcej.
Tak więc, przy wspólnem wielkiem gospodarstwie robotnicy przy małej pracy będą mieć obfite owoce.
Małe pojedyncze gospodarstwo — to praca ciężka i bieda. Wielkie gospodarstwo wspólne — to mała praca i bogactwo.
Oto dlaczego lepiej mieć wspólną ziemię i wspólnie na niej gospodarować!
Wiemy więc teraz jak i kiedy robotnicy wiejscy otrzymają ziemię.
Gdy razem z robotnikami miejskimi powstaną na cara i panów, gdy zwyciężą tych swoich odwiecznych wrogów, wtedy staną się właścicielami wszystkiej ziemi i wszystkich bogactw.
Pamiętajcie o tem!
Car wam ziemi nie da, panowie wam nie dadzą, lecz wy ją sami weźmiecie, gdy razem z robotnikami wszystkich miast pójdziecie zwyciężać carskich kozaków.
Trzeba wam będzie naprzód rozpędzić na cztery wiatry wszystkich urzędników carskich, gubernatorów, żandarmów, a wtedy dopiero będziecie mieć ziemię i swobodę. Z panami łatwo sobie poradzić.
Bądźcie więc w pogotowiu bracia robotnicy. Gdy posłyszycie, że w miastach lud roboczy rozpoczął walkę z carem i panami, gdy miejscy robotnicy zawezwą was do pomocy — bądźcie gotowi nie dajcie na siebie czekać długo!
Całemi masami przybywajcie wtedy do miast — żeby dopomóc zwalczać rząd carski i panów.
Spieszcie na pomoc, niosąc robotniczą czerwoną chorągiew na przodzie.
Spieszcie z okrzykiem — precz z carem! precz z panami!
Zanim ten czas nadejdzie, łączcie się pomiędzy sobą, zmawiajcie się przeciw panom, i wszędzie, gdzie tylko są robotnicy, rozpowszechniajcie „dobrą nowinę“, — żeby cały lud roboczy wiedział — jak swą dolę polepszyć, jak zdobyć sobie swobodę i ziemię.
Dzisiaj, kiedy tyle bogactw jest na świecie, każdy człowiek powinienby mieć życie wygodne, a cóż dopiero robotnicy, którzy wszystkie te bogactwa własną pracą stwarzają. Oni budują maszyny i fabryki, koleje żelazne i parostatki, stawiają wspaniałe gmachy, muzea i teatry; oni dobywają z kopalń węgiel, żelazo, złoto, drogie kamienie, tkają sukno i płótno, zbierają zboże na roli, kopią kanały i tunele, na rzekach stawiają mosty; jednem słowem, co tylko jest zrobionego na świecie, czem się tylko świat karmi, chlubi i pyszni, począwszy od zwykłego chleba, a skończywszy na najkosztowniejszych rzeczach i największych zbytkach, wszystko to praca robotników, dzieło ich rąk własnych.
Czy więc nie jest rzeczą słuszną i sprawiedliwą, żeby robotnicy, którzy wszystkie te bogactwa swoją ciężką pracą wytwarzają, sami z nich korzystali? Czyż nie jest rzeczą słuszną, żeby ci, którzy wszystkich karmią i odziewają, którzy świat ozdabiają dziełami pracy swojej, sami nie byli w nędzy i głodzie.
Żaden uczciwy człowiek temu nie zaprzeczy; kto ma choć trochę sprawiedliwości w sobie, zgodzi się na to, że kto pracuje, ma prawo korzystać z owoców swej pracy; ponieważ więc robotnicy wytwarzają wszystkie wygody życiowe, przeto powinni także móc z nich korzystać.
Natura daje ludziom surowe materjały, praca robotników przerabia je na przedmioty użyteczne i przyjemne. Czem by się stał cały naród i kraj bez pracy robotników? Dziką pustynią, w którejby ludzie żyli jak zwierzęta, bez mieszkań, odzieży, narzędzi, żywiąc się tem, co spotkają na drodze; nauki i sztuki piękne zniknęłyby wówczas bez śladu.
Ci, którzy teraz najbardziej zadzierają głowy do góry, chełpiąc się swoją władzą, bogactwem lub rozumem, bez pracy robotników nie mieliby tego wszystkiego.
Prawdą więc jest zupełną, że każdy kraj i państwo wszystko pracy robotników zawdzięczają, że bez niej świat by zdziczał zupełnie.
Czyż jest co oprócz powietrza i słońca, co by nie było wytworzone pracą robotników? Z dziewiczej ziemi niema korzyści, dopóki robotnicy jej nie uprawią; zwierzyny nie możnaby upolować, gdyby robotnicy nie zrobili strzelby lub jakiej innej broni; wełna nie może służyć do odzieży, nim ją robotnicy nie zamienią w przędzę i tkaninę; wszystkie rzeczy, wydobyte z kopalń, jak np. węgiel, żelazo, złoto, leżałyby wieki całe nietknięte w głębi ziemi, gdyby ich robotnicy nie wydobywali i nie przerabiali na użyteczne przedmioty.
Jeżeli więc robotnicy dają społeczeństwu wszystkie wygody życia, mają zatem i sami prawo do korzystania ze wszystkich tych wygód. Mają prawo do wygodnych mieszkań, dobrego jedzenia, ładnych i wygodnych ubrań, do szkół, teatrów, bibljotek.
Tymczasem na świecie dzieje się zupełnie inaczej; robotnicy, którzy wszystko wytwarzają, sami cierpią ciągły niedostatek, często nawet głód i nędzę najstraszniejszą. Zamiast życia wygodnego, które im się według sprawiedliwości należy, żyją tak nędznie, jak gdyby mieszkali w kraju dzikim. Naokoło nich wznoszą się wspaniałe pałace, wygodne pokoje ich ręką wzniesione, a oni sami muszą się cisnąć w suterenach i na poddaszach, w izbach ciasnych, wilgotnych i ciemnych; stoją magazyny przepełnione rozmaitemi towarami, a robotnicy, którzy te towary wytworzyli, zaledwie mają na kawałek prostego chleba; bogaci ludzie bawią się po teatrach, uczą się w bibljotekach i uniwersytetach, tylko dla robotników jest to wzbronione, gdyż nie mają ani czasu, ani pieniędzy na to, żeby się bawili lub uczyli.
Ci, którzy wszystkie wygody życia pracą własną stwarzają, sami z wygód tych nie korzystają zupełnie.
Skąd pochodzi ta nędza robotników?
Ludzie, którzy się głębiej nad tem nie zastanawiali tłumaczą to sobie w rozmaity sposób.
Mówią, że nędza robotników jest skutkiem tego, że za mało bogactw na świecie. Lecz spojrzyjmy tylko uważniej naokoło siebie, jaka masa zbytku, przepychu i wszelkiego rodzaju towarów! Dawniej mniejsza była nędza po naszych miastach, a jednak cały kraj nie miał wtenczas tylu bogactw wszelkiego rodzaju, co dzisiaj jedno miasto, taka Łódź lub Warszawa. Czyż można mówić, że jest za mało bogactw dla wszystkich ludzi, wtenczas, gdy magazyny stoją przepełnione towarami, a fabrykanci skarżą się, że ich wyprzedać nie mogą; kiedy codziennie tysiące wagonów wywozi z kraju zboże, płótno, sukno i wiele innych przedmiotów w dalekie strony świata. A przytem zwróćmy uwagę na to, jakie mnóstwo towarów mogą dziś wytworzyć fabryki z pomocą dzisiejszych wynalazków i różnych ulepszeń technicznych.
Toż przecież w samem tylko Królestwie Polskiem produkuje się zboża i różnych innych towarów na 600 miljonów rubli rocznie, a mimo to robotnicy nie mają potrzebnych im rzeczy, bo nie mają za co ich kupować.
Więc nie to jest przyczyną nędzy, że za mało bogactw w kraju, bo bogactw jest aż nadto i starczyłoby dla wszystkich robotników.
A może przyczyną nędzy jest to, że za mało pieniędzy na świecie?
Pieniędzy na świecie jest dużo, tylko że robotnicy mają ich za mało. Kraj taki, jak Polska, który ma dużo zboża, fabryk, ogromne pokłady węgla i inne bogactwa, ma także i pieniędzy dużo. Obrachujmy, ile to banknotów spoczywa po bankach i kasach różnych bogaczy, jakie to olbrzymie kapitały są w ciągłym ruchu! Jeden naprzykład Szajbler otrzymuje rocznie za swoje towary 15 miljonów rs., Poznański przeszło 7 miljonów rs., a takie Towarzystwo Sosnowickie i kompanje francuskie w Dąbrowie Górniczej czy mało mają pieniędzy? A te żydowskie i rządowe banki? Toż tam leżą całe setki miljonów rubli, a co z tego mają robotnicy? Gdyby nawet było dwa razy więcej pieniędzy w kraju, nie zmniejszyłaby się przez to nędza robotników, bo te pieniądze nie dostawałyby się do ich kieszeni, lecz napełniłyby tylko kieszenie kapitalistów.
Więc nie to, że za mało pieniędzy w kraju, jest przyczyną nędzy robotników.
To cóż w takim razie? Może to, że ludzi za dużo?
Wielu mówi i myśli, że gdyby wojna lub zaraza przerzedziła ludzi, to nędza by się zmniejszyła i los robotników poprawiłby się znacznie.
A jednakże ludzi nie jest za dużo w porównaniu do zapasów bogactw, jeżeli magazyny stoją przepełnione towarami i olbrzymie masy bogactw wywozi się ciągle z kraju w dalekie strony świata. Bogactwa, które są w kraju, mogłyby aż nadto wystarczyć dla wszystkich jego mieszkańców, gdyby nie to, że panowie kapitaliści rozporządzają się niemi samowolnie i zagarniają wszystko do swojej kieszeni. Nie można więc skarżyć się na to, że za dużo jest ludzi i że dla wszystkich wystarczyć nie może bogactw krajowych.
Przecież wywozi się za granicę mnóstwo zboża, fabryki większą część swoich towarów wysyłają w dalekie strony, czyż to wszystko nie wystarczyłoby dla wygodnego życia miejscowych robotników? Widzimy zresztą inne kraje, gdzie ludzi jest daleko więcej niż u nas, a mimo to robotnicy żyją daleko lepiej. U nas w Polsce na jedną milę kwadratową wypada 3.547 mieszkańców, w Niemczech zaś — 5.146, w Saksonji — 13.134, w Anglji — 10.968 osób, więc tam daleko więcej jest ludzi niż u nas, a przecież tam robotnicy żyją daleko lepiej.
Więc nie przeludnienie, nie nadmiar ludzi jest przyczyną nędzy robotników.
Mówią jeszcze, że nędza jest przeznaczeniem, od samego Boga pochodzącem, że ona zawsze była i będzie na świecie. Jest to wielkie kłamstwo. Nauka dowodzi, że były czasy, kiedy wszyscy ludzie zarówno korzystali z bogactw swego kraju, a dzisiaj widzimy, że w wielu miastach zagranicznych, naprzykład w Ameryce i w Anglji, robotnicy nie znają takiej nędzy, jaka w naszym kraju trapi ludzi pracujących.
Więc nędza nie jest przeznaczeniem człowieka, jeżeli nie zawsze ona była i nie wszędzie panuje teraz.
Zresztą ci, którzy mówią, że nędza jest przeznaczeniem od Boga, wiedzą przecie, że Bóg jest sprawiedliwy i, dając takie bogactwa próżniakom, nie skazywałby na nędzę robotników, nie odbierałby im tego, co oni w pocie czoła wyrobili.
Nędza robotników jest krzywdą i niesprawiedliwością, jest przeto dziełem ludzkiem nie zaś boskiem.
Plotą jeszcze inni takie brednie, że tylko pijak lub próżniak jest w nędzy, że pijaństwo jest główną przyczyną niedostatku i biedy. Ale przecież robotnik, który po kilkanaście godzin dziennie pracuje, nie może być uważany za próżniaka. Czyż nie widzimy tylu ludzi, którzy wcale nie są pijakami, a jednakże ciągle borykają się z nędzą?
Takiemi to sposobami tłumaczą sobie ludzie, skąd bierze się nędza robotników. Jak widzimy, są to wszystko gadania głupie i co gorsza — bardzo szkodliwe. Rozsiewają ten fałsz umyślnie fabrykanci i ich zausznicy, którzy po gazetach piszą, a to dlatego, żeby przed robotnikami ukryć prawdę i zamącić im głowę bo się tej prawdy boją; strach ich bierze, żeby robotnicy nie poznali prawdziwej przyczyny swojej nędzy.
Nędza bowiem robotników nie pochodzi ani z braku bogactw lub pieniędzy, ani z przeludnienia, ani z woli boskiej: nędza robotników powstaje z wyzysku ich pracy przez fabrykantów, i oto dlaczego tak usilnie starają się zakryć przez robotnikami prawdziwą przyczynę ich biedy.
Fabrykanci nas wyzyskują; za mało płacą, za dużo pracy wymagają i dlatego znosimy nędzę, dlatego musimy żyć jak bydlęta robocze. Jest to jasne jak słońce. Każdy to czuje i wie o tem, tylko się boi mówić. Zahukany przez fabrykantów, obałamucony przez ich pismaków i księży, powtarza za nimi wszystkie te brednie sam siebie oszukując.
Bo przecież każdy robotnik wie o tem doskonale, że gdyby od fabrykantów większą płacę dostawał, to miałby mieszkanie i jedzenie lepsze, i dzieci jego nie chodziłyby głodne i obdarte, i na czarną godzinę mógłby zaoszczędzić sobie cokolwiek pieniędzy. Każdy wie o tem, że gdyby miał krótszy dzień roboczy, to czułby się silniejszym i zdrowszym, miałby więcej czasu na sen, odpoczynek i różne przyjemności.
Zobaczymy, jak żyją robotnicy w innych krajach, naprzykład, w Ameryce. Tam robotnik zarabia zwykle dwa do trzech rubli dziennie, czasem nawet cztery i pięć, pracuje zaś nie dłużej nad 8 godzin na dobę. Taki robotnik zajmuje porządne, zdrowe mieszkanie, złożone z dwóch pokojów, jada dwa razy dziennie mięso, ma wino do obiadu i do wieczerzy, a gdy wyjdzie na ulicę, trudno go odróżnić z ubrania od każdego zamożnego mieszkańca kraju; bywa często w teatrze i na koncertach, chodzi do bibljotek, uczęszcza na odczyty — jednem słowem, żyje jak w kraju cywilizowanym żyć powinien, nie zaś jak bydlę robocze. A dlaczego? Ponieważ w Ameryce robotnicy zdobyli sobie większą płacę i krótszy dzień roboczy i to wybawiło ich z nędzy.
Jest więc rzeczą jasną, że prawdziwą przyczyną nędzy robotników jest niska płaca i zbyt długi dzień roboczy, czyli innemi słowami — wyzysk fabrykanta. Dlatego też fabrykantom i ich przyjaciołom tak bardzo idzie o to, żeby robotnicy nie wiedzieli, skąd ich nędza pochodzi; dlatego ich bałamucą głupiemi gadaniami o tem, że za mało pieniędzy na świecie, że ludzi za dużo i t. d. Ma się rozumieć, fabrykanci nie chcą i boją się tego, żeby robotnicy wiedzieli, że są wyzyskiwani i że dlatego nędzę cierpią; lecz dla robotników to żadna racja, że fabrykanci chcą ich obałamucić w swoim własnym interesie. Robotnicy powinni poznać prawdę i zrozumieć położenie swoje.
A dlaczego fabrykanci wyzyskują robotników. Na to każdy łatwo odpowie. Wyzyskują po to, żeby mieć więcej pieniędzy. Im mniej fabrykant zapłaci robotnikowi, im więcej zaś pracy weźmie od niego, tem większy otrzyma zysk ze swego interesu. Niech naprzykład każdy sobie obliczy, na jaką sumę zrobiono fabrykantowi towarów w ciągu tygodnia i porówna z tą płacą, którą tygodniowo otrzymuje, a zobaczy dokładnie, o ile to on więcej daje fabrykantowi, niż od niego dostaje. Górnik w kopalniach węgla w Dąbrowie zarabia dziennie 8 lub 10 złotych, a wydobywa dziennie 36 do 45 korcy węgla: korzec węgla sprzedaje się na miejscu po 20 kopiejek, a więc jeden górnik daje właścicielowi kopalń dziennie węgla na 10 lub 13 rubli, sam zaś bierze za to 8 lub 10 złotych.
Tak samo i w innych rzemiosłach i fabrykach zawsze robotnik otrzymuje dziewiątą, piętnastą, dwudziestą część tej wartości, którą daje fabrykantowi swoją ciężką pracą. Mówią, że fabrykantowi należy się zysk. Ale to kłamstwo, bo fabrykant nie stawiał fabryk i maszyn, nie dobywał materjału. Fabryki i maszyny zbudowali mu robotnicy, którym on tak samo marnie za to zapłacił; robotnicy też wydobyli jego materjał, Szajblerowi, (właściciel wielkich tkalni i przędzalni w Łodzi) dają robotnicy rocznie towaru za 15 miljonów rubli, a on im płaci za to rocznie jeden miljon i 93 tysiące (6-ciu tysiącom robotników którzy u niego pracują). Poznańskiemu (takiż sam fabrykant łódzki) dają robotnicy rocznie towaru za 7.250.000 rubli, a on im daje za to tylko 600.000 rs. (pracuje u niego 3.000 ludzi).
Nierówna korzyść i nierówna zamiana! Tym to właśnie sposobem, że mniej daje, a więcej bierze, fabrykant bogaci się, zwiększa swoje kapitały i zbytki. Co zagrabi od robotników, to stanowi zysk jego.
Widzimy zatem, że bogactwo fabrykanta pochodzi z wyzysku pracy robotników.
Dlatego to wyzyskiwanie robotników jest interesem każdego fabrykanta i kapitalisty.
Z tego wszystkiego, cośmy dotąd powiedzieli, widzimy jasno, że robotnikom dzieje się wielka krzywda. Oni, którzy sami wytwarzają wszelkie bogactwa, mają niezaprzeczone prawo do wygodnego życia, a jednak żyją w ciągłym niedostatku. Nie mają tego, co im się według sprawiedliwości należy. Nie mają zaś dlatego, że fabrykanci sobie chowają do kieszeni te pieniądze, które robotnikom za ich pracę dostać się powinny.
Jest to krzywda i grabież. Robotnicy powinni otrzymywać tyle od fabrykantów, żeby mogli żyć wygodnie i dostatnio, żeby mogli korzystać z tych wszystkich bogactw, jakie własną pracą wytworzyli. A jeżeli płacą im tak mało, że oni muszą wyrzec się wszelkich wygód i znosić ciągły niedostatek, to znaczy, że ich krzywdzą i okradają.
Zastanówmy się teraz nad tem, jakie są interesy fabrykantów, a jakie robotników.
Fabrykantowi głównie idzie o to, żeby mieć jak największy zysk pieniężny.
Dlatego też jego interesy są następujące:
żeby płaca była niską, bo im mniej robotnikom zapłaci, tem więcej pieniędzy zostanie w jego własnej kieszeni;
żeby dzień roboczy był długi, bo im dłużej robotnicy pracują, tem więcej wytworzą dla fabrykanta towarów, a także dla tego, że przy długim dniu roboczym fabrykant mniej robotników potrzebuje wynajmować, przez co koszty jego są mniejsze: — interesem fabrykanta jest także,
żeby była płaca od sztuki, a nie zaś dzienna, gdyż robotnik pracujący od sztuki pracuje z większą pilnością i natężeniem.
Wreszcie interesem fabrykanta jest, żeby robotnik pozostawał ciemny, jak najmniej czytał i po za obrębem swego fachu nie miał o niczem pojęcia. Taki bowiem nieokrzesany, ciemny robotnik daje się łatwiej wyzyskać, słucha i znosi wszystko w pokorze, z czem fabrykantowi jest bardzo dogodnie. Takie są interesy fabrykantów.
Interesy zaś robotników są zupełnie inne. Musimy rozpatrzyć je szczegółowo.
Od wysokości płacy zależy w zupełności byt robotników. Niska płaca jest główną przyczyną ich nędzy. Fabrykanci w swoim własnym interesie starają się zawsze płacić jak tylko można najmniej — tyle, ile robotnikowi potrzeba, by nie umarł z głodu. Im bowiem nie idzie zupełnie o dobrobyt robotników, lecz jeno o to, żeby oni swoją pracę mu dawać mogli, a jak tam mieszkają, co jedzą, czy wystarcza im na utrzymanie rodziny, to już fabrykanta nie obchodzi wcale. Robotnik zaś na to wszystko nie może pozostawać obojętny, potrzebuje on płacy wyższej, bo to jedno tylko może go wybawić z nędzy, która go dusi obecnie.
Płaca powinna być tak wysoka, żeby robotnikowi i jego rodzinie zapewniła życie dostatnie, wygodne i zdrowe, i żeby mu pozwoliła zaoszczędzić sobie pewną część zarobku na czarną godzinę. Jest to bardzo ważne. Dzisiaj robotnik otrzymuje tak mały zarobek, że nic sobie zaoszczędzić nie może, i gdy nadchodzi starość, choroba lub dłuższy brak roboty, to musi z głodu umierać, albo jak żebrak korzystać z pańskiej dobroczynności.
Przytem jest rzeczą użyteczną dla robotników, żeby płaca nie była od sztuki, lecz dzienna. Płaca od sztuki zmusza robotnika pracować z większym wysiłkiem, korzyści zaś nie daje mu żadnych. Częstokroć bowiem tak bywa, że jeżeli robotnik, napracowawszy się bardzo w ciągu tygodnia, zrobi więcej niż zwykle, to mimo to fabrykant nie zapłaci mu więcej i bez ceremonji urwie mu coś z zarobku pod jakimkolwiek pozorem. Fabrykant na tem bardzo dobrze wychodzi, bo ma więcej roboty, a płaci tak samo, dla tego też zaprowadza u siebie płacę od sztuki. Ale robotnik na tem traci, bo tylko utrudzi się daremnie. Oprócz tego praca od sztuki ułatwia majstrom i fabrykantom czynienie takich różnych szachrajstw z zarobkiem robotnika, przed któremi nie łatwo się obronić. Kiedy płaca jest dzienna, to wtenczas szachrować fabrykantowi trudniej: robotnicy pracują z mniejszym wysiłkiem, a zarabiają tak samo jak wówczas, kiedy im płacą od sztuki.
Taki dzień roboczy, jaki dziś po fabrykach panuje, jest dla robotników zabójczy: wyniszcza ich siły, nadweręża zdrowie, odejmuje czas z koniecznego odpoczynku.
Najodpowiedniejszym dla robotników jest ośmiogodzinny dzień roboczy.
Gdyby robotnicy pracowali tylko 8 godzin na dobę, traciliby mniej sił fizycznych, i życie ich przez to stawałoby się dłuższe. Cała masa chorób, jakie obecnie dręczą wielu robotników: suchoty, reumatyzmy, zapalenia oczu i t. d. zmniejszyłyby się ogromnie przy takiem ograniczeniu pracy. Oprócz tego, robotnicy mieliby więcej czasu na odpoczynek, sen, zabawę, na zajmowanie się nauką i sprawami swojemi.
Nie dość tego.
Gdyby ośmiogodzinny dzień był po fabrykach zaprowadzony, robotnicy łatwiej dostawaliby zarobek, gdyż fabrykant potrzebowałby wtenczas więcej robotników. Tam gdzie 100 ludzi pracuje po 12 godzin na dobę — przy 8 godzinach pracy musiałoby robić 150, żeby taką samą ilość towarów wyrobić fabrykantowi. Fabrykanci, będąc zmuszeni do zaprowadzenia 8 godzinnego dnia roboczego, nie chcieliby jednakże zmniejszyć swojej produkcji, gdyż to by zaszkodziło ich interesom, i dla tego musieliby przyjmować więcej, niż teraz robotników.
Następstwa tego miałyby ogromną doniosłość. Nietylko że cała masa ludzi, będących w ostatniej nędzy, znalazłaby środki do życia, lecz także podniosłaby się płaca robocza.
Jedną z głównych przyczyn, że dzisiaj u nas są tak małe zarobki, jest to, że za dużo jest wszędzie ludzi, nie mających pracy, którzy się o nią dobijają, zgadzając się robić za byle jakie wynagrodzenie. To utrudnia strejkowanie i fabrykantowi pozwala mniej dbać o robotników. Jeżeli jest dużo ludzi, chcących wynająć się do roboty, to rzecz jasna, że cena ich pracy czyli ich zarobek musi się stać niski.
Otóż gdyby został zaprowadzony 8 godzinny dzień roboczy, to ponieważ zmniejszyłaby się liczba robotników bez zajęcia przeto płaca wszędzie by się podniosła.
Mamy przykład za granicą.
W Anglji naprzykład dawniej robotnicy pracowali w fabrykach tkackich po 12 godzin dziennie i dostawali 16 szylingów (8 rs.) tygodniowo: kiedy zaś wywalczyli sobie 10-godzinny dzień roboczy, zaczęli pobierać w tychże fabrykach tkackich po 22 szylingi (11 rs.) na tydzień. Tak więc 8 godzinny dzień daje robotnikowi zdrowie, czas swobodny, dłuższe życie i większy zarobek, a nadto ocala od nędzy i głodu, tych, którzy teraz pozostają bez zajęcia.
Rozum jest potęgą człowieka; jeżeli zaś komu, to robotnikowi głupota najwięcej szkodzi. Robotnik nieuświadomiony, nie znający swojej sprawy, będzie się dawał fabrykantowi wyzyskiwać i poniewierać jak bydlęciem roboczem. Uwierzy on we wszystkie brednie, jakie mu prawić będą ci, którzy właśnie czyhają na jego pracę. Uwierzy, iż jego nędza pochodzi z woli boskiej, że on powinien wszystko znosić w pokorze, nie dopominając się nigdy o swoje prawa, nie skarżąc się nawet na ten ucisk, który go gnębi. Z takim fabrykantowi jest najdogodniej; dlatego też z wielką niechęcią spogląda on na to, gdy robotnicy czytają książki nie pisane według jego woli, gdy schodzą się, radzą i myślą nad swojemi sprawami. Dobre zrozumienie swoich interesów dało właśnie zagranicznym robotnikom taką siłę, że mogli oni swój byt polepszyć i teraz wszyscy ich szanują, a fabrykanci nie śmią tak bezczelnie wyzyskiwać jak u nas. Oświeconych robotników boją się fabrykanci, głupimi — wszyscy poniewierają.
W każdym kraju robotnicy stanowią najważniejszą klasę ludzi, gdyż z pracy ich żywi się cały naród, utrzymuje się rząd. Od robotników przeto bardzo wiele zależy i dlatego też rozmaici wyzyskiwacze starają się ich swoim wpływem usidlić. Fabrykanci usiłują w nich wmówić, że nie może być inaczej, niż jest teraz; księża straszą piekłem, chcą ich przekonać, że nędza jest przeznaczeniem człowieka i wolą Boga; to znowu książki i gazety przez najemnych pismaków wydawane, niby to naukowo tłumaczą robotnikom, że fabrykant jest ich prawdziwym przyjacielem i opiekunem i co tylko może, to dla nich robi. W taki to sposób robotnik, bałamucony z różnych stron przez swoich wyzyskiwaczów, powinien dobrze rozumieć swoje położenie i sprawę swoją, żeby mógł zawsze odróżnić, kto jego wróg, a kto rzeczywisty przyjaciel, co jest szkodliwe a co korzystne dla niego. I jedynie wiedza może być tutaj jego wiernym i niezawodnym przewodnikiem.
Jeżeli więc wyzyskiwacze nasi, fabrykanci, panowie i księża, usiłują w nas wmówić, dla swojej własnej korzyści, że nauka nam nie potrzebna, że tylko ludzie bogaci mogą sobie pozwalać na taki zbytek, to my — robotnicy — powinniśmy zadać kłam temu gadaniu i, szanujący swoją godność ludzką, starać się o jak największą oświatę. Rozum bowiem tylko odróżnia człowieka od bydlęcia, i kto dobrowolnie wyrzeka się światła nauki, ten sam siebie poniża i w bydlę robocze przemienia. — Wiedza jest potęgą, bo ona otwiera przed człowiekiem nowe drogi do szczęścia, pokazuje mu takie rzeczy, jakich bez niej nie dojrzy, otwiera mu, jak gdyby na nowo, oczy i uszy i tym sposobem pokazuje mu jasno całą prawdę, pokazuje, co ma robić, ażeby oswobodzić się od nędzy i udręczeń swoich.
Nieoświecony robotnik stąpa jak ślepy po omacku, niepewny, bojący się wszystkiego: tysiące kłamstw i bredni słyszy dokoła siebie i temu wierzy: pracuje, nędzę cierpi, i nie widzi żadnego końca dla swej biedy.
Robotnik zaś oświecony, który czyta, myśli i zastanawia się nad swoim losem, staje się człowiekiem odważnym i pewnym siebie. Wszystkie kłamstwa pierzchają przed nim jak zdradliwe cienie. Poznawszy, że jako człowiek ma prawo do dobrego życia, do odpoczynku i swobody, będzie starał się o to, ażeby dla siebie i dla swoich towarzyszy zdobyć byt lepszy. Poczuwszy swoją godność ludzką, nie pozwoli już siebie wyzyskiwać i pomiatać sobą, lecz będzie śmiało i prosto patrzał w oczy swym ciemięzcom i potrafi upomnieć się za krzywdę swoich towarzyszy. Takiego — ani fabrykanci ani księża nie potrafią już okpić i na manowce sprowadzić.
∗
∗ ∗ |
Z tego, cośmy powiedzieli, widzimy jasno, że interesy fabrykantów i robotników są zupełnie niezgodne ze sobą. Fabrykanci chcą mieć jak największy zysk i dla tego wyzyskują robotników, robotnicy zaś pragną zdobyć sobie dostatek i swobodę. Fabrykanci potrzebują płacy niskiej, dnia roboczego długiego i ciemnoty robotników; robotnicy zaś potrzebują płacy wyższej, krótkiego dnia roboczego i jaknajwiększej oświaty. Jedni chcą wyzyskiwać drudzy — nie być wyzyskiwanymi.
Oto dlaczego między fabrykantami a robotnikami nigdy zgody i jedności być nie może, a wszystkie umizgi, piękne słówka i pozorne dobrodziejstwa fabrykantów są tylko nikczemną obłudą, za pomocą której chcą oszukiwać robotników. Życie pokazuje nam to na każdym kroku. Ten sam fabrykant, który każe robotnikom pracować po kilkanaście godzin na dobę i gdzie tylko może szachruje z ich zarobkiem, gdy mu się chce bawić w dobroczynność, zakłada jaką ochronę, szpitalik lub daje na ubogich jałmużnę i chce, żeby go robotnicy za swego dobroczyńcę uważali! Nie jest to jednak żadne dobrodziejstwo; nabrawszy tyle pieniędzy z pracy robotników, można łatwo jakąś ich cząstkę wydać na jałmużnę. Wygląda to tak samo, jak gdyby kto, ukradłszy komuś dużą sumę pieniędzy, dał potem mu z łaski kilka rubli i wymagał, żeby mu dziękowano za to.
A jednakże znajdują się robotnicy, którzy w dobrej wierze patrzą na fabrykanta, jak na swego dobrodzieja i opiekuna. Mówią, że przecież on nam pracę daje, przy życiu nas utrzymuje. Tak, rzeczywiście daje pracę, ale też ładnie umie tę pracę wyzyskiwać; wynajmuje robotników, bo mu są potrzebni i bez nich nie mógłby się obejść wcale. Czyż on to robi dla tego, żeby robotnikom dopomóc, żeby ich wyratować od głodu? A przecież, gdy interes tego wymaga, to bez żadnego względu wyrzuca z fabryki robotników, nie pytając się ich nawet, czy nazajutrz będą mogli kupić kawałek chleba! Ładny dobroczyńca i opiekun! Bierze pracę robotników, żeby z niej zyski ciągnąć, zabiera sobie wytworzone przez nich bogactwa a im rzuca jakieś nędzne okruchy.
Tak więc, w dobre chęci i dobrodziejstwa fabrykanta niema co wierzyć; jego interesy są zupełnie przeciwne interesom robotniczym, i on zawsze robi to tylko, co mu daje zyski większe. Gdzie może, tam robotników oszachruje i wyzyska; a jeżeli natrafi na głupiego, to potrafi go tak obałamucić, że ten mu jeszcze będzie dziękował za to, że go wyzyskuje.
O swoich zaś interesach robotnicy nie powinni nigdy zapominać: wysoka płaca dzienna, krótki dzień roboczy i jak największa oświata — to tylko zapewni robotnikom dostatnie i swobodne życie.
Przedewszystkiem odpowiedzmy raz jeszcze na następujące pytania:
Skąd pochodzi nędza robotników?
— Nędza robotników pochodzi z wyzysku fabrykantów.
A w jaki sposób fabrykanci wyzyskują?
— Przez płacę niską i długi dzień roboczy.
Gdyby więc płaca była wysoką, a dzień roboczy krótki, to nędza robotników zmniejszyłaby się, przybyłoby im dostatku i swobody.
Są jednakże tacy, którzy mówią, że ani płaca nie może być wyższą od teraźniejszej, ani dzień roboczy krótszy. Powiadają naprzykład, że gdyby fabrykanci płacili robotnikom więcej, to by zbankrutowali i przez to robotnikom byłoby jeszcze gorzej. Tymczasem samo życie przeczy temu gadaniu. Widzimy, że za granicą płacą daleko więcej robotnikom, niż u nas, i że dzień roboczy jest krótszy, a mimo to fabrykanci nie bankrutują, lecz przeciwnie, kapitały ich rosną ogromnie, a fabryki coraz to więcej produkują. W Anglji, naprzykład, w przeciągu ostatnich 50 lat dzień roboczy został skrócony o 5 godzin, płaca stała się dwa razy większą, a jednakże fabrykanci tamtejsi wcale nie zbankrutowali od tego, ale przeciwnie, kapitały ich ogromnie wzrosły w ciągu tego czasu, powstało dużo nowych fabryk, tak, że kiedy przed 50 laty mieli 7.000 miljonów rubli rocznego dochodu, to teraz mają 15.000 miljonów. Może powiedzą, że tak może być zagranicą, u nas zaś fabrykanci, chcąc płacić więcej robotnikom, musieliby bankrutować. I to nieprawda. Widzimy bowiem, że i u nas, gdzie z powodu strejków podniesiono płacę i skrócono dzień roboczy, to mimo to fabryki nie zbankrutowały, lecz dalej pomyślnie prowadzą swoje interesy. Zresztą, gdyby tak być miało, że od podwyższenia płacy i skrócenia dnia roboczego fabrykant bankrutuje, to by już za granicą nie było żadnej fabryki, bo tam ani jeden dzień nie upłynie, żeby robotnicy nie wywalczyli sobie w tej lub owej fabryce większego zarobku i krótszej pracy.
I niema się czemu dziwić, że fabrykanci nie bankrutują od tego. Biorą oni tyle od robotników, że gdyby nawet wypadło im cztery razy więcej płacić, niż teraz, i mieć dwa razy krótszy dzień roboczy, to jeszcze mogliby z własną korzyścią prowadzić swój interes. A że pewna suma pieniędzy przejdzie z ich kieszeni do kieszeni robotników, jako słusznie im należna, że przez to fabrykantowi ubędzie cokolwiek na zbytki, że będzie zmuszony mniej wydawać na swoje utrzymanki, na bale i rozpustę, to cóż to może obchodzić robotników? Czyż dlatego robotnicy mają głód cierpieć i zapracowywać się aż do utraty zdrowia, żeby panu fabrykantowi zostało więcej na przyjemności?
Są znowu, tacy, którzy dowodzą, że jeżeli płaca robocza będzie większa, to i towary podrożeją, tak że w gruncie rzeczy robotnicy nic na tem nie wygrają. Ale i to nieprawda. Cena towarów, jak wiadomo z doświadczenia i nauki ekonomji, nie zależy od wysokości płacy roboczej, lecz tylko od ilości pracy, którą potrzeba zużyć na wyrobienie towarów. Wyroby fabryczne, robione za pomocą maszyn, są tańsze od wyrobów, robionych ręcznie przez rzemieślnika, dlatego, że robione w fabryce daleko mniej pracy wymagają. Tak naprzykład, parę butów w wiedeńskiej fabryce obuwia wykończają z pomocą maszyn w przeciągu kilku godzin, i dlatego jest ona o wiele tańsza od takiej samej pary butów, robionej ręcznie przez szewca w ciągu dni kilku.
Zagranicą od lat 50 płace wszędzie wzrosły i dzień roboczy został skrócony, a mimo to towary staniały wskutek używania coraz lepszych maszyn do ich wyrabiania. W Anglji i Francji w 1840 r. płaca tygodniowa piekarza i stolarza wynosiła 9 rs., zduna, cieśli, murarza, gisera i innych 12 rs.; zaś w 1880 r. z 9 rs. podniosła się wskutek strejków do 18 rs. dla piekarzy i stolarzy, a dla innych fachów doszła do 20, 24 i 30 rs. na tydzień. Płace więc zwiększyły się dwa razy, a mimo to utrzymanie robotnika wszędzie staniało: bo kiedy w 1840 r. tygodniowe wydatki rodziny na komorne, jedzenie, opał, ubranie wynosiły 17 rs., to w 1880 r. te same przedmioty kosztowały 14 rs. Zatem, chociaż płace wyrosły, to jednak towary staniały. Widzimy więc, że od wyższej płacy i krótszego dnia roboczego fabryki nie zbankrutują i towary nie zdrożeją.
Są to tylko chytre wymysły fabrykantów, wmawiane w robotników dlatego, żeby nie żądali większego zarobku. Wymysłów takich słuchać nie warto! Płaca może być wyższą, dzień roboczy krótszy.
Fabrykanci tego nie chcą, bo im przez to ubędzie pieniędzy na różne zbytki; lecz robotnicy zyskują dobrobyt i życie swobodnie, więc żądać tego powinni, nie słuchając żadnych bredni i bałamuctw swoich wyzyskiwaczy.
Teraz już wyrzekamy na to, że coraz gorzej na świecie i żyć coraz trudniej; a jeżeli nie postaramy się losu swego poprawić, to co będzie potem? Co nas może czekać innego, jeżeli nie głód i nędza.
Coraz częściej powtarza się zastój w przemyśle, tak zwane stagnacje lub kryzysy, które najgorzej dają się we znaki robotnikom, bo fabrykanci, chcąc w czasie kryzysu poprawić swoje interesy, zmniejszają im płacę, a wielu nawet zupełnie pozbawiają zarobku. Taki czas kryzysu mamy i teraz w wielu fabrykach, a wszyscy pamiętają, jaki straszny brak roboty był zimą 91 roku.
A co jest przyczyną kryzysu? skąd on się bierze?
— A stąd, że płaca jest niska i dzień roboczy długi. Wiadomo przecież, że długi dzień roboczy pozwala fabrykantom wytwarzać dużo towarów przy małej liczbie robotników, przez co wielu ludzi pozostaje bez zarobku. Z powodu zaś niskiej płacy robotnicy muszą wyrzekać się wielu rzeczy i ograniczać swoje wydatki do najniezbędniejszych.
Skutek tego jest taki, że towarów jest dużo, a kupujących mało, bo ludzie, którzy z powodu długiego dnia roboczego nie mają zarobku, nic kupować nie mogą, zaś pracujący robotnicy z powodu płacy niskiej kupować mogą tylko bardzo mało. Stąd też powstaje kryzys: magazyny stoją przepełnione towarami, kupujących jest mało. Fabrykant wyprzedać towarów nie może i, bojąc się bankructwa, zmniejsza swoją produkcję, wydala pewną część robotników, a pozostałym zmniejsza zarobek. Taka jest przyczyna kryzysu.
Gdyby płaca była wysoką a dzień roboczy krótki, byłoby mało ludzi bez zajęcia, robotnicy mogliby więcej wydawać na swoje potrzeby, a przez to kupujących byłoby tak dużo, że towary nigdy by nie leżały bezużytecznie i kryzysu nie byłoby zupełnie.
A tak to co będzie? Kryzys będzie powtarzał się ciągle, z roku na rok będzie robotnikom coraz gorzej, i w końcu dojdzie do tego, że się chyba staną żebrakami, jeżeli na taki stan rzeczy nic nie poradzą, jeżeli nie zdobędą sobie płacy wyższej i krótszego dnia roboczego.
Przedewszystkiem nic robotnicy nie zyskują prośbą. Chociażby najpokorniej błagali fabrykanta o podwyższenie płacy, skrócenie dnia roboczego lub jakie inne ustępstwo, otrzymają zawsze krótką i stanowczą odmowę, narażając się tylko na wstyd i poniżenie. Fabrykant proszącemu nie zrobi żadnych ustępstw ze swego interesu; zanadto on dba o swoje zyski, żeby dobrowolnie miał je sobie uszczuplać, a widokiem nędzy ludzkiej wzruszyć się nie umie, bo przecież sam jest jej sprawcą.
Również pamiętać trzeba o tem, że tylko sami robotnicy mogą coś zrobić dla siebie. Nie doczekają się nigdy żadnych dobroczyńców; nikt nie pomyśli nawet o nich, jeżeli sami nie będą dopominać się o swoje prawa. Na czyjąż zresztą pomoc mogliby liczyć? — Fabrykanci, różni kapitaliści, kupcy, bankierzy, cała klasa bogatych ludzi — wszyscy oni trzymają się razem i bogacą się kosztem robotników. Spodziewać się od nich pomocy jest to chcieć, żeby sami przeciwko sobie działali. Wszystko co polepsza byt robotników, pogarsza ich własne interesy, dlatego też oni sami dobrowolnie nigdy tego nie zrobią.
Tak samo byłoby głupotą i szaleństwem spodziewać się pomocy od rządu. Rząd, który w Żyrardowie, w Łodzi, w Dąbrowie kazał strzelać do robotników za to, że śmieli upomnieć się o swoje prawa, który w Zawierciu, Dąbrowie, Sielcu smagał nahajkami strejkujących, który na każde zawołanie fabrykanta przysyła mu do pomocy swoich kozaków i żandarmów, rząd miałby robotnikom pomagać?
W to i najgłupszy człowiek chyba nie wierzy. Rząd carski pokazał nam jasno, że jeżeli dba o czyje interesy, to tylko o interesy kapitalistów, im bowiem pomaga ciągle i zakłada dla nich banki pożyczkowe, buduje koleje, ustanawia wysokie cła na towary zagraniczne, żeby nie czyniły im szkodliwej konkurencji, a co najważniejsza, pozwala im zupełnie bezkarnie wyzyskiwać robotników, sądy i policję oddaje na ich usługi, a inspektorów nie po to utrzymuje, żeby bronili pracujących przed krzywdą fabrykanta, jak by należało się według sprawiedliwości, lecz przeciwnie, po to tylko, żeby ochraniali fabrykanta przed buntem robotników za pomocą donosów i perswazji. Ile tylko było strejków, tyle razy robotnicy podnosili się przeciw wyzyskowi, żądając choćby najmniejszych ustępstw, tyle razy rząd carski stawał temu na przeszkodzie, i kiedy nawet sami fabrykanci, wobec solidarności naszej, chcieli już ustąpić, to rząd zabraniał im tego. Tak było w Łodzi 1892 roku, w maju, kiedy robotnicy wszystkich prawie fabryk zastrejkowali, domagając się podwyższenia płacy i skrócenia dnia roboczego; rząd nie pozwolił wtedy fabrykantom wchodzić w żadne umowy ze strejkującymi, i na żądanie robotników odpowiedział strzałami, które powaliły na ziemię 40 ludzi, biciem rózgami i więzieniem. Tak było w Sielcu i Dąbrowie 1894 roku podczas strejku w fabryce Fitznera i w kopalni „Michał“, kiedy sprowadzonych kilkaset kozaków i bataljon strzelców dopuszczało się oburzających gwałtów nad ludnością robotniczą, a gubernator piotrkowski Miller, z polecenia rządu, wydał okólnik, w którym tak pisał: „ogłaszam, że nietylko nie dopuszczę do podwyższenia płacy buntującym się albo wogóle do polepszenia bytu strejkujących ze strony zarządu kopalń i fabryk, ale nawet nie pozwolę na przystąpienie do rozpatrywania przedstawionych przez nich żądań, aż do zupełnego stłumienia buntu i dobrowolnego powrócenia robotników do opuszczonych przez nich zajęć“.
To samo powtarza się przy każdym niemal zatargu z fabrykantami, rząd carski występuje zawsze jako najzaciętszy wróg robotników; policja, gubernatorzy, inspektor, żandarmi, dokładają wszelkich starań, ażeby tylko sprawę robotniczą popsuć. Niedawno oto minister skarbu wydał okólnik do inspektorów fabrycznych, w którym tak pisze; „winniście panowie korzystać z każdej nadarzonej sposobności do przekonania robotników, że nie tylko wymagania nielegalne, lecz nawet dążenie do zapewnienia sobie na drodze nielegalnej skutku, według prawa obowiązującego, będzie powodowało pogorszenie warunków życia robotników, gdyż rząd nie może pozwolić na urzeczywistnienie w takich warunkach żądań robotników, nawet w takim razie, gdyby fabrykanci pod wpływem gróźb lub z dobroduszności gotowi byli do ustępstw“.
Czem się to dzieje, że rząd zajmuje względem nas stanowisko tak wrogie, na to odpowiedzieć nie trudno. Rząd carski dopóty tylko trzyma się, dopóki robotnicy są zgnębieni, posłuszni i ciemni. Człowiek, który przyzwyczaił się znosić pokornie jarzmo pracy i wyzysku fabrykantów, będzie także pokornie znosił i ucisk rządu. Im więcej robotnik jest zahukany, przygnębiony i bojący się — tem lepszy z niego poddany carski.
Lecz kiedy robotnicy zaczynają myśleć o swoich prawach, kiedy łączą się i stają do walki z wyzyskiem, kiedy, czując swoją godność ludzką, żądają lepszej doli, to wtedy i dla rządu carskiego zbliża się godzina śmierci. Robotnicy, nauczywszy się walczyć z przemocą fabrykantów, nie zechcą już nadstawiać pokornie plecy swoje pod nahajki kozackie, ani też ulegać rozkazom policji — zażądają także wolności. I tego właśnie boi się rząd moskiewski.
Jeżeli więc na nędzy i na posłuszeństwie robotników wznosi się zarówno bogactwo fabrykantów jak i potęga rządu, to rzecz jasna, ze jedni i drudzy, rząd i kapitaliści, muszą się trzymać i pilnować swego wspólnego interesu, że jak jednym tak i drugim chodzi przedewszystkiem o to, żeby robotników gnębić i do poprawienia się ich doli nie dopuścić.
Czas przeto już wielki, żeby raz na zawsze poznać tę prawdę, iż robotnicy od nikogo żadnych dobrodziejstw spodziewać się nie powinni, lecz tylko na samych siebie rachować. Sami oni tylko mogą swój los poprawić.
W jaki sposób?
Robotnicy nie mają na swoją obronę żadnych środków policyjnych, lecz za to posiadają taką siłę za pomocą której wszystko zrobić mogą, jeżeli tylko potrafią jej użyć. Siłą tą jest solidarność, wzajemne wspomaganie się w swoich wspólnych interesach. Tam, gdzie pojedyńczy robotnik nic zrobić nie może, tam, gromada robotników działając zbiorowo z jedną myślą, może dokonać bardzo wiele. Przykładów na to nie brak. Jeżeli jeden robotnik porzuci pracę, żądając lepszych warunków, to nic przez to nie zyska; lecz jeżeli to uczynią wszyscy, porozumiawszy się ze sobą, i zgodnie postawią swoje żądania, natenczas fabrykanci muszą się z nimi rachować. Widzieliśmy to podczas wielu strejków, w Warszawie, w Białymstoku, w kopalniach Dąbrowieckich, i w wielu innych miejscowościach, kiedy nic innego jak tylko solidarne wystąpienie i trzymanie się robotników zapewniło im zwycięstwo, dając większą płacę, krótszy dzień roboczy lub inne ustępstwa.
Oto naprzykład w marcu 1898 r. zecerzy z dwóch gazet warszawskich zażądali podwyższenia płacy. Gdy im odmówiono, postanowili zastrejkować, a zecerzy z innych drukarń uchwalili do strejku się przyłączyć i postawili takie same żądania. Właściciele drukarń odgrażali się, że za nic nie ustąpią robotnikom. Ale nadszedł 1 kwietnia — dzień wyznaczony przez zecerów na rozpoczęcie strejku. Rano nie wyszła żadna gazeta oprócz jednego „Kurjera Warszawskiego“, gdzie robotnikom zawczasu ustąpiono. Gdy właściciele drukarń zobaczyli, że to nie żarty, że zecerzy na dobre postanowili walczyć i trzymają się zgodnie, to wnet ustąpili. Strejk w ciągu jednego dnia skończył się zupełnem zwycięstwem robotników. Takich przykładów moglibyśmy opowiedzieć mnóstwo. Niema tygodnia, żeby na ziemiach polskich nie odbyło się paru strejków, a często strejkują tysiące robotników, i to nietylko mężczyźni ale i kobiety, a nawet nieletni chłopcy. Niema prawie fachu, w którym by walki strejkowej nie prowadzono: murarze, stolarze, krawcy, szewcy, robotnicy metalowi, drukarze, tkacze, bronzownicy, białoskórnicy, górnicy i t. d. i t. d., wszyscy już strejkowali i po większej części wywalczyli sobie poprawę doli, zwłaszcza jeżeli trzymali się zgodnie i nie dali się zastraszyć niczem.
Takich przykładów zagranicą znajdziemy całe tysiące. W Anglji, Francji, Niemczech niema prawie fabryki, gdzie by robotnicy za pomocą strejków nie zyskali sobie płacy wyższej i krótszego dnia roboczego. I nie poprzestawali na jednem zwycięstwie, lecz żądali coraz większych ustępstw. Dlatego też zagranicą robotnicy mają się daleko lepiej, niż u nas. W Berlinie przy 10-godzinnym dniu roboczym robotnik w fabryce maszyn zarabia tygodniowo 17 rs. (35 marek na niemieckie pieniądze), kotlarz zarabia tygodniowo 13 rs., litograf — 15 rs., robotnik w hutach szklanych — 11 rs. We Francji piekarz zarabia dziennie 3 rs. (7 franków na francuskie pieniądze), cieśla — 4 rs., murarz — 4 rs., stolarz — 3 rs. 50 kop., tkacz w wielkich fabrykach — 2 rs. 50 kop. Obliczono, że przeciętny robotnik we Francji zarabia 4 razy więcej, niż nasz; kobieta trzy razy więcej, niż u nas mężczyzna, a małoletni nawet bierze o połowę więcej, niż u nas dorosły robotnik. Przytem dzień roboczy w bardzo wielu fabrykach jest 10-godzinny, a w niektórych nawet 9-godzinny. W Anglji robotnik w fabryce maszyn zarabia tygodniowo 19 rs. w warsztatach kolejowych 20 rs., zecer — 18 rs., kowal — 14 rs. i pracują tylko 9 godzin dziennie; zaś tapicerzy, malarze, górnicy w kopalniach węgla pracują tylko 8 godzin dziennie, a zarabiają tygodniowo od 12 do 21 rs. W Ameryce Północnej w bardzo wielu miastach zaprowadzono 8 godzinny dzień roboczy jako prawo, obowiązujące każdą fabrykę; place zaś robotników są jeszcze większe niż w Anglji.
— I komuż oni to wszystko zawdzięczają.
— Swojej solidarności: rozumiejąc swoje położenie, wytrwale trzymają się razem, i dlatego mogli za pomocą strejków zdobyć takie ustępstwa.
Zobaczmy teraz, jak robotnicy zagranicą zdobywali sobie to polepszenie bytu.
W Niemczech robotnicy każdego fachu są połączeni w związek; związek taki posiada kasę wzajemnej pomocy i kasę strejkową; fundusz tej kasy powstaje z miesięcznych wkładek robotników, należących do związku. Związek rozstrzyga o wszystkich sprawach robotniczych i stawia sobie za cel wywalczenie wyższej płacy i krótszego dnia roboczego, jak wogóle wszystkiego, co polepsza warunki życia robotników. Gdy więc nadchodzi czas odpowiedni, związek robotniczy stawia fabrykantowi swoje żądania; jeżeli zaś ten się nie zgadza, wszyscy porzucają robotę i rozpoczyna się strejkowanie. Przy strejku idzie o to, żeby robotnicy dłużej wytrwali od fabrykanta. Do tego właśnie dopomaga im kasa związku. Każdy strejkujący otrzymuje z tej kasy 4 do 6 rs. tygodniowo i tym sposobem mogą wytrwać bardzo długo, czasem kilka miesięcy i więcej. Kasy bowiem związkowe są dobrze zaopatrzone w pieniądze, a przytem, gdy wybucha strejk w jednym fachu, to strejkujący biorą zapomogi nietylko ze swojej kasy, lecz i związki innych fachów pomagają im tak długo, aż póki oni nie zwyciężą. Wobec takiej jednolitości robotniczej fabrykanci muszą często ustępować. Fabryka stoi bezczynnie, maszyny się niszczą, kupcom nie można dostarczyć towarów, zamówione roboty przepadają, wszędzie psują się interesy fabrykanta i kredyt jego zaczyna upadać. Im dłużej strejk trwa, tem więcej fabrykant zaczyna bać się o swój kapitał, tem większe ponosi straty. W końcu musi ustąpić robotnikom, bo inaczej by zbankrutował. Jeden kapitalista angielski, Tornton, bardzo nieprzyjaźnie usposobiony dla robotników, tak mówi o strejkach:
„Fabrykant, tracąc swój kapitał, traci wszystko; robotnik zaś nie traci swojej siły roboczej i może w każdej chwili wziąć się znowu do pracy i zarabiać na życie. Dlatego to robotnicy mogą z daleko mniejszemi środkami wytrzymać dłużej w strejku, niż fabrykant. Jeżeli strejk przeciąga się dłużej, kapitał fabrykanta bardzo szybko topnieje, a razem z kapitałem jego krew i życie uchodzi. Tymczasem robotnik, dobijający się o lepsze warunki pracy, zachowuje ciągle swój kapitał, to jest swoją siłę roboczą. Prócz tego, fabrykant zwykle bardzo lubi spokój; całą swoją duszę wkłada w przedsiębiorstwo i boi się wszelkich przeszkód. Wskutek tego wszystkiego fabrykanci tak nie lubią wszelkiej kłótni, tak wiele cierpią i ryzykują w czasie każdej niezgody z robotnikami, że chociażby wielkie były poprzednie ustępstwa, gotowi są zgodzić się na jeszcze większe, byleby tylko zakończyć walkę“.
Tak pisze o fabrykantach ten, który ich zna doskonale, bo sam do nich należy.
W roku 1890 zastrejkowali w całych Niemczech szewcy, zjednoczeni w związek fachowy. Skutek był taki; w Chemnic zyskali 2 marki więcej i 4 godzin mniej pracy, w Norymberdze 4 marki i godzinę mniej pracy; w Eizenachu 2 marki i 4 godziny mniej: w Deliczu — 3 marki i 3 godziny mniej; tak samo w Magdeburgu, Monachjum, Marburgu, Darmsztacie; w Berlinie, zyskali 9 marek i 5 godzin mniej pracy. W 1889 roku wybuchł strejk w kopalniach węgla w Westfalji; zastrajkowało 100 tysięcy górników. Żądania ich były takie: podwyższenie płacy o 15 procent, zniesienie robót dodatkowych i zaprowadzenie 8-godzinnej szychty. Po kilku tygodniach strejku nietylko właściciele kopalń, ale nawet rząd był przestraszony i nakłaniał przedsiębiorców do ustępstw. Brak węgla dał się ogromnie we znaki; wiele fabryk musiało przez to stanąć. Rząd zwołał komisję do przeprowadzenia ugody z robotnikami. Sam cesarz niemiecki był przestraszony rozmiarami strejku i naglił właścicieli kopalń, by ustąpili robotnikom. Właściciele musieli ustąpić i zaspokoić żądania strejkujących. Nie możemy opisywać wszystkich strejków, które skończyły się zwycięstwem robotników, było ich tak wiele, że miejsca by na to zabrakło. Dość powiedzieć, że we Francji w 1897 r. było około 240 strejków pomyślnych, i tak bywa mniej więcej co roku; zaś w Ameryce Północnej od 1881 r. do 1886 r. było ich 1.700 i skończyły się zupełnem zwycięstwem strejkujących, bo 700 tysiącom robotników dały wyższą płacę i krótszy dzień roboczy: w 1886 i 87 roku było tam 394 strejki, za pomocą których robotnicy podwyższyli sobie płacę z 80 na 160 rubli, to jest zyskali dwa razy większą płacę, a dzień roboczy skrócili z 11 na 8 godzin.
Nie mniej wspaniałe zwycięstwa odnosili robotnicy w Anglji. Siła związków fachowych robotniczych jest tam olbrzymia; miljony robotników do nich należy, stąd też i fundusze, którymi one rozporządzają, liczą się na miljony rubli. Świadomość swoich interesów i jedność z jaką występują, czynią robotników angielskich prawie niezwyciężonymi. Tenże sam Tornton mówi o nich, że „energja i jedność w działaniu, męstwo i wytrwałość, z jaką dążą do swego celu, jest godną największych bohaterów“; inny zaś kapitalista angielski, Harrison, powiada, że „siła związków jest tak wielką, że żadna walka prowadzona z nimi być nie może“. Związki robotnicze przewodzą teraz we wszystkich sprawach przemysłu. Kto nie chce należeć do związku, tego on nie dopuści do roboty. W czasie strejku każdy otrzymuje z kasy związkowej 7 rs. tygodniowo. Ażeby nikogo nie dopuścić do roboty na miejsce strejkujących, urządzają tak zwane „pikiety“; w Londynie w czasie strejku krawców przed każdym magazynem krawieckim stały całe oddziały robotników. Zadaniem takiej „pikiety“ jest zatrzymywać robotników, ofiarujących pracę zakładom, gdzie strejkują, wytłumaczyć im, o co idzie, namówić, żeby tam nie brali zajęcia, a jeśli mimo to nie posłuchają, to „pikieta“ siłą i groźbą nie dopuszcza ich do fabryki. Względem zaś takich, którzy zdradzają sprawę robotniczą, stają po stronie fabrykanta, przeszkadzają w strejku lub innym sposobem sprzeniewierzają się jedności robotniczej, związek postępuje bardzo ostro. Nazwiska wszystkich takich zdrajców drukują się na tak zwanych „czarnych kartach“ i rozsyłają się do wszystkich fabryk, wskutek czego robotnicy w żadnej już fabryce nie pozwolą na przyjęcie takiego i on musi żyć pod ogólnem przekleństwem swych towarzyszy — aż im nie dowiedzie swem postępowaniem, że zmazał winy przeszłości i stał się uczciwym człowiekiem.
Z taką energją i jednością postępują robotnicy, zdobywając sobie coraz to większe ustępstwa ze strony fabrykantów. We wszystkich rzemiosłach, gdzie robotnicy byli zjednoczeni w związki, płaca robocza ciągle wzrastała i w ciągu ostatnich 40 lat stała się dwa razy większą, a dzień roboczy z 15 i 13-godzinnego, jakim był przedtem, zmniejszył się do 10 i 8 godzin. Szewcy, stolarze, krawcy, robotnicy fabryk żelaznych, tkackich, górnicy w kopalniach węgla — odnieśli cały szereg świetnych zwycięstw nad fabrykantami, zmusili nawet rząd do wydania praw korzystnych dla siebie, a teraz, nie poprzestając na tem, myślą o nowych zdobyczach i nowych zwycięstwach.
Połączeni w związki nie zawsze nawet potrzebowali strejkować, żeby osiągnąć swoje żądania; często dość było energicznego z ich strony oznajmienia fabrykantowi, czego żądają, a ten, bojąc się strejku, zaraz im ustępował.
I pod zaborem austrjackim, gdzie nasi bracia, robotnicy polscy, mniejszą cierpią niewolę, niż my pod knutem carskim, potrafili oni połączyć się w związki zawodowe jawne i prowadzą w nich walkę z kapitalistami. Stowarzyszeń takich jest w Galicji 89, a niektóre z nich, jak związek robotników budowlanych i związek zecerów, są silne i mają dobrze zaopatrzone kasy.
Taka to jest siła zjednoczonych robotników. Zarówno ruch robotniczy zagranicą, jak i nasze dotychczasowe doświadczenie, rozwiązuje tę zagadkę, którą życie przed nami postawiło: jak wydostać się z nędzy? Kiedy robotnicy są rozproszeni, kiedy każdy tylko o sobie myśli, czekając bezczynnie na zmiłowanie losu, wtedy i nędza pastwi się nad nami, wtedy nas uważają za bydło robocze, na które można zwalać bezkarnie wszystkie ciężary. — Lecz, kiedy robotnicy, połączywszy się ze sobą, zaczynają głośno i solidarnie dopominać się o swoje prawa, wtedy położenie ich zmienia się zupełnie; strejkami zdobywają sobie coraz lepsze warunki pracy, zmuszają fabrykanttów i rządy do szanowania praw swoich, z nędzarzy przygnębionych uciskiem, z niewolników pokornych — stają się klasą tak potężną, że z nimi wszyscy rachować się muszą.
Któż bowiem może oprzeć się sile zjednoczonych robotników, występujących zgodnie ze swemi żądaniami? — Ani rząd, ani fabrykanci tego nie potrafią, gdyż na pracy robotników trzyma się cały porządek dzisiejszego świata, i jeżeli oni tej pracy odmówią, natenczas wszystkie urządzenia i przemoc cała runąć musi.
Dla tego to właśnie robotnicy są potęgą, jeżeli tylko trzymają się razem i występują zgodnie, potęgą największą na świecie, jeżeli rozumieją, kim są i co im robić wypada.
Powinniśmy ciągle pamiętać o tem, bo to jest sprawa naszego bytu i naszej przyszłości. Czekając jak żebracy jakiegoś zmiłowania lub jałmużny, doczekać się tylko możemy jeszcze większej nędzy; wskutek długiego dnia roboczego coraz więcej ludzi pozostawać będzie bez zajęcia, kryzysy będą coraz częstsze, a razem z tem i coraz gorszy wyzysk będzie nas gnębić.
Zdobycie sobie płacy wyższej i krótszego dnia roboczego jest dla robotników tem samem, co ocalenie siebie i dzieci swoich od nędzy i głodu.
Niema też zgubniejszej nauki dla nas jak ta, którą oddawna w nas wpajano, żeby każdy o sobie tylko myślał i milcząc poddawał się swemu losowi; dopóki wierzyliśmy w te słowa kłamstwa, nie było dla nas żadnej nadziei, żadnego sposobu wyjścia z biedy i ucisku.
Czas wielki, abyśmy poznali i całem sercem przylgnęli do tej jedynej prawdy, że tylko w jedności braterskiej spoczywa nasza siła i nasze zbawienie; że tylko walcząc — można oswobodzić się od wyzysku i nędzy.
Ważniejsze prawa fabryczne, które obecnie istnieją u nas, są następujące:
1) Fabrykant, wydalając robotnika, musi go o tem zawiadomić na dwa tygodnie naprzód.
2) Zabrania się wypłacanie robotnikom kuponami, kwitkami, zbożem, towarem lub innemi przedmiotami zamiast pieniędzy.
3) Dzieci, nie mające 12 lat wieku, nie mogą być dopuszczone do pracy.
4) Małoletni w wieku od lat 12 do 15 nie mogą być zajęci pracą dłużej nad 8 godzin na dobę. Nadto praca nie może trwać dłużej nad cztery godziny z rzędu.
5) Małoletni do lat 15 nie mogą być zajęci pracą między godziną 9 tą wieczorem a 5-tą rano, jak również w dnie świąteczne i galowe.
6) Małoletnich zabrania się używać do robót szkodliwych dla zdrowia lub zbyt męczących.
7) Kobiety i wyrostki do lat 17 nie mogą pracować w nocy w fabrykach bawełnianych, płóciennych i wełnianych.
8) Żaden robotnik nie może pracować dłużej, niż 11 i pół godzin dziennie. Jeżeli zaś pracuje chociażby częściowo w nocy, to jest między 5 rano a 9 wieczorem (tam gdzie są dwie szychty — dzienna i nocna — między 10 wieczorem a 4 rano), to nie wolno go zatrudniać dłużej, niż 10 godzin na dobę. W soboty i w przeddzień świąt nie wolno pracować dłużej niż 10 godzin.
W innych krajach prawa fabryczne dają większą opiekę robotnikom.
W Niemczech: małoletni od lat 13 do 14 nie mogą pracować dłużej nad 6 godzin, od lat 14 do 16 — tylko 10 godzin; praca nocna wzbronioną jest zupełnie dla kobiet i małoletnich.
W Austrji: zakaz pracy nocnej dla kobiet i małoletnich, zakaz używania małoletnich do lat 14 przy robotach fabrycznych; ograniczenie dnia roboczego dla wszystkich robotników do 11 godzin na dobę. Takież samo prawo jest w Szwajcarji.
W Anglji: praca kobiet i młodzieży ograniczoną jest do 10 godzin na dobę; praca nocna dla kobiet i młodzieży jest zupełnie wzbronioną; dzieci do lat 13 pracują tylko 6 i pół godziny.
W Ameryce: w wielu Stanach dzień roboczy dla wszystkich robotników ograniczony jest prawem do 8 godzin na dobę.
Teraz zastanówmy się nad tem, czy prawa, ograniczające pracę kobiet i dzieci, są korzystne dla robotników.
Są bardzo korzystne. Naprzód dla tego, że ochraniają zdrowie dzieci i kobiet robotnic. Dopóki tych praw nie było, fabrykanci w nieludzki sposób wyzyskiwali pracę dzieci. Małe dzieci, nie mające jeszcze 10 lat, pracowały po kilkanaście godzin dziennie. Praca ta rujnowała ich zdrowie, wycieńczała zupełnie siły młodociane tak, że rzadko które z nich dożyło 20 roku życia.
Zobaczymy z opisów różnych lekarzy i inspektorów fabrycznych, do jakich okropności dochodził ten wyzysk pracy dziecinnej przed wprowadzeniem praw fabrycznych. „W wielu okręgach fabrycznych, powiada inspektor angielski, w oburzający sposób znęcano się nad dziećmi. Pchano je ku śmierci nadmiarem pracy, smagano, zakuwano w łańcuchy i męczono najbardziej wyszukanem okrucieństwem; w wielu razach głodzono je, podczas gdy bat nie pozwalał im opuszczać roboty. Niekiedy nawet zostały popychane do samobójstwa. Urocze i romantyczne doliny Anglji stały się ponurą widownią tortur, a często i zabójstwa!... Zyski fabrykantów były nadzwyczajne. To zaostrzało tylko ich wilczy apetyt. Zaczęli praktykę roboty nocnej, to jest, ubezwładnioną całodzienną pracą grupę zamieniali na inną, będącą w pogotowiu do pracy nocnej. Partja dzienna kładła się do łóżka, które przed chwilą opuściła była partja nocna i odwrotnie. Pozostało to jako tradycja, że łóżka nigdy nie ostygały“. „Przedsiębiorcy ściągali dzieci okolicznych biedaków, które wolno było zmuszać bezkarnie, chociażby to były dzieci siedmioletnie, albo i jeszcze młodsze, do pracy 13 lub 14-godzinnej na dobę: dziećmi temi nie potrzebowano się opiekować w razie choroby, wolno je było w każdej chwili wypędzać. Skutki nie dawały na siebie czekać; w szkołach można było natychmiast rozpoznać dzieci, pracujące w fabrykach, po ich chorobliwym wyglądzie i znużeniu“.
Pewien komisarz w okręgu Leicester (w Anglji) donosił w 1883 roku (przed wydaniem praw fabrycznych) że w rozpowszechnionem tam rzemiośle tapicerskiem dwie trzecie wszystkich robotników są to dzieci od 6 do 8 lat. W ciasnej izbie i najniezdrowszem powietrzu siedziały te nieszczęsne istoty przez 17-cie godzin dziennie.
W tymże czasie dzieci były używane do roboty w większości kopalń angielskich. Cztero i pięcioletni chłopcy pracowali w kopalniach od najwcześniejszego poranku, jak również i małe dziewczynki.
Często dzieci te pozostawały przez cały czas roboty w ciemności i zupełnie same. Wielu twierdzi, jak mówi niemiecki uczony Szippel, że zimą mijały tygodnie, zanim ujrzały one znowu światło dzienne. Tenże uczony mówi dalej: „Obok dzieci kobiety słabe, prawie zupełnie nagie, musiały pracować w ciągu 14 do 16 godzin dziennie i znosić najokrutniejsze obejście się i lekceważenie w najniezdrowszych i najniebezpieczniejszych miejscach kopalń. Na widok ich cierpień komisarz królewski pisał wtedy, że nigdy nie spodziewał się ujrzeć podobnego obrazu poniżenia ludzkiego“.
Urzędnik Bronghton (Branton) mówi: „O godzinie 2, 3, 4 zrana dzieci 9 — 10 letnie są wyciągane z brudnej pościeli i zmuszane w zamian za nędzne tylko utrzymanie pracować 10, 11, 12 godzin w nocy, podczas gdy rysy ich twarzy przytępiają się, ich istota ludzka krzepnie zupełnie i staje się nieczułą jak kamień, a sam widok tych istot jest okropny“.
Inspektor angielski Brewer tak mówi o pracy kobiet: „codzień bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że praca kobiet jest przekleństwem okolicy, ponieważ istoty te pracować muszą dzień i noc — i za co? Nie za odpowiednie i zasłużone wynagrodzenie, lecz za cenę głodową, taką przebiegły łotr-majster płacić raczy. Pracują tylko po to, żeby utrzymać przy życiu dzieci swoje, wołające o chleb...“
Takie to okrucieństwa działy się za granicą z pracą kobiet i dzieci przed wprowadzeniem praw fabrycznych.
Nie lepiej zapewne działo się i u nas, a nawet i teraz możnaby znaleść dużo podobnych faktów wyzysku w tych fabrykach, gdzie dzieci jeszcze pracują.
Tylko że u nas odbywa się to wszystko w tajemnicy, lekarze i inspektorowie nie zajmują się takiemi rzeczami, a w gazetach nawet pisać o tem nie pozwalają.
Wiemy jednak ze słyszenia, jak wyzyskują młodych chłopców w różnych warsztatach, jak im każą do późnej nocy pracować, jak ich żywią nędznie, w jakich okropnych trzymają izbach. Fabrykanci bowiem wszędzie są jednakowi i dla zysku swego gotowi są popełnić największe okrucieństwa. Cóż więc dziwnego, że zamęczali małe dzieci i kobiety pracą nad ich siły, dopóki prawo fabryczne nie położyło temu końca?
Fabrykanci mieli zawsze ogromny apetyt na pracę kobiet i dzieci, dlatego że jest o wiele tańszą. Dziecko otrzymuje tygodniowo zaledwie piątą lub czwartą część tego zarobku, co dorosły robotnik, kobieta ma zwykle o połowę mniejszą płacę, niż mężczyzna. Gdzie więc tylko mogli użyć dzieci i kobiet do pracy, tam odprawiali mężczyzn. Dla klasy robotniczej było to wielką klęską, gdyż płace zarobkowe wszędzie skutkiem tego ogromnie spadły. Fabrykanci, mogąc przy bardzo wielu zajęciach zastąpić mężczyznę — dzieckiem lub kobietą, zaczęli mniej dbać o robotników i według swej woli obniżać im zarobki.
Dlatego to właśnie praca kobiet i dzieci, niczem nieograniczona, jest szkodliwą dla ogólnych interesów robotniczych. Wyzysk fabrykantów staje się wtenczas straszny; dzieci marnieją, wyrastając na idjotów i karłów ułomnych, a przytem płaca robocza spada ogromnie nisko.
Widoczną zatem jest korzyść, jaką mają robotnicy z praw fabrycznych, ograniczających pracę kobiet i dzieci. Trzeba tylko, żeby robotnicy sami pilnowali, by te prawa były wykonywane i przestrzegane ściśle.
Szczególnie bowiem u nas, w Polsce, są one bardzo często gwałcone przez fabrykantów, którzy przekupiwszy inspektorów i policję, omijają w najrozmaitszy sposób przepisy, dotyczące pracy kobiet i dzieci, wypłat zarobkowych i wydalania; rząd zaś carski, chociaż te prawa zatwierdził, patrzy jednak obojętnie i pobłażliwie na nadużycia, które się dzieją.
Gdzieindziej — zagranicą — rząd, urzędnicy państwowi i policja, zostają pod kontrolą całego narodu; wybierani przez lud posłowie, którzy zasiadają w sejmach, gdy tylko dowiedzą się o jakich nadużyciach, o niewypełnianiu naprzykład przepisów fabrycznych, zaraz wytaczają o to sprawę ministrom, i rząd zmuszony jest ten stan rzeczy naprawić i nadużycia usunąć. Przytem, zagranicą jest wolność pisania i mówienia, więc każde szachrajstwo, dokonane przez fabrykantów lub policję, każdy gwałt, popełniony na robotniku, zostaje zaraz wyciągnięty na światło dzienne, przed sąd opinji publicznej: mówią o tem głośno na zebraniach, piszą po gazetach, a to wszystko ma ten skutek, że jak fabrykanci, tak samo policja i urzędnicy, muszą się mieć na baczności i boją się popełniać bezprawia.
U nas zaś, ponieważ żadnej wolności niema, ponieważ rząd panujący jest rządem carskim, despotycznym, więc dzieje się wprost przeciwnie: fabrykanci i policja postępują zupełnie samowolnie z robotnikami i o tyle tylko przestrzegają przepisów fabrycznych, o ile im z tem wygodnie. Ponieważ niema wolności słowa, więc ani mówić na zebraniach, ani pisać po gazetach nie można o wyzysku i niedbalstwie inspektorów, a wszystkie łajdactwa i krzywdy dzieją się potajemnie, ukryte przed okiem opinji publicznej. Rząd carski i jego urzędnicy nie mają nad sobą żadnej kontroli narodu, przed nikim nie potrzebują zdawać sprawy, niema żadnych posłów od ludu, którzyby jego interesów bronili i dlatego dzieją się u nas tysiączne bezprawia, z powodu których my robotnicy najwięcej cierpimy. Tem bardziej jednak, ze zdwojoną energją, powinniśmy stać sami na straży swoich interesów.
Zobaczmy teraz, skąd się wzięły prawa fabryczne? Co skłoniło różne rządy do ich wydania? Czy sądzicie, że uczyniły to z łaski, z dbałości o los robotników? — Bynajmniej! Robotnicy sami zmusili rządy do wydania tych praw.
Najpierw wywalczyli je sobie robotnicy angielscy. W ciągu całych 10 lat zmuszali oni swój rząd do wydania prawa fabrycznego; podawali zbiorowe prośby do rządu, urządzali pochody uliczne, tłumne zebrania, na których domagali się tego, prowadzili cały szereg strejków, chcąc ukrócić wyzysk fabrykantów.
Wszystko to zmusiło rząd angielski do zajęcia się położeniem robotników i zaspokojenia ich żądań. Zostało wydane prawo, wzbraniające kobietom i młodzieży pracować dłużej, niż 10 godzin na dobę. Z prawa tego skorzystały nietylko kobiety i dzieci, ale wszyscy robotnicy. W większości bowiem fabryk kobiety i dzieci pracowały razem z mężczyznami, roboty jednych i drugich nie mogły być prowadzone oddzielnie; przeto gdy dzień został skrócony dla kobiet i młodzieży do 10 godzin, to musiał być tak samo skrócony dla mężczyzn. Od wydania prawa fabrycznego byt robotników polepszył się znacznie. Zamiast 14 i 16 godzin pracowali teraz tylko 10, a przytem płace się podniosły wskutek skrócenia dnia roboczego i zakazu używania dzieci do roboty. Zwycięstwo więc robotników było ogromne a trudy strejkowania i całego ruchu opłacone zostały sowicie — aż do dnia dzisiejszego.
Tak samo stało się i w innych krajach, w Niemczech, Francji, Ameryce i t. d. Wszędzie robotnicy ruchem swoim i energicznem domaganiem się ustępstw zwrócili na siebie uwagę rządu i zmusili go do wydania tych praw, jakie mają obecnie.
Rząd moskiewski, widząc, że i u nas robotnicy zaczynają stawić czoło wyzyskowi i coraz głośniej narzekać na istniejący porządek rzeczy, a ulękłszy się, żeby to nie przybrało większych rozmiarów, wydał prawo fabryczne ogłoszone u nas 13 października 1891 roku.
Gdy zaś w 1892 r. wybuchł wielki strejk majowy w Łodzi, to fabrykanci nasi tak się przestraszyli, że sami wstawiali się do rządu o prawo skracające dzień roboczy. Chcieli w ten sposób trochę zaspokoić robotników i zmniejszyć u nich ochotę do strejkowania. Ale fabrykanci moskiewscy temu się oparli: robotnicy rosyjscy dawali się wyzyskiwać bez oporu, więc też i fabrykanci nie chcieli żadnych praw, które by wyzysk choć trochę ograniczyły. Potem gdy w 1896 r. za przykładem naszych robotników poszli robotnicy rosyjscy, to i fabrykanci rosyjscy zgodzili się na prawo o skróceniu dnia roboczego. Prawo to wyszło 14 czerwca 1897 r.
Ale co warte jest to prawo? Wszak przynajmniej u nas w wielu miejscach już przed wydaniem tego prawa pracowano krócej niż 11 i pół godzin. Poprawiło ono trochę byt rosyjskich robotników, ale naszym nic nie dało. Przytem niemal wszystkie prawa moskiewskie są tylko na papierze.
W rzeczywistości zaś każdy urzędnik robi, co mu się podoba, a że mu się zawsze najlepiej podobają łapówki fabrykanckie, więc też wierzyć ani prawom, ani urzędnikom moskiewskim robotnicy nigdy nie mogą. Ale co już wywalczyliśmy, te drobne okruchy praw fabrycznych, tego pilnujmy i nie dawajmy się oszachrowywać i oszukiwać.
Gdy się ma do czynienia z takim nikczemnym rządem jak moskiewski, to nie można ani na chwilę zaprzestać walki. Każde ustępstwo, chociażby najuroczyściej zapewnione robotnikom, zaraz będzie cofnięte, jeżeli rząd nie będzie czuł, że robotnicy każdej chwili gotowi są o nie walczyć.
Prawa fabryczne powinny być takie, żeby zapewniały wszystkim robotnikom 8 godzinny dzień roboczy i zmusiły fabrykantów do dawania takiej płacy, która by wystarczyła na życie wygodne. Prawo fabryczne powinno dać robotnikom 8 godzinny roboczy dzień i płacę wyższą.
Zrozumieli to oświeceni robotnicy zagraniczni i polscy, i dlatego co rok świętują 1 Maja, wypowiadając w ten dzień swoje żądania: 8 godzin pracy i wolność polityczna.
Gdzie mogą, tam w ten dzień urządzają ogromne pochody uliczne, zebrania i bezrobocne powszechne, chcąc tym sposobem pokazać rządowi, że z obecnego stanu rzeczy są niezadowoleni, że żądają płacy wyższej, krótszego dnia roboczego, swobody i poszanowania praw swoich.
Znaczenie święta majowego jest ogromne. W ten dzień — robotnicy wszystkich krajów objawiają swoje braterstwo wzajemne, swoją solidarność. Od jednego końca świata do drugiego, w Europie i w Ameryce, wypowiadają to samo żądanie: zniszczenia wyzysku i niewoli wszelkiej. Po przez granice różnych państw wrogich sobie, bez względu na różnice narodowości, religji, robotnicy podają sobie dłoń przyjacielską, łączą się w sojusz bratni, poprzysięgając sobie, że będą wspólnemi siłami walczyć o lepszą przyszłość, o sprawiedliwość na ziemi, o wyzwolenie człowieka z nędzy i despotyzmu. Jest to dzień największego święta, jaki świat widział kiedykolwiek. Cała ludzkość uciemiężona i cierpiąca skupia się wtedy około jednego sztandaru wolności; wiara w zwycięstwo ożywia wszystkich, i niema robotnika tak zgnębionego losem, który by, stanąwszy w tych bratnich szeregach zjednoczonych jedną myślą, nie poczuł się silnym i szczęśliwym. — Zgnębieni ciężką pracą dla kawałka chleba, biedą i kłopotami życia, uważamy siebie nieraz za ludzi tak słabych i nędznych, za taki proch ziemi, że nawet do głowy nam nie przyjdzie ta myśl, że możemy coś znaczyć na świecie, że może od naszej woli zależy ten cały porządek, jaki na świecie panuje. Lecz kiedy nadchodzi dzień 1 Maja, i wszystkie fabryki stają z naszej woli wszystkie roboty zostają w zawieszeniu; kiedy widzimy, jak przestraszony rząd gromadzi po koszarach wojska i rozpuszcza całą sforę policjantów i szpiegów, jak bogacze i możni tego świata drżą ze strachu przed świętem robotniczem, wtedy — zaczynamy inaczej myśleć o sobie. Wtedy widzimy, jaką potęgą jesteśmy i jak wiele od nas zależy: praca nasza jest źródłem życia dla całego społeczeństwa; ona wszystko utrzymuje i wszystko tworzy; dzięki niej fabryki wyrabiają towary, wznoszą się gmachy, uprawia się rola; z niej, bogacą się kapitaliści, z niej pochodzą wszystkie dochody rządowe, siła państwa, dostatki życia i cywilizacja cała; bez niej zaś wszystko się niszczy, przepada, marnieje, złoto nawet przestaje być złotem, pieniądz traci swą wartość. Więc chociaż niewolnikami dziś jesteśmy, to jednak w naszych rękach spoczywają losy świata i wystarczyłoby nam tylko zrozumieć swoją sprawę i zjednoczyć się, ażeby zmienić zupełnie cały dzisiejszy porządek, i na miejsce wyzysku i niewoli zaprowadzić swobodę i sprawiedliwość.
Więcej jeszcze uczy nas dzień 1 Maja. Przywykliśmy do tego, że trzeba pracować i pracować bez końca i wytchnienia. Od dzieciństwa nakładli nam do głowy, że praca uszlachetnia, wzbogaca, że jest od Boga nakazaną, i to samo powtarzają nam ciągle fabrykanci. Przywykliśmy do tego i nam się wydaje, że to tak być powinno. A nie zwrócimy uwagi na to, że praca długa nietylko wyniszcza zdrowie, ale jeszcze ogłupia i upadla człowieka. Schyleni po całych dniach nad warsztatem, dozorowani przez majstrów, odzwyczajamy się myśleć i żyć po ludzku, zniżamy się do roli bydląt. Tylko bowiem wól roboczy może wytrzymać przez cały dzień w jarzmie; człowiek zaś ma daleko szersze potrzeby: on potrzebuje życia towarzyskiego, nauki, uczuć rodzinnych, swobody myśli i udziału w sprawach publicznych. Na to wszystko nie staje mu czasu i sił, jeżeli musi pracować nadmiernie, całe jego życie sprowadza się wtedy do tego, żeby spać, jeść i pracować, a takie życie jest niegodne człowieka.
Pierwszego Maja, wypowiadając żądanie 8 godzinnego dnia roboczego, podnosimy zaraz swoje ludzkie prawo do oświaty i swobody; im mniej bowiem przymusowa praca fabryczna zabierać nam będzie godzin życia, tem więcej przybędzie nam czasu na to wszystko, co człowieka uszlachetnia i podnosi.
Panowie i księża mówią nam zawsze: „niech każdy pilnuje swego zawodu, praca to najpierwszy obowiązek; szewc niech buty robi, stolarz niech hebluje, ślusarz niech majstruje nad żelazem, i do innych rzeczy niech się nie wtrącają; robotnik jest po to tylko, żeby pracował“.
Temu my zaprzeczamy w dzień 1 Maja, kiedy bez różnicy zawodu, szewcy, stolarze, tkacze, ślusarze, wszyscy porzucamy roboty i łączymy się ze sobą w imię wspólnego hasła. Wtedy my odpowiadamy tym panom wyraźnie: że robotnik jest przedewszystkiem człowiekiem a nie narzędziem do roboty, że jako człowiek ma swoje moralne potrzeby, że w warsztacie nie zamyka się dla niego świat cały, i że dlatego powinien on walczyć o wyzwolenie siebie z upodlającego jarzma wyzysku.
Jeszcze jedna prawda objawia się nam w dzień 1 Maja. Widząc, jak rząd wystawia przeciwko nam swoje zbrojne siły, czując na sobie ciężką rękę despotyzmu, przypominamy sobie, że nic jesteśmy ludem wolnym i niepodległym lecz niewolnikami cara; przypominamy sobie, że na ulicach Żyrardowa. Łodzi i Dąbrowy, lała się krew robotników, że więzienia zapełniają się ciągle naszymi towarzyszami, a przy każdej sprawie, przy każdym zatargu z fabrykantami, występuje zawsze brutalna ręka rządu carskiego, żeby sprawę naszą pognębić. Kiedy walcząc z wyzyskiem, potrzebujemy rozwinąć jak najszerszą działalność, agitować, przemawiać swobodnie, zbierać się i radzić, organizować związki i kasy robotnicze, wtedy widzimy, że nam to wszystko jest wzbronione przez rząd moskiewski, że policja pilnuje nas na każdym kroku, i za najmniejsze nieposłuszeństwo, za najmniejszy opór, stawiany wyzyskiwaczom, może nas prześladować i więzić. Wtedy otwierają się nam oczy, i poznając całą ohydę carskiej niewoli, widzimy zarazem jak ważną jest dla robotników wolność polityczna.
Dotąd mówiliśmy głównie o jednym wrogu robotnika — o fabrykancie, z którym spotykamy się codzień w fabryce. Mówiliśmy o wyzysku fabrykantów i o walce, jaką robotnicy muszą z nimi toczyć — głównie za pomocą strejków. Ale już nadmienialiśmy o innym wrogu naszym — o rządzie carskim. Z uciskiem rządu moskiewskiego spotykamy się co krok — w fabryce i poza fabryką, a walkę z nim toczyć musimy nawet wtedy, gdybyśmy tylko chcieli paru kopiejek więcej zarobku albo pół godziny mniej pracy. Przy porządkach, jakie dziś u nas panują, pewni być możemy, że rozpocząwszy walkę z fabrykantem, spotkamy się zaraz oko w oko z rządem, który go broni.
Wiadomo, że kiedy kapitalista może kupić sobie spokój, zaspokoić życzenia robotników z niewielką dla siebie stratą, to ustępuje im; ale jak tylko chodzi o coś ważniejszego, co by rzeczywiście zmniejszyło wyzysk, polepszyło byt robotnika, to fabrykant w tej chwili przywołuje na pomoc rząd przeciwko złączonym robotnikom. Polski robotnik zbyt często to odczuł na własnej skórze, ażeby mu to trzeba było przypominać. Wie on, że niema poważniejszego strejku bez tego, żeby policja, żandarmi, wojsko nie stanęli w obronie fabrykanta, nie grozili, nie aresztowali, nie bili, nie strzelali czasami do robotników, a to wszystko dlatego, że według carskiego prawa nie wolno łączyć się w stowarzyszenia, zgromadzać się, mówić swobodnie, występować gromadnie, jednem słowem, że niema wolności politycznej.
Dziś niema jej u nas; niedawno, bo na początku tego stulecia, nie dalej jak 70—80 lat temu, nie było jej nigdzie. We wszystkich krajach Europy, a między nimi i w Anglji, kraju najbardziej przemysłowym i w którym dlatego ruch robotniczy zaczął się najwcześniej, prawo, pod surowemi karami więzienia, tortury, nawet śmierci, zakazywało robotnikom zmawiać się, łączyć w związki, strejkować, a wszystkim poddanym wogóle prawie we wszystkich krajach nie wolno było wcale, a w niektórych tylko — prawie wcale — zgromadzać się, przemawiać, pisać i wydawać swobodnie książki i gazety. Robotnicy, jak my teraz, robili wówczas to wszystko potajemnie. Ale walka ich o polepszenie swego bytu musiała być wtedy, przy tych warunkach, bardzo ciężka, i rzadko udawało się wymódz na fabrykantach poważniejsze ustępstwa. Więc wszędzie zaczęli walczyć o swobody polityczne: o wolność słowa, druku, stowarzyszeń i zgromadzeń. Walkę tę prowadzili różnemi sposobami: za pomocą wielkich manifestacyj, pochodów, strejków powszechnych: wreszcie z bronią w ręku, i w końcu zwyciężyli wszędzie. Dziś w całej Europie swobody polityczne istnieją, w niektórych krajach całkowite, w innych jeszcze mniej lub więcej ograniczone.
Klasa robotnicza odnosi z nich olbrzymie korzyści. Tylko dzięki nim mogą istnieć związki fachowe nietylko jednego miasta lub kraju, ale nawet wszystkich krajów, międzynarodowe, których członkowie wspierają się nawzajem podczas strejków i mają bogate kasy składkowe: tylko dzięki tym swobodom robotnicy w swych pismach mogą oddawać wyzyskiwaczy pod sąd opinji publicznej, rozszerzać swoje przekonania, bronić swoich interesów z prawdziwem powodzeniem. A jednak — i to jeszcze nie wystarcza.
Dlaczego? Dlatego, że cały rząd tych nawet wolnych krajów mają w swych rękach kapitaliści; oni rozkładają podatki tak, aby gnębiły biednych, a ich nie dotykały, oni wydają prawa, broniące własności prywatnej kapitalistów, oni rozkazują wojsku i policji. Ażeby zwyciężyć kapitalistów, którzy są mocni dlatego, że mają w swoich rękach władzę rządową, władzę polityczną, — robotnikom nie wystarcza swobody politycznej: trzeba im jeszcze władzy politycznej; trzeba, aby robotnicy, a nie kapitaliści, wydawali prawa i rządzili całym krajem.
Na początku tego stulecia prawie we wszystkich krajach Europy, tak jak teraz w Rosji, były rządy despotyczne, to znaczy, że monarcha, król albo cesarz, rządzili samowładnie przez swoich ministrów. Robotnikom było wówczas jak najgorzej, tak jak nam jest teraz, bo monarcha samowładny staje zawsze po stronie bogatych przeciw biednym. Dlatego też, walcząc o swobody polityczne, jakieśmy dopiero co widzieli, walczyli oni też o coś więcej jeszcze: o to, aby rząd samowładny zamienić na inny, ogólno-narodowy, czyli, inaczej mówiąc, walczyli o konstytucję. Konstytucja — wyraz ten znaczy, że krajem rządzi nie wola jednego człowieka, ale zbiór praw: jeżeli prawa te ustanowione są przez sam naród, to konstytucja nazywa się demokratyczną (czyli ludowładczą). Dzisiaj konstytucje takie istnieją już w całej Europie: wszędzie jest parlament, to znaczy zgromadzenie posłów, wybieranych przez naród, i ci posłowie wydają wszelkie prawa, i ich muszą się słuchać ministrowie w swoich rządach: prawie wszędzie zaś posłowie ci wybierani są przez głosowanie powszechne, to znaczy, że każdy mężczyzna dorosły ma prawo oddać swój głos na kogo chce przy wyborze posła do parlamentu, i że każdy może też być wybrany na takiego posła.
Mając te prawa polityczne: prawo wyboru i prawo wybieralności: mając przytem swobody polityczne, wolność słowa, druku, stowarzyszeń i zgromadzeń, robotnicy mogą skutecznie walczyć z kapitalistami. Wprawdzie dotychczas jeszcze lud biedny, niedość oświecony i nie rozumiejący należycie swoich interesów, daje się oszukać i wybiera na większość posłów — kapitalistów, którzy rządzą krajem na jego szkodę, a na swój pożytek. Ale już teraz we wszystkich parlamentach są posłowie robotniczy, którzy pilnują, aby rząd i kapitaliści nie popełniali nadużyć, aby, naprzykład, prawa fabryczne były dokładnie wykonywane. A oprócz tego, robotnicy łączą się w jedną partję polityczną, wydają pisma odbywają zgromadzenia, oświecają i nawracają innych robotników: a ponieważ ich jest większość w każdym kraju, więc w końcu, dzięki swobodom i prawom politycznym, muszą oni zdobyć władzę polityczną, wziąć rząd w swoje ręce, i wydać takie prawa, zaprowadzić w kraju takie urządzenia, aby nie było wcale nędzy, tylko równość i dobrobyt dla wszystkich.
Zatem widzimy: że jeśli robotnicy chcą rzeczywiście odnieść zwycięstwo nad kapitalistami, to potrzebne im są przedewszystkiem swobody i prawa polityczne, za pomocą których mogliby zdobyć władzę polityczną.
My zaś polscy robotnicy, nie mamy ani swobód, ani praw politycznych żadnych. Dlaczego ich nie mamy? Dlatego, że mamy nad sobą samowładny rząd rosyjskiego cara. Ażeby zdobyć prawa i swobody polityczne, musimy się pozbyć rządu carskiego.
Car podbił Polskę sto lat temu przy pomocy zdrajców panów polskich i podzielił na trzy części wraz z rządem pruskim i austrjackim. Już wtedy przygotowywano w Polsce konstytucję, a nawet już ją ogłoszono, nadając pewne prawa polityczne i wielkie swobody, jeśli nie robotnikom przemysłowym, których jeszcze wtedy nie było, to mieszczanom i rzemieślnikom. Car, podbiwszy Polskę, zniósł konstytucję i zaprowadził niewolę i bezprawie. Od tego czasu Polacy już dwa razy urządzali powstanie, chcąc wypędzić rząd carski i zaprowadzić swobody polityczne; podczas ostatniego powstania w roku 1863 powstańcy pierwsi znieśli pańszczyznę i nadali ziemię chłopom, a car zrobił to dopiero później, po zgnieceniu powstania. Ale robotników jeszcze prawie nie było; lud wiejski był nieuświadomiony i nie pomógł powstańcom, dlatego rząd ich zwyciężył. Teraz robotnicy stanowią już wielką siłę, lud wiejski też zaczyna się ruszać, i rząd nie tak łatwo mógłby nas zwyciężyć, tembardziej, że i robotnicy rosyjscy domagają się od niego konstytucji, swobód i praw politycznych.
My, robotnicy polscy, i robotnicy rosyjscy mamy jednego i tego samego wroga: rząd carski i powinniśmy sobie nawzajem pomagać, by rząd ten obalić. Ale nam wystarczyć nie może konstytucja wspólna z Rosją. Musimy pamiętać, że cierpimy nietylko dla tego, że nie mamy swobód politycznych, lecz i dla tego, że panuje nad nami rząd obcy, najezdniczy.
Dzisiaj dziecko robotnika rosyjskiego może się uczyć w szkole w swoim własnym języku; jak robotnik ma sprawy w sądzie, w innym urzędzie, lub z inspektorem fabrycznym, to może się porozumieć w swoim własnym języku, i tak dalej. My tego wszystkiego nie mamy. Język polski wszędzie jest wzbroniony, wszędzie trzeba mówić po rosyjsku. Urzędnicy, żandarmi, inspektorzy prześladują nas, gnębią i oszukują nietylko dlatego, że jesteśmy robotnikami, ale jeszcze w dodatku i dlatego, że jesteśmy Polakami, narodem zawojowanym, który trzeba ciągle trzymać pod batem. Otóż, czy od tego wszystkiego uwolniłaby nas konstytucja ogólna, wspólna dla całej Rosji razem z Polską? Bynajmniej. Mamy najlepszy przykład na cesarstwie niemieckiem, do którego także należy część Polski. Jest tam konstytucja, nawet z głosowaniem powszechnem; w parlamencie zasiada nawet kilkudziesięciu posłów robotniczych, a pomimo to nie mogą oni przeszkodzić rządowi niemieckiemu gnębić Polaków, a ten ucisk najbardziej daje się we znaki robotnikom i sprawie robotniczej, bo jeśli np. robotnicy polscy chcą tam urządzić zgromadzenie publiczne, to policjant — Niemiec zabrania tego pod tym pozorem, że on nie jest obowiązany rozumieć po polsku, a prawo nakazuje mu słuchać przemówień. W urzędach, w szkołach, w sądach wszystko też po niemiecku, nie po polsku. Tak samo gdybyśmy należeli do Rosji, mającej już nie rząd samowładny, a konstytucję, to ucisk naszego języka i narodowości nie byłby usunięty, a więc ze swobód i praw politycznych nie wyciągnęlibyśmy należytych korzyści.
Widać więc, że jeśli chcemy zdobyć takie swobody i prawa polityczne, jakich nam potrzeba, to musimy zdobyć konstytucję osobną dla Polski, czyli, inaczej mówiąc, musimy, obalając rząd carski wspólnie z robotnikami rosyjskimi, wypędzić go zupełnie z naszego kraju, ZDOBYĆ POLSKĘ NIEPODLEGŁĄ.
Jak i kiedy to nastąpi? tego dokładnie przewidzieć nie można. Można tylko powiedzieć, że gdy te setki tysięcy robotników fabrycznych i górników, te miljony robotników wiejskich, zrozumieją należycie swoje interesy i będą dobrze zorganizowani, to urządzą rewolucję czyli powstanie, którego żaden rząd nie będzie mógł zwyciężyć, tembardziej, że robotnicy rosyjscy i niemieccy także nam dopomogą. Wypędziwszy zaś wojska i urzędników najezdniczych z naszego kraju, ogłosimy niepodległą rzeczpospolitą polską, to znaczy, że nie poddamy się pod władzę żadnego króla ani cesarza, tylko zaprowadzimy taką konstytucję, aby naród miał wszelkie swobody i sam wybierał cały rząd i wszystkich urzędników i sam ustanawiał prawa.
Gdybyśmy tylko taką konstytucję demokratyczną zdołali zaprowadzić w niepodległej Polsce, gdybyśmy w niej zdobyli wolność druku, słowa, stowarzyszeń i zgromadzeń, prawo głosowania powszechnego i rząd, zależny od woli narodu, to już byłaby dla sprawy robotniczej ogromna korzyść. My jednak, korzystając z rewolucji i z wypędzenia rządu carskiego, postaramy się wydać i inne jeszcze prawa, które zniosłyby wszelką nędzę i wszelki wyzysk, a o których będziemy zaraz mówili w rozdziale następującym.
Sprawa robotnicza nie kończy się na zdobyciu sobie lepszej płacy, krótszego dnia roboczego i wolności politycznej. Sięga ona znacznie dalej.
Ponieważ nam chodzi o to, żeby znieść całą nędzę i cały ucisk, jaki na świecie panuje, więc trzeba zniszczyć samo źródło nędzy i ucisku, zaprowadzić taki porządek, który by raz nazawsze oswobodził ludzi od wszystkich krzywd i cierpień.
Jakież jest źródło nędzy i ucisku? Jest to własność prywatna; jest to ten porządek, dzięki któremu jedni tylko mają w swojem posiadaniu ziemię, fabryki i bogactwo, a drudzy są ze wszystkiego wydziedziczeni; ci zaś, którzy nie mają środków do utrzymania życia, muszą sprzedawać swoją pracę, i z obawy głodu iść pod jarzmo wyzysku.
Dopóki by pozostawał taki stan rzeczy, to nawet przy wolności politycznej, przy lepszej płacy i krótszym dniu roboczym bylibyśmy zawsze najemnikami kapitalistów, i oni, mając w swojem ręku wszystko, co jest do życia potrzebne, mogliby zawsze gnębić i uciskać. Wszelkie ustępstwa, zdobyte od fabrykantów, są rzeczą bardzo niepewną; dziś uzyskaliśmy większą płacę, a jutro nowa maszyna zostanie zaprowadzoną, która pozwoli fabrykantom z mniejszą liczbą robotników produkować, i wtedy położenie nasze znowu się pogorszy, wielu ludzi straci zajęcie, zwiększy się konkurencja o zarobek i płace znowu spadną.
Gorzej nawet jeszcze może być, bo z każdym rokiem rozwija się technika, i wymyślają coraz nowsze wynalazki maszynowe, a każda taka maszyna wypiera robotników z fabryki, i może łatwo dojść do tego, że dla całych setek i tysięcy ludzi nie będzie zupełnie zarobku.
Jedyny zaś na to sposób jest znieść zupełnie wyzysk; a znieść wyzysk — to znaczy zrobić wszystkich właścicielami, każdemu dać prawo do korzystania z tych wszystkich bogactw, jakie natura i praca ludzka stwarzają — czyli zaprowadzić wspólną własność.
Dlatego też robotnicy, zrzuciwszy z siebie jarzmo rządu carskiego i zdobywszy niezależną rzeczpospolitę polską, wydadzą następujące prawa:
1) Każdy człowiek zdrowy powinien obowiązkowo pracować od 20 do 45 roku życia, w tym zawodzie, który sobie wybierze.
2) Każdy człowiek ma mieć zabezpieczone wszystkie wygody życia i korzystać z nich do śmierci.
3) Fabryki, kopalnie i ziemia mają być wspólną własnością całego narodu pracującego.
Każdy człowiek powinien pracować, jeżeli nie chce być darmozjadem i pasożytem dla ludzi. Człowiek, który całe swoje życie nie pracuje, a ma wszystko, żyje kosztem innych, kosztem cudzej pracy, dla społeczeństwa jest tylko niepotrzebnym ciężarem.
Dzisiaj jest tak na świecie, że cała masa ludzi nie pracuje zupełnie: jedni nie pracują dlatego, że są bogaci i żyją z wyzysku pracy robotników, drudzy, a tych jest najwięcej, nie pracują dlatego, że pracy sobie znaleść nie mogą z powodu złej gospodarki fabrykantów i długiego dnia roboczego; inni znowu są zajęci rzeczami niepotrzebnemi, jak naprzykład: służba lokajska, zajęcia biurowe, kupieckie, wojskowe i wiele innych.
Otóż, gdyby ta cała masa ludzi pracowała, to bogactw byłoby więcej, niż teraz, i każdy mógłby mniej pracować, bo im więcej ludzi pracuje, tem mniej pracy przypada na każdego. Obliczono, że gdyby wszyscy ludzie zdolni do pracy pracowali teraz w użytecznych zawodach, to mogliby z pomocą maszyn wytworzyć tyle bogactw, że na każdego człowieka przypadałaby część dostateczna do zupełnie wygodnego życia, a przytem każdy by musiał pracować tylko 3 lub 4 godzin dziennie.
Nie zapominajmy także o tem, że umiejętność ludzka rozwija się ciągle, i coraz nowsze maszyny zostają wynalezione, z pomocą których dają się wytwarzać ogromne masy towarów przy małych wysiłkach człowieka. Może więc łatwo dojść do tego, że tylko 2 godziny pracy dziennej, przypadające na każdego, wystarczy już zupełnie, ażeby było wszystko, co potrzeba ludziom do wygodnego życia.
Gdy więc prawo robotnicze ustanowi, że praca jest obowiązkiem każdego zdrowego człowieka, korzyści z tego będą olbrzymie. Bogactw będzie jeszcze więcej na świecie, a praca dla każdego będzie mniejsza.
Przytem prawo robotnicze oznaczy, że każdy człowiek powinien pracować nie wcześniej jak od 20 roku życia i nie dłużej jak do 45 roku.
Z tego także będą korzyści. Młodzież do 20 roku nie powinna pracować, bo to jest czas przeznaczony na naukę. Jeżeli dziecko ma wyróść na rozumnego i użytecznego człowieka, to potrzebuje uczyć się za młodu. Przytem praca fizyczna dla młodego wieku jest szkodliwą; siły są jeszcze za słabe, a przez nadużywanie ich psuje się zdrowie, rozwijają się różne ułomności i choroby.
Tak samo po 45 roku życia człowiek, który 25 lat pracował użytecznie, ma już wielkie prawo do odpoczynku. Dla starego człowieka praca jest zbyt wielkim ciężarem i dlatego w społeczeństwie sprawiedliwie urządzonem, starzy ludzie powinni być od niej uwolnieni.
Tak więc prawo robotnicze, obowiązujące każdego zdrowego człowieka do pracy od 20 do 45 roku życia, będzie korzystne i słuszne. Skutki jego będą takie: bogactw będzie więcej, na każdego będzie przypadać mało pracy, młodzież będzie się mogła uczyć swobodnie i na rozumnych ludzi wyrastać, starzy nie będą się zamęczać pracą nad ich siły.
Po tylu wiekach udręczenia i ciemnoty ludzie odetchną wreszcie swobodnie, zwolnieni od tego jarzma, którem ich przygniata praca zarobkowa, zabierając im siły, zdrowie i życie. Dziś tylko uprzywilejowani ludzie, mając dużo czasu wolnego, mogą oddawać się naukom i sztukom pięknym, zajmować się ogólnemi sprawami, poznawać coraz nowsze rzeczy, wzbogacać swój umysł i swoją duszę wykształceniem i talentami. Wtedy zaś — kiedy praca obowiązkowa zostanie skrócona do paru godzin dziennie wszystko to będzie dostępne dla każdego człowieka. Nie będzie przywilejów umysłowych, tak samo jak żadnych innych.
Dziś jest zupełnie inaczej: ludzie pracujący żyją po większej części w nędzy, a próżniacy, którzy nic nie robią, opływają w wygodach i w zbytku. Jest to krzycząca niesprawiedliwość. Ci, którzy wytwarzają bogactwa, mieć je powinni: powinni korzystać z wygód i przyjemności życia.
Miljony ludzi pracuje nad wzbogaceniem i upiększeniem kraju, dlaczego by więc tylko mała garstka próżniaków miała korzystać z owoców pracy całego ludu roboczego?
Tylko człowiek pracujący jest użyteczny dla społeczeństwa: on więc przedewszystkiem powinien mieć zapewnione wygody życia, a nie, jak to jest dziś, darmozjad i próżniak.
Prawo robotnicze będzie sprawiedliwe i korzystne dla miljonów ludu pracującego, bo da mu to, na co oddawna wyczekuje nadaremnie — życie dostatnie, godne człowieka.
Robotnicy, tak samo jak dziś zamożni ludzie, będą mieszkać w ładnych i zdrowych pokojach, ubierać się i jadać wykwintnie, uczęszczać do bibljotek i teatrów, kształcić się w uniwersytetach, — jednem słowem — korzystać z tego wszystkiego, co świat dzięki ich pracy posiada.
Może kto powie, że dla wszystkich nie wystarczy bogactw i wygód? Nie zapominajmy jednak o tem, że gdy prawo robotnicze zobowiąże wszystkich ludzi zdrowych do pracy, gdy produkcja nie dla korzyści kapitalistów, jak dzisiaj, lecz dla korzyści całego narodu będzie prowadzona, to bogactw będzie się daleko więcej wytwarzało niż teraz, choć i dzisiaj wystarczyłoby ich dla całej masy ludzi.
A przytem, nowe wynalazki mechaniczne, nowe przyrządy, maszyny i sposoby fabrykacji ciągle się pojawiają, a każdy nowy wynalazek dopomaga pracy ludzkiej i sprawia, że człowiek z jego pomocą daleko więcej wytwarza.
Więc niema co się obawiać o to, że bogactw nie wystarczy dla wszystkich. Prawo robotnicze, zapewniające każdemu pracującemu dostatnie utrzymanie, będzie mogło być doskonale wprowadzone w życie.
Czy słuszne jest, żeby fabrykanci i różni inni kapitaliści zabierali sobie największe dochody, żeby do nich tylko należały fabryki, kopalnie i ziemia? Czy słuszne jest, żeby fabrykant, który nic nie wytwarza, który jest tylko piątem kołem u wozu, zabierał sobie największą część bogactw przez robotników wytworzonych? Bezwarunkowo nie.
Fabryki zbudowali robotnicy, maszyny zrobili robotnicy i z ich pomocą wytwarzają towary: jednem słowem: robotnicy wszystko robią, a fabrykant tylko pieniądze rachuje i chowa do kieszeni.
Ażeby fabryki działały i produkowały dobrze, nie potrzeba do tego wcale fabrykantów, lecz tylko uzdolnionych robotników, mechaników, inżynierów. Z jakiejże więc racji ten, który nie pracuje wcale i nie przyczynia się zupełnie do wytwarzania bogactw, ma sobie zabierać największe dochody? Z jakiej racji tylko garstka próżniaków ma posiadać wszystkie źródła bogactw. Dzięki temu właśnie, że dzisiaj tak jest, na świecie jest tyle nędzy i cała masa ludu pracującego znajduje się na łasce u kapitalistów.
Tak być nie powinno! To, co wszystkim ludziom życie daje, nie powinno być prywatną własnością jednego człowieka.
Kto ma prawo do fabryk? Ci, którzy je zbudowali i w nich pracują. — Kto ma prawo do ziemi? — Ci, którzy ją własną pracą uprawiają. — Więc tylko lud roboczy ma prawo do fabryk, ziemi i kopalń, jednem słowem — do wszystkiego, co daje bogactwa.
Są tacy, którzy powiedzą, że przecież fabrykanci to co mają, zdobyli swoją pracą. Pokażcie nam takiego fabrykanta, który własną pracą bez żadnych szachrajstw i wyzysku zdobył sobie majątek. Najzdolniejszy robotnik, pracując przez całe życie, nie zbierze sobie tyle pieniędzy, ile potrzeba na kupienie fabryki: więc jakimże cudem fabrykant mógłby tego dokazać, żeby pracą własną zrobił ogromne kapitały? — Zdobył on je szachrajstwem, szwindlami, wyzyskiem więc to samo, co ukradł. A czyż złodziej ma prawo własności do ukradzionej rzeczy?
Zdarzyć się może, że ktoś wygra duży kapitał na loterji i z tego może kupić majątek lub fabrykę założyć; ale to jest traf, wypadek bardzo rzadki, więc niema co o nim mówić.
Powiedzą jeszcze, że przecież fabrykant otrzymał po swoim ojcu spadek. A skąd miał jego ojciec kapitały? — Tak samo nie z pracy własnej, a z szachrajstw i wyzysku. Więc jeżeli złodziej ukradzione rzeczy oddaje synowi, to czy syn ma do nich prawo?
Znajdą się może tacy, którzy powiedzą jeszcze, że fabrykant kieruje fabryką, zarządza, że przeto bez niego nie mogłaby się odbywać robota. Jest to widocznym fałszem. Zdarza się tak, że fabrykant sam zarządza i kieruje, ale jakże często bywa, że on sobie siedzi gdzieś daleko od fabryki w swoim pałacu i o całym interesie nie ma żadnego pojęcia, a za niego dyrektor, inżynierowie, kasjerzy kierują fabryką, robotnicy zaś prowadzą wytwarzanie towarów. I pocóż fabrykanci? do czego? — Kasjer zdaje mu rachunki i pieniądze, a cała praca fabrykanta ogranicza się do tego, że rachunki sprawdzi i pieniądze schowa do kieszeni.
To za mała praca i za mało korzyści dla ludzi, ażeby dla tego tylko miał on posiadać na swoją wyłączną własność fabryki i majątki z krzywdą dla innych.
Przez to właśnie, że bogaci wszystko sobie zagarnęli na własność, miljony ludu pracującego pozostają bez żadnej własności. A człowiek bez własności nie ma środków do życia, jeżeli nie wynajmie się do roboty. Jeżeli fabrykant lub właściciel majątku nie zechce mu dać zajęcia, to pozostaje mu tylko śmierć głodowa. A przytem fabrykanci i właściciele ziemscy tak gospodarują, jak tego ich osobisty interes wymaga, nie dbając wcale o dobro i potrzeby ludzi; stąd też zjawiają się kryzysy i głody.
Widzimy przeto, że posiadanie przez kapitalistów fabryk, ziemi i kopalń, jest niesłuszne i szkodliwe dla interesów całego ludu.
Fabrykanci będą musieli wyrzec się tego posiadania, bo robotnicy, gdy staną się silni przez swoją świadomość i jedność, gdy władzę rządzenia ujmą w swoje ręce, to nie poprzestaną wtenczas, tylko na płacy wyższej i krótszym dniu roboczym. Oni zażądają, żeby fabrykanci dzielili się z nimi — wszystkiemi dochodami, żeby mogli tak samo, jak fabrykanci, żyć wygodnie.
Fabrykanci będą musieli się zgodzić na to, bo robotnicy będą wtenczas największą potęgą i władzę dostaną w swe ręce. Ale na cóż wtedy przyda się fabrykantom prawo posiadania fabryk i majątków, jeżeli z nich zysków ciągnąć nie będą?
Tak więc — sprawiedliwość i pożytek ogółu wymaga tego, żeby fabryki, ziemia i kopalnie stały się własnością całego narodu.
Lecz fabryk, kopalń i maszyn dzielić nie można, więc stać się one muszą wspólną własnością robotników.
Ziemię dzielić można, lecz jeżeli ją podzielimy na małe kawałki i każdemu oddamy je na wyłączną własność, nie będzie można dobrze gospodarstwa rolnego prowadzić i znowu powtórzyć się mogą dzisiejsze klęski i nieurodzaje. Właściciel małego kawałku ziemi nie może używać maszyn rolniczych, które ogromnie ułatwiają pracę: nie może dobrym nawozem użyźniać ziemi, ani za pomocą kanałów osuszać, ani też wprowadzać do gospodarstwa różnych nowszych ulepszeń, ani zasiewać kosztowniejszych roślin i t. d. Nie może robić tego wszystkiego, bo sam jeden nie będzie miał na to pieniędzy i nie podoła własną tylko pracą.
Właściciel małego kawałka ziemi będzie musiał tak samo jak chłop dzisiejszy po całych dniach pracować, otrzymując z tej ciężkiej pracy bardzo małe dochody.
Dlatego też będzie o wiele lepsze, żeby ziemia tak samo, jak fabryki i kopalnie, należały do całego narodu pracującego: wtenczas gospodarkę można będzie prowadzić na wielką skalę, ze wszystkiemi ulepszeniami, a przez to praca na roli każdemu rolnikowi da bez porównania więcej.
Jaki będzie porządek społeczny, ustanowiony przez te prawa robotnicze?
Fabryki, kopalnie, warsztaty, ziemia, koleje żelazne, parostatki będą własnością całego narodu.
Każdy człowiek zdrowy będzie obowiązkowo pracował od 20 do 45 roku życia, nie więcej jak 3 lub 4 godziny na dobę, w fachu, który sam sobie wybierze.
Wybierane przez wszystkich zarządy gospodarskie będą kierowały robotami fabryk, kopalń i gospodarstwem rolnem. Do nich będzie należało oznaczyć, ile gdzie potrzeba wytworzyć towaru, żeby ludziom niczego nie brakło; oni także będą dbały o to, żeby roboty odbywały się wszędzie dokładnie i umiejętnie, według najnowszych udoskonaleń, które nauka i technika wynalazły, żeby stosowane były maszyny, które pracę ludzką czynią lżejszą i zastępować ją nawet mogą zupełnie.
Zarządy te jednak nie będą mogły rozporządzać się samowolnie, lecz będą kontrolowane przez cały naród i przed nim będą zdawały sprawę ze swej działalności, tak ażeby wszystko odbywało się zgodnie z potrzebami wszystkich ludzi.
Ponieważ zaś wytwarzane wspólnie bogactwa będą wspólną własnością wszystkich mieszkańców, przeto nie będzie potrzeba żadnego handlu ani pieniędzy. Magazyny z towarami będą stać otworem dla wszystkich, — i każdy bez wyjątku, dlatego tylko, że jest człowiekiem i że pracą swoją przyczynił się do wytworzenia tych bogactw będzie mógł z nich korzystać według potrzeb swoich. Nie może zaś być tej obawy, żeby jedni zagrabiali cokolwiek z krzywdą drugich, bo na cóż by się komu przydało wziąć więcej odzieży, sprzętów, jadła, niż to, co mu potrzeba do własnego użytku? Sprzedać by tego nie mógł, ani żadnego interesu na tem zrobić, gdyż żadnych interesów pieniężnych wtedy nie będzie, żadnego kupowania i sprzedawania, kiedy wszyscy będą mieli wszystko, co im potrzeba, kiedy będą właścicielami wspólnych bogactw. Szachrajstwa kupieckie, długi, pożyczki, lichwy, procenty, wszystko to przepadnie tak samo, jak i wyzysk. Podobnie, jak dzisiaj nikt nie handluje powietrzem lub światłem słońca, bo jest to wspólna własność wszystkich ludzi, której nikomu nie brak, tak samo, przy wspólności bogactw, każdy będzie mógł mieć to wszystko, co jemu do życia potrzebne, bez żadnej ujmy dla nikogo.
Również, wszystko, co służy człowiekowi do zdobycia nauki i do wszelkich przyjemności umysłowych, jak szkoły, uniwersytety, bibljoteki, muzea i teatry, będą stały otworem dla każdego, a ponieważ praca fizyczne nie będzie już zabierała nikomu całych dni jego życia, przeto każdy będzie mógł swobodnie z nich korzystać. Zaczną się więc nowe czasy w życiu ludzkiem, odkąd światło nauki, mądrość i piękno przestaną być przywilejem garstki wybrańców, a staną się dobrem wszystkich ludzi.
Z nastaniem takiego porządku społecznego zniknie więc bez śladu dzisiejsza nędza i niewola robotników, wyzysk i ciemnota, bo wszyscy odzyskają prawa ludzkie do własności i oświaty.
Nie będzie także żadnych panujących, ani wojska, policji i żandarmów, bo to wszystko wtedy tylko jest potrzebne, kiedy na świecie wyzysk i krzywda panuje, kiedy są bogaci i biedni, właściciele i najemnicy; z chwilą jednak, kiedy nastanie wspólna własność, państwo, jego urzędnicy i prawa, okażą się zupełnie niepotrzebne, bo wszyscy będą rządzić się sami według sprawiedliwości i sumienia; wolność zupełna, nieograniczona i nietykalna, będzie przywilejem każdego człowieka; lud cały będzie uchwalał wszystko, co dotyczy ogólnych spraw, i jego dobro będzie prawem najwyższem.
Taki porządek społeczny nazywa się komunizmem albo socjalizmem.
Każdy człowiek zostanie robotnikiem, a każdy robotnik współwłaścicielem bogactw krajowych. Swobodny, żyjący dostatnio, będzie uważał pracę za obowiązek społeczny, wiedząc, że nie pracuje dla żadnego wyzyskiwacza, lecz tylko dla siebie i dla narodu, że za pracę swoją otrzyma wszystkie wygody na całe życie.
Nikt nie będzie mógł nikogo oszukać, okraść, wyzyskać, — bo wszyscy mieć będą wszystko.
Zbrodnie, występki i choroby, które pochodzą z nędzy i ciemnoty ludzkiej, znikną zupełnie, kiedy tej nędzy i ciemnoty nie będzie.
Zamiast dzisiejszego człowieka prześladowanego na każdym kroku, walczącego ciągle z nędzą, miotanego uczuciami zazdrości i nieprzyjaźni dla innych, — będzie swobodny, zamożny i rozumny mieszkaniec wolnego kraju.
Zamiast gwałtów, krzywdzenia się wzajemnego i oszukaństw, jakie dzisiaj na każdym kroku się spotyka, — zapanuje pomiędzy ludźmi prawdziwe braterstwo, odkąd z nastaniem własności wspólnej ludzie przestaną walczyć ze sobą, jak dzikie zwierzęta o kawałek chleba i panowanie.
To zrobią robotnicy, gdy będą zjednoczeni, świadomi, i gdy władzę rządzenia wezmą w swe ręce.
Nietylko siebie, lecz i świat cały wybawią z nędzy, niewoli i cierpień wszelkich.
Zbudowanie takiego porządku społecznego jest ostatecznym celem walki i sprawy robotniczej.
Zagranicą robotnicy cel ten już znają, rozumieją go i dążą wytrwale do niego. Po walce z fabrykantami i rządem, po strejkach, po długiej pracy łączenia się i uświadamiania, robotnicy zobaczą, jak im jest łatwo dokonać swego zadania — zmiany porządku społecznego i wezmą się do odrodzenia świata.
Uczciwy i świadomy robotnik, gdzie pracuje, tam powinien się starać uświadomić swoich towarzyszy. Naprzód niech im tłumaczy, czem jest sprawa robotnicza, niech uczy jedności i zachęca do czytania książek, niefałszujących prawdy.
Z każdego wypadku, jaki się zdarzy, powinien skorzystać i odpowiednio objaśnić go swoim towarzyszom.
Niech im tłumaczy, jak są wyzyskiwani przez fabrykantów i panów, jak cała bieda z tego wyzysku pochodzi, jakie ogromne znaczenie ma jedność i pomoc wzajemna między robotnikami.
Robotnik, który swych towarzyszy uświadamia, powinien wytłumaczyć także, jakie są korzystne dla nich prawa fabryczne, powinien ich namawiać do tego, żeby fabrykantom nie pozwalali na żadne szachrajstwa. Powinien im mówić o 1 Maja i namawiać, żeby dzień ten świętowali przez porzucenie pracy i uczestniczenie w pochodach ulicznych i demonstracjach, w dniu tym przez miejscowy Komitet Robotniczy urządzanych.
Powinien także ciągle przypominać swoim towarzyszom, że rząd carski jest takim samym wrogiem robotników, jak i fabrykanci, tylko jeszcze straszniejszym; że wszystkie ich wysiłki do uzyskania lepszej doli będą nadaremne lub bardzo mało przyniosą, dopóki pozostawać będą w niewoli carskiej; wydostać się zaś z tej niewoli nie można inaczej, jak tylko za pomocą walki, wypędzając z kraju cały ten najazd rządu moskiewskiego, który od tylu lat nas gnębi.
Dlatego też hasło niezależnej rzeczypospolitej polskiej — powinno być hasłem wszystkich robotników, którzy sprawę swoją szczerze do serca wzięli.
Oprócz tego robotnicy, którzy swą sprawę dobrze poznali i przylgnęli całą duszą do socjalizmu, zrozumiawszy, że celem ich ostatecznym, celem sprawy robotniczej — jest wyzwolenie człowieka od nędzy za pomocą wspólnej własności, zaprowadzenia braterstwa na ziemi, ci robotnicy powinni we wszystkich swoich postępkach być uczciwymi ludźmi, nie popełniać żadnych krzywd i szachrajstw, gdyż inaczej znieważyliby swoją sprawę, która dla nich powinna być święta i niepokalana.
Oto jakie są obowiązki każdego uczciwego robotnika.
Świadomy robotnik jest dzisiaj apostołem największej i najświętszej sprawy — sprawy ludu pracującego. Robi on teraz to samo, co przed wiekami Chrystus robił: głosi swobodę, braterstwo; szczęście ludzi.
To też kiedyś ludzkość będzie go czcić i uwielbiać.
Wszyscy wiemy o tem do jakiego stopnia fabrykanci nas wyzyskują i krzywdzą.
— Zarobki nasze są małe; praca ciężka i długa.
— Nie mamy dosyć czasu swobodnego ani na wypoczynek, ani na zaspokojenie swoich towarzyskich i umysłowych potrzeb.
— Znosimy ciągły niedostatek, a często głód i nędza zaziera nam w oczy.
— Pracując po kilkanaście godzin dziennie, niszczymy swoje zdrowie i siły, a za to wszystko otrzymujemy płacę tak lichą, że ledwie nam starczy na utrzymanie się przy życiu.
— Przy wypłatach ciągle nam urywają. Postępują z nami brutalnie, po grubijańsku, nie szanując naszego honoru, naszej godności człowieczej.
— Tego wszystkiego dłużej już znosić nie możemy i nie powinniśmy. Nie jesteśmy bydłem, abyśmy się krzywdzić dawali, abyśmy mieli znosić pokornie wyzysk, nadużycia i obelgi!
Nam potrzeba płacy lepszej, żebyśmy mogli żyć porządnie i dostatnio: — nam potrzeba krótszego dnia roboczego, żebyśmy nie marnowali swego zdrowia i mieli dosyć czasu na wypoczynek, naukę i zabawę.
Jesteśmy ludźmi i o prawa swoje upomnieć nam się należy.
Wiemy o tem że drogą łaski nic od fabrykantów nie uzyskamy — że im bardziej będziemy poddawać się i ulegać, tem bardziej będą nas wyzyskiwać i gnębić. Skargi i prośby nic tu nie pomogą, gdyż fabrykanci z wyzyskiwania naszej pracy gromadzą sobie kapitały i dobrowolnie żadnej ofiary nie zrobią dla nas ze swego interesu. Chcąc, żeby nam ustąpili — trzeba ich do tego przymusić: przymusić strejkiem.
Robotnicy zagraniczni dawno już to zrozumieli i od wielu już lat prowadzą walkę z fabrykantami, zdobywając sobie coraz to większe ustępstwa. Skutkiem tego ich położenie jest daleko lepsze od naszego, zarobki ich są większe, a praca krótsza od naszej. Oto kilka przykładów: W Anglji robotnikom w kopalniach węgla płacili 4 rs. tygodniowo. W r. 1888 urządzili oni strejk w miejscowości Birmingham; do strejku przystępuje 30.000 robotników i żąda podwyższenia płacy o 10 procent. Po paru tygodniach strejku przedsiębiorcy ustępują i żądaniom robotników staje się zadość.
W Berlinie położenie czeladników szewskich było bardzo ciężkie: pracowali oni po 15 godzin dziennie, dostając za to 4 rs. tygodniowo. W r. 1888 urządzają strejk, do którego przystępuje odrazu 4 tysiące czeladzi; po kilku tygodniach strejk zwycięża i odtąd Szewcy pracują tylko po 10 godzin dziennie i dostają za to 9 rs. tygodniowo.
— Tak samo zwyciężyli czeladnicy krawieccy, kowale, mularze i lakiernicy berlińscy.
Wielki strejk robotników w kopalniach węgla w Westfalji i na Śląsku ciągnął się kilka miesięcy i to w czasie zimy 1889 na 1890 r. — Strejkowało 50.000 robotników. Żądali oni podwyższenia płacy o 15 procent i skrócenia dnia roboczego. Właściciele kopalń trzymali się z wielkim uporem. Lecz kiedy zobaczyli, że robotnicy poddawać się ani myślą, że wszędzie jest ogromny brak węgla, tak że fabryki żelaza i inne stawać muszą — wtedy dopiero ustąpili. W sprawę tę wdał się także i rząd niemiecki, przestraszywszy się tak ogromnego i długiego bezrobocia, i nastawał na przedsiębiorców, by robotnikom ustąpili.
Jeszcze większy strejk urządzili w 1889 roku w Londynie robotnicy, pracujący w porcie, w tak zwanych dokach przy wyładowaniu i naładowaniu okrętów. Strejkowało wtedy 150 tysięcy robotników. Walka trwała długo; cały ruch handlowy był zatrzymany; — nie było komu zabierać towarów z okrętów, ani napakowywać nowych. Wszyscy kapitaliści poczuli ogromne straty w swych kieszeniach wskutek zatrzymania ruchu handlowego i musieli robotnikom ustąpić, do czego i rząd angielski ich skłaniał.
Tak samo zwyciężył strejk garbarzy w Berlinie, którzy żądali 9-cio godzinnego dnia pracy i 30 kopiejek za każdą godzinę dodatkową; — strejk woźniców tramwajowych w Wiedniu, którzy zamiast 17 godzin pracy mają teraz tylko 12. a za każde dłuższe przetrzymanie płacą im oddzielnie; — strejk robotników cukrownianych w Szczecinie 1889 r.; — strejk zecerów w Norwegji, ciągnący się 3 miesiące i uwieńczony zwycięstwem — oraz cała masa innych strejków, imponujących swoim ogromem i zaciętością.
Tak np. w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej w ciągu lat pięciu (od 1881 do 1886 r.) zwyciężyło 350 strejków, w których brało udział 650.000 robotników.
We Francji rocznie wypada 37 strejków, które kończą się dla robotników zwycięsko.
I u nas ostatniemi czasy odbyło się kilka strejków, które swoje powodzenie zawdzięczają solidarności w wystąpieniu i zgodności w działaniu.
Tak np. robotnicy Sperlinga uzyskali sobie ustępstwo półgodzinne w robocie dziennej i zmusili fabrykanta do wydalenia z fabryki tych, których przyjął podczas bezrobocia; 4-ch zaś, którzy się usunęli i nie chcieli przyjąć udziału w strejku, obłożyli karami pieniężnemi.
Drugi zwycięski strejk odbył się w kopalni „Niwka“ pod Sosnowcem. Nowy zarząd kopalni obniżył górnikom płacę roboczą od sztuki tak, że ci otrzymywaliby o 35 kop. mniej dziennie niż dawniej. Przeciw takiemu nadmiernemu wyzyskowi wystąpili wszyscy górnicy w liczbie 2.000, czem przestraszony zarząd zaspokoił ich żądania. Strejk trwał tydzień i wypadł w bardzo szczęśliwych warunkach, gdyż górnicy otrzymali 2-tygodniową zapłatę, więc mieli zabezpieczone utrzymanie na czas bezrobocia.
Latem 1891 r. mieliśmy cały szereg strejków w różnych gałęziach pracy. 1 czerwca wybuchnął strejk w fabryce nożowniczej Kobylańskiego i robotnicy po 4 dniach uzyskali częściowe ustępstwo. Potem strejkowano w zakładach białoskórniczych (80—90 rob.); strejk trwał tam 4 tygodnie (w 2 warsztatach nawet 6) i zakończył się pomyślnie: robotnikom zmniejszono dzień roboczy o 1 godzinę i podwyższono płacę tygodniową o 50 kop.
Dalej strejkowano: w garbarniach Weiglów, Wolanowskiego, w fabryce maszyn Fajansa, w zakładzie ram złoconych Różyckiego, w zakładzie kamieniarskim Gundelacha i w innych jeszcze.
Po większej części strejki te zakończyły się pomyślnie.
W Łodzi, w fabryce wstążek Samuela Czamańskiego robotnicy (35-iu) oparli się zmniejszeniu płacy o 1 rs. 50 kop. tygodniowo.
Strejk trwał 3 dni z dobrym skutkiem.
Drugi strejk z tej samej przyczyny odbył się w fabryce wstążek jedwabnych Wizla i Grünbauma, gdzie 12 robotników również z dobrym skutkiem strejkowało 5 dni.
Znaczy więc, że i u nas strejki mogą zwyciężać — jeżeli jest jedność między robotnikami i zapomoga pieniężna na czas bezrobocia.
Wszystkie poprzednio przytoczone fakty mówią nam jasno, że z fabrykantami można walczyć i można zwyciężać.
Jeżeli zorganizowani robotnicy zagraniczni umieją to czynić i tym sposobem swój los polepszają ciągle, to dla czego my nie mielibyśmy tego zrobić?
Trzeba tylko tak postępować, jak oni to czynią. Ich strejki zwyciężają fabrykantów dla tego, że oni wszyscy trzymają się solidarnie, że są zorganizowani w związki, że mają swoje wspólne kasy robotnicze — kasy oporu, z których utrzymują się podczas strejku i tym sposobem mogą długo wytrwać w bezrobociu.
Między niemi niema zdrajców, którzyby od towarzyszy swych odstępowali: za jednego robotnika upominają się wszyscy: a jeżeli w jakiej fabryce strejk wybucha, to tam żaden robotnik już nie przyjmie pracy, uważając to za zdradę, hańbę i podłość.
Oto dlaczego zagraniczni robotnicy zwyciężają, dla czego fabrykanci i rząd czynią im ustępstwa.
A do jakich funduszów doszły tam wspólne kasy robotnicze możemy sądzić z tego, że kasy angielskich robotników wydały na strejki 50 miljonów franków: — że w Berlinie kasa oporu wydawała na podtrzymanie strejku szewców w r. 1889 po 48.000 tygodniowo, — że w Ameryce w przeciągu 5 lat robotnicze kasy oporu wydały na strejki 60 miljonów dolarów.
A jednakże te olbrzymie sumy zbierają się z małych składek miesięcznych, jakie robotnicy wnoszą; lecz gdzie do kasy należą setki tysięcy ludzi, tam łatwo zbierają się miljony.
Po tem wszystkiem, cośmy powiedzieli, łatwo nam będzie teraz zrozumieć, jakie zadanie wzięła na siebie nasza robotnicza Kasa Oporu.
Zadaniem jej jest organizowanie robotników do walki z fabrykantami i pomaganie robotnikom w tej walce.
Jeżeli w jakiej fabryce, warsztacie lub kopalni wybucha strejk, robotnicy strejkujący otrzymywać będą z kasy stałą zapomogę tygodniową aż dopóki fabrykant ich żądaniom nie ustąpi.
Mając taką kasę, będziemy mogli śmielej występować do walki z fabrykantami, dłużej im się opierać i mieć tę pewność, że jeżeli tylko między nami zdrajców i tchórzy nie będzie, to mając z kasy oporu zapewnione na czas strejku środki do życia, potrafimy stać przy swoich żądaniach wytrwale i zmusić fabrykanta do ustępstw.
Kasa oporu da nam siłę do zwyciężania naszych wyzyskiwaczy.
Fundusz kasy przeznaczony jest tylko dla strejkujących. Kasa wydziela każdemu ze strejkujących stałą zapomogę tygodniową.
Fundusz kasy oporu powstaje z miesięcznych wkładek członków kasy.
Wkładka miesięczna wynosi najmniej 20 k.
Kobiety, jako mniej zarabiające, płacą 12 kopiejek miesięcznie.
Członek, występujący z kasy dobrowolnie lub przymusowo, nie może zabrać z kasy pieniędzy, które do niej włożył.
Członkiem kasy oporu może być każdy robotnik bez względu na to, do jakiego fachu należy, bez względu na stopień swego uzdolnienia i bez różnicy narodowości, płci, religji i wieku.
Kasa powinna ogarnąć wszystkich robotników, gdyż wszyscy mają jednakowe interesy w walce z fabrykantami i potrzebują trzymać się solidarnie pomiędzy sobą.
Członkiem kasy oporu nie może być tylko ten robotnik, który splamił się nieuczciwem postępowaniem względem swych towarzyszy, który na nich donosił władzy, który w czasie zajść jakich nie trzymał z nimi, który dał się poznać ze swej służalczości dla fabrykanta, ze swego zdradnego i tchórzliwego charakteru.
Robotnicy, zamierzający strejkować, winni zawiadomić o tem zarząd kasy i otrzymać jego przyzwolenie na strejk. Jeżeli tego nie uczynią, zarząd kasy może im odmówić zapomogi.
Członkowie kasy mają pierwszeństwo w otrzymaniu zapomogi.
Sprawami kasy zajmują się zarząd i przedstawiciele kasy.
a) Zarząd kasy składa się z 6 członków i kasjera.
Do zarządu należy dbać o to, ażeby kapitał kasy przechowywał się bezpiecznie;
żeby w razie jakiegobądź strejku, robotnicy strejkujący otrzymywali regularne zapomogi tygodniowe;
żeby z dochodów i rozchodów kasy prowadzone były sumienne rachunki i sprawozdania, które wszystkim członkom na początku każdego kwartału będą przedstawiane.
b) Do przedstawicieli kasy należy:
zbieranie składek miesięcznych od członków;
dawanie członkom sprawozdań z kasy i pokwitowań z odbioru pieniędzy;
przedstawienie do zarządu wszelkich żądań i propozycyj każdego członka.
Obowiązki każdego członka kasy są następujące:
1) Płacenie regularne składek miesięcznych.
2) Namawianie swych towarzyszy, by należeli do kasy.
3) Szerzenie między swymi towarzyszami przekonań o potrzebie walki z fabrykantami dla polepszenia swego losu, — o znaczeniu strejków — i o potrzebie solidarności robotniczej.
4) Uczciwe postępowanie ze swymi towarzyszami:
pomoc koleżeńska;
ujmowanie się za pokrzywdzonym;
należenie do każdego strejku, do każdego oporu swych towarzyszy;
łączne i zgodne działanie z nimi w każdym wypadku, gdzie oni występują przeciw fabrykantowi, administratorom lub majstrom.
5) Godne zachowywanie się wobec swych zwierzchników:
niepozwalanie na to, żeby fabrykant, administrator lub majster obrażał honor robotniczy, aby wymyślał, czynił niestosowne uwagi, tykał, nakazywał coś w tonie brutalnym i t. p.;
upominanie się głośne i stanowcze o każdą krzywdę, o każde szachrajstwo przy wypłatach;
podawanie o to skargi do inspektora lub sądu, jeżeliby na własne żądanie robotnika fabrykant zadość uczynić mu nie chciał.
Uwaga I.
Członek kasy, któryby w swojem postępowaniu okazywał się uległy i służalczy dla swych zwierzchników, a nie solidarny z towarzyszami, zostaje natychmiast wyłączony i postępowanie jego odpowiednio napiętnowane.
Uwaga II.
Robotnik, który w czasie strejku swych towarzyszy nie rzucił roboty, lub który przyjął miejsce w jakiej innej fabryce, gdzie strejkują, skuszony nagrodą fabrykanta, — będzie uważany przez wszystkich członków kasy za zdrajcę sprawy roboczej, za nikczemnika i odpowiednio do tego traktowany.
1889 roku, w stolicy Francji, Paryżu, w czasie powszechnej wystawy dzieł sztuki i przemysłu, zwołany został międzynarodowy kongres robotników.
W odezwie, zapraszającej na ten kongres było powiedziane: „Kapitaliści zapraszają na wystawę bogatych i silnych tego świata, żeby podziwiać wytwory robotników, którzy pośród tak kolosalnego wzrostu bogactw skazani są na nędzę. My socjaliści dążymy do oswobodzenia pracy, do zniesienia niewoli najmu, do ustanowienia takiego porządku, w którym wszyscy robotnicy bez różnicy płci i narodowości korzystali by z bogactw przez się wytworzonych. Zwołujemy ten kongres dla utrwalenia węzłów braterstwa, które wzmocnią robotników w ich walce i przyśpieszą zaprowadzenie nowego porządku rzeczy. Robotnicy wszystkich krajów łączcie się!“
Odezwa ta nie pozostała bez skutku.
Robotnicy wszystkich krajów Europy powysyłali od siebie delegatów, by wspólnie radzili nad sprawą klasy robotniczej. Między innymi był także delegowany od robotników polskich murarz Anielewski z Warszawy.
Na tym to kongresie rozprawiano, jakimi środkami robotnicy mogą wyzwolić się z tej nędzy, ucisku i poniżenia, w jakiem się znajdują obecnie. Wyzwolą się wtenczas, gdy nie kapitaliści, lecz oni będą rządzić na świecie.
A jak dojść do tego? co dzisiaj robić trzeba, żeby zdobyć sobie własność i władzę zagarnąć w swe ręce? — Na to kongres odpowiedział: „trzeba się łączyć, organizować, uświadamiać, trzeba wyrabiać braterską solidarność między robotnikami, wszystkich krajów, trzeba stopniowo wywalczać sobie coraz lepsze warunki bytu, a gdy będziemy silni, zjednoczeni, świadomi celów i interesów, wtedy siłą upomniemy się o swe prawa, obalimy rządy dzisiejsze, zdobędziemy władzę i bogactwa“.
Uchwalono wiele sposobów, za pomocą których robotnicy mogą dzisiaj zyskiwać sobie lepsze warunki bytu i przyzwyczajać się do solidarności wzajemnej. Między innymi kongres oznaczył dzień pierwszego Maja jako powszechne, międzynarodowe święto robotnicze.
W dzień ten robotnicy wszystkich krajów, porzucając robotę, okażą swą powszechną solidarność i będą żądać od państwa ograniczenia dnia roboczego do 8 godzin na dobę.
Ta uchwała kongresu została przyjętą przez robotników całego świata cywilizowanego i odtąd dzień pierwszego Maja stał się międzynarodowem świętem robotniczem.
Zastanówmy się teraz:
Na co jest potrzebna robotnikom solidarność wzajemna?
Jak wielkie są z niej korzyści, tego nas uczy codzienne nasze życie.
Trzymając się solidarnie pomiędzy sobą, robotnicy mogą w każdej chwili oprzeć się fabrykantowi, który chce ich skrzywdzić na zarobku lub zbytnią pracą obciążyć.
Mogą nawet przez solidarne wystąpienie zażądać od fabrykanta większej płacy, krótszego dnia roboczego i zmusić go do tego, żeby ich żądanom ustąpił.
Przykładów na to jest mnóstwo.
W kopalniach węgla „Niwka“ koło Sosnowca, dwa tysiące robotników oparło się obniżeniu płacy i po tygodniu bezrobocia zarząd musiał ustąpić. W Warszawie murarze, dopominając się solidarnie, wymogli na majstrach, że im skrócono dzień roboczy o dwie godziny. Białoskórnicy i piwowarzy dzięki solidarności wywalczyli sobie krótszy dzień roboczy i większą płacę. Podobne fakty zachodziły w garbarniach, zakładach tkackich i innych.
Jeszcze więcej takich faktów znajdujemy zagranicą. Tam, dzięki solidarności wzajemnej, robotnikom dzieje się daleko lepiej, niż u nas.
W Anglji naprzykład robotnicy za pomocą strejków wywalczyli sobie 10-godzinny dzień roboczy i płacę trzy razy większą, niż nasza.
Toż samo we Francji i Niemczech. Szewcy berlińscy podnieśli swój zarobek tygodniowy 5 rs. do 9 rs., przyczem o 5 godzin skrócili swój dzień roboczy, a górnicy na Śląsku i w Westfalji przez swoje solidarne wystąpienie wymogli na właścicielach, że ci zaniechali swych dotychczasowych szachrajstw i zgodzili się na dawanie wyższej płacy.
Pojedynczy robotnik bez poparcia swych towarzyszy nigdy nie mógłby wystąpić przeciw fabrykantowi i musiałby znosić pokornie wszystkie krzywdy i cały ciężar wyzysku.
Tymczasem całej masie robotników występujących solidarnie, żaden fabrykant nie może opierać się długo; a jeżeli oni jednomyślnie i zbiorowo postawią swoje żądania, to rząd i fabrykanci muszą im ustąpić.
Solidarność robotników — to ich siła i potęga — to największy postrach dla wyzyskiwaczy.
Żądania jednego nic nie znaczą.
Żądania całej gromady mają moc i powagę niewzruszoną.
Nauczywszy się występować solidarnie, zgodnie wypowiadając swoje żądania, wspierając jeden drugiego w walce z wyzyskiem fabrykantów, będziemy mogli zdobyć sobie wszystko, czego tylko zażądamy, otrzymać te wszystkie prawa, z których nas dzisiaj wyzuto.
Oto jakie ma znaczenie wzajemna solidarność dla robotników.
A teraz zastanówmy się nad tem:
Co daje robotnikowi 8 godzinny dzień roboczy?
Gdyby robotnicy pracowali tylko 8 godzin na dobę, tracili by mniej sił fizycznych i życie ich przez to stawało by się dłuższem. Cała masa chorób, jakie obecnie dręczą wielu robotników, suchoty, reumatyzmy, zapalenia ócz i t. d. zmniejszyłyby się ogromnie przy takiem ograniczeniu pracy. Oprócz tego, robotnicy mieli by więcej czasu na odpoczynek, sen, zabawę, na zajmowanie się nauką i sprawami swojemi.
Nie dość tego.
Gdyby ośmiogodzinny dzień roboczy był po fabrykach zaprowadzony, robotnicy łatwiej dostawali by zarobek, gdyż każdy fabrykant potrzebował by wtedy więcej robotników. Tam gdzie teraz 100 ludzi pracuje po 12 godzin na dobę — przy 8 godzinach pracy musiałoby robić 150, żeby taką sumą ilość towarów wyrobić fabrykantowi. Fabrykanci, będąc zmuszeni do zaprowadzenia 8 godzinnego dnia roboczego, nie chcieliby jednakże zmniejszyć swojej produkcji, gdyż to by zaszkodziło ich interesom i dlatego musieliby przyjmować więcej niż teraz robotników. Gdyby naprzykład u nas był zaprowadzony 8 godzinny dzień roboczy, to zamiast 500 tysięcy robotników, pracujących teraz w Polsce po fabrykach żelaznych, musiałoby pracować więcej, to jest 900 tysięcy, czyli że 300 tysięcy robotników pozostających teraz bez pracy, znalazłoby zarobek.
Następstwa tego, miałyby ogromną doniosłość. Nietylko, że cała masa ludzi będących dzisiaj w ostatniej nędzy — znalazłaby środki do życia, lecz także podniosłaby się płaca robocza.
Jedną z głównych przyczyn, że dzisiaj u nas są tak małe zarobki, jest to, że za dużo jest wszędzie ludzi nie mających pracy, którzy się o nią dobijają, zgadzając się robić za byle jakie wynagrodzenie. To utrudnia strejkowanie i fabrykantowi pozwala mniej dbać o robotników. Jeżeli jest dużo ludzi, chcących wynająć się do roboty, to rzecz jasna, że cena ich pracy czyli ich zarobek musi się stać niski. Otóż gdyby został zaprowadzony 8-godzinny dzień roboczy, to ponieważ zmniejszyłaby się liczba robotników bez zajęcia, przeto płaca wszędzie by się podniosła.
Mamy przykłady zagranicą.
W Anglji naprzykład w tym okresie czasu, kiedy robotnicy pracowali w fabrykach tkackich po 12 godzin dziennie dostawali 8 rs.; kiedy zaś wywalczyli sobie 10-godzinny dzień roboczy — zaczęli pobierać w tychże fabrykach tkackich po 11 rs. na tydzień. Tak więc 8 godzinny dzień daje robotnikowi zdrowie, czas swobodny, dłuższe życie i większy zarobek, a nadto ocala od nędzy i głodu tych, którzy teraz pozostają bez pracy.
Oto dlaczego mamy żądać 8 godzinnego dnia roboczego.
Teraz, kiedyśmy już poznali korzyści, jakie mają robotnicy z solidarności wzajemnej i 8 godzinnego dnia pracy, łatwo nam będzie odpowiedzieć na pytanie:
Dlaczego mamy świętować pierwszego Maja?
Naprzód dlatego, żeby się nauczyć występować razem, czem zastraszymy rząd i fabrykantów i sprawimy, że oni, poznawszy, jaką jesteśmy potęgą, będą bardziej skorzy do robienia nam ustępstw, będą się obawiali gnębić nas samowolnie.
Silnego każdy się obawia, każdy więc szanuje i stara się zaskarbić sobie jego względy.
A my — klasa robotnicza — zgodnie wystąpiwszy ze świętowaniem pierwszego Maja, pokażemy im właśnie, jakim olbrzymem jesteśmy i co od nas zależy.
Staną wszystkie fabryki, pustkami świecić będą warsztaty, ustanie ruch na kolejach żelaznych, ucichną w kopalniach podziemne roboty, po miastach przestaną kursować tramwaje, wieczorem nie będzie komu pozapalać lamp gazowych, nie wyjdzie żadna gazeta, po sklepach świeżego pieczywa zabraknie.
Wtenczas to zobaczy rząd i fabrykanci, kim jesteśmy, jaka to siła w rękach naszych spoczywa, jak wszystko od nas tylko zależy.
I nie będą już śmieli tak bezczelnie nas wyzyskiwać i gnębić — nie będą śmieli lekceważyć naszych żądań, bać się nas będą!
Tego ich nauczymy pierwszego Maja!
To jeden powód. A teraz drugi.
Rzucając dnia pierwszego Maja wszystkie roboty pokażemy rządowi, fabrykantom i całemu społeczeństwu, że nie jesteśmy zadowoleni z obecnego stanu rzeczy, że żądamy większej płacy i krótszego dnia roboczego. To tak samo, jak gdybyśmy im głośno, całą masą mówili: chcemy mieć 8 godzin pracy dziennej i podwyższenie zarobków.
A gdy rząd zobaczy, że setki tysięcy robotników, domagają się tego solidarnie, prędzej czy później będzie musiał uczynić zadość naszym żądaniom, będzie zmuszony wydać prawo, które zabroni fabrykantom płacić mniej, niż 8 rubli tygodniowo i zatrzymywać robotników dłużej w fabryce, niż 8 godzin na dobę.
Tego właśnie musimy dopiąć.
Że to jest możliwe, na to mamy dowody w innych krajach.
Tak np. amerykańscy robotnicy wymogli na rządzie, że wydał prawo ograniczające dzień roboczy do 8 godzin. Rząd austrjacki skutkiem energicznych żądań robotników, ograniczył dzień roboczy do 11 godzin (przedtem bywał po 15 godzin), tak samo niemiecki, francuski i belgijski rządy ostatnimi czasy powydawały prawa, przynoszące znaczne ulgi w pracy robotników, a zrobiły to nie dobrowolnie, lecz zmuszone zbiorowem żądaniem robotników. Podobnież i rząd moskiewski niedawno wydał prawo fabryczne, dające pewne korzyści robotnikom, jak np. ochrona pracy kobiet i dzieci przed zbytnim wyzyskiem fabrykantów, zabronienie wydalania robotników bez uprzedzenia o tem i t. p. Lecz mocno by się łudził ten, kto by sądził, że prawo z dobrego serca wydane zostało. Bynajmniej! Rząd moskiewski dowiedział się o tem, że między robotnikami coraz większe powstają szemrania na dzisiejszy porządek, na wyzysk fabrykantów, że coraz bardziej przystają robotnicy do socjalizmu i skutkiem tego bojąc się większego ruchu między robotnikami i chcąc im się przypodobać — wydał to prawo i naznaczył inspektorów, niby to opiekunów robotniczych.
Marne to jednak prawo! Ani nam dnia roboczego nie skraca, ani płacy nie podwyższa; marna ta opieka inspektorów, kiedy fabrykanci jak dawniej, tak i teraz oszukują nas i krzywdzą.
Nas to wszystko nie zadawala!
My chcemy teraz, żeby rząd wydał takie prawo, któreby zabroniło fabrykantom płacić mniej niż 8 rubli tygodniowo i zatrzymywać dłużej w fabryce, niż 8 godzin na dobę.
Tego właśnie żądać będziemy w dniu pierwszego Maja, a żądania te okażemy, gdy porzucimy robotę.
Im więcej robotników będzie świętowało, tem bardziej rząd się przelęknie, tem prędzej ustąpi żądaniom naszym.
Pamiętajmy o tem!
Dzień pierwszego Maja jest świętem wszystkich robotników bez różnicy płci, a więc nie tylko mężczyzn, ale i kobiet — robotnic — naszych żon, sióstr i matek. Dzień ten powinien zatem być i waszem, robotnice, świętem. Jako szwaczki, kwiaciarki, krawaciarki i robotnice fabryczne, wy, kobiety należycie do tej samej klasy pracującej, uciskanej długim dniem roboczym i nędznie opłacanej. Wyzysk kapitalisty wszystkich nas dojmuje. Przeto wy, robotnice w dniu pierwszego Maja podajcie rękę swoim braciom robotnikom i wspólnie z nimi weźcie udział w powszechnem robotniczem święcie majowem, wspólnie okażcie swoją solidarność wobec wspólnego wroga.
Wy kobiety robotnice, upadacie pod ciężarem długiego dnia roboczego, dostajecie mniejsze niż mężczyźni wynagrodzenie za waszą pracę.
Gdy więc zaświętujecie razem z wszystkimi robotnikami w dniu pierwszego Maja, przypomnijcie odważnie swoim krzywdzicielom i wyzyskiwaczom, czego wam potrzeba. Przypomnijcie im, że świętujecie dla tego, żeby wam skrócono dzień roboczy do ośmiu godzin i podwyższono płacę.
Tak więc, ażeby byt swój polepszyć, trzeba zdobyć sobie wyższą płacę i krótszy dzień roboczy — a zdobyć można za pomocą strejków, trzymając się solidarnie, dopominając się wytrwale i zgodnie należnych sobie ustępstw.
Lecz jak tu dopominać się o większą płacę i krótszy dzień roboczy, kiedy za tobą stoi żandarm moskiewski, kiedy każdy strejk, każde zajście z fabrykantem jest za bunt uważane, a kto tylko głośniej dopomina się o należną sobie zapłatę, tego pakują do więzienia, jakby jakiego zbrodniarza.
I zresztą, czy cała nasza bieda tylko od fabrykantów pochodzi? Czy dlatego tylko żyć nam ciężko na świecie, że nas wyzyskują, że mało dostajemy za swą ciężką pracę? — Bynajmniej!
W tem, że fabrykanci nas wyzyskują jest dużo naszej biedy, lecz nie wszystka. Oprócz fabrykantów i panów, którzy nas z sił i zdrowia okradają, mamy jeszcze na karku Moskali, — tych wszystkich urzędników carskich, gubernatorów, komisarzy, żandarmów, którzy z kraju naszego zrobili więzienie, a z nas chcą zrobić swoje bydło prawosławne, żeby na zawsze pogrzebać i wolność i Polskę.
Zobaczymy, czem jest dla robotników to moskiewskie panowanie.
Sto lat temu już będzie, jak wolny kraj Polski został zawojowany przez Moskali. Nie pomogła ani dzielna obrona Kościuszki i jego kosynierów, ani bohaterstwo szewca Kilińskiego w Warszawie. Car moskiewski miał dużo wojska i dużo pieniędzy; panowie polscy ciągle zdradzali; lud zaś nie rozumiał rzeczy i zachowywał się obojętnie. Nic więc dziwnego, że kraj został zabrany, a cały naród polski dostał się do niewoli. Stało się to 1795 roku.
Od tego czasu moskiewskie wojsko rozmieściło się we wszystkich naszych miastach, moskiewscy urzędnicy obsiedli jak szarańcza, naszą ziemię, i Polska przestała być wolnym krajem.
Sto lat już upłynęło, jak żyjemy w moskiewskiej niewoli, pod knutem carskim. Sto lat już zdzierają z nas podatki, biorą rekruta, nawracają na prawosławie i odetchnąć swobodnie nie pozwalają. Czas już pomyśleć o tem, czy długo jeszcze mamy znosić w swoim domu tych nieproszonych gości, czy nie możnaby jakoś pozbyć się tych pijawek i zacząć żyć jak wolny naród, bez żadnego cara, bez gubernatorów i żandarmów.
Przedewszystkiem zastanówmy się nad tem, jak z nami rząd moskiewski postępuje?
Fabrykantom pomaga nas wyzyskiwać. Jak tylko robotnicy zbuntują się w jakiej fabryce czy kopalni, jak tylko gdzie energiczniej upomną się o swe krzywdy, zaraz rząd przysyła żandarmów i kozaków i siłą zmusza robotników, żeby ustąpili, żeby dalej spokojnie znosili swoją nędzę.
Jeżeli zdarza się tak, że robotnicy nie posłuchają odrazu, jeżeli zajście z fabrykantami przybiera większe rozmiary, wtedy rząd moskiewski każe swoim sołdatom strzelać, każe kozakom tratować i bić nahajkami robotników, ich żony i dzieci.
Któż z nas nie pamięta ostatnich wypadków w Łodzi na początku maja 1892 roku? Robotnicy łódzcy, doprowadzeni przez wyzysk fabrykantów do ostatniej nędzy, zastrejkowali; powiedzieli, że nie będą robić, dopóki im nie skrócą dnia roboczego i nie podwyższą zapłaty. Wszyscy sprawiedliwi ludzie przyznawali im słuszność, bo któż może chcieć pracować, kiedy zarobek nawet na proste wyżywienie rodziny nie starczy. Wszystkie fabryki łódzkie stanęły.
A był to czas pilnej roboty, zamówień na towary było dużo i kilka dni bezrobocia mogło wyrządzić właścicielom wiele strat pieniężnych. Wobec tego fabrykanci gotowi byli ustąpić żądaniom robotników i zebrawszy się na naradę, postanowili podnieść zapłatę i skrócić dzień roboczy.
Cóż wtedy robi rząd moskiewski? Oto gubernator piotrkowski nakazuje fabrykantom, żeby żadnych ustępstw robotnikom nie dawali, sprowadza wojsko, każe strzelać do robotników, zbierających się na ulicach; przy każdym domu stawia sołdatów z bagnetami.
Staje się wszystko według rozkazu gubernatora: fabrykanci ustępstw nie dają, kilkudziesięciu robotników zabito, kilkuset poranionych i stratowanych końmi, mnóstwo kobiet i dzieci zabitych nahajkami.
Ażeby te wszystkie okrucieństwa i bezprawia usprawiedliwić, gubernator każe policmajstrowi zebrać bandę różnych złodziei pobytowych i łobuzów z przedmieścia Bałut i urządza z nimi bicie żydów, rozbijanie szynków i domów żydowskich, przyczem rozpuszcza pogłoskę, że to wszystko robotnicy robią i że dlatego wojsko musiało strzelać do ludu, i tak skończyła się sprawa łódzkich robotników, sprawa najbardziej słuszna, sprawa, którą robotnicy chcieli przeprowadzić zupełnie spokojnie i która skończyłaby się pomyślnie dla nich, gdyby nie rząd moskiewski.
Ten jeden fakt łódzki wszystko nam mówi; robotnicy chcą sobie lepszy byt wywalczyć, fabrykanci gotowi są im ustąpić. Rząd moskiewski wdaje się w to i niedosyć, że całą sprawę robotnikom psuje, lecz jeszcze każe wojsku strzelać do bezbronnych, każe kozakom bić nahajkami do krwi, zabija, rani, całemi setkami zamyka w więzieniu i wysyła na Sybir.
Naturalnie, że fabrykanci na tem wygrali i z całej tej historji byli bardzo zadowoleni; rząd moskiewski w sam czas przyszedł im z pomocą i wybawił z niemałego kłopotu, bo robotnicy, przygnębieni tem wszystkiem, choć z bólem serca i przekleństwem na ustach wrócili do roboty bez żadnych ustępstw.
Tak samo było w Żyrardowie w 1883 i 1891 roku.
I dlaczego to rząd moskiewski tak z nami postępuje? Dlaczego nie pozwala, żeby fabrykanci lepiej nam płacili? Czemu każe do nas strzelać, gdy spokojnie dopominamy się o należne nam ustępstwa?
Odpowiedź łatwa. — Urzędnicy moskiewscy, tacy różni gubernatorzy dostają od fabrykantów grube łapówki. Car bierze od fabrykantów co roku część dochodu jako podatek, więc dba o to, żeby ich interesa szły jaknajlepiej i dla tego nie życzy sobie żadnych ustępstw, czynionych na rzecz robotników.
Oprócz tego, cały rząd moskiewski, zarówno car jak różni popi, gubernatorzy wcale sobie tego nie życzą, żeby polskim robotnikom dobrze się działo. Przeciwnie! Im bardzo chodzi o to, żeby robotnik polski był ciągle przygnębiony nędzą, wygłodzony i zahukany, bo takiego najłatwiej utrzymać w posłuszeństwie.
Rząd moskiewski wie doskonale o tem, że gdyby robotnicy zaczęli zdobywać sobie od fabrykantów coraz lepsze warunki życia, gdyby zaczęli wskutek większej płacy i krótszego dnia roboczego żyć wygodniej, to w niedługim czasie zachciałoby się im i wolności. Oprócz chleba zażądaliby także praw wolnego człowieka; kto potrafi wydobyć się o własnych siłach z nędzy i poskromić choć w części wyzysk, temu nie smakuje niewola i poniewieranie przez lada urzędnika carskiego.
Rząd moskiewski chce z nas zrobić bydło swoje pokorne, posłuszne, cierpliwe; bydło, z którego by miał podatki i rekruta, bydło milczące i głupie, któreby zapomniało swej wiary i swego języka, którem można by kierować według woli cara, jak stworzeniami bez duszy.
Oto czego chce rząd moskiewski. A ponieważ nędza i głupota, najłatwiej człowieka zbydlęcić może, więc też gubernatorzy i żandarmi starają się nie dopuścić do tego, żebyśmy kiedy swój los poprawili i światło prawdy dojrzeli. Dlatego też do nas strzelają i nahajkami biją, dlatego pakują do więzienia i wysyłają na Sybir, gdy chcemy pewne ustępstwa od fabrykantów uzyskać, gdy łączymy się dla poprawienia swej doli.
Gdyby nie moskale, tobyśmy z fabrykantami i właścicielami ziemskimi dawno już się uporali i mielibyśmy to samo, co mają robotnicy wolnych krajów, dobrą płacę i krótki dzień roboczy. Ale nam rząd carski we wszystkiem przeszkadza: zbierać się i naradzać nie wolno; strejkować nie wolno, nic nie wolno, co dla naszych interesów jest potrzebne.
I niedługo nastąpi pewnie taki czas, że małe dzieci będą od nas zabierać do koszar, żeby od niemowlęctwa uczyć ich tam moskiewskiej wiary, moskiewskiej mowy i ślepego dla cara posłuszeństwa, żeby odrazu spodlić i zbydlęcić cały lud polski.
Niedaleko od Polski są kraje, gdzie trudno spotkać ludzi wygłodzonych, obdartych, z twarzą posępną, gdzie nie zobaczysz bladych i mizernych dzieci, gdzie każda wioska zachwyca cię swoim porządkiem i zamożnością każdy dom rodzinny daje ci rozkoszny widok szczęścia domowego. Są to kraje wolne. Takim krajem jest np. Szwajcarja.
Porównajmy Szwajcarję i Polskę, żeby zobaczyć, co wolność, a co niewola.
W Polsce car panuje; wszystko co chce, być musi; rozkaz carski, choćby najgłupszy, musi być wykonywany, a kto by się temu rozkazowi opierał, zostaje srogo karany. Rozkaz cara wykonywują całe zgraje gubernatorów, naczelników powiatowych, żandarmów, policmajstrów i popów.
Sam car, nie pytając się nikogo, dyktuje prawa, ukazy, rozporządzenia, naznacza podatki, wydaje wyroki śmierci: naznacza różne kary — i choćby to wszystko było najbardziej niesprawiedliwe, głupie i szkodliwe — nikt nie może sprzeciwić się carskiej woli. To się nazywa, że car rządzi samowładnie, znaczy — sam jeden tylko. Lud cały nic nie znaczy, nie ma żadnych praw. Car może co chce robić z ludźmi; każdy z nas jest poddanym, to jest niewolnikiem cara. Każdy z nas jest zupełnie na łasce carskiej, a nawet na łasce gubernatorów i różnych innych urzędników.
Car może każdemu z nas odebrać majątek i życie, może każdemu zabrać jego żonę i dzieci, wygnać z kraju, skazać na jakąbądź karę bez żadnego powodu i jednem słowem może robić z nami wszystko, co mu się tylko podoba.
Nieograniczona niczem władza carska jest to prawo moskiewskie.
Lecz w rzeczywistości, w życiu jest jeszcze gorzej niż w prawie bo nie tylko car może zrobić z nami, co mu się podoba, ale nawet jego urzędnicy mogą jak chcą postępować z nami, mogą gwałcić nasz dom i spokój, mogą nas krzywdzić, obdzierać, więzić, karać, pozbawiać zarobku, znęcać się jak nad swem bydłem i nikt z nas nie ma prawa sprzeciwiać się temu choćby jednem słowem, ani zaskarżyć nawet.
Takim jest rząd carski. Lud bez żadnej swobody, bez praw żadnych i zgraja łotrów z carem na czele, która ten lud ciemięży, pasąc się na nim jak pasorzyt potworny.
Zobaczymy teraz, jak jest w wolnym kraju, w takiej Szwajcarji?
Tam niema żadnego cara, żadnego króla, tam tylko lud rządzi. Taki kraj nazywa się rzeczpospolitą.
Co roku, w każdej wsi i w każdem mieście wszystek lud się zbiera i tych, których najwięcej poważają, lubią, do których mają najwięcej zaufania — tych wybierają z pośród siebie do sprawowania różnych urzędów. Gdy potem okaże się, że który z tych wybranych źle się sprawuje, że mało dba o dobro ludu, wówczas lud usuwa go z urzędu i wybiera innego.
Ci, których lud szwajcarski wybiera do urzędowania nie są to żadni wielcy panowie, a zwyczajni sobie robotnicy, mieszczanie, gospodarze, co zasłużyli sobie na szacunek swoich rodaków. Oni to wszyscy razem stanowią rząd w Szwajcarji i żadnej innej władzy ani urzędników tam nie ma, oprócz tych, których lud wybiera każdego roku.
Sam lud uchwala każde prawo. Gdy zaś wybrani przez lud urzędnicy widzą, że zachodzi potrzeba jakiego nowego prawa lub rozporządzenia — przedstawiają to ludowi na zgromadzeniu i ogłaszają swój projekt w gazetach a wtenczas cały lud rozprawia o tem i sądzi, czy to prawo potrzebne. Jeżeli większość powie, że potrzebne — to prawo zostaje ogłoszone, jeżeli zaś uzna za niepotrzebne, to prawa tego niema. Tym sposobem nie ma nigdy takiego prawa, takiego rozporządzenia, którego by większość ludu nie chciała, które by było dla ludu szkodliwe lub niedogodne. Gdy lud sam sobie prawa dyktuje, to one muszą być zawsze dobre, bo nikt sam sobie krzywdy nie wymyśli. Dlatego też w tej Szwajcarji jest:
Wolność słowa — to znaczy, że każdy może mówić publicznie i głośno, co tylko zechce, i żaden żandarm nie może go za to wsadzić do więzienia.
Jest wolność druku — to znaczy, że mogą być drukowane i sprzedawane swobodnie wszystkie książki, odezwy, pisma bez żadnej cenzury i ograniczeń.
Jest wolność zebrań — to znaczy, że wolno ludziom zupełnie swobodnie zbierać się czy to na placach, czy w salach publicznych i tam, o czem chcą, rozprawiać.
Jest wolność związków i stowarzyszeń — to znaczy, że można zupełnie swobodnie łączyć się we wszelkiego rodzaju związki robotnicze, stowarzyszenia wzajemnej pomocy, tworzyć kółka oświaty, kasy wspólne i t. p., i żaden urzędnik nie może tego zabronić, ani wmieszać się do tego.
Jest wolność strejkowania — to znaczy, że robotnicy mogą w każdym czasie, gdy interesy ich tego wymagają, porzucić swą pracę, dopominać się o lepsze warunki najmu i nikt nie może ich za to ukarać ani też przeszkodzić temu.
Jest wolność sumienia — to znaczy, że żadnej religji nikt nie ma prawa prześladować i nikt nie ma prawa zmuszać kogoś do wyrzeczenia się swej wiary i swych przekonań.
A co najważniejszego ma lud szwajcarski, to poszanowanie domu i nietykalność osoby każdego człowieka. Policja nie ma prawa wejść do domu bez zezwolenia lokatora. Dom twój, twoje ognisko rodzinne jest szanowane jak przybytek świętości i nikt nie może go zgwałcić.
Przy takiej wolności można żyć szczęśliwym. Nie są to bowiem puste słowa tylko, ale korzyści prawdziwe, które najwięcej odczuwa robotnik.
Dlaczego? To jasne, jak słońce.
Robotnicy, chcąc mieć większą płacę i krótszy dzień roboczy, muszą dobijać się tego u fabrykantów za pomocą strejków. Gdzie jest niewola, jak u nas, tam rząd przysyła na pomoc fabrykantom wojsko i żandarmów — robotników zabijają, kaleczą biorą do więzienia i strejk, który mógłby skończyć się dobrze, kończy się jaknajgorzej. Oprócz tego przy takim rządzie, jak u nas, robotnikom niewolno ani zebrać się ani radzić publicznie, ani złączyć się w jawny związek i mieć swoją kasę, ani mówić i czytać swobodnie. Wszystko to jest potrzebne dla skutecznej walki z fabrykantami, dla zdobycia lepszego bytu.
Tymczasem w kraju wolnym, jak Szwajcarja, robotnicy zarówno miejscy jak wiejscy mogą doskonale walczyć z wyzyskiem i ciągle też zdobywają sobie ustępstwa od właścicieli za pomocą strejków. Wolność pozwala im zupełnie swobodnie zbierać się, radzić, mówić, czytać, tworzyć związki i kasy wspólne, co trzeba wszystko u nas robić pokryjomu, więc też niejeden z obawy żandarma należeć do tego nie chce.
Wreszcie, gdy tam strejk się odbywa, to choćby przytem były największe zbiegowiska, pochody uliczne i mowy, nikt temu przeszkodzić nie ma prawa i rząd zupełnie nie miesza się do tego, a gdyby jaki policjant przeszkadzał strejkującym, surowo zostałby za to ukarany.
Widzimy więc, jak bardzo wolność pomaga robotnikom w walce z fabrykantami i jak bardzo niewola moskiewska nam przeszkadza.
Szwajcarscy robotnicy mając wolność strejkowania, zebrań, stowarzyszeń, słowa, druku, złączyli się w jeden wielki związek robotniczy, mają dobrze zaopatrzone kasy wspólne, wciąż obradują nad swemi sprawami — jednem słowem, mają wolność, są silni i pewni zwycięstwa.
Dlatego udało się im już o trzy razy powiększyć swoją płacę i wszędzie skrócić dzień roboczy do 11 godzin. My zaś, mając na karku Moskali, nie możemy nic zrobić dla swojej sprawy i zaledwie w małych fabrykach udaje się nam coś wygrać od fabrykanta.
Tamci polepszają swój byt każdego roku, a nasz pogarsza się ciągle.
Tamci mają dostatki, czas swobodny, mają prawa wolnych ludzi, bo ich dom, spokój i sumienie są szanowane.
My mamy nędzę tylko i pracę ciężką, żyjemy bez praw żadnych, pomiatani, w ciągłym strachu i niepokoju, żeby ten knut carski, co wisi nad naszemi głowami, nie smagnął po naszych plecach.
Oni są wolnym narodem, który sam sobą rządzi, my zaś jesteśmy w niewoli obcych najezdników, w niewoli u moskiewskiego cara.
U nas głód, nędza, baty, podatki bez miary, prześladowana wiara, ogłupianie po szkołach.
Tam coraz większy dobrobyt, coraz większa oświata, spokój w rodzinie, wolność wszędzie i dla wszystkich.
Taka jest różnica między krajem, wolnym i krajem, gdzie car panuje.
Cóż więc najpierw potrzeba robotnikom?
— Wolności. — Bo tylko wolny robotnik potrafi zwalczyć swój wyzysk.
Lecz wolność u nas nie pogodzi się z Moskalami; wolności nigdy nie zaznamy przy rządzie carskim — bo wolność i car prawosławny to tak, jak ogień i woda, jak światłość i ciemności.
Żeby wolnymi zostać — trzeba więc cara przepędzić, dom swój oczyścić, kraj od Moskali oswobodzić.
Żeby wolność dostać, a nędzę zniszczyć, trzeba mieć Polskę niepodległą — Polskę dla siebie samych tylko.
Gdy w wolnej Polsce sami gospodarować zaczniemy i po stu latach niewoli odetchniemy swobodnie — wtedy będzie już koniec naszego głodu, nędzy, cierpień i upokorzenia.
Z fabrykantami i wszystkimi panami, co nas wyzyskują, uporamy się wtedy prędko, a nie mając już na swym karku żandarma, będąc wolnym ludem, nie damy się nikomu krzywdzić, wyzyskiwać i obdzierać.
Za wolnością idzie zawsze dobrobyt, za dobrobytem oświata. Tak samo jak za carem moskiewskim wszędzie idzie niewola, nędza i ciemnota.
Jak przy wschodzie słońca pierzchają ciemności nocy i dręczące zmory senne — podobnie pierzchnie cała nasza nędza i bieda, gdy światło wolności obleje naszą ziemię, gdy ostatni Moskal uciekać z Polski będzie.
Mówią, że gdyby lew zamknięty w klatce wiedział, jaką ma siłę, najmocniejszą rozwaliłby w kawałki. Tak samo — gdyby lud polski wiedział, jak jest silny i wielki, żaden car moskiewski nie mógłby utrzymać go w niewoli.
Od gór karpackich do morza Bałtyckiego rozciąga się ziemia Polska, zasiana niezliczoną liczbą miast i wiosek, a wszędzie pełno, jak mrowia, ludu polskiego.
Lud polski jest wielki, bo na miljony się liczy. Jest potężny, bo ma w krwi swojej silną wiarę i miłość swobody. A gdy lud wielki i potężny zapragnie gorąco wolność swą odzyskać — odzyska ją zawsze. Bo i jakaż siła może oprzeć się tym niezliczonym tłumom, gdy rzucą się do walki?!
Tak samo, jak my, był niegdyś w niewoli lud szwajcarski, a choć daleko mniejszy od polskiego i choć mu trzeba było walczyć z cesarzem niemieckim i różnymi książętami, gdy tylko sobie postanowił, że wolność zdobędzie — po kilku miesiącach walki zwyciężył i wszystkich niemców wypędził ze swego kraju.
Nie ma więc obawy o to, żeby nas car mógł zwyciężyć. Za nami jest siła i prawda, z nami też będzie zwycięstwo.
Po stu latach niewoli lud pomści swoje krzywdy, rozbije swoje kajdany i znów będzie wolna, niepodległa Polska, bez cara, bez panów.
A teraz:
W waszem ręku towarzysze — robotnicy spoczywa całe wasze dobro. Jeżeli zgodnie, masą całą, zażądacie płacy wyższej i krótszego dnia roboczego, otrzymacie jedno i drugie. Jeżeli masą całą postanowicie zdobyć sobie swobodę — zdobędziecie ją, bo sile waszej nikt oprzeć się nie będzie zdolny.
Zbliża się pierwszy Maja — dzień powszechnego święta robotniczego, dzień w którym mamy całemu światu powiedzieć, czego żądamy, czego nam dziś brakuje.
Nie stchórzmy więc, nie zawahajmy się przed wypowiedzeniem tych żądań.
Chcemy większej płacy, krótsze go dnia roboczego, a przedewszystkiem chcemy swobody, chcemy wolnej niepodległej Polski.
Wypowiadamy to, świętując dzień pierwszego maja, świętujmy więc wszyscy. Niech ten dzień 1 Maja będzie dobrym początkiem świętej sprawy naszej i niech od dnia tego po całej Polsce rozchodzi się wielkie słowo wolności — ażeby cały lud polski odczuł hańbę carskiej niewoli i stanął prędzej do walki — by zdobyć swoje prawa i swoje swobody.
Żyjemy w przededniu wielkich zdarzeń, które świat cały mają na nowo odrodzić. Oto ci, których dotąd za nic uważano, — robotnicy polscy — ocknęli się jak gdyby ze snu długiego, przypomnieli sobie, że są ludźmi, że ludzkie mają prawa, — i wypowiedzieli posłuszeństwo swoim ciemiężcom i wyzyskiwaczom, wypowiedzieli posłuszeństwo panom i rządowi. Od panów zażądali poszanowania swoich robotniczych interesów. Rządowi powiedzieli, że chcą swobody i że o nią walczyć do upadłego będą.
Przysłuchajmy się tylko dobrze, co się naokoło nas dzieje. Coraz częściej rozchodzi się po kraju wieść, która strachem przejmuje panów i władze moskiewskie, wieść cicho powtarzana: że robotnicy buntują się. I buntują się rzeczywiście! W Warszawie, w Łodzi, w Żyrardowie, w dąbrowieckich kopalniach węgla, w wielkich tkalniach Zawiercia, w Białymstoku i po wielu innych miastach i osadach fabrycznych wybuchają coraz częstsze strejki, zmowy; robotnicy porzucają pracę i gromadnie żądają ustępstw od fabrykanta; zmuszają fabrykantów do tego, żeby płacili im więcej, żeby czas roboty był krótszy, żeby nie było szachrajstw przy wypłatach, żeby wszystkie ich interesy były zabezpieczone, a ich godność ludzka szanowana.
W Łodzi — 60 tysięcy robotników porzuca fabryki, wychodzi na ulicę i głośno domaga się polepszenia swej doli, nie zważając na wojsko moskiewskie, które rani i zabija ludzi, ani na zakazy gubernatorskie. W Białymstoku — gdy rząd i fabrykanci chcą zaprowadzić książeczki fabryczne, rodzaj nowej pańszczyzny dla większego jeszcze uciskania robotników — cała ludność pracująca występuje przeciwko temu i przez kilka tygodni wszystkie fabryki Białegostoku stoją pustkami. I niema już prawie ani jednego miasta fabrycznego, gdzie by nie rozpoczęła się ta walka.
Na dzień 1 Maja rok rocznie mnogie tysiące robotników porzucają swą pracę codzienną, i za pomocą odezw pisanych, za pomocą zebrań i przemówień, ogłaszają rządowi, fabrykantom i światu całemu, że nie chcą dłużej już znosić nędzy i niewoli, że myślą póty walczyć, aż zdobędą sobie zupełny dobrobyt i zupełną swobodę. Wychodzą na miasto, i wolny śpiew, pieśń robotnicza, rozlega się na ulicach. A to samo dzieje się także w innych dzielnicach Polski na Śląsku, w Galicji i Poznańskiem. Wszędzie — jak wielka i szeroka ziemia polska — rozchodzi się jeden okrzyk bojowy, okrzyk wzywający do walki z tymi, co wyzyskują i ciemiężą, i jakaś potężna nadzieja lepszej doli napełnia serce ludu pracującego.
Grubo jednak myliłby się ten, ktoby sądził, że tu chodzi tylko polepszenie doli miejskich robotników, o zdobycie lepszej płacy lub krótszego dnia roboczego dla tych, co po fabrykach pracują. Grubo myliłby się ten, ktoby, słysząc, że w Warszawie lub Łodzi walczą robotnicy z fabrykantami i rządem, myślał sobie, że to jest sprawa ich tylko, tych warszawskich lub łódzkich robotników, że nas — chłopów, nas — robotników wiejskich obchodzić ona nie może i naszych potrzeb nie dotyczy. Tak bowiem nie jest. W walce, którą robotnicy miejscy prowadzą z fabrykantami i rządem, nie chodzi bynajmniej o ich tylko własny interes, nie chodzi o to tylko, żeby robotnicy tej lub owej fabryki zyskali większą płacę lub jakieś inne ustępstwo; tu chodzi o rzecz daleko ważniejszą: chodzi o zniesienie wszelkiej nędzy i wszelkiej niewoli, o wykorzenienie tego zła, które na świecie panuje, o zupełne wyzwolenie całego ludu pracującego z tego wszystkiego, co go dzisiaj gnębi i dręczy.
Komu więc dokuczyła dzisiejsza nędza i wyzysk panów, komu zbrzydła niewola moskiewska, kto pożąda lepszej doli dla swej rodziny, kto by nie chciał, żeby jego dzieci rosły w ciemnocie i upokorzeniu, znosząc głód i niedostatek, ten zrozumie, że sprawa, o którą walczą dzisiaj robotnicy miejscy, jest i jego własną sprawą.
Tych to właśnie robotników, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo swoim ciemiężcom, tych robotników, którzy postanowili zwalczyć nędzę i ucisk ludu pracującego. — nazywają socjalistami.
Wyzwolić człowieka z nędzy i ucisku wszelakiego — oto więc czego chcą socjaliści. Zabezpieczyć ludzi od głodu, wyswobodzić ich od wyzysku bogaczy, dać wszystkim życie dostatnie, oświatę i swobodę zupełną — oto do czego dążą socjaliści. Lecz jak tego dokonać? Socjaliści mówią: nędza przepadnie wtedy, gdy każdy człowiek mieć będzie prawo do ziemi i do wszystkich bogactw. Swoboda wtedy nastanie — gdy zamiast rządów carskich będzie wolna Polska, rzeczpospolita ludowa. Rozpatrzmy to dokładniej.
∗ ∗
∗ |
Pierwsze żądanie socjalistów: żeby każdy człowiek miał prawo do ziemi i do wszystkich bogactw. Nędzę znamy dobrze; towarzyszy nam ona ciągle po świecie — od kołyski do grobu; siedzi u progu chat naszych, strasząc ustawicznie głodem, zimnem, chorobą. Wiemy także, co znaczy wyzysk panów — kiedy za marne kilka groszy musimy pracować od rana do nocy, jak prawdziwe bydlęta, znosząc wymyślania i zniewagi. Każdemu też myślącemu człowiekowi przychodzi często do głowy, jak zupełnie inaczej wyglądałby ten świat i życie, gdyby nie było tego podłego wyzysku i tej nędzy; wiele by to grzechów i cierpień ludzkich zniknęło wtedy, wiele by przybyło wesela, światła i cnoty.
Każdy też zastanawia się nad tem, skąd ta nędza pochodzi. Rzecz jasna, nie pochodzi ona stąd, że za mało jest bogactw na świecie, kiedy naokoło siebie widzimy rozległe pola uprawne, któreby nas wszystkich mogły wykarmić, lasy, z których by dla wszystkich starczyło opału; kiedy po miastach stoją magazyny pełne żywności i towarów wszelakich, a liczne fabryki i warsztaty bezustannie wytwarzają niezliczone ilości tych wszystkich rzeczy, które dla dostatniego życia są potrzebne. Wtedy, nawet kiedy lud roboczy najwyższy głód cierpi, z kraju wywożą na sprzedaż ogromne zapasy zboża, jarzyn, ryb, bydła — dla zysku pieniężnego panów i kupców. Kiedy podczas mrozów zimowych dzieci nasze marzną i chorują — rządowe i pańskie lasy stoją nietknięte, a po miastach całe składy węgla opałowego i drzewa, pełne magazyny ciepłej odzieży i obuwia pozostają bez użytku. I bywa czasem takie dziwne widowisko że wtedy właśnie, kiedy najwięcej ludzie potrzebują, kiedy całe masy robotników są bez pracy i w ostatniej nędzy — kupcy i fabrykanci uskarżają się, że niema odbytu na towary — i wobec pełnych śpichrzów zboża, którego kupcy sprzedać nie mogą, wobec magazynów, napełnionych żywnością i wszelkiem bogactwem, ludzie umierają z głodu i zimna. Nędza zatem nie pochodzi stąd, że za mało na ziemi chleba i bogactw, bo tych by aż nadto starczyło dla wszystkich.
I nie pochodzi także z lenistwa ludzi, albo pijaństwa, jak to niektórzy twierdzą, bo widzimy przeciwnie, że ci właśnie, co najwięcej pracują — chłopi, robotnicy, parobcy — największą nędzę cierpią, podczas gdy próżniacy opływają w dostatku; widzimy tak samo ludzi trzeźwych, co nigdy wódki nie piją i jak wół pracują, a mimo tego kawałka chleba często im brakuje.
I nie z woli bożej nędza pochodzi, bo za nędzą idą największe grzechy i niedole ludzkie, więc bluźnierstwem byłoby myśleć, że to zło całe bierze swój początek od Boga, który jest dobrocią i miłością najwyższą.
Wszystko to są gadania obłudników, którzy dla własnego interesu chcą przed ludźmi zakryć prawdę. Ale prawda schować się nie da; jest ona zawsze jak słońce jasna, i każdy, kto tylko zechce, zobaczyć ją potrafi. Nędza stąd pochodzi, że chociaż dużo jest bogactw na ziemi, ale te bogactwa należą do garstki panów, a nie do całego ludu; i chociaż Bóg dał wszystkim ziemie urodzajne, lasy, pastwiska i rzeki rybne, tak samo jak wszystkim dał słońce i powietrze, to jednak nie wszyscy mogą korzystać z tych darów bożych, bo panowie, kupcy, rząd, fabrykanci, położyli na nich swoją pieczęć, swoje prawo własności, i dla siebie wyłącznie to wszystko zagarnęli. Stąd i nędza.
Jeżeli nam brak chleba, opału, pastwisk do wykarmienia bydła, to dla tego, że chleb i ziemia, lasy i pastwiska do panów należą, że są ich wyłączną, osobistą własnością. A panowie korzystają z tego, żeby nas wyzyskiwać. Ponieważ my nic nie mamy, albo mamy tak mało ziemi, że z niej wyżywić się nie można, więc u właścicieli szukamy zarobku, a bojąc się głodu i nędzy, musimy się godzić na takie warunki, jakie nam dają. Właścicielom zaś chodzi o to, żeby ze swego gospodarstwa mieć jak najwyższy zysk pieniężny, więc starają się jak najtaniej wynająć robotnika i jak najwięcej wydusić z niego pracy.
Z takiego położenia rzeczy wynika cała nasza bieda i zależność, w której jesteśmy. Musimy słuchać panów, znosić od nich krzywdy i obelgi, pracować na nich jak bydlęta, bo głód nas zmusza do tego, bo oni mają w swoich rękach to, co życie daje — chleb i ziemię. Jest to ta sama pańszczyzna, co była dawniej, tylko obłudnie zatajona, schowana przed światem.
Dawniej jednym tylko rozkazem i kańczugiem ekonomskim zmuszali nas panowie do posłuszeństwa i pracy, teraz zmusza nas do tego nędza. Dawniej byliśmy przez prawa zaprzedani panom, teraz zaprzedajemy się im sami z potrzeby, z obawy głodu. Zmienił się więc tylko pozór, a rzecz sama pozostała bez zmiany; jak dawniej, tak i teraz, mamy życie bydląt roboczych, życie niegodne człowieka. I nie może być inaczej, jeżeli środki do życia, ziemia ze wszystkiemi swoimi skarbami, jest własnością jednej tylko małej części ludzi, a inni nie mają żadnego prawa do niej. Nie może być inaczej, bo ten, który nie ma kawałka chleba, musi zaprzedać się temu, kto posiada bogactwa, a kto posiada bogactwa, będzie zawsze dla swojej korzyści pieniężnej wyzyskiwał i gnębił tego, który mu swą pracę sprzedaje.
Cierpimy nędzę i wyzysk, bo nie mamy prawa korzystać z ziemi i bogactw, a nie mamy prawa korzystać dla tego, że panowie, fabrykanci, rząd przywłaszczyli sobie to, co do wszystkich należeć musi. Ażeby więc wyswobodzić się z nędzy, trzeba ażeby ziemia i bogactwa wszelkie przestały być osobistą własnością tego lub owego człowieka, a stały się własnością wspólną całego ludu.
∗ ∗
∗ |
Wspólna własność — to nie znaczy, że nikt nie będzie miał swego domu, ani własności żadnej, ani kawałka ziemi do gospodarowania; nie, przeciwnie! to znaczy, że każdy człowiek dlatego, że jest człowiekiem, będzie miał prawo do wszystkich bogactw, będzie miał prawo korzystać z ziemi i z tego wszystkiego, co daje natura i praca ludzka. Bóg dał człowiekowi życie i dał wszystko, co do życia potrzebne: ziemię, słońce, powietrze i żywność. Tak samo więc, jak zbrodnią jest odebrać człowiekowi życie, tak samo jest zbrodnią odebrać mu to, co do życia niezbędne, zabronić mu korzystać z darów bożych. Prawa, które powymyślali panowie na współkę z królami i cesarzami, uczyniły z ziemi i bogactw własność osobistą i zabraniają ludowi z nich użytkować. Wspólna własność przywróci pogwałconą sprawiedliwość w stosunkach między ludźmi i w użytkowaniu z bogactw ziemi.
Pierwszy, który objawił ludziom, że zbrodnią jest posiadać bogactwa dla samego siebie tylko — był Jezus Chrystus. Oto co stoi napisane w Ewangelji św. Mateusza, w rozdziale 19:
„Gdy Jezus szedł z Galilei do ziemi Judejskiej, oto jeden młodzieniec zastąpił mu drogę, pytając: Dobry nauczycielu, co powinienem zrobić, ażeby otrzymać żywot wieczny? Jezus mu odpowiedział: Jeżeli chcesz być doskonałym, idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. A młodzieniec, usłyszawszy to, zasmucił się bardzo, gdyż miał wielkie bogactwa. Wtedy Jezus powiedział do swoich uczniów: Zaprawdę powiadam wam, trudno jest bogaczowi dostać się do królestwa niebieskiego. I powiadam wam jeszcze, że łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogaczowi wejść do królestwa bożego.“
Pierwsi chrześcijanie rozumieli dobrze te słowa Chrystusa i własność osobistą uważali za grzech największy, a sami żyli w komunach, to jest, że wszystko, co posiadali, posiadali wspólnie. Posłuchajmy, co pisali o tem dawni chrześcijanie. Święty Hieronim pisze:
„Bogactwo pochodzi zawsze z kradzieży. Nie bez powodu Ewangelja nazywa bogactwa ziemskie niesprawiedliwemi, gdyż nie mają one innych źródeł, jak tylko niesprawiedliwość ludzi: jedni mogą je posiadać tylko przez zrujnowanie drugich. Ci, którzy posiadają wielkie majątki, są bogaci tylko wskutek swojej niesprawiedliwości, lub niesprawiedliwości tych, od których odziedziczyli“.
Święty Grzegorz z Nicei tak mówi: „Jeżeli jeden chce stać się posiadaczem bogactw, posiadać je wyłącznie, wyłączyć innych z ich posiadania, ten nie jest bratem, lecz tyranem nieludzkim, okrutnym barbarzyńcą, a raczej bestją dziką, której paszcza jest zawsze rozwarta dla pożarcia samej tylko pokarmu, przeznaczonego dla innych“.
Podobnie odzywa się święty Jan Chryzostom: „Bogaty jest rozbójnikiem... Nikt z nas nie może nazwać swojem to, co pochodzi od Boga, a moje i twoje są słowami kłamstwa“.
Święty Ambroży woła: „Bóg chciał, ażeby ziemia była wspólną. Ziemia została dana do wspólnego użytku biednym i bogatym: dlaczegóż wy, bogacze, uważacie, że to wasza wyłączna własność?“
Oto w jaki sposób mówili prawdziwi chrześcijanie. Dzisiaj żaden ksiądz już tego nie powie, bo są obłudni i, pańskiego tylko interesu pilnując, zapominają o nauce Chrystusa.
∗ ∗
∗ |
Ażeby więc wyzwolić się z nędzy i ucisku, trzeba znieść dzisiejsze pańskie prawa, oparte na krzywdzie ludzkiej, a na ich miejsce zaprowadzić prawo nowe, sprawiedliwe, pozwalające każdemu człowiekowi korzystać z ziemi i wszystkich darów natury. Nazywa się ono prawem własności wspólnej, i jego to przedewszystkiem żądają socjaliści.
Zastanówmy się bliżej nad tem, co znaczy to prawo wspólnej własności. Cała ziemia będzie należała do całego narodu i wszyscy ludzie na równi korzystać będą z jej darów. Dlatego też, wszystko wtedy będzie przedstawiało się inaczej niż teraz. Dzisiaj, ponieważ ziemia jest podzielona na kawałki, na własności pańskie i chłopskie, duże i małe, więc ludzie handlują ziemią, sprzedają i kupują; rząd lichwiarze i panowie odbierają niejednemu za długi jego kawałek ziemi. Przy wspólnej własności, gdy ziemia nie będzie pokawałkowana, nikt nie będzie mógł ziemią handlować, i nikogo nie będzie można wyrzucić z jego zagrody.
Dzisiaj, ponieważ jest własność osobista ziemi, więc jedni ją mają, a drudzy nie, jedni nabyli, a drudzy potracili swoje grunta; a ponieważ idzie coraz gorzej z interesami rolników, i w coraz większe wpadają długi, więc i ci, co mają teraz kawał ziemi, mogą go bardzo łatwo stracić, jak to już z tyloma było. Przy wspólnej własności nie będzie ludzi bez ziemi i bez domu, nie będzie takich, co włóczą się po kątach za kawałkiem chleba, bo samo prawo wspólnej własności nie pozwoli mu na to, żeby byli tacy, co nic nie posiadają. Każde dziecko, przychodząc na świat, będzie miało zapewniony swój udział we wspólnej własności narodu, i naród nie pozwoli nikogo skrzywdzić, nikogo wydziedziczyć. Wszystko będzie dla wszystkich.
Dzisiaj, przy własności osobistej, kiedy moje i twoje, te słowa kłamstwa, jak mówi święty Chryzostom, podzieliły ziemię na kawałki, każdy pracuje osobno na swoim małym zagonie, znikąd nie ma pomocy, trudzi się ciężko i korzyści ma mało, bo na małym kawałku ziemi, szczególnie jeżeli ma grunt porozrzucany, dużo piasków, a nie łąki, to gospodarować dobrze nie można, i ziemia coraz mniej wydaje. Tylko zamożniejsi gospodarze, którzy mają i zapas pieniędzy, i pastwisko, i mierzwę do użyźniania ziemi, mogą ze swojej własności mieć poddostatkiem chleba. Dlatego też dużo jest takich pomiędzy nami, co chociaż mają tam niby jakiś kawałek gruntu i ciężko nad nim pracują, to jednak ciągle biedę cierpią, wyżyć ze swego gruntu nie mogą i zarobku wszędzie szukać potrzebują. A kiedy nieurodzaj, grad, lub inna jaka klęska zniszczy komu dobytek, to wtedy musi głód cierpieć i długo biedować, zanim mu kto pomoże, a często i żadnej pomocy nie dostanie.
Przy wspólnej własności, kiedy cała ziemia do całego narodu należeć będzie, wtedy będziemy mogli wspólnemi siłami, gromadą, prowadzić gospodarstwa ulepszone, zyskowne. W gromadzie nikogo nie spotka żadna klęska, ani ruina, bo wszyscy dbać będą o jego dobro, jako o swoje własne. Ludzie w każdej wsi, mając do swego rozporządzenia wielkie łany ziemi, lasy i pastwiska, jako swoją wspólną własność, będą na niej wspólnie pracować i dostawać będą daleko więcej z ziemi niż teraz, kiedy każdy osobno na małym kawałku gospodaruje. Gromada to wielki człowiek. Gromadą gospodarując na wielkich przestrzeniach, będziemy mogli lepiej uprawiać rolę, używać dobrych pługów i maszyn różnych do pomocy, mieć poddostatkiem mierzwy i gnoju do użyźniania ziemi, na wspólnych pastwiskach hodować wielkie trzody bydła; a przy wspólnej pracy, z maszynami, daleko mniej roboty wypadnie na każdego i plon będzie o wiele obfitszy.
Zebranym wspólnemi siłami plonem będziemy dzielić się sprawiedliwie, po bratersku, żeby nikomu nie brakło niczego. Obfite zbiory zboża, jarzyn, owoców i wszelkie inne produkty wspólnego gospodarstwa będą do naszego użytku, a co zostanie, to posyłać będziemy do miast, dostając wzamian te wszystkie towary fabryczne, miejskie, które nam będą potrzebne, i w takiej ilości, żeby nikomu na niczem nie zbywało. Bo tak samo jak ziemia, tak samo fabryki, warsztaty i kopalnie, wszystkie magazyny i wszystkie bogactwa będą należały wspólnie do całego narodu, i prawo narodowe będzie przestrzegało, żeby każdy mieszkaniec kraju miał to wszystko, co do życia jest potrzebne.
Powiedzieć mogą niektórzy: „jeżeli ja będę na współkę z innymi ziemię posiadać to nie będę panem u siebie, każdy będzie mógł wtrącać się do moich interesów“. Lecz tak myśleć byłoby fałszem. Przy wspólnej własności każdy będzie panem u siebie w domu i to, co weźmie ze wspólnego plonu, będzie jego nietykalną, świętą własnością. A ponieważ każdy będzie dbał o to, żeby ta wspólna ziemia jak najwięcej zbiorów wydała i żeby praca była jak można najwięcej ułatwioną, przeto nie będzie żadnych swarów, bo wspólny interes wszystkich pogodzi. Dziwny by to był człowiek, który by wolał na swoim zagonie sam jeden ciężko jak bydlę pracować i biedę ciągłą znosić, niż do spółki z sąsiadami, na wspólnej ziemi pracując, mieć dostatek i pracę lżejszą.
Ziemia pokawałkowana nigdy nie może wszystkim zapewnić życie dobre: zawsze jednemu dostanie się lepszy, drugiemu gorszy kawałek, i na małym zagonie nigdy dobrze gospodarować nie można, a pracując samemu pracować trzeba ciężko. Ziemia zaś wspólna to znaczy gospodarstwo prowadzone wzorowo, z dobrą uprawą, z dobrem ziarnem, z maszynami, z licznym dobytkiem gospodarskim, jednem słowem — takie gospodarstwo, które każdemu ze współwłaścicieli zapewni dostatek i pracę uczyni lżejszą. Kiedy więc mówimy: „prawo wspólnej własności“, — to tak jak gdybyśmy mówili: wszystko dla wszystkich: każdemu dostatek, każdemu dom własny, zapewniona przyszłość i praca lżejsza.
∗ ∗
∗ |
Dla każdego więc myślącego człowieka jest rzeczą jasną, że gdy to prawo zostanie zaprowadzone, wtedy znikną bez śladu wszystkie nasze biedy, i prawdziwe królestwo boże zapanuje na ziemi. Wyobraźcie sobie tylko, że to prawo zostało już ogłoszone, że zamiast dzisiejszego porządku została ustanowiona wspólna własność wszystkich bogactw natury. Co wtedy się dzieje? Oto w każdej wsi, w każdej gminie te wszystkie ziemie i lasy, które dzisiaj należą do panów i rządu, stają się naszą wspólną własnością, i każdy z nas na równi z innymi ma prawo z nich korzystać. Czy nie potrafilibyśmy wtedy tak się urządzić, żeby i sprawiedliwość była i dostatek dla każdego? Mając dla siebie te rozległe pola, te pastwiska i lasy, potworzylibyśmy spółki braterskie i bez żadnych panów, bez żadnej władzy umielibyśmy tak dobrze gospodarować, że ziemia dawałaby dziesięć razy więcej niż teraz. Każdy z ochotą i swobodnem sercem szedłby do pracy, wiedząc, że jest nie najemnym robotnikiem, a właścicielem na równi z innymi. Każdy dbałby o to wspólne dobro, bo ono dawałoby mu dostatek i niezależność.
Nie będzie nędzy — bo ziemia, zamiast dawać zyski pieniężne panom, rządowi carskiemu i lichwiarzom, będzie nam wszystkim dawała dostatki, chleb i żywność obfitą. Bo my — mając prawo do ziemi i wspólnie pracując dla siebie samych — takie zaprowadzimy gospodarstwa, że nikomu z nas nie zabraknie niczego. Nie będzie wyzysku, ani zależności żadnej, bo nikt nie będzie potrzebował wynajmować się do pracy — kiedy wszyscy będą narówni właścicielami dóbr wspólnych. Dzisiaj głód nas zmusza zaprzedawać się panom i pokornie znosić od nich krzywdy i obelgi. Przy wspólnej własności każdy mieć będzie prawo do ziemi, każdy będzie wolnym i niezależnym człowiekiem.
A pomyślmy tylko, wiele to grzechów, zbrodni i cierpień ludzkich zniknie wtedy ze świata, razem z nędzą i wyzyskiem! Nędza popycha ludzi do najgorszych rzeczy, do kradzieży, do pijaństwa, do oszukiwania drugich. Dla kawałka chleba ludzie zapominają o swej godności człowieczej i jak bydlęta muszą pracować od świtu do nocy, jak niewolnicy — znoszą obelgi i poniewieranie. Wszystko to przepadnie bez śladu, gdy nastanie wspólna własność.
∗ ∗
∗ |
Oprócz wyzysku panów, jest jeszcze inny wyzysk, inne jarzmo, które nas gniecie — jarzmo rządu carskiego. Daje się ono nam dobrze we znaki! Zastanówmy się tylko nad tem: zobaczmy całą prawdę, czem ten rząd carski jest dla nas.
Rząd carski jest rządem despotycznym, samowładnym, to jest sam wszystkiem rozporządza i administruje; sam wydaje ukazy i naznacza podatki, uważając ludzi za swoich niewolników, którzy słuchać i milczeć powinni. Ukazy i rozporządzenia carskie mają moc nieograniczoną: nikt ich nie może ani zmienić, ani osądzać, chociażby były najgłupsze i jak najbardziej szkodliwe dla kraju. Największe niesprawiedliwości stają się prawem, którego słuchać powinniśmy, jeżeli car własnoręcznie podpisze na dokumencie urzędowym: „tak być powinno“.
Przy uchwalaniu praw rząd nie pyta wcale o zdanie narodu, jak to jest w innych krajach, nie rachuje się nigdy z tem, czy to prawo będzie korzystne czy szkodliwe dla mieszkańców kraju. Car ze swoimi ministrami i radą przyboczną, do której należą wybrani cara generałowie i popy, uchwala i decyduje wszystko według własnej woli, przed nikim nie zdając sprawy ze swego postępowania. W taki sposób powstają prawa moskiewskie, które nami rządzą; tak uchwala się podatki, przepisy fabryczne, rozporządzenia, dotyczące gminy, szkoły i kościoła, nakazy poborów wojskowych.
Car ze swoimi generałami i popami — jest to władza najwyższa, która przebywa w Petersburgu. Ona to postanawia o naszych losach, od czasu jak Polska dostała się pod panowanie moskiewskie. Władza ta naznacza od siebie tych wszystkich urzędników, którzy rządzą w naszym kraju, przestrzegając, by prawa i rozporządzenia carskie były ściśle wykonywane. Car wybiera ministrów i gubernatorów; ci zaś naznaczają od siebie wszystkich naczelników powiatowych, komisarzy, policjantów, nauczycieli szkolnych, sędziów, inspektorów fabrycznych, a nawet biskupów i księży. Oprócz tego jest jeszcze żandarmerja, zostająca pod wyłącznymi rozkazami samego cara, której najważniejszem zadaniem jest wykrywać i tłumić to wszystko, co rząd za buntownicze uważa.
Przy takim porządku, naród cały to tylko niewolnicy cara i jego urzędników. Oni sami bez naszej woli urządzają wszystkie nasze czynności i sprawy; sami postanawiają, jak się mamy uczyć, na jakich warunkach pracować, o czem nam wolno pisać i mówić, a o czem nie wolno; wiele mamy płacić akcyzy i podatków, wiele służby wojskowej odbywać, jednem słowem — rozporządzają nami zupełnie samowolnie, rozporządzają naszymi interesami, naszą swobodą, nauką, krwią, pieniędzmi, — nie pozwalając nam nawet zdania swego wypowiedzieć w rzeczach, które nas samych dotyczą.
∗ ∗
∗ |
Zobaczmy, jak na takim stanie rzeczy lud polski wychodzi, jakie dobrodziejstwa spadają na nas od tego rządu carskiego.
Rząd carski gnębi nas podatkami. Musimy mu płacić za to, że siedzimy na ziemi ojców naszych, i za to, że mamy dach nad głową, i za to, że żyjemy. Płacimy trzy razy więcej podatku, aniżeli płacą włościanie moskiewscy. Miljony i miljony rubli ściąga rząd corocznie od ludu polskiego, często ostatni grosz wyciągając od nas. I nie dość mu tych pieniędzy; jeszcze nakłada akcyzę na wszystko i sprowadza przez to drożyznę towarów. A wiecie, na co idą te złupione na nas pieniądze? Idą na utrzymanie wojska, żandarmów, policji i popów; idą na budowanie w naszym kraju cerkwi prawosławnych. Pieniądze więc zdzierane z nas idą na to, żeby nas samych gnębić. Płacimy, żeby mieć nad sobą policję, żandarma i komisarza, coby nas zmuszali do posłuszeństwa. Płacimy, żeby prawosławie rozszerzało się po naszym kraju.
Zobaczmy, jakie rząd ściąga podatki z ludu i na co te pieniądze wydaje. I tak; podatku gruntowego płacimy 48 miljonów rubli, a oprócz tego 89 miljonów od włościan uwłaszczonych, jako opłaty wykupowe; ze sprzedaży wódki rządowej — 420 miljonów; z akcyzy na tytoń, naftę, cukier, zapałki, z opłat stemplowych, z ceł na towary, przychodzące z zagranicy, rząd otrzymuje rocznie 350 miljonów. Oprócz więc podatku od ziemi płacimy rządowi 770 miljonów rubli rocznie, bo, kupując wódkę, tytoń, cukier, naftę, zapałki, stemple, płacimy kupcom nietylko cenę samego towaru, ale i akcyzę za ten towar. Kupcy płacą akcyzę rządowi, ale, żeby zapłacić tę akcyzę, biorą od nas drożej za towary, tak, że właściwie z naszych kieszeni płacona jest rządowi ta akcyza, 770 miljonów rubli.
Kupisz wódki za 15 groszy, z tego idzie dla rządu 12 groszy. Kupisz papierosów za 12 groszy, płacisz w tem 4 grosze dla rządu. Kupisz funt cukru, znowu płacisz 9 groszy dla rządu. Kupisz zapałek za 4 grosze, znów grosz idzie dla rządu. Masz do załatwienia jaką sprawę w sądzie lub innym urzędzie, płacisz po kilka i kilkanaście złotych za stemple. Tym sposobem z naszych kieszeni idą dla rządu carskiego setki miljonów rubli, podczas kiedy bogaci przemysłowcy, bankierzy, lichwiarze płacą od swoich kapitałów pieniężnych tylko 20 miljonów rubli.
A zobaczmy, na co to rząd wydaje te pieniądze. Oto: bankierom, którzy kiedyś pożyczyli carowi pieniędzy na prowadzenie wojny, rząd wypłaca rocznie procentów 275 miljonów rubli. Na wojsko wydaje rocznie 412 miljonów. Na więzienia — 14 miljonów. Na zapomogi towarzystwom finansowym (to jest towarzystwom bogatych kupców i bankierów) — 10 miljonów. Na utrzymanie cesarza i jego rodziny — 16 miljonów. Na utrzymanie ministrów, gubernatorów i całej zgrai urzędników — 140 miljonów. Zaś na szkoły ludowe — tylko 7 miljonów rubli.
Ot, co się dzieje z naszymi pieniędzmi, z naszym tak krwawo zapracowanym groszem. A oprócz tego, wiele to miljonów rubli, z podatków także ściągniętych, poszło na koronację carską, wiele wyjdzie na utrzymanie szpiegów i żandarmów, na co każdego roku przeznacza car coraz większe wydatki; wiele pójdzie na budowanie nowych cerkwi na ziemiach polskich i opłacanie popów, to i zliczyć trudno.
Oto jedno dobrodziejstwo carskiego rządu.
A teraz drugie: oświata!
Ukaz carski, wydany 18 czerwca 1887 roku, zabrania synom chłopów i robotników uczyć się w szkołach wyższych; tylko synowie szlachty i ci, którzy mają bogatych rodziców, mogą kończyć gimnazja i kształcić się na lekarza, inżyniera lub prawnika. Dla dzieci robotniczych i chłopskich lepsza nauka jest wzbroniona. Mogą one uczęszczać tylko do szkół ludowych, tych, co je gminy utrzymują. A co to za szkoły? Dziecko tam światła nie nabierze, a nauczy się tylko, że cara trzeba słuchać, że car jest dobry i potężny, nauczy się, że niema Polski, a jest tylko Rosja. W tych szkołach każdy nauczyciel ma rozkaz tajemny od rządu, żeby dzieci nasze na moskali przerabiał, żeby oduczał ich od szanowania tego, co słuszne i sprawiedliwe. Dlatego to po szkołach tylko moskiewski język zaprowadzony; dlatego to coraz więcej na nauczycieli naznaczają synów moskiewskich popów. A jakaż to nauka w obcym języku, kiedy nauczyciel dziecka, a dziecko nauczyciela często nierozumie?
Rząd carski umyślnie utrzymuje te szkoły, żeby nas ogłupić i spodlić, żeby nas przerobić na swoich niewolników, żebyśmy się w końcu zaparli mowy własnej i wiary. Na prawdziwą oświatę to on nie pozwala, prześladuje każdą książkę, która mówi prawdę, nie pozwala uczyć po polsku, a za radzenie o swoich sprawach i za uczenie prawdziwych rzeczy pakują robotników do więzienia. A teraz, gdy się przekonał, że lud pomimo wszelkich przeszkód garnie się do oświaty i czytania książek, sam wydaje w Warszawie polskie pismo — „Oświatę“. Rozpowszechniają je po wsiach i po miasteczkach urzędnicy, zmuszając nieraz gwałtem do brania carosławnego piśmidła.
Takie ogłupianie narodu, takie szkoły — to drugie dobrodziejstwa cara!
I nie dość tego. Nietylko w szkołach rząd chce nas ogłupić i na swoją wiarę przerobić, lecz rozmaitymi innymi sposobami do tego zdąża. I nietylko nas wyzyskuje, zdzierając różne podatki, nietylko nas gnębi służbą wojskową, ale jeszcze wdziera się do naszego sumienia, prześladuje naszą mowę i wiarę. Gdzie tylko może, zabrania mówić po polsku: w urzędach, w sądach na pocztach, na kolei, wszędzie jest musowo wprowadzony język moskiewski. Nawet tym robotnikom, co przy drogach żelaznych pracują, zakazane zostało odzywać się po polsku, pod karą płacenia sztrafów, a nawet wyrzucenia ze służby. Jeżeli dalej tak pójdzie, to doczekamy się jeszcze tego, że i po domach, na ulicy i w kościołach zabronią nam mówić swoim językiem, i żandarmi będą wszędzie pilnować, żebyśmy tylko po moskiewsku mówili, tak jak teraz pilnują robotników kolejowych, młodzież szkolną i tych, co po biurach pracują.
A prześladowanie wiary to już się dawno zaczęło. Jeszcze w 1870 roku rząd moskiewski rozpoczął nawracać na prawosławie unitów, zamieszkujących Podlasie i Chełmszczyznę. Bez żadnych względów pozamykał kościoły, księży opierających się prawosławiu powywoził na Sybir, a ludzi kazał siłą, nahajkami kozackiemi, spędzać do cerkwi. Kto nie chciał przejść na prawosławie, tego męczono, bito, głodzono, aż póki nie ustąpił. Włosy powstają na głowie, gdy się słyszy, co się wtedy tam działo. W Pratulinie 1874 roku kilka tysięcy ludzi broniło swego kościoła przeciw całej rocie żołnierzy, nie dopuszczając popów i nie wydając kluczy policji: lud kłuto bagnetami, 14 zabito na śmierć, kilkudziesięciu poraniono — aż póki nie ustąpił. Toż samo powtórzyło się jeszcze we wsiach Zabłotowie i Podubiczach. Na inne wsie nasyłano kozaków, którzy robili postój po chatach, niszczyli dobytek, tratowali zasiewy, gwałcili kobiety, aż póki ludność całą nie doprowadzili do zupełnej nędzy. Całe gromady wiejskie przepędzano przez nahajki i rózgi: była przepisana liczba: mężczyzna dostawał 50 batów, kobieta 25, podrostek — 10. Gdzieindziej znowu odrywano kobiety od mężów i zamykano je w szopach, a gdy mężczyźni nie chcieli ulec i na prawosławie przysiądz, wtedy na ich żony i siostry wypuszczano kozaków. Całe wsie uciekały do lasów przed temi okrucieństwami, ale i tam dopędzało kozactwo. Schwytanych, między dwoma szeregami sołdatów z karabinami, gnano do zabranego im kościoła, gdzie już czekał na nich pop. W okolicach Białej, noce czerwone były od ciągłej pożogi — lud z rozpaczy podpalał plebanje popów sprowadzonych i księży, co prawosławie przyjęli. W parafji Horbów, we wsi Kłoda, w powiecie Bielskim, Józef Koniszewski, nie chcąc wydać popu nowonarodzonego dziecka do ochrzczenia, ścigany i prześladowany, zamknąwszy się w stodole z żoną i dziećmi, nakrył wszystkich słomą, podpalił i wraz z nimi zginął w płomieniach. I pomimo takiego rozpaczliwego oporu ze strony ludu — rząd carski taki swego dopiął; dużo też niecnych księży unickich znalazło się, co od wiary swej odstąpili; i dzisiaj w powiatach, gdzie unici mieszkają, na Podlasiu i w Chełmszczyźnie, niema już kościołów po wsiach, tylko same cerkwie i popi; a wiele tysięcy ludzi, pomimo ich woli, zapisano jako prawosławnych, i nie pozwalają im żadnych obrządków ani modłów katolickich sprawować, tak że muszą cichaczem, w wielkiej tajemnicy, chrzcić swoje dzieci, albo do spowiedzi chodzić, co się rzadko komu udaje.
A kto nam może zaręczyć, że takie same rzeczy nie rozpoczną się i w innych stronach naszego kraju, że po jakimś czasie nas wszystkich nie zaczną gwałtem do prawosławia przymuszać? Od rządu carskiego wszystkiego spodziewać się można, bo on gwałtem tylko trzyma się u nas i postępuje tak, jak w kraju zawojowanym; bo jego interes w tem, żeby nas wszystkich na moskali i na posłusznych carowi niewolników przerobić, i gotów do tego użyć wszelkich sposobów. Teraz znowu na Litwie rozpoczęło się zamykanie kościołów i niszczenie krzyżów katolickich przy drogach. Kilka lat temu w miasteczku Krożach — na Żmudzi (w kowieńskiej gubernji), gdzie cały lud jest katolicki — rząd postanowił zamknąć kościół i przysłał swoich urzędników z żandarmami, żeby kościół opieczętowali. Ksiądz na to zgodził się, ale lud się oparł, przepędził żandarmów i wielką masą otoczył swój kościół. Wtedy przyjechał gubernator z kozakami — rozpoczęła się rzeź i gwałty. Kozacy bili i zabijali na śmierć, wpychali ludzi do rzeki, nie szczędzili ani starców, ani kobiet i przez kilka dni jeszcze znęcali się nad włościanami, bili nahajkami, bezcześcili kobiety i grabili dobytek. Znowu więc zaczyna się to samo, co było przed dwudziestu laty z unitami. Były już nawet czynione przez rząd próby, żeby do kościołów naszych wprowadzić język rosyjski, i byli nawet tacy księża podli — w Wilnie. Mińsku. Mozyrzu i innych miejscowościach na Litwie, — którzy na to przystawali; z ambony przemawiali po rosyjsku i pieśni kazali po rosyjsku śpiewać. A w Warszawie — czyż nie budują coraz to nowych cerkwi, choć tam przecie ludu prawosławnego niema. I tamże, w Warszawie samej rząd, założył towarzystwo Czerwonego Krzyża, które ma za zadanie szerzyć prawosławie pomiędzy ludem i wszędzie pakuje na miejsce katolickich sióstr miłosierdzia — prawosławne zakonnice, tak zwane Elżbietanki. Zliczyć by zresztą trudno było, wielu to różnych sposobów używa rząd carski, żeby tylko zgwałcić nasze sumienie.
Te to właśnie wszystkie gwałty, nad naszem sumieniem dokonywane, to prześladowanie naszej mowy i wiary — oto jeszcze jedno dobrodziejstwo rządu carskiego.
∗ ∗
∗ |
Lecz nietylko rząd carski sam nas wyzyskuje, nietylko stara się nas ogłupić i spodlić, nietylko gnębi nasze sumienie i miesza się do wszystkiego, krępując wszelką swobodę ludzką; on jeszcze pilnuje tego, żeby nas wyzyskiwano, pomaga panom nas gnębić, strzeże naszej nędzy i nie pozwala na żadne ustępstwa dla robotników. Kiedy w Łodzi na początku maja 1892 r. robotnicy zastrejkowali we wszystkich fabrykach i domagali się podwyższenia zarobków i zmniejszenia pracy, a fabrykanci, zastraszeni tem wystąpieniem, gotowi już byli ustąpić i przyjąć żądania robotników. — kto temu przeszkodził? Rząd moskiewski! Rząd zabronił fabrykantom wchodzić w ugodę z robotnikami, a na żądania robotników odpowiedział kulami karabinów. W Żyrardowie 1-go maja 1891 roku, gdy robotnicy porzucili pracę i wystąpili całą gromadą, żądając podwyższenia płacy i skrócenia dnia roboczego do 8 godzin. — rząd moskiewski pośpieszył natychmiast z pomocą przelęknionym fabrykantom. Kozakom rozkazano bić i tratować zebrane na ulicy tłumy, kilkudziesięciu robotników wsadzono do więzienia, a 500 rodzin wysłano na prowincję, pozbawiając je wszelkiego zarobku. W Dąbrowie przed 1-ym maja 1894 roku, — gdy robotnicy chcieli wymusić podwyższenie zarobków w fabryce żelaznej Fitznera i Gampera w Sielcu i w kopalni węgla „Michał“. — rząd przysłał na pomoc fabrykantom kilka sotni kozaków i bataljon strzelców. Smagano nahajkami nietylko robotników, zbierających się w celu porozumienia z zarządem fabryki, lecz i każdego podejrzanego przechodnia, szczególnie idących w towarzystwie, po dwóch, trzech lub kilku. Gubernator zaś piotrkowski, Miller, wydał rozporządzenie, w którem pod groźbą użycia siły wojskowej zakazał robotnikom wszelkich zgromadzeń, a zakończył temi słowy: „ogłaszam, że nietylko nie dopuszczę do podwyższenia płacy buntującym się albo wogóle do polepszenia bytu robotników ze strony zarządu kopalni i fabryk, ale nawet nie pozwolę na przystąpienie do rozpatrywania przedstawionych przez nich żądań.“ Oto jak rząd przemawia do robotników, gdy ci żądają polepszenia swej doli.
I to samo powtarza się wszędzie — tak samo we wsiach, jak i po miastach. Gdy tylko głośniej upominamy się o swoje prawa, gdy tylko zażądamy od panów większej płacy, lepszych warunków, zawsze wtedy zjawia się rząd carski i siłą zmusza nas do milczenia. Niech tylko robotnicy gdzie się zbuntują, to na każde żądanie pana rząd gotów jest przysłać swoich żandarmów i kozaków, żeby nas zmusić do posłuszeństwa. I panowie o tem wiedzą, że mają zawsze przeciwko nam pomoc rządu moskiewskiego, i dlatego tak bezczelnie i śmiało nas wyzyskują.
Nie sądźmy jednak, żeby takie postępowanie rządu zależało od tego lub owego gubernatora czy policmajstra. Wszyscy tak postępują, jak tego wymaga prawo carskie, które nad nami panuje; a czy rządzi krajem Hurko czy Szuwałow, to samej rzeczy nie zmienia — i wszelkie dążenia robotników do zdobycia lepszego bytu będą zawsze gniecione i prześladowane pod rządem carskim. Prawo carskie bowiem zabrania robotnikom zmawiać się: zabrania zgromadzać się i obradować wspólnie: zabrania łączyć się w związki: zabrania mówić i pisać o robotniczych interesach i sprawach.
Prawo carskie daje gubernatorom i policji nieograniczoną władzę nad mieszkańcami kraju, pozwala ich więzić, wysyłać, smagać nahajkami, zabijać nawet, jeżeli to uznają za potrzebne dla swego spokoju. Każdy opór ze strony robotników przeciwko wyzyskowi i krzywdom, wszelkie próby wydobycia się z nędzy wspólnemi siłami, wszelkie niezadowolenia z obecnego porządku, wszystko to car uważa za bunty, i stara się natychmiast stłumić za pomocą największych chociażby gwałtów i okrucieństw.
∗ ∗
∗ |
Wolność — to znaczy, że nikt nad nami nie panuje, nikt nami nie rządzi, tylko my sami sobą rządzimy.
Wolność — to znaczy, że takie tylko są prawa, jakie sam lud postanowi i uchwali, że tacy tylko są urzędnicy, jakich sam lud wybierze, bez żadnego nacisku i przymusu, a tylko według własnego sumienia.
Wolność — to znaczy, że ludzie mogą tak się urządzać, jak tego zapragną; tworzyć pomiędzy sobą najrozmaitsze spółki i związki, zmawiać się, mówić, pisać i radzić bez żadnego pozwolenia, bez żadnych zakazów.
Wolność wreszcie — to znaczy, że osoba każdego człowieka i spokój jego domu są jak świętość szanowane; że żaden żandarm, żadna policja, żadna władza nie śmie tego spokoju naruszyć, ani żadnego gwałtu nad człowiekiem dokonać.
Przy wolności nikt by nie był prześladowany za swoją wiarę i język, za swoje przekonania i słowa.
Przy wolności i z wyzyskiem panów łatwiej byśmy sobie poradzili, bo moglibyśmy jawnie obradować nad swojemi sprawami, urządzać publiczne zgromadzenia, pismem i żywem słowem wyświetlać swoje potrzeby. Moglibyśmy głośno dopominać się o swoje prawa, wykazywać wszystkie bezprawia, krzywdy i oszustwa, jakich panowie i fabrykanci dopuszczają się nad nami. Łatwo zrozumieć, jak ogromnie polepszyłoby się nasze położenie, i w jakich silnych karbach trzymalibyśmy swoich wyzyskiwaczy. Inaczej by postępowali kapitaliści i panowie, gdyby wiedzieli, że każde ich oszustwo i podłość zostanie wyciągniętą na jaw — przed sąd całego ludu, że wszystkie te bezprawia, które dzisiaj mogą ukrywać dzięki prawom carskim, będą publicznie wytykane w gazetach i na zebraniach.
Wiemy o tem, jak często bywało, że zatargi z panami kończyły się dla robotników niepomyślnie z tego tylko powodu, że robotnicy nie mogli porozumieć się między sobą, że wielu było nieuświadomionych, nie rozumiejących swego interesu. Niemożność urządzania publicznych zebrań, swobodnego przemawiania i radzenia, rozpowszechniania szczerej oświaty, zakazy policyjne, prześladujące wszelkie porozumiewanie się robotników, — to są przyczyny, dlaczego taka masa ludu polskiego pozostaje dotąd jeszcze ciemną i posłuszną swoim wyzyskiwaczom.
Gdybyśmy mogli swobodnie łączyć się w związki i zmawiać się między sobą, to w niedługim czasie doszlibyśmy do tego, że wszyscy robotnicy z miast i ze wsi — cały lud pracujący — stanowiliby jak gdyby jedno wielkie wojsko, a wtenczas bylibyśmy tak potężni, że i panowie i wszyscy wyzyskiwacze musieliby nam we wszystkiem ustępować. Jak ważnem dla robotników jest to, żeby byli połączeni ze sobą, to możemy przekonać się z tego, co się dzieje zagranicą w innych krajach, w takiej Anglji i Francji, gdzie jest zupełna wolność łączenia się. — Tam każdy robotnik ma obronę w swoim związku. Związki robotnicze nie pozwalają panom na żadne nadużycia, a mając swoje wspólne kasy, urządzają wielkie bezrobocia i zmuszają właścicieli do różnych ustępstw na korzyść robotników. Dzięki temu właśnie, robotnicy tych wolnych krajów zrobili już to, że zamiast pracować 16 godzin na dobę, jak było dawniej, pracują teraz tylko 9 godzin, a w wielu miejscach tylko 8 godzin na dobę, biorąc przytem 3 razy większą zapłatę niż dawniej. Zmusiły przytem rząd swój do wydania wielu praw, które ograniczają wyzysk i chronią zdrowie robotnika; do zaprowadzenia inspektorów — przez samych robotników wybieranych, — którzy pilnują, żeby nie było żadnych nadużyć ze strony panów. Związki dają robotnikom siłę, bo kiedy pojedynczego robotnika, luzem chodzącego, panowie nie boją się wyzyskiwać, to natomiast przed gromadą połączoną i zgodnie postępującą zawsze ustępować muszą.
∗
∗ ∗ |
Tak więc dla nas — dla robotników, dla nas, którzy jesteśmy wyzyskiwani przez panów i oszustów różnych, — wolność polityczna jest konieczna, jest naszą pierwszą potrzebą. Wolność rządzenia się — żeby te tylko prawa były, jakie my uchwalimy, i ci tylko urzędnicy, których sami wybierzemy; wolność słowa i zebrań — żebyśmy mogli radzić nad swojemi sprawami i oświecać się; wolność sumienia — żeby nikt nie był prześladowany za swoją wiarę ani za swoje przekonania; wolność łączenia się i zmawiania — żebyśmy mogli opierać się wszelkiemu wyzyskowi; wreszcie — wolność osobista, wolność w domu swoim, żeby nikt nie mógł żadnego gwałtu nad człowiekiem uczynić.
Tych to wszystkich wolności żądają socjaliści — i te wszystkie wolności nazywają jednem słowem: rzeczpospolita
rzeczpospolita ludowa, niezależna, polska!
∗
∗ ∗ |
Rzeczpospolita ludowa — to będzie nasze, ludu polskiego panowanie. Lud sam sobą rządzić będzie. Żadnych ciemiężycieli, żadnej władzy. Sami będziemy radzić o wszystkiem, i to tylko co uchwalimy stanie się prawem. Wszystkich urzędników — od najwyższego do najniższego — sami wybierać będziemy; a taki urzędnik, przez nas wybierany, przed nami będzie odpowiedzialny i, jeżeli będzie źle postępował, to go będziemy mogli odrazu zrzucić z urzędu. Tak samo sędziów i nauczycieli sami będziemy wybierali. W gminie nikt nie będzie miał prawa wtrącać się do spraw naszych; a nad sprawami całego kraju radzić będą ci, których my sami z pośród siebie wybierzemy do tego. W każdej gminie wybierzemy takiego, do którego będziemy mieli najwięcej zaufania, na swego przedstawiciela czyli posła i z tych przedstawicieli naszych, przez nas wybranych, składać się będzie sejm ludowy. W sejmie tym posłani przez nas przedstawiciele będą zajmowali się ogólno-krajowemi sprawami. Do nich będzie należało dbać o to, żeby wszystko szło w porządku, ale i oni nie będą mogli nic ważniejszego postanowić bez naszego zezwolenia, bez zgody większości ludu. Zanim więc ustanowią jakie prawo, to wprzódy będą musieli nas wszystkich zapytać się o to; będą musieli zapytać się całego ludu, czy zgadza się na takie prawo czy nie; i dopiero gdy my sami zgodzimy się, że to prawo będzie dobre, wtedy będą mogli je ustanawiać. To właśnie zgromadzenie przedstawicieli naszych, przez nas wybranych, czyli sejm ludowy, będzie jedynym rządem w rzeczypospolitej polskiej. Żadnego cesarza, ani króla, ani księcia nie będzie. W rzeczypospolitej więc rząd będzie wybierany przez nas samych, lud cały i każde prawo będzie musiało być przez lud zatwierdzone.
W rzeczypospolitej, lud sam będzie uchwalał, jakie ma płacić podatki i na co te podatki iść mają. Wszystkie długi bankowe, hypoteczne, lichwiarskie będą zniesione.
W rzeczypospolitej lud sam będzie postanawiał, czy ma być wojna czy nie. Wojska nie będzie, lecz każdy będzie miał broń u siebie, żeby w razie potrzeby iść na obronę kraju, a ćwiczyć się w sztuce wojennej będziemy swobodnie, nie wydalając się z domu, we własnych swoich gminach i w chwilach wolnych od innych zajęć. Takie swobodne wojsko nazywa się milicja.
W rzeczypospolitej wszystkie szkoły będą bezpłatne i otwarte dla wszystkich, żeby jaknajwięcej oświaty szerzyło się między ludźmi. Wszystkie sprawy sądowe będą bezpłatnie słuchane, żeby sprawiedliwość żadnych przeszkód nie miała.
Takiej to rzeczypospolitej polskiej chcą socjaliści. A kiedy mówią: „wolna, niezależna Polska“, to nie znaczy to: Polska z panami i królami, a znaczy — taka właśnie Rzeczpospolita Ludowa.
∗
∗ ∗ |
Teraz więc dopiero możemy zupełnie odpowiedzieć na pytanie: czego chcą socjaliści? Socjaliści chcą dwóch rzeczy:
Zamiast nędzy i wyzysku — chcą, żeby każdy człowiek miał prawo do ziemi i bogactw.
Zamiast niewoli carskiej — chcą wolności, chcą niezależnej Polski, chcą rzeczypospolitej ludowej.
I o te dwie rzeczy walczyć postanowili i walkę już rozpoczęli.
Walczą oni z wyzyskiem panów i fabrykantów — żeby robotnicy mieli większą zapłatę i pracę lżejszą.
Walczą z rządem moskiewskim — żeby nie gnębił podatkami i policją.
Walczą z prześladowaniem języka polskiego i wiary naszej.
Walczą o większą oświatę, o sprawiedliwość, o swobodę. O to, żeby każdy człowiek był wolnym i miał życie dostatnie żeby nie było ani nędzy ani ucisku żadnego.
A kiedy zwyciężą panów i rządy moskiewskie z kraju wypędzą, wtedy na gruzach niewoli dzisiejszej wzniesie się prawdziwe Królestwo Boże, Królestwo Swobody, Miłości i Braterstwa.
W roku 1889 w stolicy Francji, Paryżu w czasie powszechnej wystawy dzieł sztuki i przemysłu, zwołany został kongres czyli zjazd robotników ze wszystkich krajów.
W odezwie, zapraszającej na ten kongres, powiedziano: „kapitaliści zapraszają bogatych i silnych tego świata, żeby podziwiali wytwory robotników, którzy pośród tak olbrzymiego wzrostu bogactw skazani są na nędzę. My socjaliści-robotnicy, dążymy do oswobodzenia pracy, do zniesienia niewoli najmu, do ustanowienia takiego porządku, w którym wszyscy pracujący bez różnicy płci, wyznania i narodowości, korzystaliby z bogactw przez się wytworzonych. Zwołujemy ten zjazd dla utrwalenia węzłów braterstwa, które wzmocnią robotników w ich walce z wyzyskiem i przyśpieszą zaprowadzenie nowego ładu. Robotnicy wszystkich krajów, łączcie się!“
Odezwa ta nie pozostała bez skutku.
Robotnicy wszystkich krajów Europy oraz innych stron świata powysyłali od siebie posłów, aby wspólnie radzili nad sprawą robotniczą. Między innymi był także delegowany od robotników polskich murarz Anielewski z Warszawy.
Na zjeździe zastanawiano się nad tem, jakim sposobem robotnicy mogą wyzwolić się z nędzy, ucisku i poniżenia, w jakich znajdują się obecnie. I stanęło na tem, że wyzwolą się wówczas, gdy odbiorą władzę z rąk kapitalistów i sami zaczną się rządzić na świecie.
A jak dojść do tego? co dzisiaj robić należy, aby zdobyć sobie lepsze środki istnienia i władzę w swe ręce ująć? Na to kongres odpowiedział: trzeba się zbliżyć z sobą, łączyć w stowarzyszenia czyli organizować się i uświadamiać, trzeba wyrabiać braterską jedność czyli solidarność między robotnikami wszystkich krajów, trzeba stopniowo wywalczać sobie co raz to lepsze warunki bytu, a gdy będziemy silni, zjednoczeni, świadomi swoich celów i interesów, wtedy siłą upomnimy się o swe prawa, obalimy rządy dzisiejsze — zdobędziemy władzę i bogactwa.
Między innemi uchwałami kongresu paryskiego znajduje się następująca:
Dzień pierwszego maja należy uznać jako powszechne, międzynarodowe święto robotnicze. W dniu tym robotnicy wszystkich krajów mają okazać swą powszechną solidarność przez powstrzymanie się od pracy i domaganie się od rządu i kapitalistów ograniczenia dnia roboczego do 8 godzin na dobę.
∗
∗ ∗ |
Stosownie do tej uchwały, poczynając od r. 1890 robotnicy wszystkich krajów porzucali pracę w dniu 1 Maja, nie bacząc na fałszywe podszepty i opór fabrykantów, ani na groźby i gwałty ze strony rządów. W całym cywilizowanym świecie w dniu tym pracownicy opuszczali warsztaty, zbierali się tłumnie, uroczystymi pochodami przeciągali przez ulice miast, a na widok pustych fabryk i poważnej postawy robotników drżeli ze strachu bogacze, traciły głowę rządy, wstępowała otucha i wiara w zwycięstwo sprawiedliwości w serca tych, którzy dotąd swym siłom nie ufali i pokornie schylali głowy pod jarzmo kapitalistów i rządów.
W niektórych krajach rządy chwyciły się tego środka, który stanowi ich jedyne prawo — uciekły się do siły. Lecz nie zdołano odwieść robotników od świętowania swego święta robotniczego. Na prześladowania i gwałty ze strony rządów odpowiedzieli oni coraz liczniejszem świętowaniem 1-go Maja, zdwojoną pracą nad swą sprawą. Wszędzie pod wpływem święta majowego wzrastał ruch robotniczy, zwiększała się świadomość, rosła jedność między robotnikami, a wraz z jednością i świadomością wzmagała się siła klasy robotniczej. Szeregi walczących o lepszą przyszłość rosły w liczbę i potęgę, i wrogowie ludu pracującego zmuszeni byli robić coraz większe ustępstwa. W krótkości opowiemy historję tej walki i zwycięstw robotników.
Jedną z najważniejszych zdobyczy, uzyskanych przez robotników od czasu, jak zaczęli oni święcić 1 Maja, było prawo wysyłania w wielu krajach swoich posłów do parlamentów. We wszystkich krajach europejskich z wyjątkiem Rosji i Turcji, istnieją parlamenty, bez zgody których żadne prawo nie może być ustanowione. Ale do tych parlamentów dotąd w wielu krajach tylko ludzie bogaci mogli posyłać delegatów. Robotnicy więc wszędzie zaczęli się domagać takiego samego prawa dla siebie. Nic nie pomagały zebrania, na których robotnicy dopominali się o to prawo, nie pomagało podawanie próśb do rządów; rządy i kapitaliści odpowiadali, że to wszystko robi tylko garstka agitatorów, że masy pracujące o to nie dbają.
Przyszło święto majowe. Wyległy na ulice tysiące i miljony robotników, domagających się tych samych praw politycznych, jakie mają bogaci. Stanęły warsztaty i fabryki; rządy przekonały się, że żądanie to popiera cały lud roboczy. Dopiero teraz pod naciskiem niezadowolonych mas rządy i kapitaliści ustąpili.
Pierwszy przykład tego widzimy w Hiszpanji, gdzie robotnicy niedawno wywalczyli sobie prawo wysyłania posłów do parlamentu i mogą teraz przez swych delegatów bronić tam swej sprawy i przyczyniać się do wydawania praw, korzystnych dla siebie.
Za przykładem robotników hiszpańskich poszli robotnicy belgijscy i austrjaccy. W obu tych krajach, święto majowe odbyło się wspanialej, niż gdziekolwiek, w obu hasłem robotników było zaprowadzenie wyborów do parlamentu przez cały lud — i w obu tych krajach rządy musiały nakoniec poczynić ustępstwa słusznym żądaniom robotników. To samo dzieje się teraz w Holandji.
We Włoszech, póki ruch nie objął szerszych mas, rząd postępował z robotnikami, jak z niewolnikami. Stowarzyszenie robotników oddawane były pod sąd, jako „stowarzyszenia złoczyńców“; samowolnie rozwiązywano je, a członków karano więzieniem. Ale gdy przyszło święto majowe, wtedy okazało się, że ci których rząd uważał za złoczyńców, to cały naród! Sądy musiałyby chyba zamknąć w więzieniach wszystkich robotników włoskich, a wtedy panowie kapitaliści i fabrykanci nie mieliby co jeść, ani w co się ubierać. Trzeba było ustąpić, dozwolić robotnikom organizować się jawnie, co też oni odtąd robią ze znakomitem powodzeniem.
I we Francji robotnicy, dzięki świętu majowemu, mają nie jedną zdobycz do zaznaczenia. Świętowało tam najwięcej górników, im też pierwszym zrobiono ustępstwa, mianowicie dano im inspektorów fabrycznych, wybieranych przez samych robotników. Teraz dopiero można być pewnym, że ci inspektorowie będą dobrze spełniali swą czynność. Prawo fabryczne, daleko lepsze od poprzedniego, także jest zdobyczą robotników francuskich z ostatnich lat. Senatorowie, bez zgody których żadne prawo nie może być uchwalonem, postarali się popsuć oba te ustępstwa, ale i z nimi robotnicy dadzą sobie z czasem radę.
W Anglji, dzięki wspaniałym obchodom święta majowego, sprawa skrócenia dnia roboczego do 8 godzin zrobiła znaczne postępy; rząd musiał się zgodzić na prawne skrócenie roboty w kopalniach do 8 godzin, choć dawniej był temu przeciwny. Na tem nie koniec; rząd widząc świadomych swej siły robotników i chcąc zaskarbić sobie ich łaski, zaprowadził 8 godzinny dzień roboczy we wszystkich warsztatach i fabrykach wojskowych, co ulżyło los 14.000 robotników tam zatrudnionych, a teraz, właśnie przed zbliżającem się świętem majowem, rząd angielski ogłasza, że i w fabrykach okrętów wojennych, w warsztatach portowych i t. p. dzień roboczy także zostaje skróconym do 8 godzin. Wszystko to jest dostatecznym dowodem, jakie korzyści przynosi robotnikom solidarność i świadomość, którą oni wykazują obchodzeniem swego święta robotniczego.
W Austrji i Szwajcarji, gdzie już dawniej robotnicy uzyskali prawo o 11 godzinnym dniu roboczym, dopiero teraz zaczęto go baczniej przestrzegać. W Ameryce i Australji jedna prowincja za drugą zaprowadza 8 godzin pracy we wszystkich warsztatach i fabrykach państwowych.
Jednem słowem, wszędzie rządy zmuszone zostały liczyć się z żądaniami robotników i choć w części im zadośćuczynić. A wszystko to robotnicy zawdzięczają licznemu świętowaniu 1 Maja, gdyż w ten sposób właśnie wykazali oni swą siłę i niezadowolenie z obecnego porządku.
Święto majowe było tu tym pługiem, który przeorał masy pracujące, wydobył na wierzch świeże, dawniej drzemiące siły i pobudził cały lud roboczy do zajęcia się sprawą polepszenia swej doli, wywalczenia sobie lepszej przyszłości. Stąd ten potężny wzrost ruchu robotniczego, który rządy napróżno usiłują stłumić prawami wyjątkowemi, prześladowaniem i więzieniem; wbrew wszelkim zamachom rządowym będzie on wciąż postępował naprzód, póki nie dopnie celu ostatecznego — zniesienia wszelkiego ucisku i wszelkiego wyzysku.
∗
∗ ∗ |
Takie to są zdobycze naszych braci, robotników z innych krajów, dzięki ich wytrwałości i solidarności, dzięki świętowaniu 1 Maja.
Łatwo było australczykom uzyskać 8 godzinny dzień roboczy, bo w parlamencie tamtejszym blisko połowę stanowią robotnicy: łatwo było dopiąć tego Anglikom, bo robotnicy mają tam prawo choćby w 100.000 zebrać się i o sprawach swoich radzić, mają prawo łączyć się w stowarzyszenia, strejkować i wydawać swoje gazety. Niemieccy robotnicy są też w lepszem położeniu od nas, bo mają swych przedstawicieli w parlamencie, mają swoje stowarzyszenia i gazety dla bronienia swej sprawy.
My, robotnicy polscy, żadnego z tych praw pod rządem rosyjskim nie mamy; nie tylko nie mamy parlamentu, do którego moglibyśmy posyłać swoich przedstawicieli, nie tylko nie możemy zbierać się i radzić o swych sprawach, ale nam nawet myśleć nie wolno o polepszenia swej doli.
A jednak pomimo wszelkich przeszkód, które nam stawia rząd rosyjski, zaznaczyliśmy i my swoją solidarność robotniczą, pokazaliśmy obchodzeniem święta majowego swoje niezadowolenie z istniejącego porządku, stanęliśmy do walki o lepszą przyszłość dla siebie i swych dzieci i już teraz możemy się pochwalić niejedną zdobyczą, uzyskaną na fabrykantach i rządzie. Oto kilka przykładów.
W Warszawie w r. 1892 murarze, dopominając się solidarnie, wymogli na majstrach skrócenie dnia roboczego o jedną ranną godzinę. Białoskórnicy i piwowarzy wywalczyli sobie krótszy dzień roboczy i wyższą płacę. To samo działo się u garbarzy, w niektórych fabrykach żelaznych i innych warsztatach.
Ale najważniejszą zdobycz uzyskali robotnicy łódzcy. W 1892 r. na 1 Maja porzucili oni pracę w całej Łodzi: we wszystkich warsztatach i fabrykach zaległa cisza wielka, ustał wszelki ruch przemysłowy. Fabrykanci, przerażeni tem solidarnem wystąpieniem robotników łódzkich, chcieli odrazu poczynić ustępstwa, ale gubernator nie pozwolił im na to, bo bał się, żeby robotnicy nie przekonali się, że jedyną skuteczną bronią w walce z wyzyskiem jest solidarność robotnicza.
Upłynął rok. Zbliżał się nowy 1 Maj. Przed fabrykantami stanęło widmo nowego olbrzymiego strejku, zadrżeli oni na myśl o grożących im stąd stratach, i dalejże w prośby do rządu, by im pozwolił skrócić dzień roboczy. Rząd rosyjski, widząc, że szpiclowanie i areszty nie stłumią wzrastającej świadomości robotników, że żadna siła nie sprowadzi ich z drogi, na którą raz weszli, — przystał na prośbę fabrykantów. Odtąd robotnicy łódzcy nie pracują 13 i 14 godzin, jak dawniej, ale 12.
Takie zdobycze wywalczyli sobie robotnicy polscy na majstrach i fabrykantach, od rządu zaś zdobyli sobie przed paru laty prawo fabryczne. Prawo to daje robotnikom pewne korzyści, jak np. ochronę pracy kobiet i dzieci przed zbytnim wyzyskiem fabrykantów, zakaz wydalenia robotników bez uprzedzenia o tem w swoim czasie, zakaz wypłacenia zarobków kwitkami, urządzenia lepszej pomocy lekarskiej i t. p.
Mocno by się łudził ten, kto by sądził, że prawo to z dobrego serca wydane zostało. Bynajmniej! Rząd moskiewski spostrzegł, że między robotnikami coraz większe powstają szemrania na dzisiejszy porządek, na wyzysk fabrykantów, że coraz bardziej przystają oni do socjalizmu, i skutkiem tego bojąc się większego ruchu między robotnikami i chcąc im się przypodobać — wydał prawo fabryczne.
Prawo samo było by jeszcze niezłem, gdyby nie to, że opiekę nad robotnikami i nadzór nad wykonywaniem tego prawa rząd oddał w ręce czynowników-inspektorów, czyhających tylko na łapówki od fabrykantów, oraz komisyj, w których zasiadają nie robotnicy, lecz fabrykanci i żandarmi. Tacy opiekunowie, nie wybierani przez robotników i nie odpowiedzialni przed nimi za swe czynności, najlepsze prawo fabryczne potrafią zapaskudzić.
Zdobycie tego, nawet tak niedostatecznego i źle wykonywanego, prawa sobie tylko zawdzięczamy, naszej agitacji i wytrwałości.
Oprócz tego wszystkiego następstwem świąt majowych jest jeszcze i to, że w przyszłości możemy otrzymać prawne ograniczenie dnia roboczego. Wspaniały obchód święta majowego w Łodzi zmusił fabrykantów łódzkich do skrócenia dnia roboczego u siebie, ale wkrótce opatrzyli się oni, że nie będą mogli ciągnąć takich zysków, jak dawniej, jeżeli w innych fabrykach nie będzie on również skrócony. Więc wysłali do rządu projekt pewnego skrócenia dnia roboczego we wszystkich fabrykach i zakładach przemysłowych. Zatwierdzenie tego projektu da nam ważne korzyści, ale nastąpić może tylko wtedy, gdy dalszem świętowaniem swego święta robotniczego wykażemy, że dotychczasowe ustępstwa, wywalczone przez nas na rządzie i fabrykantach, nie zadowoliły naszych wymagań, że dalej będziemy żądać skrócenia dnia roboczego, podwyższenia zarobków, lepszych praw fabrycznych.
Święto majowe jest naszym jawnym protestem przeciwko obecnym porządkom. Porzucając w dniu tym robotę, wykazujemy, że dalej walczyć będziemy o lepszą dolę dla siebie. A rząd i fabrykanci, widząc w dniu tym, żeśmy coraz silniejsi, liczniejsi i bardziej świadomi, będą musieli ustąpić nam jeszcze więcej.
∗
∗ ∗ |
Tak więc walka pomiędzy klasą pracującą a rządami i kapitalistami wre w całym ucywilizowanym świecie.
W krajach, które mają rządy własne i wolą ludu ograniczone, robotnicy wiele już wywalczyli dla siebie. My zaś zdobyliśmy znacznie mniej, bo warunki polityczne, w których żyjemy, na każdym kroku utrudniają nam tę walkę. Lecz pomimo wszystkich przeszkód razem z naszymi braćmi-robotnikami z innych krajów, kroczymy śmiało naprzód ku ostatecznemu zwycięstwu.
Kiedyż ta walka się skończy? Do jakiego celu zmierzają robotnicy całego świata?
Walka ta skończy się wtedy, gdy na świecie ucisku i bezprawia nie będzie, gdy wyzyskiwaczów i krzywdzicieli nie stanie, gdy nie będzie przeciążonych pracą i próżniaków bogaczy i nędzarzy, panów i sług, a będą tylko równi i szczęśliwi pracownicy.
Stanie się to wtedy, gdy ziemia, kopalnie i fabryki nie do kapitalistów, lecz do całego narodu, do wszystkich robotników będą należyć, gdy rządy krajem robotnikom zostaną powierzone, boć nikt robotnikami lepiej się nie zaopiekuje, jak oni sami.
Do tego dążą socjaliści we wszystkich krajach, do tego i my, polscy robotnicy, dążymy, i tę wspólność, tę jedność naszych dążeń okazujemy przez łączne z robotnikami całego świata świętowanie 1 Maja.
My, robotnicy polscy, więcej od innych starać się powinniśmy o to, by święto majowe u nas było uroczyście obchodzone przez wszystkich robotników.
Gdzieindziej robotnicy mają prawo zbierania się publicznie, mogą się łączyć w związki robotnicze, wreszcie mają parlamenty, w których mogą przez swoich posłów upomnieć się o swe prawa, i słowem i drukiem robotnik może tam objaśnić swoich towarzyszy o dziejącej się im krzywdzie, może wskazać im drogę ku lepszemu jutru i skłonić ich do wzięcia udziału w walce z wyzyskiwaczami i ciemięzcami ludu pracującego.
Nam tego wszystkiego robić nie wolno. Cichaczem i pokryjomu musimy powtarzać sobie z ust do ust to, czegośmy się nauczyli od bardziej świadomych towarzyszy; musimy się kryć z książkami i pismami, które bronią naszej sprawy; nie wolno nam otwarcie upomnieć się o dziejące się nam krzywdy.
Jednego tylko dnia każdy z nas może pokazać, że i jemu leży na sercu poprawa bytu całego ludu pracującego, że i on dąży razem z innymi ku lepszej przyszłości.
Tym dniem jest dzień 1 Maja.
Wszystkich nas uwięzić i ukarać nie mogą, więc możemy w dniu 1 Maja dokonać tego samego, co i towarzysze nasi z innych swobodniejszych krajów. Świętując jawnie upominamy się o swe prawa, wskazujemy mniej świadomym towarzyszom jedyną drogę, prowadzącą do lepszej przyszłości — wspólną walkę w obronie swej sprawy.
Świętować też musimy, by pokazać, że nie chcemy rządu moskiewskiego.
Rząd moskiewski stanowi największą przeszkodę na drodze naszej ku lepszej przyszłości; czy chcemy strejkować, czy chcemy łączyć się w towarzystwa lub wydawać swoją własną gazetę, czy żądamy krótszej pracy lub lepszej płacy — wszędzie spotykamy na swej drodze żandarma i policjanta, a nieraz to kozaków i żołnierzy.
Rząd moskiewski nie daje nam żadnych praw, gnębi i prześladuje na każdym kroku, staje zawsze po stronie naszych wyzyskiwaczy. Jeżeli zatem chcemy znieść wyzysk, to na rząd musimy uderzyć.
Precz z rządem moskiewskim!
Car i jego słudzy są największymi wrogami ludu pracującego. Czują oni, że tylko przygnębiony nędzą, wygłodzony, zahukany i pozbawiony wszelkich praw robotnik najłatwiej da się utrzymać w posłuszeństwie, dlatego też opierają się wszystkim naszym słusznym żądaniom i opierać się im nie przestaną wszelkiemi siłami.
We wszystkich naszych zatargach z fabrykantami rząd moskiewski zawsze stawał i staje w obronie interesów naszych wyzyskiwaczy; mieliśmy już nie jeden dowód tego. Gdy bracia nasi z Żyrardowa i Łodzi solidarnie wystąpili i zażądali od fabrykantów skrócenia dnia roboczego i lepszej płacy, któż to, jak nie rząd nasłał kozaków, by przeszkodzić robotnikom w słusznej ich walce o lepszą dolę.
Cóżby poradzili nasi wyzyskiwacze, gdyby za nimi nie stał żandarm i żołnierz moskiewski? Nie potrafiliby się oprzeć naporowi mas pracujących. Wiedzą oni o tem dobrze, dlatego też godzą się z żandarmem i znoszą od niego wszystkie upokorzenia. Dawniej gadali nam zawsze o swym patrjotyzmie, o miłości ojczyzny, teraz zamilkli, bo przekonali się, że żaden rząd nie jest korzystny dla wyzysku, jak rząd carski. Zgodzili się z losem ci panowie, ojcowie których jeszcze walczyli za niepodległość Polski.
Jedynie my, robotnicy polscy, jesteśmy zainteresowani w tem, by obalić rząd najezdniczy i nowy zaprowadzić ład. Wypędzimy cara, ale z nim razem pójdą precz wszystkie pijawki, które się naszą krwią utuczyły.
Stanie się to tem prędzej, im więcej nas pragnąć tego będzie, im solidarniej działać będziemy.
Świętowanie 1 Maja uczy nas tej solidarności, zyskuje dla naszych dążeń coraz więcej zwolenników, dodaje nam otuchy do dalszej walki, gdyż pokazuje, jakie to masy narodu we wszystkich krajach pożądają lepszych warunków bytu — wreszcie, jak już przekonaliśmy się nieraz, świętowanie nawet największych naszych wrogów strachem przejmuje i do ustępstw zmusza. A każde choćby najmniejsze ustępstwo — to cegiełka dla gmachu przyszłości, to dowód słuszności naszej sprawy.
W dzień więc 1 Maja, gdy na całym świecie robotnicy o lepszej myślą przyszłości, gdy wszędzie rozbrzmiewa hasło: „8 godzin pracy i lepszej płacy“, porzućmy i my fabryki, kopalnie i warsztaty.
A gdy staną fabryki, gdy pustkami zaświecą warsztaty, gdy ustanie ruch na kolejach i tramwajach, gdy ucichną w kopalniach roboty, a w miastach świeżego pieczywa zabraknie, — wtedy pozna rząd i fabrykanci, żeśmy solidarni i silni, że żadna przemoc nie złamie w nas wiary w ostateczne zwycięstwo naszej sprawy.
I nie będą już śmieli lekceważyć naszych żądań, bać się nas będą! Zdobędziemy nowe ustępstwa, ustępstwa tem większe, im więcej będzie nas świętowało. Niech nam skrócą dzień roboczy w każdym fachu choćby o jedną godzinę, — a już nam się nasze wystąpienie odrazu opłaci. Bo im krótszy dzień roboczy, tem mniej sił robotnik traci, tem mniej chorób go nawiedzi, tem więcej ma czasu na odpoczynek, sen, zabawę, na zajmowanie się nauką i sprawą. Nie dość tego. Im krótszy dzień roboczy, tem więcej robotników fabrykant potrzebuje, ażeby wszystkie obstalunki wykonać, a im więcej ludzi zajętych, tem trudniej robotnika dostać, tem drożej trzeba go opłacić.
Po skróceniu dnia roboczego u murarzy płaca podniosła się o 20 groszy do 1 złotego na dobę. Po skróceniu dnia u Szajblera poczęli więcej płacić nawet pracującym od sztuki.
Tak więc krótszy dzień roboczy daje robotnikowi lepsze zdrowie, życie dłuższe, więcej czasu swobodnego i większy zarobek, a nadto ocala od nędzy i głodu tych, którzy teraz nie mogą znaleść pracy.
Jedynie świętowaniem 1 Maja możemy dopiąć skrócenia dnia roboczego w obecnem naszem położeniu.
Uległością nic nie zdobędziemy, żebrać o litość rządu i fabrykantów — nam nie przystoi i korzyści żadnych nie zapewni. Wszak dopóki siedzieliśmy cicho, nikt się o nas nie troszczył. Rządy i fabrykanci ustępują tylko przed siłą. A my — klasa robotnicza — zgodnem świętowaniem pierwszego Maja, pokażemy im właśnie, jakim olbrzymem jesteśmy, i co od nas zależy.
Więc ramię do ramienia, bracia robotnicy! Uroczystym obchodem święta naszego wykażmy jedność naszą, dowiedźmy wrogom naszym, że nie garstka nas, lecz miljony domagają się swych słusznych praw. Chcemy:
Lepszej płacy i krótszej pracy!
Zniesienia wyzysku pod każdą postacią!
Chcemy sami sobą rządzić! Precz z carem i rządem moskiewskim!
O nasz tu interes idzie, o nasz dobrobyt i o naszą swobodę, więc wszyscy solidarnie zaświętujemy w dniu pierwszym Maja. Przyszłość nasza w naszym jest ręku, i dzień naszego święta robotniczego niech będzie zapowiedzią zwycięstwa naszej sprawy.
Dzień ten jest również Waszem świętem, robotnice polskie! Należycie do wielkiej rodziny wyzyskiwanych i wspólnie z swoimi braćmi okażcie swoją solidarność wobec wspólnego wroga! Stokroć bardziej uciskane nadmierną pracą i nędzną płacą, wystąpcie mężnie w dniu 1 Maja, postawcie swoje żądania a zmusicie swoich wyzyskiwaczy do liczenia się z Wami, i do Was także zwracamy się, robotnicy Niemcy i Żydzi! Wyzysk kapitalistów i ucisk rządu moskiewskiego wszystkich nas dojmuje. Sprawa nasza jest sprawą wszystkich pracujących bez różnicy płci, wyznania i narodowości.
Zbrojni wiarą w słuszność naszych żądań, ufni w zwycięstwo naszej sprawy upomnijmy się razem o święte prawa ludu roboczego.
Niech się święci 1 Maj!
Niech żyje sprawa robotnicza!
Niech żyje wolny polski lud!
Podajemy niżej ustawę Kasy Pomocy kobiet pracujących, która istniała w swoim czasie w Warszawie. Jak widać z ustawy K. P., nie była to bynajmniej instytucja socjalistyczna, ani nie służyła wyłącznie dla walki z pracodawcami. Celem jej było przedewszystkiem złączenie robotnic i przyzwyczajenie ich do organizowania się. W razie zaś wzrostu świadomości klasowej, pieniądze, złożone w kasie, mogły być zgodnie z § 1-ym, użyte na poparcie strejkujących lub wydalonych z pracowni za swoją działalność robotnic. Oczywista rzecz, iż kasa taka mogła mieć znaczenie tylko w początkach roboty i przy niskim stopniu świadomości robotniczej: później, w razie przyjęcia przez ruch charakteru socjalistycznego, mogłaby ona nawet stać się przeszkodą, ale wtenczas robotnice mogą w każdej porze przejść do innych form organizacyjnych. Tymczasem jednak zdaje się, iż ruch wśród naszych robotnic znajduje się jeszcze w tej pierwszej fazie rozwoju, przeto przedrukowujemy dla użytku naszych działaczek pomienioną ustawę wraz ze wstępem, który ją poprzedza. Jednocześnie podajemy kwestjonarjusz dla pracowni kobiecych, za pomocą którego zbierano dużo ciekawych danych o haniebnym wyzysku, praktykowanym w naszych pracowniach, a jednocześnie wzbudzano wśród pracownic zainteresowanie się własnem położeniem i naprowadzano je na myśl, że ono mogłoby być inne. Byłoby niezmiernie do życzenia, żeby kwestjonarjusz został teraz znowu puszczony w ruch, a dane przesłane nam do użytkowania.
Położenie kobiet, pracujących u nas jest nad wyraz przykre i z każdym dniem staje się przykrzejsze.
Pobierając małą zapłatę za robotę, pracownice nasze nie są w możności zaoszczędzić trochę grosza na wypadek braku zajęcia lub w razie choroby. Ażeby choć w części zaradzić złemu, grono z kobiet pracujących złożone założyło kasę pomocy, której zadaniem jest udzielanie pożyczek swoim członkiniom w razie choroby lub utraty zajęcia. Chcąc zaznajomić jaknajszersze koło pracownic z tą wielce pożyteczną instytucją ogłaszamy główniejsze punkty jej ustawy.
1. Celem kasy jest udzielanie pożyczek pracownicom w razie choroby lub utraty roboty.
2. Pożyczki wydają się tylko członkiniom tej kasy.
3. Członkiniami kasy pomocy mogą być kobiety, pracujące we wszystkich fabrykach, warsztatach, magazynach, pracowniach i sklepach.
4. Każda należąca do kasy wnosić winna 15 kop. miesięcznie, ażeby powiększać fundusz pożyczkowy kasy i posiadać prawo pożyczania z tej kasy.
5. Kasa pomocy rozporządza już pewnym funduszem, który jest umieszczony w kasie oszczędnościowej banku.
6. Wnosząca składki, czyli członkini kasy, ma prawo głosu w rzeczach tejże kasy dotyczących.
7. Z powodu tego, że za każdym wydaniem pożyczki, niepodobieństwem byłoby zwoływać całą masę należących do kasy, przeto pożyczki określa zarząd wybrany z grona członkiń.
8. Jeżeli która z wnoszących do kasy składki, posiada mało zaufania do osób zarządzających pieniędzmi kasy, może swoje wkłady w każdej chwili odebrać.
9. Moralnym obowiązkiem każdej należącej jest zachęcanie swoich towarzyszek do wnoszenia składek do kasy pomocy.
10. Członkinią kasy nie może być pracownica, mająca opinję kobiety niemoralnej, złej koleżanki, i gnębiącej swoje towarzyszki.
Najpowaźniejszemi obowiązkami członkini kasy pomocy jest wzajemne dopomaganie sobie w razie potrzeby, wzajemna życzliwość, jedność i równość.
Jakiego rodzaju pracownia (szycia sukien, bielizny, krawatów i t. d.)?
2. Gdzie się pracownia znajduje? Przy jakiej ulicy i pod którym numerem?
3. Imię i nazwisko właściciela lub właścicielki?
4. Ile pracownic zatrudnia zakład? W czasie sezonu i po sezonie? Ile miejscowych (mieszkających w magazynie) a przychodnich.
5. Jak dawno która z pracownic znajduje się w magazynie?
6. Ile starszych panien, ile podrzędnych, a ile do nauki?
7. Jak długi jest dzień roboczy, to jest, ile godzin (od której do której) pracują dziennie? — Jak długa przerwa na obiad? Czy wolno wychodzić na obiad?
8. Czy pracownice biorą robotę do domu?
9. Czy jest zwyczaj przetrzymywania pracownic w zakładzie po za godzinami obowiązkowemi, i jeżeli jest, — to kiedy się praktykuje? Jak długo, do której godziny ponad pracę obowiązkową pracownice są przetrzymywane?
10. Czy za przetrzymywanie dostają jakie wynagrodzenie? Ile np. za godzinę?
11. Czy dla przedłużenia dnia roboczego nie używa właścicielka szwindlów jakich, np. cofania zegara?
12. Jakich środków używa właścicielka dla zjednania sobie zdolnej pracownicy?
13. Czy właścicielka razem z pracownicami się zajmuje, czy też jest zastępowana przez panny starsze.
14. Jakie jest obejście się właścicielki z pracownicami?
15. Czy panny miejscowe nie spełniają jakich posług domowych?
16. Czy rozmowa w czasie roboty jest pracownicom wzbroniona?
17. Czy pracownice (sklepowa naprzykład) pracują w święta?
18. Kto odnosi robotę — panienki czy służące?
19. Kto przygotowuje żelazko?
20. Jeżeli pracownice same zmieniają miejsce, to z jakiego zwykle powodu?
21. Na jaki czas przed wydaleniem pracownicy uprzedza ją o tem właścicielka?
22. Jakie mają wynagrodzenie (płacę) mniej zdolne i zdolniejsze pracownice? (Ile biorą starsze, ile podręczne?)
23. Czy opłacane są od sztuki, czy miesięcznie, czy tygodniowo?
24. Czy zarobek swój dostają pracownice regularnie? Czy długo przetrzymuje właścicielka wypłatę.
25. Czy pracownice dopominają się o podwyższenie płacy same, czy też płacę podwyższa właścicielka?
26. Czy za czas choroby wytrąca się co z płacy?
27. Czy za spóźnienie się ranne bywają zmuszone pracownice do obowiązkowego odsiadywania po skończonej robocie? I wogóle, czy są skazywane na kary i jakie? za co?
28. Właścicielki pracowni mają zwyczaj, zanim przyjmą na stałe pannę — wypróbować jej zdolności. Otóż pytanie czy takie próby trwają długo i czy za ten czas właścicielka płaci?
29. Czy lokal zajęty na pracownię jest przestronny?
30. Jakie jest powietrze w pracowni? Czy pracownia bywa przewietrzana?
31. Czy przedsiębiorczyni trzyma jakie zwierzęta jak psy, koty i t. p.
32. Czy prasowanie odbywa się w pracowni?
33. Czy są cugi? swąd.
34. Czy w pracowni dosyć jest widno — w dzień i przy świetle?
35. Cy dobrze jest ogrzewana?
36. Czy miejscowe pracownice nie sypiają w pracowni? Jeżeli tak, to czy sypialnia jest przewietrzana?
37. Po ile panien sypia w pokoju?
38. Ile razy dziennie jedzą pracownice miejscowe? Czy jedzą wspólnie z właścicielką, czy też oddzielnie?
39. Czy pożywienie mają dostateczne, posilne i zdrowe. Czy niemuszą sobie dokupować?
40. Czy pracownice niewychodzące na obiad otrzymują herbatę? Jak ona bywa przyrządzana: w garnku czy samowarze?
41. Na jakie choroby najwięcej pracownice zapadają.
Uwaga. Odpowiedzi powinny być podawane według numerów zapytań i odpowiednio do nich ponumerowane.
Słyszymy teraz ciągle, że trzeba wybierać posłów do Dumy rosyjskiej, że to nasz obowiązek narodowy, bo ci, posłowie będą tam bronić interesów Polski i mają coś uzyskać dla naszej wolności. Na to odpowiadamy, że posłów swoich do Dumy rosyjskiej nie poślemy: niech tam sobie jeżdżą panowie jeżeli im dotąd jeszcze nie zbrzydło starać się o moskiewskie względy i łaski, ale my chłopi polscy nie poślemy tam nikogo! Nie poślemy dlatego, że jak powiedzieliśmy raz sobie, że chcemy sejmu polskiego w Warszawie, to tak być musi. Z gęby swojej nie zrobiemy cholewy i słów, które wypowiadaliśmy na setkach wieców, a które słyszał i rząd moskiewski i zagranica, nie cofniemy teraz gdy już walka rozpoczęła się na dobre. Słowo chłopów polskich powinno być słowem królewskiem, co jak się raz rzekło, to tak się stać musi, powinno mieć taką moc w sobie, żeby go żadne prześladowania, ani namowy, ani oszustwa zgnębić nie mogły!
Gdybyśmy wysłali teraz do dumy rosyjskiej swoich posłów to coby to znaczyło w oczach rządu i w oczach świata? Znaczyłoby to, że pogodziliśmy się już z tą myślą, że nami i nadal będzie rządzić Petersburg, że przyjmiemy pokornie i bez oporu te wszystkie prawa, które Duma rosyjska dla nas ukuje; że wyrzekamy się wolnej Polski i godzimy się z jarzmem najazdu. Na to odpowiedzą nam panowie, co zachęcają do wyborów, że posłowie polscy po to pojadą do Petersburga, żeby tam o wolność Polski dopominać się. Ale takie dopominanie się nie będzie nic znaczyć i wcale przeciwny skutek odniesie. Polskich wyborców w Dumie może być tylko 36 według przepisów wyborczych, a wszystkich posłów w Dumie będzie 400. Cóż znaczyć będą żądania tej garstki? Rosyjscy posłowie przegłosują wszystko podług swoich interesów, Polska nic ich obchodzić nie będzie. Będą na nas patrzeć jako na naród który pogodził się z niewolą i który można lekceważyć.
I jeszcze inny będzie z tego skutek. Wiadomo, że rząd rosyjski jest zbankrutowany, i że na gwałt szuka pożyczki zagranicą, u obcych rządów i bankierów. Ale zagranica odpowiedziała, że pożyczki nie da, dopóki nie uspokoi się i Polska i Rosja, bo w czasie buntów i rewolucji żadna pożyczka nie jest pewną i może przepaść razem z rządem. Dlatego rząd stara się wszelkiemi sposobami żeby podległe sobie kraje uspokoić, dla tego zwołuje Dumę, która będzie dowodem dla całego świata że pomiędzy rządem i narodami zapanowała zgoda i jedność. Otóż gdy posłowie polscy zjawią się w Dumie, to będzie znak oczywisty, że i Polska pogodziła się z rządem, że nie ma co już się nas obawiać; i rząd dostanie pożyczkę poprawi swoje interesy i znowu stanie się silny. Posłowie nasi w Dumie przysłużą się nie Polsce, ale rządowi rosyjskiemu któremu dopomagają, do ratowania się od bankructwa.
Zupełnie inaczej byłoby gdybyśmy zamiast wybierać posłów do Dumy, uparcie i głośno powtarzali na wszystkich swoich zebraniach i wiecach przy każdej sposobności, że musimy mieć swoją własną Polskę, samodzielną, własny sejm i własne prawa; że w swoim kraju, na swojej ziemi, my musimy być gospodarzami, a nie słuchać obcych rozkazów. Wtedy to, i rząd i Duma rosyjska, przekonaliby się, że Polska to nie jest jakaś ich gubernja, którą można bezkarnie rządzić. Przekonaliby się, że sprawa naszej wolności jest sprawą groźną i palącą, nad którą nie tak łatwo przejść do porządku dziennego. Wtedy by się nas bać zaczęli; bać się naszego oporu; naszej zaciętości, naszej siły; siły tych miljonów chłopów i robotników polskich, powtarzających zgodnie to samo zawsze hasło: chcemy własnego sejmu, własnych praw. A bojąc się nas, wtedy dopiero zaczęliby nam ustępować.
Wstrzymanie się od wyborów to nie wszystko jeszcze co potrzeba robić żeby zmusić rząd do ustępstw. Chwila obecna jest tak ważna, że musimy wytężyć wszystkie siły swoje, całą swoją zaciętość chłopską, ażeby raz już zdobyć wolność i rozpocząć nowe lepsze życie. Dosyć już mamy niewoli, nędzy, łupiestwa i ciemnoty. Teraz idzie dzień wyzwolenia. Pozornie wydaje się że rząd zwyciężył, że wszystko uspokoił i poskromił. Ucichły bunty w Rosji, na Syberji i na Kaukazie; wymordowano Łotyszów, uspokoiło się na Litwie i w Polsce. Ale to są tylko pozory: rewolucja nie zginęła, ona tylko przyczaiła się. Żaden z ludów gnębionych nie pogodził się z rządem; nikt nie wyrzekł się walki; i niezadługo bunty wybuchną na nowo po całym obszarze państwa carów. A tymczasem rząd trzyma się tylko ostatkami sił; wyniszczony wojną i rewolucją, stał się bankrutem. Już teraz, jak przyznali się głośno sami ministrowie, brakuje rządowi 700 miljonów rubli dla pokrycia koniecznych wydatków. A co będzie dalej jeżeli go nie poratuje pożyczka zagraniczna?
Z czego opłacić koszty utrzymania wojska, urzędników, policji? Z podatków nie wyciągnie tyle, ile mu potrzeba, szczególnie, że w Rosji głód i chłopi nie mają czem płacić nawet zaległych podatków, a po miastach zastój w przemyśle i handlu. Teraz jeszcze rząd nadrabia miną, wiesza, zabija, więzi, nasyła kozaków dla grabienia ludu: ale to wszystko nie uratuje go od ruiny. Zbawić go może tylko zupełne uspokojenie się kraju, zyskanie zaufania i wierności wśród narodu, zaciągnięcia dogodnej i dużej pożyczki u obcych.
Jakże wobec tego położenia mamy postępować? Sam zdrowy rozum chłopski daje na to odpowiedź: trzeba rząd niepokoić, osłabiać, przeszkadzać we wszystkich jego czynnościach, tamować wszystkie jego rozporządzenia i zamiary, a stoczy się niedługo w samą przepaść ruiny i bankructwa. Względem siebie zaś trzeba starać się by powiększyć swoje siły: by całe swoje życie urządzić samodzielnie, jak przystało na ludzi wolnych; by wytworzyć pomiędzy sobą jedność, pomoc wzajemną, sprawiedliwość, zamożność i oświatę.
Trzeba więc taką politykę prowadzić, któraby rząd rujnowała, ale nas umacniała.
Od roku już prowadziliśmy walkę po gminach, ażeby wprowadzić język polski i oswobodzić gminę od dozoru i wtrącania się naczelników i policji. Po całym kraju zapadły uchwały gminne, postanawiające ten nowy porządek i zdawało się, że takie odnowione polskie gminy pozostaną już naszą zdobyczą. Tymczasem rząd nie uważał się za zwyciężonego i wynalazł sposób, żeby nam te zdobycze odebrać. Nasyła do gminy kozaków, ściąga od gminiaków olbrzymie kary pieniężne, zamyka szkoły, gdzie uczą się po polsku, mianuje posłusznych sobie wójtów, sołtysów i sędziów. To samo pokazało że w obecnem położeniu nie możemy jeszcze utrzymać swojej wolnej gminy; postoje kozackie zbyt wyniszczają nas i rujnują abyśmy mogli przytem wytrwać. Trzeba więc zmienić sposób postępowania na taki, którego rząd nie zdoła przełamać.
Gmina nie może być wolną, więc niech nie będzie żadnej gminy. Nie wybierajmy teraz ani wójtów, ani sołtysów, ani sędziów; nie schodźmy się na zebrania gminne, nie radźmy nad niczem do czego nas rząd powoła; nie pomagajmy mu ani w rozkładzie podatków, ani w robotach gminnych, ani w niczem dobrowolnie. Gminę kasujemy i basta! Niech sobie stoi budynek gminny; niech tam siedzi sobie przysłany z powiatu urzędnik, do dawania nam paszportów i świadectw; ale my tam swego nikogo nie posadzimy, nikomu ze swoich nie pozwolimy spełniać urzędu gminnego i do żadnych narad należeć nie będziemy.
Z kasy gminnej odbierajmy wszystkie pieniądze cośmy tam złożyli; niech stoi pusta. Do sądów gminnych w żadnej sprawie nie udawajmy się; niech będą zamknięte. Do szkoły gminnej, gdzie uczą po rosyjsku, dzieci nie posyłajmy. To samo stosować będziemy do każdej kasy rządowej, do każdego sądu rządowego, i do każdej szkoły rządowej. Niech rządowe kasy, sądy i szkoły stoją pustkami po całej Polsce, a ta pustka je zabije i zniszczy na zawsze.
Nie będziemy też udawać się o pomoc do policji, ani po wsiach ani w miastach; nie będziemy dawać jej żadnych wskazówek, ani pomagać w niczem. Między rządem a ludem polskim powinien być zupełny rozbrat we wszystkiem; wszystko powinno mu być utrudnione, jak w kraju obcym i przemocą zdobytym.
Jeżeli wytrwamy w tem uparcie, to wytworzy się taki stan rzeczy, że rządzenie nami stanie się niemożliwe dla urzędników carskich. Dla rządu potrzebne są gminy, przez które do współki z ludnością wykonywa swoje rozporządzenia i zbiera wiadomości; potrzebne są sądy, ażeby podług swoich praw rozstrzygał nasze prywatne sprawy; potrzeba mu żeby ludność kraju składała do jego kas swoje oszczędności, któremi on może rozporządzać jak mu się podoba; żeby do jego szkół dzieci chodziły, aby je ogłupiać i na swoich niewolników przerobić; potrzeba mu, aby ludzie udawali się do policji; wchodzili z nią w stosunki i jej pomagali. Na tem wszystkiem polega rządzenie ludem. Nie dość jest ściągać od ludu podatki i rekruta, nie dość jest mieć możność rabowania i karania; rządzić to znaczy wejść w życie tego ludu, stać się mu potrzebnym, sądzić jego spory, urządzać podług swoich praw jego stosunki sąsiedzkie i domowe; wtrącać się do wychowania dzieci, do interesów gospodarskich, do wszystkiego. Tak rządził nami dotychczas moskiewski rząd, i czuł się panem na naszej ziemi. Teraz mu to wszystko odbieramy. Przez wytrwanie w tej zmowie doprowadzimy do tego, że wszystkie jego urządzenia w Polsce przestaną istnieć.
Zamkną się jego gminy, kasy, sądy i szkoły; urzędnicy i policja sami sobie radzić będą. Będzie to ciągła rewolucja, ciągły opór, którego rząd nie zmoże, bo na zmożenie niema sposobu. Kozakami można rozpędzić zebranie i ściągać kary, ale nie można zmusić do składania pieniędzy w kasach, do oddawania spraw do sądu, do posyłania dzieci do szkoły, do wzywania pomocy policji. Są to wszystko sprawy dobrowolne i prywatne, do których żaden rząd nie może zmuszać.
Takie postępowanie z naszej strony uniemożliwi panowanie rządu carskiego w Polsce. Rząd ten przestanie rządzić naszem życiem; będzie wyrzucony po za nasze życie prywatne, i społeczne; będzie czuć się u nas jak w kraju nieprzyjacielskim, w kraju nieustającej wojny. I przez to my go zrujnujemy.
Gdy z rządem carskim zerwiemy wszelkie stosunki, gdy będziemy unikać rządowych szkół, sądów, kas i urzędów wszelkich, to przez to samo już zaczniemy życie wolne.
Zamiast rządowych, będziemy musieli mieć własne szkoły, sądy i kasy, własną samoobronę i prawdziwie wolną gminę. Tę wolną gminę stworzymy w taki sposób:
W każdej parafji założymy cztery następujące stowarzyszenia:
spółkę gospodarską,
stowarzyszenie spożywcze,
kasę pożyczkowo-oszczędnościową,
związek robotników i służby.
Spółka gospodarska obejmie wszystkich gospodarzy, choćby najmniej gruntu mających.
Spółka będzie kupowała to wszystko co rolnikom jest potrzebne do gospodarstwa — a więc ziarna dobrego gatunku, trawy, nawozy sztuczne, narzędzia rolnicze i t. d. Każdy z gospodarzy złoży tyle pieniędzy za ile mu potrzeba kupić ziarna, nawozu lub czego innego; spółka zaś kupuje dla wszystkich hurtem, przez co dostaje taniej i w lepszym gatunku, niżby dostał każdy gospodarz kupując dla siebie tylko w małej ilości. Przytem wielu włościan, szczególniej ubogich, wcale nabyć tych rzeczy nie mogą, bo i nie wiedzą jakich trzeba i trudno kupić w ilości małej bardzo: spółka zaś będzie o wszystkich potrzebach radziła i uświadamiała i troszczyć się będzie o to, żeby każde gospodarstwo było porządnie prowadzone. Oprócz tego, jest wiele narzędzi, jak siewnik, młócarnia, które zbyt są drogie, by jeden gospodarz mógł je kupić: spółka zaś będzie mogła posiadać je dla wszystkich i każdy gospodarz będzie po kolei ich używać.
Spółka będzie mogła nie tylko kupować hurtem, ale także i hurtem sprzedawać wszelkie płody gospodarstwa swoich członków: zboże, owoce, jarzyny, mleko, jaja, drób i t. d. Zamiast używać pośrednictwa różnych handlarzy, którzy oszukują często i ciągną zyski, spółka sama, będzie mogła nawiązać stosunki z miastem i sprzedawać hurtownie, po lepszych cenach. Spółka będzie mogła posiadać wspólne mleczarnie, do wyrobu masła i serów na sprzedaż, młyny dostarczające gotową mąkę i krupy do sklepów miejskich; fabryki do wyrobu konserwów z owoców i jarzyn i wiele innych wspólnych przedsiębiorstw. Będzie mogła poprawiać rasę bydła, kupując rasowe buhaje; rozpowszechniać dobre gatunki drzew owocowych; pomagać do zakładania sadów i pasiek; a zarazem będzie starała się przez oświatę, przez urządzanie wykładów o rolnictwie i upowszechnianie książek, podnieść wiedzę gospodarską swoich członków. Tym sposobem spółka uczyni ziemię naszą wydatniejszą, gospodarstwa nasze bogatszemi, a zarazem nauczy nas wspólności, która jest największą siłą i podstawą dobrobytu.
Stowarzyszenie spożywcze będzie mogło objąć wszystkich mieszkańców parafji, gospodarzy i robotników, kobiety i mężczyzn. Zamiast żeby każdy kupował oddzielnie u sklepikarza lub na targu to co mu potrzeba, mydło, naftę, krupy, obuwie, płótno, odzież, cukier, kawę i t. d., wszystko to stowarzyszenie kupuje hurtem do własnego sklepu, a ponieważ kupują hurtem, kupuje taniej i w lepszym gatunku. Członkowie stowarzyszenia przychodzą do swego sklepu i kupują tam co im potrzeba za gotówkę, po cenie takiej samej jak i u kupca. Tym sposobem stowarzyszenie ma zysk bo kupuje taniej a sprzedaje drożej, ma ten sam zysk co ma kupiec. Zysk ten należy do wszystkich członków, i według ich woli, może być albo podzielony między nimi, albo też, co jest daleko korzystniejsze, pozostawiony jako kapitał wspólny wszystkich stowarzyszonych. Ten kapitał wspólny stowarzyszenie może przeznaczyć na różne cele; może z niego uczynić fundusz pomocy wzajemnej ratujący ludzi podczas choroby, bezrobocia, klęski jakiej lub głodu na przednówku. Może przeznaczyć go na utrzymywanie szkoły, szpitala lub ochrony dla dzieci. Może także użyć na zakładanie innych sklepów lub warsztatów własnych, a nawet na kupno własnego wspólnego folwarku. Korzyści zatem jakie dają stowarzyszenia spożywcze, mające swe własne sklepy, są rozliczne i ogromne: wszystko co się kupuje jest w dobrym gatunku a nie fałszowane, jak to bywa najczęściej po sklepikach; jest umiarkowanej ceny, bo sami siebie ludzie nie będą oszukiwać i wyzyskiwać; a co najważniejsze, że zysk jednego lub kilku kupców, staje się własnością kupujących, własnością członków stowarzyszenia, i może być użyty na co się im podoba. A taki wspólny kapitał, powstający z niczego prawie, bo tylko z kupowania potrzebnych rzeczy, to nie byle co dla wiejskiej ludności, która często bardzo niema z czego oszczędzać i zostaje zupełnie bezradna, gdy nadchodzi klęska powodzi, nieurodzaju lub pożaru.
Stowarzyszenie pożyczkowo-oszczędnościowe służyć także powinno dla wszystkich. — Kasa taka przyjmuje wszelkie choćby najmniejsze oszczędności, płacąc pewien ustalony procent np. 4 od sta; a za gwarancję, że te kapitały nie przepadną służy zasada wzajemnej solidarnej poręki wszystkich członków, to znaczy, że za każdą sumę złożoną do kasy, któraby zginęła, odpowiadają swem mieniem wszyscy członkowie. Dzięki takiej zasadzie, nikt się nie boi złożyć do kasy swe oszczędności — i kapitały napływają. — Kasa stowarzyszenia gromadzi więc oszczędności, płacąc za nie po 4 od sta; a jednocześnie, tym co potrzebują, daje pożyczki, biorąc od nich cokolwiek większy procent np.: 5 od sta. W ten sposób stowarzyszenie ma zyski, jak każdy bank; lecz te zyski nie należą tutaj do żadnego bankiera, lecz do całego ogółu stowarzyszonych i mogą być tak samo albo dzielone pomiędzy niemi, albo też zachowane jako kapitał wspólny stowarzyszenia, który może być użyty na oświatę, na pomoc wzajemną, na kupno wspólne ziemi, lub na inny jaki cel użyteczności zbiorowej, tak samo jak i kapitały stowarzyszeń spożywczych.
Stowarzyszenie pożyczkowo-oszczędnościowe oddać więc może włościanom olbrzymie usługi; gdy kto potrzebuje pożyczki, czy to na poprawę gospodarstwa, czy dla wydobycia się z nędzy, natenczas zamiast iść do lichwiarza, pożycza w swojem własnem stowarzyszeniu na warunkach dogodnych i łatwych. Gdy ma jaki grosz zaoszczędzony, zamiast oddawać kasom rządowym lub bankierskim i bogacić licho wie kogo swoją oszczędnością, składa go we własnem stowarzyszeniu. A jednocześnie staje się wspólnikiem tych wszystkich zysków, które kasa ciągnie z pożyczek; staje się jednym z właścicieli wspólnego kapitału, którym stowarzyszenie może obracać na pożytek wszystkim. Ta potęga wspólności może całe nasze życie odnowić, zabezpieczyć od wszystkiego, wzbogacić i rozjaśnić.
Związki robotników i służby mają za zadanie zabezpieczyć robotnika od wyzysku i od ciężkich dni znajdowania się bez zarobku. Połączeni w związek robotnicy postanawiają, że żaden z nich nie będzie samodzielnie wynajmować się do roboty, a tylko przez pośrednictwo swego związku. Gdy kto idzie samopas wynająć się, to z góry wie, że musi zgodzić się na warunki, które mu podyktują: panowie i fabrykanci, sami oznaczają warunki najmu, kto się nie zgadza, tego odprawiają, bo wiedzą, że na jego miejsce przyjdzie kilku innych. Gdy będą związki, do których wszyscy albo choćby większość robotników będzie należeć, to położenie zmieni się zupełnie. Wtedy nie robotnikom, lecz panom i fabrykantom będzie trudno na swojem postawić. Będą oni musieli udawać się do związku dla wynajęcia sobie pracownika. A związek ułoży z góry warunki najmu, warunki rozsądne i sprawiedliwe, w których oznaczy, jaka ma być płaca, jaki czas roboty, jakie odpoczynki, jakie pożywienie, mieszkanie i t. d. i kto z poszukujących robotnika na te warunki nie zgodzi się, ten nie dostanie go wcale; a ponieważ roboty nie mogą czekać, ani na folwarkach ani po fabrykach, więc też panowie i fabrykanci będą musieli przyjąć warunki związku.
Związek będzie zarazem biurem pośrednictwa w poszukiwaniu pracy; będzie zbierał zapotrzebowania, kto jakich pracowników potrzebuje, i zarazem ogłaszał wielu jakiej roboty poszukuje i na jakich warunkach.
Jednym z najważniejszych zadań związku będzie ochrona robotników wychodzących na zarobek do obcych krajów. Teraz wynajmują ich całemi bandami, do Prus i Saksonji i dalej jeszcze, różne biura stręczycielskie, które haniebnie wyzyskują i oszukują robotników polskich, obiecują złote góry a zawożą do prawdziwego domu niewoli. Związki temu zapobiegną raz na zawsze. Właściciel Niemiec, chcąc sprowadzić robotników, będzie musiał umawiać się ze związkiem i spisać kontrakt obowiązujący do ścisłego wykonania. W ten sposób zabezpieczona będzie nasza praca i prawa nasze nie tylko w kraju, ale i na obczyźnie.
Gdy w różnych okolicach kraju tego rodzaju stowarzyszenia powstaną i rozmnożą się, wtedy zadaniem naszem, ogromnie ważnem, będzie, żeby je wszystkie połączyć ze sobą w związki, cały kraj obejmujące. Siła naszych stowarzyszeń stanie się przez to setki razy większą. Powstanie więc ogólno krajowy związek spółek gospodarskich, któremu łatwiej będzie niż jednej spółce uskutecznić hurtowne zakupy nawozów, narzędzi, ziarna i t.d., prowadzić hurtowną sprzedaż zboża i innych produktów gospodarskich, zakładać szkoły rolnicze i t. d. — Powstanie Związek ogólno krajowy stowarzyszeń spożywczych, który będzie czynić hurtowne zakupy dla sklepów stowarzyszeń miejscowych, a kupując w tak wielkich ilościach będzie największym kupcem w kraju i będzie mógł dostawać towary po najniższych cenach i w najlepszym gatunku, wskutek czego zyski stowarzyszeń jeszcze bardziej wzrosną i będą mogły rozporządzać ogromnemi kapitałami. Związek taki, mając w swem ręku sprzedaż towarów dla setek tysięcy ludzi, będzie mógł przystąpić do zakładania własnych fabryk i warsztatów, do nabywania własnych folwarków i kopalń, które to fabryki, warsztaty, folwarki i kopalnie będą wspólną własnością wszystkich stowarzyszonych, to jest całego ludu. Zyski z nich iść będą dla stowarzyszonych, produkcja odbywać się będzie według ich zapotrzebowań, a ci którzy tam pracować będą, będą także członkami stowarzyszeń, a więc i współwłaścicielami tych wszystkich bogactw.
Powstanie Związek ogólno krajowy stowarzyszeń pożyczkowo-oszczędnościowych, który przerośnie wszystkie banki kapitalistów i skupi w swojem ręku cały kredyt i wszystkie kapitały z oszczędności ludu powstające. Wskutek takiego związku ogólnego miejscowe kasy będą miały jeszcze mocniejszy grunt pod sobą; a wszelkie instytucje ludowe, wszelkie wspólne fabryki, warsztaty i folwarki jakie będą powstawać czy to z kapitałów stowarzyszeń spożywczych, czy też z zysków nagromadzonych przez kasy pożyczkowo-oszczędnościowe będą miały w tym związku i w jego banku ludowym szeroki kredyt i poparcie.
Powstanie także ogólno-krajowy Związek Związków robotniczych, który przez to samo, że ogarnie wszystkich robotników całego kraju, będzie mógł dyktować warunki pracy i najmu wszelkim fabrykantom, kapitalistom i właścicielom, i przez to samo ochroni robotników przed wyzyskiem, bez pomocy państwa.
W związkach tych połączymy wszystkie ziemie polskie nie tylko więc Królestwo ale i Galicja, Śląsk, Poznańskie, Prusy. Będą oni skupiać w sobie całe wolne życie narodu polskiego, życie tych 20-tu miljonów ludzi, co chociaż rozdzieleni kordonami trzech rządów zaborczych, nie przestali jednak być jedną niepodzielną Polską.
Stowarzyszenia, o których mówiliśmy, dać nam mogą wszystko co w życiu potrzebne; dobrobyt, porządek, oświatę, sprawiedliwość i braterstwo, a przytem zupełną i prawdziwą wolność. Tworzą się one bez żadnego przymusu; każdy należy do nich tylko dobrowolnie; nikt w nich ani rozkazuje, ani rządzi, ani karze, a pomimo to, stowarzyszenia takie rozwijają się pomyślnie, załatwiają najważniejsze sprawy życia, utrzymują ład, spokój i sprawiedliwość. Rządu tam niema, ani policji coby zmuszała. Stowarzyszeni wszyscy mają jednakowe prawa. Na ogólnych zebraniach radzą i postanawiają jak ma być większością głosów. Wybierają co rok zarząd, który administruje, załatwia wszelkie interesy i prowadzi kasę. Zarząd jest odpowiedzialny przed ogólnem zebraniem członków i musi zdawać ścisłe sprawozdanie ze swych czynności. Oprócz zarządu wybierają także radę, która kontroluje czynności zarządu. I w ten prosty sposób prowadzą się najdonioślejsze sprawy i interesy: gospodarskie, przemysłowe, handlowe, finansowe, sprawy oświaty, szkół, szpitali i t. d. Jest w tych stowarzyszeniach więcej porządku więcej umiejętności, energji, dobrej woli, niż we wszystkich administracjach rządowych.
Te cztery stowarzyszenia ludowe, które w każdej parafji tworzyć będziemy, będą więc stanowiły prawdziwie wolną gminę, w niczem nie podobną, do tej rządowej, która u nas była, a która powinna przestać istnieć. W tej rządowej gminie nie wszyscy byli równi, nie wszyscy mieli prawa; w stowarzyszeniach zaś będą mogli być wszyscy i wszyscy będą równi w prawach swoich. W rządowej gminie — wszystko odbywało się pod przymusem; musiałeś płacić, musiałeś pełnić roboty dla gminy, musiałeś do niej należeć, musiałeś słuchać najgłupszych, najmniej tobie potrzebnych rozporządzeń naczelnika i policji. W stowarzyszeniach ludzie są dobrowolnie, dlatego, że im to jest potrzebne, że życie staje się przez to dogodniejsze i lepsze. Tam łączy ludzi przymus tylko; tu zaś łączyć będzie wspólność swoich interesów i braterstwo. Taka gmina wolna, ze stowarzyszeń złożona, dobrowolnie łącząca ludzi, będzie to społeczność bez państwa, społeczność rządząca się sama, prawdziwa Boska wolność.
Taka gmina wolna, to podstawa nowej wolnej Polski. Budowanie tej Polski to nasza chłopska rzecz. Dawniej panowie zniszczyli wolność ludu, a razem z tem zaprzepaścili Polskę. Frymaczyli nią, zrobili z niej swoją niewolnicę a w końcu zaprzedali obcym rządom i cesarzom. Do nas teraz należy do włościan i robotników polskich, stworzyć wolne życie i wolną nową Polskę. Budować ją zaczniemy od początku, od podstawy samej. W każdej wsi, w każdej okolicy, zaczniemy organizować te cztery stowarzyszenia ludowe, które razem wzięte stanowić będą wolną gminę, im więcej takich gmin, takich stowarzyszeń powstanie, tem dalej będzie rozszerzać się nasza polska rzeczpospolita, nasza społeczność bez rządu i bez przymusu żyjąca. Przejdzie ona kordony austrjackie i niemieckie, oprze się o góry i morza... i w końcu ogarnie sobą i zjednoczy wszystkie ziemie ludu polskiego.
Nie będziemy z tą robotą czekać, aż zbierze się sejm polski, aż posłowie nasi zaczną radzić, aż polski rząd powstanie. Nie, my zaczniemy to budowanie naszej Polski, od dziś, od chwili obecnej wiemy, że nie sejm Polskę stworzy, ale ta nasza robota. Gdy taką rzeczpospolitą gmin wolnych tworzyć i szerzyć zaczniemy, to stworzymy taką siłę, taką potęgę w narodzie, że wtedy łatwo już nam będzie i sejm swój zwołać do Warszawy, i przepędzić na cztery wiatry wszystkich żołdaków i siepaczy carskich.
A robota ta nasza zostanie ważną i pierwszą wtedy nawet, gdy już najazdu obcego nie będzie, gdy ziemie polskie będą niepodległe i wolne. Wtedy nasza rzeczpospolita wolnych gmin nie pozwoli na to, żeby w Polsce utworzył się rząd uciskający i gnębiący ludzi, żeby sejm mógł uchwalać wszystko i rozporządzać wszystkiem. Nie, w nowej Polsce żadne prawo nie zostanie w sejmie uchwalone, dopóki nie zostanie zatwierdzone przez powszechne głosowanie ludzi, a każda liczniejsza grupa ludzi będzie mogła sama podać do sejmu, bez pośrednictwa posłów, swój projekt prawa, i ten projekt tak samo będzie poddany pod głosowanie ludu i stanie się prawem, gdy lud go zatwierdzi. W nowej Polsce rząd nie będzie mógł gwałcić żadnej swobody człowieka; swobody sumienia, słowa stowarzyszania się będą nietykalne i wyższe po nad wszystkie prawa. Rząd nie będzie mógł wtrącać się ani do religji, ani do oświaty, ani do gospodarstwa, ani do przemysłu; stowarzyszenia nasze lepiej tym sprawom zaradzą, bo szanują wolność, podczas gdy rząd choćby najlepszy usiłuje zawsze ludzi przymuszać do tego co sam uważa za dobre. Całe zadanie rządu do nowej Rzeczypospolitej Polskiej powinno ograniczać się do tego tylko, żeby strzegł bacznie granic Polski przed najazdem obcym — a całe nasze życie społeczne będzie rozwijało się w wolnych stowarzyszeniach, które wszystkie potrzeby ludzkie mogą zaspokoić, pozostawiając każdego człowiekiem wolnym i niezależnym.
Dlatego też ta robota, którą my zaczynamy, robota budowania rzeczpospolitej Polskiej w stowarzyszeniach ludowych, w gminach wolnych, jest pierwszą i najważniejszą robotą. Ona to stworzy nam nowe, wolne życie; ona zrobi z nas potęgę, która rozbije rządy obce; ona nauczy nas wspólności, która odda nam wszystkie bogactwa naszej ziemi.
Ale jeszcze czegoś innego nauczy nas ta robota. Nauczy nas braterstwa.
W braterstwie jest cała religja Chrystusa, całe piękno i prawda życia. Przyznajmy się otwarcie, że dotąd jesteśmy poganami. Chociaż modlimy się i sprawujemy obrządki kościelne i czcimy imię Zbawcy, a jednak odepchnęliśmy od siebie jego naukę. Co bowiem naucza Chrystus? Pierwsze i jedyne przykazanie, mówi on, to przykazanie miłości. Gdyby ci zawinił brat twój 77 razy masz mu przebaczyć. Gdyby kto od ciebie zażądał płaszcz twój oddaj mu i suknię. Gdy kto w ciebie ciśnie kamieniem, rzuć mu chlebem. Religja Chrystusa, to religja braterstwa ludzi; to religja dla której krzywda człowieka jest jedynym i największym grzechem, która nie tylko nie pozwala wyzyskiwać innych, gnębić, mścić się, oszukiwać, ale która nakazuje dzielić się z innymi swojem szczęściem, dostatkami, radością; potępia ona bezwzględnie bogaczy, potępia wszystkich, którzy rządzą i władzę posiadają, bo zarówno bogactwo jednostek, jak i władzy przeczy braterstwu, jest krzywdą innych i z krzywdy pochodzi.
Więc kłamiemy teraz przed sobą i przed Bogiem, mieniąc się wyznawcami Chrystusa, bo w życiu przeczymy jemu ciągle. Przeczymy wtedy, gdy obojętnie patrzymy na nędzę sąsiada, gdy uganiamy się za zyskiem z krzywdą innych, gdy procesujemy się, wydzierając jeden drugiemu pieniądze lub kawałek gruntu. Przeczymy jemu gdy pomagamy policji w chwytaniu złodziei, i gdy spełniamy dobrowolnie rozkazy władzy; gdy wyzyskujemy najemnika, sługę lub dzieci. Każdy taki czyn nasz jest odrzuceniem przez nas religji braterstwa, i Chrystus umiera wtedy w naszej duszy.
Ale z nowem życiem, które zaczniemy, odżyje w nas i ta święta religja, to jedyne i największe przykazanie miłości. Stowarzyszenia nasze dadzą nam poznać dobro wspólności, dobro pomocy wzajemnej; w nich żyjąc, zobaczymy, jak zgubnem dla człowieka było samolubstwo i jak wielką dźwignią dobrobytu i szczęścia jest wspólność. Nauczymy się odczuwać interesy drugich jako swoje własne, cudze dobro jako swoje dobro i cudzą krzywdę jako swoją. Poznamy, że nędza nasza i wszystkie troski życia stąd pochodzą, że każdy o sobie tylko myśli, że wspomagając się wzajemnie, każdy z nas odnajduje swój własny dobrobyt, szczęście i siłę, że z bojaźliwych i słabych, stajemy się mocarzami przez wspólność. I wtedy zrozumiemy, czem jest braterstwo; zrozumiemy, że to jedyna prawda życia; zrozumiemy tę radość, tę moc wewnętrzną, tę jasność, którą ona daje człowiekowi.
Tak więc, bracia, rzeczpospolita Polska, którą zaczynamy budować, to rzeczpospolita wolności, wspólności i braterstwa!
Są idee pochodzące ze słabości, tak samo jak są pochodzące z siły. Ludzie znużeni życiem i walką, wątpiący, „psychostenicy” z natury, pesymiści z urodzenia, poszukują jak gdyby usprawiedliwienia przed samymi sobą własnej niemocy czy bojaźni — i szukają idei, więcej nawet, szukają systematów filozoficznych lub programów społecznych, któreby wytłumaczyły i uzasadniły ich słabość. Rodzą się wtedy owe idee smutnej rezygnacji, hasła wstydliwe, wypowiadane z zastrzeżeniami, hasła, które już w samym początku swych narodzin noszą piętno śmierci. Jeżeli przyjmują się wśród jakiego narodu i żyć zaczynają, to znak nieomylny, że naród ten skazany jest na zagładę. Jeżeli spotykają atmosferę życzliwą dla siebie, w której mogą rozszerzać się, to znaczy, że jest to atmosfera upadku energii życiowej, okres tchórzostwa, zmalenia dusz, zwyrodnienia.
W przeciwieństwie do tego, jak idee z siły pochodzące przynoszą z sobą wszędzie, gdzie powstaną, radość życia i dumę, upojenie bohaterstwa i przedziwny urok cnót rycerskich, romantyzm młodości, który sam przez się starczyć może niekiedy za broń niezwalczoną; w przeciwieństwie do tego — idee słabości przynoszą z sobą upokorzenie i wstyd, zgrzybiały, bezsilny rozsądek, starający się uczyć ludzi, jak trzeba żyć, ażeby żyć jaknajmniej, jaknajskromniej, najciszej, żyć nie zawadzając nikomu, zadowalając się najmniejszą ilością powietrza i słońca, ziemi i wolności, pokarmu i uciechy. Są to idee, uczące życia bojaźliwego, życia ludzi na wymarciu, życia pariasów.
W narodzie polskim, którego duszą było rycerstwo hojne i odważne, dumne i wspaniałomyślne, idee tego rodzaju nie miały dotychczas pola, aby się rozwinąć mogły. Tradycja bohaterstwa, idąca nieprzerwanie poprzez pokolenia, aż do ostatnich czasów, nie pozwalała krzewić się myśli, którą rodziła bojaźń, a hodowała niemoc i zwątpienie.
Dopiero w ostatnich latach, w pokoleniu wychowanem na „materjalizmie“ filozoficznym i społecznym, szerzyć się zaczęły nieśmiałe szepty „ideologji trzeźwej“. Któż z nas nie spotykał ludzi, należących do ziemiaństwa kresowego lub z inteligencji wschodnio-galicyjskiej i poznańskiej, którzy, opowiadając o ciężkich warunkach życia, o przemożnej sile żywiołów wypierających, wypowiadali jednocześnie, bojaźliwie i niepewnie patrząc w oczy, swój „program“ rezygnacji z dawnych siedzib? Czyż zdołamy ostać się! mówili, jest nas coraz mniej, fala obca zalewa, a jeżeli nie zalewa jeszcze dzisiaj, to napewno zaleje jutro. Po co zatem daremna walka i straty? czy nie lepiej, nie wygodniej, nie korzystniej wynieść się z tej ziemi pra-ojców, z której nas pędzą; czy nie lepiej skupiać się nad Wisłą, przenieść do Warszawy swoje fortuny i siły? Tych ustępujących zawczasu można spotkać wszędzie: na Litwie i na Wołyniu, pod Kołomyją i pod Lwowem nawet! Boją się oni wszystkiego, czują się parjasami wobec każdego obcego nawet przybysza; gotowi są ustąpić z własnego domu na pierwsze wezwanie, na pierwszą groźbę. Są to „ugodowcy“ z urodzenia, „pomniejszyciele ojczyzny“ z własnej woli, a raczej z własnego niedołęstwa. Bismark wysyłał ich ironicznie do Monte-Carlo. Rusińscy prowodyrzy w Galicji wyrzucają ich za San; litewscy „nacjonaliści“ wskazują im bez ceremonji, że mają wynosić się nie tylko z Litwy, ale i z całej Suwalszczyzny. Czesi wreszcie pędzą ich ze Śląska Cieszyńskiego.
Ale ci wszyscy bojący się i ustępliwi nie mieli dotychczas swego oficjalnego hasła, swojej ideologji, swego programu, któryby w imię „dobra ojczyzny“ usprawiedliwiał ich małe dusze. Mówiono o tem, ale szeptem, mówiono jakby wstydząc się, o smutnej konieczności, zarzekając przytem, że to nie przekonania ich, ale mus działa.
I oto — zjawia się dla „nich“ ideologja; zjawia się w chwili wzmożonego ataku na naród polski, głośnego wezwania by się wynosił za Bug i San, za Niemen i Wartę. Spotkałem się z tą smutną ideologją w broszurze p. Czesława Jankowskiego p. t. „Naród polski i jego Ojczyzna“ (Warszawa 1914). Tem przykrzejsze jest zjawienie się tego nowego „programu pomniejszycieli“, że wychodzi on nie z pod obcego nam pióra, że wygłasza go dziennikarz polski, dziennikarz i poeta, sympatyczny i popularny.
Ale historja miewa takie tragiczne momenty; a miewa je szczególnie historja polska. To, co dotychczas mówiło się cicho, pokryjomu, w chwilach upadku ducha, z rumieńcem wstydu na twarzy, jest podniesione do znaczenia hasła i programu. Hasło takie nie powinno było zjawić się; etyka narodowa nie pozwala na dyskutowanie pewnych kwestyj, bo ojczyzna ma swoje dogmaty nietykalne, jak każda religja. Ale stało się! Podniesiono program „pomniejszycieli“, więc trzeba go przedyskutować choćby w kilku słowach.
Autor broszury streszcza ów program w aforyzmie następującym: „Nabycie i utrzymanie w polskim ręku jednej kamienicy w Warszawie jest czynem patrjotycznym sto razy donioślejszym, niż tkwienie z pełną kabzą i w pełni sił życiowych, albo z resztkami jednej i drugich, gdzieś w mińskich błotach, pod kurlandzką granicą, na czernichowskich czarnoziemach, albo gdzieś pod Kołomyją“ (str. 60). W innem zaś miejscu mówi: „Należałoby przedewszystkiem wykreślić ścisłe granice Polski etnograficznej; nie cofając się przed uznaniem np. części gubernji suwalskiej za terytorjum etnograficznie litewskie, a wschodnich dzielnic Galicji za terytorjum etnograficznie rusińskie, oczywiście godząc się na wszelkie takiego uznania konsekwencje. Należałoby następnie uznać za pożądane, a nawet za obowiązek narodowy; zasilanie Polski etnograficznej wszystkiemi siłami kulturalnemi i kapitalistycznemi, wycofywanymi z t. zw. „kresów b. Rzeczypospolitej“ (str. 59). Owe „kresy“, o których mowa, mieszczą w sobie bardzo wiele; wchodzi w nie Litwa i Białoruś, Ukraina, Wołyń i Podole, nawet wschodnia Galicja (zapewne ze Lwowem) i Suwalszczyzna. Według tego programu, ojczyzna polska ma być zredukowana do Polski etnograficznej. Autor byłby zapewne w kłopocie, gdyby go zapytać o wykreślenie granic tej nowej Polski. Czy decydowałaby o tem procentowa większość ludności mówiącej po polsku? W takim razie spora liczba powiatów wschodniej Galicji weszłaby do owej etnograficznej Polski; natomiast wiele powiatów Księstwa Poznańskiego, Śląska, Prus zachodnich i wschodnich znalazłaby się poza jej granicami, a całe Pomorze gdańskie uznalibyśmy za legalną posiadłość niemiecką. Zresztą granice tej nowej Polski zmieniałyby się zapewne co lat kilka. Gdyby się okazało, przy nowym spisie ludności, że obwód gnieźnieński np. ma większość niemiecką, to według programu pana J. Gniezno zostałoby wyłączone z Polski i t. d.
Na szczęście jednak sama zasada Polski etnograficznej jest zasadą fałszywą, pojęciem utopijnem, nierealnem. Historja nie zna narodów etnograficznych; są tylko szczepy lub plemiona etnograficzne, to co służy do tworzenia narodu. Narody najbardziej dziś rozwinięte i jednolite, posiadające swoistą duszę i cywilizację, młodsze i silne, są wielkiem zbiorowiskiem różnych ras, szczepów i plemion. Np. Francja: przejdźmy jej poszczególne kraje od celtyckiej Bretonji zaczynając, przez Normandję, Pikardję, Sabaudję itd. do południowej Prowancji; spotkamy nietylko odmienne rasy i typy etnograficzne, zamieszkujące jednolicie owe kraje, lecz także odmienne języki lub gwary ludowe, tak dalece niepodobne do siebie, że włościanie tych krajów, nie znający mowy literackiej francuskiej, nie mogą się między sobą porozumieć. A jednak jest tylko jedna Francja jako ojczyzna, jednakowo miłowana i broniona bohatersko przez bretonów jak i przez prowansalów.
Zobaczmy taką Anglję. Celtowie, zamieszkujący Walję i południowe brzegi Anglji, nie mogą porozumieć się ze Szkotami; Szkoci nie rozumieją języka londyńczyków itd.; spotykamy tu odmienną mowę, odmienne zwyczaje, podania, ubiory. Pomimo to jest tylko jedna ojczyzna angielska dla nich wszystkich. Albo Niemcy. Zdawałoby się, że jest to ów par excellence jednolity etnograficznie naród. A jednak chłop bawarski, stając przed sądem pruskim, potrzebuje tłómacza; a nawet powierzchowny obserwator potrafi odróżnić typ Prusaka, mieszańca krwi Słowian, Niemców, Prusów, Litwinów, od typu Niemca południowego lub z okolic Hamburga i ze Szlezwigu. W przeciwieństwie do tych narodów, etnograficznie mieszanych, mamy tylko plemiona czyste etnograficznie, Słowaków, Chorwatów, Ormian itd., ludy bez ojczyzny, dążące dopiero do tego, aby się przetworzyć w naród i ojczyznę stworzyć. Widzimy więc, że t. zw. „jedność etnograficzna“, a „ojczyzna“ są to pojęcia niewspółmierne. Ojczyzna tworzy się ewolucyjnie; tworzy się historją współżycia ludów na tej samej ziemi; tworzy się przez ciągłe krzyżowanie się krwi i ducha, przez przeżywanie tych samych wypadków zbiorowego życia, tych samych walk, uczuć, wspólnych nadziei i radości, klęsk i smutków. Ojczyznę mam dlatego, że we krwi mojej na dnie mojej duszy, w najtajniejszych głębinach jaźni, żyją ciągle przodkowie moi — ich uczucia i przeżycia, ich pożądania i ideały, ich wiara i pamięć. Dlatego ludy i plemiona, odmiennemi nawet językami mówiące, ale które krzyżowały się ciągle przez wieki i pokolenia i które przeżywały razem tę samą historję, które mają te same wspomnienia dziejowe, we krwi przechowane, ludy takie mają zawsze jedną ojczyznę, i ta ojczyzna nie jest czemś zewnętrznem dla nich, sztucznem, narzuconem, albo tylko wspólnym państwowym dachem nad głową, lecz, przeciwnie, stanowi ich własną duszę, jest głębszą i najważniejszą cząstką jaźni każdego człowieka. Wybitny przykład tego, jak się tworzy „ojczyzna“, stanowią dla nas Żydzi; ponieważ krzyżowaniu z nami nie podlegali i mieli zawsze własne życie zbiorowe, zamknięte i odgraniczone od naszego, dlatego też, pomimo życia wśród nas przez tyle wieków, nie mają jednak wspólnej z nami ojczyzny i zachowali swoją odrębną, bez ziemi i granic, nawet bez języka własnego.
A teraz zobaczmy, czym byłaby owa etnograficzna Polska (marzenie polityczne różnych panów z Nowoje Wremia, Diła i t. p.)? Odpowiem na to wprost: „Nie byłaby to Polska, ale „kraj Nadwiślański“, nowe plemię słowiańskie, żyjące na gruzach narodu. Polska rzeczywista, istniejąca dzisiaj, zginęłaby wtedy. Nowa Polska, etnograficznie określona, musiałaby do tej swojej „etnograficzności“ przystosować cały swój dorobek duchowy, całą swą kulturę; musiałaby zatem wyrzec się nietylko Mickiewicza, Słowackiego i Kościuszki, jako obcych sobie, ale przekreślić także całą swą historję, wszystko co w tej historji było wielkiego. Grunwald i Unję Lubelską, zwycięskie pochody Batorego i wojny szwedzkie, zapasy z najazdem Wschodu, z hordami Tatarów i Turków, konfederację Barską, — wszystko jednem słowem, czem żyje dotychczas ojczyzna polska, całą świetność tradycji, całe bohaterstwo pokoleń, wszystkie sejmy i konfederacje, elekcje i pospolite ruszenia, zwycięstwa i przegrane pełne poświęceń — aż do Filaretów i Konarskiego i dalej jeszcze. Bo w tem wszystkiem, wszędzie, na każdej karcie dziejów naszych, w każdem poruszeniu duszy polskiej, nie występuje nigdy owa wydzielona sztucznie Polska etnograficzna.
Dla etnograficznej Polski trzebaby było utworzyć nową kulturę i nową duszę. Nie miałaby ona ani historji, ani przeszłości. Czy z takiem okaleczeniem duchowem naród mógłby żyć? Niech na to odpowiedzą szczerze zwolennicy „pomniejszenia“; niech odpowiedzą nie mnie, ale sami sobie, bo to jest sprawa ich własnego sumienia.
Pójdźmy jednak dalej i wyobraźmy sobie, że ów program ogłoszony przez p. Czesława Jankowskiego jest wykonywany; bo przecież po to tylko stawia się nową ideę społeczną, czy polityczną. Coby z tego wynikło? Przypuśćmy, że przejęci tą ideą i ośmieleni ziemianie polscy i przemysłowcy z Litwy i Rusi zaczynają sprzedawać tam swoje majątki, likwidować interesy i przenosić się do Królestwa, kupując kamienice w Warszawie i w innych miastach właściwej Polski. Na całej przestrzeni między Bugiem, Dźwiną i Dnieprem nikną więc dwory polskie, topnieje polskie mieszczaństwo, zaludniające Wilno, Grodno, Żytomierz, Kamieniec i t. d.; zostają się tylko ci, którzy przenieść się nie mogą, zostają wsie polskie, rozrzucone po całej Litwie, zaścianki drobnej szlachty, rzemieślnicy i służba. Z ubytkiem polskich majątków i przedsiębiorstw, cała ta rzesza ludu polskiego, licząca zgórą dwa miljony (bez Galicji wschodniej) zostaje na łasce losu i w miarę słabnięcia polskiego stanu posiadania i kultury w tych krajach musi z konieczności rzeczy zatracać swą narodowość, poddawać się innym wpływom, innej kulturze. I oto ideał nowego programu zostaje osiągnięty: za Bugiem nie słychać już mowy polskiej; nie spotyka się polskiej książki, ani utworu polskiego, ani kościoła.
Czy można przypuścić, że po takiej zmianie Polska „etnograficzna“ stałaby się silniejszą? Nawet gdyby wszystkie kamienice Warszawy były w rękach polaków? Stałoby się wprost przeciwnie: Warszawa, która dziś jest ogniskiem umysłowem i cywilizacyjnem dla całej przestrzeni Królestwa, Litwy i Rusi, do której ciążą z najodleglejszych zakątków kresowych nie tylko umysły, ale i interesy polskie finansowe, która jest wielkim rynkiem nauki i handlu dla całej tej przestrzeni b. Rzeczypospolitej, dlatego właśnie, że jesteśmy jeszcze „w mińskich błotach“ i na „czarnoziemach“ Ukrainy, — Warszawa stałaby się wyłącznie i jedynie stolicą „Nadwiślańskiego kraju“, zubożałaby materjalnie i duchowo.
Odpowiedzieć mi może na to pan Jankowski, że natomiast zgromadziłyby się tutaj kapitały wycofane stamtąd, że bogactwo narodowe nie zmniejszyłoby się, lecz tylko zgęstniałoby na mniejszej przestrzeni, stając się odporniejsze. Otóż, z punktu widzenia ekonomji społecznej jest to absurd, bo kapitały dla swego życia i rozwoju potrzebują przedewszystkiem rozległych rynków i rozległych stosunków; nagromadzanie się w jednem miejscu jest zarazem zatamowaniem ich rozwoju, słabnięciem żywotności. Unarodowienie przemysłu i handlu w Królestwie, spolszczenie miast jest sprawą pierwszorzędnej wagi, na to musimy zgodzić się wszyscy; ale czyż dlatego handel i przemysł jest dziś w obcych rękach, że brak nam owych kapitałów, tkwiących w ziemiach Litwy i Ukrainy? Bynajmniej! Wiemy dobrze, jak wielkie kapitały arystokracji rodowej polskiej spoczywają bezczynnie w zagranicznych bankach; jaka masa pieniędzy polskich tkwi w rozmaitych przedsiębiorstwach w Rosji, na Syberji i na Kaukazie; ile drobnych oszczędności nagromadza się i marnieje bezpłodnie w różnych kasach powiatowych i gminnych? Czyż nie te raczej kapitały, szczególnie operujące na dalekim Wschodzie i przechowywane w londyńskich i paryskich bankach powinny być przeniesione na teren dzisiejszy walki ekonomicznej, którą Królestwo rozpoczęło, zamiast by miały być osiągnięte z hańbiącej sprzedaży ojcowizny? Zaiste, dziwna jest logika tego nowego „patrjotyzmu nadwiślańskiego“!
Inna jeszcze kwestja, którą ów program wysuwa, kwestja mająca pewien pozór użyteczności, to skupianie się narodu. Ale i tu także widzimy jakby rozmyślne zamykanie oczu na to, jakie to masy rozproszone ludu polskiego skupiaćby należało, i takie stawianie kwestji, jak gdyby autorowi szczególnie szło o odpolszczenie Litwy i Rusi, o przyzwyczajenie nas do tej myśli, że jesteśmy tam nie narodem, mieszkającym u siebie w domu, ale jakąś kolonją, podobną do kolonji amerykańskich lub galicyjskich. Jeżeli chodzi o skupianie narodu — to dlaczego zapominać o tem, że corocznie wychodzi z kraju paręset tysięcy ludu polskiego do Ameryki lub Niemiec do Danji i Francji, i że te tysiące, przy innym układzie stosunków społecznych, w miarę unaradawiania handlu i przemysłu, w miarę rozwijania się kooperatyzmu rolnego i planowej parcelacji, mogą zostać w kraju i skupiać się istotnie, korzystając ze źródeł zarobkowych, zajętych dzisiaj przez obcych? Dlaczego zapominać o tem, że w samej Ameryce przebywa stale przeszło 3 miljony polaków, których powrót do ojczyzny, choćby częściowy tylko, wraz z kapitałami zdobytemi tam, zasiliłby w olbrzymim stopniu nasze jądro etnograficzne, nie uszczuplając przytem Polski ani duchowo, ani terytorjalnie? Dlaczego nie wzywać do powrotu owego pół miljona Polaków rozrzuconych na całym Wschodzie rosyjskim, gdzie dorabiają się fortun albo marnują swoje zdolności i siły, nie dając nic ojczyźnie? To są właściwe kolonje, którymby należało rzucić mocne i głośne hasło powrotu do kraju, wezwanie stanięcia do walki o odzyskanie miast, o wyrugowanie kapitałów niemieckich i żydowskich, kapitałów i talentów fachowych. Ma się jakieś przykre, gnębiące wrażenie, czytając broszurkę p. Jankowskiego, wrażenie takie, jak gdyby autor uległ sam pewnym sugestjom, dobrze nam znanym; jak gdyby za innymi powtarzał, że tam, za Bugiem i Sanem, jesteśmy już obcymi, że jesteśmy kolonją przybyszów, których osadził ongi „imperjalizm“ polski; jak gdyby istotnie nie wiedział tego, że Polska żadnego z ludów, wchodzącego w skład Rzeczypospolitej, nie podbijała i żadnego nie wynaradawiała nigdy i że większość nawet tej ludności, która zamieszkuje ziemie Litwy i Rusi, jest ludnością polską, przed wiekami tam osiadłą i która właśnie wskutek braku wszelkiego „imperjalizmu“ polskiego i wskutek zbyt bliskiego pokrewienia z ludem białoruskim i ukraińskim zatraciła w znacznej części swój rodowity język.
Ta jedność narodowa, zarówno mas włościańskich, jak i szlachty, wspominana nieraz przez dawnych historyków i pamiętnikarzy, tłómaczy nam tę łatwość, z jaką wytwarzała się Unja korony i księstwa Litewskiego, Unja dokonana bez najmniejszego przymusu, bez jakiegokolwiek użycia siły państwowej. W taki sposób, jak zjednoczyła się Litwa i Ruś z Polską, w taki sposób nie odbyło się nigdy żadne zjednoczenie obcego ludu z najeźdzcą, i nie mogłoby się odbyć, gdyby lud Litwy i Rusi był ludem obcym, a my garstkami kolonistów. Cytowane zwykle przez wrogich nam historyków sławne wojny kozackie nie były nigdy walką narodową lecz klasową; były to bunty chłopskie, skierowane przeciwko możnowładztwu panów, podobne zupełnie do buntów chłopskich, jakie wówczas rozpalały wielkie łuny wszędzie, w Niemczech, Francji, Anglji, bunty, które przeszły zresztą i u nas granice „etnograficzne“, jeżeli takie były, i zaczęły szerzyć się płomieniem daleko po za San, stawiając te same hasła wyswobodzenia się od panów. Kostka Napierski mógł odegrać taką samą rolę jak Chmielnicki, gdyby poparły go siły i intrygi sąsiedniego państwa. Że z tych walk klasowych sąsiedzi nasi umieli skorzystać, a nawet przemienić je na walki plemienno-religijne, to jest inna sprawa; zbuntowany chłop ukraiński szukał sprzymierzeńców, jacy mu się ofiarowywali, i szedł razem nawet z chanem tatarskim, aby tylko uwolnić się od jarzma ekonomicznego poddaństwa. Ognisko tego ruchu walki, Sicz zaporoska, miała w swych zastępach całe mnóstwo nietylko chłopów, ale i szlachty polskiej, która z rozmaitych powodów garnęła się pod jej sztandary. I nawet wtedy, gdy siły zbrojne buntu były u szczytu swego rozwoju i potęgi, nawet wtedy nie zjawiła się wśród ludu tego idea osobnej ojczyzny, dążność do wywalczenia państwowo-niepodległej Ukrainy. Nie zjawiła się zaś dlatego, że był to zatarg wewnętrzny Rzeczypospolitej zatarg społeczny klas tego samego narodu.
Idea Polski „etnograficznej“ nie jest na nieszczęście ideą u nas nową. Są jednostki, których przemoc sugestionuje, które gotowe są nawet uznać, że Polski niema wcale i jak owi znajomi p. Jank. szukać palcem po karcie Europy gdzie jest ich „ojczyzna“. Bywają i tacy, którzy z poczuciem winy przepraszają za swoje istnienie jako polaków i gotowi są ustąpić grzecznie miano „Polski“ choćby na rzecz „Polsko — Judei“. Ale czegóż to dowodzi? Czy dlatego, że są między nami tacy „ugrzecznieni“ ludzie, mamy przekreślać całą swą historję i stwarzać dla nich jakąś nową Polskę etnograficzną? Powinniśmy raczej zgoła inne wnioski wyprowadzić. Gdyby każdemu dziecku wpajano dumę należenia do swego narodu, narodu, który stworzył rzeczpospolitą przez unję ludów, nie przez imperjalizm, natenczas nie byłoby tchórzliwego zapisywania w badach zagranicznych (jak opowiada pan Jank.), zapisywania „Varsovie“ dla oznaczenia, że się jest polakiem. Jeżeli zaś chodzi o realną sprawę wzmocnienia jądra narodowego, jakiemi są ziemie nad Wisłą położone, to nie przez okrawywanie ojczyzny, nie przez wywłaszczanie się dobrowolne z siedziby ojców, osiągniemy to wzmocnienie. Do tego prowadzą inne drogi i inne idee — idee siły. O nich teraz muszę powiedzieć słów kilka.
Więc przedewszystkiem doprowadźmy do końca, konsekwentnie i wytrwale, wielką sprawę, najpilniejszą dzisiaj, sprawę unarodowienia miast, spolszczenia całego handlu i przemysłu. Dopóki tak ważne dzisiaj ogniska życia społecznego znajdować się będą w rękach obcych i wrogich nam, dopóty nie może być mowy o odporności narodu. Wiem, że w kwestji tej występują różne zasadzki uczuciowo — ideowe, różne „humanizmy“, „tolerancje“, „idee asymilatorskie“ i t. p.; ale trzeba spojrzeć odważnie niebezpieczeństwu w oczy, spokojnie i logicznie odpowiedzieć sobie na to, czem jest dziś naród bez własnych miast, bez własnego handlu i przemysłu, dzisiaj, gdy w miastach, w ogniskach gospodarki kapitalistycznej, tworzy się cały ruch życia zbiorowego, skupiają się wszystkie siły ekonomiczne społeczeństwa. Nie można być „humanistą“ kosztem własnej ojczyzny, bo „humanizm“ staje się wtedy zwyczajnem tchórzostwem życiowem, maskowaną słabością, udekorowaną ładnemi słowami zdradą.
Po wtóre — jest sprawa umiejętnego i zgodnego z interesami narodu zorganizowania wychodźtwa. Chodzi tu nietylko o wydarcie tysięcy ofiar ze szpon ajentów i z niewoli junkierstwa pruskiego, lecz o to także, że wychodźtwo zorganizowane umiejętnie stać się może wzmożeniem dobrobytu ludowego, a skierowane częściowo poza Bug, do wielkich gospodarstw Litwy i Rusi, może przyczynić się do zaciśnięcia węzłów narodowych i zbliżenia się z pobratymczemi ludami, które od wieków zamieszkują jedną z nami ziemię i tę samą co my przeżyły historję. Wiemy o tem dobrze, że gdzie niema agitatorów, szczujących i tworzących nienawiści, tam chłop polski i rusiński lub litewski żyją w zupełnej zgodzie, rozumieją się i współczują. Tym, którzy propagują etnograficzną Polskę i śpiewają „Requiem“ nad Unją lubelską, radziłbym przemieszkać jakiś czas w zaściankach szlacheckich Litwy, poznać ciche wsie Wołynia i Podola, do których nie doszła jeszcze agitacja nacjonalistyczna, a przekonają się wtedy z łatwością, że „Unja“ nie jest martwem wspomnieniem historji, lecz faktem przyrodzonym i żywym, wspólnością synów tej samej ziemi. Zetknięcie się szersze tych ludów, przez wychodźtwo sezonowe, utrwaliłoby tylko te naturalne węzły i zatamowało nieraz robotę agitatorów nienawiści i sztucznie tworzonych plemion.
Po trzecie — jest sprawa ściągania kapitałów polskich i sił przemysłowych ludzkich do kraju. Zarówno w Ameryce, jak i na dalekim Wschodzie powinien rozwinąć się ruch narodowy, głoszący ideę powrotu. W miarę tego jak wzrasta polski handel i przemysł i opróżniają się zajęte dotychczas przez obcych placówki gospodarstwa społecznego, wyciśnięty dawniej z kraju przedsiębiorczy żywioł polski, który na obczyźnie doszedł do zamożności i zdobył umiejętność fachową, żywioł ten, liczony dziś na miljony ludzi, powinien wracać.
Zamiast bezcelowych i szumnych manifestacyj patrjotycznych, urządzanych na polskich obchodach i sejmikach w Ameryce, stokroć bardziej patrjotycznem byłoby zorganizowanie tam Ligi, któraby ideę powrotu do ojczyzny szerzyła jako obowiązek narodowy, i któraby ułatwiała takie przenoszenie się kapitałów, interesów i przedsiębiorstw przez odpowiednie informacje i nawiązywanie stosunków ekonomicznych. Z owych trzech czy czterech miljonów Polaków amerykańskich niechby wróciła do kraju choćby szósta część tylko, tych zamożniejszych i wykwalifikowanych fachowców, a już to samo wystarczyłoby na wypełnienie znacznej części luk, jakie dziś przedstawia etnograficzne jądro narodu w swym stanie posiadania. Dla skupienia sił swoich nad Wisłą nie potrzebujemy pomniejszać ojczyzny; wystarczy zupełnie, jeżeli zgromadzimy te siły, jakie są rozproszone poza jej granicami.
Broszura p. Jankowskiego, jakkolwiek powodzenia szerszego u nas mieć nie będzie, dzięki zdrowemu instynktowi narodu, stać się jednak może pewnem oświetleniem i maską ideową dla tych wszystkich natur słabych, bojaźliwych, stroniących od walki, dla tych „sprzedawczyków“ i dobrowolnych wygnańców z własnej ziemi, jakich nigdy nam nie brak. A takim nie trzeba dawać do ręki broni ideowej, możności usprawiedliwiania się przed własnym sumieniem i przed narodem; przeciwnie, trzeba ich bezwzględnie nazywać po imieniu, trzeba zmusić, aby spojrzeli w sumienie swoje i zdali rachunek ojczyźnie ze swego postępowania.
A czy znasz ty, bracie młody,
Te pokrewne twoje rody?
Tych Górali i Litwinów,
I Żmudź Świętą i Rusinów?
Wincenty Pol: „Pieśń o ziemi naszej“.
Według najnowszej statystyki Polaków jest 24 i pół miljona. Jesteśmy więc jednym z największych narodów świata. Liczniejszymi od nas w Europie są tylko Niemcy, Rosjanie, Francuzi, Anglicy i Włosi. Reszta narodów Europy, mających swoje państwa, jak Hiszpanja, Turcja, Szwecja, Danja itd. są znacznie mniejszymi liczebnie od naszego.
Z tych 24 i pół miljonów — 21 miljonów zamieszkuje we własnym kraju, t. j. w granicach b. Rzeczypospolitej, na przestrzeni ziemi wynoszącej 753 tysięcy kilometrów kwadratowych. Jest to przestrzeń większa od cesarstwa niemieckiego, od Francji i od Anglji. Reszta polaków t. j. 3½ miljonów mieszka za granicami kraju, najwięcej w Ameryce Północnej, gdzie jest przeszło 2 miljony Polaków, następnie w Niemczech i Rosji, gdzie jest po kilkaset tysięcy w każdym z tych krajów, skupionych kolonjami po większych miastach i okręgach przemysłowych.
Ta 21 miljonowa ludność polska, która zamieszkuje w kraju, nie jednakowo jest rozsiedlona. Zajmuje ona zbitą masą głównie Królestwo Polskie, Galicję Zachodnią, Śląsk, Poznańskie i część Prus. Od Karpat do morza Bałtyckiego jest to tak zwane „terytorjum etnograficzne“ Polski, tj. terytorjum, gdzie ludność mówiąca po polsku stanowi znaczną większość. Musimy przejść ten cały olbrzymi szmat ziemi, w środku Europy północnej, nie spotykając innych wsi ani miast jak tylko polskie. Od zachodnich granic tylko i od Bałtyku ludność staje się mieszaną, wskutek napływu Niemców, który wzmaga się na nieszczęście nasze z każdym rokiem przez działalność pruskiej komisji kolonizacyjnej i przez wyjątkowe prawa rządu pruskiego, mające na celu wysiedlanie ludu polskiego.
Na wschód od prowincji czysto polskich leżą Litwa i Ruś, połączona z Polską od wieków w jeden naród. Litwa obejmuje 6 gubernij: Kowieńską, Wileńską, Grodzieńską, Mińską, Witebską i Mohilewską. Są to ziemie o ludności mieszanej: najwięcej jest ludu białoruskiego (około 6 miljonów), ludu polskiego 1.600.000, ludu litewskiego (inaczej t. z. żmudzinów) — około półtora miljona. Są jednak prowincje litewskie, gdzie lud polski stanowi połowę a nawet więcej ludności, jak np. powiat wileński, sokolski, białostocki, bialski; w miastach litewskich (po za Żydami) przeważa wszędzie ludność polska; stolica zaś Litwy — Wilno jest miastem nawskroś polskiem, tak samo jak Warszawa, i stanowi do dziś dnia jedno z ważniejszych ognisk polskiej kultury i polskiego życia narodowego.
Zwykle „Litwinami“ nazywamy wszystkich mieszkańców Litwy bez względu na to, czy to są Polacy, czy Białorusini, czy prawdziwi Litwini. Ale prawdziwi Litwini czyli Żmudzini, mówiący językiem litewskim, zupełnie odrębnym od naszego, zamieszkują wyłącznie prawie jedną tylko gubernię Kowieńską (i część północnej gub. Suwalskiej). Są oni wszyscy katolikami, przywiązani gorąco do swojej wiary i do swojej ziemi, a niezbyt dawno jeszcze walczyli za polską sprawę, jako za swoją własną.
Białorusini mówią językiem bardzo podobnym do naszego; jedna trzecia część wyznaje wiarę katolicką, dwie trzecie są prawosławnymi (są to przeważnie dawniejsi unici). Białorusini-katolicy, a nawet i prawosławni, są w znacznej części pochodzenia polskiego; są to potomkowie tych licznych gromad z Mazowsza, Kujaw, Wielkopolski, którzy niegdyś przed wiekami, za czasów Rzeczypospolitej i przedtem jeszcze, napływali do mało zaludnionych ziem litewskich, wraz ze szlachtą i mieszczanami; tylko, że szlachta i mieszczanie zachowali po dziś dzień mowę polską w domu, włościanie zaś, nie umiejący czytać i nie dopuszczani wówczas do życia publicznego, odzwyczajali się powoli od mowy ojczystej i przyjmowali miejscową gwarę białoruską. Na ich pochodzenie polskie wskazują jednak nazwiska rodowe, nazwy wsi i miejscowości, te same obyczaje i obrzędy, jak również spolszczenie języka białoruskiego, ten sam typ twarzy, ten sam charakter co chłopów polskich. Białorusin — katolik zachował jednak mowę polską do dziś dnia, jako mowę odświętną; po polsku modli się zwykle, po polsku śpiewa pieśni kościelne, a gdy zjawili się księża, którzy chcieli do nabożeństw i do kazań wprowadzić język białoruski, albo rosyjski, ciż sami Białorusini oparli się temu i zapowiedzieli, że na takie nabożeństwa nie będą chodzili. Przywiązanie do Polski, jako do swojej Matki-Ojczyzny, tkwi w sercach tego ludu głęboko, po dzień dzisiejszy; w miejscowościach gdzie są gęsto rozsiane wsie i zaścianki szlacheckie polskie, jak np. w ziemi Wileńskiej, w Mińszczyźnie (powiat miński, nowogródzki i inne) między Białorusinem a Polakiem niema żadnej prawie różnicy; uważają się oni za rodaków, za synów tej samej ziemi, łączą się między sobą małżeństwami, kumają się, i nikomu z tych ludzi nie przychodzi nigdy na myśl, że są odrębnymi narodami. Instynkt krwi, wspólność pochodzenia i wiary, łączy ich tak silnie z nami, że żadne próby wyodrębnienia Białorusinów w osobny naród i przeciwstawienie ich narodowi polskiemu nie udają się dotąd. Jeżeli zaś mówimy o ludności polskiej na Białorusi i Litwie, jako o czemś odrębnem, to mamy na myśli tę ludność która mówi w domu po polsku; mówiących zaś po białorusku obliczamy osobno jako Białorusinów. Ale jest to podział tylko językowy, nie zaś narodowy. Tak samo jak mówimy o Kaszubach, mówiących gwarą kaszubską, albo o Góralach tatrzańskich, mówiących swoją gwarą, różną cokolwiek od języka polskiego, a mimo to i Kaszubów i Górali uważamy za część narodu polskiego, i oni też siebie uważają za Polaków. To samo byłoby i z Białorusinami, gdyby książka polska miała do nich łatwiejszy dostęp, gdyby oświata zaczęła się wśród niech szerzyć.
Część b. Rzeczypospolitej, którą nazywamy Rusią, składa się z trzech prowincyj: Wołyń, Podole i Ukraina (czyli gub. Kijowska). Prowincje te zamieszkuje ludność rusińska (inaczej „Ukraińcy“) wynosząca około 7 miljonów, i ludność polska — wynosząca 800 tysięcy. I tutaj także rozsiedlenie ludu polskiego jest niejednakowe. Są okolice na Podolu i Wołyniu, gdzie wsi polskich i zaścianków szlacheckich jest bardzo gęsto; w innych zaś miejscowościach, szczególnie w Kijowskiej gub, jest ich mało, a ludność polska skupia się głównie w miastach, po dworach i w osadach fabrycznych, o Rusinach jednak można powiedzieć to samo co o Białorusinach, że w znacznej części są oni pochodzenia polskiego, jako potomkowie dawnych przybyszów z Małopolski i Mazowsza, którzy całemi tysiącami zasiedlali w dawnych wiekach puste w owe czasy stepy i lasy Ukrainy, Wołynia i Podola. Cała szlachta tameczna, zarówno właściciele dużych majątków jak i szlachta zagonowa, jak była tak i pozostała polską i katolicką. Włościanie natomiast zatracali powoli język ojczysty i przyjmowali miejscowe narzecza. Język, którym mówi ludność rusińska, t. z. język ukraiński jest jednak bardzo podobny do polskiego, a większość słów jest jednakowych, tylko, że wymawianych cokolwiek inaczej (np. chleb — chlib, dziewczyna — diwczyna, stół — stił, dzbanek — zbanok, pieśń — piśń, itd.). To też Polak z Rusinem może porozumiewać się zupełnie swobodnie, gdy tylko przyzwyczai się do jego sposobu wymawiania. Lud rusiński różni się od polskiego głównie religją, gdyż jest prawosławny, z wyjątkiem Galicji Wschodniej gdzie wyznaje religję katolicką obrządku unickiego. Poza tem ani w typie twarzy, ani w obyczajach, nie znajdziemy żadnych większych różnic. Między chłopami rusińskimi spotyka się mnóstwo nazwisk czysto polskich, jak również spotyka się na Rusi nazwy miejscowości i wsi o brzmieniu polskiem, a nawet te same nazwy co spotykają się na Mazowszu, w Mało i Wielkopolsce, co dowodzi, że ludność która te wsie zakładała pochodziła z prowincyj czysto-polskich. Dość zresztą przypatrzeć się chłopom z Wołynia i Podola, przysłuchać się ich mowie, pieśniom i podaniom, aby przekonać się, że są to potomkowie tego samego ludu, co Mazurzy, Kujawiacy, itd.; przez małżeństwa z Rusinami, przez zamieszkiwanie od wieków Rusi, zatracili oni język ojczysty, tembardziej, że za czasów Rzeczypospolitej, język polski nie miał żadnych przywilejów, tak że nawet kodeks prawny litewski wydawano w dawnym języku białorusko-rusińskim.
Jak mamy zatem zapatrywać się na te dwa ludy — Białorusinów i Ukraińców (czyli Rusinów) które razem z nami zamieszkują wschodnie prowincje b. Rzeczypospolitej — Litwę, Wołyń, Podole i Ukrainę? Nie są to ludy nam obce; z pochodzenia, z mowy, z przeszłości wspólnie przeżytej, z ziemi wspólnie zamieszkiwanej, są nam bratnimi ludami, mają z nami tę samą Ojczyznę, tę samą przyszłość. Ludy zamieszkujące Francję albo Niemcy różnią się między sobą znacznie więcej mową, pochodzeniem, obyczajami, aniżeli Polacy, Białorusini i Ukraińcy, a pomimo tego uważają się za jeden naród francuski lub niemiecki. Tak samo też było za czasów Rzeczypospolitej: Litwin i Rusin, tak samo jak Mazur lub Wielkopolanin uważali się za jeden naród polski; Rzeczpospolita była polsko-rusko-litewską i w herbie swoim obok Orła Białego miała Pogoń litewską i Archanioła Ukrainy. Naród polski składał się zawsze z tych trzech ludów: polskiego, litewskiego (do którego zaliczano Żmudzinów mówiących po litewsku i Białorusinów mówiących po białorusku) i ukraińskiego (czyli rusińskiego). Związek tych ludów, jak wiemy z historji, powstał nie drogą podbojów, ale drogą dobrowolnego połączenia się i stopniowego, przez wieki całe odbywającego się, spokrewnianie się i przesiedlania. Nie było to dzieło gwałtu i przemocy, lecz zlewanie się przyrodzone ludów zamieszkujących obok siebie, mających wspólne pochodzenie, wspólne interesy i wspólne ziemie. A co Bóg złączył, tego nic rozłączyć nie może.
Każdemu co się uczył historji Polski i przyglądał się mapie geograficznej Rzeczypospolitej, wiadome jest jakie były granice jej, aż do chwili rozbioru przez sąsiednie mocarstwa. Od północy granicą naszą było morze Bałtyckie, od zachodu — rzeka Odra, (jakkolwiek nie na całej przestrzeni), od południa — łańcuch gór Karpackich, Dniestr i Morze Czarne, od wschodu — rzeka Dniepr i Dźwina. Cała ta przestrzeń ziemi stanowi pod względem geograficznym jednolity kraj, pewną całość przyrodzoną, która pod względem gleby, klimatu, roślinności, układu wód, wyróżnia się charakterystycznie od krajów sąsiednich Wschodu i Zachodu. Granice Rzeczypospolitej były jakby zakreślone ręką Boga, bo sama natura wskazywała, że to ma być jedna ziemia, siedziba jednego narodu. Ziemia ta ma wszystko co potrzebne jest dla człowieka, co zapewnia życie dostatnie, bogate, wolne. Część południowa, górzysta ziemi polskiej, Śląsk i Galicja, Zagłębie Dąbrowskie i Ziemia Kielecka obfituje we wszelkiego rodzaju bogactwa kopalniane, żelazo, węgiel, marmur, wosk ziemny, nafta, sól, rozmaite źródła wód mineralnych i rozmaite rudy metali. Dalej na północy, w Poznańskiem w ziemi Łowickiej, na Mazowszu i Podlasiu, mamy grunta ziemi lekkiej, piaszczystej, podatnej do uprawy wszelkiego rodzaju jarzyn i hodowania sadów. Jeszcze bardziej na północ, w tak zwanych Prusach Zachodnich i Wschodnich, aż po same morze Bałtyckie, mamy całą sieć wielkich jezior rybnych. Na wschód od nich, począwszy od ziemi Kurpiów, na przestrzeni całej Litwy i Białorusi, ciągną się olbrzymie lasy, niewyczerpane bogactwo drzewa, z którego cały świat korzysta. Obok tych puszcz i lasów, gdzie spotykamy najrozmaitsze gatunki drzewa, ciągną się także przez całą niemal Białoruś i Polesie rozległe łąki, mogące wyżywić niezliczoną ilość bydła i stanowiące podstawę dla gospodarstwa hodowlanego i mlecznego. Na południe od łąk poleskich, przeszedłszy pasmo wielkich lasów Wołynia, wchodzimy w kraj czarnoziemu, w pola ziemi pszennej i buraczanej, które zajmują całe południe Wołynia, Lubelskie, Ukrainę i Podole; ziemie stepowe, bogate, płodne, będące od wieków śpichrzem zbożowym całej Polski.
Już z tego przyrodzonego układu ziemi i jej bogactw widzimy, że żadna część dawnego obszaru Rzeczypospolitej nie mogła wystarczyć sama sobie. Ani Mazowsze, ani Litwa, ani Podhale i Małopolska, ani Ukraina, nie mogły zaspokoić własnemi bogactwami potrzeb ludu, który tam zamieszkiwał. Każda z tych prowincyj potrzebowała tych przyrodzonych bogactw, które posiadały sąsiadujące z nią inne, a stąd, rzecz jasna, że ludy zamieszkujące te ziemie dążyły do zbliżenia się pomiędzy sobą, do złączenia się w jeden naród.
W epoce Piastowskiej, kiedy jeszcze Rzeczypospolitej niebyło, kraje między Dnieprem, Wisłą i Odrą leżące, stanowiły oddzielne państwa; było Królestwo Polskie, Księstwo Mazowieckie, Wielkie księstwo litewskie i liczne małe państwa książąt ruskich, którzy panowali na Wołyniu, Ukrainie i Rusi Czerwonej. Dążność do złączenia się występowała wtedy w barbarzyńskiej formie wzajemnych najazdów i podbojów. Rycerstwo polskie zdobywało ziemie książąt ruskich, to znowu książęta ruscy zabierali ziemie i grody Małopolski. Litwa pustoszyła Mazowsze i Podlasie, przesiedlając tłumy ludu polskiego do swojej ziemi, albo też sama podlegała najazdom książąt polskich i ruskich. Ale cały ten okres wojen i podbojów wzajemnych, zamiast rozdzielać sąsiadujące ze sobą plemiona Polaków, Litwinów i Rusinów, przygotowywał zwolna ostateczną sprawę ich zbratania się i złączenia w jeden naród. A działo się to wskutek tego, że każdy taki najazd i podbój miał na widoku nie tylko zabranie łupów wojennych w postaci kosztownych przedmiotów, oręża, koni, bydła, zboża, itp. ale szczególnie miał na widoku zabranie jaknajwiększej liczby jeńców. Zwycięskie wojsko przepędzało ze sobą całe tłumy osadników, z kobietami i dziećmi, poczem dawano im swobodę i ziemię, zaludniano nimi puszcze leśne i pustkowia stepowe, i to było najważniejszą zdobyczą wojny, bo dzikie okolice zamieniały się na pola uprawne, powstawały nowe wsie i miasta. Z czasem ci przymusowi osadnicy zapominali o tem, że niewola przyprowadziła ich do osobnego kraju, i stawali się jego mieszkańcami dobrowolnymi, mającymi te same prawa co i reszta ludności miejscowej. Tym sposobem, dzięki wojnom, sąsiadujące plemiona mieszały się pomiędzy sobą; całe tysiące i setki tysięcy, zarówno włościan jak i mieszczan, przesiedlano z Polski na Litwę i Ruś lub odwrotnie. Litwa w tych czasach była zaludniona bardzo mało, Ruś, a szczególnie Ukraina i Podole, niszczone ciągłymi napadami Tatarów, cierpiała również na brak ludności, a jej olbrzymie przestrzenie urodzajnej ziemi stały przeważnie odłogiem, nieuprawiane przez nikogo. Natomiast ziemie polskie, gdzie nie dochodziły zagony tatarskie i gdzie kultura stała wyżej, ziemie te miały ludność gęstą, i one to dostarczały tysiące osadników książętom litewskim i ruskim, szczególnie zaś Mazowsze i Małopolska, sąsiadujące z Litwą i Rusią Czerwoną.
Tak było aż do czasu powołania Jagiełły na tron polski i pierwszej Unji, jaka zawiązała się między Polską, Litwą i Rusią, w Horodle 1413 roku, na wielkim sejmie, gdzie jak piszą kronikarze, szlachta litewska i ruska brała herby szlachty polskiej i serdecznie z nią się ściskała, na znak wiecznego zbratania. Od tej chwili wstępuje zlanie się odrębnych dotąd państw w jedno państwo. Przygotowuje się nastanie Rzeczypospolitej, która trzy ludy — polski, ruski i litewski — zamienia w jeden naród i tworzy dla nich wszystkich jedną wspólną Ojczyznę. Puste ziemie Litwy i Rusi zaczynają teraz zaludniać się dobrowolnymi jej przybyszami z Polski; tysiące włościan i szlachty z Mazowsza, Wielko i Małopolski, przesiedla się na Wołyń, Podole, Ukrainę, zaludnia puszcze litewskie i białoruskie, błotniste okolice Polesia, aż po Dniepr i Dźwinę. Kolonizacja polska, którą przedtem rozpoczęły wojny, odbywa się w dalszym ciągu, jeszcze bardziej spotęgowana, ale już dobrowolnie, mocą interesu i potrzeb życia. Kiedy w 150 lat potem, za panowania Zygmunta Augusta, zebrał się sejm w Lublinie 1569 roku, dla ponownego zatwierdzenia Unji trzech ludów i dla ostatecznego ukonstytuowania jednej niepodzielnej Rzeczypospolitej polsko-rusko-litewskiej, przekonano się wtedy, że Unja już jest faktem dokonanym, że lud polski zaludnia już od wieku pustkowia litewskie i ruskie, że tysiące zaścianków drobnej szlachty mazowieckiej rozsiadły się na całej przestrzeni między Bugiem, Niemnem i Dnieprem, że po wszystkich dworach szlacheckich i po miastach tych stron żyją tacy sami ludzie jak nad Wisłą i Wartą, że jednem słowem, dawny podział przestał już istnieć, a obce dotąd ludy zmieszały się ze sobą i zbratały się silnie, przez małżeństwa i przez zamieszkiwanie tej samej ziemi. Już w 16-ym wieku mówiono, że szlachcic polski może przejechać rzemiennym dyszlem z Gdańska do Kijowa, co znaczyło, że mógł na całej tej drodze wstępować na noclegi do swoich krewnych i powinowatych; a nie jeden włościanin polski mógł zapewne powiedzieć to samo o sobie.
Wiekopomna Unja lubelska nie była więc ani przymusem prawnym, ani wcieleniem podbitych ludów. Był to akt dobrowolnego zbratania się ludów, połączonych ze sobą węzłami krwi, wspólną ziemią i wspólnemi interesami. Przedstawiciele Polski, Litwy i Rusi złożyli wtedy przysięgę na wieczne braterstwo, na dochowanie wiary wspólnej Ojczyźnie po wiek wieków. — Od tego czasu, a nawet wcześniej jeszcze, od pierwszego połączenia się w Horodle, dzieje Polski są zarazem dziejami Litwy i Rusi. Przez 500 lat przeżywaliśmy wspólne koleje losu: zwyciężaliśmy potęgi Wschodu i Zachodu, odpieraliśmy najazdy wrogów, budowaliśmy Rzeczpospolitę wolności, jakiej drugiej świat nie widział, kochaliśmy i broniliśmy wspólnie tę Ojczyznę, gdzie, jak mówił w 17 wieku poeta Wacław Potocki, „w puchu Orła Białego, wychowańcy złotej wolności, jasnemu zaraz od pieluch nawykali słońcu“.
A później, gdy przyszły straszne kłęski i nastał czas rozbiorów. Unja trzech ludów przetrwała, przysięga nie została złamaną. Z Podola wyszła konfederacja barska, która walczyła za całość Rzeczypospolitej; Litwa wydała Kościuszkę, Mickiewicza, Filaretów w Wilnie i w Krzemieńcu Wołyńskim rozwijały się ogniska nauki i piśmiennictwa polskiego, zasilające całą Polskę; na Litwie też i na Rusi powstała cała niemal nowoczesna literatura polska, stamtąd był Mickiewicz, Słowacki, Syrokomla, Zaleski, Kraszewski, Korzeniowski i całe setki pisarzy i przywódców narodu — aż do dni naszych.
Granice naszej Ojczyzny, pomimo rozbicia i utraty niepodległości, pozostały więc takimi, jakimi były za czasów Rzeczpospolitej. To co Bóg zakreślił i co historja narodu związała — zniszczone być nie może. Pięćset lat wspólnego życia Polski, Litwy i Rusi przeszło już w krew pokoleń, wycisnęło głębokie piętno w duszy naszej. Bez Litwy i Rusi nie może już być Polski, tak samo jak bez Polski nie może istnieć Litwa i Ruś. — Ale na nieszczęście jest pośród nas wielu takich nieuków, ludzi którzy nie znają ani przeszłości swojej ani swego kraju, i którym zdaje się, że cała Polska mieści się tylko w dziesięciu guberniach Królestwa Polskiego, w Poznańskiem i Galicji Zachodniej; myślą oni, że poza Bugiem już jest kraj obcy; gdy słyszą o Litwie, Wołyniu, Podolu, Ukrainie, to tak samo jakby słyszeli o Syberji lub Ameryce; nie wiedzą tego, że tam także żyje naród polski, że to jest także ich Ojczyzna, taka sama nad Niemnem jak nad Wisłą, nad Dniestrem jak nad Wartą. — A przecież znać granice swojej Ojczyzny to pierwszy obowiązek Polaka. Dlatego też w każdym domu polskim powinna być mapa całej ziemi naszej, a każde dziecko polskie powinno umieć jak pacierz, gdzie są kopce graniczne jego Ojczyzny, jak daleko sięga jego ojczysta ziemia. Cobyśmy bowiem powiedzieli o gospodarzu, który nie wie jakie są miasta graniczne jego ojcowizny? Gospodarz taki byłby przez lada kogo obrabowany ze swego gruntu, a w końcu musiałby się wynieść precz z własnego domu. Czyż nie to samo stosuje się do całego narodu?
Gdy się obserwuje uważnie różne przejawy życia warszawskiego w dobie obecnej, przejawy, występujące u góry i u dołu społeczeństwa, to istotnie nasuwa się smutne pytanie, czy Warszawa godną jest stać się stolicą niepodległego państwa, czy dojrzała do takiego stanowiska, aby być wobec świata całego przedstawicielką wielkiego wolnego narodu?
Czy dojrzała? Dziwnie brzmi to pytanie. Warszawa była przecież tą stolicą przez kilka wieków potęgi, wielkości i sławy Rzeczypospolitej. Warszawa widziała carów moskiewskich, przyprowadzonych jako jeńców, widziała, jak poselstwa francuskie, austrjackie, szwedzkie, ubiegały się o zyskanie względów wszechmocnego Narodu; jak najpotężniejsze dynastje, panujące na Zachodzie, Habsburgów, Walezych, Wazów wyciągały błagalne ręce na elekcjach królów polskich; widziała powracające ze zwycięskich walk skrzydlate rycerstwo i jego wielkich wodzów Żółkiewskich, Batorych, Chodkiewiczów, Zamojskich, Sobieskich, których samo imię siało postrach śród nieprzyjaciół. To wszystko przeżyła dawna Warszawa, stolica prawdziwa, znająca swą godność, swoją moc, swoje znaczenie jako przedstawicielki prześwietnej Rzeczypospolitej. Taką była jeszcze w roku 1830, gdy ściągała koronę polską z głowy Mikołaja I, wtedy, gdy cała Europa drżała przed nim. Taką była nawet w 1861—63 r., gdy skrywała w swych murach Rząd Narodowy, który prowadził beznadziejną już walkę z najazdem na całym obszarze rosyjskiego zaboru, gdy wysyłała tysiące swych synów na śmierć za Ojczyznę, a zachowaniem się swem dostojnem i dumnem budziła lęk i szacunek nawet carskiego rządu. Wtedy Warszawa była jeszcze królewską stolicą Rzeczypospolitej — i za taką uważał ją cały Zachód Europy, ten sam Paryż, Londyn, Rzym, co dzisiaj traktują ją jako wewnętrzne gubernjalne miasto rosyjskie — wtenczas paktowały z ambasadą polską i wysyłały swe poselstwa do Rządu Narodowego.
Co prawda — inne były wtedy stosunki europejskie, zamiast koalicji było święte przymierze, a Francja i Anglja, sprzymierzone z Turcją, zajmowały stanowisko wrogie względem Rosji, po świeżej jeszcze wojnie krymskiej. Ale to nie jest jedyną przyczyną zmienionego do nas stosunku państw Zachodu. Wina jest także i po naszej stronie — i to wina ciężka, granicząca nieomal z historyczną hańbą. Państwa zachodnie, te ogniska cywilizacji i kultury świata, jak Paryż i Londyn — tak nas traktują, jak na to zasługujemy. Sami staramy się swojem postępowaniem przekonać koalicję, zarówno Londyn i Paryż jak i Petersburg, że uważamy siebie za prowincję państwa rosyjskiego i że taką nadal pozostać pragniemy. A Warszawa, stolica Polski, „serce“ Ojczyzny całej przoduje w tym ruchu i przewodzi. Tutaj przecież, w tym królewskim grodzie tłumy ludzi cieszyły się demonstracyjnie w pierwszym roku wojny, gdy nadeszła wiadomość o wzięciu Lwowa i posuwaniu się Moskali pod sam Kraków, cieszyli się ci nawet (nietylko osoby, ale i niektóre partje polityczne), którzy wiedzieli dobrze, że w razie zwycięstwa ostatecznego Rosji — zniszczona będzie jedyna dzielnica Polski, posiadająca swój własny sejm i rząd krajowy autonomiczny, jedyna dzielnica, gdzie rozwija się polskie szkolnictwo, gdzie lud może kształcić się na obywateli swojej własnej ojczyzny, gdzie istnieją bogate i związane z przeszłością ogniska polskiej nauki, sztuki i kultury. Cieszono się wtedy nawet, kiedy już wiadomem było w jakim stylu rozpoczęły się rosyjskie rządy w nowych gubernjach — tarnopolskiej, lwowskiej i przemyskiej, kiedy dochodziły coraz pewniejsze wieści o dobrowolnem nawracaniu się unitów na prawosławie, o zamknięciu wszystkich szkół i instytucyj zarówno polskich jak rusińskich, o wywiezieniu metropolity unickiego i coraz innych gwałtach.
Niema Polaka, któryby nie żądał, by jego Ojczyzna była wolną, żeby była Państwem Niepodległem, silnem, wielkiem, tak samo niezależnem od nikogo jak Niemcy, Rosja, żeby na naszej ziemi nie rządził i nie gospodarował nikt obcy.
O tem każdy Polak marzył — tego cały lud polski pożądał zawsze. Jeżeli są tacy lub byli, którzy chcieli rządów obcych, którzy wyrzekali się swojej Ojczyzny — to takich nawet za Polaków uważać nie można. Są to wyrzutki swego narodu, ludzie co zaprzedali duszę swoją — bo dusza Polaka zawsze oddana była swojej Ojczyźnie — i za wolność Ojczyzny każdy Polak gotów był życie oddać.
Dlatego nie będę Was Panowie przekonywał, że potrzeba nam własnego Państwa Niepodległego; że potrzeba własnego a nie cudzego rządu, że potrzeba własnego wojska, żeby służyło i broniło Państwa Polskiego od najazdu.
Otem wszyscy wiecie — i wierzę w to zupełnie, że wszyscy pragniecie tego, że macie dosyć już niewoli — że czekacie z utęsknieniem na tę wielką chwilę, kiedy zwołany będzie Sejm polski, złożony z posłów wszystkich stanów — i kiedy ten sejm utworzy polskie ministerja i władzę najwyższą rządzącą krajem.
Więc o tem mówić nie będę. Chcę natomiast wyjaśnić tutaj, skąd pochodzi u ludu polskiego, tutaj, w samem sercu Polski, skąd pochodzi, że spotykamy często takich, którzy niechętnie odnoszą się do Legjonów, do mającego powstać wojska polskiego, a, co gorsze jeszcze — spotykają się tacy, którzy czekają na przyjście Moskali jak na zbawienie i którzy są tego przekonania, że gdyby Moskal powrócił, skończyłaby się nędza dzisiejsza, głód, zastój przemysłu — wierzą w to, że niechby tylko Moskale przyszli, razem z nimi przyszedłby chleb tani, mąka dobra, nafta i t. d. — że i ceny spadną i fabryki znowu iść zaczną. Mamy więc do omówienia dwie kwestje; 1) wojska polskiego i 2) nędzy dzisiejszej.
Pierwsza — wojsko.
Skąd niechęć do Legjonów i wojska polskiego? Tak dziwne, że nikt z obcych nie uwierzyłby temu, że ten lud polski, który cały świat podziwiał zawsze za jego patryjotyzm, ten lud, który przez 100 lat z górą walczył z najazdem moskiewskim nawet wtedy, gdy nie było nadzei zwycięstwa, ten lud, który wydał Kilińskich, Bartoszów Głowackich i tylu tylu bohaterów, że dzisiaj ten sam lud może mieć pośród siebie takich, co niechętnie odnoszą się do polskiego wojska, jakie ma być dopiero, i to dlatego, że to wojsko będzie musiało bić się z Moskalami.
Ale dość bliżej poznać tutejszych ludzi, żeby zrozumieć, skąd to pochodzi. To nie idzie z miłości do Moskali, któż z nas by ich kochał i chciał mieć znowu — ani z tego by ich Polska nic nie obchodziła — pochodzi tylko z tego, że jest tysiące rodzin, które mają w wojsku rosyjskiem swoich najbliższych, mężów, synów, braci. Jak możemy dziwić się, że te rodziny boją się o los swoich ukochanych, że z niechęcią patrzą na legjonistów polskich, którzy, walcząc z wojskiem rosyjskiem na Wołyniu i Litwie, mogą, nie wiedząc o tem wcale, zabijać tych Polaków, którym wypadł straszny los włożenia munduru rosyjskiego i służenia carowi jako żołnierze i oficerowie.
Ale możemy uspokoić się Panowie, że do tej strasznej walki bratobójczej nie dojdzie teraz. Bo rząd rosyjski nie jest tak głupi, jak się nam zdaje. On miał dosyć czasu, żeby nas poznać, żeby przekonać się, że pomimo wszystkiego nie przemieni nas na Moskali, że szczególnie polski chłop i polski robotnik zostaną wiernymi swojej Ojczyźnie — Polsce, że tylko z musu poszli służyć carowi i bić się za Rosję. Rząd rosyjski i władza wojskowa rosyjska wie o tem dobrze, i dlatego, gdy na linji bojowej pokazały się polskie sztandary Legjonów, już wtedy zaczęto bać się tego, że Polacy, służący w wojsku rosyjskiem, będą dezertować, uciekać z wojska, a w każdym razie będą bić się niechętnie, z musu tylko, będą lichymi żołnierzami i będą dawać zły przykład tylko żołnierzom Moskalom. I tak wiemy, że wojsko rosyjskie biło się kiepsko, że żołnierze rosyjscy nie rozumieją poco i za co giną, a każdy z nich marzył tylko o tem, żeby jaknajprędzej być w domu. Dlatego też, pomimo miljonów wojska carskiego, pomimo tego, że Japonja i Ameryka dostarczały dział, karabinów, bomb, (każąc sobie za to słono płacić) — pomimo tego nie udaje się im nigdy zwyciężyć teraz i od dwóch lat już stoją na tem samem miejscu, nie mogąc przełamać linji nieprzyjacielskiej, słabszej liczebnie.
Przyczyny tego są jasne i znane: zwyczajny żołnierz, chłop i robotnik rosyjski idzie tylko z musu, sama wojna nic jego nie obchodzi — bo na jego ziemi, w samej Rosji niema nieprzyjaciela, a przygnali jego zdaleka do ziemi polskiej, obcej jeszcze zupełnie, na Litwę i na Wołyń, albo do Galicji i Podola — i tam się bije z Niemcami, nie wiedząc poco i za co. Lud rosyjski ma aż nadto swojej własnej ziemi, ma obszary ogromne, które stoją pustkami, więc dla niego kraje polskie, ciągnące się między Wisłą a Dnieprem, są zupełnie niepotrzebne. Obojętność żołnierza rosyjskiego, to jedna przyczyna, że Rosja nie może zwyciężać. Druga przyczyna, to znane złodziejstwa wyższej władzy, ministrów, intendantów, generałów, urzędników cywilnych, którzy mają robić dostawy dla wojska, pośredników kupujących amunicję — wszyscy kradną. Znany Panom jest np. niedawny fakt oddania pod sąd ministra wojny Suchomlinowa. A wielu mniejszych złodziei, o których opozycja w Dumie petersburskiej tyle mówi i którym przypisuje klęski wojenne?
Powróćmy teraz do głównej kwestji. Czy słuszną jest obawa, że kiedy powstanie wojsko polskie i pójdzie na Wschód bić się z Moskalami, że wtedy Polacy będą zabijali Polaków, tych, którzy służą w wojsku rosyjskiem?
Jeżeli Panowie czytacie pilnie gazety, a szczególnie, jeżeli zwracacie uwagę na te cytaty, jakie są podawane z gazet rosyjskich, to wiecie o tem, że niektóre gazety rosyjskie już podniosły tę kwestję, że niebezpieczne będzie dla wojska rosyjskiego pozostawiać na linji zachodniej (t. zn. na Litwie, Wołyniu, Podolu i Galicji) żołnierzy Polaków, że dowierzać im nie będzie można, gdy zjawią się polskie pułki, gdy zobaczą sztandary z orłem białym, gdy dowiedzą się, że to już nietylko Legjony, zależne od obcego państwa, ale że to rzeczywiste wojsko polskie, należące do niepodległego Państwa Polskiego, że to wojsko walczy tylko za własną Ojczyznę — za Polskę.
Istotnie jakiż Polak mógłby ze spokojnem sumieniem walczyć z takiem wojskiem, ze swojem własnem państwem? ze swoją Ojczyzną? I przedtem już władze rosyjskie stwierdzały, że jest dużo dezerterów z żołnierzy polskich, że sam widok Legjonów działa na nich „demoralizująco“. To też gazety rosyjskie mają słuszność, zwracając na to uwagę swego rządu — mają słuszność, pisząc, że żołnierz polski, w wojsku rosyjskiem służący, będzie lichym żołnierzem, a może nawet plagą wojska rosyjskiego, gdy stanie oko w oko z wojskiem polskiem — że będą masowe dezercje, dobrowolne oddawanie się w niewolę, niechętne wykonywanie rozkazów, walczenie udawane tylko — słowem, będzie przykład gorszący dla wszystkich innych, demoralizowanie wojska rosyjskiego, które i tak już okazuje swą niechęć do wojny i nienawiść do władzy, która każe ginąć setkom tysięcy niewiadomo dlaczego.
I bądźmy pewni, Panowie, że władza wojskowa rosyjska, we własnym interesie weźmie te głosy dzienników pod uwagę — nie jest tak głupią, żeby nie wiedziała, wiele znaczy na wojnie wartość moralna żołnierzy, wiele znaczy zapał, wiara, odwaga, idea, i jak bardzo szkodzić może powodzeniu bunt wewnętrzny szeregowców lub oficerów, bunt ich sumienia.
Wie przecież rząd rosyjski oddawna już, jaki jest lud polski; pamięta powstanie 31 r., kiedy całe wojsko polskie, które wtedy jeszcze było, przeszło na stronę powstania, pomimo, że składało przysięgę na wierność carowi Mikołajowi I; ale tak samo jak ówczesne wojsko polskie, tak samo każdy Polak dzisiejszy, wzięty do wojska rosyjskiego, wie o tem, że taka przysięga nic nie znaczy, że przedewszystkiem trzeba być wiernym Ojczyźnie swojej i każdy Polak, przychodząc na świat, już jako dziecko składa Bogu przysięgę na wierność Ojczyźnie — i ta tylko jest ważna. Przysięga wymuszona, przysięga złożona najeźdźcom, tym samym, którzy chcieli zabić Polskę, którzy wymazali jej imię z historji świata — przysięga taka nietylko że nie ma wartości wobec Boga i sumienia, lecz przeciwnie nawet jest czynem zdrady, czynem złym i grzesznym, którego wstydzimy się sami przed sobą. Przysięgać musimy wszyscy na wierność władzy panującej, ale przysięgamy tylko z musu, ustami, nie duszą. I dlatego sumienie nam mówi, że tę przysięgę powinniśmy zmazać, jak każdy grzech, że obowiązkiem naszym jest postępować przeciwko tej przysiędze, bo wymaga tego Ojczyzna nasza, bo nie możemy być wierni tej władzy, która jest obcą i która do zniszczenia Polski dążyła i dąży.
Dlatego też możemy być pewni, że wojsko polskie, które pójdzie na Litwę i Wołyń walczyć z Moskalami nie spotka już tam żołnierzy rosyjskich Polaków. Będą oni wysłani zapewne na Kaukaz bić się z Turkami, ale żaden wódz rosyjski nie będzie tak głupi, żeby kazał Polakom bić się z wojskiem polskiem — każdy z nich zna dobrze historję i zna duszę polską — i każdy będzie wiedział, że Polak, któremu każą walczyć z własną Ojczyzną niewiele będzie wart jako żołnierz albo jako oficer. Bądźmy więc spokojni, nie będziemy strzelać do swoich — nie będzie grzechu Kaina — dla tej prostej przyczyny, że tam, gdzie pójdzie przyszłe wojsko polskie, nie będzie już żołnierzy Polaków jako nieprzyjaciół. Władza rosyjska, w swoim własnym interesie, niedopuści do tego, bo wie, że taka walka byłaby dla nich klęską.
Dlaczego był manifest do Polaków? (Rękopis się urywa. Przyp. Wyd.).
Tom niniejszy kończy serję pism społecznych Abramowskiego — wyczerpuje pozostałe pisma popularno-naukowe i publicystyczne, niewyzyskane w tomach poprzednich. W tomach następnych pragniemy wydać pisma filozoficzne i psychologiczne. W pismach tych — zwłaszcza w Metafizyce eksperymentalnej Abramowskiego znajduje się również wiele rozważań o charakterze społecznym, które są jakgdyby dalszym ciągiem rzeczy wydanych.
W tomie niniejszym umieściliśmy 17 prac ze wszystkich niemal okresów życia Abramowskiego. Nie mają one dla twórczości Abramowskiego znaczenia tego, co pisma poprzednie, charakterystyczne są jednak dla wyznaczenia i ustalenia pewnych epok w jego życiu, dla poznania ewolucji w poglądach autora i dopełniają wydane w tomie I pisma o charakterze wypowiedzeń programowych.
Zebrane tu pisma są to przeważnie niezmiernie już rzadkie, a poczęści zaginione broszury, nie znane dzisiejszemu pokoleniu. Do niektórych z tych prac jeszcze w r. 1899 odnosił się niechętnie, jakby nie swoich. Wiele jednak pism tych cenił do końca. W zbiorach pozostałych po Abramowskim pozostała niewielka, oprawna w płótno książeczka o 139 numerowanych przezeń stronicach, zawierająca zbiór artykułów i broszur, zebranych razem a przeznaczonych do wydania. Ręką Abramowskiego wypisany jest charakterystyczny tytuł dla tej książeczki: E. Abramowski, Utopje. Warszawa 1917. Na odwrotnej kartce umieszczona jest część prac dawniejszych w formie następującej: Tegoż autora: Dzień roboczy... Rewolucja robotnicza.... Społeczeństwa rodowe (Walczewski). Sprawa robotnicza.... Dobra nowina I i II książeczka. Na 1 Maja.... Wszystkim robotnikom polskim w dzień 1 Maja 1893. Czego chcą socjaliści? Etyka a Rewolucja. La revolution sociale et la Morale (Humanité nouvelle). Na treść samej książeczki składają się następujące prace: Ustawa stowarzyszenia „Komuna“ (T. I Pism, str. 318), Program wykładów Nowej Etyki (T. I Pisma, str. 311), Zmowa powszechna przeciw rządowi (T. I Pism, str. 327), Nasza Polityka (T. IV Pism, str. 254), Znaczenie współdzielczości dla demokracji (Pisma T. I, str. 222), Ideje społeczne kooperatyzmu (Pisma T. I, 71), Człowiek dzisiejszy (T. I, Pisma, str. 389), Życie i słowo (T. I Pism, str. 393).
Wszystkie wymienione powyżej prace Abramowskiego zostały przedrukowane bądź w tomie I-ym bądź w niniejszym. Jedynie nieuwzględnioną pozostała broszura, zatytułowana: Na 1 Maja... Prawdopodobnie mowa tu jest o broszurze wydanej w r. 1891, o której F. Perl w swej książce: „Dzieje ruchu socjalistycznego w zaborze Rosyjskim“. Warszawa 1910. T. I. str. 298—9 pisze: „Przed majem w Warszawie, Łodzi, Żyrardowie szeroko rozpowszechniono dwie broszurki agitacyjne pod tyt. „1 maja, międzynarodowe święto robotnicze“ (odróżniano je wedle koloru okładki, jako „czerwoną“ i „białą“). Broszura „Proletarjatu“ (czerwona), napisana przez E. A., wyszła z tajnej drukarni warszawskiej“. Broszury tej nie odnaleźliśmy. Przedrukowana na str. 199 broszura: „Wszystkim robotnikom“ itd. z r. 1893, okazuje się, że jest tylko drobną przeróbką broszury z r. 1891. Oto co pisze F. Perl: „Zjednoczenie“ wydało broszurkę majową, drukowaną zagranicą, również z podpisem „Socjaliści Polscy“. Był to przedruk broszury majowej „Proletarjatu“ z r. 1891, z jedną tylko ważną zmianą. Mianowicie obok żądania 8 godzinnego dnia roboczego i podwyższenia zarobków sformułowano żądania polityczne, motywując to tym, że obok powszechnych żądań robotniczych, „każdy kraj stawia i swe odrębne żądania najpotrzebniejszych dlań rzeczy. Broszura więc domaga się prawa stowarzyszeń, swobody zebrań, słowa i druku, wreszcie tego, „by nie rozporządzał nami car samowładny, jak mu się żywnie podoba, ale by wszelkie prawa były wydawane przez zgromadzenie wybranych przez naród delegatów, wśród których i mybyśmy mogli mieć swych przedstawicieli“. Program jak widzimy jeszcze dość blady i niezbyt określony“. Jak widać z powyższego, broszury te są nieomal identyczne. Skądinąd wiemy znów, że broszura z r. 1893 stała się podstawą dla dalszych przeróbek z r. 1894 i 1896. Broszurę majową z r. 1894 przedrukowaliśmy (T. IV, str. 237), gdyż treścią swą odbiega znacznie od swego wzoru z r. 1893. Mamy jednak wątpliwość czy przeróbki tej dokonał Abramowski czy ktoś inny, gdyż stylem swym również nieco się różni od innych utworów z tej epoki. Co do innych prac, których Abramowski nie wymienia, jako swoich, przedrukowaliśmy w tomie niniejszym następujące: 1 .Co nam dają kasy fabryczne (T. IV, str. 100—106), jako napisaną przez Warszawiaka (znany pseudonim Abramowskiego).
2. Ustawa ogólno-robotniczej Kasy Oporu (T. IV. str. 192—198) o której F. Perl pisze: „Broszurę p. n. Ustawa ogólno-robotniczej Kasy Oporu“ napisał E. A. „Proletarjat“ ogłosił ją w r. 1891 w dwóch wydaniach litografowanych, na początku r. 1892 — w trzecim wydaniu, drukowanem (w Rydze). W r. 1891 wyszedł przekład niemiecki „Ustawy“ drukowany w Rydze a przeznaczony dla Łodzi. „Ustawa“ nie była tylko suchym zestawieniem paragrafów, była zarazem bardzo zręczną i niezmiernie przystępnie napisaną broszurką agitacyjną“. (Dzieje str. 294—297).
3. Wreszcie przedrukowaliśmy z Przedświtu, kierując się wskazówkami powyżej cytowanego autora pracę: W sprawie robotnic (T. IV, str. 249—253), co do której wiemy, że przedrukowano ją z litografowanego egzemplarza ustawy kasy oraz, że założycielką Kasy pomocy pracownic była Stanisława Motz-Abramowska (p. Dzieje str. 297).
Idąc za temi wskazówkami i ten utwór przypisaliśmy Abramowskiemu. Co do innych prac autorstwo Abramowskiego nie może być kwestjonowane. Nie odnaleziono i nie przedrukowano natomiast szeregu artykułów, drukowanych w nielegalnym „Głosie Gromadzkim“, organie „Polskiego Związku Ludowego“ z lat 1905 i 1906. Przedrukowana w tomie niniejszym broszura: Nasza polityka (str. 254—267), napisana została w r. 1905/6 dla tejże organizacji i wydana w tajnej drukarni Związku. Broszura w kołach włościańskich, wraz z wcześniej wydaną „Zmową powszechna przeciw rządowi“ miała duży wpływ i przyczyniła się powrażnie do bojkotu wyborów do I Dumy.
Większość pozostałych prac w tomie niniejszym stanowią broszury agitacyjne socjalistyczne z okresu lat 1890—1895.
Najdawniejszą z nich jest broszura niezmiernie niegdyć popularna umieszczona na czele tomu niniejszego: Społeczeństwa rodowe, uważana za klasyczny przykład popularyzacji (porówn. T. I str. XIX i XX). Z tego również okresu jest artykuł o odkryciu Dra Kocha, widzący tylko społeczną stronę zagadnienia. „Dla ogółu więc ludności i stanowczo dla klas pracujących nie przedstawia limfa Kocha dzisiaj żadnego użytku, suchot nie zwalczy, bo nie zmieni tego, co wytwarza i hoduje suchoty“. Pomimo, że koledzy redakcyjni przekonywali Abramowskiego o jednostronności tego twierdzenia nie dał się przekonać i nic nie zmienił w artykule.
Dwie dalsze broszury: „Dzień roboczy“ i „Rewolucja robotnicza“ wyszły jako tomik pierwszy i trzeci w serji drugiej: „Bibljoteki robotnika polskiego“. „Bibljoteka“ było to wydawnictwo, wychodzące nakładem „Przedświtu“ w Genewie. W pierwszej serji tego wydawnictwa umieszczono w 7 tomikach dziełka: Młota, Liebknechta, Lafargue’a, Schramma. Z pola walki i wybór poezyj. W serji drugiej obok broszur Abramowskiego ukazała się jako druga książeczka: „Święto majowe Głos z Galicji“ i jako czwarta książka Bellamy’ego. Wszystkie pozostałe broszury agitacyjne drukowane były w Londynie w drukarni P. P. S. Tylko „Dobra nowina“ ma jako miejsce wydania Londyn i Paryż. Broszury te są prawdopodobnie pierwszą próbą agitacji socjalistycznej wśród robotników wiejskich. W tomiku drugim pomieszczony jest na początku obrazek przedstawiający walkę z żołnierzami bez żadnego podpisu. Broszura „Sprawa robotnicza“, wyszła po raz pierwszy w r. 1892 w Londynie i zawierała wzorową ustawę związku zawodowego (porówn. Dzieje str. 313). W wydaniu drugiem z roku 1899, z którego dokonano przedruku ustawy jako nieaktualnej nie umieszczono.
Zachodzi również różnica między przedrukowaną z drugiego wydania (z roku 1902) broszurą Warszawiaka: Czego chcą socjaliści, a jej wydaniem pierwszem (1896). Mianowicie obok drobnych zmian, nie zmieniających sensu wydawnictwa, opuszczono przy omawianiu oświaty (porówn. str. 228) ustęp o niepozwalaniu zakładania gospód chrześcijańskich. Ustęp ten ma znaczenie biograficzne ze względu na najwcześniejsze zainteresowania Abramowskiego (porów. T. I str. XIV), więc go tu powtarzamy: „Tak dalece chce rząd carski, żeby naród ogłupić, że pilnuje nawet tego, żeby się ludzie rozpijali jaknajwięcej, proteguje szynkarzy i dla tego nie pozwala nawet na zakładanie gospód chrześcijańskich, żeby ludzie nie mieli gdzieindziej schodzić się jak tylko w karczmach. (Gospody chrześcijańskie — to były gospody bez wódki, gdzie były urządzone czytelnie. Jeszcze w r. 1882 gubernator piotrkowski, Kachanów, zabronił otwierać takie gospody w swojej gubernji, dlatego, że zmniejszają dochód akcyzy, potem generał-gubernator Hurko zabronił ich w całym kraju)“.
Ostatnie trzy prace treścią i formą odbiegają od reszty pomieszczonych w tomie niniejszym. Łączą się natomiast ściśle z pracami pomieszczonemi w tomie I str. 371—406. Są to prace ostatnie, z doby wojennej. Praca zatytułowana „Odczyt“ nie jest nawet wykończona. Innych prac z tego okresu nie odnaleźliśmy, chociaż istnieją o nich ślady (porówn. T. I str. XLIII).
O zawartości prac pomieszczonych w tomie niniejszym wyrokować dziś trudno. Mimo charakteru publicystycznego czy popularyzatorskiego wiele z nich ma wartość do dziś jako utwory talentu. W swoim czasie znaczenie broszur tych było niezmiernie doniosłe, co staraliśmy się wykazać we wstępie do wydawnictwa (porówn. T. I str. XIX, XXII itd.). I chociaż odbijane i kolportowane w dużej ilości egzemplarzy, jak o tem świadczą np. rachunki, pomieszczone w wydawnictwie: A. Malinowski: Materjały do historji P. P. S. i ruchu rewolucyjnego w zaborze rosyjskim, Warszawa 2 tomy, większość ich zaginęła. Rzadkie okazy lub zgoła unikaty, przechowywane są tylko w specjalnych bibljotekach i archiwach. Przy kompletowaniu prac tych dla naszego wydawnictwa korzystaliśmy głównie z bogatych zbiorów „Muzeum Społecznego“ oraz archiwum P. P. S. Obu instytucjom za udzieloną pomoc i pozwolenie korzystania ze swych zbiorów składamy serdeczne podziękowanie.
- ↑ (Przyp. wyd.). Przedruk broszury, nader popularnej w swoim czasie, ogłoszonej pod pseudonimem Z. R. Walczewskiego. Pierwsze wydanie w Krakowie w r. 1890, str. 54, drugie pod zmienionym tytułem: Jak się ludzie rządzili w najdawniejszych czasach? Warszawa w r. 1906, str. 40.
- ↑ Kazirodztwo — jest to pożycie płciowe ludzi — spokrewnionych ze sobą. — Rodzina kazirodcza jest to pożycie małżeńskie siostry z rodzonym bratem np.
- ↑ Narzeczem nazywa się odmiana języka pierwotnego, którym mówili uprzednio członkowie rodu, póki żyli razem, lecz, oddaliwszy się potem od siebie, poprzeinaczali w nim nieco wyrazy.
- ↑ Pueblos — tak się nazywają wspólne mieszkania u meksykanów.
- ↑ (Przyp. Wyd.). Przedruk z Tygodnika Powszechnego 1891 Nr. 1. (porówn. t. I. Wstęp str. XCVII.)
- ↑ (Przyp. Wyd.). Przedruk broszury z r. 1891, wydanej pod pseudonimem Warszawiaka. Bibljoteka Robotnika polskiego. Nowa serja. Tomik pierwszy. Genewa.
- ↑ (Przyp. wyd.). Przedruk broszury, wydanej bezimiennie w Genewie w roku 1891 jako tomik trzeci „Bibljoteki Robotnika Polskiego“. Nakładem drukami „Przedświtu“. Str. 32.
- ↑ (Przyp. wyd.). Przedruk niezmiernie rzadkiej broszury podpisanej Warszawiak, wydanej w Berlinie czcionkami Janiszewskiego i Quitta, str. 12, w r. 1891.
- ↑ Obecnie:B. Handtke (który niedawno miał sprawę o pobicie robotnika i wyrokiem sądu skazany został na karę pieniężną i areszt) i Karol Szlenkier (w jego fabryce firanek w r. 1891 był strejk kobiet wywołany obniżeniem płacy od sztuki, niedozwalającem przy 12-godzinnej pracy zarobić więcej, jak 10 złotych tygodniowo).
- ↑ (Przyp. Wyd.). Przedruk dwu broszur będących rzadkościami bibljograficznemi, wydanych w r. 1892 pod nazwiskiem Stanisławy Motz-Abramowskiej. W r. 1917 Abramowski umieścił je w wykazie książek napisanych przez siebie.
- ↑ Chcąc więcej dowiedzieć się o tych podatkach, czytaj książeczkę pod tytułem „Ojciec Szymon“.
- ↑ Czytaj pierwszą książeczkę „Dobrej Nowiny“ pod tytułem: O tem jak możemy zdobyć sobie teraz lepszą dolę?
- ↑ O tem, jak to mają robić wiejscy robotnicy napisano w pierwszej części „Dobrej Nowiny“.
- ↑ (Przyp. wyd.). Przedruk popularnej broszury wydanej po raz pierwszy w Londynie w r. 1892 i po raz drugi tamże w r. 1899. Str. 63.
- ↑ (Przyp. wyd.). Przedruk niezmiernie rzadkiej broszury drukowanej w Rydze w r. 1892 (na okładce wydrukowano Warszawa 1892) str. 13.
- ↑ (Przyp. wyd.). Przedruk bezimiennej broszury, wydanej bez podania miejsca druku. Str. 30 w r. 1893. Częściowo przerobiona przedrukowana była w r. 1894 i 1896.
- ↑ (Przyp. Wyd.). Przedruk broszury wydanej w r. 1896 przez P. P. S. w Londynie pod pseudonimem — Warszawiak — str. 24. Drugie wydanie tamże w r. 1902.
- ↑ (Pzyp. wyd.). Przedruk broszury, będącej nową redakcją poprzedniej broszury autora z r. 1893 (p. wyżej str. 199). Londyn 1894, str. 24. Broszurę poprzedza piosenka: Oto nastał maj uroczy... pióra K. Pietkiewicza.
- ↑ (Przyp. wyd.) Notatka, zawierająca ustawę Kasy Pomocy Pracownic i kwestjonarjusz, przygotowane prawdopodobnie przez Abramowskiego wraz z żoną jeszcze podczas pracy w kraju. Przedruk z „Przediwitu“ Nr. 1, 2 i 3 z r. 1895, str. 18—19).
- ↑ (Przyp. wyd.). Przedruk zupełnie zaginionej broszury, wydanej jako „Wydawnictwo Polskiego Związku Ludowego“ w drukarni tajnej. Warszawa, 1906, str. 24.
- ↑ (Przyp. wyd.). Przedruk artykułów umieszczonych w Kurjerze Warszawskim z r. 1914, Nr. Nr. 84 i 85 z dn. 25 i 26 marca.
- ↑ (Przyp. wyd.). Przedruk niedrukowanej pracy z rękopisu autora prawdopodobnie z roku 1914.
- ↑ (Przyp. wyd.). Przedruk z rękopisu bez tytułu z okresu 1915 roku. Prawdopodobnie był to odczyt, o którym bliżej p. T. I, str. XLIII.